6/03/2020

☾ Rozdział LXXXIII

Eveline
Nie zasypiaj. Nie zasypiaj…
Ale dotrzymanie obietnicy wcale nie było takie proste. Siedziała w jednej pozycji, skulona i z palcami wplecionymi we włosy. Początkowo wciąż czuła się poruszona i zdecydowanie zbyt pobudzona, by choćby myśleć o śnie, ale z czasem przytłoczyły ją przenikliwy spokój oraz panująca dookoła cisza. Ledwo była świadoma obecności Liama, zwłaszcza że ten milczał, nie wspominając o tym, że ograniczył kolejne wdechy i wydechy do minimum. Eve nie byłaby zdziwiona, gdyby okazało się, że jako wampir w ogóle nie potrzebował powietrza.
Poniekąd miała ochotę pójść w jego ślady. Czuła się, jakby dryfowała, z każdą kolejną sekundą zapadając w pustkę. Trwała gdzieś na pograniczu, z łatwością mogąc wrócić do świata, który wciąż majaczył w jej umyśle – pełnego tych dziwnych szeptów, które…
– Eveline.
Wzdrygnęła się, słysząc swoje imię. Poderwała głowę tak gwałtownie, że aż uderzyła tyłem o ścianę. Syknęła, machinalnie przyciskając palce do obolałego miejsca. Z wyrzutem spojrzała w kierunku, z którego doszedł – jak dotarło do niej z opóźnieniem – głos Liama.
– Przestraszyłeś mnie – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Parsknął w odpowiedzi, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto miał z tego powodu wyrzuty sumienia. Nie odezwał się nawet słowem, ale tak naprawdę nie musiał. Znów trwali w ciszy – ona przytomniejsza niż do tej pory, co zresztą musiało być jedynym celem Liama. Nie sądziła, by mogła wymagać od niego czegoś więcej.
Utknęli w martwym punkcie. Z jej winy, o czym nie potrafiła zapomnieć nawet na moment, nieważne jak mało znaczące wydawały się wyrzuty sumienia. Chciała coś wymyślić, ale bierność wampira jedynie utwierdziła ją w przekonaniu, że to strata czasu. Kto jak kto, ale ten mężczyzna nie należał do osób, które ot tak się poddawały.
Zawahała się. Mętlik w głowie dawał jej się we znaki, choć za wszelką cenę próbowała nad nim zapanować. Raz po raz powracała do niej myśl, że Liam najpewniej doskonale wiedział, co sobie myślała – w końcu robiła to „za głośno”, cokolwiek to oznaczało. Nie reagował i była mu za to wdzięczna, ale i tak poczuła się nieswojo, zwłaszcza gdy przyłapywała się na tym, że raz po raz analizowała również jego zachowanie.
Było zbyt cicho. Za cicho na cokolwiek, ale…
Wyprostowała się, próbując znaleźć sobie wygodniejszą pozycję. Nie żeby to w ogóle miało znaczenie, skoro oczekiwała na… mniej lub bardziej brutalną śmierć, ale najwyraźniej nawet w takiej sytuacji człowiek wciąż potrzebował komfortu. To przynajmniej sobie wmawiała, próbując zagłuszyć paniczny, narastający w jej wnętrzu lęk. Czekanie okazało się gorsze niż stanie oko w oko z Drake’em, podczas gdy ten wyrywał cudze serce i lubieżnie spoglądał na tętnicę szyjną potencjalnej ofiary. Patrzył tak nawet na nią, chociaż oboje wiedzieli, że jej krew pozostawała dla kanibala bezwartościowa.
Serce Eveline zabiło szybciej, rozpaczliwie trzepocząc się w piersi. Zacisnęła powieki, przycisnęła obie dłonie do twarzy i zamarła, całą sobą żałując, że jednak nie mogła spróbować uciec w sen. Przez chwilę trwała w nicości, czekając aż głos Liama znów sprowadzi ją na ziemię – na choćby chwilową rozmowę, nawet jeśli ta miałaby sprowadzać się do monologu – ale nic podobnego nie miało miejsca.
Tylko cisza.
I dobrze, jak sobie chcesz. Nie zależy mi. Nie… zależy.
Czekała, ale nic się nie zmieniło. I z jakiegoś powodu zaniepokoiło ją to bardziej niż cokolwiek innego – zwłaszcza gdy wraz z upływem czasu ogarnęło ją jeszcze intensywniejsze niż do tej pory zmęczenie. Być może to oznaczało, że Liam stracił cierpliwość i po prostu odpuścił, ale…
Usiadła, podrywając głowę. W ciemnościach widziała niewiele, ale oczy zdążyły przywyknąć do mroku na tyle, by pozwolić Eve dostrzec pojedyncze kształty. Nasłuchiwała, ale poza własnym przyśpieszonym oddechem nie słyszała niczego więcej.
Ale za to czuła.
Zamrugała, chociaż to niewiele zmieniło. Przez chwilę czuła się, jakby znów została wyrwana ze snu. Czuła coś, czego nie potrafiła nazwać – zbyt odległego, abstrakcyjnego i dziwnego, by jej umysł zdołał to przetworzyć. Mimo wszystko ten zapach przesycał powietrzę, dając się we znaki przy każdym wdechu. Z opóźnieniem pomyślała, że musiał być tu już wcześniej, choć dopiero w tamtej chwili dotarł do niej w pełni.
Gdyby wszystko było inne, nie rozpoznałaby go. Kto wie, może nawet nie zdołałaby wyczuć, jeśli na jej drodze nigdy nie stanąłby Marco. Na samą myśl wzdrygnęła się i przesunęła językiem po wargach – niechciany impuls, który sprawił, że coś przewróciło jej się w żołądku. Przełknęła z trudem, przez moment czując się tak, jakby w przełyku miała olbrzymią kulę. Nie w ten sposób powinna reagować na… krew.
Wampira posoka wciąż krążyła w jej organizmie, podsycając zmysły. Eveline nie miała co do tego wątpliwości, nie wyobrażając sobie, że to adrenalina mogłaby doprowadzić do sytuacji, w której wychwyciłaby coś takiego.
Marco i Castiel. Nie wiedziała czy istnieją jakiekolwiek standardy, które decydowały o czasie działania wampirzej krwi, ale to nie zmieniało najważniejszego: w ostatnim czasie miała z nią styczność zbyt wiele razy.
Poruszyła się, z trudem dźwigając na nogi. W następnej sekundzie zatoczyła się, potknęła o coś w ciemnościach i jak długa poleciała w kierunku, w którym – o ile nie myliła ją pamięć – słyszała głos Liama. W ostatniej chwili udało jej się w porę wyciągnąć dłonie i zacisnąć je na kratach do sąsiedniej celi. Prawie tego nie zarejestrowała, całą sobą skupiona na próbach wychwycenia czegokolwiek, co świadczyłoby o obecności wampira.
– Czy wszystko…? – Urwała, po czym przełknęła z trudem. Głos na moment ugrzązł jej w gardle. – Wszystko w porządku? Hej…
– Dlaczego miałoby nie być?
Poczuła, że kamień spada jej z serca, ale nawet wtedy się nie uspokoiła. Co prawda jego głos brzmiał równie pewnie i znajomo co zazwyczaj, ale Eveline wyczuła w nim coś, co jedynie bardziej ją zaniepokoiło. Dłonie drżały, ślizgając się na kratach za sprawą potu.
– Pomyślałam… Sama nie wiem, ale wydawało mi się, że…
– Wydawało jest tu słowem kluczowym – odparł szorstko Liam. Zaraz po tym westchnął i to wystarczyło, by uświadomiła sobie, że znajdował się bliżej niż mogłaby przypuszczać. – Nie przejmuj się. Jeśli ktoś tutaj coś wymyśli, to będę to ja.
Kłamał jak z nut. Słuchając jego słów, miała wrażenie, że nawet szczególnie się nie starał – mówił, ale z równym powodzeniem mógłby myśleć. Jego słowa brzmiały płasko, pozbawione modulacji i pewności siebie. Niczym wymówka, w którą nawet on nie był w stanie uwierzyć.
W pamięci wciąż miała ostatnie spotkanie, kiedy poszła do niego porozmawiać o Belli – to, blada cerę i liczne ślady ugryzień, które pozostawiła na jego skórze nowo przemieniona wampirzyca. Nie wątpiła, że miała do czynienia z kimś silnym i wiekowym, ale w tamtej chwili…
Mocniej zacisnęła palce na kratach. Poczuła ból, kiedy paznokcie wpiły się w skórę, ale to nie zrobiło na niej wrażenia.
Usłyszała za to, że Liam nagle zaczerpnął tchu, reagując na zapach jej krwi równie gwałtownie, co i ona dla niego.
– Śmiało – wyszeptała, próbując w ciemnościach stwierdzić, gdzie tak naprawdę się znajdował. – Jeśli mogę…
– Nie.
– Ale…
Huk ją ogłuszył. Aż wzdrygnęła się, kiedy w ciszę wdarł się bliżej nieokreślony odgłos. Kraty aż zadrżały, gdy coś z impetem uderzyło w nie od drugiej strony. W następnej sekundzie serce Eveline zamarło, ledwo tylko zauważyła… oczy. Lśniące w mroku, doskonale wyraźne, wpatrzone wprost w nią tęczówki.
Poczuła na twarzy ciepły oddech i to wystarczyło, by pojęła, że Liam znajdował się tuż przed nią. Słyszała jak spazmatycznie chwytał oddech i dopiero wtedy pojęła, że przez cały ten czas się powstrzymywał. Przypominały dwa rozżarzone węgliki – inne niż szkarłat, który przez moment zamajaczył jej we wspomnieniach Marco. Powinno ją to uspokoić, a jednak nie była w stanie się poruszyć, przez moment czując się jak sparaliżowana.
Nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Z wolna osunęła się na ziemię, wciąż przytrzymując się krat.
Znajdowali się tak blisko siebie – ona i Liam – rozdzieleni zaledwie warstwą żelaza. I choć nie widziała jego twarzy, nawet przez moment nie wątpiła, że kraty nie stanowiły żadnej ochrony.
Nie – wychrypiał.
Ledwo była w stanie go zrozumieć. Dźwięk, który wyrwał się w jego piersi, przypominał bardziej charkot niż cokolwiek innego. Zimny dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa Eveline; serce zabiło jeszcze mocniej, niezmiennie prowokując, choć tak bardzo próbowała nad sobą zapanować.
Nie poruszyła się. Nawet gdyby mogła, nie miała dokąd uciec.
Napięcie nie ustąpiło nawet na moment. W jednej chwili wszelakie inne zagrożenie zeszło gdzieś na dalszy plan, pozbawione znaczenia i sensu. Co z tego, że znajdowała się w domu Drake’a? Że czekało na nią coś gorszego niż wampir-kanibal, który z jakiegoś powodu więził ją w tym miejscu? Że z jakiegoś powodu przeznaczenie doprowadziło ją do tego miejsca? Co z tego, skoro wszystko mogło skończyć się tu i teraz, tak po prostu, przez chwilę nieuwagi, która…?
– Nigdy… Nigdy bym cię nie skrzywdził – rozbrzmiało w ciemnościach. Głos Liama wciąż brzmiał jak warkot, ale bez trudu zrozumiała każde słowo. Zanim zdążyła się zastanowić, palce wampira znalazły wolną przestrzeń między kratami i wylądowały na jej twarzy, czule przesuwając się po policzku sparaliżowanej ze strachu kobiety. – Jesteś jak ona. Zbyt ufna… Zbyt dzielna.
Dzielna? To było ostatnim, co by o sobie powiedziała. Właściwsze wydawało się: cholernie naiwna. W innym wypadku już dawno wyjechałaby, zostawiając w cholerę cały ten świat i dom, w którym nigdy nie miała poczuć się w pełni bezpieczna.
A jednak była tutaj, klęcząc naprzeciwko kogoś, kogo intencji wciąż nie potrafiła zrozumieć. Gdyby na miejscu Liama znajdował się Marco, wiedziałaby chociaż czego chciała – albo powinno chcieć – ale…
Tyle że w tamtej chwili również to czuła. Była tego równie pewna, co i wtedy, gdy pozwalała Castielowi napić się swojej krwi.
Dłoń Liama wciąż spoczywała na policzku Eveline. Jej własna drżała, kiedy uniosła ją, by z pewnym trudem zlokalizować przestrzeń między kratami. Miała wrażenie, że zagłębiała rękę w ciemność, aż prosząc się o nieszczęście. Oczami wyobraźni widziała skryte w mroku szczęki, które w każdej chwili mogły zacisnąć się na jej ramieniu, by raz na zawsze oddzielić je od reszty ciała. Och, jak w jakimś idiotycznym horrorze – jednym z tych, który kiedyś oglądała.
Irracjonalność tej myśli pozwoliła jej się choć trochę rozluźnić. Eve chwytała się resztek neutralnych tematów, próbując zachować jasność myślenia. Oczami wyobraźni wciąż widziała twarz Liama – te jego bystre, spoglądające na nią z wyższością oczy, którym tak daleko było do lśniących, wygłodniałych tęczówek, które spoglądały na nią teraz…
– W-wzmocnij się – wykrztusiła, powstrzymując instynktowne pragnienie, by cofnąć rękę, gdy palcami natrafiła na przeszkodę. Była niemalże pewna, że to jego tors; czuła unoszącą się w rytm przyśpieszonego oddechu pierś. – Mnie nic nie będzie.
Jak dziwnie to brzmiało. Miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd trwała w ramionach Marco, dając mu swobodny dostęp do swojej szyi. Teraz nie mogła sobie na to pozwolić, ale zaoferowanie nadgarstka wydało jej się równie sensownym posunięciem. Co prawda na myśl o ugryzieniu robiło czuła narastające zawroty głowy, ale…
A potem w ciemnościach rozbrzmiał pełen niedowierzania śmiech.
Początkowo nie rozpoznała głosu Liama – zaskoczonego i łagodnego, innego niż do tej pory. Znajoma była wyłącznie zwierzęca nuta, której nie potrafił ukryć nawet mimo tego, że wciąż zachowywał kontrolę. Błysk w jego oczach na moment przygasł, kiedy mężczyzna zamknął powieki. Ostatni raz przesunął placami po jej policzku, po czym zabrał rękę, ale poza tym nie próbował się odsunąć – wciąż czuła pod palcami falującą pierś.
– Och, dziecko… Dziecko…
Nie była pewna, czy sobie z niej kpił. Na tym zresztą polegał problem z Liamem: od początku zachowywał się w zbyt wyniosły, zdystansowany sposób, by zdołała przewidzieć jego reakcję. Z równym powodzeniem mogło okazać się, że nawet jej nie lubił, chroniąc tylko przez wzgląd na Marco. Co prawda to wciąż niczego nie wyjaśniało, ale…
I znał jej matkę.
Wpisy w pamiętniku mówiły same za siebie, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie.
Czekała, w duchu odliczając kolejne sekundy. Ciągnęły się w nieskończoność, przypominając wieczność, choć w rzeczywistości nie były dłuższe niż przerwy między kolejnymi oddechami. Eveline trwała w bezruchu, wciąż z wyciągniętą przed siebie ręką, choć powoli zaczynała wątpić w to, czy Liam zamierzał ulec. Gdyby miał rozerwać jej żyły, zrobiłby to już dawno.
Kiedy w końcu się poruszył, jego ruchy okazały się zaskakująco świadome i delikatne. Zesztywniała, gdy jak gdyby nigdy nic ujął ją za rękę, wcześniej przeciągle wzdychając. Jego uścisk był pewny i silny – wystarczający, by zrozumiała, że już nie miała szansy na to, żeby się wycofać.
Nie żeby miała to w planach. Posłusznie przekręciła ramię w taki sposób, by uwydatnić żyły na nadgarstkach. Mimowolnie napięła mięśnie i zaraz tego pożałowała, gdy poczuła dwa ukłucia – szybkie i precyzyjne, odczuwalne w tym samym momencie. Kły przecięły skórę, a Liam przyssał się do rany, powoli spijając oferowaną mu krew.
Zachowywał się inaczej niż Castiel, o wiele bardziej opanowany i wprawiony. Jego dotyk miał w sobie coś kojącego, prawie jak Marco, choć Eveline nie wyczuła tego podekscytowania, które towarzyszyło im, gdy starszy Salvador karmił się krążącą w jej żyłach krwią. Gdyby miała porównywać, określiłaby ruchy Liama… sterylnymi. Prostymi. Precyzyjnymi. Jak procedura medyczna, która nie wymagała zbędnych emocji.
Napięcie z wolna ustąpiło, pozostawiając po sobie zmęczenie. Zakręciło jej się w głowie – czy to przez nadmiar bodźców, czy upływ krwi.
Wystarczy, rozbrzmiało w jej umyśle.
Wtedy pierwszy raz poczuła jego mentalną obecność. Zamrugała, zaskoczona takim obrotem spraw, choć powinna się tego spodziewać. No, tak… Dopiero wtedy dostrzegła kolejną różnicę między tym, co działo się wokół niej, a doświadczeniami z Marco i Castielem. Zrozumiała jak bardzo opanowany w całym tym szaleństwie okazał się Liam. Czuła jego obecność, ale nie tak intensywnie jak wcześniej. To było niczym przebłysk – łagodne muśnięcie – który przygasł równie nagle, co wcześniej się pojawił. Jeśli ktoś w tej chwili miał kontrolę, to wyłącznie wampir.
Jego umysł okazał się jasny i niedostępny, przez co nie była w stanie sięgnąć dalej niż do tego, co chciał pokazać. Mentalny głos ją otrzeźwił, ale i tak ledwo zarejestrowała moment, w którym Liam poluzował uścisk, którym otaczał jej ramię. Językiem przesunął po ugryzieniu, w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic składając na nadgarstki Eveline subtelny pocałunek.
– Dziękuję – rzucił takim tonem, jakby właśnie zjedli wspólną, niezobowiązującą kolację. Jakby to, że właśnie otworzyła sobie dla niego żyły, nie miało znaczenia. – Masz niskie ciśnienie… Odpocznij trochę, co? – podjął, poluzowując uścisk. – Będę czuwał. Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę. –  Wampir zamilkł zaledwie na kilka sekund, ale Eve wydawało się to wiecznością. – Bez zasypiania – dodał z naciskiem.
Ostatni raz dostrzegła w mroku błysk jego oczu – znów skupionych i bystrych, takich jak zapamiętała. Uścisk na jej ramieniu zelżał, ale dopiero w chwili, w której spróbowała przyciągnąć rękę do siebie, w pełni dotarło do niej jak bardzo ta była zesztywniała. Bezmyślnie pomasowała ramię, przez cały ten czas spoglądając w mrok. Wyczuła ruch, kiedy Liam poderwał się na równe nogi, ale nie była w stanie stwierdzić, dokąd skierował kroki.
Serce wciąż tłukło jej się w piersi, naprzemiennie to zwalniając, to znów przyśpieszając. Czuła je wyraźnie, przez moment mając wrażenie, że mięsień dokona niemożliwego i jednak się zmęczy. Ucisk w piersi i upływ krwi dawały jej się we znaki bardziej niż cokolwiek innego. Nagle perspektywa snu wydała się nader kusząca – to, by jednak zaryzykować, skulić się na posadzce i…
Gdzieś na granicy świadomości wychwyciła cichy dźwięk. Wyprostowała się w chwili, w której doszły ją zbliżające się ku nim kroki.
– Dla mnie nie byłaś taka łaskawa, mademoiselle – rozbrzmiało w ciemnościach.
Nie odpowiedziała. Nawet nie próbowała szukać wzrokiem Drake’a aż do momentu, w którym ten uchylił drzwi jej celi. Dostrzegła jego smukłą sylwetkę, ale ta z równym powodzeniem mogłaby okazać się wytworem jej wyobraźni.
– Ty… – rzucił ostrzegawczym tonem Liam.
– Nie rób nic głupiego, jasne? Wydawało mi się, że już to ustaliliśmy – przerwał mu szorstko Starns. Przemieścił się, w następnej sekundzie bezceremonialnie dopadając do Eveline i szarpnięciem podrywając ją do pionu. Zatoczyła się, odzyskując równowagę wyłącznie dzięki żelaznemu uściskowi nieśmiertelnego. – Jakbym chciał was pozabijać, to bym to zrobił.
– Skrzywdź dziewczynę, a przysięgam, że…
– Że co? – przerwał ponownie Drake. Wciąż obejmując Eve, parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. – Uwierz mi, że w tej chwili jestem twoim najmniejszym problem. Was oboje. I nie mam czasu, żeby negocjować i bawić się w półśrodki. – Zamilkł, czekając aż jego słowa w pełni dotrą do obecnych. – Oszczędź sobie składania obietnic bez pokrycia, Liamie – dodał, a jego głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie. – Możesz spokojnie iść z nami albo puścić ją tam samą. To już nie ma znaczenia.
Eveline poczuła, że robi jej się zimno. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że drży, przez moment wręcz błogosławiąc fakt, że wciąż podtrzymywały ją cudze ramiona – i to nawet Drake’a. Nie miała pewności, czy ten zamilkł, czy mówił coś więcej, zbyt skupiona na jego wcześniejszych słowach.
Tym oraz dziwnym uczuciu, które nagle ją ogarnęło.
Wciąż była zmęczona, ale senność zeszła gdzieś na dalszy plan. Poczuła się tak, jakby po długim okresie dryfowania w mroku, wyszła wprost na słońce. Tkwiła w pogrążonej w mroku celu, ale jej umysł stał się jasny, a zmysły z całą mocą podsunęły coś, co do tej pory jej umykało. Wystarczyła chwila, by poczuła cudzą obecność – bliskość kogoś, o kim wiedziała, że nadejdzie, choć tak bardzo tego nie chciała.
Coś czaiło się w pobliżu, niekoniecznie w lochach, ale to nie było ważne. Jej dusza drżała, porażona obecnością istoty, która…
Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego. Ta nagła świadomość porażała, równie nadnaturalna, co i niespójne szepty, które coraz częściej zdarzało się jej słyszeć. Cokolwiek znajdowało się w budynku, pobudzało w niej tę część natury, o której wolałaby zapomnieć.
Mogła udawać, że niespójne szepty i obrazy były co najwyżej wytworem jej wyobraźni. Mogła, ale co z tego, skoro to nie była prawda?
Wyprostowała się niczym rażona prądem. Na ramionach poczuła uścisk dłoni Drake’a, kiedy ten chwycił ją w bardziej zdecydowany sposób, jakby obawiając się, że spróbuje wyrwać się z jego uścisku.
Spojrzała mu w oczy. Zaskakująco wyraźnie widziała lśniące w mroku, przypominające ciemniejące niebo tęczówki.
– Chodźmy – zadecydował.
Nie próbowała protestować. Na chwiejnych nogach ruszyła za nim, kiedy pociągnął ją ku schodom, narzucając stanowcze, choć wciąż ludzkie tempo. Nie obejrzała się, żeby sprawdzić, czy Liam podążał za nimi, czy może jednak zdecydował się ją zostawić. Nic już nie miało znaczenia.
Liczyły się tylko niespójne szepty, które nagle rozbrzmiały w jej głowie – przytłumione, ale obecne… podekscytowane… Kusiły i czekały.
A ona szła im na spotkanie.
Byli wszędzie – wiedziała o tym, choć nie mogła ujrzeć ich skrytych w mroku, oszałamiająco pięknych twarzy. Kłębili się niczym pozbawione materialnej powłoki cienie: piękni, eteryczni i straszni. Słyszała jak szepcą, choć jej marny słuch nie był zdolny do tego, by złożyć melodyjne głosy nieśmiertelnych w zrozumiałe słowa. A jednak mimo to mogłaby przysiąc, że niektórzy z nich nie używali angielskiego, posługując się łaciną i innymi, równie starymi jak oni sami językami, których nigdy nie miało być dane jej poznać. Mogła jedynie zgadywać, co wywołało tak wielkie poruszenie w szeregach obserwujących ją postaci, choć to znowu nie było takie trudne.
Odpowiedź była prosta, a ona znała ją doskonale. Wiedziała przez te wszystkie tygodnie, że wszystko od samego początku sprowadzało się do niej i tego, kim była.
Ona sama. Zwyczajny, marny człowiek, który wzbudzał strach w odwiecznych, jak gdyby choć w minimalnym stopniu im dorównywała. To nie miało najmniejszego sensu, jednak zaczynała już powoli przywykać do myśli o tym, że świat nie jest tak prosty i poukładany, jak myślała zaledwie trzy miesiące temu, kiedy jej życie w tak nieoczekiwany sposób stanęło na głowie. Już dawno odkryła, że nie jest w stanie żałować żadnej z podjętych decyzji, która ostatecznie doprowadziła ją do tego miejsca – a tym bardziej, że los postawił na jej drodze miłość życia, chociaż cena, którą ostatecznie przyszło jej zapłacić za kilka chwil szczęścia, okazała się o wiele wyższa, niż mogłaby przypuszczać.
Czuła się nieswojo, świadoma dziesiątek śledzących ją par oczu, kontrolujących każdy kolejny ruch – każdy krok, który skracał dystans dzielący ją od niewielkiego, kamiennego wzniesienia. Wiedziała, że gdyby tylko uniosła głowę, zobaczyłaby wcielenia zła i doskonałości – swoją śmierć i przeznaczenie – ale była zbyt wielkim tchórzem, by się na to zdobyć. Nawet próbując Go ignorować, była świadoma Jego obecności zdecydowane bardziej niż bliskości pozostałych nieśmiertelnych. Sama ta wiedza i poczucie, że On jest na wyciągnięcie ręki, kusiły ją równie mocno, jak wszystkie te sny, w których pojawiał się, odkąd zdecydowała się wrócić do miejsca swojego pochodzenia; pożądała go i ta świadomość była okropna.
Ukradkiem rozejrzała się dookoła, starannie omijając tego, który na nią czekał. Podchwyciła spojrzenie Drake’a, a wampir uśmiechnął się z wyższością, wyraźnie zadowolony, że to jemu przypadał zaszczyt doprowadzenia jej do swojego mistrza. Zachowawszy neutralny wyraz twarzy, przeniosła wzrok na Liama i w efekcie doznała niemałego szoku, doszukując się w jego spojrzeniu czegoś, czego zdecydowanie się nie spodziewała. Pierwszy raz dostrzegła strach w tych zwykle surowych, ciemnych oczach i choć za wszelką cenę próbował go ukryć, maska obojętności, którą przybrał od dłuższego już czasu, okazała się niewystarczająca. Nigdy nie podejrzewała, że to właśnie on będzie jej towarzyszył, kiedy nadejdzie dzień, w którym wszystko ostatecznie się rozwiąże, ale w głębi duszy cieszyła się, że nie ma tu tego, który nauczył ją jak naprawdę żyć. Nie chciała umierać, widząc jak ukochane błękitne oczy wypełnia cierpienie.
Długo wahała się, nim zdecydowała się odszukać wzrokiem tego, który zdradził. Trzymał się na uboczu, niemal całkowicie skryty w cieniu, towarzysząc innym odwiecznym i wyraźnie starając się zrobić wszystko, byleby nie zwracać na siebie uwagi. Jedynie jasne oczy sprawiały, że była w stanie go odróżnić od pozostałych wrogów – to, oraz świadomość tego, że pozwoliła mu się oszukać. Wpatrywała się w niego w milczeniu, całkowicie obojętna, ale mimo starań nie potrafiła stwierdzić, co takiego musiał czuć. Znała go zbyt dobrze, by wierzyć w dobre intencje, ale mimo wszystko… Czy choć w najmniejszym stopniu żałował swoich decyzji? Nie wiedziała. Jedynym, co do czego nie miała wątpliwości, było to, że z premedytacją unikał jej spojrzenia. Natychmiast odwrócił wzrok, kiedy spróbowała zajrzeć mu w oczy, zawstydzony i być może pełen sprzecznych myśli, związanych z tym, czy robił dobrze…
A przynajmniej chciała wierzyć w to, że wbrew wszystkiemu nie pomyliła się tak bardzo, kiedy pierwszy raz postanowiła mu zaufać. Podczas ostatniej rozmowy był z nią szczery. Na Boga, nawet on nie mógł być w stanie kłamać aż tak dobrze!
Drake zatrzymał się gwałtownie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, przez co omal na niego nie wpadła. Drżąc lekko, zatrzymała się w miejscu, wbijając wzrok w ziemię i czują, jak jej serce gwałtownie przyśpiesza biegu, nagle zaczynając walić tak mocno, jakby chciało połamać jej żebra i jakimś cudem wyrwać się na zewnątrz. Czuła, że to ten moment i że rozwiązanie jest już tylko kwestią czasu – przeznaczenie w końcu ją dopadło, a ona nie miała być w stanie dłużej przed nim uciekać. Ta chwila nadeszła, obojętnie jak bardzo przerażająca wydawała jej się sama myśl o tym; koniec był już bliski i wbrew wszystkiemu nie była w stanie podważyć prawdziwości tych słów.
To, przed czym starała bronić się przez te wszystkie tygodnie, ostatecznie i tak ją dopadło.
Nie zmieniając neutralnego wyrazu twarzy, Eveline uniosła głowę i spojrzała prosto w nieludzkie oczy demona.
Wahałam się, czy wrzucać prolog akurat tu, ale… chyba nie ma co odwlekać. I szczerze mówiąc, to chyba jestem przerażona, naprawdę. Dotarliśmy do momentu, który miałam w głowie jeszcze w gimnazjum, więc dawno, dawno temu. Chyba gdzieś po drodze zwątpiłam, że uda mi się tu dotrzeć, a jedna.
Cóż, „Blank Dream” doczekało się szczęśliwego zakończenia, więc pora na pierwszą księgę tej serii. Czuję się jakbym zrzuciła z ramion olbrzymi ciężar, zwłaszcza że niedawno podpisałam w pracy umowę na stałe. Teraz pora wrócić do rytmu z pisaniem, hm? ;)
Z wielkim dziękuję za obecność i ładne komentarze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz