Eveline
– Kim jesteś?
Nie
doczekała się odpowiedzi. Wampirzyca po prostu puściła te słowa mimo uszu,
wciąż nerwowo mrucząc coś pod nosem. Przemieściła się, przez chwilę
niespokojnie krążąc tam i z powrotem, czym zaczęła doprowadzać Eveline
do szału.
Zawahała się,
z obawą spoglądając to nieznajomą, to raz po raz nerwowo oglądając na
drzwi. Niemalże spodziewała się, że nagle do środka wparuje Drake, bynajmniej
niezadowolony tym, że nie posłuchała jego wcześniejszych ostrzeżeń. Z łatwością
mogła sobie wyobrazić, co by się wtedy stało. To, że spełniłby swoje groźby,
tym bardziej.
– Więc jesteś
głupia. Jesteś tu i to mówi samo za siebie – oznajmiła nieznajoma,
błyskawicznie zwracając się bezpośrednio w stronę Eveline.
Przynajmniej
przestała krążyć, ale Eve nie poczuła się z tym ani trochę lepiej. Było
coś przenikliwego w spojrzeniu, którym obdarowała ją nieśmiertelna i to
wystarczyło, by kobieta poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
– Kim
jesteś? – ponowiła pytanie, ale również tym razem nie doczekała się odpowiedzi.
– Wróć tam,
skąd przyszłaś i zaczekaj na Sternsa. I tak będzie wiedział, że go
nie posłuchałaś, ale w tej sytuacji pewnie przymknie oko.
– Ale…
Przez twarz
nieśmiertelnej przemknął cień. Przemieściła się nagle, bezceremonialnie doskakując
do Eveline i wysuwając kły.
– Głucha
jesteś? – warknęła, gniewnie mrużąc oczy. – Zrób to, co powiedziałam.
Przy
ostatnich słowach spuściła z tonu, ale jej głos nie zabrzmiał ani odrobinę
łagodniej. Mimo wszystko Eve nie ruszyła się z miejsca, obojętna na
naglącą nutę w głosie nieznajomej.
– Nie mam
na to czasu – powiedziała w zamian. Czuła, że przyjdzie jej tego
pożałować, ale nie była w stanie o tym myśleć. Nie w tamtej
chwili, na dodatek z poczuciem, że wszystko było nie tak. – Skoro mi
pomagasz, to co tutaj robisz? Kim jesteś? – nie dawała za wygraną. – Boisz się
Drake’a? – dodała pod wpływem impulsu. – Mogłabym…
Nie
dokończyła. Aż zachłysnęła się powietrzem, kiedy nieznajoma skoczyła w jej
kierunku niczym rozjuszona kotka. Eveline odskoczyła, potknęła się o własne
nogi i jak długa poleciała w tył, plecami wpadając na coś, czego nie
była w stanie zobaczyć. W szoku nawet nie poczuła bólu, kiedy
uderzyła biodrem w kant czegoś, co z równym powodzeniem mogło okazać
się zarówno stołem, jak i nocną szafką – w obecnej sytuacji nie
czyniło to żadnej różnicy.
Uniosła
ramiona, instynktownie próbując się osłonić. Ręce zadrżały ze zdenerwowania i przez
nadmiernie napięte mięśnie. Z gardła wyrwał jej się zdławiony jęk, a potem…
Tyle że
atak nie nastąpił. Wampirzyca zamarła zaledwie metr od niej, gniewnie
obserwując, ale nie decydując się na nic więcej. Eve wciąż wyraźnie widziała jej
kły – długie, zakrzywione i śmiertelnie niebezpieczne. Zaniepokoiły ją bardziej
niż te Marco. Dłoń zadrżała jej, kiedy z trudem powstrzymała się przed
instynktownym sięgnięciem do szyi. Dla pewności zacisnęła ją w pięść, za
wszelką cenę starając się nad sobą zapanować.
– Wyjdź.
Teraz.
Tym razem
nie próbowała się przeciwstawiać. Wzdłuż jej kręgosłupa przemknął nieprzyjemny dreszcz.
Niewiele brakowało, by nogi jednak odmówiły Eve posłuszeństwa, kiedy z wolna
wyprostowała się i – zważając na każdy kolejny krok – ruszyła ku wyjściu.
Przez cały czas obserwowała zastygłą w miejscu kobietę, aż nazbyt świadoma,
że ta mogłaby przemieścić się w mgnieniu oka. Eveline czuła się tak, jakby
miała przed sobą dzikie zwierzę: przyczajone i gotowe do ataku.
Była przy
drzwiach, kiedy wszystko poszło nie tak. Kobieta nagle zachwiała się,
wzdrygając tak, jakby poraził ją prąd.
– To… nic.
Nic takiego – wyszeptała rozgorączkowanym tonem. Brzmiała przy tym tak, jakby
próbowała przekonać przede wszystkim samą siebie. – Idź. Ja tylko…
Urwała.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, w następnej sekundzie z jękiem chwytając
się za serce. Zachwiała się, utrzymując w pionie wyłącznie dzięki temu, że
w porę pochwyciła się szafki. Krew odpłynęła jej z twarzy, czyniąc
już i tak bladą skórę jeszcze jaśniejszą.
Co, do
diabła…?
Eve bez
zastanowienia ruszyła się z miejsca. To było niczym impuls, któremu bez
zastanowienia zdecydowała się podporządkować. Niewiele myśląc doskoczyła do
kobiety, w pośpiechu chwytając ją pod ramię. Wampirzyca zrobiła taki ruch,
jakby chciała się odsunąć, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian
zacisnęła drżące palce na przedramieniu Eveline, tylko cudem nie gruchocząc jej
przy tym kości.
– Och, nie…
Nie, nie, nie…
Kolejne
słowa okazały się trudne do rozróżnienia. Brzmiały cicho, zbyt bełkotliwie i na
swój sposób błagalnie, choć to wydawało się co najmniej niedorzeczne w przypadku
kogoś, kto jeszcze chwilę wcześniej wyglądał na zdolnego do rozerwania cudzego
gardła. Kobieta znów się zachwiała, na moment całym ciałem uwieszając na szyi
Eveline. Niewiele brakowało, by obie wylądowały na podłodze.
W panice pochwyciła
wampirzycę w pasie. Napięła mięśnie, za wszelką cenę próbując utrzymać
dodatkowy ciężar i odzyskać pion. Czuła jak drobne ciało przelewa się w jej
ramionach, zbyt wiotkie, a przy tym o wiele cięższe, niż Eveline
mogłaby się spodziewać po posturze nieznajomej. W następnej sekundzie
kobieta ostatecznie wysunęła się z jej objęć, ciężko opadając na kolana.
– Hej… Hej,
co ci jest? – Eve w pośpiechu przykucnęła naprzeciwko niej. – Co się…?
– Odsuń
się.
Przez
moment poczuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
Zesztywniała, nie mając odwagi się odwrócić nawet wtedy, gdy nabrała pewności,
że Drake znajdował się tuż za jej plecami. Co jej zrobiłeś?, pomyślała w oszołomieniu,
ale nie była w stanie zadać tego pytania na głos. Nie odezwała się słowem,
kiedy mężczyzna zmaterializował się u jej boku, bez cienia wysiłku unosząc
wiotkie ciało wampirzycy.
Eve ciężko
osunęła się na podłogę. Usiadła, zdolna co najwyżej obserwować, choć to nawet po
części nie zniwelowało targających nią wątpliwości. Mocniej zacisnęła dłonie w pięści,
dla pewności wsuwając je między uda, by powstrzymać się przed zrobieniem
czegoś, czego przyszłoby jej żałować. Rzucenie się akurat na tego mężczyznę – i to
nawet wtedy, gdy ten ot tak zwrócił się do niej plecami – byłoby niczym wyrok
śmierci.
Nie ruszyła
się z miejsca aż do momentu, w którym Drake ułożył wiotkie ciało na
łóżku. Dopiero gdy poczuła na sobie spojrzenie znajomych, błękitnych oczu
mimowolnie spróbowała się odsunąć.
– Weź ją.
Wiesz, co masz zrobić – oznajmił, a do Eve z opóźnieniem dotarło, że
zwracał się do kogoś, kto znajdował się za jej plecami. Tkwiąca w progu
Aurora bez słowa podeszła bliżej. – Ja mam tu coś do zrobienia.
Wampirzyca
nie zaprotestowała. W pełni ludzkim krokiem, unikając spoglądania na kogokolwiek,
przeszła przez pokój.
– Chodź –
ponagliła, wyciągając dłoń ku zastygłej na ziemi kobiety.
Eveline nie
miała odwagi jej odmówić.
☾
Aurora nie należała do
delikatnych osób. Eve nie potrafiła stwierdzić, czy kobieta od zawsze taka była.
Mogła tylko zgadywać, niezdolna przywołać do siebie żadnych konkretnych
wspomnień. Wspomnienie Amandy wciąż zamazywało się w jej pamięci, niespójne
i pozbawione znaczenia. W którymś momencie wszystko, co wiązało się z jedyną
„przyjaciółką” zniknęło niczym sen wraz z pierwszymi promieniami widzianego
po przebudzeniu słońca.
Wampirzyca
milczała, skupiona na podążaniu przed siebie. W ciszy ciągnęła za sobą potykającą
się raz za razem, wciąż oszołomioną Eve. Kiedy przyszło im pokonać biegnące w dół,
strome schody, kobieta poczuła się niemalże jak w dzień, w który
poznała bliskich Marco, a Liam zabrał ją do swojego laboratorium. Różnica
polegała na tym, że podczas gdy mężczyzna przynajmniej udawał, że interesuje
ją, czy jego towarzyszka nie zrobi sobie krzywdy, Aurora wydawała się zbyt pochłonięta
myślami, by zwracać na takie szczegóły uwagę. Eveline była wręcz gotowa
przysiąc, że gdyby nagle potknęła się i runęła w dół, nieśmiertelna
co najwyżej odsunęłaby się, by nie zostać potrąconą.
Każdy
kolejny krok wydawał się zbyt głośny, niesiony odbijającym się od kamiennych
ścian echem. Na dole panował nieprzyjemny chłód; coś w atmosferze zmieniło
się, a Eve nabrała pewności, że znalazła się w piwnicy. W ciemnościach
nie widziała zbyt wiele i to nawet mimo wciąż podsyconych wampirzą krwią
zmysłów, ale i tak była gotowa przysiąc, że wylądowały pod ziemią.
– Właź
tutaj – zażądała Aurora.
Coś
skrzypnęło w ciemnościach. Drzwi, uświadomiła sobie Eveline, ale
nim zdążyła w pełni skupić na tej myśli, gwałtowny ruch Aurory wytrącił ją
z równowagi. Wampirzyca niecierpliwym ruchem wepchnęła ją do środka
pomieszczenia, którego Eve i tak nie była w stanie zobaczyć. Bolesny
upadek uświadomił jej jedynie tyle, że na posadzce nie znajdowała się żadna
wykładzina, a sama podłoga była zimna i twarda niczym kamień.
Znów
usłyszała skrzypnięcie, tym razem połączone z hukiem i kliknięciem
zamka. Mogła spodziewać się, że prędzej czy później wyląduje w zamknięciu,
ale serce podeszło jej aż do gardła, na moment zwalniając biegu. Spróbowała się
podnieść, krzywiąc przy każdym ruchu i dopiero wtedy w pełni czując
dające się we znaki, obolałe ciało – zbyt napięte mięśnie i stłuczenia, których
drobiła się jeszcze w pokoju nieznajomej kobiety. Zwłaszcza biodro zaczęło
dawać jej się we znaki, przypominając o spotkaniu z meblami.
Gdzieś w ciemnościach
rozbrzmiało przeciągłe westchnienie. Aurora wciąż znajdowała się zdecydowanie zbyt
blisko, choć w mroku Eve nie dostrzegła nawet zarysu jej sylwetki. Choć zaczęła
się podnosić, momentalnie zamarła w bezruchu, wciąż skulona przy ziemi.
– Zepsułaś
wszystko, wiesz? Wszystko. – Aurora zamilkła, ale Eveline prawie nie była tego
świadoma. Wciąż drżała, skulona na podłodze i oszołomiona tym, z jak
bliska dochodził głos kobiety. Nie brzmiał jak przytłumiony przez drzwi, choć
przecież dobrze słyszała, że te się za nią zamknęły. – Pamiętasz, ile
odwodziłam cię od przyjazdu do Haven? Rozmawiałyśmy o tym ze sto razy, ale
ty oczywiście nie słuchałaś.
Chciała
powiedzieć, że pamięta, ale to okazało się trudniejsze niż sądziła. Aurora była
jej obca. Jej głos brzmiał inaczej niż tek, który zapamiętała… Był inny od tego
Amandy. Chyba, bo – jak dotarło do niej z całą mocą – tak naprawdę nie
pamiętała, w jaki sposób brzmiał kiedyś. Znów czuła się tak, jakby
spoglądała przez zaparowaną szybę, zdolna co najwyżej dostrzec niewyraźne
kształty, ale nic ponadto. Słowa wampirzycy brzmiały znajomo, kojarząc się z czymś,
co Eve powinna pamiętać, a jednak… nie pamiętała.
Możliwe, że
rozmawiały. Amanda powstrzymywała ją przed wyjazdem, wysuwając argumenty, które
nigdy nie miały dla Eveline sensu. „Jesteś terapeutką. Czy konfrontacja z przeszłością
nie powinna być częścią terapii?” – przypomniała sobie własne słowa, ale nie
potrafiła stwierdzić, czy faktycznie kiedykolwiek je wypowiedziała. Zupełnie
jakby nigdy nie padły.
Jak mogłyby,
skoro Amandy nie było? Okazała się kłamstwem, które…
– Kłamstwo
czy nie, to nie ja doprowadziłam cię do tego miejsca.
Skrzywiła
się w odpowiedzi na te słowa. Wbiła wzrok w ciemność, dokładnie w miejsce,
z którego dochodził głos.
– Jakie to
ma znaczenie, skoro chcesz mnie zabić?
Nie
doczekała się odpowiedzi – wyłącznie głuchej ciszy, która okazała się gorsza
niż cokolwiek innego. To i ciemność. Trwała w pustce, porażona napierającym
ze wszystkich stron chłodem. Znów poczuła się jak we śnie, na dodatek dziwnie
znajomym – tylko mrok, lodowaty ziąb i wątpliwości co do tego, czy
faktycznie coś słyszała, czy może jednak wyobraźnia zaczynała płatać jej figle.
Na oślep
wyciągnęła przed siebie ręce. Spodziewała się, że natrafi na pustkę, a jednak
jej palce zacisnęły się na czymś podłużnym i twardym. Eveline otworzyła i zaraz
zamknęła usta, co najmniej zaskoczona. Coś w końcu nabrało sensu, choć nie
sądziła, że to w ogóle będzie możliwe.
Kraty.
Zamiast drzwi, przed sobą miało metalowe pręty, co na dłuższą metę wydało jej
się logiczne. Już rozumiała, dlaczego głos Aurory brzmiał w tak wyraźny
sposób nawet mimo tego, że ta wcześniej zamknęła drzwi. Musiała zostać na
zewnątrz, co również wydało się Eve dobre. Co prawda nie wątpiła, że wampirzyca
bez problemu dostałaby się do wnętrza celi, gdyby tylko zaszła taka potrzeba,
ale wyobrażenie sobie choćby najbardziej prowizorycznej przeszkody między sobą a potencjalnym
przeciwnikiem okazało się kojące.
Z trudem
dźwignęła się na nogi, podpierając o metalowe pręty. Oczy w końcu zaczęły
przywykać do ciemności, pozwalając Eveline dostrzec mało wyraźny zarys miejsca,
w którym się znalazła. Miała wrażenie, że dostrzega schody, którymi
sprowadziła ją Aurora, ale to równie dobrze mogło okazać się wytworem
wyobraźni.
– Jestem
tutaj. Jeszcze nie oszalałaś, ale nie wiem czy to dla ciebie pocieszenie –
rozbrzmiało znów w ciemnościach. Aurora parsknęła pozbawionym wesołości śmiechem.
– Powinnaś się cieszyć, że Drake znalazł sobie inne zajęcie. Inaczej by z tobą
rozmawiał, gdyby…
– Kim była
ta kobieta? – przerwała, bezceremonialnie wchodząc wampirzycy w słowo.
Dookoła znów
zapanowała cisza. W przypływie frustracji Eve zdążyła nabrać pewności, że
Aurora wyszła. Wampiry potrafiły poruszać się bezszelestnie – na tyle cicho i szybko,
że zwłaszcza w mroku nie miałaby prawa tego zauważyć.
A jednak odpowiedź
nadeszła.
– Nikim
szczególnym. – Zawahała się, by po chwili jednak dodać: – To Katerina.
„Powiedz
jeszcze jedno słowo – przypomniała sobie słowa Drake’a – a przysięgam, że
żeby zabrać swoją słodką Katerinę, będziesz musiał ją sobie zdrapać żyletką ze
ściany”.
Zamknęła
oczy. Ta kobieta i fakt, że groźba padła, by ostudzić zapał Castiela… Eveline
potrzebowała zaledwie chwili, żeby połączyć fakty. Opuszczony, wypełniony
pięknymi sukniami pokój, w którym już podczas pierwszej wizyty w domu
Marco niemalże straciła życie, również wydawał się mówić sam za siebie.
Jak do
tego doszło?
Ale i bez
zadawania tego pytania wiedziała, że nie doczeka się odpowiedzi.
– Myśl
sobie, co tylko chcesz, ale to nie Drake’a powinnaś się tego wieczora obawiać –
stwierdziła cicho Aurora. – Mnie też nie.
Z jakiegoś
powodu momentalnie wampirzycy uwierzyła. Przełknęła z trudem, próbując pozbyć
się nieprzyjemnego uścisku w gardle. Dłonie zadrżały jej, niemalże ześlizgując
z krat. W pośpiechu otarła je o ubranie, bynajmniej niezaskoczona
tym, że skóra była wilgotna od potu.
– Leliel –
powiedziała pod wpływem impulsu. To też nagle wydało się jasne. –
Rozmawialiście o nim, kimkolwiek on jest.
– Naprawdę nie
wiesz? – zapytała bez przekonania Aurora.
– Więc mi
powiedz! – zniecierpliwiła się, mocniej przywierając do krat. Zaczynała mieć
dość bezradności. – Nie, nie wiem. Skąd, do cholery…?
– Nie
chcesz wiedzieć – ucięła Aurora.
To nie była
odpowiedź. Nie brzmiała nawet na sugestię, bo tego jednego Eveline zdążyła się
już domyślić. Aurora brzmiała na poruszoną, może nawet się bała, a to nie
wróżyło dobrze. Wyczuła ten lęk już w chwili, w której po raz
pierwszy padło to imię.
Wyczuła
ruch, kiedy wampirzyca się przemieściła. W ciemnościach znów rozbrzmiało
przeciągłe, zrezygnowane westchnienie. Eveline zamarła w oczekiwaniu,
podświadomie wciąż obawiając się momentu, w którym kobieta ot tak zdecyduje
się ją zostawić. Gdyby zdecydowała się to zrobić, Eve nie miałaby szansy jej
zatrzymać.
– Słyszałaś
o konflikcie?
Skinęła
głową. Dopiero po chwili dotarło do niej, że w mroku nawet ktoś obdarowany
wyostrzonymi zmysłami mógł tego nie zauważyć.
– Marco… – Urwała,
żeby złapać oddech. Potrzebowała chwili, by opędzić się od niechcianych myśli. –
Marco – zaczęła raz jeszcze, tym razem dużo pewniej – mi powiedział. O demonach,
o Haven…
– O Haven
– powtórzyła Aurora. Słowem nie skomentowała wcześniejszego wahania w głosie
Eveline. – Miejsce, które nas przyciąga.
– Mnie też.
Uświadomiła
sobie, że to prawda na ułamek sekundy przed tym, jak wypowiedziała te słowa. Zamilkła,
rozpamiętując je, zupełnie jakby za tym krótkim stwierdzeniem kryło się coś
więcej. Coś, czego mogła co najwyżej się domyślać.
Aurora
również tego wyznania nie skomentowała nawet słowem.
– Ciebie,
mnie i każdego, kogo skaziła ciemność… Z samą ciemnością na czele –
powiedziała w zamian. Starannie wypowiedziała kolejne słowa, jakby ważąc
je na języku. – Życie w wiecznej nocy to nie to samo, co pogrążenie się w mroku.
– Nie
rozumiem…
–
Zrozumiesz. Obawiam się, że jeszcze dzisiaj – stwierdziła niechętnie
wampirzyca. – Nie umiem odpowiedzieć na twoje pytanie. Jego trzeba spotkać.
Ty
spotkałaś.
Tak
naprawdę nie musiała pytać. Więc milczała, w napięciu wyczekując kolejnych
słów Aurory, ale odpowiedziała jej wymowna cisza. Choć na usta Eve cisnęły się
dziesiątki pytań, nie zadała żadnego, zdolna co najwyżej spoglądać w mrok.
Uniosła dłoń
do szyi, ale to dotarło do niej z opóźnieniem. Palcami przesunęła najpierw
po szyi, a później piersi, dopiero po chwili pojmując czego i z
jakiego powodu szukała. Znów poczuła się jak wyrwana ze snu lunatyczka, równie
oszołomiona jak wtedy, gdy starała się przywołać do siebie wspomnienie Amandy.
Łańcuszek. Kiedy
przyjechała do Haven, miała go na szyi – pamiątkę po rodzicach, z którą nigdy
się nie rozstawiała. Tyle że w tamtej chwili pod palcami nie wyczuła
niczego. Nagle zwątpiła, czy naszyjnik z zawieszką w kształcie
półksiężyca był prawdziwy i czy faktycznie kiedykolwiek miała go na szyi.
Skoro był ważny, dlaczego tak po prostu o nim zapomniała? Jak mogła go
zgubić i nawet tego nie zarejestrować, skoro…?
– Srebro
szkodzi takim jak ja – stwierdziła obojętnym tonem Aurora. – Pamiętam go. Nie
wiesz jakie frustrujące było przebywanie z tobą, kiedy miałaś na sobie
srebrną biżuterię… Widać ktoś rozwiązał problem. – Kobieta zawahała się na moment.
– W tej sytuacji myślisz o takich bzdurach?
– To nie są
bzdury – zaoponowała machinalnie Eve. Dłoń wciąż przyciskała do piersi.
– Skoro tak
twierdzisz…
Wyprostowała
się, nagle sfrustrowana. Szarpnęła za kraty, choć te nie drgnęłyby nawet gdyby
użyła większej siły.
– To nie są
bzdury – powtórzyła z naciskiem, choć po tonie Aurory wyczuła, że kobiecie
i tak było wszystko jedno. Wcale nie musiała jej przekonywać, a jednak
wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby postawić na swoim. –
Półksiężyce… Jako dziecko często rysowałam półksiężyce.
– Fascynujące
– padło w odpowiedzi. Aurora nawet nie próbowała ukrywać rozbawienia.
Eve puściła
tę uwagę mimo uszu.
– Powiedziałaś o różnicy między nocą a mrokiem…
Chyba rozumiem – oznajmiła z podekscytowanie. Nie miało dla niej znaczenia
to, że kolejne słowa zdawały się padać w pustkę. – Wszystko wydaje się
inne, kiedy pojawi się światło. Haven ma w sobie coś takiego…
Czuła, że
zaczyna bredzić od rzeczy. Być może tak było, a jednak nie próbowała
powstrzymać potoku słów, które nagle przyszły jej do głowy. Myślała o konflikcie,
demonach i wampirach, i starała się poukładać wszystko w głowie.
Skoro Haven było wyjątkowe na tyle, by zwabić do siebie istoty mroku…
Co je tak
pociągało? Musiało istnieć coś takiego, jeśli wszystko z jakiegoś powodu
skumulowało się w jednym miejscu.
Oparła się
plecami o kraty, po czym z wolna osunęła na posadzce. Podciągnęła
kolana pod brodę, wciąż pogrążona we własnych myślach. Dłonie przyciskała do
piersi, jakby w nadziei, że nagle pod palcami poczuje chłód srebrzystego
półksiężyca. Czuła się wręcz tak, jakby w każdej chwili mogła udusić się
tylko dlatego, że nie miała naszyjnika przy sobie. Wspomnienie wróciło,
zajmując jej myśli i w niemalże bolesny sposób uświadamiając brak czegoś,
co przez cały ten czas pozostawało dla niej obojętne.
Jak wielu
rzeczy w takim wypadku nie pamiętała? Aurora zwodziła ją przez całe lata,
karmiąc fałszywymi wspomnieniami. To, co wydarzyło się po powrocie do Haven, wydawało
się niczym w porównaniu do odkrycia tego faktu, a jednak dręczyło
umysł Eveline, skutecznie przysłaniając wszystko inne. Zupełnie jakby
zrozumienie tego jednego faktu warunkowało pojęcie tego, co dotychczas jawiło
jej się jako czyste szaleństwo.
Poczuła
wilgoć na policzkach. Niecierpliwym ruchem otarła oczy, nie zamierzając ot tak
pozwolić łzom popłynąć.
Powinna się
bać, a jednak już nie czuła strachu. Tkwiła w tej dziwnej, zimnej
pustce, czując się dziwnie znajomo i wciąż szukając… czegoś.
– Chyba
nawet mi ciebie szkoda, wiesz? – doszło ją jakby z oddali.
Wraz z tymi
słowami, Aurora bezszelestnie się oddaliła. Eveline została sama w ciemnościach,
wciąż pełna wątpliwości i pytań.
To idealna pora na rozdział, prawda? Enjoy. C:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz