3/29/2020

☾ Rozdział LXXXII

Eveline
Być może zasnęła. W którymś momencie straciła poczucie czasu, kuląc się w ciemnościach i czekając na jakąkolwiek zmianę. Początkowo nasłuchiwała, ale szybko przekonała się, że została sama. Aurora nie wróciła, ale Eveline nie potrafiła stwierdzić czy to dobrze. W gruncie rzeczy potrzebowała towarzystwa, nawet takiego.
Pamiętała, że jako dziecko długo bała się ciemności. Teraz znów miała powody, żeby zacząć się obawiać. Aż za dobrze wiedziała, że w mroku czaiło się coś, czego nigdy nie chciała spotkać – i nie chodziło tu tylko o wampiry.
Oczekiwanie okazało się gorsze niż cokolwiek innego. Pragnęła snu, ale w rzeczywistości balansowała gdzieś na granicy, wciąż mając wrażenie, że powoli traciła zmysły. Była nawet bliska tego, żeby zacząć mówić do siebie, ale kiedy przyszło co do czego, nie zdołała wykrztusić z siebie chociażby słowa. Ucisk w gardle okazał się zbyt silny, stopniowo przybierając na sile, w mirę jak jej myśli przybrały niechciany, najmniej oczekiwany kierunek.
W pamięci wciąż miała Marco. I Lanę. I scenę na schodach, która…
Niekończącą się, zapętloną chwilę upadku Vi… Albo czegoś, co ją przypominało. Bo nie miała prawa pamiętać, prawda? Wiedziała jedynie tyle, ile powiedziały jej opiekunki.
A może nie…?
Gwałtownie zaczerpnęła tchu. Serce zabiło mocniej, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz i uciec. Eve wyprostowała się, mimowolnie krzywiąc, kiedy nagle zabrało jej powietrza. Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w przeponę, za wszelką cenę próbując uniemożliwić swobodne oddychanie. Myśli wirowały, mieszając się ze sobą i podsuwając coraz to nowe, trudniejsze do zinterpretowania obrazy. I, cholera, nie miała pojęcia, które z nich mogła uznać za prawdziwe.
Zacisnęła dłonie w pięści, obojętna na to, że paznokcie w nieprzyjemny sposób wpiły się w skórę. Krew i wampiry to złe połączenie, pomyślała mimochodem, ale chociaż chciała, nie potrafiła się tym przejąć. Walczyła ze sobą, ale prawda była taka, że już od dawna nie miała wpływu na to, co działo się w jej umyśle.
Eveline…
To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś wołał jej imię. Szepty nęciły, na swój sposób pociągające i… przerażające zarazem. Ciemność pod każdym względem taka była. Fascynowała, choć zarazem wzbudzała lęk, który jednak nie zawsze potrafił zahamować ciekawość.
Ta – jak wielokrotnie zdążyła się przekonać Eve – potrafiła być zgubna.
Nie potrafiła stwierdzić, co przywiodło ją do miejsca, w którym nagle się znalazła. Kroczyła długim, ciemnym korytarzem, ostrożnie posuwając się naprzód. Krok za krokiem, coraz dalej, choć nie potrafiła sprecyzować, co było jej celem. Podążała sprzed siebie, nie wahając się, chociaż nie miała pewności, czy przypadkiem nagle nie straci gruntu pod nogami. Gdyby natrafiła na pustkę, mogłaby spadać i przez wieczność, ale ta myśl – bądź co bądź przerażająca – wcale nie zaniepokoiła jej aż tak bardzo jak powinna.
To było znajome.
Szepty takie były.
Eveline…
Gwałtowny dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Czuła przenikliwy, stopniowo przybierający na sile chłód, ten jednak wydawał się mieć swoje źródło w jej wnętrzu. Przez moment cały jej świat składał się wyłącznie na to: przenikliwe zimno i tłumiony, choć wciąż obecny lęk przed czymś, czego nie potrafiła sprecyzować.
Gdzie była? Zawahała się, niezdolna odpowiedzieć na to pytanie. Jej myśli wirowały, mieszając się ze sobą i nie pozwalając uporządkować w jedną całość. Każda odpowiedź nagle wydała jej się właściwa: może w domu, może w rezydencji, a może znów w Virginii – kto to tak naprawdę wiedział? Ale ciemny korytarz wydawał się znajomy, tak jak i przeczucie, że dobrze wiedziała, co zasadnie na samym końcu. Mimo wszystko czuła się tak, jakby znów trwała we śnie, prawie jak wtedy, gdy przenikała wspomnienia Marco, chcąc nie chcąc dowiadując się więcej niż mogłaby sobie tego życzyć.
Gdyby miała wybór, nigdy nie przeżyłaby wraz z nim tego, co zrobiła Rebekah. Istniało wiele wspomnień, które pragnęła wyprzeć z pamięci, a jednak…
– Eveline.
Tym razem głos nie tyle rozbrzmiewał w jej głowie, co gdzieś z bliska. Eve zatrzymała się w pół kroku, zamierając w miejscu tak gwałtownie, jakby nagle wpadła na jakąś niewidzialną przeszkodę. Drżąc, niespokojnie spojrzała przed siebie – wprost w pustkę, chociaż im dłużej wpatrywała się w ciemność, tym bardziej kształtna ta jej się wydawała.
Właśnie wtedy znów ujrzała Violett. Dziewczynka znajdowała się niemalże na wyciągnięcie ręki, spokojnie stojąc u – Eveline była tego pewna – szczytu schodów. Nie widziała biegnących w dół stopni, ale mogła się założyć, że gdzieś tam były… Gdzieś poza zasięgiem jej wzroku, opadając coraz to niżej i niżej, nie kończąc i…
Nieznacznie potrząsnęła głową, próbując pozbyć niechcianych myśli. To tylko sen, prawda? Śnię…
Ale z jakiegoś powodu nie potrafiła w to uwierzyć.
Serce tłukło jej się w piersi, naprzemiennie to przyśpieszając to znów zwalniając. Trwała w bezruchu, nie będąc w stanie zmusić się do tego, by choć odrobinę rozluźnić mięśnie, o jakimkolwiek konkretnym ruchu nie wspominając. Jakaś jej cząstka pragnęła odwrócić się i uciec, ale nogi były niczym z waty, tylko cudem wciąż dając ciału jakiekolwiek oparcie. Eve była w stanie co najwyżej spoglądać w przestrzeń, wprost na mglistą postać, która przecież nie mogła okazać się prawdziwa. Już przez to przechodziła i to więcej niż raz. Ktoś igrał z jej umysłem, wykorzystując wspomnienie Vi przeciwko niej – jak wtedy, gdy ujrzała ją po raz pierwszy i później, na tym zapętlonym nagraniu, które…
… w każdej chwili mogło rozegrać się na jej oczach.
To nie jest prawdziwe.
Tyle że niezależnie od wszystkiego nie potrafiła uczepić się tej myśli w taki sposób, jakiego sobie życzyła. Gdzieś w głębi duszy wątpiła, dziwnie świadoma, że tym razem wszystko było inne. Choć próbowała doszukać się w wyobrażeniu Violett czegokolwiek, co udowodniłoby, że znów miała do czynienia z jakimś demonicznym bytem, nie była w stanie niczego dostrzec. Wręcz przeciwnie – coś w spojrzeniu milczącej, obserwującej ją dziewczynki okazało się boleśnie szczere i… znajome.
Wszystko to takie było i to mimo tej dziwnej, nierealnej otoczki.
– Nie pamiętasz, Eve? – zapytała nieoczekiwanie Violett.
Co miałabym pamiętać…?
Nie była w stanie zadać tego pytania na głos. W zamian jej usta jedynie poruszyły się nieznacznie; z gardła nie wydobyło się nic poza zdławionym jękiem.
W następnej sekundzie ledwo powstrzymała krzyk, kiedy poczuła przeszywający ból w skroniach. Zachwiała się na nogach, zmroczona i oszołomiona bardziej niż wcześniej. Ktoś znów wypowiadał jej imię – więcej niż jeden głos… dziesiątki, setki, a może nawet tysiące… – ale już nie była w stanie rozróżnić jednego szeptu od innego. Ponawiające się nawoływanie zamieniło się w falę bólu, której nie była w stanie znieść. Niosło ze sobą coś, czego…
… nie chcę pamiętać…
Nie przypominała sobie, żeby się poruszyła. Ale musiała, skoro bez ostrzeżenia dostrzegła przerażoną twarz Violett zaledwie kilka centymetrów od swojej własnej – tylko przez chwilę, bo w następnej sekundzie przerażone dziecko zniknęło, pochłonięte przez ciemność.
Spadła. Znów.
Eveline tkwiła w bezruchu, dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. Drżała z zimna, a jednak mimo tego czuła oblewający całe ciało pot. Drżała, cudem będąc w stanie utrzymać się na nogach. Próbowała zrozumieć, co się stało, ale gdy w końcu pierwszy szok minął, a do niej z całą mocą dotarła nader istotna kwestia, momentalnie zatęskniła za dezorientacją.
Zobaczyła to tak wyraźnie, jakby jednak było prawdziwe. Nie sądziła, że ludzka pamięć w istocie może okazać się aż tak doskonała, a jednak piętro domu dziecka, w którym się wychowała, wydawało się aż nadto rzeczywiste. Równie dobrze zapamiętała strome, drewniane schody, którymi wbiegała i zbiegała nawet po kilka razy dziennie… I to długo po nocy, w której doszło do wypadku.
Wypadku. Zawsze wierzyła, że to był wypadek. Ona po prostu się potknęła i spadła tak niefortunnie, że…
Nie.
Eveline wzięła kolejny drżący oddech. Obraz na moment zamazał się, ale i tak aż za dobrze widziała swoje trzęsące się, wciąż uniesione dłonie. Nie miała odwagi spojrzeć w dół, ale mimo to wiedziała, co tam zobaczy. Łatwo mogła sobie wyobrazić drobne, rozciągnięte pod nienaturalnym kątem ciało. Może nawet wiedziała, w jaki sposób wykręciła się głowa Violett – na tyle dziwnie, że nawet dziecko zrozumiałoby, że coś jest nie tak. Wystarczyłby jeden rzut oka, żeby to zrozumieć.
Bez śladów krwi czy połamanych kości, krzyku czy próby walki…
Czasami śmierć przychodziła w ciszy.
– N-nie… – wyrwało jej się. – Nie, nie… To nie było tak. To nie byłam… j-ja…
Ale wciąż widziała swoje wyciągnięte dłonie. Pamiętała ten korytarz i schody. Znów w nim tkwiła, nie pojmując jakim cudem mogłaby wyprzeć ten moment z pamięci. Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego miałaby… zrobić coś takiego.
To nie byłam ja…
Właściwie nie poczuła, kiedy nogi ostatecznie odmówiły jej posłuszeństwa. Ciężko opadła na kolana, w duchu błogosławiąc fakt, że wciąż nie była dostrzec tego, co działo się u stóp schodów. Z gardła wyrwał jej się stłumiony szloch, wstrząsając całym ciałem. Momentalnie zaczęła drżeć jeszcze bardziej, już nie tylko z zimna, ale czystego przerażenia.
– To… nie tak…
Potrząsnęła głową, jednak już nie była w stanie wyrzucić z pamięci wspomnienia bladej twarzy Violett. Pamiętała jej oczy, pamiętała nienaturalny układ ciała po upadku i…
Ale to nie miało sensu.
Wypadek, prawda? Dowiedziałam się później, kiedy…
Coś poruszyło się za jej plecami – tylko nieznacznie, ale zdołała wychwycić ruch. Momentalnie wyprostowała się niczym struna, ale nie odważyła się odwrócić.
Nawet nie drgnęła, kiedy cudze dłonie niemalże z czułością musnęły jej ramiona.
– Każdy z nas ma swoje demony… Demony, z którymi musi się zmienić – usłyszała tuż przy uchu. Ten głos był inny niż te, które kiedykolwiek przyszło jej słyszeć: głęboki, męski i… niezwykle pociągający. Wydawał się przenikać ją całą równie intensywnie, co wcześniej szepty. – Wkrótce wszystko zrozumiesz.
Wraz z tą obietnicą na powrót zapanowała ciemność.
Obudziła się nagle, drżąca i wciąż oszołomiona. Krzyk zamarł jej na ustach, zduszony przez ucisk w piersi. Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu i ostatecznie bezradnie oparła się o ścianę, dysząc ciężko. Skronie pulsowały boleśnie, a do oczy cisnęły się łzy, choć te drugie niewiele miały wspólnego z jakimkolwiek dyskomfortem. Aż nazbyt intensywnie czuła przeszywający chłód – ten sam, który towarzyszył jej we śnie, który…
To musiał być sen. Pragnęła w to wierzyć nawet mimo tego, że wszystko w niej krzyczało, iż była w błędzie.
Wzięła kilka drżących wdechów, żeby się uspokoić. Zacisnęła powieki, choć w ciemnościach nie miało to większego znaczenia. Gniewnym ruchem otarła twarz, bynajmniej nie zaskoczona tym, że na skórze wyczuła wilgoć. Mogłaby płakać – zwłaszcza teraz, kiedy nikt nie patrzył – ale łzy prowadziły donikąd. Zbyt wiele razy zdążyła się przekonać, że załamywanie rąk jedynie wszystko komplikowało.
Uciekałam przed prawdą tyle czas i dokąd mnie to zaprowadziło?
Gdyby przynajmniej miała pewność, co powinna uznać za prawdę…
Spróbowała się podnieść, ale zesztywniałe ciało nie chciało współpracować. Skrzywiła się, gdy mięśnie zaprotestowały, mszcząc się za niewygodną pozycję, w której Eve przez tyle czasu trwała. Zacisnęła zęby, po czym z trudem dźwignęła się na nogi, na oślep wyciągając przed siebie ręce. Westchnęła, kiedy poczuła pod palcami chłód metalowych krat. Oczywiście, że wciąż tam były. Przez cały czas tkwiła w lochu, dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostawiła ją Aurora. Wspomnienie sierocińca było zaledwie wizją, którą przywołał jej już i tak umęczony umysł. Zasnęła, ale…
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. Nie chciała o tym myśleć.
Muszę się skupić. Muszę…
Przesunęła się bliżej krat, zupełnie jakby jakimś cudem mogła przez nie przeniknąć. I bez sprawdzania wiedziała, że nie miałaby najmniejszych szans się ich pozbyć. Na litość Boską, była człowiekiem – nikim ponadto.
Chciałabyś.
Z jękiem oparła czoło o kraty. Chłód miał w sobie coś kojącego, ale nie umniejszył pulsowania w skroniach. Czuła się zmęczona, chora i aż nadto bezradna. Poczucie beznadziei uderzyło w nią z całą mocą, boleśnie uświadamiając, że miała tylko jeden wybór: czekać. Na coś przerażającego, czego nie potrafiła nazwać, ale i tak się tego bała. Gdzieś w pamięci wciąż miała głos ze snu – niepokojący, niosący ze sobą obietnicę, która nagle wydała się kobiecie aż nadto wiążąca.
„Chyba nawet mi ciebie szkoda, wiesz?” – przypomniała sobie ostatnie słowa Aurory. Serce znów zatrzepotało się w piersi Eveline. Jęknęła, tym razem nie będąc w stanie się powstrzymać.
Właśnie wtedy coś poruszyło się w ciemnościach. Wyprostowała się niczym struna, niespokojnie spoglądając w przestrzeń. Przez moment znów poczuła się tak, jakby śniła, niemalże spodziewając się tego niepokojącego głosu, który…
– Eveline?
Początkowo nie była pewna, czy przypadkiem nie wyobraziła sobie, że ktoś wypowiedział jej głos. Dopiero po kilku kolejnych sekundach napięcie opadło, a Eve w oszołomieniu uprzytomniła sobie, że ktoś w istocie się do niej zwrócił. Jakby tego było mało, nie miała wątpliwości kto – i to pomimo tego, że rozwiązanie wydało jej się co najmniej nieprawdopodobne.
Przełknęła z trudem, próbując oczyścić gardło. Jej głos zabrzmiał dziwnie, zachrypnięty i bardzie bełkotliwy niż zazwyczaj.
– To… ty. – Potrząsnęła głową. – Liam? – rzuciła bez przekonania.
Być może jednak oszalała, a wyobraźnia płatała jej figle. Wszystko wydawało się równie prawdopodobne, zwłaszcza że wciąż widziała niewiele. Mimo wszystko zmysły zdołały wychwycić kolejny, bardzie zdecydowany ruch. Nie była sama, chociaż nie miała pewności kiedy i w jakich okolicznościach się to zmieniło.
Właściwie nie miała pewności, czego powinna się spodziewać. Obecność Liama na moment wytrąciła ją z równowagi, zaskakując w równym stopniu, co i wcześniej Castiel. Niemożliwe, żeby obaj… Prawda? Ale…
– Oczywiście, że nie, głupia – warknął w odpowiedzi wampir. Drgnęła, kiedy nie po raz pierwszy zareagował bezpośrednio na jej myśli. Jego głos brzmiał dziwnie, ale nie była pewna skąd brało się to wrażenie. – Wszystko gra? Musiałaś odpłynąć.
Potrząsnęła głową, nie dbając o to, że nie mógł tego zauważyć. Palce mocniej zacisnęła na kratach, przez moment gotowa przysiąc, że tylko dzięki nim wciąż była w stanie utrzymać się w pionie.
– Co tu robisz?
Odpowiedziało jej rozdrażnione westchnienie, jednak i ono zabrzmiało inaczej niż zwykle. Tym razem zdołała zebrać myśli na tyle, by nabrać podejrzeń co do jednego: Liam nie brzmiał jak ktoś w dobrej formie. Momentalnie pomyślała o ostatnim spotkaniu (Czy naprawdę widziała go zaledwie kilka godzin wcześniej…?) – o licznych śladach ugryzień, cieniach pod oczami i całym wysiłku, który włożył, żeby ochronić Bellę. Skoro ostatecznie znalazł się tutaj…
– Nic jej nie jest. Zaufaj na słowo – rozbrzmiało w ciemnościach. Tym razem głos mężczyzny zabrzmiał w ostrzejszy, bardziej zdecydowany sposób, ale Eve nie mogła pozbyć się wrażenia, że to wyłącznie pozory. Ostatecznie zdecydowała się tego nie komentować. – A teraz odpowiedz na pytanie.
Nie od razu zdecydowała się wykonać jego polecenie. Całą uwagę skupiała wyłącznie na próbach uporządkowania tego, co działo się wokół niej. Początkowo obecność Liama nie miała dla niej sensu, zwłaszcza w ciemnościach i po śnie, którego doświadczyła. Wciąż czuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, tym samym skutecznie utrudniając ocenę sytuacji. Może jednak śniła na jawie, wciąż gubiąc się we wspomnieniach, wyobrażeniach i resztkach rzeczywistości. Mogło tak być, a jednak…
Chyba że… jednak nie śniła.
Ledwo stłumiła jęk, gdy elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Już wiedziała dlaczego Aurora i Drake wyszli wtedy w takim pośpiechu, wyraźnie czymś poruszeni.
– Jasna cholera, poszedłeś za nami – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Ty naprawdę…
– Kobieta nie powinna przeklinać – padło w odpowiedzi. Zamrugała, przez moment niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Żartował sobie? – Zresztą nie o to pytałem. Tak trudno odpowiedzieć na proste pytanie? – zniecierpliwił się. Zaraz po tym westchnął i ciągnął dalej, bynajmniej nie czekając na jej reakcję. – Przemilczmy to. Chwilowo oboje jesteśmy w dość… niewygodnym położeniu. Tego się trzymajmy, jasne?
Gdyby spotkała go po raz pierwszy, po tych słowach niedowierzałaby. Może nawet dałaby się nabrać, że pozostawał co najwyżej sfrustrowany tym, co się działo i tym, że nie dawała mu odpowiedzi, których oczekiwał. Co prawda jej doświadczenia z Liamem nie były aż tak bogate, by mogła stwierdzić, że wiedziała o nim wszystko – wręcz przeciwnie – ale przez ostatnie dnie dowiedziała się dość, by wychwycić to, co najważniejsze.
Niepokoił się. Kto wie, może nawet bał, choć podejrzewała, że prędzej znalazłby sposób na skręcenie jej karku, niż zdecydował do tego przyznać. Znów pomyślała o dystansie, który czuła za każdym razem, kiedy próbowali rozmawiać – i to nawet wtedy, gdy mężczyzna z jakiegoś powodu decydował się jej pomóc.
– To moja wina – wyrwało jej się. Z trudem przymusiła się do tego, żeby poluzować uścisk, którym otaczała kraty. Zmęczenie uderzyło z całą mocą, sprawiając, że ustanie na nogach znów zaczęło przypominać wyzwanie. – To wszystko moja…
– Z uprzejmości nie zaprzeczę, ale to w tej chwili najmniej istotne. Eveline, na litość matki wampirów, skup się – zniecierpliwił się. Wyraźnie usłyszała, że w gwałtowny sposób zassał powietrze, jakby chcąc powstrzymać jęk. W ciemnościach znów coś się poruszyło, kiedy wampir zdecydował się poruszyć. – Jak się czujesz?
Jak ja się czuję?!, powtórzyła w myślach, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język. Coś w tonie Liama dało jej do zrozumienia, że nie byłby zachwycony, gdyby znów zignorowała jego pytanie… Najdelikatniej rzecz ujmując.
Mimo wszystko i tak nie odpowiedziała od razu. W zamian wzniosła oczy ku górze, w zamian parskając pozbawionym wesołości śmiechem.
– Och, fantastycznie – zadrwiła. – Dokładnie jak ktoś, komu właśnie wbito nóż w plecy.
Znów poczuła wilgoć na policzkach, ale już nie próbowała ani powstrzymywać, ani ocierać łez. W gruncie rzeczy sama nie była już pewna, dlaczego płakała. Może przez Castiela, Vi albo kogokolwiek innego. To i tak nie miało znaczenia.
Odpowiedziała jej wymowna cisza. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli i to tak długo, że Eve znów zaczęła wątpić, czy przypadkiem nie wyobraziła sobie jego pojawienia się. W ciemnościach wszystko wydawało się równie prawdopodobne.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim znów usłyszała jego głos.
– Eveline?
Poderwała głowę, by spojrzeć w miejsce, w którym – jak przynajmniej sądziła – powinien się znajdować. Z wolna przesunęła się w odpowiednim kierunku, bynajmniej nie zaskoczona tym, że napotkała na kolejne kraty. Wyobrażając sobie podziemne więzienie, łatwo mogła założyć, że znajdowała się tu więcej niż jedna cela.
– Hm?
Nie odpowiedział, przynajmniej początkowo. Kiedy w końcu się na to zdecydował, brzmiał tak, jakby starannie ważył każde kolejne słowo.
– Zrób coś dla mnie, dziecino – poprosił i to samo w sobie wystarczyło, by wprowadzić ją w konsternację. Jego głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie, bez cienia złośliwości czy fałszywej uprzejmości. Bardziej niż wtedy, gdy dociekał powodów jej uprzejmości. Och, no i „dziecino”… – Cokolwiek się wydarzy, postaraj się więcej nie zasypiać, dobrze? Nie tutaj.
Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić choćby słowa. Nie musiała, nawet bez tego całkowicie pewna, że Liam dobrze wiedział, co działo się nim zdołała się ocknął. „Wciąż myślisz za głośno” – słyszała to od niego tak wiele razy, że zdążyła już przywyknąć.
Zwiesiła ramiona. Dłonie znów zacisnęła w pięści tylko po to, by po chwili rozluźnić uścisk.
– Wierz mi, że nie zamierzam. Już nie.
Żadne z nich nie powiedziało niczego więcej.
Cztery lata. 20 marca minęły równo cztery lata, odkąd opublikowałam prolog tej historii. Czuję się z tym dziwnie, ale zarazem jestem po prostu szczęśliwa, zwłaszcza że ten tytuł ma dla mnie tak wielkie znaczenie. I z tego powodu… pozostaje mi napisać tylko jedno: dziękuję każdemu, kto wciąż tu ze mną jest. Forever. <3
W ramach małego bonusu dorzucam opis drugiego tomu: [KLIK]. Niektórzy przedpremierowo widzieli, inni pewnie nie. Tak czy siak, jestem podekscytowana.

3 komentarze:

  1. Tak, znowu jakoś tu trafiłam... I przeczytałam... Nie wiem, dlaczego tak skaczę, ale czasami mam taką potrzebę. Mówię, fajnie, lekko i wciągająco piszesz!
    4 lata... Wow! Ja po roku mam dosyć pisania danej historii, a co mówić o 4 latach? (choć Lost in the time chyba piszesz już z 7 czy coś?). Brawo! Coś cudownego!

    OdpowiedzUsuń