7/06/2020

☾ Rozdział LXXXV

Marco
– Marco, czekaj!
Zignorował nawoływania Lany. Wpadł do przedsionka, ignorując wciąż dające mu się we znaki palenie w piersi. Czujnie powiódł wzrokiem dookoła – po wypolerowanych schodach, liczących swoje lata obrazach, wszystkich świadczących o przepychu detalach. Kiedyś bywał w tym domu nader często, ale to nie miało znaczenia. Niewiele w tej chwili się liczyło.
Zacisnął zęby. Przycisnął dłoń do piersi, ze świstem nabierając tchu.
Niech to szlag! Przebicie kołkiem zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń na ziemi. Sztywna od krwi koszula wciąż kleiła się do ciała, ale i na to wampir nie zwracał większej uwagi. Ból tym bardziej stanowił sprawę drugorzędną. Czuł się zmęczony i chory, ale nie miał czasu na to, żeby odpoczywać. Zwłaszcza to miejsce było ostatnim, które nadawało się na złapanie oddechu i ułożenie jakiegoś sensownego planu.
Ruszył ku schodom, nieco tylko chwiejnie, całym sobą walcząc o zachowanie równowagi. Nawet nie wyczuł ruchu za plecami, orientując się dopiero w chwili, w której cudza dłoń pochwyciła go za ramię. Napiął mięśnie, próbując się bronić, ale powstrzymało go spojrzenie zniecierpliwionych, aż nazbyt znajomych oczu Lany.
– Powiedziałam coś! – warknęła, po czym westchnęła, kiedy w pospiechu oswobodził się z jej uścisku. – Zachowujesz się jak dziecko. Prędzej oboje tu zginiemy niż…
– Sama nie poradziłaś sobie lepiej ode mnie.
Jej urodziwą twarz wykrzywił grymas. Oczy pociemniały, zaraz też odwróciła wzrok – tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by pożałował własnych słów. Ona również nie była w najlepszym stanie, blada i roztrzęsiona. Co więcej, to był ten dom i to w gruncie rzeczy zmieniło wszystko. Jeśli on źle się tu czuł, co dopiero miała powiedzieć Lana?
Z westchnieniem potarł skronie. Rzucił wampirzycy przepraszające spojrzenie, ale zignorowała go, myślami wydając się być gdzieś daleko. Poznał ten wyraz twarzy – przesadne skupienie, jak zawsze wtedy, gdy całą uwagę poświęcała temu nadnaturalnemu, pozwalającemu jej przewidywać możliwe scenariusze głosikowi. Ona nazywała to intuicją, choć wszyscy wiedzieli, że chodziło o coś więcej.
W takich chwilach zastanawiał się, jakim cudem pozwoliła podejść się w stróżówce. Nie wiedziała, co się wydarzy? Nie zorientowała się, że ktokolwiek załatwi ich równie łatwo, co i dzieci, kiedy…
Ja też nie poradziłem sobie lepiej, pomyślał z goryczą.
Potrząsnął głową. Nie chciał o tym myśleć, tak jak i nie chciał zastanawiać się nad zdradą Castiela. Zabawne, ale świadomość tego, co zrobił jego brat, wcale nie bolała. Och, wręcz przeciwnie. W gruncie rzeczy Marco nie spodziewał się po nim niczego innego, choć przez długi czas wmawiał sobie coś innego. W gruncie rzeczy od samego początku wiedział. Tak naprawdę rozumiał od chwili, w której przybył do Castiela tamtej nocy, by poinformować go o powrocie dziedziczki Nightów do Haven.
W którym momencie do tego doszło? I dlaczego wciąż nie potrafił mieć do brata żalu o to, że…?
Nie teraz.
– Musimy trzymać się razem – doszedł go jakby z oddali spięty głos Lany. – W ogóle nie powinniśmy przychodzić tu sami. Powinniśmy… – Urwała, po czym z westchnieniem wbiła wzrok w jakiś bliżej nieokreślony punkt przestrzeni.
Nie dokończyła. To była kolejna rzecz, z której oboje zdawali sobie sprawę: już od dłuższego czasu byli zdani na siebie. Liam zniknął, Castiel okazał się zdrajcą. Co im pozostało? Zabrać ze sobą Bellę, która – choć wyczerpana postępującą przemianą – okazała się tą, która z płaczem, drżącymi rękoma wyrywała kołki z ich piersi? Do tej pory pamiętał jej zagubione spojrzenie i to z jakim uporem próbowała udawać, że wcale nie kusi ją wypływająca z rany krew. Marco dobrze wiedział, co oznaczał głód – pierwszy, nieustępliwy i tak trudny do zaspokojenia – ale nie miał czasu odpowiednio zająć się młódką. W zasadzie zostawili dziewczynę samą sobie, wraz z Laną znikając, gdy tylko pojawiła się po temu sposobność.
Nie miał czasu, a może po prostu nie chciał zastanawiać się nad tym, dlaczego oboje żyli. Marco zbyt wiele razy widział Castiela w morderczym szale, by uznać to za niedopatrzenie, a jednak…
– Liam tu jest. Czujesz to co ja?
W roztargnieniu spojrzał na Lanę. Jej wzrok okazał się bardziej skupiony niż wcześniej, gdy w pośpiechu próbowała ułożyć jakiś plan.
– Czuję Eve – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Tym razem wykorzystał chwilę nieuwagi wampirzycy, by oswobodzić się z jej uścisku. Nie powstrzymała go, choć w sposobie, w jaki uniosła dłoń, widać było, że zamierzała to zrobić. Cofnęła się o krok, wciąż niespokojnie obserwując. Była spięta, co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości.
– Musimy być ostrożni – upomniała. Tym razem zabrzmiała w zrezygnowany, na swój sposób zdesperowany sposób. Mimochodem pomyślał, że to nie było do niej podobne. – Pewnie już wie, że tu jesteśmy, więc…
– Więc na co komu ostrożność?
Nie znalazła na to odpowiedzi. Ruszyła za nim, kiedy popędził schodami na górę, przeskakując po kilka stopni na raz. Choć minęły całe lata, dokąd ostatnim razem przebywał w  tym domu, pamiętał jak się poruszać. Plątanina zamkniętych drzwi i korytarzy przytłaczała, ale Marco nie dał sobie czasu na wątpliwości.
Eveline była gdzieś tutaj. Jaśniała na granicy świadomości, wabiąc i wskazując właściwy kierunek. Zmysły wampira krzyczały, wyrywając się ku niej – lśniącemu punktowi, do którego nade wszystko pragnął dotrzeć. Nawet nie zaskoczyło go to, że z taką łatwością mógł ją wyczuć. Na żywot mrocznej matki wampirów, piła jego krew – i to ze wzajemnością. Oddała mu się. Jak po czymś takim mogliby się ze sobą nie połączyć?
Mimo wszystko ta więź była nowa, inna niż to, co łączyło go z Rebekah. Czysta, bardziej ostateczna i…
– Marco, do diabła!
Lana przemknęła tuż obok niego. Dostrzegł jej smukła sylwetkę i jasne włosy, kiedy błyskawicznie skoczyła do przodu, bez wahania go wyprzedzając. Jak na kogoś, kto dopiero dochodził do siebie po ciosie prosto w serce, poruszała się zadziwiająco szybko i zwinnie. Z impetem uderzyła w kogoś, kto – jak dotarło do wampira z opóźnieniem – przyczaił się w korytarzu. Przeciwnik zaklął, kiedy wampirzyca bezceremonialnie przycisnęła go do ściany, i wtedy Marco rozpoznał ten głos.
Ona również.
Castiel nie miał szans uniknąć ciosu, który wymierzyła mu prosto w szczękę. Zapach krwi wypełnił powietrze, kiedy wampir zgiął się wpół, by splunąć. Nie zdążył nawet zaczerpnąć tchu, kiedy wampirzyca zaatakowała ponownie, niczym rozjuszona kotka.
– P-prze…
Musiał urwać, bo znów się na niego zamierzyła. Tym razem Castiel w porę chwycił kobietę za nadgarstek, ale to nie powstrzymało Lany przed próbą kopnięcia go w kroczę. W porę uniknął ciosu, w następnej sekundzie z wprawą podcinając wampirzycy nogi. Zaskoczył ją na tyle, że upadła, choć prawie natychmiast poderwała się z powrotem do pionu.
Z gardła wampirzycy wyrwał się gniewny, ostrzegawczy charkot. Wysunęła kły, jednocześnie pochylając się do przodu, gotowa rzucić się do ataku. Skoczyła, ale Castiel już był przygotowany na tak, w ostatniej chwili dematerializując się i pojawiając w bezpiecznej odległości od rozszalałej nieśmiertelnej.
– Przestań, do kurwy nędzy! – wyrzucił z siebie na wydechu.
Nie usłuchała. Wręcz przeciwnie – wybuchła pozbawionym wesołości, urywanym śmiechem. To było zaledwie parsknięcie, ale tak pełne goryczy, że okazało się bardziej wymowne niż cokolwiek innego. Co jak co, ale wściekłej Lanie nie wchodziło się w drogę. Marco miał dość okazji, by się o tym przekonać.
Tyle że to nie był dobry moment na walkę. Z tą myślą przemieścił się, bezceremonialnie materializując pomiędzy zagniewaną wampirzycą a bratem. Oboje na niego spojrzeli – Lana gniewnie, Castiel zaś w bliżej nieokreślony, zdystansowany sposób. Przez twarz nieśmiertelnego przemknął cień; do Marco z opóźnieniem dotarło, że nie był w stanie znieść jego spojrzenia.
– Wystarczy – zadecydował.
– Jaja sobie robisz? – warknęła Lana. – On przecież…
Uciszył ją ruchem ręki. W gruncie rzeczy nie spodziewał się, że ot tak usłucha, a jednak zrobiła to, momentalnie przestając mówić. Czuł jej gniew – równie intensywny, co i jego własny. Prawda była taka, że jakaś jego cząstka sama wyrwała się do tego, żeby przetrącić Castielowi kark, a najlepiej od razu rozerwać wampira na kawałeczki.
– Nie będę pytać czemu – oznajmił, wbijając spojrzenie w brata. – Nie chcę wiedzieć. Chcę tylko…
– Jakbyś miał jakiekolwiek wątpliwości – przerwał szorstko Castiel. Tyle wystarczyło, by zamknąć Marco usta.
Skrzywił się, wzdrygając tak, jakby brat próbował go uderzyć. Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy, nie pierwszy raz nie mając sobie niczego do powiedzenia.
Nie, zdecydowanie nie musiał o nic pytać.
Miał ochotę ponowić pytanie o Eveline, ale ostatecznie nie zdecydował się go zadać. W zamian jak gdyby nigdy nic przemknął tuż obok Castiela, ignorując fakt, że ten instynktownie się odsunął, jakby w obawie, że tym razem to Marco rzuci się na niego z pięściami. Gdzieś za sobą usłyszał zniecierpliwiony głos Lany, ale i ją zignorował. Miał coś do zrobienia. Jeśli zamierzali go spowalniać, tracąc czas na bezsensowne kłótnie, nie zamierzał brać w tym udziału.
Nogi same powiodły go w głąb korytarza. Poruszał się szybko, błyskawicznie pokonując kolejne metry. Miał ochotę się zdematerializować, ale tak naprawdę nie wiedział, gdzie miałby się pojawić. Jakby tego było mało, poraziło go to, że – och, czuł to całym sobą – nic nie ograniczało jego zdolności. Dom Stearnsa przez tyle czasu był zamknięty, niczym niedostępna dla świata forteca, a jednak gdy przyszło co do czego…
Coś tu było. On tu był. I samą tylko obecnością złamał wszystkie blokady, zupełnie jakby nic nie znaczyły.
Ta myśl wzbudziła w Marco niepokój równie silny, co i wrażenie, że nikt nie próbował go powstrzymywać. Przyjście tu było szaleństwem. W tym przekonaniu trwał, kiedy bez względu na wszystko zdecydował się podążyć za Eveline. Spodziewał się… wszystkiego – w tym tego, że będą musieli się natrudzić, by dostać się do tego miejsca. Próba dematerializacji byłą swoistą desperacją, zaś Marco tak naprawdę nie wierzył, że tyle wystarczy, przynajmniej do momentu, w którym nie wylądował w tym domu. Panująca dookoła cisza jedynie bardziej go niepokoiła i to bynajmniej nie dlatego, że już na wstępie nie spotkał Drake’a czy Aurory.
Nerwowo zacisnął dłonie w pięści, tak mocno, że tylko cudem nie połamał sobie palców. Ani śladu demonów. Ani śladu istoty, które potrafiły roznieść cały klan, jeśli dać im po temu okazję. Dlaczego, skoro mieli powody do obaw? Nawet gdyby założyli, że Castiel zdecydował się go uśmiercić…
Coś było nie tak.
Eveline wciąż lśniła na granicy jego świadomości, ale już nie tak jasno, jak mógłby tego oczekiwać. Początkowo Marco uznał, że to zmęczenie, jednak po kilku sekundach uświadomił sobie, że chodzi o coś więcej. Miał wrażenie, że znikała; że wymykała się spoza zasięgu jego zmysłów, będąc niczym resztki snu, które rozpływały się wraz z nadejściem poranka.
Na oślep błądził korytarzami, które – do diabła – przecież dobrze znał. Takich rzeczy się nie zapominało. Drake nie zmienił niczego przez te lata, zresztą…
Ale w tym domu coś było. Nie miał co do tego wątpliwości.
Eveline…
Rzucił tę myśl w pustkę, niczym rozpaczliwe wezwanie, na które nie spodziewał się odpowiedzi. Mentalne wezwanie było głośniejsze od krzyku, pod każdym względem bardziej zdecydowane. Sięgało dalej niż głos, błyskawicznie rozchodząc się na wszystkie strony. Marco wciąż był w stanie wykrzesać z siebie dość energii, by omieść umysłem okolicę, z uporem wypatrując Eveline. Musiała gdzieś tutaj być, niezależnie od tego, co podpowiadał mu rozsądek. Więź, którą stworzyli, kiedy wymienili się krwią, była zbyt świeża i silna, by ktokolwiek zdołał ją oszukać.
A przynajmniej to pragnął wierzyć Marco.
Tyle że odpowiadała mu wyłącznie cisza. Wrażenie było takie, jakby ciemność połykała ponawiające się nawoływanie – oplatała je i tłumiła, tak jak i robiła to z blaskiem Eveline. Dziewczyna była gdzieś obok, a jednak…
Zatrzymał się gwałtownie, dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegł maraton. Znów chwycił się za pierś, dla pewności przytrzymując ściany. Tkwił w miejscu, gdzie – mógł to przysiąc! – powinny znajdować się jeszcze jedne drzwi, a jednak wszystkim, co widział, była lita, nienaruszona ściana. Nic nie wskazywało na to, żeby w przeszłości znajdowało się tu przejście. Nawet śladu, nie wspominając o…
– Nie wejdziesz tam. Nie ma znaczenia, jak bardzo tego chcesz.
Wyprostował się niczym struna. Gwałtownie obejrzał, z niedowierzaniem spoglądając na drobną postać, która nie wiadomo kiedy zaszła go od tyłu. Kobieta uniosła obie dłonie w poddańczym geście, choć Marco nawet przez myśl nie przeszło, że mogłaby być do tego zdolna.
Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie. Katerina stała na wyciągnięcie ręki, prawdziwa i żywa. Miał wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd widział ją po raz ostatni. Niewiele zmieniła się od tamtego czasu, może pomijając to, że wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. Ciemne włosy miękko spływały na ramiona i plecy, jedynie podkreślając bladość nieskazitelnej cery. Oczy lśniły, jak zawsze bystre i przenikliwe, wydając się śledzić każdy jego ruch.
Poruszyła się i dopiero wtedy dostrzegł, że nie była w najlepszej formie. Jej ruchom brakowało harmonii; skóra pozostawała nienaturalnie napięta. Nawet w sposobie, w jaki łapała oddech, było coś spazmatycznego, jakby jakimś cudem mogła zacząć się dusić.
– O mój… – Przemieścił się, bezceremonialnie pokonując dzielącą ich odległość. Instynktownie otoczył ją ramieniem, ignorując fakt, że spróbowała się odsunąć. Ostatecznie poddała się, ciężar opierając na nim, by utrzymać się w pionie. Usta wykrzywiła w wymuszony, nieco tylko gorzki uśmiech. – Katerino…
– Nie bądź taki oficjalny, hm? – mruknęła, przymykając oczy. Choć przez moment jej głos zabrzmiał bardziej energicznie, prawie w sposób, który Marco pamiętał. – Wracając do tematu – podjęła, prostując się w jego ramionach – dobrze kombinujesz, ale i tak tam nie wejdziesz.
Podążył za jej spojrzeniem, kiedy wbiła wzrok w ścianę w miejscu, które tak bardzo go intrygowało. Obserwowała ją w skupieniu, jakby mogła dostrzec tam coś wyjątkowego, nie zaś litą powierzchnię, pokrytą ozdobną tapetą.
Kiedy przechyliła głowę, włosy zsunęły się z jej ramienia, odsłaniając szyję. Marco stłumił przekleństwo. W pośpiechu wyciągnąć rękę, by przesunąć palcami po śladach na jej gardle.
– Drake…
Palce Kateriny bezceremonialnie zacisnęły się na jego nadgarstku. Choć nie wyglądała, wciąż okazała się mieć zadziwiająco dużo siły.
– Wiesz, co ja sądzę o użalaniu się nade mną – zniecierpliwiła się. – Skupmy się na temacie.
– Najpierw pozwól sobie pomóc. Castiel…
– Myślisz, że czemu przez tyle czasu jeszcze się z nim nie spotkałam? Oczywiście, że wiem, że Castiel tutaj jest!
Do jej głosu wkradła się dziwna, trudna do określenia nuta. Marco zawahał się, momentalnie jeszcze bardziej zdezorientowany. Nie brzmiała na złą czy rozżaloną. To było coś innego, czego nie potrafił nazwać, choć i tak dało mu do myślenia. Nie potrafił zrozumieć ani słów Kateriny, ani jej wyrazu twarzy, kiedy spojrzała na niego w… dziwnie błagalny, nieznoszący sprzeciwu sposób.
Nie zaprotestował, kiedy bezceremonialnie oswobodziła się z jego uścisku. Potrząsnęła głową, po czym wygładziła włosy, robiąc wszystko, byleby starannie zasłonić ślady na gardle. „Nie waż się pytać” – krzyczała całą sobą, choć tak naprawdę ta kwestia nie wymagała omówienia. Oboje wiedzieli, co zrobił jej Drake.
Z jakiegoś powodu Marco miał wrażenie, że okłamywał samego siebie.
– Nie chcę, żeby Castiel zobaczył mnie w takim stanie. Zresztą to najmniej istotne w tej chwili. – Katerina urwała, po czym skinęła głową ku ścianie. – Po nią przyszedłeś, prawda? Po tę dziewczynę.
– Widziałaś ją? Muszę…
– Owszem. Spóźniłeś się, Marco – dodała, raptownie poważniejąc. Jej śliczną twarz wykrzywił grymas. – On już tu jest.
– Ale… – zaczął i zaraz urwał, bo Katerina bezceremonialnie ruszyła się z miejsca, chwiejnie krążąc tam i z powrotem.
– To coś więcej niż przypadkowy demon na ulicy… Wiesz, że od dawna nie chodzi już tylko o to, prawda?
Skinął głową, niezdolny zdobyć się na bardziej sensowną reakcję. Myślami był daleko – całe lata wstecz, krocząc pośród krwi i śmierci, podążając śladem tej, która pociągnęła go w ciemność.
A teraz był tutaj, paradoksalnie również po to, by odnaleźć kobietę – tym razem taką, którą mógłby określić mianem światła.
Spojrzał na Katerinę, w napięciu czekając aż zacznie mówić dalej. Tak, to z pewnością rozumiał. Trwanie w impasie i sporadyczne rozprawienie z na wpół ludzkim, niedoświadczonym demonem w niczym nie przypominało prawdziwej walki z ciemnością. Marco doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w mroku kryło się coś więcej… Dużo więcej.
– Ciemność pozostawia ślady. Nie da się igrać z demonami i wyjść z tego bez szwanku – podjęła po chwili namysłu kobieta. Skrzyżowała ramiona na piersiach, ciasno obejmując się ramionami. – Ale komu ja to mówię, prawda?
– Muszę ją znaleźć.
Zmierzyła go wzrokiem. Uśmiechnęła się w nieco tylko wymuszony sposób. Wciąż wyglądała na zmęczoną, ale zdecydował się tego nie komentować.
– Tę kobietę…  – Ujęła kosmyk włosów między kciuk a palec wskazujący. Choć nie widział tego gestu od dawna, było w nim coś kojącego. Zupełnie jakby nic się nie zmieniło, a Katerina wciąż zamieszkiwała z nim pod jednym dachem, będąc częścią tego, co przez tyle czasu śmiał nazywać rodziną. – Nie patrz tak na mnie, Marco. Wyczuwam to w twoim głosie… – Zawahała się na moment. – Czuję na tobie jej zapach. I chciałabym powiedzieć, że życzę wam jak najlepiej, ale obawiam się, że na to za późno.
Przez chwilę miał ochotę ją pochwycić, bynajmniej nie po to, by znów ją podtrzymać. Zacisnął dłonie, z trudem powstrzymując się od chwycenia Kateriny za ramiona. Chciał nią potrząsnąć. Zażądać tego, by zaczęła mówić jaśniej i… zrobiła cokolwiek. Był pewien, że wiedziała coś więcej… Ba! Że widziała coś w miejscu, w którym on nie potrafił dostrzec niczego. Nie chciał zastanawiać się nad tym, co to oznacza, a tym bardziej skąd brało się coraz silniejsze przekonanie, że Katerina się zmieniła. W tamtej chwili pragnął zacząć działać, a jednak…
Obserwował ją, kiedy złożyła dłonie, nerwowo pocierając jedną o drugą. Utkwiła wzrok w ziemi, spuszczając głowę i pozwalając, by włosy przysłoniły jej twarz. Przypominała płaczącego anioła, takiego samego jak ten, który pochylał się przed rodzinnym grobowcem jego najbliższych, choć to skojarzenie ani trochę nie przypadło mu do gustu.
Mimowolnie pomyślał o jej poranionej szyi i bladej cerze. Czekała zbyt długo… Dłużej niż Eve, warknął na siebie w duchu, nagle zażenowany tym, że mógłby mieć o cokolwiek pretensje. Zawiedli ją dawno temu. Ją i Castiela, a jednak po tym wszystkim wciąż tutaj stała i przynajmniej próbowała pomóc.
Wzrok Marco złagodniał. Ostrożnie przesunął się naprzód, zachęcająco wyciągając rękę, choć tym razem nie zdecydował się kobiety dotknąć. Sposób, w jaki wyprostowała się niczym struna, ledwo tylko się poruszył, wydał mu się wystarczająco wymowny.
– Przepraszam – zreflektował się. Rzuciła mu pytające, zdezorientowane spojrzenie. – Za to, że musiałaś czekać. My…
– Nie tłumacz mi się – przerwała zniecierpliwionym tonem. – Nie oczekuję tego. To nie jest… takie proste, Marco.
„Ciemność pozostawia ślady” – przypomniał sobie jej słowa. Z jakiegoś powodu poczuł się przez nie jeszcze bardziej nieswojo. Niemalże czuł pulsowanie blizny na piersi, jednak to nie fizyczne ślady dawały o sobie znać najbardziej.
Katerina też się zmieniła. Jeszcze nie wiedział w jakim stopniu, ale…
– Poradzę sobie. Nie wiem jak, ale coś wymyślę – oznajmił z przekonaniem, którego wcale nie czuł. Sceptyczne spojrzenie, którym go obrzuciła, ani trochę go nie pocieszyło. – W głębi korytarza znajdziesz Castiela i Lanę. Zabiorą cię stąd. Jesteś już bezpieczna.
Uśmiechnęła się, ale nie odpowiedziała, reagując na jego słowa tak, jakby ich nie dosłyszała. Wciąż przypominała mu pogrążonego we smutku płaczącego anioła, kiedy wyprostowała się i bez pośpiechu ruszyła w głąb korytarza.
Kiedy zniknęła, Marco wciąż nie potrafił zdecydować, w co tak naprawdę wątpiła: w to, że uda mu się odnaleźć Eveline, czy myśl o tym, że kiedykolwiek mogłaby zostać ocalona.

2 komentarze:

  1. Komentarz krótki, bo właściwie został mi jeden rozdział do końca pierwszego tomu i nie mam nawet żadnej teorii tylko czekam, co się wydarzy.
    Katerina wydaje się być bardzo mądrą postacią, spodobało mi się, że nie czekała na Castiela jak na wybawcę, tylko wszystko na spokojnie, dobrze wiedziała, że jest w budynku, a mimo to nie biegła do niego nie patrząc na nic innego.
    Zachowanie Lany i Marco dla mnie trochę zbyt impulsywne, ale wiadomo działali pod wpływem emocji. Zawsze mogą się dematerializować, choć myśl, że we dwoje uratują Eve z domu pełnego demonów, to plan baaardzo optymistyczny. Chociaż z drugiej strony to chyba nawet nie plan, tylko próba ratowania jej przed demonami za wszelką cenę, w końcu w pewien sposób Marco wciągnął ją w ten świat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj, aj. Miałam Ci odpisać już dawno, ale zgubiłam się gdzieś w przejściach między nockami a dniówkami. I grafikowaniu. ;P
      Cóż, możesz się domyślić, jaką minę miałam na wzmiankę o Kate z racji… kolejnego rozdziału. Ale tak, jest ogarnięta. Uznałam, że to może być ciekawa odmiana – kobieta, która tak naprawdę pod wieloma względami się poddała i mężczyzna, który w emocjach robi głupoty. Dobrze, jeśli się udało. :D
      Taak, Lana i Marco działają impulsywnie. Ciężko czuć się inaczej, kiedy oberwało się kołkiem w serce…

      Usuń