1/30/2020

☾ Rozdział LXXXI

Eveline
– Kim jesteś?
Nie doczekała się odpowiedzi. Wampirzyca po prostu puściła te słowa mimo uszu, wciąż nerwowo mrucząc coś pod nosem. Przemieściła się, przez chwilę niespokojnie krążąc tam i z powrotem, czym zaczęła doprowadzać Eveline do szału.
Zawahała się, z obawą spoglądając to nieznajomą, to raz po raz nerwowo oglądając na drzwi. Niemalże spodziewała się, że nagle do środka wparuje Drake, bynajmniej niezadowolony tym, że nie posłuchała jego wcześniejszych ostrzeżeń. Z łatwością mogła sobie wyobrazić, co by się wtedy stało. To, że spełniłby swoje groźby, tym bardziej.
– Więc jesteś głupia. Jesteś tu i to mówi samo za siebie – oznajmiła nieznajoma, błyskawicznie zwracając się bezpośrednio w stronę Eveline.
Przynajmniej przestała krążyć, ale Eve nie poczuła się z tym ani trochę lepiej. Było coś przenikliwego w spojrzeniu, którym obdarowała ją nieśmiertelna i to wystarczyło, by kobieta poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
– Kim jesteś? – ponowiła pytanie, ale również tym razem nie doczekała się odpowiedzi.
– Wróć tam, skąd przyszłaś i zaczekaj na Sternsa. I tak będzie wiedział, że go nie posłuchałaś, ale w tej sytuacji pewnie przymknie oko.
– Ale…
Przez twarz nieśmiertelnej przemknął cień. Przemieściła się nagle, bezceremonialnie doskakując do Eveline i wysuwając kły.
– Głucha jesteś? – warknęła, gniewnie mrużąc oczy. – Zrób to, co powiedziałam.
Przy ostatnich słowach spuściła z tonu, ale jej głos nie zabrzmiał ani odrobinę łagodniej. Mimo wszystko Eve nie ruszyła się z miejsca, obojętna na naglącą nutę w głosie nieznajomej.
– Nie mam na to czasu – powiedziała w zamian. Czuła, że przyjdzie jej tego pożałować, ale nie była w stanie o tym myśleć. Nie w tamtej chwili, na dodatek z poczuciem, że wszystko było nie tak. – Skoro mi pomagasz, to co tutaj robisz? Kim jesteś? – nie dawała za wygraną. – Boisz się Drake’a? – dodała pod wpływem impulsu. – Mogłabym…
Nie dokończyła. Aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy nieznajoma skoczyła w jej kierunku niczym rozjuszona kotka. Eveline odskoczyła, potknęła się o własne nogi i jak długa poleciała w tył, plecami wpadając na coś, czego nie była w stanie zobaczyć. W szoku nawet nie poczuła bólu, kiedy uderzyła biodrem w kant czegoś, co z równym powodzeniem mogło okazać się zarówno stołem, jak i nocną szafką – w obecnej sytuacji nie czyniło to żadnej różnicy.
Uniosła ramiona, instynktownie próbując się osłonić. Ręce zadrżały ze zdenerwowania i przez nadmiernie napięte mięśnie. Z gardła wyrwał jej się zdławiony jęk, a potem…
Tyle że atak nie nastąpił. Wampirzyca zamarła zaledwie metr od niej, gniewnie obserwując, ale nie decydując się na nic więcej. Eve wciąż wyraźnie widziała jej kły – długie, zakrzywione i śmiertelnie niebezpieczne. Zaniepokoiły ją bardziej niż te Marco. Dłoń zadrżała jej, kiedy z trudem powstrzymała się przed instynktownym sięgnięciem do szyi. Dla pewności zacisnęła ją w pięść, za wszelką cenę starając się nad sobą zapanować.
– Wyjdź. Teraz.
Tym razem nie próbowała się przeciwstawiać. Wzdłuż jej kręgosłupa przemknął nieprzyjemny dreszcz. Niewiele brakowało, by nogi jednak odmówiły Eve posłuszeństwa, kiedy z wolna wyprostowała się i – zważając na każdy kolejny krok – ruszyła ku wyjściu. Przez cały czas obserwowała zastygłą w miejscu kobietę, aż nazbyt świadoma, że ta mogłaby przemieścić się w mgnieniu oka. Eveline czuła się tak, jakby miała przed sobą dzikie zwierzę: przyczajone i gotowe do ataku.
Była przy drzwiach, kiedy wszystko poszło nie tak. Kobieta nagle zachwiała się, wzdrygając tak, jakby poraził ją prąd.
– To… nic. Nic takiego – wyszeptała rozgorączkowanym tonem. Brzmiała przy tym tak, jakby próbowała przekonać przede wszystkim samą siebie. – Idź. Ja tylko…
Urwała. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, w następnej sekundzie z jękiem chwytając się za serce. Zachwiała się, utrzymując w pionie wyłącznie dzięki temu, że w porę pochwyciła się szafki. Krew odpłynęła jej z twarzy, czyniąc już i tak bladą skórę jeszcze jaśniejszą.
Co, do diabła…?
Eve bez zastanowienia ruszyła się z miejsca. To było niczym impuls, któremu bez zastanowienia zdecydowała się podporządkować. Niewiele myśląc doskoczyła do kobiety, w pośpiechu chwytając ją pod ramię. Wampirzyca zrobiła taki ruch, jakby chciała się odsunąć, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian zacisnęła drżące palce na przedramieniu Eveline, tylko cudem nie gruchocząc jej przy tym kości.
– Och, nie… Nie, nie, nie…
Kolejne słowa okazały się trudne do rozróżnienia. Brzmiały cicho, zbyt bełkotliwie i na swój sposób błagalnie, choć to wydawało się co najmniej niedorzeczne w przypadku kogoś, kto jeszcze chwilę wcześniej wyglądał na zdolnego do rozerwania cudzego gardła. Kobieta znów się zachwiała, na moment całym ciałem uwieszając na szyi Eveline. Niewiele brakowało, by obie wylądowały na podłodze.
W panice pochwyciła wampirzycę w pasie. Napięła mięśnie, za wszelką cenę próbując utrzymać dodatkowy ciężar i odzyskać pion. Czuła jak drobne ciało przelewa się w jej ramionach, zbyt wiotkie, a przy tym o wiele cięższe, niż Eveline mogłaby się spodziewać po posturze nieznajomej. W następnej sekundzie kobieta ostatecznie wysunęła się z jej objęć, ciężko opadając na kolana.
– Hej… Hej, co ci jest? – Eve w pośpiechu przykucnęła naprzeciwko niej. – Co się…?
– Odsuń się.
Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Zesztywniała, nie mając odwagi się odwrócić nawet wtedy, gdy nabrała pewności, że Drake znajdował się tuż za jej plecami. Co jej zrobiłeś?, pomyślała w oszołomieniu, ale nie była w stanie zadać tego pytania na głos. Nie odezwała się słowem, kiedy mężczyzna zmaterializował się u jej boku, bez cienia wysiłku unosząc wiotkie ciało wampirzycy.
Eve ciężko osunęła się na podłogę. Usiadła, zdolna co najwyżej obserwować, choć to nawet po części nie zniwelowało targających nią wątpliwości. Mocniej zacisnęła dłonie w pięści, dla pewności wsuwając je między uda, by powstrzymać się przed zrobieniem czegoś, czego przyszłoby jej żałować. Rzucenie się akurat na tego mężczyznę – i to nawet wtedy, gdy ten ot tak zwrócił się do niej plecami – byłoby niczym wyrok śmierci.
Nie ruszyła się z miejsca aż do momentu, w którym Drake ułożył wiotkie ciało na łóżku. Dopiero gdy poczuła na sobie spojrzenie znajomych, błękitnych oczu mimowolnie spróbowała się odsunąć.
– Weź ją. Wiesz, co masz zrobić – oznajmił, a do Eve z opóźnieniem dotarło, że zwracał się do kogoś, kto znajdował się za jej plecami. Tkwiąca w progu Aurora bez słowa podeszła bliżej. – Ja mam tu coś do zrobienia.
Wampirzyca nie zaprotestowała. W pełni ludzkim krokiem, unikając spoglądania na kogokolwiek, przeszła przez pokój.
– Chodź – ponagliła, wyciągając dłoń ku zastygłej na ziemi kobiety.
Eveline nie miała odwagi jej odmówić.
Aurora nie należała do delikatnych osób. Eve nie potrafiła stwierdzić, czy kobieta od zawsze taka była. Mogła tylko zgadywać, niezdolna przywołać do siebie żadnych konkretnych wspomnień. Wspomnienie Amandy wciąż zamazywało się w jej pamięci, niespójne i pozbawione znaczenia. W którymś momencie wszystko, co wiązało się z jedyną „przyjaciółką” zniknęło niczym sen wraz z pierwszymi promieniami widzianego po przebudzeniu słońca.
Wampirzyca milczała, skupiona na podążaniu przed siebie. W ciszy ciągnęła za sobą potykającą się raz za razem, wciąż oszołomioną Eve. Kiedy przyszło im pokonać biegnące w dół, strome schody, kobieta poczuła się niemalże jak w dzień, w który poznała bliskich Marco, a Liam zabrał ją do swojego laboratorium. Różnica polegała na tym, że podczas gdy mężczyzna przynajmniej udawał, że interesuje ją, czy jego towarzyszka nie zrobi sobie krzywdy, Aurora wydawała się zbyt pochłonięta myślami, by zwracać na takie szczegóły uwagę. Eveline była wręcz gotowa przysiąc, że gdyby nagle potknęła się i runęła w dół, nieśmiertelna co najwyżej odsunęłaby się, by nie zostać potrąconą.
Każdy kolejny krok wydawał się zbyt głośny, niesiony odbijającym się od kamiennych ścian echem. Na dole panował nieprzyjemny chłód; coś w atmosferze zmieniło się, a Eve nabrała pewności, że znalazła się w piwnicy. W ciemnościach nie widziała zbyt wiele i to nawet mimo wciąż podsyconych wampirzą krwią zmysłów, ale i tak była gotowa przysiąc, że wylądowały pod ziemią.
– Właź tutaj – zażądała Aurora.
Coś skrzypnęło w ciemnościach. Drzwi, uświadomiła sobie Eveline, ale nim zdążyła w pełni skupić na tej myśli, gwałtowny ruch Aurory wytrącił ją z równowagi. Wampirzyca niecierpliwym ruchem wepchnęła ją do środka pomieszczenia, którego Eve i tak nie była w stanie zobaczyć. Bolesny upadek uświadomił jej jedynie tyle, że na posadzce nie znajdowała się żadna wykładzina, a sama podłoga była zimna i twarda niczym kamień.
Znów usłyszała skrzypnięcie, tym razem połączone z hukiem i kliknięciem zamka. Mogła spodziewać się, że prędzej czy później wyląduje w zamknięciu, ale serce podeszło jej aż do gardła, na moment zwalniając biegu. Spróbowała się podnieść, krzywiąc przy każdym ruchu i dopiero wtedy w pełni czując dające się we znaki, obolałe ciało – zbyt napięte mięśnie i stłuczenia, których drobiła się jeszcze w pokoju nieznajomej kobiety. Zwłaszcza biodro zaczęło dawać jej się we znaki, przypominając o spotkaniu z meblami.
Gdzieś w ciemnościach rozbrzmiało przeciągłe westchnienie. Aurora wciąż znajdowała się zdecydowanie zbyt blisko, choć w mroku Eve nie dostrzegła nawet zarysu jej sylwetki. Choć zaczęła się podnosić, momentalnie zamarła w bezruchu, wciąż skulona przy ziemi.
– Zepsułaś wszystko, wiesz? Wszystko. – Aurora zamilkła, ale Eveline prawie nie była tego świadoma. Wciąż drżała, skulona na podłodze i oszołomiona tym, z jak bliska dochodził głos kobiety. Nie brzmiał jak przytłumiony przez drzwi, choć przecież dobrze słyszała, że te się za nią zamknęły. – Pamiętasz, ile odwodziłam cię od przyjazdu do Haven? Rozmawiałyśmy o tym ze sto razy, ale ty oczywiście nie słuchałaś.
Chciała powiedzieć, że pamięta, ale to okazało się trudniejsze niż sądziła. Aurora była jej obca. Jej głos brzmiał inaczej niż tek, który zapamiętała… Był inny od tego Amandy. Chyba, bo – jak dotarło do niej z całą mocą – tak naprawdę nie pamiętała, w jaki sposób brzmiał kiedyś. Znów czuła się tak, jakby spoglądała przez zaparowaną szybę, zdolna co najwyżej dostrzec niewyraźne kształty, ale nic ponadto. Słowa wampirzycy brzmiały znajomo, kojarząc się z czymś, co Eve powinna pamiętać, a jednak… nie pamiętała.
Możliwe, że rozmawiały. Amanda powstrzymywała ją przed wyjazdem, wysuwając argumenty, które nigdy nie miały dla Eveline sensu. „Jesteś terapeutką. Czy konfrontacja z przeszłością nie powinna być częścią terapii?” – przypomniała sobie własne słowa, ale nie potrafiła stwierdzić, czy faktycznie kiedykolwiek je wypowiedziała. Zupełnie jakby nigdy nie padły.
Jak mogłyby, skoro Amandy nie było? Okazała się kłamstwem, które…
– Kłamstwo czy nie, to nie ja doprowadziłam cię do tego miejsca.
Skrzywiła się w odpowiedzi na te słowa. Wbiła wzrok w ciemność, dokładnie w miejsce, z którego dochodził głos.
– Jakie to ma znaczenie, skoro chcesz mnie zabić?
Nie doczekała się odpowiedzi – wyłącznie głuchej ciszy, która okazała się gorsza niż cokolwiek innego. To i ciemność. Trwała w pustce, porażona napierającym ze wszystkich stron chłodem. Znów poczuła się jak we śnie, na dodatek dziwnie znajomym – tylko mrok, lodowaty ziąb i wątpliwości co do tego, czy faktycznie coś słyszała, czy może jednak wyobraźnia zaczynała płatać jej figle.
Na oślep wyciągnęła przed siebie ręce. Spodziewała się, że natrafi na pustkę, a jednak jej palce zacisnęły się na czymś podłużnym i twardym. Eveline otworzyła i zaraz zamknęła usta, co najmniej zaskoczona. Coś w końcu nabrało sensu, choć nie sądziła, że to w ogóle będzie możliwe.
Kraty. Zamiast drzwi, przed sobą miało metalowe pręty, co na dłuższą metę wydało jej się logiczne. Już rozumiała, dlaczego głos Aurory brzmiał w tak wyraźny sposób nawet mimo tego, że ta wcześniej zamknęła drzwi. Musiała zostać na zewnątrz, co również wydało się Eve dobre. Co prawda nie wątpiła, że wampirzyca bez problemu dostałaby się do wnętrza celi, gdyby tylko zaszła taka potrzeba, ale wyobrażenie sobie choćby najbardziej prowizorycznej przeszkody między sobą a potencjalnym przeciwnikiem okazało się kojące.
Z trudem dźwignęła się na nogi, podpierając o metalowe pręty. Oczy w końcu zaczęły przywykać do ciemności, pozwalając Eveline dostrzec mało wyraźny zarys miejsca, w którym się znalazła. Miała wrażenie, że dostrzega schody, którymi sprowadziła ją Aurora, ale to równie dobrze mogło okazać się wytworem wyobraźni.
– Jestem tutaj. Jeszcze nie oszalałaś, ale nie wiem czy to dla ciebie pocieszenie – rozbrzmiało znów w ciemnościach. Aurora parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem. – Powinnaś się cieszyć, że Drake znalazł sobie inne zajęcie. Inaczej by z tobą rozmawiał, gdyby…
– Kim była ta kobieta? – przerwała, bezceremonialnie wchodząc wampirzycy w słowo.
Dookoła znów zapanowała cisza. W przypływie frustracji Eve zdążyła nabrać pewności, że Aurora wyszła. Wampiry potrafiły poruszać się bezszelestnie – na tyle cicho i szybko, że zwłaszcza w mroku nie miałaby prawa tego zauważyć.
A jednak odpowiedź nadeszła.
– Nikim szczególnym. – Zawahała się, by po chwili jednak dodać: – To Katerina.
„Powiedz jeszcze jedno słowo – przypomniała sobie słowa Drake’a – a przysięgam, że żeby zabrać swoją słodką Katerinę, będziesz musiał ją sobie zdrapać żyletką ze ściany”.
Zamknęła oczy. Ta kobieta i fakt, że groźba padła, by ostudzić zapał Castiela… Eveline potrzebowała zaledwie chwili, żeby połączyć fakty. Opuszczony, wypełniony pięknymi sukniami pokój, w którym już podczas pierwszej wizyty w domu Marco niemalże straciła życie, również wydawał się mówić sam za siebie.
Jak do tego doszło?
Ale i bez zadawania tego pytania wiedziała, że nie doczeka się odpowiedzi.
– Myśl sobie, co tylko chcesz, ale to nie Drake’a powinnaś się tego wieczora obawiać – stwierdziła cicho Aurora. – Mnie też nie.
Z jakiegoś powodu momentalnie wampirzycy uwierzyła. Przełknęła z trudem, próbując pozbyć się nieprzyjemnego uścisku w gardle. Dłonie zadrżały jej, niemalże ześlizgując z krat. W pośpiechu otarła je o ubranie, bynajmniej niezaskoczona tym, że skóra była wilgotna od potu.
– Leliel – powiedziała pod wpływem impulsu. To też nagle wydało się jasne. – Rozmawialiście o nim, kimkolwiek on jest.
– Naprawdę nie wiesz? – zapytała bez przekonania Aurora.
– Więc mi powiedz! – zniecierpliwiła się, mocniej przywierając do krat. Zaczynała mieć dość bezradności. – Nie, nie wiem. Skąd, do cholery…?
– Nie chcesz wiedzieć – ucięła Aurora.
To nie była odpowiedź. Nie brzmiała nawet na sugestię, bo tego jednego Eveline zdążyła się już domyślić. Aurora brzmiała na poruszoną, może nawet się bała, a to nie wróżyło dobrze. Wyczuła ten lęk już w chwili, w której po raz pierwszy padło to imię.
Wyczuła ruch, kiedy wampirzyca się przemieściła. W ciemnościach znów rozbrzmiało przeciągłe, zrezygnowane westchnienie. Eveline zamarła w oczekiwaniu, podświadomie wciąż obawiając się momentu, w którym kobieta ot tak zdecyduje się ją zostawić. Gdyby zdecydowała się to zrobić, Eve nie miałaby szansy jej zatrzymać.
– Słyszałaś o konflikcie?
Skinęła głową. Dopiero po chwili dotarło do niej, że w mroku nawet ktoś obdarowany wyostrzonymi zmysłami mógł tego nie zauważyć.
– Marco… – Urwała, żeby złapać oddech. Potrzebowała chwili, by opędzić się od niechcianych myśli. – Marco – zaczęła raz jeszcze, tym razem dużo pewniej – mi powiedział. O demonach, o Haven…
– O Haven – powtórzyła Aurora. Słowem nie skomentowała wcześniejszego wahania w głosie Eveline. – Miejsce, które nas przyciąga.
– Mnie też.
Uświadomiła sobie, że to prawda na ułamek sekundy przed tym, jak wypowiedziała te słowa. Zamilkła, rozpamiętując je, zupełnie jakby za tym krótkim stwierdzeniem kryło się coś więcej. Coś, czego mogła co najwyżej się domyślać.
Aurora również tego wyznania nie skomentowała nawet słowem.
– Ciebie, mnie i każdego, kogo skaziła ciemność… Z samą ciemnością na czele – powiedziała w zamian. Starannie wypowiedziała kolejne słowa, jakby ważąc je na języku. – Życie w wiecznej nocy to nie to samo, co pogrążenie się w mroku.
– Nie rozumiem…
– Zrozumiesz. Obawiam się, że jeszcze dzisiaj – stwierdziła niechętnie wampirzyca. – Nie umiem odpowiedzieć na twoje pytanie. Jego trzeba spotkać.
Ty spotkałaś.
Tak naprawdę nie musiała pytać. Więc milczała, w napięciu wyczekując kolejnych słów Aurory, ale odpowiedziała jej wymowna cisza. Choć na usta Eve cisnęły się dziesiątki pytań, nie zadała żadnego, zdolna co najwyżej spoglądać w mrok.
Uniosła dłoń do szyi, ale to dotarło do niej z opóźnieniem. Palcami przesunęła najpierw po szyi, a później piersi, dopiero po chwili pojmując czego i z jakiego powodu szukała. Znów poczuła się jak wyrwana ze snu lunatyczka, równie oszołomiona jak wtedy, gdy starała się przywołać do siebie wspomnienie Amandy.
Łańcuszek. Kiedy przyjechała do Haven, miała go na szyi – pamiątkę po rodzicach, z którą nigdy się nie rozstawiała. Tyle że w tamtej chwili pod palcami nie wyczuła niczego. Nagle zwątpiła, czy naszyjnik z zawieszką w kształcie półksiężyca był prawdziwy i czy faktycznie kiedykolwiek miała go na szyi. Skoro był ważny, dlaczego tak po prostu o nim zapomniała? Jak mogła go zgubić i nawet tego nie zarejestrować, skoro…?
– Srebro szkodzi takim jak ja – stwierdziła obojętnym tonem Aurora. – Pamiętam go. Nie wiesz jakie frustrujące było przebywanie z tobą, kiedy miałaś na sobie srebrną biżuterię… Widać ktoś rozwiązał problem. – Kobieta zawahała się na moment. – W tej sytuacji myślisz o takich bzdurach?
– To nie są bzdury – zaoponowała machinalnie Eve. Dłoń wciąż przyciskała do piersi.
– Skoro tak twierdzisz…
Wyprostowała się, nagle sfrustrowana. Szarpnęła za kraty, choć te nie drgnęłyby nawet gdyby użyła większej siły.
– To nie są bzdury – powtórzyła z naciskiem, choć po tonie Aurory wyczuła, że kobiecie i tak było wszystko jedno. Wcale nie musiała jej przekonywać, a jednak wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby postawić na swoim. – Półksiężyce… Jako dziecko często rysowałam półksiężyce.
– Fascynujące – padło w odpowiedzi. Aurora nawet nie próbowała ukrywać rozbawienia.
Eve puściła tę uwagę mimo uszu.
–  Powiedziałaś o różnicy między nocą a mrokiem… Chyba rozumiem – oznajmiła z podekscytowanie. Nie miało dla niej znaczenia to, że kolejne słowa zdawały się padać w pustkę. – Wszystko wydaje się inne, kiedy pojawi się światło. Haven ma w sobie coś takiego…
Czuła, że zaczyna bredzić od rzeczy. Być może tak było, a jednak nie próbowała powstrzymać potoku słów, które nagle przyszły jej do głowy. Myślała o konflikcie, demonach i wampirach, i starała się poukładać wszystko w głowie. Skoro Haven było wyjątkowe na tyle, by zwabić do siebie istoty mroku…
Co je tak pociągało? Musiało istnieć coś takiego, jeśli wszystko z jakiegoś powodu skumulowało się w jednym miejscu.
Oparła się plecami o kraty, po czym z wolna osunęła na posadzce. Podciągnęła kolana pod brodę, wciąż pogrążona we własnych myślach. Dłonie przyciskała do piersi, jakby w nadziei, że nagle pod palcami poczuje chłód srebrzystego półksiężyca. Czuła się wręcz tak, jakby w każdej chwili mogła udusić się tylko dlatego, że nie miała naszyjnika przy sobie. Wspomnienie wróciło, zajmując jej myśli i w niemalże bolesny sposób uświadamiając brak czegoś, co przez cały ten czas pozostawało dla niej obojętne.
Jak wielu rzeczy w takim wypadku nie pamiętała? Aurora zwodziła ją przez całe lata, karmiąc fałszywymi wspomnieniami. To, co wydarzyło się po powrocie do Haven, wydawało się niczym w porównaniu do odkrycia tego faktu, a jednak dręczyło umysł Eveline, skutecznie przysłaniając wszystko inne. Zupełnie jakby zrozumienie tego jednego faktu warunkowało pojęcie tego, co dotychczas jawiło jej się jako czyste szaleństwo.
Poczuła wilgoć na policzkach. Niecierpliwym ruchem otarła oczy, nie zamierzając ot tak pozwolić łzom popłynąć.
Powinna się bać, a jednak już nie czuła strachu. Tkwiła w tej dziwnej, zimnej pustce, czując się dziwnie znajomo i wciąż szukając… czegoś.
– Chyba nawet mi ciebie szkoda, wiesz? – doszło ją jakby z oddali.
Wraz z tymi słowami, Aurora bezszelestnie się oddaliła. Eveline została sama w ciemnościach, wciąż pełna wątpliwości i pytań.
To idealna pora na rozdział, prawda? Enjoy. C:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz