Eveline
To działo się tak szybko, że
początkowo nawet nie zarejestrowała w czym rzecz. Zareagowała instynktownie,
momentalnie unosząc ręce i próbując osłonić się ramionami. Właściwie nie
zarejestrowała momentu, w którym wylądowała na podłodze, przygnieciona
przez drugie ciało, a tym bardziej nie dopuszczała do siebie myśli, że
atakowała ją ni mniej, ni więcej, ale jej własna przyjaciółka.
Bella.
Do jasnej cholery,
to przecież była Bella, a jednak…
Nacisk
zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. Eveline zamarła w bezruchu,
bojąc się poruszyć i sprawdzić, co tak naprawdę się wydarzyło.
Podświadomie wciąż czekała na moment, w którym jej przeciwniczka
spróbowałaby jednak dostać się do odsłoniętej szyi. Przed oczami wciąż miała
niespokojny błysk w oczach Belli – wyraźny głód, a przynajmniej takie
określenie przyszło jej na myśl w chwili, w której zaczęła się nad
tym zastanawiać – a także parę wysuniętych, ostrych kłów. Wierzyła czy też
nie, mimo wszystko logicznym wydało się Eve to, że sąsiadka skoczyła na nią
właśnie po to, żeby dobrać się do świeżej krwi.
Sęk w tym,
że kolejne sekundy mijały, a atak nie następował. Potrzebowała dłuższej
chwili, by w końcu przyjąć do wiadomości i spróbować się podnieść. Wciąż
oszołomiona, niemalże spazmatycznie chwytając przy tym powietrze, Eveline w pośpiechu
wsparła się na łokciach, po czym niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła. W kuchni
panował półmrok, co poniekąd ograniczało widoczność, ale nie na tyle, by nie
zorientowała się, co tak naprawdę działo się wokół niej.
W pierwszej
kolejności dostrzegła wyraźnie zaniepokojonego, bladszego niż do tej pory
Michaela. Wciąż klęczał na podłodze, być może nawet nie zdając sobie z tego
sprawy, zwłaszcza że wyraz jego twarzy zdradzał przede wszystkim to, że był
wystraszony, jeśli nie wręcz przerażony. To wydawało się sensowne, przynajmniej
biorąc pod uwagę to, co stało się chwilę wcześniej, Eveline jednak odniosła
wrażenie, że tak naprawdę mężczyznę niepokoiło coś innego.
On nie bał
się tego, że w pomieszczeniu mógł znajdować się jakikolwiek wampir.
Jeśli już,
towarzyszący mu lęk sprowadzał się wyłącznie do obaw, które odczuwał względem
Belli – a już zwłaszcza to, co się z nią działo.
Jedna myśl o sąsiadce
wystarczyła, by dla Eveline przestało się liczyć cokolwiek innego. Wciąż nie
docierało do niej, że właśnie Bella próbowała ją zaatakować – rozszalała i z parą
kłów, które mogły oznaczać wszystko jedno. W pierwszym odruchu w naturalny
sposób miała ochotę zaprzeczać, to jednak wydawało się bez sensu, skoro fakty
mówiły same za siebie. W efekcie Eve marzyła już tylko o tym, by
dorwać tego, kto za to wszystko odpowiadał, a potem osobiście przetrącić
mu kark albo… zrobić cokolwiek innego.
Wszelakie
myśl uleciały z jej głowy w chwili, w której w końcu
zdecydowała się spojrzeć na przyjaciółkę. Nie była zaskoczona tym, że to
właśnie Liam mógłby pokusić się, by w porę pochwycić szalejącą Bellę i odciągnąć
ją na bok. Równie naturalnym wydawało się to, że dziewczyna wciąż trwała w uścisku
wampira, już nawet nie próbując się wyrywać. W końcu powinien być
silniejszy, prawda? Zarówno jako nieśmiertelny, jak i jako mężczyzna,
chociaż Eve nie była pewna, czy te same stereotypy obowiązywały przy próbie
oceny jakiegokolwiek nadnaturalnego społeczeństwa. To zresztą i tak
wydawało się bez znaczenia, zwłaszcza że całą uwagę Eveline z miejsca
pochłoną jeden aż nazbyt istotny fakt – i to tak abstrakcyjny, że przez
dłuższą chwilę trwała w bezruchu, tępo wpatrując się w obejmującego
Bellę Liama.
Nie
chodziło o to, że mógłby ją trzymać albo że dotykał ją jakkolwiek
niewłaściwie. Nie, wręcz przeciwnie – nawet w oszołomieniu była gotowa
przyznać, że Liam wciąż zachowywał się do bólu uprzejmie, trzymając dziewczynę
tak, że nie dało się doszukać w jego gestach niczego niewłaściwego. Sama
Bella i tak dosłownie przelewała mu się w rękach, wyraźnie mając
problem z utrzymaniem się w pionie, co jednak nie przeszkodziło jej
w… przyssaniu się do podsuniętego nadgarstka.
– Co ty…? –
wykrztusiła z siebie z trudem Eveline.
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową, bezskutecznie próbując przekonać samą
siebie, że nie zwariowała. Z drugiej strony, być może sensowniejszym
stwierdzeniem byłoby, że to Liam upadł na głowę, skoro tak po prostu karmił Bellę
swoją krwią. To wydawało się równie abstrakcyjne, co i myśl o tym, że
na wpół przytomna dziewczyna mogłaby przemieniać się w wampirzycę, przez
co Eve nie od razu zdecydowała się zareagować. Dopiero po chwili znalazła w sobie
dość siły, by poderwać się na równe nogi i doskoczyć do Liama, sama
niepewna czy powinna nim potrząsnąć, czy może od razu porządnie przyłożyć.
To się nie dzieje. To po prostu nie może się
dziać…
– Co ty
robisz?! – spróbowała raz jeszcze, w końcu odzyskując głos. – Co ty, do
jasnej cholery…?
– Sam
chciałbym wiedzieć – stwierdził zniecierpliwionym tonem sam zainteresowany. – A teraz
odsuń się i nie przeszkadzaj. Jeśli chcesz się przydać to masz – dodał i –
starając się przy tym nie zmieniać pozycji wtulonej w niego Belli – w pośpiechu
sięgnął do kieszeni marynarki, by wyjąć telefon. – Poszukaj Marco i powiedz
mu, gdzie ma nas szukać.
– Ale…
Wampir
gniewnie zmrużył oczy.
– To nie jest
czas na wyjaśnienia, jasne? Oboje się czymś zajmijcie – obruszył się, wymownie zerkając
na Michaela. – Ludzka krew przyda jej się później. To tak nawiasem mówiąc, bo śmiem
wątpić, by którekolwiek z was znało proces.
– Jaki
znowu proces?! – zniecierpliwiła się Eveline. Zaraz po tym zamilkła i energicznie
potrząsnęła głową, aż nazbyt świadoma, że to pytani nie tylko było bezsensowne,
ale przede wszystkim nie miało niczego zmienić. – Nieważne! Ale nie… Kto to
zrobił? – drążyła, bezskutecznie próbując zapanować nad nerwami.
Nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem czuła aż tak silny gniew. Miała
wrażenie, że stwierdzenie, iż mogłaby kogoś zabić, byłoby niedopowiedzeniem
dekady. W tamtej chwili miała ochotę zrobić coś więcej, oczami wyobraźni
mimo wszystko widząc na miejscu potencjalnego winnego Drake’a albo Amandę.
Czuła cisnące jej się do oczu łzy, nagle mając ochotę płakać, krzyczeć i jednocześnie
wyzywać na czym świat stoi. Wszystko wydawało się lepsze od spokojnego
przyjęcia do wiadomości tego, co się działo – tego, że Bella…
To nie
powinno mieć miejsca.
Nie
zasłużyła na to, zwłaszcza że w Eveline wszystko aż krzyczało, że to jej
wina. Dlatego po nią przyszli – czy to za sprawą tego, że zaczynały się
przyjaźnić, czy przez sam fakt mieszkania po sąsiedzku. Ta dziewczyna niczym
nie zawiniła, a jednak ktoś zdecydował się tutaj przyjść… przemienić ją i…
– Nikt.
Zesztywniała,
przez krótką chwilę czując się tak, jakby ktoś ją uderzył. Zamrugała, po czym z wolna
odwróciła się, by spojrzeć na Michaela.
– Że co? –
zapytała, chociaż miała wrażenie, że to i tak bez znaczenia. Nie, skoro
wyglądał na tak podenerwowanego, że logiczne myślenie zdecydowanie nie było
jego mocną stroną.
Już nawet
nie spodziewała się odpowiedzi, przez co tym bardziej zaskoczyło ją, że ta
nadeszła prawie natychmiast. Sam Michael nagle wydał jej się bardzo przytomny,
nie tylko wpatrując się w nią w zadziwiająco świadomy sposób, ale
przede wszystkim brzmiąc tak rzeczowo i sensownie, jak tylko było to
możliwe.
– Nikt jej
tego nie zrobił. To nie tak… – Zamilkł, po czym westchnął cicho. – Powiedziała
mi, że niedługo będzie musiała przez to przejść. I że będzie potrzebowała
pomocy, ale… Cóż, trochę spanikowałem. – Zaśmiał się nerwowo. – No i nie
myślałem, że… Bella liczyła, że obejdzie się bez Opiekuna – przyznał,
przenosząc wzrok na Liama.
Wampir nie
odezwał się nawet słowem, ale to nie miało dla Eveline żadnego znaczenia. W milczeniu
wodziła wzrokiem po pomieszczeniu, bezmyślnie spoglądając to na Michaela, to
znów na nieprzytomną Bellę i przytrzymującego ją nieśmiertelnego.
Ostatecznie uciekła wzrokiem gdzieś w bok, uświadamiając sobie, że robi
jej się niedobrze od obserwowania tego, jak dziewczyna pije krew – być może w nieświadomy,
pozbawiony kontroli sposób, ale jednak.
Nerwowo zacisnęła
usta. W głowie wciąż jej wirowało, a poszczególne fakty za żadne
skarby nie chciały dać się uporządkować w taki sposób, by całe to
szaleństwo nabrało sensu. Czy wiedziała cokolwiek o przemianie człowieka w wampira?
To, co się działo, wydawało się oczywiste, ale mimo wszystko…
Chcąc nie chcąc
pomyślała o rozmowie, którą odbyła z Marco. Aż za dobrze pamiętała,
co takiego próbował jej tłumaczyć, jak gdyby nigdy nic kierując temat dyskusji
na biologię. W końcu to było oczywiste, prawda? Po uratowaniu przypadkowej
ludzkiej duszyczki, zwykle brało się taką delikwentkę do domu, a później
prowadziło długie dysputy o powstawaniu wampirów… Myśląc o tym w tamtej
chwili uświadomiła sobie, że to wręcz zabawne, a przy tym – co ją
zaskoczyło – aż nadto… właściwe. W jakiś pokrętny i niezrozumiały dla
niej sposób, ale jednak. Chyba nawet była mu za to wdzięczna, chociaż przez
nadmiar emocji potrzebowała dłuższej chwili, by być w stanie przywołać
wszystko to, co powiedział jej tamtej nocy.
Usłyszała
wtedy, że proces był skomplikowany, chociaż możliwy – cokolwiek miałoby to
znaczyć. To, co robił Liam, zdecydowanie na takie nie wyglądało, choć
naturalnie mogła się mylić. Może coś jej umykało, zwłaszcza że nie miała
pojęcia, co spotkało Bellę zanim ta znalazła się w takim stanie. W zasadzie
to nagle dotarło do niej, że tak naprawdę nie miała o niczym pojęcia –
zwłaszcza o tym, co tyczyło się przeszłości jej rzekomej przyjaciółki.
Znały się krótko, a to, że mieszkały po sąsiedzku, zdecydowanie do niczego
nie zobowiązywało.
Co więcej,
Marco mówił, że dla wampirów istotna była czystość
krwi. To, że ktokolwiek zdecydowałby się ot tak przemienić człowieka,
zwłaszcza że takimi wampirami podobno gardzono…
„Kiedyś wampiry
się rodziły”.
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc. W oszołomieniu spojrzała na Bellę, przez
krótką chwilę czując się tak, jakby widziała ją po raz pierwszy – chorobliwie
bladą, jak gdyby nigdy nic spijającą krew Liama. Niemożliwe, pomyślała po raz wtóry Eveline, ale zaprzeczanie
wydawało się już tylko głupim przyzwyczajeniem, które towarzyszyło jej od
chwili przyjazdu od Haven. Już nawet nie potrafiła zliczyć jak wiele razy
negowała coś, co ostatecznie tak czy inaczej okazywało się prawdziwe.
Przecież
wiedziała, prawda? Być może od chwili, w której Michael zaczął powtarzać,
że Bella go ostrzegła, a Liam wspomniał o Opiekunie, narzekając na
nieporadność młodych…
„Mam na
myśli wiek między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia” –
niemalże usłyszała spokojny głos Marco. – „Z mojej perspektywy to jednak wciąż
dzieci”.
– Eveline?
Początkowo
nawet nie zwróciła uwagi na to, kto i co do niej mówił. W roztargnieniu
spojrzała na Michaela, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że próbował zwrócić jej
uwagę więcej niż raz.
– Ja… Pójdę
zadzwonić – wykrztusiła z siebie z trudem.
Zaraz po
tym odwróciła się na pięcie i – nie patrząc przy tym na któregokolwiek z obecnych
w pomieszczeniu mężczyzn – po prostu wyszła.
☾
Miała wrażenie, że trwa we
śnie. Nie pierwszy raz miotała się na wszystkie strony, mierząc z czymś,
co przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawało się pozbawione sensu. W jakimś
stopniu wciąż próbowała odpychać od siebie niektóre fakty, broniąc się przed
prawdą. To przynajmniej próbowała zrobić na początku, zanim ostatecznie doszła
do wniosku, że to wyłącznie stara czasu. Już zdążyła się o tym przekonać i to
więcej niż raz – ot chociażby wtedy, gdy wyrzuciła z domu Marco, odmawiając
słuchania jakichkolwiek wyjaśnień.
Wszystko
było nie tak i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie w ten
sposób wyobrażała sobie powrót do rezydencji. W zasadzie nie miała żadnego
planu, skupiona na myśli, że olśnienie przyjdzie samo, kiedy przekroczy próg
rodzinnego domu. Z tego wszystkiego prawie zapomniała o notesie,
który znalazła w pokoju rodziców, odsuwając potrzebę zapoznania się z zapiskami
gdzieś na dalszy plan. Jak miałaby spokojnie czytać – i to w szczególności
coś aż tak ważnego – skoro po raz kolejny wydawała się trwać w samym
środku szaleństwa?
Bella była
wampirzycą… Albo miała się nią stać, będąc w trakcie przemiany – cokolwiek
miałoby to oznaczać.
Jakby tego
było mało, najwyraźniej od samego początku miała to w genach, o czym
zresztą doskonale zdawała sobie sprawę, skoro ostrzegła Michaela.
To wszystko
brzmiało jak marny żart, a jednak było prawdziwe.
Eveline
zatrzymała się gwałtownie, z trudem zmuszając do tego, żeby przestać
krążyć. Przez krótką chwilę miała ochotę coś rozwalić, ale ostatecznie
bezradnie rozejrzała się po opustoszałym korytarzu. Czuła się zmęczona, co w połączeniu
z gniewem i wątpliwościami okazało się dość trudną do zniesienia
mieszanką. To, że nie miała pojęcia, co powinna ze sobą zrobić, również nie
pomagało, nie wspominając o tym, że przez ostatnie godziny sama nie była
pewna, co działo się wokół niej.
Wróciła
tutaj – wprost do domu, do którego przyprowadził ją Marco. Właściwie nie
zastanawiała się przez podjęciem jakiejkolwiek decyzji, świadoma wyłącznie
tego, że nie może tak po prostu zostawić Belli. Powrót wydawał się czymś
naturalnym od chwili, w której Liam kazał jej zadzwonić po pomoc. Od
tamtej chwili wszystko działo się bardzo szybko, Eve zaś nie miała czasu i siły,
by zastanawiać się nad tym, jak ktokolwiek zareagował na to, że zaryzykowała aż
do tego stopnia, by ponownie przekroczyć próg rezydencji Nightów.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że nie miała z kim porozmawiać. Podejrzewała, że Liam
zagryzłby ją w chwili, w której zaczęłaby zawracać mu głowę i zadawać
pytania. W zasadzie nawet nie była pewna, gdzie zabrał Bellę, a próba
zejścia do podziemi, gdzie mieściło się jego laboratorium, brzmiała jak
samobójstwo. Z dwojga złego nie obraziłaby się za możliwość rozmowy z Michaelem,
jednak i ten zniknął jej z oczu, a szukanie go po całym budynku
zdecydowanie nie było czymś, do czego miałaby cierpliwość. Tkwienie na
korytarzu również nie należało do najlepszych pomysłów, ale z dwojga
złego…
– Eveline.
Ledwo
powstrzymała się od wzdrygnięcia. Mimochodem pomyślała, że chyba już zaczynała
przywykać do tego, że wszyscy wokół poruszali się na tyle cicho, że nawet gdyby
mogła się skupić, nie wychwyciłaby zmierzających w jej stronę kroków. Inna
sprawa, że czuła się do tego stopnia rozproszona i pełna sprzecznych
emocji, że próba skoncentrowania się na czymkolwiek, była z góry skazana
na niepowodzenie.
Nie od razu
zdecydowała się na to, by spojrzeć na Marco. Zrobiła to dopiero w chwili, w której
nabrała pewności, że jest w stanie przybrać neutralny wyraz twarzy. Co
prawda podejrzewała, że to strata czasu, a jej ciało w aż nazbyt
wyraźny sposób komunikowało, w jakim tak naprawdę była stanie, ale…
– Gdzie
jest Bella? – zapytała wprost. Nie mogła się powstrzymać, zwłaszcza że już od
przynajmniej dwóch godzin dusiła w sobie dziesiątki cisnących jej się na
usta pytań. – Wszystko z nią w porządku? Mam na myśli…
– Na pewno
będzie – przerwał jej w pośpiechu Marco. – Wiem jak to zabrzmi, ale od
tego się nie umiera… Teoretycznie.
– Żartujesz
sobie ze mnie? – zniecierpliwiła się.
Jeśli to
miał być żart, szło mu wyjątkowo słabo. Jasne, może dla wampira cały ten proces
był czymś równie naturalnym, co i dla ludzkich nastolatków proces
dojrzewania, ale nie dla niej! Martwiła się, w naturalny sposób odchodząc od
zmysłów, zwłaszcza że chodziło o osobę, która była dla niej ważna. W gruncie
rzeczy nie liczyło się to, czy Bella ją okłamała – i czy faktycznie była
kimś, kto w genach miał zakodowany wampiryzm. To wciąż brzmiało jak marny
żart, ale na dłuższą metę nie było istotne. Cóż, przynajmniej na razie, bo
Eveline wciąż miała ochotę kogoś zabić, najlepszej przy pierwszej możliwej
okazji.
– Ja
żartuję? – obruszył się Marco i coś w jego tonie wystarczyło, by Eve
zawahała się, choć na moment zapominając o Belli.
– Martwię
się. – Zawahała się, skupiona na starannym dobrze kolejnych słów. – Przez
chwilę myślałam, że będzie martwa i to z mojej winy. To wciąż do mnie
nie dociera, więc… po prostu na razie sobie darujmy, co? – zaproponowała, a Marco
spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Darujmy…? – powtórzył z niedowierzaniem.
Nie miała
pojęcia, w jakim był nastroju. Zdążyła zauważyć, że wampiry miały to do
siebie, że były aż nazbyt udanymi aktorami, z łatwością ukrywając
targające nimi emocje. W tamtej chwili Eveline wręcz zazdrościła im tej
umiejętności, marząc o tym, by choć po części móc stłumić choć część
uczuć. Wiedziała, że to niemalże jak kolejna próba ucieczki przed czymś, co w naturalny
sposób powinna przyjąć, ale…
Z drugiej
strony, być może nie powinna nawet próbować. Wiedziała już, że odwlekanie w czasie
konfrontacji nie niosło ze sobą niczego dobrego. Co więcej, przecież mogła się
tego spodziewać. W jakimś stopniu wyczekiwała momentu, w którym w końcu
będzie musiała porozmawiać z Marco, chociaż sama nie była pewna, dlaczego
chciała mu się tłumaczyć. Jasne, uratował ją i pewnie czuł się
odpowiedzialny, niemniej to o niczym nie świadczyło. Wciąż miała wolną
wolę – i wciąż to przede wszystkim ona podejmowała decyzje, nawet jeśli te
niekoniecznie zapewniały jej bezpieczeństwo.
– Jesteś
zły, prawda? – zapytała wprost. To wydawało się sensowne, biorąc pod uwagę to,
że wyszła bez słowa. – Nie odpowiadaj, bo to oczywiste. Pewnie sama bym była,
gdyby ktoś, kogo dopiero co uratowałam, znów wpakował się w kłopoty.
– Eveline…
– Ale w tej
chwili nie mam na to siły – podjęła, coraz bardziej podenerwowana. Znów zaczęła
krążyć, coraz bardziej poirytowana tym, że tak naprawdę nie wiedziała, co ze
sobą zrobić. – Poszłam tam, gdzie musiałam i to wyłącznie moja sprawa.
Zresztą nie żałuję, skoro Bella… – Zamilkła, po czym ze świstem wypuściła
powietrze. Zaraz po tym z jękiem ukryła twarz w dłoniach, coraz
bardziej wytrącona z równowagi. – Szlag, tam mogło się wydarzyć cokolwiek!
A ta kretynka mnie okłamała!
Przystanęła,
prostując się niczym struma i nerwowo zaciskając dłonie w pięści.
Właściwie nie zwróciła uwagi na to, że wbiła sobie paznokcie w skórę, co w budynku
pełnym wampirów mogło okazać się naprawdę niebezpiecznym posunięciem. Czuła, że
powinna uważać na krew, poza tym doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
Marco uważnie śledził każdy jej ruch, ale nie potrafiła się tym przejąć. Nawet
świadomość, że wampir uważnie ją obserwuje, wciąż milcząc i skupiając się
na własnych myślach, nie robiła na niej wrażenia. Przynajmniej nie powinna, a jednak…
Aż
wzdrygnęła się, kiedy ciepłe palce bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zacisnęły się
wokół jej dłoni. Dopiero wtedy zmusiła się do rozluźnienia w uścisku i w roztargnieniu
przeniosła wzrok na stojącego tuż obok niej mężczyznę. Wciąż nie potrafiła go
przejrzeć, a tym bardziej stwierdzić czy faktycznie był podenerwowany. Co
więcej, Eveline uświadomiła sobie, że ta niemoc zaczyna ją irytować, zwłaszcza
kiedy uprzytomniła sobie, że ewentualna reakcja Marco mimo wszystko miała dla
niej ogromne znaczenie.
– Powinnam
cię teraz przeprosić – zauważyła mimochodem.
Wampir
uniósł brwi, po czym spojrzał na nią z powątpiewaniem. Ostatecznie nie
skomentował jej słów w żaden sposób, w zamian znacząco kiwając głową w głąb
korytarza. Do Eveline z opóźnieniem dotarło, że Marco wyglądał na zmęczonego,
choć to równie dobrze mogło być wyłącznie wrażeniem.
– Po prostu
chodźmy porozmawiać – zasugerował i zabrzmiało to zadziwiająco łagodnie. –
Mogę cię zapewnić, że twojej przyjaciółce nic nie będzie… A my mamy
ważniejsze sprawy – zauważył, raptownie poważniejąc.
Z dwojga
złego wolałaby, żeby na nią krzyczał, zwłaszcza że nade wszystko musiała zająć
czymś myśli. To nie tak, że chciała się z nim kłócić, ale…
– Jak sobie
chcesz – mruknęła i to z w zupełności mu wystarczyło.
Kiedy
pociągnął ją w głąb korytarza, nie próbowała protestować.
Hm… To ja to tutaj zostawię – ot tak na koniec miesiąca. Wciąż mam nadzieję, że udało mi się zaskoczyć tym, kim jest Bella, chociaż to nadal zaledwie wstęp do jej wątku. Jest jeszcze kilka kwestii, które wyjdą na jaw z czasem, więc…Dziękuję za obecność, zresztą jak zwykle. To naprawdę wiele dla mnie znaczy, bo zdecydowanie nie czerpałabym przyjemności z pisania w pustkę :) Swoją drogą, uświadomiłam sobie, że za mniej niż miesiąc wypadają drugie urodziny tego bloga. Zadziwiające jak szybko zleciał czas od chwili, w której zdecydowałam się opublikować tę historię.Na tę chwilę z mojej strony to wszystko. Raz jeszcze dziękuję i do napisania!
Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Wampiryzm Belli zaskoczył mnie chyba bardziej niż ukryta tożsamość Amandy.
OdpowiedzUsuńŻe tak powiem… Polecam się, o. ;>
Usuń