Eveline
Być może zasnęła. W którymś
momencie straciła poczucie czasu, kuląc się w ciemnościach i czekając
na jakąkolwiek zmianę. Początkowo nasłuchiwała, ale szybko przekonała się, że
została sama. Aurora nie wróciła, ale Eveline nie potrafiła stwierdzić czy to
dobrze. W gruncie rzeczy potrzebowała towarzystwa, nawet takiego.
Pamiętała,
że jako dziecko długo bała się ciemności. Teraz znów miała powody, żeby zacząć
się obawiać. Aż za dobrze wiedziała, że w mroku czaiło się coś, czego
nigdy nie chciała spotkać – i nie chodziło tu tylko o wampiry.
Oczekiwanie
okazało się gorsze niż cokolwiek innego. Pragnęła snu, ale w rzeczywistości
balansowała gdzieś na granicy, wciąż mając wrażenie, że powoli traciła zmysły.
Była nawet bliska tego, żeby zacząć mówić do siebie, ale kiedy przyszło co do
czego, nie zdołała wykrztusić z siebie chociażby słowa. Ucisk w gardle
okazał się zbyt silny, stopniowo przybierając na sile, w mirę jak jej
myśli przybrały niechciany, najmniej oczekiwany kierunek.
W pamięci
wciąż miała Marco. I Lanę. I scenę na schodach, która…
Niekończącą
się, zapętloną chwilę upadku Vi… Albo czegoś, co ją przypominało. Bo nie miała
prawa pamiętać, prawda? Wiedziała jedynie tyle, ile powiedziały jej opiekunki.
A może
nie…?
Gwałtownie
zaczerpnęła tchu. Serce zabiło mocniej, jakby chcąc wyrwać się na zewnątrz i uciec.
Eve wyprostowała się, mimowolnie krzywiąc, kiedy nagle zabrało jej powietrza.
Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w przeponę,
za wszelką cenę próbując uniemożliwić swobodne oddychanie. Myśli wirowały,
mieszając się ze sobą i podsuwając coraz to nowe, trudniejsze do
zinterpretowania obrazy. I, cholera, nie miała pojęcia, które z nich mogła
uznać za prawdziwe.
Zacisnęła
dłonie w pięści, obojętna na to, że paznokcie w nieprzyjemny sposób
wpiły się w skórę. Krew i wampiry to złe połączenie, pomyślała
mimochodem, ale chociaż chciała, nie potrafiła się tym przejąć. Walczyła ze
sobą, ale prawda była taka, że już od dawna nie miała wpływu na to, co działo
się w jej umyśle.
Eveline…
To nie był
pierwszy raz, kiedy ktoś wołał jej imię. Szepty nęciły, na swój sposób
pociągające i… przerażające zarazem. Ciemność pod każdym względem taka była.
Fascynowała, choć zarazem wzbudzała lęk, który jednak nie zawsze potrafił
zahamować ciekawość.
Ta – jak
wielokrotnie zdążyła się przekonać Eve – potrafiła być zgubna.
Nie
potrafiła stwierdzić, co przywiodło ją do miejsca, w którym nagle się
znalazła. Kroczyła długim, ciemnym korytarzem, ostrożnie posuwając się naprzód.
Krok za krokiem, coraz dalej, choć nie potrafiła sprecyzować, co było jej
celem. Podążała sprzed siebie, nie wahając się, chociaż nie miała pewności, czy
przypadkiem nagle nie straci gruntu pod nogami. Gdyby natrafiła na pustkę,
mogłaby spadać i przez wieczność, ale ta myśl – bądź co bądź przerażająca
– wcale nie zaniepokoiła jej aż tak bardzo jak powinna.
To było
znajome.
Szepty
takie były.
Eveline…
Gwałtowny
dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Czuła przenikliwy, stopniowo przybierający
na sile chłód, ten jednak wydawał się mieć swoje źródło w jej wnętrzu.
Przez moment cały jej świat składał się wyłącznie na to: przenikliwe zimno i tłumiony,
choć wciąż obecny lęk przed czymś, czego nie potrafiła sprecyzować.
Gdzie była?
Zawahała się, niezdolna odpowiedzieć na to pytanie. Jej myśli wirowały, mieszając
się ze sobą i nie pozwalając uporządkować w jedną całość. Każda
odpowiedź nagle wydała jej się właściwa: może w domu, może w rezydencji,
a może znów w Virginii – kto to tak naprawdę wiedział? Ale ciemny
korytarz wydawał się znajomy, tak jak i przeczucie, że dobrze wiedziała,
co zasadnie na samym końcu. Mimo wszystko czuła się tak, jakby znów trwała we
śnie, prawie jak wtedy, gdy przenikała wspomnienia Marco, chcąc nie chcąc
dowiadując się więcej niż mogłaby sobie tego życzyć.
Gdyby miała
wybór, nigdy nie przeżyłaby wraz z nim tego, co zrobiła Rebekah. Istniało wiele
wspomnień, które pragnęła wyprzeć z pamięci, a jednak…
– Eveline.
Tym razem
głos nie tyle rozbrzmiewał w jej głowie, co gdzieś z bliska. Eve
zatrzymała się w pół kroku, zamierając w miejscu tak gwałtownie,
jakby nagle wpadła na jakąś niewidzialną przeszkodę. Drżąc, niespokojnie
spojrzała przed siebie – wprost w pustkę, chociaż im dłużej wpatrywała się
w ciemność, tym bardziej kształtna ta jej się wydawała.
Właśnie
wtedy znów ujrzała Violett. Dziewczynka znajdowała się niemalże na wyciągnięcie
ręki, spokojnie stojąc u – Eveline była tego pewna – szczytu schodów. Nie
widziała biegnących w dół stopni, ale mogła się założyć, że gdzieś tam
były… Gdzieś poza zasięgiem jej wzroku, opadając coraz to niżej i niżej,
nie kończąc i…
Nieznacznie
potrząsnęła głową, próbując pozbyć niechcianych myśli. To tylko sen, prawda?
Śnię…
Ale z jakiegoś
powodu nie potrafiła w to uwierzyć.
Serce
tłukło jej się w piersi, naprzemiennie to przyśpieszając to znów zwalniając.
Trwała w bezruchu, nie będąc w stanie zmusić się do tego, by choć
odrobinę rozluźnić mięśnie, o jakimkolwiek konkretnym ruchu nie
wspominając. Jakaś jej cząstka pragnęła odwrócić się i uciec, ale nogi
były niczym z waty, tylko cudem wciąż dając ciału jakiekolwiek oparcie. Eve
była w stanie co najwyżej spoglądać w przestrzeń, wprost na mglistą
postać, która przecież nie mogła okazać się prawdziwa. Już przez to
przechodziła i to więcej niż raz. Ktoś igrał z jej umysłem,
wykorzystując wspomnienie Vi przeciwko niej – jak wtedy, gdy ujrzała ją po raz
pierwszy i później, na tym zapętlonym nagraniu, które…
… w każdej
chwili mogło rozegrać się na jej oczach.
To nie
jest prawdziwe.
Tyle że
niezależnie od wszystkiego nie potrafiła uczepić się tej myśli w taki
sposób, jakiego sobie życzyła. Gdzieś w głębi duszy wątpiła, dziwnie
świadoma, że tym razem wszystko było inne. Choć próbowała doszukać się w wyobrażeniu
Violett czegokolwiek, co udowodniłoby, że znów miała do czynienia z jakimś
demonicznym bytem, nie była w stanie niczego dostrzec. Wręcz przeciwnie –
coś w spojrzeniu milczącej, obserwującej ją dziewczynki okazało się
boleśnie szczere i… znajome.
Wszystko to
takie było i to mimo tej dziwnej, nierealnej otoczki.
– Nie
pamiętasz, Eve? – zapytała nieoczekiwanie Violett.
Co
miałabym pamiętać…?
Nie była w stanie
zadać tego pytania na głos. W zamian jej usta jedynie poruszyły się
nieznacznie; z gardła nie wydobyło się nic poza zdławionym jękiem.
W następnej
sekundzie ledwo powstrzymała krzyk, kiedy poczuła przeszywający ból w skroniach.
Zachwiała się na nogach, zmroczona i oszołomiona bardziej niż wcześniej.
Ktoś znów wypowiadał jej imię – więcej niż jeden głos… dziesiątki, setki, a może
nawet tysiące… – ale już nie była w stanie rozróżnić jednego szeptu od
innego. Ponawiające się nawoływanie zamieniło się w falę bólu, której nie
była w stanie znieść. Niosło ze sobą coś, czego…
… nie
chcę pamiętać…
Nie
przypominała sobie, żeby się poruszyła. Ale musiała, skoro bez ostrzeżenia dostrzegła
przerażoną twarz Violett zaledwie kilka centymetrów od swojej własnej – tylko
przez chwilę, bo w następnej sekundzie przerażone dziecko zniknęło,
pochłonięte przez ciemność.
Spadła.
Znów.
Eveline
tkwiła w bezruchu, dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton.
Drżała z zimna, a jednak mimo tego czuła oblewający całe ciało pot.
Drżała, cudem będąc w stanie utrzymać się na nogach. Próbowała zrozumieć, co
się stało, ale gdy w końcu pierwszy szok minął, a do niej z całą
mocą dotarła nader istotna kwestia, momentalnie zatęskniła za dezorientacją.
Zobaczyła
to tak wyraźnie, jakby jednak było prawdziwe. Nie sądziła, że ludzka pamięć w istocie
może okazać się aż tak doskonała, a jednak piętro domu dziecka, w którym
się wychowała, wydawało się aż nadto rzeczywiste. Równie dobrze zapamiętała
strome, drewniane schody, którymi wbiegała i zbiegała nawet po kilka razy
dziennie… I to długo po nocy, w której doszło do wypadku.
Wypadku.
Zawsze wierzyła, że to był wypadek. Ona po prostu się potknęła i spadła
tak niefortunnie, że…
Nie.
Eveline wzięła
kolejny drżący oddech. Obraz na moment zamazał się, ale i tak aż za dobrze
widziała swoje trzęsące się, wciąż uniesione dłonie. Nie miała odwagi spojrzeć w dół,
ale mimo to wiedziała, co tam zobaczy. Łatwo mogła sobie wyobrazić drobne,
rozciągnięte pod nienaturalnym kątem ciało. Może nawet wiedziała, w jaki
sposób wykręciła się głowa Violett – na tyle dziwnie, że nawet dziecko zrozumiałoby,
że coś jest nie tak. Wystarczyłby jeden rzut oka, żeby to zrozumieć.
Bez śladów
krwi czy połamanych kości, krzyku czy próby walki…
Czasami
śmierć przychodziła w ciszy.
– N-nie… –
wyrwało jej się. – Nie, nie… To nie było tak. To nie byłam… j-ja…
Ale wciąż
widziała swoje wyciągnięte dłonie. Pamiętała ten korytarz i schody. Znów w nim
tkwiła, nie pojmując jakim cudem mogłaby wyprzeć ten moment z pamięci. Tym
bardziej nie rozumiała, dlaczego miałaby… zrobić coś takiego.
To nie
byłam ja…
Właściwie
nie poczuła, kiedy nogi ostatecznie odmówiły jej posłuszeństwa. Ciężko opadła
na kolana, w duchu błogosławiąc fakt, że wciąż nie była dostrzec tego, co
działo się u stóp schodów. Z gardła wyrwał jej się stłumiony szloch, wstrząsając
całym ciałem. Momentalnie zaczęła drżeć jeszcze bardziej, już nie tylko z zimna,
ale czystego przerażenia.
– To… nie
tak…
Potrząsnęła
głową, jednak już nie była w stanie wyrzucić z pamięci wspomnienia
bladej twarzy Violett. Pamiętała jej oczy, pamiętała nienaturalny układ ciała
po upadku i…
Ale to nie
miało sensu.
Wypadek,
prawda? Dowiedziałam się później, kiedy…
Coś
poruszyło się za jej plecami – tylko nieznacznie, ale zdołała wychwycić ruch. Momentalnie
wyprostowała się niczym struna, ale nie odważyła się odwrócić.
Nawet nie
drgnęła, kiedy cudze dłonie niemalże z czułością musnęły jej ramiona.
– Każdy z nas
ma swoje demony… Demony, z którymi musi się zmienić – usłyszała tuż przy
uchu. Ten głos był inny niż te, które kiedykolwiek przyszło jej słyszeć: głęboki,
męski i… niezwykle pociągający. Wydawał się przenikać ją całą równie
intensywnie, co wcześniej szepty. – Wkrótce wszystko zrozumiesz.
Wraz z tą
obietnicą na powrót zapanowała ciemność.
☾
Obudziła się nagle, drżąca i wciąż
oszołomiona. Krzyk zamarł jej na ustach, zduszony przez ucisk w piersi.
Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu i ostatecznie bezradnie
oparła się o ścianę, dysząc ciężko. Skronie pulsowały boleśnie, a do
oczy cisnęły się łzy, choć te drugie niewiele miały wspólnego z jakimkolwiek
dyskomfortem. Aż nazbyt intensywnie czuła przeszywający chłód – ten sam, który
towarzyszył jej we śnie, który…
To musiał
być sen. Pragnęła w to wierzyć nawet mimo tego, że wszystko w niej
krzyczało, iż była w błędzie.
Wzięła
kilka drżących wdechów, żeby się uspokoić. Zacisnęła powieki, choć w ciemnościach
nie miało to większego znaczenia. Gniewnym ruchem otarła twarz, bynajmniej nie
zaskoczona tym, że na skórze wyczuła wilgoć. Mogłaby płakać – zwłaszcza teraz,
kiedy nikt nie patrzył – ale łzy prowadziły donikąd. Zbyt wiele razy zdążyła
się przekonać, że załamywanie rąk jedynie wszystko komplikowało.
Uciekałam
przed prawdą tyle czas i dokąd mnie to zaprowadziło?
Gdyby
przynajmniej miała pewność, co powinna uznać za prawdę…
Spróbowała
się podnieść, ale zesztywniałe ciało nie chciało współpracować. Skrzywiła się,
gdy mięśnie zaprotestowały, mszcząc się za niewygodną pozycję, w której
Eve przez tyle czasu trwała. Zacisnęła zęby, po czym z trudem dźwignęła
się na nogi, na oślep wyciągając przed siebie ręce. Westchnęła, kiedy poczuła
pod palcami chłód metalowych krat. Oczywiście, że wciąż tam były. Przez cały
czas tkwiła w lochu, dokładnie w tym samym miejscu, w którym
zostawiła ją Aurora. Wspomnienie sierocińca było zaledwie wizją, którą
przywołał jej już i tak umęczony umysł. Zasnęła, ale…
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści. Nie chciała o tym myśleć.
Muszę
się skupić. Muszę…
Przesunęła
się bliżej krat, zupełnie jakby jakimś cudem mogła przez nie przeniknąć. I bez
sprawdzania wiedziała, że nie miałaby najmniejszych szans się ich pozbyć. Na
litość Boską, była człowiekiem – nikim ponadto.
Chciałabyś.
Z jękiem
oparła czoło o kraty. Chłód miał w sobie coś kojącego, ale nie
umniejszył pulsowania w skroniach. Czuła się zmęczona, chora i aż
nadto bezradna. Poczucie beznadziei uderzyło w nią z całą mocą,
boleśnie uświadamiając, że miała tylko jeden wybór: czekać. Na coś przerażającego,
czego nie potrafiła nazwać, ale i tak się tego bała. Gdzieś w pamięci
wciąż miała głos ze snu – niepokojący, niosący ze sobą obietnicę, która nagle
wydała się kobiecie aż nadto wiążąca.
„Chyba
nawet mi ciebie szkoda, wiesz?” – przypomniała sobie ostatnie słowa Aurory.
Serce znów zatrzepotało się w piersi Eveline. Jęknęła, tym razem nie będąc
w stanie się powstrzymać.
Właśnie
wtedy coś poruszyło się w ciemnościach. Wyprostowała się niczym struna, niespokojnie
spoglądając w przestrzeń. Przez moment znów poczuła się tak, jakby śniła,
niemalże spodziewając się tego niepokojącego głosu, który…
– Eveline?
Początkowo
nie była pewna, czy przypadkiem nie wyobraziła sobie, że ktoś wypowiedział jej
głos. Dopiero po kilku kolejnych sekundach napięcie opadło, a Eve w oszołomieniu
uprzytomniła sobie, że ktoś w istocie się do niej zwrócił. Jakby tego było
mało, nie miała wątpliwości kto – i to pomimo tego, że rozwiązanie wydało
jej się co najmniej nieprawdopodobne.
Przełknęła z trudem,
próbując oczyścić gardło. Jej głos zabrzmiał dziwnie, zachrypnięty i bardzie
bełkotliwy niż zazwyczaj.
– To… ty. –
Potrząsnęła głową. – Liam? – rzuciła bez przekonania.
Być może jednak
oszalała, a wyobraźnia płatała jej figle. Wszystko wydawało się równie
prawdopodobne, zwłaszcza że wciąż widziała niewiele. Mimo wszystko zmysły
zdołały wychwycić kolejny, bardzie zdecydowany ruch. Nie była sama, chociaż nie
miała pewności kiedy i w jakich okolicznościach się to zmieniło.
Właściwie
nie miała pewności, czego powinna się spodziewać. Obecność Liama na moment
wytrąciła ją z równowagi, zaskakując w równym stopniu, co i wcześniej
Castiel. Niemożliwe, żeby obaj… Prawda? Ale…
–
Oczywiście, że nie, głupia – warknął w odpowiedzi wampir. Drgnęła, kiedy
nie po raz pierwszy zareagował bezpośrednio na jej myśli. Jego głos brzmiał
dziwnie, ale nie była pewna skąd brało się to wrażenie. – Wszystko gra?
Musiałaś odpłynąć.
Potrząsnęła
głową, nie dbając o to, że nie mógł tego zauważyć. Palce mocniej zacisnęła
na kratach, przez moment gotowa przysiąc, że tylko dzięki nim wciąż była w stanie
utrzymać się w pionie.
– Co tu
robisz?
Odpowiedziało
jej rozdrażnione westchnienie, jednak i ono zabrzmiało inaczej niż zwykle.
Tym razem zdołała zebrać myśli na tyle, by nabrać podejrzeń co do jednego: Liam
nie brzmiał jak ktoś w dobrej formie. Momentalnie pomyślała o ostatnim
spotkaniu (Czy naprawdę widziała go zaledwie kilka godzin wcześniej…?) – o licznych
śladach ugryzień, cieniach pod oczami i całym wysiłku, który włożył, żeby
ochronić Bellę. Skoro ostatecznie znalazł się tutaj…
– Nic jej
nie jest. Zaufaj na słowo – rozbrzmiało w ciemnościach. Tym razem głos
mężczyzny zabrzmiał w ostrzejszy, bardziej zdecydowany sposób, ale Eve nie
mogła pozbyć się wrażenia, że to wyłącznie pozory. Ostatecznie zdecydowała się
tego nie komentować. – A teraz odpowiedz na pytanie.
Nie od razu
zdecydowała się wykonać jego polecenie. Całą uwagę skupiała wyłącznie na
próbach uporządkowania tego, co działo się wokół niej. Początkowo obecność
Liama nie miała dla niej sensu, zwłaszcza w ciemnościach i po śnie,
którego doświadczyła. Wciąż czuła się tak, jakby ktoś z całej siły
zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, tym samym skutecznie utrudniając ocenę
sytuacji. Może jednak śniła na jawie, wciąż gubiąc się we wspomnieniach,
wyobrażeniach i resztkach rzeczywistości. Mogło tak być, a jednak…
Chyba że…
jednak nie śniła.
Ledwo
stłumiła jęk, gdy elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Już wiedziała
dlaczego Aurora i Drake wyszli wtedy w takim pośpiechu, wyraźnie
czymś poruszeni.
– Jasna
cholera, poszedłeś za nami – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Ty naprawdę…
– Kobieta nie
powinna przeklinać – padło w odpowiedzi. Zamrugała, przez moment niepewna
czy powinna się śmiać, czy może płakać. Żartował sobie? – Zresztą nie o to
pytałem. Tak trudno odpowiedzieć na proste pytanie? – zniecierpliwił się. Zaraz
po tym westchnął i ciągnął dalej, bynajmniej nie czekając na jej reakcję. –
Przemilczmy to. Chwilowo oboje jesteśmy w dość… niewygodnym położeniu.
Tego się trzymajmy, jasne?
Gdyby
spotkała go po raz pierwszy, po tych słowach niedowierzałaby. Może nawet dałaby
się nabrać, że pozostawał co najwyżej sfrustrowany tym, co się działo i tym,
że nie dawała mu odpowiedzi, których oczekiwał. Co prawda jej doświadczenia z Liamem
nie były aż tak bogate, by mogła stwierdzić, że wiedziała o nim wszystko –
wręcz przeciwnie – ale przez ostatnie dnie dowiedziała się dość, by wychwycić
to, co najważniejsze.
Niepokoił
się. Kto wie, może nawet bał, choć podejrzewała, że prędzej znalazłby sposób na
skręcenie jej karku, niż zdecydował do tego przyznać. Znów pomyślała o dystansie,
który czuła za każdym razem, kiedy próbowali rozmawiać – i to nawet wtedy,
gdy mężczyzna z jakiegoś powodu decydował się jej pomóc.
– To moja
wina – wyrwało jej się. Z trudem przymusiła się do tego, żeby poluzować
uścisk, którym otaczała kraty. Zmęczenie uderzyło z całą mocą, sprawiając,
że ustanie na nogach znów zaczęło przypominać wyzwanie. – To wszystko moja…
– Z uprzejmości
nie zaprzeczę, ale to w tej chwili najmniej istotne. Eveline, na litość
matki wampirów, skup się – zniecierpliwił się. Wyraźnie usłyszała, że w gwałtowny
sposób zassał powietrze, jakby chcąc powstrzymać jęk. W ciemnościach znów
coś się poruszyło, kiedy wampir zdecydował się poruszyć. – Jak się czujesz?
Jak ja
się czuję?!, powtórzyła w myślach, ale w ostatniej chwili ugryzła
się w język. Coś w tonie Liama dało jej do zrozumienia, że nie byłby
zachwycony, gdyby znów zignorowała jego pytanie… Najdelikatniej rzecz ujmując.
Mimo
wszystko i tak nie odpowiedziała od razu. W zamian wzniosła oczy ku
górze, w zamian parskając pozbawionym wesołości śmiechem.
– Och, fantastycznie
– zadrwiła. – Dokładnie jak ktoś, komu właśnie wbito nóż w plecy.
Znów
poczuła wilgoć na policzkach, ale już nie próbowała ani powstrzymywać, ani ocierać
łez. W gruncie rzeczy sama nie była już pewna, dlaczego płakała. Może
przez Castiela, Vi albo kogokolwiek innego. To i tak nie miało znaczenia.
Odpowiedziała
jej wymowna cisza. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli i to tak długo, że Eve
znów zaczęła wątpić, czy przypadkiem nie wyobraziła sobie jego pojawienia się. W ciemnościach
wszystko wydawało się równie prawdopodobne.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim znów usłyszała jego głos.
– Eveline?
Poderwała
głowę, by spojrzeć w miejsce, w którym – jak przynajmniej sądziła –
powinien się znajdować. Z wolna przesunęła się w odpowiednim
kierunku, bynajmniej nie zaskoczona tym, że napotkała na kolejne kraty.
Wyobrażając sobie podziemne więzienie, łatwo mogła założyć, że znajdowała się
tu więcej niż jedna cela.
– Hm?
Nie
odpowiedział, przynajmniej początkowo. Kiedy w końcu się na to zdecydował,
brzmiał tak, jakby starannie ważył każde kolejne słowo.
– Zrób coś
dla mnie, dziecino – poprosił i to samo w sobie wystarczyło, by wprowadzić
ją w konsternację. Jego głos zabrzmiał zaskakująco łagodnie, bez cienia
złośliwości czy fałszywej uprzejmości. Bardziej niż wtedy, gdy dociekał powodów
jej uprzejmości. Och, no i „dziecino”… – Cokolwiek się wydarzy,
postaraj się więcej nie zasypiać, dobrze? Nie tutaj.
Jej oczy
rozszerzyły się w geście niedowierzania. Otworzyła i zaraz zamknęła
usta, niezdolna wykrztusić choćby słowa. Nie musiała, nawet bez tego całkowicie
pewna, że Liam dobrze wiedział, co działo się nim zdołała się ocknął. „Wciąż
myślisz za głośno” – słyszała to od niego tak wiele razy, że zdążyła już
przywyknąć.
Zwiesiła
ramiona. Dłonie znów zacisnęła w pięści tylko po to, by po chwili
rozluźnić uścisk.
– Wierz mi,
że nie zamierzam. Już nie.
Żadne z nich
nie powiedziało niczego więcej.
Cztery lata. 20 marca minęły równo cztery lata, odkąd opublikowałam prolog tej historii. Czuję się z tym dziwnie, ale zarazem jestem po prostu szczęśliwa, zwłaszcza że ten tytuł ma dla mnie tak wielkie znaczenie. I z tego powodu… pozostaje mi napisać tylko jedno: dziękuję każdemu, kto wciąż tu ze mną jest. Forever. <3W ramach małego bonusu dorzucam opis drugiego tomu: [KLIK]. Niektórzy przedpremierowo widzieli, inni pewnie nie. Tak czy siak, jestem podekscytowana.
Tak, znowu jakoś tu trafiłam... I przeczytałam... Nie wiem, dlaczego tak skaczę, ale czasami mam taką potrzebę. Mówię, fajnie, lekko i wciągająco piszesz!
OdpowiedzUsuń4 lata... Wow! Ja po roku mam dosyć pisania danej historii, a co mówić o 4 latach? (choć Lost in the time chyba piszesz już z 7 czy coś?). Brawo! Coś cudownego!
Dziękuję. <3 A LITT... 9. W tym roku stuknie 9 lat. 😅
Usuńaha.... 9...
Usuń