7/11/2020

☾ Rozdział LXXXVI

Eveline
Czuła się jak we śnie. Wargi Leliela raz po raz muskały jej odsłonięte gardło, drażniąc skórę i z wolna posuwając się coraz niżej. Trzymał ją w ramionach w sposób, który – och, wiedziała to! – zdecydowanie nie był właściwy, ale nawet nie próbowała oswobadzać się z jego uścisku. Przyjmowała wszystko w ciszy, z przyjemnością, której nie powinna czuć, a która nagle okazała się wszystkim tym, czego Eveline mogłaby pragnąć.
Nie chciała, żeby przestawał. Nie chciała, żeby się odsuwał, choć wszystko w niej krzyczało, że demon znajdował się zdecydowanie zbyt blisko. Gdyby tylko miał taki kaprys, mógłby bez większego wysiłku przetrącić jej kark albo rozerwać gardło. Ta myśl powinna ją zaniepokoić, a jednak Eve uświadomiła sobie, że w napięciu czekała na moment, w którym będzie mogła podzielić się z Lelielem krwią. Nie miała pewności, czy istoty takie jak on tego potrzebowały, ale…
Zaśmiał się i wtedy zrozumiała, że najpewniej doskonale wiedział, co chodziło jej po głowie. Och, no tak. Myślała za głoś, co niejednokrotnie słyszała od innych nieśmiertelnych. Z drugiej strony, czy to było aż takie złe?
Wciąż niczego nie rozumiała, ale już nie próbowała pytać. W objęciach Leliela było jej dobrze, jakby od samego początku przynależała właśnie tutaj. Sen, poranek i nostalgia, pomyślała po raz wtóry, a fala ciepła rozeszła się po jej ciele, niosąc ze sobą przyjemne odprężenie.
– Pozwolisz, że coś ci pokażę?
Zamrugała, zaskoczona tym, że w ogóle pytał o przyzwolenie. Poczuła ukłucie rozczarowania, kiedy wargi Leliela zniknęły, a ten poluzował uścisk, ale i tym razem nie próbowała protestować. W zamian skinęła głową, po czym bez wahania ujęła go za rękę, kiedy zacisnął palce wokół jej dłoni.
Pokój znów się zmienił, choć nie zauważyła kiedy i dlaczego. Kominek zniknął; ciepły blask ustąpił miejsca ciemności. Eveline zamrugała, z zaskoczeniem odkrywając, że jej wzrok momentalnie przywykł do takich warunków. Widziała wyraźnie nie tylko promienną twarz towarzyszącego jej demona, ale również korytarz, w którym nagle się znaleźli. Zmieniające się miejsca i perspektywa zmieniającej się rzeczywistości wydała się kobiecie znajoma, ale nie poświęciła tej myśli większej uwagi. Nie miało znaczenia, kiedy czegoś podobnego doświadczyła.
Kiedy ruszyła w pustkę, znów poczuła, że nie byli z Lelielem sami. Szepty wróciły, mieszając się ze sobą i tworząc trudny do zrozumienia, przekrzykujący się chór. Skrzywiła się, gdy wraz z chaosem wróciło pulsowanie w skroniach. Kątem oka spojrzała na swojego towarzysza, ale ten jak gdyby nigdy nic spoglądał przed siebie, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego tym, co działo się wokół nich. Uznała, że powinna zrobić to samo. Okazywanie słabości nagle wydało jej się nie na miejscu.
Naucz się słuchać… Tia, łatwo powiedzieć.
Leliel wciąż na nią nie patrzył, ale mogła się założyć, że kąciku jego ust uniosły się ku górze – tylko nieznacznie, w iście kpiarskim geście. Znów poczuła ciepło, które błyskawicznie rozlało się po ciele. Odetchnęła, bezskutecznie próbując zapanować nad trzepocącym się rozpaczliwie sercem.
Kroki wydawały się nienaturalnie głośne, dodatkowo zwielokrotnione przez echo. Eveline miała wręcz wrażenie, że podąża za nimi cały tłum – dziesiątki albo setki tych, których głosy słyszała w głowie. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że Leliel poruszał się bezszelestnie, niczym sunący nad ziemią duch. Miała ochotę przystanąć i sprawdzić czy wtedy dookoła zapanuje cisza, ale nie potrafiła się na to zdobyć.
Nie była pewna, jak długo podążali przez korytarz. Raz po raz uciekała wzrokiem ku demonowi, czekając na… cokolwiek, jednak niezmiennie odpowiadało jej milczenie. Poczuła się niekomfortowo, w oszołomieniu uświadamiając sobie, że wolała, kiedy trwali razem w blasku kominka, a on jej dotykał. Wciąż czuła jego pocałunki, a samo ich wspomnienie sprawiało, że skóra mrowiła, upominając się o więcej. Zaciskające się na dłoni Eveline palce okazały się zaledwie namiastką tego, czego w rzeczywistości pragnęła.
I on to wiedział. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, gotowa wręcz przysiąc, że czuła obecność demona w swojej głowie. Co prawda ta okazała się niezwykle subtelna – niczym cień, który raz po raz łagodnie muskał jej niespokojny umysł – ale im dłużej skupiała się na tym wrażeniu, tym pewniejsza jego znaczenia była. Nie miała pewności, co to oznaczało, ale wierzyła, że Leliel miał w tym jakiś cel. Musiał, skoro z takim uporem ją dręczył.
Istniało tak wiele pytań, które pragnęła zadać, a jednak kiedy przyszło co do czego, nie zdobyła się na żadne z nich. Z jakiegoś powodu była wręcz gotowa przysiąc, że powinna znać odpowiedzi na większość z nich.
Sen, poranek i nostalgia
Tyle że w ciemnościach nie było nic pociągającego. Chłód napierał ze wszystkich stron, nieprzyjemny i lepki, na swój sposób przypominając żywą istotę. Każdy wydech sprawiał, że powietrze zamieniało się w parę. Eve zadrżała, zaskoczona tym jak nagle zrobiło się zimno. Wzdrygnęła się i spróbowała objąć ramionami, ale powstrzymała ją dłoń wciąż ściskającego jej rękę Leliela. W końcu na nią spojrzał, ale i tym razem zbył wątpliwości kobiety milczeniem, jak gdyby nigdy nic podążając dalej.
Zatrzymał się nagle, tak gwałtownie, że omal na niego nie wpadła. Zesztywniała, kiedy jego dłoń wylądowała na jej piersi, gdy zdecydowanie powstrzymał Eve przed zrobieniem kolejnego kroku naprzód.
– Ostrożnie, moja piękna.
Zrozumiała dopiero po chwili i zamarła, przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa. Chciała się cofnąć, ale nie była w stanie zmusić do współpracy przemarzniętego, zesztywniałego ciała.
Nie miała pojęcia, gdzie się znajdowali i do tej pory to ją nie obchodziło. Poniekąd wciąż podejrzewała, że śniła – tylko to mogło wyjaśnić nierzeczywistość tego, co działo się wokół niej. Umysł szukał odpowiedzi, próbując chronić ją przed szaleństwem, ale… jak miałaby uniknąć czegoś, co wydawało się tak rzeczywiste?
– T-to… – wyrwało jej się.
Nachyliła się do przodu, właściwie się nad tym nie zastanawiając. Jak urzeczona spoglądała na ziejącą, rozpościerająca się na wszystkie strony… pustkę.
Tylko to czekało zaledwie pół metra dalej. Trwała wraz z Lelielem przy krawędzi olbrzymiego, wypełnionego ciemnością otworu. Eveline nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego. Tym bardziej nie wyobrażała sobie, że mogłaby coś podobnego wyśnić. W gruncie rzeczy niewiele z myśli i skojarzeń, które nagle przyszył jej do głowy, wydawało się naturalnych. Patrzyła na ciemność przed sobą i była w stanie myśleć wyłącznie o tym, że ta przypominała otwarte usta – takie, które bez wahania mogłyby połknąć wszystko dookoła, łącznie z nią i Lelielem. Och, tak, jego również. W porównaniu do tego, co czekało przed nimi, nawet potężny demon nagle wydał jej się nieistotny.
Mężczyzna przemieścił się, ale prawie tego nie zauważyła. Zabrał dłoń z jej piersi, w zamian przenosząc ją na ramię. Eveline wzdrygnęła się i poderwała głowę, z trudem odrywając wzrok od pustki. Cóż, moment, w którym ponownie spojrzała w oczy Leliela, niewiele różnił się od wpatrywania w ciemność.
– Słyszysz? – zapytał i choć w pierwszym odruchu ją zaskoczył, bezwiednie skinęła głową.
Uświadomiła sobie, że owszem – słyszała. Szepty wróciły, ale teraz była w stanie wyznaczyć ich źródło. Choć wciąż wydawały się rozbrzmiewać w jej głowie, Eve nagle nabrała pewności, skąd podchodziły.
Nawoływali z ciemności. Wszyscy na raz, prosząc, błagając i…
Chciała przesunąć się bliżej, ale Leliel stanowczo ją powstrzymał. Dopiero wtedy uprzytomniła sobie, że raz po raz próbowała przesunąć się bliżej przepaści nawet mimo tego, że ta wzbudzała w niej czyste przerażenie. Znów poczuła przenikliwe zimno, ale je również była w stanie nazwać, tak po prostu, jakby od samego początku znała odpowiednie słowa. Z drugiej strony… Jak ktoś, kto znalazł ciała własnych rodziców, mógłby pozostać nieczuły na obecność śmierci.
– Co… to jest? – wykrztusiła, w końcu wydobywając z siebie głos. Zabrzmiał inaczej, obcy i dziwnie zachrypnięty. – Gdzie jesteśmy?
– Przy pęknięciu – stwierdził bez większego zainteresowania Leliel. Brzmiał tak, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie. – Uznajmy to za punkt, w którym stykają się dwa światy.
– Nie ro…
Tym razem nawet nie pozwolił jej dokończyć.
– Słyszałaś historie o Haven, moja piękna? – podjął, w zamyśleniu przypatrując się pustce. – O tym, że ma w sobie coś, co nas przyciąga? Nas wszystkich? – dążył, a Eve sztywno skinęła głową. – Więc oto i jesteśmy. Haven w pełnej krasie – zadrwił.
Serce zabiło jej szybciej. Wciąż wpatrywała się w ciemność, choć tym razem zdołała powieść wzrokiem dookoła, rozszerzonymi oczyma chłonąc każdy szczegół otaczającej ją rzeczywistości. „Haven w pełnej krasie” – tłukło się w jej umyśle, ale to wciąż brzmiało jak marny żart. Do diabła, jak to pustkowie miałoby być miejscem, które znała?
Spojrzenie samoistnie powędrowało ku pustce. Wpatrywała się w nią tak długo, aż obraz zaczął rozmazywać się jej przed oczami. Chłód powrócił, tak jak i paraliżujący, przenikając ją na wskroś strach. Uświadomiła sobie, że drży, ale to działo się jakby poza nią, odległe i pozbawione znaczenia. Wszystko to, co podsuwały w pełni ludzkie, ograniczone zmysły, takie było.
I głosy… Wciąż je słyszała. Wzywały ją, błagały, mieszały się ze sobą – i choć nie rozumiała wypowiadanych przez nie słów, była pewna, że wszystkie na raz zwracały się do niej.
Pragnęła zrobić krok naprzód.
Pragnęła pozostać w miejscu.
– Czekaliśmy bardzo długo. To miejsce… Daleko mu do czyjejkolwiek przystani, wiesz? – odezwał się ponownie Leliel. Jego głos wyróżniał się na tle pozostałych szeptów. – Wyobraź sobie tę udrękę… Moment, w którym zostajesz pochłonięta przez pustkę. W którym nic więcej na ciebie nie czeka… Rozumiesz już? – drążył, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Kto raz wkroczył do Haven, nigdy go nie opuści. Zapytałbym czy wierzysz w życie po śmierci, ale… Widzisz, Eveline, tu go nie uświadczysz.
Wtedy zrozumiała, choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna. Zadrżała, bynajmniej nie z zimna, bo chłód przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Tkwiła w bezruchu, z bijącym sercem spoglądając w pustkę, słuchając i…
Jak wielu zginęło na tych ziemiach? Jak wielu trwało w zawieszeniu, dostrzegając w niej jedyny ratunek?
Przez tyle czasu była głucha na te nawoływania, ale teraz już nie potrafiła ich ignorować.
– Oni ci tego nie wyjaśnili, prawda? Wampiry to bardzo, bardzo egoistyczne istoty…
Nie zaprotestowała. Nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa, skupiona na szeptach i spoglądaniu w ciemność. Głos Leliela dochodził do niej jakby z oddali, przytłumiony i pozbawiony znaczenia. Liczyło się tylko to miejsce i poczucie, że powinna… zrobić cokolwiek.
Gdyby tylko rozumiała. Jak miała pomóc kogokolwiek, skoro wciąż czuła się jak dziecko we mgle? W gruncie rzeczy wciąż nie była pewna, czy mogła przejść do porządku dziennego, mieszkając w domu, w którym niegdyś umarli ci, których kochała, a jednak…
Pustka ją przerażała. Z drugiej strony, może rozwiązaniem było to, by pozwolić jej się pochłonąć?
Tylko przez moment zastanawiała się, co by się stało, gdyby dobrowolnie skoczyła w tę przepaść.
Jak…? Jak mam wam pomóc?, pomyślała w oszołomieniu.
Szepty przybrały na intensywności. Nagle wybuchły, przekrzykując się i dopraszając uwagi. Z jękiem zgięła się wpół, chwytając za głowę i w dziecinnym odruchu zasłaniając uszy.
A potem – bez jakiegokolwiek ostrzeżenia – świat zadrżał w posadach. Jakby z oddali usłyszała gniewny krzyk Leliela. Poczuła, że traci równowagę; że osuwa się wraz z posadzką pod stopami, kiedy rzeczywistość zaczęła się rozpadać. Rozprysła się równie nagle, co wcześniej powstała.
Głosy ucichły niczym ucięte nożem.
Wkrótce po tym nie było już nic.
Lana
Castiel unikał jej wzroku. Zacisnęła usta, coraz bardziej sfrustrowana takim stanem rzeczy. Ba! Tym wszystkim. Miała ochotę raz jeszcze porządnie przyłożyć mu w twarz, ot tak dla zasady, nim ostatecznie zdecydowałaby się rozerwać go na kawałeczki. I, cholera, gdyby do tego doszło, nawet Marco nie miały szansy jej powstrzymać.
Nawet nie próbowała zrozumieć. Tym bardziej nie pojmowała, dlaczego drugi z braci zachowywał się tak, jakby wciąż było tutaj miejsce na dyskusję.
Cóż, przynajmniej w jednym Marco miał słuszność. To nie był odpowiedni moment na kłótnie czy zbędną walkę. Musieli znaleźć Eveline, wyjście i jak najszybciej zniknąć, nim wydarzy się coś…
Lana z trudem powstrzymała grymas. Fala ciepła rozeszła się po jej ciele, bynajmniej nie mając związku z wciąż narastającym w niej gniewie. Nie miało nawet znaczenia, że obraz raz po raz rozmazywał jej się przed oczami, pierś pulsowała bólem, a całe ciało rwało do tego, by potraktować Castiela tak, jak sobie na to zasłużył. To było coś innego, a kobieta doskonale zdawała sobie sprawę ze znaczenia tego stanu.
Dobrze znała uczucie niepokoju, które nagle ją ogarnęło. Kilka bodźców uderzyło w nią jednocześnie – cała mieszanka emocji, których początkowo nie była w stanie jednoznacznie zinterpretować. Poczucie zagrożenia wydało jej się w tym najmniej niepokojące. Liczyło się, że nagle zgięła się wpół, niezdolna złapać tchu, zupełnie jakby po raz wtóry ktoś przeszył ją kołkiem.
– Lana? – doszedł ją jakby z oddali głos Castiela. Brzmiał dziwnie, zachrypnięty i tak nienaturalnie ludzki… Albo oszalałam. Ludzki Cass, tia… – Co się…?
Machnęła ręką, ledwo tylko wyczuła, że się poruszył. Nie uniosła głowy, ograniczając się wyłącznie do tego, by gestem nakazać mu zachowanie dystansu. Wciąż oddychała szybko i płytko, zaciskając zęby i walcząc o złapanie tchu.
– Nawet nie podchodź – syknęła, jednak zabrzmiało to nader żałośnie.
Usłuchał, co przyjęła z ulgą. Nie ręczyła za siebie, zresztą była wystarczająco wściekła, by w razie potrzeby nakopać Castielowi nawet w takim stanie. Och, dałaby radę. Zrobiłaby to, choćby miała się czołgać.
Nacisk w piersi zniknął równie nagle, co się pojawił. Do Lany z opóźnieniem dotarło, że klęczała na ziemi, przyciskając obie dłonie do piersi i spazmatycznie chwytając oddech. Wciąż oszołomiona, spojrzała na ręce, ale palce były czyste. Nie dostrzegła niczego – choćby śladu kołka, choć ten równie dobrze mógł tkwić między jej łopatkami. Castiel w ostatnim czasie miał wprawę do wbijania ostrych przedmiotów w plecy tych, którzy próbowali darzyć go zaufaniem.
Tyle że wampir wciąż tkwił w tym samym miejscu, w którym widziała go po raz ostatni. Jakby tego było mało, sprawiał wrażenie co najmniej poruszonego. Wyprostował się, zwracając w jej stronę i nachylając w taki sposób, jakby jednak chciał do niej dopaść. Nie chciała przyjąć tego do świadomości, ale wydawał się zmartwiony.
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, odwróciła wzrok.
– Co to było? – rzucił spiętym tonem. – Lana, do diabła…!
– Możesz go o to zapytać, kiedy już się tam udasz – wymamrotała, nie mogąc się powstrzymać.
Nie miała zamiaru rozmawiać z nim inaczej. Tym bardziej nie zamierzała mu odpowiadać, choć prawda miała się w dość nieciekawy sposób: nie miała pojęcia. Wciąż rozpamiętywała to dziwne uczucie, brak tchu i… Och, ten dziwny niepokój.
Strach nie zniknął. Wciąż go czuła.
– Co się stało?!
Tym razem to nie Castiel zadał to pytanie. Lana zamrugała, przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Poderwała głowę akurat w momencie, w którym Salvador zrobił to samo, przy okazji głośno nabierając tchu. Nie widziała jego twarzy, ale mogła się założyć, że krew właśnie odpłynęła mu z twarzy. Była w stanie wyobrazić sobie bardzo wiele, kiedy dostrzegła stojącą na końcu korytarza kobietę.
Katerina szybkim krokiem ruszyła w ich stronę, nieznacznie tylko się zataczając.
– Kat…
Właśnie wtedy wszystko poszło nie tak.
Lana nie miała nawet okazji, żeby podnieść się w klęczka. Nim zdążyła się zastanowić, w panującą dookoła ciszę wdarł się huk. Wyostrzone zmysły zaprotestowały, porażone częstotliwością dźwięku. Poczuła jak posadzka drży. Dookoła zapanował chaos, kiedy świat dosłownie eksplodował. Budynek zadrżał w posadach, a potem wampirzyca poczuła, że posadzka… znika. Zanim zdążyła zrozumieć, co się stało, spadła.
Usłyszała kolejny huk, a potem jeszcze jeden, choć ten równie dobrze mógł okazać się echem poprzedniego. Ktoś krzyknął, ale nawet nie próbowała odróżniać głosów. Przestała zastanawiać się nad czymkolwiek, kiedy coś z siłą uderzyło ją w plecy, niemalże miażdżąc żebra. Powietrze uciekło z płuc i choć mogła bez niego przeżyć, nacisk na piersi okazał się co najmniej uciążliwy.
Zrobiło się ciemno. Spokój zapanował nagle, nienaturalny i trudny do zaakceptowania. Lana uświadomiła sobie, że leży twarzą do ziemi, z trudem chwytając oddech. Natychmiast spróbowała się podnieść, ale poczuła opór, który skutecznie przypomniał jej o tym, że coś wciąż napierało na nią z góry. Poderwała się bardziej gwałtownie, napinając mięśnie i starając się ignorować ból. Szarpnęła się i wtedy coś osunęło się na posadzkę tuż obok niej. Kiedy powiodła wzrokiem dookoła, przekonała się, że wokół niej królowały wyłącznie ciemność i pył. Zrozumienie pojawiło się dopiero po chwili, choć w pierwszej chwili wydało jej się równie irracjonalne, co i myśl, że tak łatwo dostali się do tego domu.
Do rezydencji, w której gruzach leżała. Nie miała pojęcia, czy zawaliło się tylko piętro, czy może cały budynek. Nie wiedziała niczego, ale…
– Katerino?!
Twarz Castiela pojawiła się zaledwie metr od jej własnej. Na moment spojrzała mu w oczy – jasne i zaniepokojone, choć próbował to ukryć. Przez jego twarz przemknął cień, kiedy zorientował się, że nie była tą, której szukał, ale prawie natychmiast zreflektował się, rzucając się, by pozbyć się tego, co przygniatało ją do posadzki. Chciała zaprotestować, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. To nie był dobry moment na unoszenie się dumą.
Odczołgała się na bok, kaszląc i walcząc o oddech. Poczuła nieprzyjemne mrowienie, kiedy obolałe żebra zaczęły się zrastać. Zakaszlała, krzywiąc się, kiedy przesycone pyłem powietrze otarło się o gardło. Zmrużyła oczy, wciąż niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła, by ocenić sytuację.
– Co to było, do cholery? – wymamrotała, w gruncie rzeczy nie oczekując odpowiedzi.
Castiel potrząsnął głową. Na pierwszy rzut oka wyglądał nieźle, nie licząc śladów krwi na poszarpanym ubraniu. Niespokojnie krążył, lustrując wzrokiem zalegające dookoła gruzy.
– Kat…! – zaczął raz jeszcze.
– Tu… jestem.
Głos był ledwie słyszalny, ale to wystarczyło. Lana również zwróciła się w odpowiednim kierunku, bez trudu odnajdując zgiętą wpół, stojącą zaledwie kilka metrów dalej postać. Katerina poruszyła się i zachwiała, ale udało jej się zachować równowagę.
Lana dopiero po chwili zorientowała się, że coś było nie tak. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. A niech to diabli, pomyślała jedynie, z rezerwą spoglądając na wystający z piersi kobiety pręt.
– Szlag… Czekaj – wykrztusił Castiel, błyskawicznie się przemieszczając. Wyciągnął ręce, ale Katerina odgoniła go machnięciem ręki. – Wyjmę go. Nic ci nie będzie, ale…
Urwał, bo w tym samym momencie wampirzyca szarpnięciem wyrwała pręt z rany. Nawet nie jęknęła, ale Lana wyraźnie widziała, że do oczu napłynęły jej łzy.
Metal z brzdękiem upadł na posadzkę, kiedy Katerina odrzuciła go na bok. Skrzywiła się, odkaszlnęła, po czym spojrzała na swoje pokrwawione dłonie. Posoka płynęła obficie, wsiąkając w ubranie. W przypadku wampira taka rana nie była groźna, a jednak wdychając przesycone słodyczą krwi powietrze, Lana czuła wyłącznie niepokój.
Kiedy z gardła Kateriny wyrwało się krótkie, histeryczne parsknięcie, przeszły ją ciarki.
– Tak mi… przykro…
Zachwiała się. Castiel natychmiast się przemieścił, by móc ją pochwycić. Osunęła się w jego ramionach niczym szmaciana lalka.
– Już dobrze – wymamrotał, obejmując Katerinę tak, żeby sięgnęła jego szyi. Pośpiesznie odchylił głowę na bok. – Pij. Pomoże ci się uleczyć.
– Oj, Cass…
A potem – tak po prostu, jakby była co najwyżej kruchym snem, który napotkał pierwsze promienie wschodzącego słońca – obróciła się w pył.
Ja wszystko wyjaśnię. Serio. W następnej księdze, ale wyjaśnię. Na tę chwilę tylko powiem, że końcową scenę i jej następstwa miałam w głowie właściwie od początku, więc… dobrych dziesięć lat. Och, a za ten cudny gif z góry dziękuję Gabi. Oczywiście, że się przydał.
Wypatrujcie epilogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz