Marco
– Marco, czekaj!
Zignorował
nawoływania Lany. Wpadł do przedsionka, ignorując wciąż dające mu się we znaki
palenie w piersi. Czujnie powiódł wzrokiem dookoła – po wypolerowanych
schodach, liczących swoje lata obrazach, wszystkich świadczących o przepychu
detalach. Kiedyś bywał w tym domu nader często, ale to nie miało
znaczenia. Niewiele w tej chwili się liczyło.
Zacisnął
zęby. Przycisnął dłoń do piersi, ze świstem nabierając tchu.
Niech to
szlag! Przebicie kołkiem zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych
doświadczeń na ziemi. Sztywna od krwi koszula wciąż kleiła się do ciała, ale i na
to wampir nie zwracał większej uwagi. Ból tym bardziej stanowił sprawę
drugorzędną. Czuł się zmęczony i chory, ale nie miał czasu na to, żeby
odpoczywać. Zwłaszcza to miejsce było ostatnim, które nadawało się na złapanie
oddechu i ułożenie jakiegoś sensownego planu.
Ruszył ku
schodom, nieco tylko chwiejnie, całym sobą walcząc o zachowanie równowagi.
Nawet nie wyczuł ruchu za plecami, orientując się dopiero w chwili, w której
cudza dłoń pochwyciła go za ramię. Napiął mięśnie, próbując się bronić, ale
powstrzymało go spojrzenie zniecierpliwionych, aż nazbyt znajomych oczu Lany.
–
Powiedziałam coś! – warknęła, po czym westchnęła, kiedy w pospiechu
oswobodził się z jej uścisku. – Zachowujesz się jak dziecko. Prędzej oboje
tu zginiemy niż…
– Sama nie
poradziłaś sobie lepiej ode mnie.
Jej
urodziwą twarz wykrzywił grymas. Oczy pociemniały, zaraz też odwróciła wzrok –
tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by pożałował własnych słów. Ona również
nie była w najlepszym stanie, blada i roztrzęsiona. Co więcej, to był
ten dom i to w gruncie rzeczy zmieniło wszystko. Jeśli on źle
się tu czuł, co dopiero miała powiedzieć Lana?
Z
westchnieniem potarł skronie. Rzucił wampirzycy przepraszające spojrzenie, ale
zignorowała go, myślami wydając się być gdzieś daleko. Poznał ten wyraz twarzy
– przesadne skupienie, jak zawsze wtedy, gdy całą uwagę poświęcała temu
nadnaturalnemu, pozwalającemu jej przewidywać możliwe scenariusze głosikowi.
Ona nazywała to intuicją, choć wszyscy wiedzieli, że chodziło o coś
więcej.
W takich
chwilach zastanawiał się, jakim cudem pozwoliła podejść się w stróżówce.
Nie wiedziała, co się wydarzy? Nie zorientowała się, że ktokolwiek załatwi ich
równie łatwo, co i dzieci, kiedy…
Ja też
nie poradziłem sobie lepiej, pomyślał z goryczą.
Potrząsnął
głową. Nie chciał o tym myśleć, tak jak i nie chciał zastanawiać się
nad zdradą Castiela. Zabawne, ale świadomość tego, co zrobił jego brat, wcale
nie bolała. Och, wręcz przeciwnie. W gruncie rzeczy Marco nie spodziewał
się po nim niczego innego, choć przez długi czas wmawiał sobie coś innego. W gruncie
rzeczy od samego początku wiedział. Tak naprawdę rozumiał od chwili, w której
przybył do Castiela tamtej nocy, by poinformować go o powrocie dziedziczki
Nightów do Haven.
W którym
momencie do tego doszło? I dlaczego wciąż nie potrafił mieć do brata żalu o to,
że…?
Nie
teraz.
– Musimy
trzymać się razem – doszedł go jakby z oddali spięty głos Lany. – W ogóle
nie powinniśmy przychodzić tu sami. Powinniśmy… – Urwała, po czym z westchnieniem
wbiła wzrok w jakiś bliżej nieokreślony punkt przestrzeni.
Nie
dokończyła. To była kolejna rzecz, z której oboje zdawali sobie sprawę:
już od dłuższego czasu byli zdani na siebie. Liam zniknął, Castiel okazał się
zdrajcą. Co im pozostało? Zabrać ze sobą Bellę, która – choć wyczerpana
postępującą przemianą – okazała się tą, która z płaczem, drżącymi rękoma
wyrywała kołki z ich piersi? Do tej pory pamiętał jej zagubione spojrzenie
i to z jakim uporem próbowała udawać, że wcale nie kusi ją
wypływająca z rany krew. Marco dobrze wiedział, co oznaczał głód –
pierwszy, nieustępliwy i tak trudny do zaspokojenia – ale nie miał czasu
odpowiednio zająć się młódką. W zasadzie zostawili dziewczynę samą sobie,
wraz z Laną znikając, gdy tylko pojawiła się po temu sposobność.
Nie miał
czasu, a może po prostu nie chciał zastanawiać się nad tym, dlaczego oboje
żyli. Marco zbyt wiele razy widział Castiela w morderczym szale, by uznać
to za niedopatrzenie, a jednak…
– Liam tu
jest. Czujesz to co ja?
W
roztargnieniu spojrzał na Lanę. Jej wzrok okazał się bardziej skupiony niż
wcześniej, gdy w pośpiechu próbowała ułożyć jakiś plan.
– Czuję Eve
– wycedził przez zaciśnięte zęby.
Tym razem
wykorzystał chwilę nieuwagi wampirzycy, by oswobodzić się z jej uścisku.
Nie powstrzymała go, choć w sposobie, w jaki uniosła dłoń, widać
było, że zamierzała to zrobić. Cofnęła się o krok, wciąż niespokojnie
obserwując. Była spięta, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości.
– Musimy
być ostrożni – upomniała. Tym razem zabrzmiała w zrezygnowany, na swój
sposób zdesperowany sposób. Mimochodem pomyślał, że to nie było do niej
podobne. – Pewnie już wie, że tu jesteśmy, więc…
– Więc na
co komu ostrożność?
Nie
znalazła na to odpowiedzi. Ruszyła za nim, kiedy popędził schodami na górę,
przeskakując po kilka stopni na raz. Choć minęły całe lata, dokąd ostatnim
razem przebywał w tym domu, pamiętał jak się poruszać. Plątanina
zamkniętych drzwi i korytarzy przytłaczała, ale Marco nie dał sobie czasu
na wątpliwości.
Eveline
była gdzieś tutaj. Jaśniała na granicy świadomości, wabiąc i wskazując
właściwy kierunek. Zmysły wampira krzyczały, wyrywając się ku niej – lśniącemu
punktowi, do którego nade wszystko pragnął dotrzeć. Nawet nie zaskoczyło go to,
że z taką łatwością mógł ją wyczuć. Na żywot mrocznej matki wampirów, piła
jego krew – i to ze wzajemnością. Oddała mu się. Jak po czymś takim
mogliby się ze sobą nie połączyć?
Mimo
wszystko ta więź była nowa, inna niż to, co łączyło go z Rebekah. Czysta,
bardziej ostateczna i…
– Marco, do
diabła!
Lana
przemknęła tuż obok niego. Dostrzegł jej smukła sylwetkę i jasne włosy,
kiedy błyskawicznie skoczyła do przodu, bez wahania go wyprzedzając. Jak na
kogoś, kto dopiero dochodził do siebie po ciosie prosto w serce, poruszała
się zadziwiająco szybko i zwinnie. Z impetem uderzyła w kogoś,
kto – jak dotarło do wampira z opóźnieniem – przyczaił się w korytarzu.
Przeciwnik zaklął, kiedy wampirzyca bezceremonialnie przycisnęła go do ściany, i wtedy
Marco rozpoznał ten głos.
Ona
również.
Castiel nie
miał szans uniknąć ciosu, który wymierzyła mu prosto w szczękę. Zapach
krwi wypełnił powietrze, kiedy wampir zgiął się wpół, by splunąć. Nie zdążył
nawet zaczerpnąć tchu, kiedy wampirzyca zaatakowała ponownie, niczym rozjuszona
kotka.
– P-prze…
Musiał
urwać, bo znów się na niego zamierzyła. Tym razem Castiel w porę chwycił
kobietę za nadgarstek, ale to nie powstrzymało Lany przed próbą kopnięcia go w kroczę.
W porę uniknął ciosu, w następnej sekundzie z wprawą podcinając
wampirzycy nogi. Zaskoczył ją na tyle, że upadła, choć prawie natychmiast
poderwała się z powrotem do pionu.
Z gardła
wampirzycy wyrwał się gniewny, ostrzegawczy charkot. Wysunęła kły, jednocześnie
pochylając się do przodu, gotowa rzucić się do ataku. Skoczyła, ale Castiel już
był przygotowany na tak, w ostatniej chwili dematerializując się i pojawiając
w bezpiecznej odległości od rozszalałej nieśmiertelnej.
– Przestań,
do kurwy nędzy! – wyrzucił z siebie na wydechu.
Nie
usłuchała. Wręcz przeciwnie – wybuchła pozbawionym wesołości, urywanym
śmiechem. To było zaledwie parsknięcie, ale tak pełne goryczy, że okazało się
bardziej wymowne niż cokolwiek innego. Co jak co, ale wściekłej Lanie nie
wchodziło się w drogę. Marco miał dość okazji, by się o tym
przekonać.
Tyle że to
nie był dobry moment na walkę. Z tą myślą przemieścił się, bezceremonialnie
materializując pomiędzy zagniewaną wampirzycą a bratem. Oboje na niego
spojrzeli – Lana gniewnie, Castiel zaś w bliżej nieokreślony,
zdystansowany sposób. Przez twarz nieśmiertelnego przemknął cień; do Marco z opóźnieniem
dotarło, że nie był w stanie znieść jego spojrzenia.
– Wystarczy
– zadecydował.
– Jaja
sobie robisz? – warknęła Lana. – On przecież…
Uciszył ją
ruchem ręki. W gruncie rzeczy nie spodziewał się, że ot tak usłucha, a jednak
zrobiła to, momentalnie przestając mówić. Czuł jej gniew – równie intensywny,
co i jego własny. Prawda była taka, że jakaś jego cząstka sama wyrwała się
do tego, żeby przetrącić Castielowi kark, a najlepiej od razu rozerwać wampira
na kawałeczki.
– Nie będę
pytać czemu – oznajmił, wbijając spojrzenie w brata. – Nie chcę wiedzieć.
Chcę tylko…
– Jakbyś
miał jakiekolwiek wątpliwości – przerwał szorstko Castiel. Tyle wystarczyło, by
zamknąć Marco usta.
Skrzywił
się, wzdrygając tak, jakby brat próbował go uderzyć. Przez chwilę patrzyli na
siebie w ciszy, nie pierwszy raz nie mając sobie niczego do powiedzenia.
Nie,
zdecydowanie nie musiał o nic pytać.
Miał ochotę
ponowić pytanie o Eveline, ale ostatecznie nie zdecydował się go zadać. W zamian
jak gdyby nigdy nic przemknął tuż obok Castiela, ignorując fakt, że ten
instynktownie się odsunął, jakby w obawie, że tym razem to Marco rzuci się
na niego z pięściami. Gdzieś za sobą usłyszał zniecierpliwiony głos Lany,
ale i ją zignorował. Miał coś do zrobienia. Jeśli zamierzali go spowalniać,
tracąc czas na bezsensowne kłótnie, nie zamierzał brać w tym udziału.
Nogi same
powiodły go w głąb korytarza. Poruszał się szybko, błyskawicznie pokonując
kolejne metry. Miał ochotę się zdematerializować, ale tak naprawdę nie
wiedział, gdzie miałby się pojawić. Jakby tego było mało, poraziło go to, że –
och, czuł to całym sobą – nic nie ograniczało jego zdolności. Dom Stearnsa
przez tyle czasu był zamknięty, niczym niedostępna dla świata forteca, a jednak
gdy przyszło co do czego…
Coś tu
było. On tu był. I samą tylko obecnością złamał wszystkie blokady,
zupełnie jakby nic nie znaczyły.
Ta myśl
wzbudziła w Marco niepokój równie silny, co i wrażenie, że nikt nie
próbował go powstrzymywać. Przyjście tu było szaleństwem. W tym przekonaniu
trwał, kiedy bez względu na wszystko zdecydował się podążyć za Eveline. Spodziewał
się… wszystkiego – w tym tego, że będą musieli się natrudzić, by dostać
się do tego miejsca. Próba dematerializacji byłą swoistą desperacją, zaś Marco
tak naprawdę nie wierzył, że tyle wystarczy, przynajmniej do momentu, w którym
nie wylądował w tym domu. Panująca dookoła cisza jedynie bardziej go
niepokoiła i to bynajmniej nie dlatego, że już na wstępie nie spotkał
Drake’a czy Aurory.
Nerwowo
zacisnął dłonie w pięści, tak mocno, że tylko cudem nie połamał sobie
palców. Ani śladu demonów. Ani śladu istoty, które potrafiły roznieść cały
klan, jeśli dać im po temu okazję. Dlaczego, skoro mieli powody do obaw? Nawet
gdyby założyli, że Castiel zdecydował się go uśmiercić…
Coś było
nie tak.
Eveline
wciąż lśniła na granicy jego świadomości, ale już nie tak jasno, jak mógłby
tego oczekiwać. Początkowo Marco uznał, że to zmęczenie, jednak po kilku sekundach
uświadomił sobie, że chodzi o coś więcej. Miał wrażenie, że znikała; że wymykała
się spoza zasięgu jego zmysłów, będąc niczym resztki snu, które rozpływały się
wraz z nadejściem poranka.
Na oślep
błądził korytarzami, które – do diabła – przecież dobrze znał. Takich rzeczy
się nie zapominało. Drake nie zmienił niczego przez te lata, zresztą…
Ale w tym
domu coś było. Nie miał co do tego wątpliwości.
Eveline…
Rzucił tę
myśl w pustkę, niczym rozpaczliwe wezwanie, na które nie spodziewał się
odpowiedzi. Mentalne wezwanie było głośniejsze od krzyku, pod każdym względem
bardziej zdecydowane. Sięgało dalej niż głos, błyskawicznie rozchodząc się na
wszystkie strony. Marco wciąż był w stanie wykrzesać z siebie dość
energii, by omieść umysłem okolicę, z uporem wypatrując Eveline. Musiała
gdzieś tutaj być, niezależnie od tego, co podpowiadał mu rozsądek. Więź, którą
stworzyli, kiedy wymienili się krwią, była zbyt świeża i silna, by ktokolwiek
zdołał ją oszukać.
A
przynajmniej to pragnął wierzyć Marco.
Tyle że
odpowiadała mu wyłącznie cisza. Wrażenie było takie, jakby ciemność połykała
ponawiające się nawoływanie – oplatała je i tłumiła, tak jak i robiła
to z blaskiem Eveline. Dziewczyna była gdzieś obok, a jednak…
Zatrzymał
się gwałtownie, dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Znów
chwycił się za pierś, dla pewności przytrzymując ściany. Tkwił w miejscu,
gdzie – mógł to przysiąc! – powinny znajdować się jeszcze jedne drzwi, a jednak
wszystkim, co widział, była lita, nienaruszona ściana. Nic nie wskazywało na
to, żeby w przeszłości znajdowało się tu przejście. Nawet śladu, nie
wspominając o…
– Nie
wejdziesz tam. Nie ma znaczenia, jak bardzo tego chcesz.
Wyprostował
się niczym struna. Gwałtownie obejrzał, z niedowierzaniem spoglądając na
drobną postać, która nie wiadomo kiedy zaszła go od tyłu. Kobieta uniosła obie
dłonie w poddańczym geście, choć Marco nawet przez myśl nie przeszło, że
mogłaby być do tego zdolna.
Jego oczy
rozszerzyły się nieznacznie. Katerina stała na wyciągnięcie ręki, prawdziwa i żywa.
Miał wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd widział ją po raz ostatni. Niewiele
zmieniła się od tamtego czasu, może pomijając to, że wyglądała na wyjątkowo
zmęczoną. Ciemne włosy miękko spływały na ramiona i plecy, jedynie
podkreślając bladość nieskazitelnej cery. Oczy lśniły, jak zawsze bystre i przenikliwe,
wydając się śledzić każdy jego ruch.
Poruszyła
się i dopiero wtedy dostrzegł, że nie była w najlepszej formie. Jej
ruchom brakowało harmonii; skóra pozostawała nienaturalnie napięta. Nawet w sposobie,
w jaki łapała oddech, było coś spazmatycznego, jakby jakimś cudem mogła
zacząć się dusić.
– O mój…
– Przemieścił się, bezceremonialnie pokonując dzielącą ich odległość.
Instynktownie otoczył ją ramieniem, ignorując fakt, że spróbowała się odsunąć.
Ostatecznie poddała się, ciężar opierając na nim, by utrzymać się w pionie.
Usta wykrzywiła w wymuszony, nieco tylko gorzki uśmiech. – Katerino…
– Nie bądź
taki oficjalny, hm? – mruknęła, przymykając oczy. Choć przez moment jej głos
zabrzmiał bardziej energicznie, prawie w sposób, który Marco pamiętał. – Wracając
do tematu – podjęła, prostując się w jego ramionach – dobrze kombinujesz,
ale i tak tam nie wejdziesz.
Podążył za
jej spojrzeniem, kiedy wbiła wzrok w ścianę w miejscu, które tak
bardzo go intrygowało. Obserwowała ją w skupieniu, jakby mogła dostrzec
tam coś wyjątkowego, nie zaś litą powierzchnię, pokrytą ozdobną tapetą.
Kiedy
przechyliła głowę, włosy zsunęły się z jej ramienia, odsłaniając szyję.
Marco stłumił przekleństwo. W pośpiechu wyciągnąć rękę, by przesunąć
palcami po śladach na jej gardle.
– Drake…
Palce Kateriny
bezceremonialnie zacisnęły się na jego nadgarstku. Choć nie wyglądała, wciąż
okazała się mieć zadziwiająco dużo siły.
– Wiesz, co
ja sądzę o użalaniu się nade mną – zniecierpliwiła się. – Skupmy się na
temacie.
– Najpierw
pozwól sobie pomóc. Castiel…
– Myślisz,
że czemu przez tyle czasu jeszcze się z nim nie spotkałam? Oczywiście, że
wiem, że Castiel tutaj jest!
Do jej głosu
wkradła się dziwna, trudna do określenia nuta. Marco zawahał się, momentalnie
jeszcze bardziej zdezorientowany. Nie brzmiała na złą czy rozżaloną. To było
coś innego, czego nie potrafił nazwać, choć i tak dało mu do myślenia. Nie
potrafił zrozumieć ani słów Kateriny, ani jej wyrazu twarzy, kiedy spojrzała na
niego w… dziwnie błagalny, nieznoszący sprzeciwu sposób.
Nie zaprotestował,
kiedy bezceremonialnie oswobodziła się z jego uścisku. Potrząsnęła głową,
po czym wygładziła włosy, robiąc wszystko, byleby starannie zasłonić ślady na
gardle. „Nie waż się pytać” – krzyczała całą sobą, choć tak naprawdę ta kwestia
nie wymagała omówienia. Oboje wiedzieli, co zrobił jej Drake.
Z jakiegoś
powodu Marco miał wrażenie, że okłamywał samego siebie.
– Nie chcę,
żeby Castiel zobaczył mnie w takim stanie. Zresztą to najmniej istotne w tej
chwili. – Katerina urwała, po czym skinęła głową ku ścianie. – Po nią
przyszedłeś, prawda? Po tę dziewczynę.
– Widziałaś
ją? Muszę…
– Owszem. Spóźniłeś
się, Marco – dodała, raptownie poważniejąc. Jej śliczną twarz wykrzywił grymas.
– On już tu jest.
– Ale… –
zaczął i zaraz urwał, bo Katerina bezceremonialnie ruszyła się z miejsca,
chwiejnie krążąc tam i z powrotem.
– To coś
więcej niż przypadkowy demon na ulicy… Wiesz, że od dawna nie chodzi już tylko o to,
prawda?
Skinął
głową, niezdolny zdobyć się na bardziej sensowną reakcję. Myślami był daleko –
całe lata wstecz, krocząc pośród krwi i śmierci, podążając śladem tej, która
pociągnęła go w ciemność.
A teraz był
tutaj, paradoksalnie również po to, by odnaleźć kobietę – tym razem taką, którą
mógłby określić mianem światła.
Spojrzał na
Katerinę, w napięciu czekając aż zacznie mówić dalej. Tak, to z pewnością
rozumiał. Trwanie w impasie i sporadyczne rozprawienie z na wpół
ludzkim, niedoświadczonym demonem w niczym nie przypominało prawdziwej
walki z ciemnością. Marco doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w mroku
kryło się coś więcej… Dużo więcej.
– Ciemność
pozostawia ślady. Nie da się igrać z demonami i wyjść z tego bez
szwanku – podjęła po chwili namysłu kobieta. Skrzyżowała ramiona na piersiach,
ciasno obejmując się ramionami. – Ale komu ja to mówię, prawda?
– Muszę ją
znaleźć.
Zmierzyła
go wzrokiem. Uśmiechnęła się w nieco tylko wymuszony sposób. Wciąż
wyglądała na zmęczoną, ale zdecydował się tego nie komentować.
– Tę
kobietę… – Ujęła kosmyk włosów między kciuk
a palec wskazujący. Choć nie widział tego gestu od dawna, było w nim
coś kojącego. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło, a Katerina wciąż
zamieszkiwała z nim pod jednym dachem, będąc częścią tego, co przez tyle
czasu śmiał nazywać rodziną. – Nie patrz tak na mnie, Marco. Wyczuwam to w twoim
głosie… – Zawahała się na moment. – Czuję na tobie jej zapach. I chciałabym
powiedzieć, że życzę wam jak najlepiej, ale obawiam się, że na to za późno.
Przez
chwilę miał ochotę ją pochwycić, bynajmniej nie po to, by znów ją podtrzymać.
Zacisnął dłonie, z trudem powstrzymując się od chwycenia Kateriny za
ramiona. Chciał nią potrząsnąć. Zażądać tego, by zaczęła mówić jaśniej i…
zrobiła cokolwiek. Był pewien, że wiedziała coś więcej… Ba! Że widziała coś w miejscu,
w którym on nie potrafił dostrzec niczego. Nie chciał zastanawiać się nad
tym, co to oznacza, a tym bardziej skąd brało się coraz silniejsze
przekonanie, że Katerina się zmieniła. W tamtej chwili pragnął zacząć
działać, a jednak…
Obserwował
ją, kiedy złożyła dłonie, nerwowo pocierając jedną o drugą. Utkwiła wzrok w ziemi,
spuszczając głowę i pozwalając, by włosy przysłoniły jej twarz.
Przypominała płaczącego anioła, takiego samego jak ten, który pochylał się przed
rodzinnym grobowcem jego najbliższych, choć to skojarzenie ani trochę nie
przypadło mu do gustu.
Mimowolnie
pomyślał o jej poranionej szyi i bladej cerze. Czekała zbyt długo…
Dłużej niż Eve, warknął na siebie w duchu, nagle zażenowany tym, że
mógłby mieć o cokolwiek pretensje. Zawiedli ją dawno temu. Ją i Castiela,
a jednak po tym wszystkim wciąż tutaj stała i przynajmniej próbowała
pomóc.
Wzrok Marco
złagodniał. Ostrożnie przesunął się naprzód, zachęcająco wyciągając rękę, choć
tym razem nie zdecydował się kobiety dotknąć. Sposób, w jaki wyprostowała
się niczym struna, ledwo tylko się poruszył, wydał mu się wystarczająco
wymowny.
– Przepraszam
– zreflektował się. Rzuciła mu pytające, zdezorientowane spojrzenie. – Za to,
że musiałaś czekać. My…
– Nie
tłumacz mi się – przerwała zniecierpliwionym tonem. – Nie oczekuję tego. To nie
jest… takie proste, Marco.
„Ciemność
pozostawia ślady” – przypomniał sobie jej słowa. Z jakiegoś powodu poczuł
się przez nie jeszcze bardziej nieswojo. Niemalże czuł pulsowanie blizny na
piersi, jednak to nie fizyczne ślady dawały o sobie znać najbardziej.
Katerina
też się zmieniła. Jeszcze nie wiedział w jakim stopniu, ale…
– Poradzę
sobie. Nie wiem jak, ale coś wymyślę – oznajmił z przekonaniem, którego
wcale nie czuł. Sceptyczne spojrzenie, którym go obrzuciła, ani trochę go nie
pocieszyło. – W głębi korytarza znajdziesz Castiela i Lanę. Zabiorą
cię stąd. Jesteś już bezpieczna.
Uśmiechnęła
się, ale nie odpowiedziała, reagując na jego słowa tak, jakby ich nie dosłyszała.
Wciąż przypominała mu pogrążonego we smutku płaczącego anioła, kiedy
wyprostowała się i bez pośpiechu ruszyła w głąb korytarza.
Kiedy
zniknęła, Marco wciąż nie potrafił zdecydować, w co tak naprawdę wątpiła: w to,
że uda mu się odnaleźć Eveline, czy myśl o tym, że kiedykolwiek mogłaby
zostać ocalona.
Komentarz krótki, bo właściwie został mi jeden rozdział do końca pierwszego tomu i nie mam nawet żadnej teorii tylko czekam, co się wydarzy.
OdpowiedzUsuńKaterina wydaje się być bardzo mądrą postacią, spodobało mi się, że nie czekała na Castiela jak na wybawcę, tylko wszystko na spokojnie, dobrze wiedziała, że jest w budynku, a mimo to nie biegła do niego nie patrząc na nic innego.
Zachowanie Lany i Marco dla mnie trochę zbyt impulsywne, ale wiadomo działali pod wpływem emocji. Zawsze mogą się dematerializować, choć myśl, że we dwoje uratują Eve z domu pełnego demonów, to plan baaardzo optymistyczny. Chociaż z drugiej strony to chyba nawet nie plan, tylko próba ratowania jej przed demonami za wszelką cenę, w końcu w pewien sposób Marco wciągnął ją w ten świat.
Aj, aj. Miałam Ci odpisać już dawno, ale zgubiłam się gdzieś w przejściach między nockami a dniówkami. I grafikowaniu. ;P
UsuńCóż, możesz się domyślić, jaką minę miałam na wzmiankę o Kate z racji… kolejnego rozdziału. Ale tak, jest ogarnięta. Uznałam, że to może być ciekawa odmiana – kobieta, która tak naprawdę pod wieloma względami się poddała i mężczyzna, który w emocjach robi głupoty. Dobrze, jeśli się udało. :D
Taak, Lana i Marco działają impulsywnie. Ciężko czuć się inaczej, kiedy oberwało się kołkiem w serce…