Eveline
To nie powinno być tak.
Wiedziała o tym
niemalże od chwili, w której dołączył do niej Liam. Później było już tylko
gorzej, a do Eveline wciąż nie docierał kierunek, jaki finalnie przybrały
sprawy. Jej myśli raz po raz uciekały do Belli, chociaż zarazem wcale nie
chciała zastanawiać się nad tym, co działo się z tą dziewczyną. Niemożliwe… Niemożliwe, wciąż tłukło jej
się w głowie i pomimo tego, że zaprzeczanie już od dawna nie miało
sensu, Eve nie była w stanie powstrzymać się przed tym odruchem.
Teraz do
tego wszystkiego na powrót znalazła się w sypialni, którą w ostatnim
czasie mogła chyba uznawać za sobą. Opuszczając dom do którego zabrał ją Marco,
nie sądziła, że będzie musiała do niego wrócić, na dodatek tak szybko i w
takich okolicznościach, a jednak…
Usłyszała,
że drzwi cicho zamknęły się za wampirem. Nie obejrzała się, próbując ignorować
obecność nieśmiertelnego, aż nazbyt pewna, że wszystko tak czy inaczej
prowadziło do kłótni. Jasne, Marco jak zwykle udawał opanowanego, ale prawda
była taka, że oboje byli zdenerwowani. Co więcej, Eveline czuła, że mieli do tego
pełne prawo, każde wytrącone z równowagi z innego, równie istotnego
powodu.
Objęła się ramionami,
sama niepewna co zrobić z rękami. Uświadomiła sobie, że drży, chociaż nie
potrafiła stwierdzić czy to za sprawą chłodu, czy może przez nadmiar
narastających w jej wnętrzu emocji. Jej spojrzenie na ułamek sekundy
powędrowało w stronę łóżka, zaraz jednak przeniosła wzrok ku zasłoniętemu
okno. Zanim popędziła koczować w korytarzu, gdzie miała nadzieję natrafić
na Liama, by dopytać się o stan Belli, zdążyła ukryć dziennik matki pod
materacem, w ogólnym zamieszaniu nie będąc w stanie zdobyć się, by zacząć
czytać.
Wyczuła
ruch za plecami, co uświadomiło jej, że Marco zdecydował się podejść bliżej. W ostatniej
chwili powstrzymała się od wzdrygnięcia, w zamian skupiając się przede
wszystkim na ignorowaniu wpatrzonego w nią mężczyzny. Czuła, że ją
obserwował, chociaż nie potrafiła stwierdzić dlaczego i jakie targały nim w tamtej
chwili emocje. Wiedziała jedynie, że sama czuła się tak, jakby w każdej chwili
mogła wyjść z siebie i stanąć obok, wciąż pobudzona do tego stopnia,
że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie nad sobą zapanować.
Bella.
Michael. Liam.
Bella.
Michael. Li…
– Eveline.
Spięty głos
Marco skutecznie wyrwał ją z zamyślenia. Podświadomie wciąż czekała na
moment, w którym wampir przesadnie udawać, że wszystko jest w porządku,
a on wcale nie ma ochoty porządnie nią potrząsnąć. Jak zwykle zachowywał
się w przesadnie wręcz uprzejmy, w pełni opanowany sposób, ale
przecież oboje wiedzieli, że rzeczywistość jest inna – i że to wyłącznie
gra. Wiedziała, że zbyt wiele poświęcił, żeby utrzymać ją przy życiu, by
przymknąć oko na to, co zrobiła. Przecież sama doskonale zdawała sobie sprawę,
że aż prosiła się, żeby ktoś ją zabił, jak gdyby nigdy nic wracając do domu, do
którego zaprosiła Aurorę.
Milczenie
przeciągało się w nieskończoność. Takie przynajmniej miała wrażenie, z każdą
kolejną sekundą pewniejsza, że za moment coś w niej pęknie i zacznie
krzyczeć z frustracji. „Więc? Wyrzuć to z siebie!” – miała ochotę
zażądać, ale z jakiegoś powodu nie odezwała się nawet słowem, nagle uświadamiając
sobie, że nie ma odwagi choćby spojrzeć na Marco. Coś w jego obecności i tym
milczeniu doprowadzało ją do szału, jawiąc się jako najgorsza z możliwych
tortur, podczas gdy Eveline nie miała pojęcia, co powinna o takim stanie
myśleć.
– Zrobiłam…
– Z opóźnieniem rozpoznała własny głos. Brzmiał dziwnie, lekko drżący i jakby
wyprany z wszelakich emocji. – Zrobiłam to, co musiałam – zaczęła raz
jeszcze, starannie dobierając słowa – i nie zamierzam się z tego
tłumaczyć.
Prawie
natychmiast pożałowała tych słów, zwłaszcza że zabrzmiały o wiele bardziej
oschle niż tego chciała. Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując się przed dodaniem
czegoś więcej, nagle w pełni przestając ufać sobie i własnym myślom.
Niczego nie była już pewna i to łącznie z tym, dlaczego do głowy z miejsca
przyszło jej, że powinna przeprosić Marco. Wiele mu zawdzięczała, oczywiście, ale
– na litość boską, o ile jakikolwiek Bóg w ogóle pamiętał o Haven
– wciąż miała prawo działać po swojemu. Jak miałaby spokojnie siedzieć i czekać
na rozwój wypadków, kiedy…?
– Ach… Ach,
tak? – usłyszała i to wystarczyło, żeby spięła się jeszcze bardziej. –
Więc uważasz, że to w porządku? To, że ty…
– Nie.
Marco
zamilkł, wyraźnie zaskoczony. Sama również zawahała się, niepewna jak powinna
zareagować na sprzeciw, który samoistnie wyrwał się z jej ust. Nie chciała
tego powiedzieć, z dwojga złego woląc milczeć, ale to już nie miało
znaczenia. W głowie miała mętlik, zaś przesadny wręcz spokój okazywany
przez wampira, w znacznej mierze utrudniał… wszystko.
Prawda była
taka, że chciała kłótni. Gdzieś na krawędzi jej świadomości tłukło się, że tak
byłoby dużo prościej – gdyby naskoczył na nią, zwyzywał od idiotek i dał
pretekst, by jednak musiała się bronić. Wtedy sama również mogłaby krzyczeć,
ciskać się i wyrzucić mu, że wciąż traktował ją jak dziecko. Chciała
wprost oznajmić, że kiedy nachodził ją na samym początku, wydawał się aż rwać
do tego, by zacząć szczerze rozmawiać – żeby wrzucić ją w świat do którego
wcale nie chciała należeć, chociaż przecież już teraz była jego częścią. Nie
miała pojęcia, co się zmieniło, ale choć dowiedziała się sporo od chwili, w której
wylądowała w tym domu, wyraźnie czuła, że zachowanie Marco względem niej
się zmieniło. W zasadzie czuła, że traktował ją niemalże jak dziecko,
nagle skupiony wyłącznie na próbach chronienia jej przed każdą formą
zagrożenia. Właśnie ta niepewność doprowadzała ją do szału, tym samym
sprawiając, że Eveline czuła się niemalże całkowicie bezbronna wobec tego, co
po tych wszystkich zmianach miała przynieść przyszłość.
Och, tak –
powinna mu to powiedzieć. Aż czekała, żeby dał jej po temu pretekst, gdyby
jednak okazał emocje w zbyt gwałtowny sposób. Chciała dać upust tym
wszystkim emocjom, które stopniowo narastały w jej wnętrzu, a jednak…
–
Przepraszam.
Wypuściła
powietrze ze świstem, nagle czując się jak sflaczały balon. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, po czym instynktownie odwróciła się w stronę swojego
rozmówcy. Marco stał o wiele bliżej niż początkowo zakładała, znajdując
się wystarczająco blisko, by w razie potrzeby mogła go dotknąć, a przy
tym w odległości wystarczającej, żeby wciąż czuła się przy nim swobodnie.
Obserwował ją z uwagą, skupiony i zamyślony, a przynajmniej tyle
zdążyła wywnioskować z wyrazu jego twarzy. Było coś w sposobie, w jaki
zaciskał usta, co zakłócało ten pozorny spokój, który próbował okazywać przez
większość czasu. Zaskoczyło ją to, że w ogóle była w stanie dojść do
takich wniosków, zwłaszcza że nawet nie zauważyła, że zdążyli spędzić ze sobą wystarczająco
dużo czasu, by zdołała dostrzec takie szczegóły. Teraz wyraźnie widziała, że
maska opanowania, którą z takim uporem przybierał Marco, powoli zaczynała
pękać.
– Za co? –
Zwiesiła ramiona, ale wciąż nerwowo zaciskała dłonie w pięści. – Za co ty
mnie przepraszasz? – drążyła, bo to wydawało się bez sensu. Oboje wiedzieli, że
jeśli już ktoś powinien się kajać, to zdecydowanie ona, nawet jeśli Eveline
wciąż czuła się zbyt podenerwowana, by się na to zdobyć.
–
Przepraszam, bo na to zasługujesz. Masz rację, że ja… – zaczął i urwał,
wyraźnie czymś speszony. – Ale to nie jest takie proste, Eveline.
– Co ty
próbujesz…? Chwila! – Jej oczy rozszerzyły się nieznacznie w geście
niedowierzania. – Znów próbujesz przenikać moje myśli?! – wybuchła, bezwiednie przesuwając
się w jego stronę.
Nawet się
nie skrzywił, uparcie tkwiąc w miejscu i cierpliwie czekając na możliwość
dojścia do głosu. Eve zastygła w bezruchu, wciąż mocno zaciskając dłonie w pięści
– na tyle mocno, że w pewnym momencie poczuła ból, ale nawet wtedy nie
rozluźniła uścisku. Tak naprawdę nie była o to zła, dochodząc do wniosku,
że perspektywa braku prywatności jest najmniejszym z problemów, które
aktualnie miała. Co więcej, przerabiali ten temat wystarczająco wiele razy, by
doszła do wniosku, że Marco nie robił tego specjalnie. Wciąż nie była pewna,
jak naprawdę działały wampirze zdolności, ale pamiętała z wspólnych rozmów
dość, by wiedzieć, że dopuszczała go do siebie niejako na własne życzenie.
Z wolna
wypuściła powietrze z płuc. Cholera, musiała się uspokoić, ale to wcale
nie było takie proste. Niby jak miała choćby próbować się wyciszyć i oczyścić
umysł, skoro czuła się tak, jakby w każdej chwili mógł trafić ją szlag?
– Wybacz mi
i to, skoro już jesteśmy przy temacie. – Marco jednak zdecydował się
odezwać. Machinalnie przeniosła na niego wzrok, po czym na krótką chwilę
zamarła, kiedy zajrzał jej w oczy. – Pogubiłaś się w tym i to z mojej
winy. Nie tak powinniśmy rozmawiać, ale…
– Co
takiego? – ponagliła, kolejny raz wyczuwając w jego głosie wahanie.
Wampir
zacisnął usta.
– Nieważne –
oznajmił w końcu, a Eveline prychnęła. Żartował sobie z niej.
– O co
ci tak naprawdę chodzi, Marco? – zapytała wprost, prostując się niczym struna. Nawet
nie zorientowała się, kiedy tak po prostu zmniejszyła dzielącą ich odległość,
robiąc stanowczy krok naprzód. – Po prostu zacznijmy nazywać rzeczy po imieniu.
Jesteś na mnie zły – powiedziała z naciskiem.
– Naprawdę
chcesz, żebym to powiedział?
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową. Gdyby faktycznie rozumiała, czego tak naprawdę
w tamtej chwili chciała, wszystko byłoby dużo prostsze.
– Chcę…
Szlag, nie wiem! – jęknęła, poirytowana coraz silniejszą frustracją. – Ale nie
pomagasz mi. Nie tym, że absolutnie cię nie rozumiem!
– O co
właściwie…? – zaczął, ale nie pozwoliła mu dokończyć.
– Już nawet
nie chodzi mi o to, co się dzieje. Nie chcę myśleć o Belli, Aurorze…
Tym wszystkim. Nie rozumiem połowy rzeczy, które dzieją się wokół mnie, ale…
Wiesz co? Wiesz, co mnie naprawdę denerwuje? – wyrzuciła z siebie na
wydechu, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa. – Ty. Ty i ta
twoja… cholerna uprzejmość! Czemu? Dlaczego po prostu się na mnie nie wydrzesz
za to, że jak ostatnia naiwna dałam wszystkim na zewnątrz szansę, żeby mnie
zabili? Zrobiłam to, prawda? I na pewno jesteś na mnie zły, bo sama bym
była, gdybym traciła czas na ochotę kogoś, kto aż prosi się o to, żeby
zginąć. A jednak ty…
Urwała,
żeby złapać oddech. W myślach raz po raz odtwarzała słowa, które dopiero
co padły z jej ust i – co nagle sobie uświadomiła – były wręcz
zadziwiająco prawdziwe. Dotychczas nie zdawała sobie z tego sprawy, a może
po prostu nie dopuszczała do świadomości tego, co tak naprawdę drażniło ją w postawie
Marco. Myśląc o tym wszystkim z perspektywy czasu, Eveline nagle uświadomiła
sobie, że od samego początku był dla niej zagadką. Pojawił się znikąd, już na
samym wstępie okazując się kimś wyjątkowym – wybawcą i porywaczem w jednym,
jakby mało było, że facet miał kły. Chronił ją, tłumaczył i niemalże
prowadził za rączkę, jednocześnie wciąż pozostając kimś, kogo za żadne skarby
nie potrafiła pojąć. Wiedziała co prawda, że był zadziwiająco wręcz uprzejmy,
jakby żywcem wyrwany z jakiegoś starego arystokratycznego rodu, ale to
nadal niczego nie tłumaczyło.
Gdyby miała
przed sobą Castiela, wiedziałaby, że powinna się bać. W przypadku Liama spodziewałaby
się złośliwości i tego, że w kilku słowach sprawiłby, że poczułaby
się głupia, a przy okazji zaczęła zastanawiać jak niewiele trzeba, by ten
mężczyzna rzucił jej się do gardła. Lana w jakiś pokrętny sposób oznaczała
bezpieczeństwo i perspektywę rozmowy, nawet jeśli nie należała do
najmilszych osób, jakie Eveline miała okazję poznać. W przypadku każdej
tych osób wiedziała na czym stoi, mogąc przynajmniej po części przewidzieć ich
reakcje i to, czego należało się po nich spodziewać, ale Marco…
Czuła, że
za tym łagodnym spojrzeniem, wyszukanymi słowami i uprzejmością kryło się
coś więcej – z tym, że za żadne skarby nie potrafiła stwierdzić w czym
rzecz.
Oddychała
szybko i płytko, bezskutecznie próbując zwalczyć mętlik w głowie. Powiedz coś… No, już!, pomyślała z irytacją,
rzucając wampirowi niemalże naglące spojrzenie. Wpatrywała się w niego
wzywająco, wciąż pobudzona i zagniewana, chociaż w tamtej chwili nie
miała pojęcia, co tak naprawdę kryło się za tym stanem. Czekała, ale nie
potrafiła sprecyzować na co i dlaczego, świadoma wyłącznie własnych
niespójnych pragnień oraz obecności milczącego, wciąż nienaturalnie wręcz
spokojnego Marco. Miała wręcz ochotę skorzystać z tego, że stał
wystarczająco blisko, by mogła poczuć bijące od jego ciała ciepło, i spróbować
porządnie nim potrząsnąć; zrobić cokolwiek, byleby zmusić go do jakiejkolwiek
reakcji, nawet najbardziej błahej.
– Marco, do
cholery! – warknęła, mimowolnie się krzywiąc. Nie chciała sobie pozwolić na tak
gwałtowną reakcję, ale kolejny raz słowa wydawały się płynąc poza jej kontrolą.
– W porządku.
– Jego głos doszedł do niej jakby z oddali. – Tak, jestem zły… W równym
stopniu na ciebie, co i na siebie.
– Na
siebie…?
Pierwszy
raz dostrzegła w jego oczach coś, co mogła uznać za gniew – zaledwie przez
ułamek sekundy, ale to wystarczyło. Kiedy odezwał się ponownie, brzmiał na o wiele
bardziej poruszonego, choć i tego nie potrafiła do końca zinterpretować.
– Dopiero
co sama uznałaś, że to oczywiste – zauważył przytomnie. – A ja przyznałem,
że źle się do tego zabrałem. Zresztą powinienem cię dopilnować – dodał, a Eveline
prychnęła.
– W środku
dnia? – zapytała, nie kryjąc sceptycyzmu. – Spałeś jak zabity, pewnie nie jako
jedyny. Nie możesz chodzić za mną krok w krok przez całą dobę –
stwierdziła, ale coś w wyrazie twarzy wampira sprawiło, że się zawahała.
Kto wie, może jednak był w stanie zorganizować nawet to.
–
Powinienem.
Uniosła
brwi.
– Dlaczego?
– drążyła, po czym w pośpiechu ciągnęła dalej, widząc jak otwiera usta. –
Nie mów mi o demonach i tym, że jestem na czyjejkolwiek czarnej
liście, bo o tym już rozmawialiśmy. Ja chcę zrozumieć ciebie.
– Nie wiem o co
pytasz – usłyszała w odpowiedzi.
Coś w tych
słowach sprawiło, że zapragnęła roześmiać się histerycznie. Doprawdy?
– Pytam o ciebie.
O twoje intencje – oznajmiła z naciskiem. – Czego nie powinieneś był?
Co się zmieniło, skoro twierdzisz, że to twoja wina i…?
Nie miała
okazji, żeby dokończyć.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym Marco się poruszył. Jej marnym ludzkim
zmysłom umknęło bardzo wiele, począwszy od wyrazu jego twarzy, aż do sposobu, w jaki
dosłownie zmaterializował się przy niej, a jego dłonie wylądowały na jej
policzkach. Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy tak nagle
znalazł się tuż obok, nagle niemniej impulsywny, co i Castiel, kiedy ten
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia rzucił jej się do gardła.
Z tym, że
Marco nie zamierzał jej skrzywdzić. Dotarło to do niej nagle, tak jak i to,
że nie pozwolił jej dokończyć myśli. Dopiero później zrozumiała, że nawet gdyby
chciała, nie mogłaby się odezwać – nie, skoro usta wampira bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia wpiły się w jej usta, składając na nich tak gwałtowny, tęskny
pocałunek, że aż zabrakło jej tchu.
Słodki
Jezu… Całował ją.
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale nie tego. Nie miała pojęcia jakim cudem wylądowała w tej
sypialni, tak po prostu tkwiąc na samym jej środku i pozwalając, by akurat
ten mężczyzna ją całował. To było tak niepojęte i abstrakcyjne zarazem, a jednak…
Zareagowała
w chwili, w której wyczuła, że Marco sztywnieje, nagle uświadamiając sobie,
co takiego robił. Sposób, w jaki pod wpływem chwili objęła go za szyję,
wydał jej się czymś najzupełniej naturalny, tak jak i to, że pod wpływem
impulsu naparła na niego całym ciałem, bez chwili wahania odwzajemniając
pocałunek. Wątpliwości, które wyczuła w zachowaniu wampira, momentalnie
zniknęły, równie nieistotne, co i niespójne, wciąż kłębiące się w jej
umyśle myśli. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś tak gwałtownego i całkowicie
pozbawionego kontroli. Dotychczas napędzające ją gniew i strach zniknęły, przeinaczając
się w coś, czego nie rozumiała, a co mimo wszystko wydało jej się
właściwe. Czuła krążąca w żyłach krew i pulsujące ciepło, które w jednej
chwili rozeszło się po całym jej ciele, niosąc ze sobą ukojenie, którego tak
bardzo potrzebowała.
Przez
krótką chwilę wszystko w końcu było jasne – i to nie dlatego że
zrozumiała.
Czuła się
dobrze, bo jakiekolwiek przyczyny w ogóle przestały cokolwiek znaczyć.
Dłonie
Marco wylądowały na jej biodrach, kiedy spróbował przyciągnąć ją jeszcze
bliżej. Jego ruchy okazały się gwałtowne, zresztą tak jak i pocałunek do
którego sam doprowadził. Niemalże czuła wypełniające go emocje – intensywne w równym
stopniu, co i jej własne. Wybuch był nagły i całkowicie
niespodziewany, do Eveline zaś dotarło, że w końcu pokazał to, co od
samego początku chciała zobaczyć. Wiedziała, że wampiry są nieprzewidywalny i aż
nadto impulsywne, w tamtej chwili mogąc się o tym przekonać na
własnej skórze. Cokolwiek do tej pory powstrzymywało Marco ot tak zniknęło, a on
pozwolił sobie na chwilę słabości – na coś, co z takim uporem ukrywał
przed nią przez tyle czasu. Przez cały ten czas wydawali się mijać, raz po raz
ocierając o siebie, a teraz…
– O mój…
Eveline. – Jego głos zabrzmiał dziwnie, kiedy w końcu pozwolił sobie na
to, by wykrztusić z siebie chociaż słowo. Było w tym coś chrapliwego,
w oszołomieniu też zauważyła, że wysunął kły. – Nie powinienem był. Ja
nie…
– Zamknij
się.
Nie sądziła,
że usłucha, więc z tym większym entuzjazmem przyjęła to, że tak po prostu to
zrobił. Nie pojmowała tego, co się działo, ale to nie miało znaczenia.
Wiedziała jedynie, że w chwili, w której dopuściła go do siebie,
pozwoliła na coś, czego oboje chcieli. Zanim się obejrzała, usta wampira po raz
kolejny wylądowały na jej wargach, a dłonie przesunęły jeszcze niżej. Nie
była pewna które z nich zadecydowało o tym, żeby się przesunąć, a tym
bardziej w którym momencie poczuła pod plecami miękkość materaca. To
odkrycie zszokowało ją na zaledwie kilka sekund, bo zaledwie tyle potrzebowała,
żeby dojść do wniosku, że wcale nie chciała się wycofać – i że wcale nie
przeszkadzają jej kły, które bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zahaczyły o jej
dolną wargę.
Drgnęła
niespokojnie, kiedy Marco nagle z jękiem spróbował się odsunąć. Poderwała
się gwałtownie, momentalnie siadając na łóżku i spoglądając na niego
wyczekująco. Czuła, że jej oczy błyszczą, zresztą tak jak i jego własne –
nienaturalnie rozszerzone, a przy tym ciemniejsze niż do tej pory. Coś w tej
reakcji sprawiło, że serce zabiło jej jeszcze szybciej, trzepocąc się tak
gwałtownie i mocno, że tylko cudem nie wyrwało jej się z piersi.
Poruszając
się trochę jak w transie, Eveline z wolna wyciągnęła dłoń. Jej palce
ostrożnie wplotły się w ciemne, miękkie włosy wpatrzonego w nią
mężczyzny. Wyczuła, że wystarczyłby jeden nieostrożny ruch – jakakolwiek oznaka
słabości, zwłaszcza strachu – by Marco jednak się wycofał. Kto wie, może
powinna mu na to pozwolić, zwłaszcza widząc parę ostrych, wciąż wysuniętych
kłów.
Nie zrobiła
tego.
– Chodź –
wyrwało jej się i nawet nie próbowała zastanawiać się nad konsekwencją,
które mogło nieść ze sobą to jedno słowo.
Ledwo
rozpoznawała własny głos, tak drżący i zachrypnięty, że ledwo była w stanie
mówić. W gruncie rzeczy nie musiała o czym przekonała się już ułamek
sekundy późnij.
W chwili, w której
Marco znów znalazł się przy niej, mimowolnie się spięła. Zaraz po tym zamarła,
czując ciepły oddech na karku, jednak nawet to nie powstrzymało jej przed
ostrożnym, instynktownym odchyleniem głowy, kiedy pomimo wątpliwości
zdecydowała się odsłonić gardło.
Z chwilą, w której
o jej szyję otarły się wampirze kły, zamarła.
Ehm… Trzecia w nocy to idealny moment na wrzucenie rozdziału, prawda? Przychodzę do Was z opóźnieniem, bo od samego początku miesiąca obiecywałam sobie, że coś pojawi się dokładnie 20 marca, równo w drugi urodziny bloga. Dwa tygodnie pobytu w szpitalu skutecznie pokrzyżowały mi plany, ale teraz w końcu jestem – i to na dodatek z rozdziałem, który… bez wątpienia jest wyjątkowy. Tak przynajmniej sądzę, bo czekałam na ten przełom równie długo, co i Wy.Zasadniczo nie jestem pewna, co tutaj się właśnie stało. Miałam dużo wątpliwości co do tego, w jaki sposób poprowadzić tę relację. Eveline i Marco ocierali się od siebie od samego początku, ale to było tak subtelne, że równie dobrze mogło nie znaczyć niczego. Przez to tak nagły wybuch namiętności wydaje mi się po prostu właściwy – zagniewana dziewczyna i wampir, który zdecydowanie zbyt długo ukrywał faktyczne uczucia. Na miłość potrzeba czasu, ale wzajemna fascynacja to coś innego, a w ich przypadku zdążyłam chyba pokazać wystarczająco wiele, by miało to sens. Ewentualnie wszystko popsułam i z racji późnej pory bredzę od rzeczy, ale mniejsza o to – wiem jedynie, że tekst pisał się sam, a ja jestem z niego zadowolona.Rozdział z dedykacją dla Gabi i Natalii – dwóch najcudowniejszych osób, jakie zesłał mi los. Dziękuję Wam… Och, za wszystko. Za to, że jesteście, kiedy tego potrzebuję, o czym miałam okazję się przekonać wielokrotnie. Zwłaszcza w ostatnim czasie miało to dla mnie ogromne znaczenie.Dziękuję również każdemu kto wytrwał ze mną te dwa lata albo właśnie dobrnął do tego momentu. Pozostaje mi mieć nadzieję, że zechcecie dobrnąć ze mną aż do samego końca tej historii.Może na koniec przypomnę, że opowiadanie dostępne jest również na Wattpadzie, więc jeśli komuś wygodniej czytać tam, serdecznie zapraszam: KLIK. A z racji tego, że ciekawych doświadczeń nigdy dość, z radością informuję, że znajdziecie mnie również na Facebooku. Po więcej szczegółów zapraszam na mój dopiero co otwarty fan page: KLIK.Z mojej strony to już chyba wszystko, więc do napisania!
Yeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeah!!!!!!! Tyle powiem jeśli chodzi o moje emocje dotyczące rozdziału :D
OdpowiedzUsuńTaka reakcja jak najbardziej poprawia mi humor! :3
Usuń