Eveline
Nie zasypiaj. Nie zasypiaj…
Ale
dotrzymanie obietnicy wcale nie było takie proste. Siedziała w jednej
pozycji, skulona i z palcami wplecionymi we włosy. Początkowo wciąż czuła
się poruszona i zdecydowanie zbyt pobudzona, by choćby myśleć o śnie,
ale z czasem przytłoczyły ją przenikliwy spokój oraz panująca dookoła
cisza. Ledwo była świadoma obecności Liama, zwłaszcza że ten milczał, nie
wspominając o tym, że ograniczył kolejne wdechy i wydechy do minimum.
Eve nie byłaby zdziwiona, gdyby okazało się, że jako wampir w ogóle nie
potrzebował powietrza.
Poniekąd
miała ochotę pójść w jego ślady. Czuła się, jakby dryfowała, z każdą
kolejną sekundą zapadając w pustkę. Trwała gdzieś na pograniczu, z łatwością
mogąc wrócić do świata, który wciąż majaczył w jej umyśle – pełnego tych
dziwnych szeptów, które…
– Eveline.
Wzdrygnęła
się, słysząc swoje imię. Poderwała głowę tak gwałtownie, że aż uderzyła tyłem o ścianę.
Syknęła, machinalnie przyciskając palce do obolałego miejsca. Z wyrzutem
spojrzała w kierunku, z którego doszedł – jak dotarło do niej z opóźnieniem
– głos Liama.
–
Przestraszyłeś mnie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Parsknął w odpowiedzi,
bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto miał z tego powodu wyrzuty
sumienia. Nie odezwał się nawet słowem, ale tak naprawdę nie musiał. Znów
trwali w ciszy – ona przytomniejsza niż do tej pory, co zresztą musiało
być jedynym celem Liama. Nie sądziła, by mogła wymagać od niego czegoś więcej.
Utknęli w martwym
punkcie. Z jej winy, o czym nie potrafiła zapomnieć nawet na moment,
nieważne jak mało znaczące wydawały się wyrzuty sumienia. Chciała coś wymyślić,
ale bierność wampira jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że to strata
czasu. Kto jak kto, ale ten mężczyzna nie należał do osób, które ot tak się
poddawały.
Zawahała
się. Mętlik w głowie dawał jej się we znaki, choć za wszelką cenę
próbowała nad nim zapanować. Raz po raz powracała do niej myśl, że Liam najpewniej
doskonale wiedział, co sobie myślała – w końcu robiła to „za głośno”, cokolwiek
to oznaczało. Nie reagował i była mu za to wdzięczna, ale i tak
poczuła się nieswojo, zwłaszcza gdy przyłapywała się na tym, że raz po raz analizowała
również jego zachowanie.
Było zbyt
cicho. Za cicho na cokolwiek, ale…
Wyprostowała
się, próbując znaleźć sobie wygodniejszą pozycję. Nie żeby to w ogóle
miało znaczenie, skoro oczekiwała na… mniej lub bardziej brutalną śmierć, ale
najwyraźniej nawet w takiej sytuacji człowiek wciąż potrzebował komfortu.
To przynajmniej sobie wmawiała, próbując zagłuszyć paniczny, narastający w jej
wnętrzu lęk. Czekanie okazało się gorsze niż stanie oko w oko z Drake’em,
podczas gdy ten wyrywał cudze serce i lubieżnie spoglądał na tętnicę
szyjną potencjalnej ofiary. Patrzył tak nawet na nią, chociaż oboje wiedzieli,
że jej krew pozostawała dla kanibala bezwartościowa.
Serce Eveline
zabiło szybciej, rozpaczliwie trzepocząc się w piersi. Zacisnęła powieki,
przycisnęła obie dłonie do twarzy i zamarła, całą sobą żałując, że jednak
nie mogła spróbować uciec w sen. Przez chwilę trwała w nicości,
czekając aż głos Liama znów sprowadzi ją na ziemię – na choćby chwilową rozmowę,
nawet jeśli ta miałaby sprowadzać się do monologu – ale nic podobnego nie miało
miejsca.
