Eveline
Wystarczyła zaledwie chwila,
by Michael zdążył ją wyprzedzić. Wyglądał na przejętego i tak wytrąconego z równowagi,
że naprawdę zaczęła się martwić. Miała ochotę złapać go za ramię, zmusić do
zatrzymania, a potem udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień, ale coś w postawie
mężczyzny skutecznie ją powstrzymało. W tamtej chwili liczyła się przede
wszystkim Bella oraz to, że ta mogła być zagrożona.
Ledwo
łapała oddech, kiedy w końcu znalazła się pod domem sąsiadki. Zaraz po tym
zamarła, wpatrując się w budynek i nagle zaczynając wątpić, czy powinna
wchodzić do środka. Uczucie niepokoju pojawiło się nagle, na dodatek wydało się
Eveline wystarczająco znajome, by wzbudzić w niej wątpliwości. W głowie
miała dziesiątki niespójnych myśli, układających się w równie wiele
scenariuszy tego, co miałaby zastać w środku – mniej lub bardziej
sensownych. Oczami wyobraźni niemalże widziała Drake’a, Aurorę albo i całą
armię wampirów albo…
–
Zostawiłeś otwarte drzwi?! – jęknęła, ale Michael nawet nie zwrócił na nią
uwagi, w zamian bezceremonialnie wbiegając do środka.
– No chodź!
Zacisnęła
usta, ledwo powstrzymując się przed całą wiązanką cisnących jej się na usta
przekleństw. Cholera jasna, czego tak naprawdę od niej oczekiwał?! Kiedy
wychodziła z domu, nie myślała o konsekwencjach, niemniej wydarzenia ostatnich
dni jasno dały Eve do zrozumienia, że takie postępowanie mogło okazać się
zgubne. Skoro zdradziła ją osoba, którą przez tyle lat uważała za przyjaciółkę,
dlaczego właściwie tak pochopnie zaufała komuś, kogo znała zaledwie chwilę.
– Dobre
pytanie – usłyszała tuż za plecami i omal nie wyszła z siebie, po raz
kolejny mając ochotę potraktować Liama kołkiem.
Wcześniej
nie zwróciła uwagi na to, czy w ogóle za nią podążył, zbytnio przejęta
tym, co działo się wokół niej. To, że wampir poruszał się praktycznie
bezszelestnie, również niczego nie ułatwiało.
– Na litość
boską… – wycedziła przez zaciśnięte zęby, teatralnym gestem przykładając dłoń
do piersi w miejscu, gdzie znajdowało się serce. – Chcesz mnie zabić? –
zarzuciła mu, nie mogąc się powstrzymać.
– Nie
muszę. Sama jesteś na tyle naiwna, że prędzej czy później dasz się zabić –
stwierdził niemalże beztroskim tonem.
– Więc
dlaczego za mną chodzisz?
Ta jedna
kwestia nie dawała jej spokoju. Nie rozumiała go, tak jak i tego, dlaczego
w ogóle podążał za nią aż do tego miejsca. Możliwe, że po prostu się
nudził, dokładnie jak sam zasugerował wcześniej, ale takie wyjaśnienie z jakiegoś
powodu wydało się Eveline mało przekonujące. Czuła, że w grę wchodziło coś
więcej – z tym, że za żadne skarby nie potrafiła określić co.
Przez twarz
Liama przemknął ledwo zauważalny cień. Zaraz po tym wampir wydał z siebie
przeciągłe, poirytowane westchnienie.
– Wydawało
mi się, że już mamy to omówione – zauważył, chociaż szczerze wątpiła, by
ostatnią rozmowę można było uznać za rozwiązanie jakiegokolwiek problemu. –
Ależ ty męcząca… A miałem już nadzieję, że w końcu zaczęłaś myśleć
albo… – zaczął, po czym gwałtownie urwał, w zamian prostując się niczym
struna. Zauważyła, że napiął mięśnie, wyraźnie czymś zaniepokojony.
– Co jest…?
Uciszył ją
gestem. Machinalnie podporządkowała się, z miejsca jeszcze bardziej
zaniepokojona. Zauważyła, że Liam z uwagą wpatrywał się w dom Belli,
milczący i o wiele bardziej poważny niż do tej pory. Otworzyła usta, chcąc
jeszcze raz spróbować wymóc na nim jakiekolwiek wyjaśnienia, ale powstrzymała
się, mając wrażenie, że i tak nie zwróciłby na nią uwagi. W zamian
niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, jednocześnie próbując nasłuchiwać
czegokolwiek, co mogłoby zwiastować potencjalne niebezpieczeństwo. Sęk w tym,
że prócz przejmującej, przerywanej jej przyśpieszonym oddechem ciszy, nie była w stanie
zarejestrować niczego innego.
– Zostań
tutaj – rzucił Liam, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszając w ślad za Michaelem.
Aż się
zapowietrzyła, wytrącona z równowagi tym, że tak po prostu ją zostawił.
Nie miała pojęcia, co się dzieje, ale czuła, że wydarzyło się coś niedobrego.
Już od chwili, w której Michael pojawił się w jej domu, drąc się jak
opętany, ta jedna kwestia wydawała się oczywista, z kolei teraz…
–
Niedoczekanie twoje – mruknęła, chociaż dobrze wiedziała, że Liam już jej nie
usłyszy.
Podeszła do
drzwi, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że właśnie popełniała jeden z największych
błędów, jakie tylko były możliwe. Podejrzewała, że gdyby oglądała horror,
jedynie wywróciłaby oczami, widząc jak kolejny naiwny bohater podąża ku
miejscu, które zdecydowanie nie było bezpieczne. Tak w tamtej chwili
postrzegała dom Belli – jako źródło potencjalnego zagrożenia, zupełnie jakby w środku
kryło się coś, czego zdecydowanie nie chciała spotkać. Konieczność wejścia do
środka okazała się wręcz czymś nienaturalnym, a Eveline jeszcze w progu
napięła mięśnie do granic możliwości, szykując się na to, że już na wstępie
ktoś spróbuje rzucić jej się do gardła.
Z tym, że
nic podobnego nie miało miejsca.
W korytarzu
było ciemno i spokojnie, niemalże jak za pierwszym razem, kiedy odwiedzała
to miejsce. Oczywiście wtedy stan był zaledwie chwilowy, biorąc pod uwagę
zamieszane, jakie chwilę później zrobiła Bella, niezadowolona z tego, że
Michael mógłby uciąć sobie drzemkę w jej domu. Tym razem nikt nie zaczął
krzyczeć, śmiać się ani mówić tak szybko, by nadążenie za poszczególnymi
słowami okazało się problematyczne.
– Bella…? –
rzuciła w pustkę, coraz bardziej zaniepokojona. Jej głos zabrzmiał
niewiele głośniej od szeptu, więc odchrząknęła i mimo obaw zdecydowała się
odezwać raz jeszcze. – Michael, gdzie ty jesteś?!
– Chodź
tutaj! – padło w odpowiedzi.
To jej
wystarczyło.
Spędziła w tym
miejscu dość czasu, by zapamiętać rozkład pomieszczeń. W efekcie nie miała
większego problemu ze zlokalizowaniem Michaela w kuchni. Dosłownie wpadła
do środka, chyba jedynie cudem nie zderzając się ze stołem. Oddychała płytko i szybko,
bezskutecznie próbując zapanować nad nerwami i wymykającym się spod
kontroli ciałem. Dłonie natychmiast zacisnęła na najbliższym blacie, opierając się
nań i pochylając do przodu, zwłaszcza gdy uświadomiła sobie, że Michael
klęczał. Dopiero po chwili uświadomiła sobie dlaczego i serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi, kiedy zauważyła, że pochylał się nad drobną, leżącą
na ziemi postacią.
Chyba nigdy
nie widziała Belli aż tak bladej i nieruchomej. Eveline w pierwszym
odruchu zamarła, bezmyślnie wpatrując się w dziewczynę i nie mogąc
pozbyć się myśli, że ta była martwa. Z wrażenia aż zawirowało jej w głowie,
a obraz rozmazał się, utrudniając skupienie się na szczegółach. W półmroku
i tak widziała niewiele, to jednak nie powstrzymało Eveline przed próbą
wypatrzenia czegokolwiek, co mogłaby uznać za wskazówkę – śladów krwi, czyjejś obecności
albo czegokolwiek innego.
– Co…? –
Skrzywiła się, nie będąc w stanie złożyć sensownego zdania. – Czy ona…?
– Oddycha –
usłyszała w odpowiedzi i to wystarczyło, by poczuła się tak, jakby
zdjęto jej z ramion olbrzymi ciężar. Z trudem przymusiła się, żeby
zrobić kilka niepewnych kroków, wciąż przytrzymując się przy tym blatu. –
Znalazłem ją taką i… Sam nie wiem, co o tym myśleć – przyznał Michael,
przenosząc na nią wzrok. Nie musiała pytać, by zorientować się, że panikował. –
To znaczy ostrzegała, że prędzej czy później może mnie potrzebować, ale… ja naprawdę
nie…
– Nie
rozumiem – przerwała mu, coraz bardziej zdezorientowana.
To brzmiało
tak, jakby Michael mimo wszystko wiedział, co się dzieje. Przynajmniej tyle
wywnioskowała z jego słów, gotowa wręcz przysiąc, że mężczyzna rozumiał o wiele
więcej, niż ona sama by mogła. W roztargnieniu przeniosła wzrok na Bellę,
chcąc przekonać się, że ta faktycznie nie była martwa. Co prawda miała
wrażenie, że ta faktycznie oddycha, jednak klatka piersiowa unosiła się tak
nieznacznie i w znaczących odstępach czasu, że Eve wcale nie poczuła się
dzięki temu widokowi spokojniejsza.
– Ja… Nie
powiedziała ci? – zapytał z wahaniem Michael, raptownie poważniejąc. W jego
oczach znów doszukała się paniki i to może nawet silniejszej niż jeszcze
chwilę wcześniej. – Myślałem, że się przyjaźnicie, ale…
– Nie
powiedziała o czym?!
Nawet nie
próbowała się powstrzymywać, wręcz porażona perspektywą kolejnej tajemnicy. Co
jej umknęło? Oczywiście, znała Bellę krótko, a na początku podchodziła do
tej znajomości z rezerwą, niemniej w pewnym momencie naprawdę zaczęło
jej na tej dziewczynie zależeć. Co prawda do tej pory nie próbowała nazywać
rzeczy po imieniu, ale jeśli miałaby wskazać jakąkolwiek osobę, której ufała i z
którą faktycznie zdołała się zaprzyjaźnić, wybór byłby oczywisty. Zresztą z tego
samego powodu próbowała trzymać się od Belli z daleka, chcąc zapewnić jej
bezpieczeństwo – przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe.
Cóż,
wszystko wskazywało na to, że niekoniecznie jej się udało. Być może to o niczym
nie świadczyło, ale…
Michael
milczał, niespokojnie wodząc wzrokiem to w stronę Eveline, to znów
spoglądając na nieprzytomną Bellę. Nie odezwał się nawet słowem, być może nie
chcąc, a może nie będąc w stanie, to jednak nie było dla dziewczyny
istotne. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, w pośpiechu
doskoczyła do sąsiadki, osuwając się tuż przy niej na kolana, by łatwiej móc
się jej przyjrzeć.
– Michael,
do cholery… – rzuciła gniewnie, próbując zwrócić na siebie uwagę. – Powiedz mi,
co się dzieje. Dzwoniłeś w ogóle na pogotowie albo…? – zaczęła, ale w odpowiedzi
doczekała się wyłącznie energicznego potrząśnięcia głową.
– Mówiła,
żebym tego nie robił.
Eveline
uniosła brwi.
– Chwila…
Rozmawiałeś z nią, zanim zemdlała? – zapytała, coraz bardziej wytrącona z równowagi.
W co on pogrywał?! – Co się stało? Bella jest…
– Po prostu
zasłabła. Cały dzień chodziła jak struta, a teraz…
Jęknęła, po
czym ze świstem wypuściła powietrze. Miała mętlik w głowie, a nieskładne
odpowiedzi Michaela niczego nie ułatwiały. W pewnym momencie aż zwątpiła w to,
czy w ogóle myślał logicznie, nie wspominając o jakiejkolwiek
przydatności. Sam fakt tego, że tak po prostu zostawił Bellę samą, o braku
telefonu na pogotowie, wydawał się dość wymowny. Tak byłoby przynajmniej w każdym
innym wypadku, zanim jeszcze wróciła do Haven i poznała tę mroczniejszą
naturę świata. Kiedyś uznałaby, że Michaela po prostu przerosła sytuacja, ale
teraz…
Z
powątpiewaniem zmierzyła mężczyznę wzrokiem, nagle zaniepokojona. Co tak
naprawdę o nim wiedziała, pomijając to, że miał dobry kontakt z Bellą
i dorabiał jako „złota rączka”? Z miejsca zwątpiła w to, czy
powinna z nim przebywać, zwłaszcza po tym, co spotkało ją ze strony
Aurory. Z drugiej strony, nie mogła tak po prostu zostawić przyjaciółki,
na dodatek nieprzytomnej i sprawiającej wrażenie kogoś, kto w każdej
chwili mógłby wybrać się na wycieczkę na „drugą stronę”.
Bella… Teraz ważna jest Bella, warknęła
na siebie w duchu. Pochyliła się nad dziewczyną, chcąc lepiej kontrolować jej
oddech. Ciemne włosy częściowo przysłoniły twarz nieprzytomnej, jedynie
podkreślając bladość kontrastującej z nimi skóry. Być może w grę
wchodziło wyłącznie wywołane adrenaliną i strachem wrażenie, ale w tamtej
chwili Bella wyglądała niemalże jak porcelanowa laleczka albo… trup – krucha,
nieruchoma i nie okazująca jakichkolwiek oznak życia.
Z wahaniem
wyciągnęła dłoń, by po chwili delikatnie przesunąć palcami po policzku
dziewczyny. Chociaż spodziewała się, że jej skóra może okazać się zimna,
mimowolnie spięła się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że jej podejrzenia
były słuszne. Oddech Eveline jeszcze bardziej przyśpieszył, a dłoń
zadrżała niekontrolowanie. Nie chciała panikować, ale im dłużej przypatrywała
się Belli, tym bardziej się bała. Ona nie
jest martwa, pomyślała, gotowa powtarzać to jedno zdanie wciąż i wciąż,
niczym swego rodzaju mantrę, w którą tak bardzo pragnęła uwierzyć, ale to i tak
niczego nie zmieniało. Nie, skoro wciąż miał dziwne przeczucie, że jej sąsiadka
znajdowała się gdzieś na granicy – i że w każdej chwili mogło
wydarzyć się coś niedobrego.
Właściwie
sama nie była pewna, czego się spodziewała. Pod wpływem impulsu zdecydowała się
odgarnąć włosy Belli na bok, tym samym odsłaniając szyję. Oczami wyobraźni niemalże
widziała ślady po wampirzych kłach. W zasadzie nawet w tej chwili
mogła sobie wyobrazić, że to Drake albo Castiel rzucają się do ataku, za cel
obierając osobę, która mimo wszystko była dla niej ważna. W grę wchodziła
również Aurora, a jednak…
Och…
A jednak
szyja Belli była równie gładka i pozbawiona jakichkolwiek niedoskonałości,
co zazwyczaj.
– Nie
rozumiem… – wyszeptała po raz kolejny, coraz bardziej zdezorientowana. Przez
krótką chwilę była gotowa wręcz przysiąc, że wpadła na sensowny trop, ale
teraz…
– Dobrze
kombinujesz. Nie w tym kierunku, co trzeba, ale dobrze.
Tym razem
nawet nie drgnęła, słysząc za plecami spokojny głos Liama. Zacisnęła usta,
ledwo powstrzymując cisnącą jej się wiązankę przekleństw, zwłaszcza że
zaczynała dochodzić do wniosku, że wampir specjalnie raz po raz próbował
wytrącić ją z równowagi. W milczeniu wyprostowała się niczym struna,
po czym obejrzała, z powątpiewaniem spoglądając na stojącego tuż za nią, zakładającego
ramiona na piersi mężczyznę. Uderzyło ją to, że wyglądał na spokojnego, choć
coś w jego postawie jednocześnie przyniosło jej ukojenie. W końcu nie
zachowywałby się w ten sposób, gdyby w tym miejscu było
niebezpiecznie… A przynajmniej chciała w to uwierzyć.
Liam cicho
westchnął, prostując się, ledwo tylko pochwycił jej spojrzenie.
– Tak swoją
drogą, to czego nie zrozumiałaś, kiedy powiedziałem, że masz nie ruszać się z miejsca?
– mruknął, ale puściła jego słowa mimo uszu.
– Co się
tutaj dzieje? – zapytała w zamian. Miała wrażenie, że prędzej dowie się
czegoś od niego, niż milczącego, siedzącego przy Belli Michaela. – To… moja
przyjaciółka – dodała, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów – więc…
– Świetnie!
W takim razie ciekawie dobierasz znajomych, jeśli chciałabyś poznać moje
zdanie – stwierdził, bezceremonialne wchodząc jej w słowo. – Tym bardziej
nie rozumiem, dlaczego Marco musiał tak się wysilać, byś zechciała z nim
porozmawiać. Ciekawa sprawa, skoro przyjaźnisz się z nią – dodał, znacząco
kiwając głową w stronę Belli.
– O czym
ty…?
Nie miała
okazji, by dokończyć pytanie.
Bardziej
wyczuła, niż faktycznie zarejestrowała ruch po swojej lewej stronie. Zaraz po
tym wyraźnie poczuła szarpnięcie, kiedy coś z siłą imadła zacisnęło się na
jej ramionach. Natychmiast spróbowała się oswobodzić, z cichym okrzykiem
próbując poderwać się na równe nogi, ale powstrzymały ją… wyciągnięte w jej
stronę dłonie Belli. Z chwilą, w której do Eveline dotarło, kto
próbował ją pochwycić, momentalnie zamarła, przez kilka sekund bezmyślnie
wpatrując się w otwarte, nienaturalnie rozszerzone oczy dziewczyny. W pierwszym
momencie była w stanie wyłącznie myśleć o tym, że ta wciąż żyła i najwyraźniej
się ocknęła, nawet jeśli nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co
działo się wokół niej.
– Hej, to
tylko ja – zapewniła natychmiast Eveline. Pozwoliła dziewczynie przyciągnąć się
bliżej, pochylając się nad nią na tyle, że końcówki jej włosów niemalże muskały
blade policzki Belli. – Już dobrze, ale…
– Eve…? –
wykrztusiła z wyraźnym wysiłkiem.
Głos Belli
brzmiał dziwnie, tak słaby i drżący, jakby sama konieczność wypowiedzenia
choćby pojedynczego słowa, wymagała od niej wielkiego wysiłku. Oddychała szybko
i płytko, chwytając powietrze niczym niedoszła topielica, której cudem
udało się wypłynąć na powierzchnię. Mimo wszystko uścisk wciąż miała silny, co
wydało się Eveline wręcz nieprawdopodobne w przypadku kogoś, kto dosłownie
przelewał jej się w rękach, raz po raz opadając z sił.
– W… w porządku
– wyrzuciła z siebie z trudem, próbując jakkolwiek zwrócić na siebie
uwagę Belli. Czuła, że idzie jej to marnie, zwłaszcza że dziewczyna wyraźnie
miała problem z tym, by skupić wzrok w jednym miejscu. – Jestem tutaj.
Zaraz ci pomogę.
Miała
wrażenie, że plecie od rzeczy, obiecując niemożliwe, ale nie chciała się nad
tym zastanawiać. Nie liczyło się, że tak naprawdę nie miała pojęcia, co powinna
zrobić, skoro jedno było oczywiste: zdecydowanie nie zamierzała tak po prostu
wstać i wyjść, zostawiając Bellę samą. W gruncie rzeczy sama nie była
pewna, dlaczego do tej pory nie zignorowała słów Michaela i jednak nie
zadzwoniła na pogotowie. Nie przypominała sobie, by gdziekolwiek w Haven
natrafiła na szpital czy jakikolwiek punkt medyczny i to ją niepokoiło,
zwłaszcza kiedy uświadomiła sobie, że na pomoc i tak mieli być zmuszeni
trochę poczekać. Była na siebie zła za to, że już i tak straciła tyle
czasu, ale nie chciała się nad tym zastanawiać – nie teraz i nie w takich
warunkach.
– Michael…
– Tak,
przyprowadził mnie – zapewniła pośpiesznie. – Nic nie mów, dobrze? Próbuję coś
wymyślić.
–
Potrzebuję… – zaczęła Bella, po czym z jękiem urwała i niespokojnie
powiodła wzrokiem dookoła.
Coś w jej
słowach sprawiło, że dotychczas nieruchomy Michael w końcu drgnął, w końcu
decydując się na coś więcej, prócz niespokojnego obserwowania dziewczyny. Zaraz
po tym nachylił się nad dziewczyną, wyraźnie wahając się nad tym, co robił.
–
Wystraszyłaś mnie. Wiem, że mnie ostrzegałaś, ale… Rany, Bella, ja nie wiem jak
– rzucił niemalże błagalnym tonem.
Wyglądał na
chętnego dodać coś jeszcze, ale ostatecznie się na to nie zdobył. I tak
nie miał po temu okazji, po wtedy po raz kolejny odezwał się Liam:
– Jesteś
tutaj z nią sam? – zapytał wprost, a Michael drgnął i w
roztargnieniu przeniósł wzrok na wampira.
–
Powiedziała, że sobie poradzi… I że ja wystarczę – dodał, najwyraźniej
rozumiejąc pytanie o wiele lepiej niż Eveline.
– O czym
wy znowu…? – zaczęła, ale obaj mężczyźni zdecydowali się ją zignorować.
– Więc
śmiem twierdzić, że wybrała cię na swojego Trwającego – stwierdził Liam, a Michael
skrzywił się, przez moment sprawiając wrażenie niemalże urażonego.
– Sam się
wybrałem! – obruszył się.
Wampir
prychnął.
– Tym
gorzej dla niej, skoro najwyraźniej trafiła na idiotę – syknął, raptownie
poważniejąc. Obrzucił spojrzeniem pomieszczenie, ostatecznie koncentrując wzrok
na Belli. – Mam wrażenie, że z każdym pokoleniem bardziej głupiejecie.
Inaczej zamiast siać panikę, już dawno przyprowadziłbyś do niej Opiekuna albo…
– N-nie ma
go – wykrztusił z wahaniem Michael.
Liam
wyprostował się, przez moment wyglądając tak, jakby spodziewał się, że ktoś
uderzy.
– Że co
proszę? – zapytał z przesadnym wręcz spokojem. Coś w jego tonie
przyprawiło Eveline o dreszcze.
– Nie ma nikogo – powtórzył z naciskiem
Michael. Zaraz po tym westchnął, wyraźnie zmartwiony. – Bella jest sama, a ja
spanikowałem. Nie myślałem, że…
– Odsuńcie
się od niej oboje – zażądał i to na dodatek tonem, który jednoznacznie
dawał do zrozumienia, że w przeciwnym wypadku mogło wydarzyć się coś
bardzo złego.
Eve nawet
nie drgnęła i to nie tylko dlatego, że cała ta wymiana zdań nie miała dla
niej sensu. Wciąż nachylała się nad Bellą, w roztargnieniu raz po raz
muskając palcami jej zimny policzek. W głowie miała mętlik, aż nazbyt
świadoma, że umykało jej coś nader istotnego, co – sądząc po początkowej
reakcji Michaela – być może powinna rozumieć. Na usta cisnęły jej się
dziesiątki pytań, chociaż ostatecznie nie zadała żadnego z nich, nie mogąc
pozbyć się wrażenia, że jej towarzysze byli zbyt zdenerwowani, by udzielić jej
sensownych odpowiedzi.
Zauważyła,
że Michael drgnął, natychmiast dostosowując się do polecenia Liama. Być może
sama również powinna to zrobić, a jednak nie ruszyła się ani o milimetr,
wciąż uparcie trwając przy raz po raz omdlewającej dziewczynie.
– Dlaczego?
– zapytała w chwili, w której podchwyciła spojrzenie Liama. Wampir
otworzył usta, ale nie dała mu okazji, by odezwał się chociaż słowem. – Co się
tu, do jasnej cholery…?!
– Eveline!
Tym razem
nawet nie miała pewności, kto i dlaczego wypowiedział jej imię. Wszystko
zmieniło się w chwili, w której Bella bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
poderwała się do pozycji siedzącej, w następnej sekundzie bezceremonialnie
powalając Eve na ziemię. W nagłym zamieszaniu, dodatkowo zmroczona siłą
uderzenia, które sprawiło, że boleśnie wylądowała na kuchennej posadzce,
zdążyła jedynie zauważyć dziki, nadnaturalny błysk w oczach przyjaciółki.
W następnej
sekundzie Bella wydała z siebie bliżej niezidentyfikowany, zdławiony jęk i –
wcześniej wysunąwszy kły – rzuciła się Eveline do gardła.
Ehm, dobry wieczór? Jest rozdział i to na dodatek taki, na który czekałam długo. I jak zwykle, kiedy doszłam do jednego z kluczowych momentów, kiedy przyszło co do czego, nie miałam zielonego pojęcia, w jaki sposób się do tej części zabrać. Ostatecznie wyszło tak i chyba jestem zadowolona, chociaż ostateczną ocenę jak zwykle pozostawiam Wam.Hm, ktoś się tego spodziewał? Wciąż nie zdradziłam wszystkiego, ale jeśli chodzi o samą Bellę, chyba zakończenie rozdziału jest wystarczająco wymowne. Tak czy inaczej, wyczekiwałam tego wątku i w tym miejscu mogę zapewnić, że kochana amatorka koni i serniczka wróci do historii na dłużej.Cóż, z mojej strony to chyba wszystko. Może na koniec dodam coś, co chyba widać: na blogu pojawił się nowy szablon. W końcu trochę zmieniłam kolorystykę i efekt jak najbardziej mnie zadowala, niemniej jeśli macie jakieś uwagi co do czytelności, piszcie śmiało. Co prawda staram się kontrolować tę kwestie, ale nie zawsze mi to wychodzi ;)Tak więc do następnego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz