Eveline
Wszystko działo się jakby poza
nią, a przynajmniej Eveline miała wrażenie, że coś uległo zmianie w chwili,
w której przekroczyła próg dawnej sypialni rodziców. W milczeniu
wpatrywała się w uchyloną szafę, ani odrobinę nieprzejęta tym, że
drzwiczki rozchyliły się samoistnie. Nawet jeśli zaczynała wariować, a to
było wyłącznie dziełem jej wyobraźni, nie zamierzała się tym przejmować. W gruncie
rzeczy w krótkim czasie doświadczyła dość, by kolejna pozornie dziwna
rzeczy, wydała jej się czymś absolutnie normalnym.
Z drugiej
strony, czyż nie po to tutaj przyszła? Od samego początku wiedziała, że w tym
domu kryje się coś niesamowitego – coś więcej, aniżeli przeszłość, przed którą
tyle czasu próbowała uciec. Swoją drogą, być może się myliła i te stare
mury skrywały wyłącznie to: wspomnienia, które nareszcie pragnęły wydostać się
na zewnątrz. Biorąc pod uwagę to, czego dowiedziała się o sobie i Haven,
być może przez cały ten czas odsuwała od siebie możliwość poznania prawdy, w gruncie
rzeczy będąc jedną z nielicznych osób, które miały szansę do niej dotrzeć.
Odkąd
wróciła, wciąż miała poczucie, że nie jest sama. A może raczej tego, że
rezydencja Nightów miała w sobie coś nieopisanego, niejako wydając się ją
chronić. To wciąż brzmiało niedorzecznie, ale…
W porządku,
pomyślała i – poruszając się przy tym niemalże jak w transie – z wolna
zrobiła krok w stronę szafy. Mam zajrzeć tam, tak?
Oczywiście
nie otrzymała odpowiedzi, zresztą nawet jej nie wyczekiwała. Z wahaniem
spojrzała na uchylone drzwiczki, dopiero po chwili decydując się zacisnąć palce
na ich krawędzi. Serce Eveline jak na zawołanie zabiło szybciej, zwłaszcza gdy
wyobraziła sobie, że poza zasięgiem jej wzroku mogło kryć się dosłownie
wszystko. Nie żeby brała pod uwagę trupa w szafie albo przyczajonego,
gotowego do ataku wampira, ale…
Podjęła
decyzję pod wpływem chwili, nie chcąc dać sobie okazji na to, by znów
stchórzyć. Zdecydowanym ruchem uchyliła drzwi na całą szerokość, po czym nieznacznie
skrzywiła się, czując nieprzyjemny zapach kurzu i stęchlizny. Z oczywistych
względów nie sprzątała w tym pokoju, zawsze znajdując powód, by po raz
kolejny ominąć go szerokim łukiem. Wręcz nienaturalnym wydawało jej się to, że
teraz tutaj była, na dodatek z własnej woli i po to, by grzebać po
meblach. Wbrew wszystkiemu to była zwykła sypialnia, pozbawiona jakichkolwiek
śladów tego, że ktoś w niej umarł. Nie musiała obawiać się ani dawno
zaschniętych śladów krwi, ani oznak walki ofiar z napastnikiem. Rodzice po
prostu… odeszli, zostawiając ją, ten dom i najzwyklejsze na świecie
przedmioty codziennego użytku – takie jak wiszące wewnątrz szafy, wyniszczone
przez czas ubrania.
Eveline stała
w milczeniu, tępo wpatrując w znajdujące się tuż przed nią rzeczy. Jej
oddech zaczął zwalniać, a całe napięcie zniknęło, pozostawiając po sobie
wyłącznie zmęczenie i swego rodzaju rozczarowanie. W szczególności to
drugie wydało jej się zaskakujące, zwłaszcza zważywszy na sytuację. Co takiego
spodziewała znaleźć się w starym, pustym domu? Oczywiście nie biorąc pod
uwagę Aurory albo kogokolwiek innego, kto mógłby dybać na jej życie. Teraz, gdy
do domu miał wstęp dosłownie każdy, rezydencja przestała być bezpieczna. Tak
przynajmniej zakładała Eve, podejrzewając, że skoro Aurora mogła tutaj
przebywać, była w stanie również zaprosić każdego, kogo chciała. Co prawda
nie miała pewności, czy wampir po uzyskaniu zaproszenia, mógł zapewnić dostęp
do konkretnego miejsca innym przedstawicielom swojego gatunku, ale nie mogła
tego wykluczyć. Nawet jeśli się myliła, obecność jednej wampirzycy w zupełności
wystarczyła – i to zwłaszcza takiej, która okazała się wystarczająco
wyrachowana, by oszukiwać i zwodzić drugą osobę przez całe lata.
Eveline zacisnęła
usta, coraz bardziej sfrustrowana. To nie był najlepszy moment na odczuwanie
żalu z powodu czegoś, co już się wydarzyło. Zdrada „Amandy” wciąż bolała,
ale nie mogła pozwolić sobie na dalsze zadręczanie z tego powodu. Co
więcej, przecież nie dlatego tutaj przyszła, z kolei nadmierna
emocjonalność mogła co najwyżej doprowadzić ją do grobu. To jedno akurat
zdążyła zrozumieć jeszcze przed decyzją o przybyciu do tego domu, tym
bardziej że jasno dano jej do zrozumienia, że nikt nie zamierzał się z nią
cackać. Cóż, przynajmniej Castiel sugerował to swoim zachowaniem, chociaż
sugerowanie się akurat nim wydało się kobiecie dość niefortunnym wyborem.
Ze świstem
wypuściła powietrze, po czym cofnęła się o krok, zamierzając się wycofać.
Nie miała pojęcia, co ją podkusiło, by aż tak ryzykować, ale to nie miało
znaczenia. Mogła przynajmniej skorzystać z okazji, żeby zabrać kilka
rzeczy, skoro już tutaj była. Pomyślała, że przy okazji mogła zgarnąć kilka
rysunków z dawnego pokoju, by spróbować pokazać je Lanie albo Marco. W zasadzie
musiała porozmawiać z tym drugim, tym razem na poważnie, chcąc dowiedzieć
się czegoś więcej o sytuacji, w której się znalazła. Nie miała
pewności, czy jej podejrzenia były słuszne, ale wyraźnie czuła, że Marco
zachowywał się w o wiele ostrożniejszy, bardziej przemyślany sposób
niż na początku, kiedy dosłownie zmuszał ją do tego, by poznała prawdę o Haven.
Nie miała pojęcia, co się zmieniło i czy to z jej winy zmienił
taktykę, dla odmiany ostrożny i przesadnie wręcz tajemniczy, ale i tak
czuła, że powinna wziąć sprawy w swoje ręce. Jasne, udawanie, że wszystko
jest w porządku, było całkiem wygodnym rozwiązaniem, ale na dłuższą metę…
Eveline.
Zesztywniała,
gotowa przysiąc, że ktoś wypowiedział jej imię. Co więcej, nie pierwszy raz –
już tego doświadczyła, choć za każdym razem udawała, że to tylko złudzenie.
Jeszcze jakiś czas temu słysząc nawet najłagodniejszy szept wpadłaby w panikę,
z miejsca zaczynając szukać sposobu, by zająć czymś myśli, ale tym razem
tego nie zrobiła. Było inaczej, bo i sama Eve na to czekała – jakąkolwiek
oznakę, że w istocie przebywało tu coś więcej; rodzaj nadnaturalnej siły,
która mogłaby ją poprowadzić. Nie miała na myśli impulsu, który poprowadził ją
wprost w ręce Drake’a albo tego dziwnego koszmaru, którego doświadczyła,
bezwiednie poruszając się korytarzami domu Marco. Tym razem chodziło o coś
innego, bardzo znajomego, zupełnie jakby ta siła trwała przy niej przez cały
ten czas – i to nawet wtedy, gdy Eveline całą sobą nakazywała jej odejść.
Zamknęła
oczy, przez kilka następnych sekund próbując się uspokoić. To było w porządku,
prawda? Po to tutaj przyszła, poza tym… Och, teraz wiedziała, że to coś więcej,
niż zwykłe szaleństwo. W zasadzie nawet jeśli faktycznie postradała
zmysły, po rozmowie z Laną jakoś łatwiej było jej ten fakt zaakceptować.
W porządku…,
pomyślała po raz wtóry. Dobrze, tak… Jest tutaj coś, co mam zobaczyć,
uświadomiła sobie i choć nie otrzymała żadnego potwierdzenia tych
przypuszczeń, wyraźnie wyczuła, że ma rację.
Westchnęła,
po czym raz jeszcze spojrzała na stojącą przed nią otworem szafę. Wyraźnie
widziała tylną ścianę mebla, na dodatek sprawiającą wrażenie wyjątkowo
solidnej, więc szukanie drzwi do Narnii czy innych ukrytych przejść odpadało.
Swoją drogą, jeśli już jakaś nadnaturalna siła pragnęła jej pomagać, mogła
pokusić się o coś więcej, aniżeli lakoniczne wskazanie przypadkowego
mebla. Przynajmniej na pierwszy rzut oka Eve nie widziała niczego, prócz
wiszących ubrań, te zaś w najmniejszym nawet stopniu nie wyglądały na coś,
co mogłoby okazać się rozwiązaniem problemów, które miała.
Dla
pewności przesunęła się bliżej, by odgarnąć wieszaki i dokładniej
przyjrzeć się wnętrzu. Mimowolnie uśmiechnęła się na widok kilku sukienek mamy
oraz marynarek, które bez wątpienia należały do jej ojca. Mimo wszystko to
Beatrice pamiętała lepiej, jak na ironię z dnia poprzedzającego
nieszczęsne urodziny sprzed dwudziestu lat. Nie sądziła, że tak odległe
wspomnienia mogą okazać się wystarczająco wyraźne, by mogła odtworzyć zarówno
kolor ubrań, jak i uśmiech, który gościł wówczas na twarzy kobiety.
Eveline pamiętała, że mama często się uśmiechała – i to zwłaszcza do niej,
zupełnie jakby przebywanie z ukochanym dzieckiem dodawało jej energii. Kto
wie, może tak właśnie było, chociaż jako ktoś, kto zdecydowanie nie śpieszył
się z posiadaniem potomstwa, Eve trudno było to ocenić. Zwłaszcza teraz,
gdy sama była w niebezpieczeństwie, planowanie rodziny wylądowało na samym
końcu planów, które pragnęła zrealizować.
Jeśli miała
być ze sobą szczera, jakaś jej cząstka obawiała się, że tak naprawdę zostało jej zbyt mało życia, by zawczasu przygotowywać się na cokolwiek.
Zabawne,
ale z jakiegoś powodu ta perspektywa nawet nie wydała się Eveline
przerażająca.
Ta cholerna
szafa… Niby czego miała tutaj szukać? Wyjęła kilka ubrań i – wcześniej
upewniwszy się, że mają puste kieszenie – odrzuciła je na bok, by zapewnić
sobie większe pole manewru. Dla pewności sprawdziła tylną ścianę, ale ta
okazała się nienaruszona, dokładnie jak Eve podejrzewała od samego początku. To
jedynie podsyciło odczuwaną przez kobietę frustrację, ale zmusiła się do tego,
żeby trzymać nerwy na wodzy. Swoją drogą, z jakiegoś powodu siedzenie w sypialni
rodziców, na dodatek w otoczeniu ich ubrań, miało w sobie coś
kojącego, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Początkowo zakładała,
że to miejsce przywoła jedynie niechciane, trudne do zniesienia wspomnienia, a jednak…
Och, tak,
oczywiście, że myślała o rodzicach, ale nie w sposób, którego się
spodziewała. Nie wracała pamięcią do nieruchomych ciał i własnego
przerażenia, które poczuła, kiedy do jej do kilkuletniego wówczas umysłu zaczęło
docierać, że stało się coś złego. Z jakiegoś powodu dużo łatwiej było jej
wspominać to, co działo się wcześniej, choć i tego nie było wybitnie dużo.
Uśmiech Beatrice, kojący głos ojca, poczucie bezpieczeństwa…
I ta
sypialnia.
Niejednokrotnie
po prostu tu przychodziła, czy to żeby wskoczyć pomiędzy rodziców, gdy ci
jeszcze spali, czy też szukając któregokolwiek z nich. Zwłaszcza mama
często przesiadywała w sypialni, czasami czytając książki albo rozsiadając
się przed toaletką. Kilka raz Eve zastała ją właśnie przy szafie, dokładnie tak
jak dzień przed nieszczęsnymi urodzinami…
Zawahała
się, nagle zaniepokojona i podekscytowana zarazem. Rzadko wracała pamięcią
do tego, co działo się w przeszłości. Przez całe lata wypierała to z siebie,
próbując odciąć się od Haven i wszystkiego, co wiązało się z tym
miejscem. Co prawda rozpamiętywanie pewnych wydarzeń okazało się nieuniknione,
ale zazwyczaj wtedy robiła wszystko, byleby jak najszybciej znaleźć sobie
lepszy temat do rozmyślań. Jasne, kilka razy rozważała to, co tak naprawdę
wydarzyło się w dniu jej urodzin, próbując przypomnieć sobie, czy jako
dziecko zauważyła coś podejrzanego, ale to niezmiennie prowadziło donikąd.
Sądziła nawet, że w pewnym momencie po prostu zaakceptowała fakt, że
niektóre pytania nigdy nie doczekają się odpowiedzi. Tak było wygodniej i poniekąd
bezpieczniej, ale mimo wszystko ta ciekawość wciąż gdzieś tam była.
Sęk w tym,
że nigdy wcześniej nie rozważała tego, czy którekolwiek z jej rodziców
zachowywało się dziwnie. Nie myślała, zresztą jako dziecko nie myślała takimi
kategoriami. Teraz, stojąc w tej przeklętej sypialni, otoczona ubraniami jedynej
rodziny, którą kiedykolwiek miała, mierzyła się z czymś, przed czym
uciekała przez cały ten czas. Z jakiegoś powodu obraz siedzącej tuż obok
szafy Beatrice zaczął dosłownie ją nawiedzać, tak jak i poczucie, że w uśmiechu
matki było coś wymuszonego. Wiedziała, że umysł miał to do siebie, że lubił
dopowiadać sobie to, czego nie pamiętał – po prostu wypełniał luki fałszywymi wspomnieniami
i wnioskami, które logicznie uzupełniały całość. W tamtej chwili nade
wszystko pragnęła dotrzeć do prawdy, sugerując się własnymi pragnieniami i odległymi
obrazami, które wcale nie musiały być prawdziwe.
To nie tak,
że Beatrice musiała być tamtego dnia smutna. Nie tak, że naprawdę siedziała w tym
miejscu, zamiast – powiedzmy – rozczesywać włosy przed lustrem albo leżeć na
łóżku.
To nie tak,
ale…
Eveline
osunęła się na kolana szybciej, niż zdążyła o tym pomyśleć. Zamrugała
nieco nieprzytomnie, zaskoczona tym, że nogi mogłyby odmówić jej posłuszeństwa,
ale nie dała sobie czasu na to, by się nad tym zastanawiać. W zamian
ponownie zajrzała do szafy, niemalże desperacko szukając… Cóż, czegokolwiek.
Drżącymi palcami zbadała dno, próbując przekonać samą siebie, że to jedyne
sensowne rozwiązanie. Skoro miała się tutaj znaleźć i sprawdzić to
konkretne miejsce, zostało jej tylko jedno…
A potem
znalazła i serce omal nie wyskoczyło jej w piersi z podekscytowania.
To było
zaledwie kilka niewinnych żłobień w drewnie, ale to wystarczyło, by
uświadomić Eveline, że była bliska odkrycia czegoś więcej. Mogła wręcz
przysiąc, że w końcu trafiła na trop tego, co chciała tutaj znaleźć. Nie miało
znaczenia, że nawet nie potrafiła sprecyzować, czym to tak naprawdę było. W tamtej
chwili nie liczyło się nic prócz przekonania, że ślady w drewnie
świadczyły o czymś więcej.
Chociażby o tym,
że dno szafy wielokrotnie wcześniej czymś podważano.
Wsunęła
paznokcie w szczelinę, chcąc jak najszybciej upewnić się, czy drewno
ustąpi. Skrzywiła się, kiedy napotkała opór, ale nie zamierzała ot tak się
wycofać – i to nawet kosztem połamanych paznokci. Zaklęła cicho, po czym
spróbowała raz jeszcze, dopiero po chwili błyskawicznie podrywając na równe
nogi. Nerwowo rozejrzała się dookoła, dosłownie miotając po pomieszczeniu i niemalże
rzucając ku stojącej pod ścianą toaletki. W jednej z szufladek
znalazła wsuwkę do włosów, z którą biegiem wróciła do szafy, wracając do
walki z upartym dnem. Tym razem ustąpiło bez większych problemów,
pozwalając się podważyć, a ostatecznie wyjąć, tym samym ukazując
niewielką, płytką skrytkę.
Eveline w milczeniu
wpatrywała się w swoje odkrycie. Miejsca nie było dużo – na pewno nie na
tyle, by ukryć jakikolwiek większy przedmiot – to jednak nie miało znaczenia.
Nie, skoro kryjówka okazała się wystarczająca dla niepozornego, wyniszczonego
zeszytu, który sama Beatrice musiała schować w tym miejscu blisko dwie
dekady wcześniej. Eve jeszcze przed pochwyceniem znaleziska nie miała
wątpliwości, że notatnik należał do jej matki, gdy zaś przekartkowała kilka
stron, jedynie utwierdziła się w tym przekonaniu. Drobne pismo,
pokrywające kolejne kartki, mogło należeć tylko do jednej osoby, nie
wspominając o tym, że przecież tak dobrze znała je z czytanego
wielokrotnie wcześniej listu.
Z bijącym sercem
przycisnęła zeszyt do piersi, obejmując go tak ciasno, jakby w każdej
chwili mógł zniknąć albo uciec. Uświadomiła sobie, że ręce jej się trzęsą,
chociaż sama nie była pewna dlaczego. Co niezwykłego mogłoby być w tym, że
jej matka prowadziła dziennik albo pamiętnik? Eveline sama kiedyś próbowała
pisać, zupełnie machinalnie chowając swoje zapiski w najdziwniejszych,
trudno dostępnych miejscach – i to nawet na długo po tym, jak zamieszkała
sama. To było chyba najzupełniej naturalnym odruchem, by ukrywać coś, w czym
zawarło się cząstkę siebie – dotychczas prywatne myśli, które teraz mógł poznać
każdy, kto tylko odnalazłby pamiętnik. Chociaż wiedziała, że istniało dość małe
prawdopodobieństwo, by ktoś niepowołany wszedł do jej mieszkania i przeczytał
jej prywatne notatki, mimo wszystko wolała znaleźć dla nich bezpieczne miejsce.
Ot tak po prostu – zwyczajna próba zachowania prywatności, której przecież
potrzebował każdy.
Dlaczego z Beatrice
miałoby być inaczej? Eveline nagle zwątpiła w to, czy w ogóle powinna
czytać słowa matki, aż nazbyt świadoma, że trzyma w rękach coś nader
osobistego. Z jakiego powodu ten zeszyt miałby znaleźć się akurat tutaj? Z drugiej
strony… Kto aż tyle zachodu wkładałby w to, by znaleźć taką kryjówkę dla
pamiętnika? Nawet jeśli, dlaczego ostatecznie coś przywiodło ją właśnie do tego
miejsca, wyraźnie sugerując, że powinna tu zajrzeć? Dlaczego ściskając
najzwyklejszy w świecie zeszyt czuła, że nareszcie znalazła to, czego
potrzebowała – i co mogło zmienić dosłownie wszystko…?
Potrzebowała
dłuższej chwili, by ruszyć się z miejsca. Ewentualnie wszystko było
wyłącznie jej wrażeniem – to, że minęła cała wieczność, zanim ostatecznie
rozprostowała ramiona i ułożyła notes na kolanach. Przez kilka sekund tępo
wpatrywała się w okładkę, zanim odważyła się ponownie przerzucić kolejne strony.
Tym razem większą uwagę poświęcając zapisanych na nią stronach – zaledwie pojedynczych
słowach, ale niewiele trzeba było, by jej wzrok skupił się na dłuższych
fragmentach. Jej uwagę zwrócił zwłaszcza jeden z nich, zwłaszcza że pismo
matki wyglądało inaczej niż zazwyczaj, bardziej chaotyczne i niedbałe, co
jasno dało Eve do zrozumienia, że kobieta musiała pisać w pośpiechu.
… nie powinnam tego
robić. Wiem o tym, a jednak coś niezmiennie każe mi w tym trwać. To niewłaściwe, oczywiście, ale co mam poradzić na własne pragnienia? Być może pozwalam, by mieszał mi w głowie, ale to nie ma znaczenia… Chcę wierzyć, że to naprawdę nie ma znaczenia.
Boże, wybacz mi,
albowiem nie wiem, co czynię.
Eveline
zadrżała, dziwnie zaniepokojona. Natychmiast przesunęła wzrok wyżej, szukając
początku wpisu – daty bądź czegokolwiek, co sugerowałoby, że w tym miejscu
Beatrice zaczęła tamtego dnia zapisywać swoje myśli. Pomyślała nawet, że
powinna wrócić na sam początek, gotowa nawet całe godziny spędzić na podłodze,
siedząc pośród porozrzucanych ubrań i chłonąc treść pozostawionych przez
matkę notatek.
Z tym, że
nie miała po temu okazji.
–
EVELINE!!!
Tym razem
głos zdecydowanie nie rozbrzmiewał w jej głowie. Co więcej, był znajomy i brzmiał
wystarczająco niepokojąco, by Eve błyskawicznie poderwała się na równe nogi. Wciąż
ściskała w dłoniach pamiętnik Beatrice, przez krótką chwilę czując się
niemalże jak przyłapany na kradzieży złodziej, zwłaszcza gdy w pośpiechu
zwrócił się ku drzwi, by upewnić się, czy wciąż jest w pokoju sama. Co
prawda wyraźnie słyszała, że głos dochodził z dołu, ale i tak
potrzebowała dłuższej chwili, by zapanować nad sobą na tyle, by podjąć
jakąkolwiek sensowną decyzję.
Raz jeszcze
spojrzała na zeszyt, zanim zdecydowała się ukryć go pod ubraniem. Z jakiegoś
powodu nie chciała, żeby Liam albo ktokolwiek inny zobaczył to, co znalazła w pokoju
rodziców. Czuła, że to coś intymnego i nader istotnego – i że tylko
ona miała prawo czytać zapiski Beatrice. W końcu po to tutaj przyszła,
prawda? Cokolwiek zadecydowało o tym, że znalazła się w tym pokoju,
wyraźnie sugerowało, że to sekret przeznaczony wyłącznie dla niej.
Przestała o tym
myśleć, gdy jej uszu znów dobiegły krzyki. Tym razem głos zabrzmiał o wiele
wyraźniej, co uświadomiło Eve, że ktoś najpewniej został wpuszczony do domu.
Natychmiast wypadła na korytarz, jedynie cudem nie zderzając się ze ścianą albo
nie potykając o własne nogi. Czuła, że wydarzyło się coś niedobrego, kiedy
zaś zbiegła po schodach, w przedsionku w końcu dostrzegając nie tylko
wyraźnie wytrąconego z równowagi Liama, ale przede wszystkim
podenerwowanego, bladego jak papier Michaela, jedynie utwierdziła się w tym
przekonaniu.
– Co się…? –
zaczęła, ale mężczyzna bezceremonialnie wszedł jej w słowo, być może nawet
nie zdając sobie sprawy z tego, że próbowała o cokolwiek zapytać.
– Bella –
padło w odpowiedzi i to wystarczyło, by wszystko inne przestało mieć
znaczenie. Eveline zesztywniała, przez krótką chwilę czując się tak, jakby ktoś
ją uderzył. – Po prostu chodź – dodał Michael i choć to w najmniejszym
nawet stopniu nie tłumaczyło sytuacji, Eve nie potrzebowała niczego więcej.
Bez słowa ruszyła
w stronę drzwi, pozwalając by niespodziewany gość wyprowadził ją na
zewnątrz. Kątem oka zauważyła, że Liam natychmiast ruszył za nią, klnąc cicho
pod nosem na jej głupotę, ale nie zwróciła na to uwagi. Chciała tego czy też
nie, Bella była dla niej ważna – i to najpewniej już od chwili, w której
poznała ją po raz pierwszy. Jeśli tej dziewczynie coś się stało, być może tylko
dlatego, że miała to nieszczęście, by wprowadzić się do sąsiedniego domu…
Coś
nieprzyjemnie ścisnęło ją w gardle na samą myśl, zwłaszcza że taka
możliwość nagle wydała się nader prawdopodobna.
Wiedziała,
że jeśli Bellę spotkało coś złego z jej powodu, zdecydowanie nie miała
sobie tego wybaczyć.
Witam Was po raz ostatni w tym roku! Bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się zabrać za ten rozdział, zwłaszcza że planowałam go od dawna, ale… Cóż, takie sceny mają to do siebie, że kiedy przychodzi do przelania wizji z głowy na „papier”, nagle pojawiają się wątpliwości – bo w końcu tak łatwo wszystko popsuć… To samo będzie tyczyć się kolejnego rozdziału, ale mam nadzieję, że zarówno ten rozdział, jak i następny, ostatecznie przypadną Wam do gustu. Ja ze swojej strony przyznam, że mimo wszystko jestem usatysfakcjonowana.Jakieś teorie? Chętnie przekonam się, co sądzicie. Zwłaszcza w kwestii tego, co mogłoby stać się Belli ;) Przy okazji jak zawsze dziękuję za obecność!Co prawda już po świętach, ale i tak życz Wam wszystkiego najlepszego. Mam nadzieję, że minione dni były spokojne i udane dla wszystkich, bo przecież o to właśnie chodzi, czyż nie?Kolejny rozdział już wkrótce, więc do napisania!
Czekałam czekałam i się doczekalam :) . Często sprawdzam przed snem czy coś wrzucilas i dziś jak zawsze przy takiej okazji - miła niespodzianka. :) Nie popsułaś tego jestem pewna. A nie mogę się doczekać kolejnego wątku z Marco ;) wszystkiego dobrego w Nowym roku !!!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa! Cudownie słyszeć takie rzeczy :3 Aż mi głupio, że ostatnio miałam małe problemy z regularnością. Powoli z tego wychodzę, więc kolejne rozdziały powinny pojawiać się już częściej :)
UsuńDziękuję i nawzajem! Mogę zdradzić, że wątek z Marco zostanie ruszony już w następnej kolejności, stosunkowo szybko... Ale cii ;)