Tylko
cisza.
I
dobrze, jak sobie chcesz. Nie zależy mi. Nie… zależy.
Czekała,
ale nic się nie zmieniło. I z jakiegoś powodu zaniepokoiło ją to bardziej
niż cokolwiek innego – zwłaszcza gdy wraz z upływem czasu ogarnęło ją jeszcze
intensywniejsze niż do tej pory zmęczenie. Być może to oznaczało, że Liam
stracił cierpliwość i po prostu odpuścił, ale…
Usiadła,
podrywając głowę. W ciemnościach widziała niewiele, ale oczy zdążyły przywyknąć
do mroku na tyle, by pozwolić Eve dostrzec pojedyncze kształty. Nasłuchiwała,
ale poza własnym przyśpieszonym oddechem nie słyszała niczego więcej.
Ale za to
czuła.
Zamrugała,
chociaż to niewiele zmieniło. Przez chwilę czuła się, jakby znów została
wyrwana ze snu. Czuła coś, czego nie potrafiła nazwać – zbyt odległego,
abstrakcyjnego i dziwnego, by jej umysł zdołał to przetworzyć. Mimo wszystko
ten zapach przesycał powietrzę, dając się we znaki przy każdym wdechu. Z opóźnieniem
pomyślała, że musiał być tu już wcześniej, choć dopiero w tamtej chwili
dotarł do niej w pełni.
Gdyby
wszystko było inne, nie rozpoznałaby go. Kto wie, może nawet nie zdołałaby
wyczuć, jeśli na jej drodze nigdy nie stanąłby Marco. Na samą myśl wzdrygnęła
się i przesunęła językiem po wargach – niechciany impuls, który sprawił,
że coś przewróciło jej się w żołądku. Przełknęła z trudem, przez
moment czując się tak, jakby w przełyku miała olbrzymią kulę. Nie w ten
sposób powinna reagować na… krew.
Wampira
posoka wciąż krążyła w jej organizmie, podsycając zmysły. Eveline nie
miała co do tego wątpliwości, nie wyobrażając sobie, że to adrenalina mogłaby
doprowadzić do sytuacji, w której wychwyciłaby coś takiego.
Marco i Castiel.
Nie wiedziała czy istnieją jakiekolwiek standardy, które decydowały o czasie
działania wampirzej krwi, ale to nie zmieniało najważniejszego: w ostatnim
czasie miała z nią styczność zbyt wiele razy.
Poruszyła się,
z trudem dźwigając na nogi. W następnej sekundzie zatoczyła się, potknęła
o coś w ciemnościach i jak długa poleciała w kierunku, w którym
– o ile nie myliła ją pamięć – słyszała głos Liama. W ostatniej
chwili udało jej się w porę wyciągnąć dłonie i zacisnąć je na kratach
do sąsiedniej celi. Prawie tego nie zarejestrowała, całą sobą skupiona na
próbach wychwycenia czegokolwiek, co świadczyłoby o obecności wampira.
– Czy wszystko…?
– Urwała, po czym przełknęła z trudem. Głos na moment ugrzązł jej w gardle.
– Wszystko w porządku? Hej…
– Dlaczego
miałoby nie być?
Poczuła, że
kamień spada jej z serca, ale nawet wtedy się nie uspokoiła. Co prawda
jego głos brzmiał równie pewnie i znajomo co zazwyczaj, ale Eveline wyczuła
w nim coś, co jedynie bardziej ją zaniepokoiło. Dłonie drżały, ślizgając
się na kratach za sprawą potu.
–
Pomyślałam… Sama nie wiem, ale wydawało mi się, że…
– Wydawało
jest tu słowem kluczowym – odparł szorstko Liam. Zaraz po tym westchnął i to
wystarczyło, by uświadomiła sobie, że znajdował się bliżej niż mogłaby
przypuszczać. – Nie przejmuj się. Jeśli ktoś tutaj coś wymyśli, to będę to ja.
Kłamał jak z nut.
Słuchając jego słów, miała wrażenie, że nawet szczególnie się nie starał –
mówił, ale z równym powodzeniem mógłby myśleć. Jego słowa brzmiały płasko,
pozbawione modulacji i pewności siebie. Niczym wymówka, w którą nawet
on nie był w stanie uwierzyć.
W pamięci
wciąż miała ostatnie spotkanie, kiedy poszła do niego porozmawiać o Belli –
to, blada cerę i liczne ślady ugryzień, które pozostawiła na jego skórze
nowo przemieniona wampirzyca. Nie wątpiła, że miała do czynienia z kimś
silnym i wiekowym, ale w tamtej chwili…
Mocniej
zacisnęła palce na kratach. Poczuła ból, kiedy paznokcie wpiły się w skórę,
ale to nie zrobiło na niej wrażenia.
Usłyszała
za to, że Liam nagle zaczerpnął tchu, reagując na zapach jej krwi równie gwałtownie,
co i ona dla niego.
– Śmiało –
wyszeptała, próbując w ciemnościach stwierdzić, gdzie tak naprawdę się znajdował.
– Jeśli mogę…
– Nie.
– Ale…
Huk ją
ogłuszył. Aż wzdrygnęła się, kiedy w ciszę wdarł się bliżej nieokreślony
odgłos. Kraty aż zadrżały, gdy coś z impetem uderzyło w nie od
drugiej strony. W następnej sekundzie serce Eveline zamarło, ledwo tylko
zauważyła… oczy. Lśniące w mroku, doskonale wyraźne, wpatrzone wprost w nią
tęczówki.
Poczuła na
twarzy ciepły oddech i to wystarczyło, by pojęła, że Liam znajdował się
tuż przed nią. Słyszała jak spazmatycznie chwytał oddech i dopiero wtedy
pojęła, że przez cały ten czas się powstrzymywał. Przypominały dwa rozżarzone węgliki
– inne niż szkarłat, który przez moment zamajaczył jej we wspomnieniach Marco.
Powinno ją to uspokoić, a jednak nie była w stanie się poruszyć,
przez moment czując się jak sparaliżowana.
Nogi
odmówiły jej posłuszeństwa. Z wolna osunęła się na ziemię, wciąż przytrzymując
się krat.
Znajdowali
się tak blisko siebie – ona i Liam – rozdzieleni zaledwie warstwą żelaza. I choć
nie widziała jego twarzy, nawet przez moment nie wątpiła, że kraty nie stanowiły
żadnej ochrony.
– Nie
– wychrypiał.
Ledwo była w stanie
go zrozumieć. Dźwięk, który wyrwał się w jego piersi, przypominał bardziej
charkot niż cokolwiek innego. Zimny dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa Eveline;
serce zabiło jeszcze mocniej, niezmiennie prowokując, choć tak bardzo próbowała
nad sobą zapanować.
Nie
poruszyła się. Nawet gdyby mogła, nie miała dokąd uciec.
Napięcie nie
ustąpiło nawet na moment. W jednej chwili wszelakie inne zagrożenie zeszło
gdzieś na dalszy plan, pozbawione znaczenia i sensu. Co z tego, że znajdowała
się w domu Drake’a? Że czekało na nią coś gorszego niż wampir-kanibal,
który z jakiegoś powodu więził ją w tym miejscu? Że z jakiegoś
powodu przeznaczenie doprowadziło ją do tego miejsca? Co z tego, skoro
wszystko mogło skończyć się tu i teraz, tak po prostu, przez chwilę
nieuwagi, która…?
– Nigdy…
Nigdy bym cię nie skrzywdził – rozbrzmiało w ciemnościach. Głos Liama
wciąż brzmiał jak warkot, ale bez trudu zrozumiała każde słowo. Zanim zdążyła
się zastanowić, palce wampira znalazły wolną przestrzeń między kratami i wylądowały
na jej twarzy, czule przesuwając się po policzku sparaliżowanej ze strachu
kobiety. – Jesteś jak ona. Zbyt ufna… Zbyt dzielna.
Dzielna? To
było ostatnim, co by o sobie powiedziała. Właściwsze wydawało się:
cholernie naiwna. W innym wypadku już dawno wyjechałaby, zostawiając w cholerę
cały ten świat i dom, w którym nigdy nie miała poczuć się w pełni
bezpieczna.
A jednak
była tutaj, klęcząc naprzeciwko kogoś, kogo intencji wciąż nie potrafiła
zrozumieć. Gdyby na miejscu Liama znajdował się Marco, wiedziałaby chociaż
czego chciała – albo powinno chcieć – ale…
Tyle że w tamtej
chwili również to czuła. Była tego równie pewna, co i wtedy, gdy pozwalała
Castielowi napić się swojej krwi.
Dłoń Liama
wciąż spoczywała na policzku Eveline. Jej własna drżała, kiedy uniosła ją, by z pewnym
trudem zlokalizować przestrzeń między kratami. Miała wrażenie, że zagłębiała
rękę w ciemność, aż prosząc się o nieszczęście. Oczami wyobraźni
widziała skryte w mroku szczęki, które w każdej chwili mogły zacisnąć
się na jej ramieniu, by raz na zawsze oddzielić je od reszty ciała. Och, jak w jakimś
idiotycznym horrorze – jednym z tych, który kiedyś oglądała.
Irracjonalność
tej myśli pozwoliła jej się choć trochę rozluźnić. Eve chwytała się resztek
neutralnych tematów, próbując zachować jasność myślenia. Oczami wyobraźni wciąż
widziała twarz Liama – te jego bystre, spoglądające na nią z wyższością
oczy, którym tak daleko było do lśniących, wygłodniałych tęczówek, które spoglądały
na nią teraz…
– W-wzmocnij
się – wykrztusiła, powstrzymując instynktowne pragnienie, by cofnąć rękę, gdy
palcami natrafiła na przeszkodę. Była niemalże pewna, że to jego tors; czuła
unoszącą się w rytm przyśpieszonego oddechu pierś. – Mnie nic nie będzie.
Jak dziwnie
to brzmiało. Miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd trwała w ramionach
Marco, dając mu swobodny dostęp do swojej szyi. Teraz nie mogła sobie na to
pozwolić, ale zaoferowanie nadgarstka wydało jej się równie sensownym
posunięciem. Co prawda na myśl o ugryzieniu robiło czuła narastające
zawroty głowy, ale…
A potem w ciemnościach
rozbrzmiał pełen niedowierzania śmiech.
Początkowo
nie rozpoznała głosu Liama – zaskoczonego i łagodnego, innego niż do tej pory.
Znajoma była wyłącznie zwierzęca nuta, której nie potrafił ukryć nawet mimo
tego, że wciąż zachowywał kontrolę. Błysk w jego oczach na moment
przygasł, kiedy mężczyzna zamknął powieki. Ostatni raz przesunął placami po jej
policzku, po czym zabrał rękę, ale poza tym nie próbował się odsunąć – wciąż
czuła pod palcami falującą pierś.
– Och,
dziecko… Dziecko…
Nie była
pewna, czy sobie z niej kpił. Na tym zresztą polegał problem z Liamem:
od początku zachowywał się w zbyt wyniosły, zdystansowany sposób, by
zdołała przewidzieć jego reakcję. Z równym powodzeniem mogło okazać się,
że nawet jej nie lubił, chroniąc tylko przez wzgląd na Marco. Co prawda to
wciąż niczego nie wyjaśniało, ale…
I znał jej
matkę.
Wpisy w pamiętniku
mówiły same za siebie, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie.
Czekała, w duchu
odliczając kolejne sekundy. Ciągnęły się w nieskończoność, przypominając
wieczność, choć w rzeczywistości nie były dłuższe niż przerwy między
kolejnymi oddechami. Eveline trwała w bezruchu, wciąż z wyciągniętą
przed siebie ręką, choć powoli zaczynała wątpić w to, czy Liam zamierzał ulec.
Gdyby miał rozerwać jej żyły, zrobiłby to już dawno.
Kiedy w końcu
się poruszył, jego ruchy okazały się zaskakująco świadome i delikatne.
Zesztywniała, gdy jak gdyby nigdy nic ujął ją za rękę, wcześniej przeciągle
wzdychając. Jego uścisk był pewny i silny – wystarczający, by zrozumiała,
że już nie miała szansy na to, żeby się wycofać.
Nie żeby
miała to w planach. Posłusznie przekręciła ramię w taki sposób, by uwydatnić
żyły na nadgarstkach. Mimowolnie napięła mięśnie i zaraz tego pożałowała,
gdy poczuła dwa ukłucia – szybkie i precyzyjne, odczuwalne w tym
samym momencie. Kły przecięły skórę, a Liam przyssał się do rany, powoli spijając
oferowaną mu krew.
Zachowywał
się inaczej niż Castiel, o wiele bardziej opanowany i wprawiony. Jego
dotyk miał w sobie coś kojącego, prawie jak Marco, choć Eveline nie wyczuła
tego podekscytowania, które towarzyszyło im, gdy starszy Salvador karmił się krążącą
w jej żyłach krwią. Gdyby miała porównywać, określiłaby ruchy Liama…
sterylnymi. Prostymi. Precyzyjnymi. Jak procedura medyczna, która nie wymagała
zbędnych emocji.
Napięcie z wolna
ustąpiło, pozostawiając po sobie zmęczenie. Zakręciło jej się w głowie –
czy to przez nadmiar bodźców, czy upływ krwi.
Wystarczy,
rozbrzmiało w jej umyśle.
Wtedy
pierwszy raz poczuła jego mentalną obecność. Zamrugała, zaskoczona takim obrotem
spraw, choć powinna się tego spodziewać. No, tak… Dopiero wtedy
dostrzegła kolejną różnicę między tym, co działo się wokół niej, a doświadczeniami
z Marco i Castielem. Zrozumiała jak bardzo opanowany w całym tym
szaleństwie okazał się Liam. Czuła jego obecność, ale nie tak intensywnie jak
wcześniej. To było niczym przebłysk – łagodne muśnięcie – który przygasł równie
nagle, co wcześniej się pojawił. Jeśli ktoś w tej chwili miał kontrolę, to
wyłącznie wampir.
Jego umysł
okazał się jasny i niedostępny, przez co nie była w stanie sięgnąć
dalej niż do tego, co chciał pokazać. Mentalny głos ją otrzeźwił, ale i tak
ledwo zarejestrowała moment, w którym Liam poluzował uścisk, którym
otaczał jej ramię. Językiem przesunął po ugryzieniu, w następnej sekundzie
jak gdyby nigdy nic składając na nadgarstki Eveline subtelny pocałunek.
– Dziękuję –
rzucił takim tonem, jakby właśnie zjedli wspólną, niezobowiązującą kolację. Jakby
to, że właśnie otworzyła sobie dla niego żyły, nie miało znaczenia. – Masz
niskie ciśnienie… Odpocznij trochę, co? – podjął, poluzowując uścisk. – Będę
czuwał. Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę. – Wampir zamilkł zaledwie na kilka sekund, ale
Eve wydawało się to wiecznością. – Bez zasypiania – dodał z naciskiem.
Ostatni raz
dostrzegła w mroku błysk jego oczu – znów skupionych i bystrych, takich
jak zapamiętała. Uścisk na jej ramieniu zelżał, ale dopiero w chwili, w której
spróbowała przyciągnąć rękę do siebie, w pełni dotarło do niej jak bardzo
ta była zesztywniała. Bezmyślnie pomasowała ramię, przez cały ten czas
spoglądając w mrok. Wyczuła ruch, kiedy Liam poderwał się na równe nogi,
ale nie była w stanie stwierdzić, dokąd skierował kroki.
Serce wciąż
tłukło jej się w piersi, naprzemiennie to zwalniając, to znów
przyśpieszając. Czuła je wyraźnie, przez moment mając wrażenie, że mięsień dokona
niemożliwego i jednak się zmęczy. Ucisk w piersi i upływ krwi dawały
jej się we znaki bardziej niż cokolwiek innego. Nagle perspektywa snu wydała
się nader kusząca – to, by jednak zaryzykować, skulić się na posadzce i…
Gdzieś na
granicy świadomości wychwyciła cichy dźwięk. Wyprostowała się w chwili, w której
doszły ją zbliżające się ku nim kroki.
– Dla mnie
nie byłaś taka łaskawa, mademoiselle – rozbrzmiało w ciemnościach.
Nie
odpowiedziała. Nawet nie próbowała szukać wzrokiem Drake’a aż do momentu, w którym
ten uchylił drzwi jej celi. Dostrzegła jego smukłą sylwetkę, ale ta z równym
powodzeniem mogłaby okazać się wytworem jej wyobraźni.
– Ty… –
rzucił ostrzegawczym tonem Liam.
– Nie rób
nic głupiego, jasne? Wydawało mi się, że już to ustaliliśmy – przerwał mu szorstko
Starns. Przemieścił się, w następnej sekundzie bezceremonialnie dopadając
do Eveline i szarpnięciem podrywając ją do pionu. Zatoczyła się,
odzyskując równowagę wyłącznie dzięki żelaznemu uściskowi nieśmiertelnego. –
Jakbym chciał was pozabijać, to bym to zrobił.
– Skrzywdź
dziewczynę, a przysięgam, że…
– Że co? –
przerwał ponownie Drake. Wciąż obejmując Eve, parsknął pozbawionym wesołości
śmiechem. – Uwierz mi, że w tej chwili jestem twoim najmniejszym problem.
Was oboje. I nie mam czasu, żeby negocjować i bawić się w półśrodki.
– Zamilkł, czekając aż jego słowa w pełni dotrą do obecnych. – Oszczędź
sobie składania obietnic bez pokrycia, Liamie – dodał, a jego głos
zabrzmiał zaskakująco łagodnie. – Możesz spokojnie iść z nami albo puścić
ją tam samą. To już nie ma znaczenia.
Eveline
poczuła, że robi jej się zimno. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że drży,
przez moment wręcz błogosławiąc fakt, że wciąż podtrzymywały ją cudze ramiona –
i to nawet Drake’a. Nie miała pewności, czy ten zamilkł, czy mówił coś
więcej, zbyt skupiona na jego wcześniejszych słowach.
Tym oraz dziwnym
uczuciu, które nagle ją ogarnęło.
Wciąż była
zmęczona, ale senność zeszła gdzieś na dalszy plan. Poczuła się tak, jakby po
długim okresie dryfowania w mroku, wyszła wprost na słońce. Tkwiła w pogrążonej
w mroku celu, ale jej umysł stał się jasny, a zmysły z całą mocą
podsunęły coś, co do tej pory jej umykało. Wystarczyła chwila, by poczuła cudzą
obecność – bliskość kogoś, o kim wiedziała, że nadejdzie, choć tak bardzo
tego nie chciała.
Coś czaiło
się w pobliżu, niekoniecznie w lochach, ale to nie było ważne. Jej
dusza drżała, porażona obecnością istoty, która…
Nigdy
wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego. Ta nagła świadomość porażała, równie
nadnaturalna, co i niespójne szepty, które coraz częściej zdarzało się jej
słyszeć. Cokolwiek znajdowało się w budynku, pobudzało w niej tę część
natury, o której wolałaby zapomnieć.
Mogła
udawać, że niespójne szepty i obrazy były co najwyżej wytworem jej
wyobraźni. Mogła, ale co z tego, skoro to nie była prawda?
Wyprostowała
się niczym rażona prądem. Na ramionach poczuła uścisk dłoni Drake’a, kiedy ten
chwycił ją w bardziej zdecydowany sposób, jakby obawiając się, że spróbuje
wyrwać się z jego uścisku.
Spojrzała
mu w oczy. Zaskakująco wyraźnie widziała lśniące w mroku, przypominające
ciemniejące niebo tęczówki.
– Chodźmy –
zadecydował.
Nie
próbowała protestować. Na chwiejnych nogach ruszyła za nim, kiedy pociągnął ją
ku schodom, narzucając stanowcze, choć wciąż ludzkie tempo. Nie obejrzała się,
żeby sprawdzić, czy Liam podążał za nimi, czy może jednak zdecydował się ją
zostawić. Nic już nie miało znaczenia.
Liczyły się
tylko niespójne szepty, które nagle rozbrzmiały w jej głowie –
przytłumione, ale obecne… podekscytowane… Kusiły i czekały.
A ona szła
im na spotkanie.
☾
Byli
wszędzie – wiedziała o tym, choć nie mogła ujrzeć ich skrytych w mroku,
oszałamiająco pięknych twarzy. Kłębili się niczym pozbawione materialnej
powłoki cienie: piękni, eteryczni i straszni. Słyszała jak szepcą, choć
jej marny słuch nie był zdolny do tego, by złożyć melodyjne głosy
nieśmiertelnych w zrozumiałe słowa. A jednak mimo to mogłaby
przysiąc, że niektórzy z nich nie używali angielskiego, posługując się
łaciną i innymi, równie starymi jak oni sami językami, których nigdy nie
miało być dane jej poznać. Mogła jedynie zgadywać, co wywołało tak wielkie
poruszenie w szeregach obserwujących ją postaci, choć to znowu nie było
takie trudne.
Odpowiedź była prosta, a ona znała ją doskonale.
Wiedziała przez te wszystkie tygodnie, że wszystko od samego początku
sprowadzało się do niej i tego, kim była.
Ona sama. Zwyczajny, marny człowiek, który wzbudzał strach
w odwiecznych, jak gdyby choć w minimalnym stopniu im dorównywała. To
nie miało najmniejszego sensu, jednak zaczynała już powoli przywykać do myśli
o tym, że świat nie jest tak prosty i poukładany, jak myślała
zaledwie trzy miesiące temu, kiedy jej życie w tak nieoczekiwany sposób
stanęło na głowie. Już dawno odkryła, że nie jest w stanie żałować żadnej
z podjętych decyzji, która ostatecznie doprowadziła ją do tego miejsca –
a tym bardziej, że los postawił na jej drodze miłość życia, chociaż cena,
którą ostatecznie przyszło jej zapłacić za kilka chwil szczęścia, okazała się
o wiele wyższa, niż mogłaby przypuszczać.
Czuła się nieswojo, świadoma dziesiątek śledzących ją par
oczu, kontrolujących każdy kolejny ruch – każdy krok, który skracał dystans
dzielący ją od niewielkiego, kamiennego wzniesienia. Wiedziała, że gdyby tylko
uniosła głowę, zobaczyłaby wcielenia zła i doskonałości – swoją śmierć
i przeznaczenie – ale była zbyt wielkim tchórzem, by się na to zdobyć.
Nawet próbując Go ignorować, była świadoma Jego obecności zdecydowane bardziej
niż bliskości pozostałych nieśmiertelnych. Sama ta wiedza i poczucie, że
On jest na wyciągnięcie ręki, kusiły ją równie mocno, jak wszystkie te sny,
w których pojawiał się, odkąd zdecydowała się wrócić do miejsca swojego
pochodzenia; pożądała go i ta świadomość była okropna.
Ukradkiem rozejrzała się dookoła, starannie omijając tego,
który na nią czekał. Podchwyciła spojrzenie Drake’a, a wampir uśmiechnął
się z wyższością, wyraźnie zadowolony, że to jemu przypadał zaszczyt
doprowadzenia jej do swojego mistrza. Zachowawszy neutralny wyraz twarzy,
przeniosła wzrok na Liama i w efekcie doznała niemałego szoku,
doszukując się w jego spojrzeniu czegoś, czego zdecydowanie się nie
spodziewała. Pierwszy raz dostrzegła strach w tych zwykle surowych,
ciemnych oczach i choć za wszelką cenę próbował go ukryć, maska
obojętności, którą przybrał od dłuższego już czasu, okazała się
niewystarczająca. Nigdy nie podejrzewała, że to właśnie on będzie jej towarzyszył,
kiedy nadejdzie dzień, w którym wszystko ostatecznie się rozwiąże, ale
w głębi duszy cieszyła się, że nie ma tu tego, który nauczył ją jak
naprawdę żyć. Nie chciała umierać, widząc jak ukochane błękitne oczy wypełnia
cierpienie.
Długo wahała się, nim zdecydowała się odszukać wzrokiem
tego, który zdradził. Trzymał się na uboczu, niemal całkowicie skryty
w cieniu, towarzysząc innym odwiecznym i wyraźnie starając się zrobić
wszystko, byleby nie zwracać na siebie uwagi. Jedynie jasne oczy sprawiały, że była
w stanie go odróżnić od pozostałych wrogów – to, oraz świadomość tego, że
pozwoliła mu się oszukać. Wpatrywała się w niego w milczeniu,
całkowicie obojętna, ale mimo starań nie potrafiła stwierdzić, co takiego
musiał czuć. Znała go zbyt dobrze, by wierzyć w dobre intencje, ale mimo
wszystko… Czy choć w najmniejszym stopniu żałował swoich decyzji? Nie
wiedziała. Jedynym, co do czego nie miała wątpliwości, było to, że
z premedytacją unikał jej spojrzenia. Natychmiast odwrócił wzrok, kiedy
spróbowała zajrzeć mu w oczy, zawstydzony i być może pełen
sprzecznych myśli, związanych z tym, czy robił dobrze…
A przynajmniej chciała wierzyć w to, że wbrew
wszystkiemu nie pomyliła się tak bardzo, kiedy pierwszy raz postanowiła mu
zaufać. Podczas ostatniej rozmowy był z nią szczery. Na Boga, nawet on nie
mógł być w stanie kłamać aż tak dobrze!
Drake zatrzymał się gwałtownie, bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia, przez co omal na niego nie wpadła. Drżąc lekko, zatrzymała się
w miejscu, wbijając wzrok w ziemię i czują, jak jej serce
gwałtownie przyśpiesza biegu, nagle zaczynając walić tak mocno, jakby chciało
połamać jej żebra i jakimś cudem wyrwać się na zewnątrz. Czuła, że to ten
moment i że rozwiązanie jest już tylko kwestią czasu – przeznaczenie
w końcu ją dopadło, a ona nie miała być w stanie dłużej przed
nim uciekać. Ta chwila nadeszła, obojętnie jak bardzo
przerażająca wydawała jej się sama myśl o tym; koniec był już bliski
i wbrew wszystkiemu nie była w stanie podważyć prawdziwości tych
słów.
To, przed czym starała bronić się przez te wszystkie
tygodnie, ostatecznie i tak ją dopadło.
Nie zmieniając neutralnego wyrazu twarzy, Eveline uniosła
głowę i spojrzała prosto w nieludzkie oczy demona.
Wahałam się, czy wrzucać prolog akurat tu, ale… chyba nie ma co odwlekać. I szczerze mówiąc, to chyba jestem przerażona, naprawdę. Dotarliśmy do momentu, który miałam w głowie jeszcze w gimnazjum, więc dawno, dawno temu. Chyba gdzieś po drodze zwątpiłam, że uda mi się tu dotrzeć, a jedna.Cóż, „Blank Dream” doczekało się szczęśliwego zakończenia, więc pora na pierwszą księgę tej serii. Czuję się jakbym zrzuciła z ramion olbrzymi ciężar, zwłaszcza że niedawno podpisałam w pracy umowę na stałe. Teraz pora wrócić do rytmu z pisaniem, hm? ;)Z wielkim dziękuję za obecność i ładne komentarze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz