Eveline
Czuła się jak we śnie. Wargi
Leliela raz po raz muskały jej odsłonięte gardło, drażniąc skórę i z wolna
posuwając się coraz niżej. Trzymał ją w ramionach w sposób, który –
och, wiedziała to! – zdecydowanie nie był właściwy, ale nawet nie próbowała
oswobadzać się z jego uścisku. Przyjmowała wszystko w ciszy, z przyjemnością,
której nie powinna czuć, a która nagle okazała się wszystkim tym, czego
Eveline mogłaby pragnąć.
Nie chciała,
żeby przestawał. Nie chciała, żeby się odsuwał, choć wszystko w niej
krzyczało, że demon znajdował się zdecydowanie zbyt blisko. Gdyby tylko miał
taki kaprys, mógłby bez większego wysiłku przetrącić jej kark albo rozerwać
gardło. Ta myśl powinna ją zaniepokoić, a jednak Eve uświadomiła sobie, że
w napięciu czekała na moment, w którym będzie mogła podzielić się z Lelielem
krwią. Nie miała pewności, czy istoty takie jak on tego potrzebowały, ale…
Zaśmiał się
i wtedy zrozumiała, że najpewniej doskonale wiedział, co chodziło jej po
głowie. Och, no tak. Myślała za głoś, co niejednokrotnie słyszała od innych
nieśmiertelnych. Z drugiej strony, czy to było aż takie złe?
Wciąż
niczego nie rozumiała, ale już nie próbowała pytać. W objęciach Leliela
było jej dobrze, jakby od samego początku przynależała właśnie tutaj. Sen,
poranek i nostalgia, pomyślała po raz wtóry, a fala ciepła rozeszła
się po jej ciele, niosąc ze sobą przyjemne odprężenie.
– Pozwolisz,
że coś ci pokażę?
Zamrugała,
zaskoczona tym, że w ogóle pytał o przyzwolenie. Poczuła ukłucie
rozczarowania, kiedy wargi Leliela zniknęły, a ten poluzował uścisk, ale i tym
razem nie próbowała protestować. W zamian skinęła głową, po czym bez
wahania ujęła go za rękę, kiedy zacisnął palce wokół jej dłoni.
Pokój znów
się zmienił, choć nie zauważyła kiedy i dlaczego. Kominek zniknął; ciepły
blask ustąpił miejsca ciemności. Eveline zamrugała, z zaskoczeniem
odkrywając, że jej wzrok momentalnie przywykł do takich warunków. Widziała
wyraźnie nie tylko promienną twarz towarzyszącego jej demona, ale również
korytarz, w którym nagle się znaleźli. Zmieniające się miejsca i perspektywa
zmieniającej się rzeczywistości wydała się kobiecie znajoma, ale nie poświęciła
tej myśli większej uwagi. Nie miało znaczenia, kiedy czegoś podobnego
doświadczyła.
Kiedy
ruszyła w pustkę, znów poczuła, że nie byli z Lelielem sami. Szepty
wróciły, mieszając się ze sobą i tworząc trudny do zrozumienia,
przekrzykujący się chór. Skrzywiła się, gdy wraz z chaosem wróciło pulsowanie
w skroniach. Kątem oka spojrzała na swojego towarzysza, ale ten jak gdyby
nigdy nic spoglądał przed siebie, bynajmniej nie sprawiając wrażenia przejętego
tym, co działo się wokół nich. Uznała, że powinna zrobić to samo. Okazywanie
słabości nagle wydało jej się nie na miejscu.
Naucz
się słuchać… Tia, łatwo powiedzieć.
Leliel wciąż
na nią nie patrzył, ale mogła się założyć, że kąciku jego ust uniosły się ku
górze – tylko nieznacznie, w iście kpiarskim geście. Znów poczuła ciepło,
które błyskawicznie rozlało się po ciele. Odetchnęła, bezskutecznie próbując
zapanować nad trzepocącym się rozpaczliwie sercem.
Kroki
wydawały się nienaturalnie głośne, dodatkowo zwielokrotnione przez echo. Eveline
miała wręcz wrażenie, że podąża za nimi cały tłum – dziesiątki albo setki tych,
których głosy słyszała w głowie. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że
Leliel poruszał się bezszelestnie, niczym sunący nad ziemią duch. Miała ochotę
przystanąć i sprawdzić czy wtedy dookoła zapanuje cisza, ale nie potrafiła
się na to zdobyć.
Nie była
pewna, jak długo podążali przez korytarz. Raz po raz uciekała wzrokiem ku demonowi,
czekając na… cokolwiek, jednak niezmiennie odpowiadało jej milczenie. Poczuła się
niekomfortowo, w oszołomieniu uświadamiając sobie, że wolała, kiedy trwali
razem w blasku kominka, a on jej dotykał. Wciąż czuła jego pocałunki,
a samo ich wspomnienie sprawiało, że skóra mrowiła, upominając się o więcej.
Zaciskające się na dłoni Eveline palce okazały się zaledwie namiastką tego,
czego w rzeczywistości pragnęła.
I on to
wiedział. Nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości, gotowa wręcz
przysiąc, że czuła obecność demona w swojej głowie. Co prawda ta okazała
się niezwykle subtelna – niczym cień, który raz po raz łagodnie muskał jej niespokojny
umysł – ale im dłużej skupiała się na tym wrażeniu, tym pewniejsza jego znaczenia
była. Nie miała pewności, co to oznaczało, ale wierzyła, że Leliel miał w tym
jakiś cel. Musiał, skoro z takim uporem ją dręczył.
Istniało
tak wiele pytań, które pragnęła zadać, a jednak kiedy przyszło co do
czego, nie zdobyła się na żadne z nich. Z jakiegoś powodu była wręcz
gotowa przysiąc, że powinna znać odpowiedzi na większość z nich.
Sen,
poranek i nostalgia…
Tyle że w ciemnościach
nie było nic pociągającego. Chłód napierał ze wszystkich stron, nieprzyjemny i lepki,
na swój sposób przypominając żywą istotę. Każdy wydech sprawiał, że powietrze
zamieniało się w parę. Eve zadrżała, zaskoczona tym jak nagle zrobiło się
zimno. Wzdrygnęła się i spróbowała objąć ramionami, ale powstrzymała ją
dłoń wciąż ściskającego jej rękę Leliela. W końcu na nią spojrzał, ale i tym
razem zbył wątpliwości kobiety milczeniem, jak gdyby nigdy nic podążając dalej.
Zatrzymał
się nagle, tak gwałtownie, że omal na niego nie wpadła. Zesztywniała, kiedy
jego dłoń wylądowała na jej piersi, gdy zdecydowanie powstrzymał Eve przed
zrobieniem kolejnego kroku naprzód.
– Ostrożnie,
moja piękna.
Zrozumiała
dopiero po chwili i zamarła, przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej
siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Otworzyła i zaraz zamknęła usta,
niezdolna wykrztusić z siebie choćby słowa. Chciała się cofnąć, ale nie
była w stanie zmusić do współpracy przemarzniętego, zesztywniałego ciała.
Nie miała
pojęcia, gdzie się znajdowali i do tej pory to ją nie obchodziło. Poniekąd
wciąż podejrzewała, że śniła – tylko to mogło wyjaśnić nierzeczywistość tego,
co działo się wokół niej. Umysł szukał odpowiedzi, próbując chronić ją przed
szaleństwem, ale… jak miałaby uniknąć czegoś, co wydawało się tak rzeczywiste?
– T-to… –
wyrwało jej się.
Nachyliła
się do przodu, właściwie się nad tym nie zastanawiając. Jak urzeczona spoglądała
na ziejącą, rozpościerająca się na wszystkie strony… pustkę.
Tylko to czekało
zaledwie pół metra dalej. Trwała wraz z Lelielem przy krawędzi olbrzymiego,
wypełnionego ciemnością otworu. Eveline nigdy wcześniej nie widziała czegoś takiego.
Tym bardziej nie wyobrażała sobie, że mogłaby coś podobnego wyśnić. W gruncie
rzeczy niewiele z myśli i skojarzeń, które nagle przyszył jej do
głowy, wydawało się naturalnych. Patrzyła na ciemność przed sobą i była w stanie
myśleć wyłącznie o tym, że ta przypominała otwarte usta – takie, które bez
wahania mogłyby połknąć wszystko dookoła, łącznie z nią i Lelielem. Och,
tak, jego również. W porównaniu do tego, co czekało przed nimi, nawet
potężny demon nagle wydał jej się nieistotny.
Mężczyzna
przemieścił się, ale prawie tego nie zauważyła. Zabrał dłoń z jej piersi, w zamian
przenosząc ją na ramię. Eveline wzdrygnęła się i poderwała głowę, z trudem
odrywając wzrok od pustki. Cóż, moment, w którym ponownie spojrzała w oczy
Leliela, niewiele różnił się od wpatrywania w ciemność.
– Słyszysz?
– zapytał i choć w pierwszym odruchu ją zaskoczył, bezwiednie skinęła
głową.
Uświadomiła
sobie, że owszem – słyszała. Szepty wróciły, ale teraz była w stanie wyznaczyć
ich źródło. Choć wciąż wydawały się rozbrzmiewać w jej głowie, Eve nagle
nabrała pewności, skąd podchodziły.
Nawoływali z ciemności.
Wszyscy na raz, prosząc, błagając i…
Chciała przesunąć
się bliżej, ale Leliel stanowczo ją powstrzymał. Dopiero wtedy uprzytomniła
sobie, że raz po raz próbowała przesunąć się bliżej przepaści nawet mimo tego,
że ta wzbudzała w niej czyste przerażenie. Znów poczuła przenikliwe zimno,
ale je również była w stanie nazwać, tak po prostu, jakby od samego
początku znała odpowiednie słowa. Z drugiej strony… Jak ktoś, kto znalazł
ciała własnych rodziców, mógłby pozostać nieczuły na obecność śmierci.
– Co… to
jest? – wykrztusiła, w końcu wydobywając z siebie głos. Zabrzmiał
inaczej, obcy i dziwnie zachrypnięty. – Gdzie jesteśmy?
– Przy
pęknięciu – stwierdził bez większego zainteresowania Leliel. Brzmiał tak, jakby
właśnie dyskutowali o pogodzie. – Uznajmy to za punkt, w którym
stykają się dwa światy.
– Nie ro…
Tym razem nawet
nie pozwolił jej dokończyć.
– Słyszałaś
historie o Haven, moja piękna? – podjął, w zamyśleniu przypatrując
się pustce. – O tym, że ma w sobie coś, co nas przyciąga? Nas wszystkich?
– dążył, a Eve sztywno skinęła głową. – Więc oto i jesteśmy. Haven w pełnej
krasie – zadrwił.
Serce zabiło
jej szybciej. Wciąż wpatrywała się w ciemność, choć tym razem zdołała
powieść wzrokiem dookoła, rozszerzonymi oczyma chłonąc każdy szczegół otaczającej
ją rzeczywistości. „Haven w pełnej krasie” – tłukło się w jej umyśle,
ale to wciąż brzmiało jak marny żart. Do diabła, jak to pustkowie miałoby być
miejscem, które znała?
Spojrzenie samoistnie
powędrowało ku pustce. Wpatrywała się w nią tak długo, aż obraz zaczął
rozmazywać się jej przed oczami. Chłód powrócił, tak jak i paraliżujący,
przenikając ją na wskroś strach. Uświadomiła sobie, że drży, ale to działo się
jakby poza nią, odległe i pozbawione znaczenia. Wszystko to, co podsuwały w pełni
ludzkie, ograniczone zmysły, takie było.
I głosy…
Wciąż je słyszała. Wzywały ją, błagały, mieszały się ze sobą – i choć nie
rozumiała wypowiadanych przez nie słów, była pewna, że wszystkie na raz zwracały
się do niej.
Pragnęła
zrobić krok naprzód.
Pragnęła
pozostać w miejscu.
– Czekaliśmy
bardzo długo. To miejsce… Daleko mu do czyjejkolwiek przystani, wiesz? – odezwał
się ponownie Leliel. Jego głos wyróżniał się na tle pozostałych szeptów. –
Wyobraź sobie tę udrękę… Moment, w którym zostajesz pochłonięta przez
pustkę. W którym nic więcej na ciebie nie czeka… Rozumiesz już? – drążył,
ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Kto raz wkroczył do Haven, nigdy go nie
opuści. Zapytałbym czy wierzysz w życie po śmierci, ale… Widzisz, Eveline,
tu go nie uświadczysz.
Wtedy
zrozumiała, choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna. Zadrżała, bynajmniej
nie z zimna, bo chłód przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Tkwiła w bezruchu,
z bijącym sercem spoglądając w pustkę, słuchając i…
Jak wielu
zginęło na tych ziemiach? Jak wielu trwało w zawieszeniu, dostrzegając w niej
jedyny ratunek?
Przez tyle
czasu była głucha na te nawoływania, ale teraz już nie potrafiła ich ignorować.
– Oni ci
tego nie wyjaśnili, prawda? Wampiry to bardzo, bardzo egoistyczne istoty…
Nie
zaprotestowała. Nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa,
skupiona na szeptach i spoglądaniu w ciemność. Głos Leliela dochodził
do niej jakby z oddali, przytłumiony i pozbawiony znaczenia. Liczyło
się tylko to miejsce i poczucie, że powinna… zrobić cokolwiek.
Gdyby tylko
rozumiała. Jak miała pomóc kogokolwiek, skoro wciąż czuła się jak dziecko we
mgle? W gruncie rzeczy wciąż nie była pewna, czy mogła przejść do porządku
dziennego, mieszkając w domu, w którym niegdyś umarli ci, których
kochała, a jednak…
Pustka ją
przerażała. Z drugiej strony, może rozwiązaniem było to, by pozwolić jej
się pochłonąć?
Tylko przez
moment zastanawiała się, co by się stało, gdyby dobrowolnie skoczyła w tę
przepaść.
Jak…?
Jak mam wam pomóc?, pomyślała w oszołomieniu.
Szepty przybrały
na intensywności. Nagle wybuchły, przekrzykując się i dopraszając uwagi. Z jękiem
zgięła się wpół, chwytając za głowę i w dziecinnym odruchu
zasłaniając uszy.
A potem –
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia – świat zadrżał w posadach. Jakby z oddali
usłyszała gniewny krzyk Leliela. Poczuła, że traci równowagę; że osuwa się wraz
z posadzką pod stopami, kiedy rzeczywistość zaczęła się rozpadać.
Rozprysła się równie nagle, co wcześniej powstała.
Głosy ucichły
niczym ucięte nożem.
Wkrótce po
tym nie było już nic.
Lana
Castiel unikał jej wzroku.
Zacisnęła usta, coraz bardziej sfrustrowana takim stanem rzeczy. Ba! Tym wszystkim.
Miała ochotę raz jeszcze porządnie przyłożyć mu w twarz, ot tak dla
zasady, nim ostatecznie zdecydowałaby się rozerwać go na kawałeczki. I,
cholera, gdyby do tego doszło, nawet Marco nie miały szansy jej powstrzymać.
Nawet nie
próbowała zrozumieć. Tym bardziej nie pojmowała, dlaczego drugi z braci
zachowywał się tak, jakby wciąż było tutaj miejsce na dyskusję.
Cóż,
przynajmniej w jednym Marco miał słuszność. To nie był odpowiedni moment
na kłótnie czy zbędną walkę. Musieli znaleźć Eveline, wyjście i jak
najszybciej zniknąć, nim wydarzy się coś…
Lana z trudem
powstrzymała grymas. Fala ciepła rozeszła się po jej ciele, bynajmniej nie
mając związku z wciąż narastającym w niej gniewie. Nie miało nawet
znaczenia, że obraz raz po raz rozmazywał jej się przed oczami, pierś pulsowała
bólem, a całe ciało rwało do tego, by potraktować Castiela tak, jak sobie
na to zasłużył. To było coś innego, a kobieta doskonale zdawała sobie
sprawę ze znaczenia tego stanu.
Dobrze
znała uczucie niepokoju, które nagle ją ogarnęło. Kilka bodźców uderzyło w nią
jednocześnie – cała mieszanka emocji, których początkowo nie była w stanie
jednoznacznie zinterpretować. Poczucie zagrożenia wydało jej się w tym
najmniej niepokojące. Liczyło się, że nagle zgięła się wpół, niezdolna złapać
tchu, zupełnie jakby po raz wtóry ktoś przeszył ją kołkiem.
– Lana? –
doszedł ją jakby z oddali głos Castiela. Brzmiał dziwnie, zachrypnięty i tak
nienaturalnie ludzki… Albo oszalałam. Ludzki Cass, tia… – Co się…?
Machnęła
ręką, ledwo tylko wyczuła, że się poruszył. Nie uniosła głowy, ograniczając się
wyłącznie do tego, by gestem nakazać mu zachowanie dystansu. Wciąż oddychała
szybko i płytko, zaciskając zęby i walcząc o złapanie tchu.
– Nawet nie
podchodź – syknęła, jednak zabrzmiało to nader żałośnie.
Usłuchał,
co przyjęła z ulgą. Nie ręczyła za siebie, zresztą była wystarczająco
wściekła, by w razie potrzeby nakopać Castielowi nawet w takim
stanie. Och, dałaby radę. Zrobiłaby to, choćby miała się czołgać.
Nacisk w piersi
zniknął równie nagle, co się pojawił. Do Lany z opóźnieniem dotarło, że
klęczała na ziemi, przyciskając obie dłonie do piersi i spazmatycznie
chwytając oddech. Wciąż oszołomiona, spojrzała na ręce, ale palce były czyste.
Nie dostrzegła niczego – choćby śladu kołka, choć ten równie dobrze mógł tkwić
między jej łopatkami. Castiel w ostatnim czasie miał wprawę do wbijania ostrych
przedmiotów w plecy tych, którzy próbowali darzyć go zaufaniem.
Tyle że
wampir wciąż tkwił w tym samym miejscu, w którym widziała go po raz
ostatni. Jakby tego było mało, sprawiał wrażenie co najmniej poruszonego.
Wyprostował się, zwracając w jej stronę i nachylając w taki
sposób, jakby jednak chciał do niej dopaść. Nie chciała przyjąć tego do
świadomości, ale wydawał się zmartwiony.
Kiedy ich
spojrzenia się spotkały, odwróciła wzrok.
– Co to
było? – rzucił spiętym tonem. – Lana, do diabła…!
– Możesz go
o to zapytać, kiedy już się tam udasz – wymamrotała, nie mogąc się
powstrzymać.
Nie miała
zamiaru rozmawiać z nim inaczej. Tym bardziej nie zamierzała mu odpowiadać,
choć prawda miała się w dość nieciekawy sposób: nie miała pojęcia. Wciąż
rozpamiętywała to dziwne uczucie, brak tchu i… Och, ten dziwny niepokój.
Strach nie
zniknął. Wciąż go czuła.
– Co się
stało?!
Tym razem
to nie Castiel zadał to pytanie. Lana zamrugała, przez moment czując się tak,
jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Poderwała
głowę akurat w momencie, w którym Salvador zrobił to samo, przy
okazji głośno nabierając tchu. Nie widziała jego twarzy, ale mogła się założyć,
że krew właśnie odpłynęła mu z twarzy. Była w stanie wyobrazić sobie
bardzo wiele, kiedy dostrzegła stojącą na końcu korytarza kobietę.
Katerina
szybkim krokiem ruszyła w ich stronę, nieznacznie tylko się zataczając.
– Kat…
Właśnie
wtedy wszystko poszło nie tak.
Lana nie
miała nawet okazji, żeby podnieść się w klęczka. Nim zdążyła się
zastanowić, w panującą dookoła ciszę wdarł się huk. Wyostrzone zmysły zaprotestowały,
porażone częstotliwością dźwięku. Poczuła jak posadzka drży. Dookoła zapanował
chaos, kiedy świat dosłownie eksplodował. Budynek zadrżał w posadach, a potem
wampirzyca poczuła, że posadzka… znika. Zanim zdążyła zrozumieć, co się stało, spadła.
Usłyszała kolejny
huk, a potem jeszcze jeden, choć ten równie dobrze mógł okazać się echem
poprzedniego. Ktoś krzyknął, ale nawet nie próbowała odróżniać głosów. Przestała
zastanawiać się nad czymkolwiek, kiedy coś z siłą uderzyło ją w plecy,
niemalże miażdżąc żebra. Powietrze uciekło z płuc i choć mogła bez
niego przeżyć, nacisk na piersi okazał się co najmniej uciążliwy.
Zrobiło się
ciemno. Spokój zapanował nagle, nienaturalny i trudny do zaakceptowania.
Lana uświadomiła sobie, że leży twarzą do ziemi, z trudem chwytając
oddech. Natychmiast spróbowała się podnieść, ale poczuła opór, który skutecznie
przypomniał jej o tym, że coś wciąż napierało na nią z góry.
Poderwała się bardziej gwałtownie, napinając mięśnie i starając się
ignorować ból. Szarpnęła się i wtedy coś osunęło się na posadzkę tuż obok
niej. Kiedy powiodła wzrokiem dookoła, przekonała się, że wokół niej królowały
wyłącznie ciemność i pył. Zrozumienie pojawiło się dopiero po chwili, choć
w pierwszej chwili wydało jej się równie irracjonalne, co i myśl, że
tak łatwo dostali się do tego domu.
Do
rezydencji, w której gruzach leżała. Nie miała pojęcia, czy zawaliło się tylko
piętro, czy może cały budynek. Nie wiedziała niczego, ale…
–
Katerino?!
Twarz
Castiela pojawiła się zaledwie metr od jej własnej. Na moment spojrzała mu w oczy
– jasne i zaniepokojone, choć próbował to ukryć. Przez jego twarz
przemknął cień, kiedy zorientował się, że nie była tą, której szukał, ale
prawie natychmiast zreflektował się, rzucając się, by pozbyć się tego, co przygniatało
ją do posadzki. Chciała zaprotestować, ale w ostatniej chwili powstrzymała
się. To nie był dobry moment na unoszenie się dumą.
Odczołgała
się na bok, kaszląc i walcząc o oddech. Poczuła nieprzyjemne mrowienie,
kiedy obolałe żebra zaczęły się zrastać. Zakaszlała, krzywiąc się, kiedy przesycone
pyłem powietrze otarło się o gardło. Zmrużyła oczy, wciąż niespokojnie
wodząc wzrokiem dookoła, by ocenić sytuację.
– Co to
było, do cholery? – wymamrotała, w gruncie rzeczy nie oczekując
odpowiedzi.
Castiel
potrząsnął głową. Na pierwszy rzut oka wyglądał nieźle, nie licząc śladów krwi
na poszarpanym ubraniu. Niespokojnie krążył, lustrując wzrokiem zalegające
dookoła gruzy.
– Kat…! –
zaczął raz jeszcze.
– Tu…
jestem.
Głos był
ledwie słyszalny, ale to wystarczyło. Lana również zwróciła się w odpowiednim
kierunku, bez trudu odnajdując zgiętą wpół, stojącą zaledwie kilka metrów dalej
postać. Katerina poruszyła się i zachwiała, ale udało jej się zachować
równowagę.
Lana dopiero
po chwili zorientowała się, że coś było nie tak. Otworzyła usta, ale nie
wydobył się z nich żaden dźwięk. A niech to diabli, pomyślała jedynie,
z rezerwą spoglądając na wystający z piersi kobiety pręt.
– Szlag…
Czekaj – wykrztusił Castiel, błyskawicznie się przemieszczając. Wyciągnął ręce,
ale Katerina odgoniła go machnięciem ręki. – Wyjmę go. Nic ci nie będzie, ale…
Urwał, bo w tym
samym momencie wampirzyca szarpnięciem wyrwała pręt z rany. Nawet nie
jęknęła, ale Lana wyraźnie widziała, że do oczu napłynęły jej łzy.
Metal z brzdękiem
upadł na posadzkę, kiedy Katerina odrzuciła go na bok. Skrzywiła się,
odkaszlnęła, po czym spojrzała na swoje pokrwawione dłonie. Posoka płynęła obficie,
wsiąkając w ubranie. W przypadku wampira taka rana nie była groźna, a jednak
wdychając przesycone słodyczą krwi powietrze, Lana czuła wyłącznie niepokój.
Kiedy z gardła
Kateriny wyrwało się krótkie, histeryczne parsknięcie, przeszły ją ciarki.
– Tak mi…
przykro…
Zachwiała
się. Castiel natychmiast się przemieścił, by móc ją pochwycić. Osunęła się w jego
ramionach niczym szmaciana lalka.
– Już dobrze
– wymamrotał, obejmując Katerinę tak, żeby sięgnęła jego szyi. Pośpiesznie odchylił
głowę na bok. – Pij. Pomoże ci się uleczyć.
– Oj, Cass…
A potem –
tak po prostu, jakby była co najwyżej kruchym snem, który napotkał pierwsze
promienie wschodzącego słońca – obróciła się w pył.
Ja wszystko wyjaśnię. Serio. W następnej księdze, ale wyjaśnię. Na tę chwilę tylko powiem, że końcową scenę i jej następstwa miałam w głowie właściwie od początku, więc… dobrych dziesięć lat. Och, a za ten cudny gif z góry dziękuję Gabi. Oczywiście, że się przydał.
Wypatrujcie epilogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz