Eveline
Dookoła panowała nienaturalna
wręcz cisza. Eveline czuła się dziwnie, słysząc swój własny, wciąż
przyśpieszony oddech. Chociaż jakaś jej cząstka wiedziała, że nie ma żadnych
powodów do niepokoju, mimowolnie wypatrywała oznak tego, że cokolwiek mogłoby
być nie tak. Co prawda podejrzewała, że nasłuchiwanie kroków wampira albo
jakiejkolwiek innej nadnaturalnej istoty nie miało sensu, ale i tak
oczekiwała… czegokolwiek.
Nie
sądziła, że kiedykolwiek naprawdę zatęskni za tym miejscem. Tym bardziej
zaskoczyła ją niemalże czysta irytacja, którą poczuła na widok naruszonego
salonu. Nic nie wskazywało na to, by cokolwiek uległo zmianie po jej spotkaniu z Aurorą.
Widziała odłamki wazonu, który osobiście robiła na głowie wampirzycy i choć
w pierwszym odruchu ten widok przyprawił ją o dreszcze, jednocześnie
poczuła ni mniej, ni więcej, ale czystą satysfakcję. Kto powiedział, że jako
człowiek była całkowicie bezbronna?
Mimowolnie
pomyślała o kołku, który zyskała dzięki Castielowi, a który
ostatecznie zabrał Liam. Machinalnie odwróciła się w stronę wampira, tym
samym przekonując się, że ten bezszelestnie przemieścił się od drzwi,
ostatecznie jak gdyby nigdy nic rozsiadając na kanapie w salonie.
– Nie
śpiesz się – rzucił, ledwo podchwycił jej spojrzenie. Eve nie mogła pozbyć się
wrażenia, że niechciany „gość”, którego miała, czuł się w tym miejscu
wyjątkowo swobodnie. – Zajmę się sobą. I tak tymczasowo nie mam nic
lepszego do roboty… W razie kłopotów, dam znać.
– Nie
prosiłam o niańkę – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Liam
jedynie wywrócił oczami.
– W porządku.
Więc posiedzę sobie tutaj, bo mogę, a jak wyczuję kogoś, kogo być nie
powinno, ulotnię się bez słowa.
Nie miała
pojęcia, czy faktycznie byłby do tego zdolny. W zasadzie, jeśli miała być
ze sobą szczera, absolutnie nie rozumiała tego mężczyzny – i to może w stopniu
większym, niż miało to miejsce z Marco. Liam na swój sposób ją niepokoił,
być może dlatego, że widziała o nim chociażby tyle, że miał w laboratorium
w piwnicy. Z drugiej strony, to równie dobrze mogło mieć związek z bezpośredniością,
z jaką ją traktował. Co więcej, już na wstępie dał do zrozumienia, że
człowiek w domu wampirów nie był mu na rękę, chociaż przynajmniej na
wstępie nie rzucił jej się do gardła. Cóż, nie to co Castiel…
Tak czy
inaczej, bardzo łatwo mogła wyobrazić sobie Liama, który odchodzi, nie
zamierzając przejmować się tym, czy spotka ją cokolwiek złego. Przecież jasno
dał jej do zrozumienia, że jego obecność tutaj była kaprysem – ot zwykłą
ciekawością, jakkolwiek powinna to rozumieć.
Jakie to ma znaczenie?, pomyślała z irytacją,
zaciskając dłonie w pięści. Przecież tak czy inaczej chciała przyjść tutaj
sama.
– Jak sobie
chcesz – powiedziała z opóźnieniem, siląc się na beztroskę porównywalną do
tej, którą okazywał wampir. – Ale najpierw oddaj mi mój kołek.
Liam uniósł
brwi. Błysk w jego oczach jasno dał Eveline do zrozumienia, że właśnie
zdołała go rozbawić.
– Jeśli
zamierzasz szlachtować przeciwników z taką wprawą, jak to było ze mną…
– Nie
kończ, tylko oddaj mi mój kołek –
powtórzyła z naciskiem.
Prychnął,
najwyraźniej urażony tym, że ktokolwiek śmiał mu wejść w słowo – i to
zwłaszcza człowiek.
– Gdybyś
nie była pod opieką Marco… – Zamilkł, po czym wzruszył ramionami. Zaraz po tym
jak gdyby nigdy nic sięgnął do marynarki, by – ku zaskoczeniu Eve – jednak
spełnić jej prośbę. Zesztywniała, kiedy wampir bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
rzucił bełt ku niej, zdołała jednak zareagować na tyle wprawnie, żeby zdołać
pochwycić go w powietrzu. – Zauważ, że w tym momencie to moja dobra
wola. Żaden przeciwnik nie odda ci broni, jeśli pozwolisz ją sobie wytrącić.
Eveline nie
odpowiedziała, dochodząc do wniosku, że milczenie będzie bezpieczniejszym
rozwiązaniem. Miała wrażenie, że przy kimś takim jak Liam bardzo łatwo wyjść na
głupka. Nie rozumiała, w jaki sposób ten wampir tego dokonywał, ale po raz
kolejny miała okazję przekonać się, że zdobywanie przewagi nad rozmówcą
wychodziło mu znakomicie.
Chciała
zwrócić się do mężczyzny plecami i ostentacyjnie odejść w stronę
schodów, ale w ostatniej chwili się powstrzymała, uświadamiając sobie, że w ten
sposób sprowokowałaby jedynie więcej komentarzy na temat swojej nieporadności w walce.
Do wroga nigdy nie stawało się tyłem, prawda? Starając się o tym pamiętać,
mocno chwyciła kołek, po czym – uważnie obserwując przy tym wampira – z wolna
ruszyła ku stopniom.
– Unosisz
się dumą i odchodzisz bez słowa? Dlaczego mnie to nie dziwi? – Liam
westchnął, po czym z niedowierzaniem potrząsnął głową. Coś w jego
spojrzeniu sprawiło, że naprawdę poczuła się dziwnie. Zupełnie tak… jakby
jakimś cudem ją znał, choć to naturalnie nie było możliwe. – Kolejny raz pokuszę
się o odrobinę dobrej woli. Pomyśl o lekcjach używania tego „twojego
kołka” – wywrócił oczami – zanim zginiesz przez niewiedzę.
– Przecież i tak
jestem tylko człowiekiem – rzuciła z irytacją, nawet nie zastanawiając się
nad doborem słów. – Mógłbyś mnie zabić, zanim zastanowiłabym się nad tym, pod
jakim kątem się zamierzyć.
– To prawda
– przyznał, ale tym razem nawet się nie uśmiechnął. – Aczkolwiek twoja
przynależność nie ma znaczenia. Ludzie potrafią być… wyjątkowo uparci, jeśli
tylko zapragną. Chociażby Łowcy udowodnili to nie raz.
– Łowcy…?
Machnął
ręką, nie zamierzając wdawać się w szczegóły.
– To
oczywiste, że wciąż istnieją, skoro chodzimy po ziemi. Uwierz mi na słowo, że
człowiek ma szansę zabić wampira… Oczywiście pod warunkiem, że wie jak. –
Zamilkł, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. – Gdyby nie to, że Castiel
wyraźnie cię nie lubi, zasugerowałbym, żebyś poprosiła go o pomoc. Jest w tym
dobry.
W pierwszym
odruchu chciała naciskać, niezadowolona zmianą tematu, ale w porę się
powstrzymała. Fakt, że w ogóle rozmawiała z Liamem, a ten
dodatkowo udzielał jej jakichkolwiek rad, wydawał się na tyle wyjątkowy, by
zaprzepaszczenie tej szansy zaczęło jawić się jako głupota.
– Mogę
poprosić Marco – powiedziała w końcu.
O dziwo,
Liam tylko parsknął śmiechem.
– Och, tak!
Już widzę, jak Marco uczy cię czegokolwiek sensownego – rzucił, nie szczędząc
sobie sarkazmu. – Ale na pewno się zgodzi. O ile wcześniej kogoś nie
zabije za to, że zniknęłaś.
– A co
to niby miało…?
– Nie
śpieszyło ci się na górę? – przerwał bezceremonialnie Liam, jak gdyby nigdy nic
wracając do obojętności, którą okazywał na początku. – Cokolwiek zamierzasz,
pośpiesz się. Może i mam do dyspozycji wieczność, ale to nie znaczy, że
zamierzam spędzić ją akurat tutaj.
Nie musiała
pytać, by wiedzieć, że nie zdziała niczego więcej. Raz jeszcze spojrzała na
Liama, po czym bez słowa oddaliła się, w końcu decydując się zostawić
wampira samego. W głowie wciąż miała mętlik, już nawet nie próbując
zastanawiać się nad stosunkiem nieśmiertelnego do niej, o wzmiance o Marco
nie wspominając. Miała wrażenie, że Liam mimo wszystko dobrze bawił się jej
kosztem, chociaż wciąż nie potrafiła stwierdzić, gdzie tak naprawdę leżała
przyczyna jego rozbawienia. To było tak, jakby wampir dostrzegał we wszystkim
jakiś wyjątkowo zabawny żart, zrozumiały wyłącznie dla niego. Nie miała
pojęcia, co powinna o tym wszystkim sądzić, ale nie podobało jej się, tym
bardziej że po raz kolejny traciła kontrolę nad sytuacją – i to na dodatek
we własnym domu.
To wciąż mój dom, pomyślała i coś w tym
stwierdzeniu sprawiło, że poczuła się o wiele lepiej. Skinęła głową,
usatysfakcjonowana ciepłem, które rozeszło się po całym jej ciele. Przywykła do
ignorowania atmosfery tego miejsca, ale kiedy na powrót skoncentrowała się na
panującej dookoła ciszy, nie po raz pierwszy odniosła wrażenie, że dom
dosłownie żyje – i że cieszy się z jej obecności, nawet jeśli teraz
już nie mógł zapewnić swojej właścicielce aż takie bezpieczeństwa.
Jakiś czas
temu sama myśl o „żyjącym budynku” wydałaby jej się czymś niedorzecznym,
niezależnie od przyczyny, z jakiej w ogóle by się pojawiła, ale teraz
wszystko wydawało się inne. Jeśli miała być ze sobą szczera, to właśnie ten dom
i jego wyjątkowa atmosfera sprawiły, że zdecydowała się wrócić. Po tym,
czego doświadczyła w ostatnim czasie, z łatwością mogła spojrzeć na
całą sprawę inaczej, podświadomie szukając czegoś wyjątkowego, co do tej pory
świadomie ignorowała. Być może teraz miała szansę zrozumieć i…
Z tym, że
wcale nie była pewna, czy faktycznie tego chciała.
Zawahała
się, przystając w korytarzu na piętrze. Serce jak zwykle zabiło jej
szybciej, kiedy spojrzała w kierunku sypialni rodziców – pokoju, który z takim
uporem omijała również po tym, jak zdecydowała zwierzyć się Belli. Tamto
miejsce nadal było niczym zakazany punkt, od którego za wszelką cenę należało
trzymać się na dystans, by przypadkiem nie zwariować. Podejrzewała, że popełnia
błąd, pomimo powrotu tutaj upierając się pogrzebać przeszłość, ale pewne
zachowania wydawały się silniejsze od niej.
Ale
przecież teraz była tutaj, nawet pomimo zagrożenia, z którym mogło się to
wiązać. Dlatego tutaj przyszła, jeszcze przed podjęciem decyzji o ucieczce,
pragnąć sprawdzić coś, co wydawało się równie sensowne, jak i wyjątkowo
głupie.
Ja… Ehm, czy mnie słyszysz?, pomyślała i zaraz
poczuła się jak kompletna idiotka. Być może powinna spróbować odezwać się na
głos, ale nie potrafiła się do tego zmusić, w zamian ograniczając do ledwo
zauważalnego ruchu warg. Trudno było czuć się swobodnie ze świadomością, że na
dole siedział Liam…
A w budynku
mogło znajdować się coś więcej.
Eve
westchnęła, po czym oparła się plecami o ścianę, coraz bardziej
podenerwowana. W porządku, w końcu to absolutnie normalna sytuacja,
prawda? To, że mogłaby dyskutować z domem, zdecydowanie należało do
sytuacji, których doświadczała na co dzień.
Absolutnie.
Przez kilka
następnych sekund nasłuchiwała, nie tyle chcąc, co wręcz obawiając się
nadejścia odpowiedzi. Mocniej zacisnęła palce jednej ręki w pięść, a drugiej
wokół kołka, chcąc poczuć się dzięki temu pewniej, to jednak nie działało w ten
sposób. Cóż, nie tym razem.
Weź się w garść. Sama chciałaś tutaj
przyjść, prawda?, warknęła na siebie w duchu. Patrząc na to, jak ułożyły
się sprawy z Liamem, los wręcz jej sprzyjał, dając możliwości, o których
w innym wypadku mogłaby pomarzyć. Przecież wiedziała, że z technicznego
punktu widzenia to, że ostatecznie tutaj była, graniczyło z cudem. W takim
wypadku tym bardziej nie mogła pozwolić sobie na tchórzostwo, nawet jeśli
wątpliwości wydawały się czymś w pełni uzasadnionym.
Zamknęła
oczy, po czym wzięła kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić. Musiała
spróbować jeszcze raz, tym razem na spokojnie i z pełną świadomością tego,
co chciała osiągnąć.
Bo przecież
była w tym domu.
– Wciąż tu
jesteś? – zapytała, tym razem na głos, choć ograniczało się to raczej do
nieznacznego ruchu warg. – Ja… Czułam cię od początku, prawda? I chroniłeś
mnie. Więc proszę… Po prostu pozwól mi zrozumieć.
Zawahała
się, znów milknąc, by zastanowić się nad doborem słów. Wciąż czuła się głupio,
pozornie gotowa przyznać, że robiła z siebie idiotkę, najzwyczajniej w świecie
przemawiając w pustkę, to jednak wcale nie było takie proste. Nie, skoro
coraz wyraźniej czuła, że w grę wchodziło coś zdecydowanie więcej. Co
prawda wciąż nie była pewna co i dlaczego, ale…
Eveline
drgnęła, gotowa wręcz przysiąc, że przez całe jej ciało przeniknął dziwny,
trudny do zidentyfikowania impuls. To było coś więcej, aniżeli nagły dreszcz za
sprawą chłodu czy jakiejkolwiek innej, bardziej przyziemnej zmianie w atmosferze.
Nie wiedziała, skąd to wie, ale czuła to wyraźnie, niemalże jak wtedy, gdy na
wpół przytomna podążała korytarzami rezydencji, do której zabrał ją Marco. To
było niczym niewerbalne potwierdzenie tego, co chciała wiedzieć – coś tak
subtelnego, jak skinięcie głową albo inny, równie delikatny gest. I choć
coś w tym odkryciu powinno ją przerazić, jakaś część Eveline przyjęła taki
stan rzeczy jako coś najzupełniej naturalnego, co od samego początku powinno
mieć miejsce.
Na to
czekała. I to ostatecznie się wydarzyło.
Wciąż milczała,
uważnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, i czekając na rozwój
wypadków. Czy dom był żywy? Nie miała pojęcia, czy mogła określić to w ten
sposób, ale to i tak nie miało dla niej znaczenia. Liczyło się, że tutaj
była, w końcu mogąc zmierzyć się z tym, co najbardziej ją dręczyło.
Musiała,
chociaż wcale nie była tego taka pewna.
Coś
ścisnęło ją w gardle, więc zrezygnowała z kolejnej próby odezwania
się. O Boże, jakby nie patrzeć, próbowała rozmawiać z domem… Albo
czymś w środku, chociaż na tę chwilę czuła, jakby w grę jednak
wchodziło to pierwsze.
Cóż, to
zdecydowanie nie było normalne, ale…
Ciche
skrzypnięcie sprawiło, że omal nie wyszła z siebie ze zdenerwowania.
Zamarła w bezruchu, raz jeszcze rozglądając się po korytarzu, machinalnie
wypatrując jakichkolwiek oznak kogokolwiek. Do głowy natychmiast przyszło jej,
że Liam jednak mówił poważnie, twierdząc, że może ją zostawić, jeśli sprawy się
skomplikują. Co prawda wolała uwierzyć, że to wampir z jakiegoś powodu za
nią podążył, najpewniej doskonale bawiąc się kosztem człowieka o słabych,
pozostawiających wiele do życzenia zmysłach, jednak i tego nie była pewna.
Nim zresztą zdążyła choćby spojrzeć ku schodom, by upewnić się, czy faktycznie
jest sama, uwagę Eveline przykuło coś zgoła innego.
Zamarła, w milczeniu
wpatrując się w jeden, konkretny punkt zaciemnionego korytarza. Chociaż
sądziła, że puls ponownie jej przyśpieszy, nic podobnego nie miało miejsca.
Wręcz przeciwnie – to, co czuła, sprowadzało się wyłącznie do jednego,
absolutnie niespodziewanego uczucia.
Zrozumienia.
W jakiś
konkretny sposób widok uchylonych drzwi do sypialni, którą z takim uporem
omijała, wydawał się zarazem tłumaczyć i komplikować wszystko.
Ach… Więc tak się bawimy, co?, pomyślała
nerwowo, zmuszając się do zrobienia niepewnego kroku naprzód. Nie chciała tam
wchodzić, ale… Och, jaki tak naprawdę miała wybór? Co chcesz mi pokazać? Czego oczekujesz?
Oczywiści
nie otrzymała odpowiedzi, ani nawet kolejnych oznak tego, że cokolwiek mogłoby
być nie tak. Były tylko te drzwi – sugestywnie uchylone i aż nazbyt jasno
dające do zrozumienia, czego mógłby oczekiwać dom… Czy też raczej to, co się w nim
znajdowało.
Poruszając
się trochę jak w transie, zmusiła się, by podejść bliżej. Ostrożnie
stawiała kolejne kroki, trzęsąc się i mając wrażenie, że niewiele brakuje,
by potknęła się o własne nogi i straciła równowagę. W progu
zawahała się, mocno zaciskając palce na framudze i czekając na coś, czego
nawet nie potrafiła opisać. Przyszła tutaj, tak? Przyszła, a teraz
niemalże stała w pokoju, ze swojej pozycji mając idealny widok na to, co
działo się w środku – zakurzone meble i łóżko, które tak dobrze
pamiętała. Żadne zaskoczenie, skoro nie tak dawno była w tym pokoju.
Chciała tego czy też nie, już raz zmusiła się do zmierzenia z atmosferą
tego miejsca, dzięki czemu dobrze wiedziała, że przez minione lata zmieniło się
niewiele. Tylko dom opustoszał, a wszystko wokół przykrył kurz; znaki minionego
czasu i nic ponadto, a przynajmniej nic na tyle istotnego, by przykuło
jej uwagę.
Dlaczego w takim
razie miała wrócić do tego pokoju? Czemu dom tego oczekiwał, skoro już kiedyś
tutaj była? To nie tak, że od chwili powrotu w pełni omijała ten pokój, bo
dzięki Belli nie mogła pozwolić sobie na taki komfort. Jeśli znajdowało się tam
coś istotnego, jakim cudem nie dostrzegła tego ostatnim razem, siedząc na łóżku
i rozpamiętując przeszłość?
To był
tylko stary pokój, prawda? Miejsce, w którym nie było niczego
nadzwyczajnego, chociaż…
Wciąż o tym
myślała, kiedy jej uwagę przykuł subtelny, ledwo zauważalny ruch.
Drzwi
wciśniętej w kąt, starej szafy, otwarły się z cichym skrzypnięciem.
Liam
Nie pamiętał, kiedy ostatnim
razem przebywał w tym domu. To było dawno, całe dekady temu – z całą
pewnością przed śmiercią Nightów. Więc dwadzieścia lat. Co najmniej, chociaż
patrząc na to przez pryzmat wieczności, to równie dobrze mogły być dni. Liam
nie widział powodu, by zawracać sobie głowę ustalaniem niepotrzebnych faktów,
zwłaszcza że to kiedy, jak i dlaczego po raz pierwszy uzyskał dostęp do
tego miejsca.
Rozglądając
się po rezydencji Nightów, był gotów przysiąc, że przez minione dekady zmieniło
się naprawdę niewiele. Nawet po takim czasie pamiętał ten dom wystarczająco
dobrze, by bez najmniejszego problemu wskazać oznaki bytności Eveline. Wyraźnie
czuł jej zapach, słodki i na swój sposób kuszący, chociaż jako wampir
przeżył zdecydowanie za dużo, by przypadkowa osoka robiła na nim jakiekolwiek
wrażenia. Jej i tak nie mógł tknąć, ot przez wzgląd na Marco, nawet jeśli
wciąż twierdził, że nieśmiertelny całkiem postradał zmysły, mieszając się w to,
co się działo.
Nie żebyś sam trzymał się z daleka…
Jesteś tutaj, odezwał się cichy głosik w jego głosie. Liam drgnął, po
czym warknął bezgłośnie, nie kryjąc irytacji. Jakie to właściwie miało
znaczenie?
Przyszedł z ciekawości,
dokładnie tak, jak powiedział młodej Nightównie. Mało kiedy chodziło o coś
więcej, jeśli wziąć pod uwagę to, co robił. Nie lubił się narażać, a ta
dziewczyna zdecydowanie oznaczała kłopoty, o czym wszyscy wiedzieli od
samego początku. Marco wiedział, w co pakował wszystkich, decydując się
nią zaopiekować, a teraz…
On przynajmniej nie jest tchórzem.
Zesztywniał,
nerwowo zaciskając dłonie w pięści – i to na tyle mocno, że gdyby był
człowiekiem, pewnie już dawno połamałby sobie kości. Cholera, dlaczego jego
zdrowy rozsądek nagle zaczął brzmieć niemalże kobieco? I co więcej…
Dlaczego w ogóle czymkolwiek się przejmował, chociaż pewne sprawy zakończyły
się w przeszłości, a on nie zamierzał mieć z nimi niczego
wspólnego? Szlag, po co na własne życzenie wszystko komplikował, przychodząc
tutaj i niepotrzebnie przywołując wspomnienia, których nie chciał?
Rozpamiętywanie tego, co było, tak czy inaczej nie miało sensu, a tym
bardziej nie było w stanie zwrócić życia umarłym!
– Po takim
czasie będziesz mnie dręczyć? – mruknął i ledwo powstrzymał się od
pozbawionego wesołości śmiechu. W tym miejscu zdecydowanie z łatwością
mogło przyjść mu rozpamiętywanie tego, co było. Ten dom wyglądał na niemalże
żywcem wyjęty z przeszłości – zakonserwowany przez czas i tak bardzo
znajomy… – Oboje wiemy, że obietnice, których wymagałaś, były czymś nie do
spełnienia, Beatrice…
Zamilkł, po
czym dla pewności obejrzał się ku schodom, chcąc upewnić się, że Eveline nagle
nie pojawi się w zasięgu jego wzroku. Wiedział, że wciąż była na górze i to
mu wystarczyło, zwłaszcza że naprawdę nie interesował się tym, czego szukała w tym
miejscu. To i tak nie miało znaczenia, w szczególności dla kogoś, kto
już dawno odciął się od tego, co się działo. Cokolwiek to było, od dawna nie
miało dla niego znaczenia.
Więc
dlaczego tu przyszedł…?
Och, bo
chciał. I mógł. To był jednorazowy kaprys, który postanowił się spełnić,
poniekąd w odwecie na Marco, który upierał się, że ma wszystko pod
kontrolą. Patrząc na to, że nie miał pojęcia, gdzie znajdowała się jego
podopieczna, sprawy miały się zgoła inaczej.
Kłamca.
Tym razem
niewiele brakowało, żeby w przypływie frustracji wysunął kły albo w coś
uderzył. Cholera, dość. W tamtej chwili uświadomił sobie, że musi jak
najszybciej stąd wyjść – choćby na chwilę, byleby wyrwać się spod wpływu tego
domu. To nie tak, że miał problem z kontrolą nad samym sobą, ale…
Odrzucił od
siebie niechciane myśli, po czym błyskawicznie przemieścił się ku drzwiom.
Eveline i tak nie była od niego zależna, zresztą nie zostawiał jej na
pewne pożarcie, prawda? Zamierzał być obok, nie wspominając o tym, że
dzięki wyostrzonym zmysłom tak czy inaczej miał być w stanie wyczuć
potencjalne zagrożenie w pobliżu rezydencji.
Próbując
przekonać samego siebie, że to prawa, położył dłoń na klamce. Miał wyjść na
zewnątrz, kiedy drzwi wejściowe dosłownie zadrżały, gdy ktoś po drugiej stronie
zaczął z całą siłą w nie uderzać.
– EVELINE!!!
– huknął męski, całkowicie obcy Liamowi głos. – Eve, na litość boską… Błagam,
powiedz mi, że tam jesteś!
Patrzę na datę ostatniego wpisu i nie wierzę. I jestem na siebie zła, ale to inna sprawa. Trudno mi opisać stany zniechęcenia, w które wpadałam już od wakacji, a którym ostatecznie uległam (przynajmniej produktywnie, bo w tym czasie zaczęłam próbować innych rzeczy, co zresztą było mi potrzebne). Tak czy inaczej, nie jestem zadowolona z tego, jak to wyszło, jeśli chodzi o pisanie. Nawet nie wiem, jak to opisać, ale…Cóż, podejrzewam, że wpis pojawiłby się wcześniej, gdyby choroba na dobre trzy tygodnie nie wytrąciła mnie z rytmu – i to akurat wtedy, gdy czułam, że mogę do niego wrócić. Tak czy inaczej, kiedy ostatecznie przysiadłam do rozdziału, powstał sam i to największy plus całej tej sytuacji. Uwielbiam stan, kiedy pisanie przychodzi mi ot tak, a tym razem tak byłam. Chcę uznać to za dobry znak, zwłaszcza że przez ostatnie dni choroby aż mnie nosiło, żeby pisać – bo niezależnie od wszystkiego, to zawsze będzie cząstka mnie.Dziękuję za cierpliwość, wyświetlenia i obecność. To zawsze sprawia, że chcę wracać, niezależnie od czasu, który minie i tego, czego w danej chwili doświadczam. Zawsze będę wracać i tego się trzymajmy.Rozdział z dedykacją dla Agi, bo to Twoje uwagi najbardziej mnie zmotywowały, bym zaczęła wracać właśnie od tej historii. Po cichu liczę, że będziesz usatysfakcjonowana, bo – jak widać – troszeczkę się dzieje.Cóż, na tę chwilę z mojej strony to chyba tyle. Nie chcę nic obiecywać i rzucać datami, bo wtedy zwykle mi nie wychodzi; na tę chwilę pozwolę sprawom toczyć się po swojemu. Na zakończenie może dodam, że przełamałam się na tyle, by przerzucić to opowiadanie również na Wattpada, ot z prostego powodu: bo przynajmniej wiem, że ja je tam dodałam. A jeśli przy okazji komuś ułatwi to czytanie, to cieszę się bardzo. Jeśli ktoś jest zainteresowany wersją na tej platformie, zapraszam tutaj: KLIK.Ach! Zapomniałabym! Dziękuję tym, którzy głosowali na mnie w konkursie na Katalogu Fenix. Siedemnaście głosów na które nie zasłużyłam. Jesteście cudowni ^^Tak więc do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz