Eveline
Stał tam – milczący i wyniosły,
na swój sposób dziwnie odległy. Wyraźnie widziała jego smukłą sylwetkę, a jednak
nawet mimo tego, że wodziła wzrokiem po całej jego postaci, ta wydawała się
rozmazywać jej przed oczami. Chciała zarzucić to na zmęczenie i upływ
krwi, ale jakaś cząstka Eve protestowała przed takim rozwiązaniem. Prawda była
taka, że wszystko sprowadzało się wyłącznie do tego mężczyzny.
Nigdy
wcześniej nie miała do czynienia z kimś takim. Gdy tylko na niego
spojrzała, poczuła się… dziwnie. Być może powinna się bać, ale to nie strach
wysunął się na pierwszy plan. W grę wchodziło coś innego, choć nie od razu
zdecydowała się to nazwać, gdy zaś w końcu znalazła odpowiednie słowo, to
przyniosło ze sobą wyłącznie konsternację.
Nostalgia.
Silniejsza
niż wtedy, gdy przekraczała granicę Haven. Intensywniejsza niż uczucie, które
ogarniało ją za każdym razem, gdy czytała linijki matczynego listu – znajome
słowa, które raz za razem wzmagały ucisk w piersi. Nawet niż napięcie, w którym
pierwszy raz od lat przekraczała próg rodzinnej rezydencji.
W chwili, w której
spojrzała w oczy stojącego przed nią demona, Eveline Night w końcu
poczuła, że wróciła do domu.
Momentalnie
wszystko inne zeszło na dalszy plan. Słyszała szepty – posługujące się obcymi
językami głosy – ale te przypominały szum grającego w tle telewizora. Nie
miały znaczenia. Nic nie miało, bo świat nagle skurczył się do tego
niewielkiego skrawka przestrzeni i istoty w zasięgu jej wzroku. Wtedy
pomyślała, że najpewniej znów śniła, ale ta myśl nawet w najmniejszym
stopniu nie wydała się Eveline niepokojąca.
Odkąd
przybyła do tego miejsca, uciekała – przed mętlikiem w głowie, szeptami w głowie
i zagrożeniem, którego nigdy tak naprawdę nie rozumiała. Niezadane nigdy
pytania paliły ją od środka, komplikując to, czego i tak nie potrafiła
pojąć. A teraz była tutaj i choć wciąż niczego nie wiedziała, patrząc
na Leliela wcale nie miała ochoty dalej uciekać.
Mężczyzna
poruszył się, z zaciekawieniem przekrzywiając głowę. Na jego ustach
pojawił się ujmujący uśmiech, który sprawił, że ucisk w piersi Eve
przybrał na sile. Gwałtownie zaczerpnęła tchu. Z opóźnieniem uświadomiła
sobie, że w którymś momencie bezwiednie zrobiła krok naprzód.
– Nie
krępuj się.
Zamrugała.
Jego głos był cichy i zaskakująco łagodny. Nie rozbrzmiał w jej
głowie, choć właśnie tego się spodziewała. Okazał się zwyczajny, choć przy tym
piękny; głęboki w sposób, którego nie dało się nie docenić.
Coś się
zmieniło, chociaż nie od razu to do niej dotarło. On się zmienił i nagle
była w stanie na niego patrzeć. Mgła ustąpiła, a Eveline w końcu
spojrzała na Leliela w pełnej krasie. Zatrzymała się w pół kroku,
zupełnie jakby na jej drodze wyrosła niewidzialna ściana.
Pod wieloma
względami przypominał światłocień. To było pierwszym, co przyszło jej do głowy,
gdy w pełni świadomie zmierzyła go wzrokiem. Blada, niemalże woskowa cera
kontrastowała z kruczoczarnymi włosami. Nosił się na czarno, co jedynie
potęgowało to wrażenie, zwłaszcza gdy skupiła się na jego twarzy. Zdecydowane
rysy podkreślał nikły, jednodniowy zarost; Eve w oszołomieniu odkryła, że
ma ochotę go dotknąć.
Zacisnęła
dłonie w pięści, ale nawet wtedy pragnienie nie zniknęło. Jakby tego było
mało, mogła przysiąc, że demon dostrzegł ten ruch. Kąciki jego ust znów
drgnęły, na ułamek sekundy unosząc się ku górze.
Nie
spodziewała się, że będzie… taki, jakkolwiek powinna go określić. Ludzki? To
słowo zdecydowanie nie pasowało do demona, a jednak im dłużej Eveline
spoglądała na stojącego przed nią mężczyznę, tym właściwsze się wydawało. Gdyby
nie jego oczy… Te przypominające czarne dziury, nieludzkie oczy…
Przesunęła
się bliżej. Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym zrobiła niepewny
krok, a potem kolejny, bezwiednie skracając dzielący ich dystans. Już nie
słyszała szeptów, w zamian z zaskoczeniem rejestrując, że stała na
wysłanej miękkim dywanem posadzce. Pomieszczenie, na które wcześniej nie
zwróciła uwagi, a które przez plątaninę głosów była gotowa uznać za przestronną
sale, okazało się pogrążonym w półmroku salonem. Widziała stół i niezajęte
krzesła, ale nie poświęciła im więcej niż jednego spojrzenia. Jej wzrok raz po
raz uciekał ku Lelielowi.
Spodziewała
się po nim wszystkiego, kiedy w końcu przystanęła u jego boku.
Podświadomie czekała na moment, w którym fascynacja zniknie, a on uświadomi
jej, dlaczego uciekała przez tyle czasu. Próbowała zachować resztki zdrowego rozsądku,
ale im dłużej wpatrywała się w roześmianą twarz, tym trudniejsze się to
okazało. Znów zapragnęła wyciągnąć rękę ku jego twarzy i tym razem nie
zdołała się powstrzymać. Zanim zdążyła się zastanowić, jej palce muskały
zarośnięty, przyjemnie ciepły policzek.
Eveline
wzdrygnęła się, zupełnie jakby poraził ją prąd. Jej oczy rozszerzyły się, gdy
dotarło do niej jak blisko demona się znalazła. Stała zaledwie kilka centymetrów
od niego – tak blisko, że mogła go dotykać… mogła poczuć bliskość jego ciała i…
Cofnęła
się. Przynajmniej to miała w planach, bo ledwo spróbowała zabrać rękę,
palce nieśmiertelnego bezceremonialnie zacisnęły się na jej nadgarstku.
– Spokojnie
– wymruczał kojącym głosem. Poluzował uścisk, by w następnej sekundzie jak
gdyby nigdy nic ujął oszołomioną Eve za rękę. – Czekałem na ciebie tyle czasu…
Czekałeś…?
Rozchyliła
wargi, ale nie zdobyła się na wypowiedzenie choćby słowa. Czuła jak serce
tłucze się w jej piersi, uderzając szybko i mocno, jakby chciało
wyrwać się na zewnątrz.
– O, tak –
oznajmił mężczyzna niemalże pogodnym tonem. Jego uśmiech stał się jeszcze
bardziej czarujący. – Zdecydowanie zbyt długo.
Jego słowa
zabrzmiały niewinnie, ale Eveline udało się wychwycić dziwną, na swój sposób
niepokojąca nutę. To było niczym ostrzeżenie – rodzaj pretensji, która…
Nie chciała
o tym myśleć.
Spróbowała
odwrócić wzrok, ale nie była w stanie. Jego oczy ją hipnotyzowały, przenikając
na wskroś i sięgając aż do duszy. Sprawiały, że coś w jej wnętrzu
drżało, tęsknie wyrywając się na zewnątrz. Coś…
Wtedy znów
usłyszała głosy – rozpaczliwe szepty, melodyjne słowa w obcym jej języku.
Wzdrygnęła się, po czym spróbowała rozejrzeć, ale powstrzymała ją dłoń Leliela,
kiedy ten nagle ujął ją pod podbródek. Zamarła w oczekiwaniu, posłusznie
unosząc głowę i próbując powstrzymać wywołane jego dotykiem dreszcze.
– Kroczysz
na granicy światów, Eveline – stwierdził cicho demon, ostrożnie dobierając
kolejne słowa. – Słyszysz głosy uwiezionych w pustce? Potrafisz je
zrozumieć?
– Co…?
– Cii… Posłuchaj
– upomniał i tyle wystarczyło, by zdecydowała się dostosować do tego,
czego oczekiwał. – Zamknij oczy i naucz się słuchać.
Zrobiła to,
o co prosił. Jeszcze chwilę wcześniej dobrowolne pozwolenie sobie na
stracenie go z zasięgu wzroku nie wchodziłoby w grę, a jednak
kiedy przyszło co do czego, przyszło jej to równie naturalnie, co i oddychanie.
Zacisnęła powieki, nieudolnie próbując ignorować fakt, że wciąż jej dotykał, a dłoń
na policzku równie dobrze mogła okazać się tą, która zacznie ją dusić.
Tyle że nic
podobnego nie miało miejsca. Jakby tego było mało, do Eveline z całą mocą
dotarło, że trwała z zamkniętymi oczami trwała w objęciach demona i czuła
się przy tym naprawdę bezpieczna.
Nostalgia.
Niczym powrót do domu…
Wtedy znów
usłyszała głosy, dostrzegła kłębiące się na granicy świadomości cienie. Były
tam równie wyraźne, co i ci, którzy nawoływali do niej wcześniej. Równi
prawdziwe jak dłonie, które sięgały ku niej, gdy na wpół przytomna kroczyła
płonącymi korytarzami rezydencji. Jak Rebekah, z której piersi Marco
wyrywał serce w udostępnionym jej wspomnieniu. Nawet jak zapętlona,
umierająca raz za razem postać Vi – albo raczej tego, co ją udawało.
Gdzieś w pamięci
zamajaczyło wspomnienie pamiętnego spotkania z Drake’em, kiedy przez
ułamek sekundy była gotowa przysiąc, że znalazła się na cmentarzu. Widziała
rzeczy, które rozpływały się samoistnie, niczym sen wraz z pierwszymi
promieniami słońca. I, cholera, przez jakiś czas samej sobie wmawiała, że nie
były prawdziwe, ale…
Ale były.
Zrozumiała
to z całą mocą, nagle pojmując jak bardzo była ślepa. Trwała w ramionach
Leliela i czuła, że świat, w którym przyszło jej żyć, pozostawał pod
wieloma względami złożony – po stokroć bardziej niż pierwotnie sądziła. Wtedy
pojęła, że przez cały ten czas spoglądała na nakładające się na siebie warstwy,
szukając tej jednej i właściwej, choć w rzeczywistości wszystkie
takie były. Musiała pozwolić im się na siebie nałożyć i zaakceptować jako
całość. Musiała…
– Właśnie
tak – rozbrzmiało tuż przy jej uchu. – Więc gdzie jesteśmy, miła? Salon czy
może jednak sala tronowa? Jesteś tu ze mną, czy może towarzyszy nam ktoś
jeszcze?
Głos Leliela
ją oszołomił, tak jak i to, że wyraźnie poczuła jego oddech na policzku.
Trzymał ją w ramionach, obejmując niczym kochanek oblubienicę. Z opóźnieniem
poczuła jego dłonie na ciele – to, że trzymał dłoń na jej biodrze, dotykał
twarzy, trzymał w zdecydowanym uścisku. Wtedy po raz pierwszy się
zawahała, ale wątpliwości zniknęły równie nagle, co wcześniej się pojawiły.
Nawet gdyby chciała, nie miałaby szansy się oswobodzić.
Mimo obaw otworzyła
oczy. Nie doczekała się protestu ze strony Leliela, kiedy zaś zatrzepotała
powiekami, z zaskoczeniem przekonała się, że wciąż stali w salonie.
Byli sami, choć jakaś cząstka Eve zaprotestowała przed takim rozwiązaniem. Mogła
wręcz przysiąc, że dopiero co… było inaczej. Cokolwiek to znaczyło. Z jakiegokolwiek
powodu czuła niepokój, próbując zrozumieć, dlaczego w zasięgu wzroku nie
widziała nikogo więcej.
Ale te
szepty… Wciąż słyszała głosy. Słyszała tych, którzy wili się w mroku,
wydając się wyciągać ku jej ramiona i wręcz błagać o to, by ich
usłyszała.
Skrzywiła
się. Uciekła wzrokiem w bok i wtedy dostrzegła płonący równym jasnym blaskiem
ogień w kominku. Czy był tam wcześniej? Jak w ogóle wyglądało to
miejsce? Ilekroć próbowała się rozejrzeć, zmieniało się, nie pozostawiając w jej
umyśle choćby śladu wspomnienia, którego później mogłaby się uczepić.
Leliel
również. Uświadomiła to sobie z opóźnieniem, uprzytomniając sobie, że choć
chwilę wcześniej rozpływała się nad jego twarzą, nie potrafiła przywołać
żadnego szczegółu. Nieważne jak pociągający nie byłby obejmujący ją mężczyzna, nie
potrafiła odtworzyć jego wyglądu.
Niczym
sen wraz z nadejściem poranka… Sen o poranku. Ale ja nie śnie,
prawda?
Sen,
poranek i nostalgia…
Wróciłam
do domu.
…
Do domu.
Niespójne
myśli mieszały się ze sobą. To i szepty, których nadal nie potrafiła ułożyć
w całość.
– Nie
rozumiem… – wyrwało jej się.
Cichy, wręcz
błagalny jęk. Na nic więcej nie było ją stać, choć czuła, że powinna zdobyć się
choćby na to, by jednak zwiększyć dzieląca ją od tego mężczyzny odległość. A może
nie? Gdyby tylko potrafiła stwierdzić, co w tym szaleństwie było
prawdziwe…
– To nic.
Zrozumiesz. – Głos Leliela znów rozbrzmiał tuż przy jej uchu. Oddech owiał
policzek, przyprawiając o coraz silniejsze zawroty głowy. Pragnęła im się
poddać, tak jak i rozpłynąć w obejmujących ją ramionach. Pragnęła… –
Wróciłaś do domu, Eveline. Moja perła nocy w końcu odnalazła swoje
miejsce. – Ciepłe wargi z czułością musnęły jej szyję. – O nic więcej
nie śmiałbym prosić.
Dreszcz
przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Bezwiednie odchyliła głowę, pozwalając, by
wargi demona bardziej stanowczo przywarły do odsłoniętego gardła. Powinna czuć
obrzydzenie, a jednak pozwalała na to, by obcy mężczyzna ją dotykał i to
wydawało się dobre.
Sen,
poranek i nostalgia…
Wróciła do domu. I pragnęła tu zostać.
Castiel
Nie chciał brać w tym
udziału.
Stojąc
w ciemnym, wypełnionym strachem i cieniami pokoju, Castiel był pewien
tylko jednego: spierdolił po całości. Nie tak wyobrażał sobie… Cóż, w zasadzie
wszystko.
Nie miał
w planach płaszczyć się przed Drake’em i Aurorą. Nie chciał tu być.
Zdecydowanie nie miał zamiaru patrzeć na to, co miało się wydarzyć później.
Tyle że nie
miał wyboru.
Spoglądał
w posadzkę, z całej siły zaciskając dłonie w pieści. Do diabła,
czuł, że w którymś momencie poprzestawiał kości, ale to nie miało
znaczenia. Odrobina bólu okazała się niczym w porównaniu do frustracji,
która wypełniała go coraz bardziej i bardziej, z każdą przemijającą
sekundą. I choć początkowo liczył, że jakakolwiek fizyczna niedogodność
pozwoli mu zachować zimną krew, przez moment miał ochotę odwrócić się na pięcie
i trzasnąć drzwiami.
Zrobił
swoje. Teraz oczekiwał tylko jednego, a jednak…
Potrząsnął
głową. Dyskretnie spojrzał na Aurorę, ale ta stała zwrócona do niego plecami,
z twarzą ukryta za kurtyną jasnych włosów. Wtedy do Castiela z całą
mocą dotarło, że była przerażona, choć skrzętnie próbowała to ukryć. Och,
wszyscy byli. Nawet Drake, choć wampir zdecydowanie nie podejrzewałby Stearnsa
o takie uczucia. Z drugiej strony, jeszcze jakiś czas temu równie
nieprawdopodobne wydałoby mu się to, że sam okaże się na tyle zdesperowany, by
układać się z tą gnidą.
Teraz oboje
zachowywali się tak, jakby nie widzieli Castiela – i Drake, i Aurora.
Żadne nie paliło się do wywiązania z umowy. Chcąc nie chcąc musiał zabawić
tu do końca, choć aż kusiło go, żeby wyjść, odszukać Katerinę i wraz
z nią opuścić to przeklęte miejsce.
Katerina.
Przecież w tym wszystkim od samego początku chodziło wyłącznie o jego
słodką Katerinę…
Teraz
nie ma czasu na twoje smęty, rozbrzmiało w umyśle Castiela.
Zacisnął
usta, słysząc mentalny głos Aurory. Wciąż unikała jego spojrzenia, ale to nie
powstrzymało jej zaczęciem rozmowy. Już nie brzmiała tak pewnie jak wcześniej,
gdy igrała z nim, na każdym kroku podkreślając swoją dominację. Zupełnie jakby
od dnia, w którym się widzieli, zdążyła złamać się i postarzeć
o przynajmniej dekadę. Co prawda w jej głosie pobrzmiewała
zdecydowana, ostra nuta, ale jej ton kojarzył się Castielowi
z przestraszoną dziewczynką, nie zaś z charyzmatyczną kobietą, która
przy odrobinie szczęścia mogłaby wyrwać mu serce.
Właśnie
dlatego nie wątpił w to, że się bała. A jeśli w pokoju
znajdowało się coś, co przerażało Aurorę, coś zdecydowanie musiało być na
rzeczy.
Wielokrotnie
zastanawiał się kim jest Leliel. Spotykał na swojej drodze demony, zabijał je
i podsycał konflikt, a jednak przez minione lata ani razu nie miał
okazji spotkać z tą istotą twarzą w twarz. Teraz nieśmiertelny
znajdował się gdzieś na wyciągnięcie ręki, paradoksalnie stanowiąc jedyną
szansę Castiela.
Wampir
uniósł głowę, dyskretnie spoglądając na skrytą w mroku postać. Od
pierwszej chwili, w której zobaczył tę istotę, do głowy przyszło mu tylko
jedno porównanie: cień. Leliel był niczym skryta w mroku dusza,
niespokojna i pod każdym względem niepokojąca. Milczał, ale to
wystarczyło, by wzbudzić w obecnych wątpliwości. Castiel jakoś nie wątpił,
że igranie z demonem, zwłaszcza na jego własnym terytorium, było niczym
prośba o szybką śmierć. Albo gorzej.
Zacisnął
usta. Pozwolił sobie na tylko tyle, choć w rzeczywistości całe jego ciało
rwało się do tego, żeby zaprotestować. Instynkt krzyczał, nakazując przygotować
się do obrony. Miał przed sobą kogoś, kto od tak dawna pozostawał wrogiem, a jednak…
Odrzucił tę
myśl, tak jak i wiele innych, które dręczyły go od chwili podjęcia
decyzji. Czy to w ogóle miało znaczenie? Robił to, co uważał za słuszne.
Jedyne, co mu pozostało, jeśli chciał zachować zdrowe zmysły.
Tyle że samo
to, że tutaj był, świadczyło o czymś przeciwnym, wielokrotnie wykraczając
poza desperację.
Leliel
krążył, przynajmniej początkowo, póki w pokoju nie pojawiła się Eveline.
Castiel nie miał odwagi spojrzeć nieruchome, wiotkie ciało, które spoczęło u stóp
demona. Robiło mu się gorąco, kiedy widział jak ten w milczeniu
przypatrywał się dziewczynie. Jak wodził wzrokiem po jej smukłej sylwetce,
śledził kolejne wdechy i wydechy… Wpatrywał się w nią tak, jakby
potrafił dostrzec coś, czego wszyscy wokół mogli się co najwyżej domyślać.
Gdyby miał
oceniać, powiedziałby, że dziedziczka Nightów wyglądała na martwą. Co prawda
słyszał bicie serca, to jednak wydawało się tak ciche i nierówne, że z powodzeniem
mogłoby okazać się wytworem wyobraźni. W gruncie rzeczy od samego początku
wiedział, że skazywał tę dziewczynę na śmierć, ale cena była tego warta. Życie
za życie. Mógł poświęcić każdego, byleby tylko oddać wolność Katerinie.
To przynajmniej
wmawiał sobie przez cały ten czas, również wtedy, gdy osobiście wbijał kołek w pierś
własnego brata.
Jeśli Marco
żywił względem tej dziewczyny choć cząstkę uczucia, którym Castiel darzył
Katerinę, powinien zrozumieć.
Z jakiegoś powodu
jego własne przekonania brzmiały jak wierutne kłamstwo.
Cisza
dzwoniła mu w uszach. Miał wrażenie, że oszaleje, jeśli choć chwilę dłużej
zostanie w tym pokoju, świadom obecności Leliela i bezwładnej niczym
laleczka Eveline. Miał wrażenie, że coś mu umykało – coś nader istotnego – ale
czy to w ogóle było ważne? Nie chciał brać w tym udziału. Nie chciał…
niczego. Odegrał swoją rolę i tyle mu wystarczyło.
Nic nie wskazywało
na to, by kogokolwiek obchodziło to, czego sobie życzył. Przez moment
zastanawiał się, czy gdyby odważył się odwrócić i wyjść, ktokolwiek
skomentowałby to chociaż słowem. Nie znał się na demonach, zaś ryzykowanie
wszystkiego tylko dlatego, że puszczały mu nerwy, nie wchodziło w grę, ale
mimo wszystko…
Był ktoś jeszcze.
Castiel starał się nie myśleć o Liamie, ale jego obecność okazała się
równie uciążliwa, co i przeciągające się oczekiwanie. Tak naprawdę wampir
nie musiał nic mówić. Nie musiał nawet na niego patrzeć – to jedno, jedyne
spojrzenie, które wymienili w drodze tutaj, mówiło samo za siebie. „Zdrajca”
– komunikował samą sobie nieśmiertelny i choć nigdy nie był kimś, na kogo
opinii szczególnie by Castielowi zależało, z jakiegoś powodu ta myśl
okazała się nieznośna.
To nic.
To nic. To nic…
Miał ochotę
krzyczeć. Przerwać ciszę, zażądać tego, po co przyszedł, a potem… Potem po
prostu uciec. Z daleka od Haven, z daleka od konfliktu. Przecież w tym
wszystkim nigdy nie chodziło o to cholerne miasto, walkę czy więzi
rodzinne. Nie żeby to ostatnie kiedykolwiek wchodziło w grę w jego
przypadku.
Mętlik w głowie
doprowadzał go do szału. W efekcie omal nie przegapił tego, co w innym
wypadku wydałoby mu się równie oczywiste – niczym nagły rozbłysk światła gdzieś
na granicy świadomości. Dyskretnie zacisnął dłonie w pięści, całym sobą
walcząc o zachowanie neutralnego wyrazu twarzy. Nie uniósł głowy, choć
przez moment miał ochotę ją poderwać, instynktownie reagując na obecność aż
nazbyt dobrze mu znajomej osoby.
Kretyn,
pomyślał w oszołomieniu. Na nic więcej nie było go stać.
Nie
zmieniając neutralnego wyrazu twarzy, Castiel spróbował omieść wzrokiem
pomieszczenie. Jego spojrzenie mimowolnie powędrowało w kierunku Liama,
ten jednak pozostawał niewzruszony. Tkwił w miejscu ze spojrzeniem
utkwionym w ścianie, nieobecny i cichy, jakby próbował udawać, że nic
z tego, co działo się wokół niego, nie miało miejsca.
A potem w oczach
Liama pojawił się niepokojący błysk i wszystko potoczyło się bardzo
szybko.
Wampir bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia przemieścił się, błyskawicznie pokonując odległość
dzielącą go od Drake’a. Zderzyli się z impetem, zakłócając przenikliwą
ciszę. Obaj zatoczyli się, by w następnej sekundzie wylądować na podłodze.
Aurora
syknęła. Wyprostowała się niczym struna, przybierając pozycję gotowego do ataku
drapieżnika.
Leliel
nawet nie drgnął. Wciąż tkwił w ciszy u boku nieprzytomnej
dziewczyny, obojętny na walczące wampiry. Nie zaszczycił żadnego z nich
choćby i spojrzeniem, całym sobą skupiony na Eveline.
Tyle wystarczyło
Castielowi, by zrozumieć, że właśnie otrzymał odpowiedź. Obojętny na chaos,
który nagle zapanował wokół niego – na wszystkich obecnych, na Eveline i przebłysk
na granicy świadomości – błyskawicznie wycofał się ku drzwiom. Nie oglądając
się, błyskawicznie wypadł na korytarz i odetchnął, gdy tylko znalazł się
tuż za progiem.
To była
jego szansa. Teraz musiał tylko znaleźć Katerinę i stąd wyjść. Nic więcej,
nic mniej.
Obowiązek
skończony.
Z jakiegoś
powodu ta myśl wcale nie przyniosła mu ulgi.
Ehm, ehm… Zostawię to tutaj, okej? Jakieś podejrzenia? Dzięki wielkie za obecność i do napisania przy następnej okazji. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz