6/18/2020

☾ Rozdział LXXXIV

Eveline
Stał tam – milczący i wyniosły, na swój sposób dziwnie odległy. Wyraźnie widziała jego smukłą sylwetkę, a jednak nawet mimo tego, że wodziła wzrokiem po całej jego postaci, ta wydawała się rozmazywać jej przed oczami. Chciała zarzucić to na zmęczenie i upływ krwi, ale jakaś cząstka Eve protestowała przed takim rozwiązaniem. Prawda była taka, że wszystko sprowadzało się wyłącznie do tego mężczyzny.
Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z kimś takim. Gdy tylko na niego spojrzała, poczuła się… dziwnie. Być może powinna się bać, ale to nie strach wysunął się na pierwszy plan. W grę wchodziło coś innego, choć nie od razu zdecydowała się to nazwać, gdy zaś w końcu znalazła odpowiednie słowo, to przyniosło ze sobą wyłącznie konsternację.
Nostalgia.
Silniejsza niż wtedy, gdy przekraczała granicę Haven. Intensywniejsza niż uczucie, które ogarniało ją za każdym razem, gdy czytała linijki matczynego listu – znajome słowa, które raz za razem wzmagały ucisk w piersi. Nawet niż napięcie, w którym pierwszy raz od lat przekraczała próg rodzinnej rezydencji.
W chwili, w której spojrzała w oczy stojącego przed nią demona, Eveline Night w końcu poczuła, że wróciła do domu.
Momentalnie wszystko inne zeszło na dalszy plan. Słyszała szepty – posługujące się obcymi językami głosy – ale te przypominały szum grającego w tle telewizora. Nie miały znaczenia. Nic nie miało, bo świat nagle skurczył się do tego niewielkiego skrawka przestrzeni i istoty w zasięgu jej wzroku. Wtedy pomyślała, że najpewniej znów śniła, ale ta myśl nawet w najmniejszym stopniu nie wydała się Eveline niepokojąca.
Odkąd przybyła do tego miejsca, uciekała – przed mętlikiem w głowie, szeptami w głowie i zagrożeniem, którego nigdy tak naprawdę nie rozumiała. Niezadane nigdy pytania paliły ją od środka, komplikując to, czego i tak nie potrafiła pojąć. A teraz była tutaj i choć wciąż niczego nie wiedziała, patrząc na Leliela wcale nie miała ochoty dalej uciekać.
Mężczyzna poruszył się, z zaciekawieniem przekrzywiając głowę. Na jego ustach pojawił się ujmujący uśmiech, który sprawił, że ucisk w piersi Eve przybrał na sile. Gwałtownie zaczerpnęła tchu. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że w którymś momencie bezwiednie zrobiła krok naprzód.
– Nie krępuj się.
Zamrugała. Jego głos był cichy i zaskakująco łagodny. Nie rozbrzmiał w jej głowie, choć właśnie tego się spodziewała. Okazał się zwyczajny, choć przy tym piękny; głęboki w sposób, którego nie dało się nie docenić.
Coś się zmieniło, chociaż nie od razu to do niej dotarło. On się zmienił i nagle była w stanie na niego patrzeć. Mgła ustąpiła, a Eveline w końcu spojrzała na Leliela w pełnej krasie. Zatrzymała się w pół kroku, zupełnie jakby na jej drodze wyrosła niewidzialna ściana.
Pod wieloma względami przypominał światłocień. To było pierwszym, co przyszło jej do głowy, gdy w pełni świadomie zmierzyła go wzrokiem. Blada, niemalże woskowa cera kontrastowała z kruczoczarnymi włosami. Nosił się na czarno, co jedynie potęgowało to wrażenie, zwłaszcza gdy skupiła się na jego twarzy. Zdecydowane rysy podkreślał nikły, jednodniowy zarost; Eve w oszołomieniu odkryła, że ma ochotę go dotknąć.
Zacisnęła dłonie w pięści, ale nawet wtedy pragnienie nie zniknęło. Jakby tego było mało, mogła przysiąc, że demon dostrzegł ten ruch. Kąciki jego ust znów drgnęły, na ułamek sekundy unosząc się ku górze.
Nie spodziewała się, że będzie… taki, jakkolwiek powinna go określić. Ludzki? To słowo zdecydowanie nie pasowało do demona, a jednak im dłużej Eveline spoglądała na stojącego przed nią mężczyznę, tym właściwsze się wydawało. Gdyby nie jego oczy… Te przypominające czarne dziury, nieludzkie oczy…
Przesunęła się bliżej. Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym zrobiła niepewny krok, a potem kolejny, bezwiednie skracając dzielący ich dystans. Już nie słyszała szeptów, w zamian z zaskoczeniem rejestrując, że stała na wysłanej miękkim dywanem posadzce. Pomieszczenie, na które wcześniej nie zwróciła uwagi, a które przez plątaninę głosów była gotowa uznać za przestronną sale, okazało się pogrążonym w półmroku salonem. Widziała stół i niezajęte krzesła, ale nie poświęciła im więcej niż jednego spojrzenia. Jej wzrok raz po raz uciekał ku Lelielowi.
Spodziewała się po nim wszystkiego, kiedy w końcu przystanęła u jego boku. Podświadomie czekała na moment, w którym fascynacja zniknie, a on uświadomi jej, dlaczego uciekała przez tyle czasu. Próbowała zachować resztki zdrowego rozsądku, ale im dłużej wpatrywała się w roześmianą twarz, tym trudniejsze się to okazało. Znów zapragnęła wyciągnąć rękę ku jego twarzy i tym razem nie zdołała się powstrzymać. Zanim zdążyła się zastanowić, jej palce muskały zarośnięty, przyjemnie ciepły policzek.
Eveline wzdrygnęła się, zupełnie jakby poraził ją prąd. Jej oczy rozszerzyły się, gdy dotarło do niej jak blisko demona się znalazła. Stała zaledwie kilka centymetrów od niego – tak blisko, że mogła go dotykać… mogła poczuć bliskość jego ciała i…
Cofnęła się. Przynajmniej to miała w planach, bo ledwo spróbowała zabrać rękę, palce nieśmiertelnego bezceremonialnie zacisnęły się na jej nadgarstku.
– Spokojnie – wymruczał kojącym głosem. Poluzował uścisk, by w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic ujął oszołomioną Eve za rękę. – Czekałem na ciebie tyle czasu…
Czekałeś…?
Rozchyliła wargi, ale nie zdobyła się na wypowiedzenie choćby słowa. Czuła jak serce tłucze się w jej piersi, uderzając szybko i mocno, jakby chciało wyrwać się na zewnątrz.
– O, tak – oznajmił mężczyzna niemalże pogodnym tonem. Jego uśmiech stał się jeszcze bardziej czarujący. – Zdecydowanie zbyt długo.
Jego słowa zabrzmiały niewinnie, ale Eveline udało się wychwycić dziwną, na swój sposób niepokojąca nutę. To było niczym ostrzeżenie – rodzaj pretensji, która…
Nie chciała o tym myśleć.
Spróbowała odwrócić wzrok, ale nie była w stanie. Jego oczy ją hipnotyzowały, przenikając na wskroś i sięgając aż do duszy. Sprawiały, że coś w jej wnętrzu drżało, tęsknie wyrywając się na zewnątrz. Coś…
Wtedy znów usłyszała głosy – rozpaczliwe szepty, melodyjne słowa w obcym jej języku. Wzdrygnęła się, po czym spróbowała rozejrzeć, ale powstrzymała ją dłoń Leliela, kiedy ten nagle ujął ją pod podbródek. Zamarła w oczekiwaniu, posłusznie unosząc głowę i próbując powstrzymać wywołane jego dotykiem dreszcze.
– Kroczysz na granicy światów, Eveline – stwierdził cicho demon, ostrożnie dobierając kolejne słowa. – Słyszysz głosy uwiezionych w pustce? Potrafisz je zrozumieć?
– Co…?
– Cii… Posłuchaj – upomniał i tyle wystarczyło, by zdecydowała się dostosować do tego, czego oczekiwał. – Zamknij oczy i naucz się słuchać.
Zrobiła to, o co prosił. Jeszcze chwilę wcześniej dobrowolne pozwolenie sobie na stracenie go z zasięgu wzroku nie wchodziłoby w grę, a jednak kiedy przyszło co do czego, przyszło jej to równie naturalnie, co i oddychanie. Zacisnęła powieki, nieudolnie próbując ignorować fakt, że wciąż jej dotykał, a dłoń na policzku równie dobrze mogła okazać się tą, która zacznie ją dusić.
Tyle że nic podobnego nie miało miejsca. Jakby tego było mało, do Eveline z całą mocą dotarło, że trwała z zamkniętymi oczami trwała w objęciach demona i czuła się przy tym naprawdę bezpieczna.
Nostalgia. Niczym powrót do domu…
Wtedy znów usłyszała głosy, dostrzegła kłębiące się na granicy świadomości cienie. Były tam równie wyraźne, co i ci, którzy nawoływali do niej wcześniej. Równi prawdziwe jak dłonie, które sięgały ku niej, gdy na wpół przytomna kroczyła płonącymi korytarzami rezydencji. Jak Rebekah, z której piersi Marco wyrywał serce w udostępnionym jej wspomnieniu. Nawet jak zapętlona, umierająca raz za razem postać Vi – albo raczej tego, co ją udawało.
Gdzieś w pamięci zamajaczyło wspomnienie pamiętnego spotkania z Drake’em, kiedy przez ułamek sekundy była gotowa przysiąc, że znalazła się na cmentarzu. Widziała rzeczy, które rozpływały się samoistnie, niczym sen wraz z pierwszymi promieniami słońca. I, cholera, przez jakiś czas samej sobie wmawiała, że nie były prawdziwe, ale…
Ale były.
Zrozumiała to z całą mocą, nagle pojmując jak bardzo była ślepa. Trwała w ramionach Leliela i czuła, że świat, w którym przyszło jej żyć, pozostawał pod wieloma względami złożony – po stokroć bardziej niż pierwotnie sądziła. Wtedy pojęła, że przez cały ten czas spoglądała na nakładające się na siebie warstwy, szukając tej jednej i właściwej, choć w rzeczywistości wszystkie takie były. Musiała pozwolić im się na siebie nałożyć i zaakceptować jako całość. Musiała…
– Właśnie tak – rozbrzmiało tuż przy jej uchu. – Więc gdzie jesteśmy, miła? Salon czy może jednak sala tronowa? Jesteś tu ze mną, czy może towarzyszy nam ktoś jeszcze?
Głos Leliela ją oszołomił, tak jak i to, że wyraźnie poczuła jego oddech na policzku. Trzymał ją w ramionach, obejmując niczym kochanek oblubienicę. Z opóźnieniem poczuła jego dłonie na ciele – to, że trzymał dłoń na jej biodrze, dotykał twarzy, trzymał w zdecydowanym uścisku. Wtedy po raz pierwszy się zawahała, ale wątpliwości zniknęły równie nagle, co wcześniej się pojawiły. Nawet gdyby chciała, nie miałaby szansy się oswobodzić.
Mimo obaw otworzyła oczy. Nie doczekała się protestu ze strony Leliela, kiedy zaś zatrzepotała powiekami, z zaskoczeniem przekonała się, że wciąż stali w salonie. Byli sami, choć jakaś cząstka Eve zaprotestowała przed takim rozwiązaniem. Mogła wręcz przysiąc, że dopiero co… było inaczej. Cokolwiek to znaczyło. Z jakiegokolwiek powodu czuła niepokój, próbując zrozumieć, dlaczego w zasięgu wzroku nie widziała nikogo więcej.
Ale te szepty… Wciąż słyszała głosy. Słyszała tych, którzy wili się w mroku, wydając się wyciągać ku jej ramiona i wręcz błagać o to, by ich usłyszała.
Skrzywiła się. Uciekła wzrokiem w bok i wtedy dostrzegła płonący równym jasnym blaskiem ogień w kominku. Czy był tam wcześniej? Jak w ogóle wyglądało to miejsce? Ilekroć próbowała się rozejrzeć, zmieniało się, nie pozostawiając w jej umyśle choćby śladu wspomnienia, którego później mogłaby się uczepić.
Leliel również. Uświadomiła to sobie z opóźnieniem, uprzytomniając sobie, że choć chwilę wcześniej rozpływała się nad jego twarzą, nie potrafiła przywołać żadnego szczegółu. Nieważne jak pociągający nie byłby obejmujący ją mężczyzna, nie potrafiła odtworzyć jego wyglądu.
Niczym sen wraz z nadejściem poranka… Sen o poranku. Ale ja nie śnie, prawda?
Sen, poranek i nostalgia…
Wróciłam do domu.
Do domu.
Niespójne myśli mieszały się ze sobą. To i szepty, których nadal nie potrafiła ułożyć w całość.
– Nie rozumiem… – wyrwało jej się.
Cichy, wręcz błagalny jęk. Na nic więcej nie było ją stać, choć czuła, że powinna zdobyć się choćby na to, by jednak zwiększyć dzieląca ją od tego mężczyzny odległość. A może nie? Gdyby tylko potrafiła stwierdzić, co w tym szaleństwie było prawdziwe…
– To nic. Zrozumiesz. – Głos Leliela znów rozbrzmiał tuż przy jej uchu. Oddech owiał policzek, przyprawiając o coraz silniejsze zawroty głowy. Pragnęła im się poddać, tak jak i rozpłynąć w obejmujących ją ramionach. Pragnęła… – Wróciłaś do domu, Eveline. Moja perła nocy w końcu odnalazła swoje miejsce. – Ciepłe wargi z czułością musnęły jej szyję. – O nic więcej nie śmiałbym prosić.
Dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Bezwiednie odchyliła głowę, pozwalając, by wargi demona bardziej stanowczo przywarły do odsłoniętego gardła. Powinna czuć obrzydzenie, a jednak pozwalała na to, by obcy mężczyzna ją dotykał i to wydawało się dobre.
Sen, poranek i nostalgia…
Wróciła do domu. I pragnęła tu zostać.
Castiel
Nie chciał brać w tym udziału.
Stojąc w ciemnym, wypełnionym strachem i cieniami pokoju, Castiel był pewien tylko jednego: spierdolił po całości. Nie tak wyobrażał sobie… Cóż, w zasadzie wszystko.
Nie miał w planach płaszczyć się przed Drake’em i Aurorą. Nie chciał tu być. Zdecydowanie nie miał zamiaru patrzeć na to, co miało się wydarzyć później.
Tyle że nie miał wyboru.
Spoglądał w posadzkę, z całej siły zaciskając dłonie w pieści. Do diabła, czuł, że w którymś momencie poprzestawiał kości, ale to nie miało znaczenia. Odrobina bólu okazała się niczym w porównaniu do frustracji, która wypełniała go coraz bardziej i bardziej, z każdą przemijającą sekundą. I choć początkowo liczył, że jakakolwiek fizyczna niedogodność pozwoli mu zachować zimną krew, przez moment miał ochotę odwrócić się na pięcie i trzasnąć drzwiami.
Zrobił swoje. Teraz oczekiwał tylko jednego, a jednak…
Potrząsnął głową. Dyskretnie spojrzał na Aurorę, ale ta stała zwrócona do niego plecami, z twarzą ukryta za kurtyną jasnych włosów. Wtedy do Castiela z całą mocą dotarło, że była przerażona, choć skrzętnie próbowała to ukryć. Och, wszyscy byli. Nawet Drake, choć wampir zdecydowanie nie podejrzewałby Stearnsa o takie uczucia. Z drugiej strony, jeszcze jakiś czas temu równie nieprawdopodobne wydałoby mu się to, że sam okaże się na tyle zdesperowany, by układać się z tą gnidą.
Teraz oboje zachowywali się tak, jakby nie widzieli Castiela – i Drake, i Aurora. Żadne nie paliło się do wywiązania z umowy. Chcąc nie chcąc musiał zabawić tu do końca, choć aż kusiło go, żeby wyjść, odszukać Katerinę i wraz z nią opuścić to przeklęte miejsce.
Katerina. Przecież w tym wszystkim od samego początku chodziło wyłącznie o jego słodką Katerinę…
Teraz nie ma czasu na twoje smęty, rozbrzmiało w umyśle Castiela.
Zacisnął usta, słysząc mentalny głos Aurory. Wciąż unikała jego spojrzenia, ale to nie powstrzymało jej zaczęciem rozmowy. Już nie brzmiała tak pewnie jak wcześniej, gdy igrała z nim, na każdym kroku podkreślając swoją dominację. Zupełnie jakby od dnia, w którym się widzieli, zdążyła złamać się i postarzeć o przynajmniej dekadę. Co prawda w jej głosie pobrzmiewała zdecydowana, ostra nuta, ale jej ton kojarzył się Castielowi z przestraszoną dziewczynką, nie zaś z charyzmatyczną kobietą, która przy odrobinie szczęścia mogłaby wyrwać mu serce.
Właśnie dlatego nie wątpił w to, że się bała. A jeśli w pokoju znajdowało się coś, co przerażało Aurorę, coś zdecydowanie musiało być na rzeczy.
Wielokrotnie zastanawiał się kim jest Leliel. Spotykał na swojej drodze demony, zabijał je i podsycał konflikt, a jednak przez minione lata ani razu nie miał okazji spotkać z tą istotą twarzą w twarz. Teraz nieśmiertelny znajdował się gdzieś na wyciągnięcie ręki, paradoksalnie stanowiąc jedyną szansę Castiela.
Wampir uniósł głowę, dyskretnie spoglądając na skrytą w mroku postać. Od pierwszej chwili, w której zobaczył tę istotę, do głowy przyszło mu tylko jedno porównanie: cień. Leliel był niczym skryta w mroku dusza, niespokojna i pod każdym względem niepokojąca. Milczał, ale to wystarczyło, by wzbudzić w obecnych wątpliwości. Castiel jakoś nie wątpił, że igranie z demonem, zwłaszcza na jego własnym terytorium, było niczym prośba o szybką śmierć. Albo gorzej.
Zacisnął usta. Pozwolił sobie na tylko tyle, choć w rzeczywistości całe jego ciało rwało się do tego, żeby zaprotestować. Instynkt krzyczał, nakazując przygotować się do obrony. Miał przed sobą kogoś, kto od tak dawna pozostawał wrogiem, a jednak…
Odrzucił tę myśl, tak jak i wiele innych, które dręczyły go od chwili podjęcia decyzji. Czy to w ogóle miało znaczenie? Robił to, co uważał za słuszne. Jedyne, co mu pozostało, jeśli chciał zachować zdrowe zmysły.
Tyle że samo to, że tutaj był, świadczyło o czymś przeciwnym, wielokrotnie wykraczając poza desperację.
Leliel krążył, przynajmniej początkowo, póki w pokoju nie pojawiła się Eveline. Castiel nie miał odwagi spojrzeć nieruchome, wiotkie ciało, które spoczęło u stóp demona. Robiło mu się gorąco, kiedy widział jak ten w milczeniu przypatrywał się dziewczynie. Jak wodził wzrokiem po jej smukłej sylwetce, śledził kolejne wdechy i wydechy… Wpatrywał się w nią tak, jakby potrafił dostrzec coś, czego wszyscy wokół mogli się co najwyżej domyślać.
Gdyby miał oceniać, powiedziałby, że dziedziczka Nightów wyglądała na martwą. Co prawda słyszał bicie serca, to jednak wydawało się tak ciche i nierówne, że z powodzeniem mogłoby okazać się wytworem wyobraźni. W gruncie rzeczy od samego początku wiedział, że skazywał tę dziewczynę na śmierć, ale cena była tego warta. Życie za życie. Mógł poświęcić każdego, byleby tylko oddać wolność Katerinie.
To przynajmniej wmawiał sobie przez cały ten czas, również wtedy, gdy osobiście wbijał kołek w pierś własnego brata.
Jeśli Marco żywił względem tej dziewczyny choć cząstkę uczucia, którym Castiel darzył Katerinę, powinien zrozumieć.
Z jakiegoś powodu jego własne przekonania brzmiały jak wierutne kłamstwo.
Cisza dzwoniła mu w uszach. Miał wrażenie, że oszaleje, jeśli choć chwilę dłużej zostanie w tym pokoju, świadom obecności Leliela i bezwładnej niczym laleczka Eveline. Miał wrażenie, że coś mu umykało – coś nader istotnego – ale czy to w ogóle było ważne? Nie chciał brać w tym udziału. Nie chciał… niczego. Odegrał swoją rolę i tyle mu wystarczyło.
Nic nie wskazywało na to, by kogokolwiek obchodziło to, czego sobie życzył. Przez moment zastanawiał się, czy gdyby odważył się odwrócić i wyjść, ktokolwiek skomentowałby to chociaż słowem. Nie znał się na demonach, zaś ryzykowanie wszystkiego tylko dlatego, że puszczały mu nerwy, nie wchodziło w grę, ale mimo wszystko…
Był ktoś jeszcze. Castiel starał się nie myśleć o Liamie, ale jego obecność okazała się równie uciążliwa, co i przeciągające się oczekiwanie. Tak naprawdę wampir nie musiał nic mówić. Nie musiał nawet na niego patrzeć – to jedno, jedyne spojrzenie, które wymienili w drodze tutaj, mówiło samo za siebie. „Zdrajca” – komunikował samą sobie nieśmiertelny i choć nigdy nie był kimś, na kogo opinii szczególnie by Castielowi zależało, z jakiegoś powodu ta myśl okazała się nieznośna.
To nic. To nic. To nic…
Miał ochotę krzyczeć. Przerwać ciszę, zażądać tego, po co przyszedł, a potem… Potem po prostu uciec. Z daleka od Haven, z daleka od konfliktu. Przecież w tym wszystkim nigdy nie chodziło o to cholerne miasto, walkę czy więzi rodzinne. Nie żeby to ostatnie kiedykolwiek wchodziło w grę w jego przypadku.
Mętlik w głowie doprowadzał go do szału. W efekcie omal nie przegapił tego, co w innym wypadku wydałoby mu się równie oczywiste – niczym nagły rozbłysk światła gdzieś na granicy świadomości. Dyskretnie zacisnął dłonie w pięści, całym sobą walcząc o zachowanie neutralnego wyrazu twarzy. Nie uniósł głowy, choć przez moment miał ochotę ją poderwać, instynktownie reagując na obecność aż nazbyt dobrze mu znajomej osoby.
Kretyn, pomyślał w oszołomieniu. Na nic więcej nie było go stać.
Nie zmieniając neutralnego wyrazu twarzy, Castiel spróbował omieść wzrokiem pomieszczenie. Jego spojrzenie mimowolnie powędrowało w kierunku Liama, ten jednak pozostawał niewzruszony. Tkwił w miejscu ze spojrzeniem utkwionym w ścianie, nieobecny i cichy, jakby próbował udawać, że nic z tego, co działo się wokół niego, nie miało miejsca.
A potem w oczach Liama pojawił się niepokojący błysk i wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Wampir bez jakiegokolwiek ostrzeżenia przemieścił się, błyskawicznie pokonując odległość dzielącą go od Drake’a. Zderzyli się z impetem, zakłócając przenikliwą ciszę. Obaj zatoczyli się, by w następnej sekundzie wylądować na podłodze.
Aurora syknęła. Wyprostowała się niczym struna, przybierając pozycję gotowego do ataku drapieżnika.
Leliel nawet nie drgnął. Wciąż tkwił w ciszy u boku nieprzytomnej dziewczyny, obojętny na walczące wampiry. Nie zaszczycił żadnego z nich choćby i spojrzeniem, całym sobą skupiony na Eveline.
Tyle wystarczyło Castielowi, by zrozumieć, że właśnie otrzymał odpowiedź. Obojętny na chaos, który nagle zapanował wokół niego – na wszystkich obecnych, na Eveline i przebłysk na granicy świadomości – błyskawicznie wycofał się ku drzwiom. Nie oglądając się, błyskawicznie wypadł na korytarz i odetchnął, gdy tylko znalazł się tuż za progiem.
To była jego szansa. Teraz musiał tylko znaleźć Katerinę i stąd wyjść. Nic więcej, nic mniej.
Obowiązek skończony.
Z jakiegoś powodu ta myśl wcale nie przyniosła mu ulgi.
Ehm, ehm… Zostawię to tutaj, okej? Jakieś podejrzenia? Dzięki wielkie za obecność i do napisania przy następnej okazji. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz