12/31/2019

☾ Rozdział LXXX

Eveline
Drake zaklął. Jego palce bezceremonialnie zacisnęły się na ramionach wciąż zesztywniałej Eveline. Skrzywiła się, ale nie próbowała wyrywać, wciąż czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Bezmyślnie spojrzała na drzwi akurat w momencie, w którym ktoś znów zaczął dobijać się do pokoju.
– Drake, wyłaź stamtąd – doszedł ją przytłumiony głos Aurory. – W tej chwili.
Głos kobiety podziałał niczym kubeł lodowatej wody. Serce Eve zabiło mocniej, nagle zaczynając trzepotać się w piersi, kiedy z całą mocą uderzył w nią strach. O Boże, o Boże… Co ja sobie myślałam?, jęknęła w duchu, ale nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Tak naprawdę nie chciała, zbytnio oszołomiona dziwnym wrażeniem, że nagle została wyrwana z transu. To uczucie wydawało się mówić samo za siebie, tym bardziej że wciąż trwała w silnym uścisku Drake’a.
Poruszając się powoli, trochę jak we śnie, przeniosła wzrok na stojącego przed nią mężczyznę. Błękitne oczy lśniły w ciemnościach, tym razem całkowicie pozbawione śladów czerwieni, ale to nie miało znaczenia. Wystarczyło, że wszystko w Eve aż krzyczało, że niewiele brakowało, żeby wydarzyło się coś bardzo złego. „Ludzie są prości” – przypomniała sobie słowa nieśmiertelnego. Dręczyły ją, raz po raz odbijając się echem od jej umysłu.
Ona była prosta. Wystarczająco, by ten mężczyzna zdołał owinąć ją sobie wokół palca nawet teraz, gdy czuła się przerażona i dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że Drake mógłby to zrobić. Gdyby przyszło co do czego, wystarczyłoby kilka ładnie dobranych słów i mieszania w głowie, żeby mu uległa.
O mój Boże…
Ale obawiała się, że Boga przy niej nie było. Haven wydawało się przedsionkiem zupełnie innego, bardziej niepokojącego miejsca.
Och, żebyś wiedziała, mademoiselle, rozbrzmiało w jej umyśle. Mentalny głos Drake’a wystarczył, by po raz kolejny przyprawić kobietę o dreszcze. Wciąż trwała w jego uścisku, przyciśnięta do ściany i świadoma muskającego jej skórę, obcego oddechu. Nic nie wskazywało na to, żeby wampir zamierzał zareagować na słowa Aurory, a jednak…
Odsunął się nagle, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Eveline ledwo zauważyła, że się poruszył, nagle dostrzegając mężczyznę przy drzwiach. Niewiele brakowało, by kolana odmówiły jej posłuszeństwa, zwłaszcza że wciąż tkwiła przy ścianie, jedynie w niej znajdując jakiekolwiek oparcie.
Miała wrażenie, że Drake ledwo powstrzymał się przed wyrwaniem drzwi z zawiasów, kiedy jednak zdecydował się je otworzyć. Aurora dosłownie wtargnęła do środka, przepychając się tuż obok nieśmiertelnego. Przystanęła, po czym lodowatym spojrzeniem omiotła sypialnię, zatrzymując wzrok na wciąż tkwiącej pod ścianą Eveline. Przez jej twarz przemknął cień.
– Co zrobiłeś? – warknęła, obracając się, by spojrzeć na Drake’a.
Mężczyzna gniewnie zmrużył oczy. Skrzyżował ramiona na piersi, z wyraźną irytacją spoglądając na wpatrzoną w niego wampirzycę.
– Nic – oznajmił bez większego zainteresowania. – Widzisz, że jest cała. Nie interesuje mnie jej krew – dodał, a Aurora wyraźnie spięła się pod jego przenikliwym spojrzeniem.
– I lepiej dla ciebie, żeby tak pozostało – powiedziała, ale jej głos nie zabrzmiał aż tak pewnie jak jeszcze chwilę wcześniej. Eve w oszołomieniu uświadomiła sobie, że wampirzyca się bała. – Nie wiem, co kombinujesz, ale nie taki był plan. Nie było mowy, że wracamy z nią do ciebie. Myślałam…
Nie miała okazji, żeby dokończyć. Drake przemieścił się, bezceremonialnie chwytając zaskoczoną kobietę za gardło i zdecydowanym ruchem przyciskając ją do ściany – o wiele gwałtowniej niż w przypadku Eveline. Kobieta aż wzdrygnęła się, gdy usłyszała niepokojące chrupnięcie, a na ziemię posypały się drobinki czegoś, w czym dopiero po chwili rozpoznała tynk. Sama Aurora szarpnęła się, starając się oswobodzić z uścisku zaciskających się na jej gardle dłoni. Nawet jeśli nie potrzebowała powietrza do normalnego funkcjonowania, próbowała walczyć.
– Mój dom – wycedził Drake, obojętnie spoglądając na twarz szarpiącej się wampirzycy – i moje zasady. Idę na rękę waszej nieudolnej dwójce. To ty i Castiel skomleliście o pomoc, więc cieszcie się, że w ogóle się zgodziłem… Rozumiemy się, czy mam jednak załatwić sprawy w pojedynkę i powiedzieć Lelielowi, że znowu go zawiodłaś?
Aurora nie odpowiedziała. Nie tylko nie miała jak, ale – co ważniejsze – nic nie wskazywało na to, by w ogóle próbowała. Rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w Drake’a, nagle blada i roztrzęsiona. Eve, choć wciąż skulona pod ścianą, wyraźnie widziała, że do spojrzenia nieśmiertelnej wkradło się przerażenie.
Coś ścisnęło ją w gardle. Przerażona Aurora? Nie znała jej – wbrew wszystkiemu nigdy tak naprawdę nie poznała – ale to wydało jej się co najmniej irracjonalne. Jeśli ta kobieta miała powody do strachu, co dopiero mógł powiedzieć zwykły człowiek?
I Leliel… Nie miała pojęcia kto (albo co) kryło się pod tym imieniem, ale na samą myśl czuła się jeszcze bardziej zaniepokojona.
– Nie – doszło ją jakby z oddali. Głos Aurory brzmiał dziwnie beznamiętnie i obco, tym bardziej że przez zaciśnięte na gardle palce odezwanie się przyszło jej z trudem. – Ale pamiętaj – wykrztusiła, szarpnięciem próbując zmusić przeciwnika do poluzowania uścisku –  co ci powiedziałam. Ona nie będzie twoją kolejną zabawką – powtórzyła z naciskiem.
Dlaczego to brzmi, jakbyś próbowała mnie bronić…?
Cisza wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim Drake w końcu zdecydował się poruszyć. Wydał z siebie krótkie prychnięcie, po czym w końcu odsunął się od Aurory, pozwalając jej złapać oddech. Gwałtownie zassała powietrze, wydając przy tym z siebie taki dźwięk, jakby za moment miała zacząć się krztusić. Wyraźnie zachwiała się, ale w porę odzyskała pion, pewnie stając przed wampirem i wciąż próbując sprawiać wrażenie o wiele pewniejszej, niż była w rzeczywistości. To, że unikała spojrzenia nieśmiertelnego, zdawało się mówić samo za siebie.
– Nie śmiałbym zastąpić mojej drogiej Kateriny… A nawet jeśli, chyba znalazłem dla niej lepszą kandydatkę. Chętna? – Porozumiewawczo mrugnął to wciąż przypartej do ściany Aurory. – Jeśli nie…
Urwał równie nagle, co wcześniej się odezwał. Nagle wyprostował się niczym struna, poważniejąc i z wyraźną obawą spoglądając na uchylone drzwi. Aurora również wyraźnie się spięła, napinając wszystkie mięśnie i nasłuchując. Zmiana w ich zachowaniu była aż nadto wyczuwalna i wystarczyła, by wzbudzić w Eveline jeszcze więcej wątpliwości.
Wystarczyła chwila, by Drake i Aurora z kłótni przeszli do niemalże idealnej współpracy. Spojrzeli po sobie, ale żadne z nich nie odezwało się nawet słowem. To było tak, jakby subtelne gesty wystarczyły, żeby przekazali sobie wszystko to, czego potrzebowali. Oboje ruszyli ku wyjściu – Drake tuż za Aurorą, która jako pierwsza decydowała się wyjść na korytarz.
Rusz się o krok, a połamię ci nogi, rozbrzmiało jeszcze w głowie wciąż oszołomionej Eve.
Wolała nie sprawdzać, czy faktycznie by się na to zdecydował. I tak była jak sparaliżowana, z bijącym sercem wciąż tkwiąc w miejscu, w którym ją zostawili. Dopiero wtedy z całą mocą zrozumiała, w jak poważnych kłopotach była. Nie miała szansy uciec z tego domu i to nagle stało się aż nazbyt oczywiste. Nie sądziła, by w innym wypadku Drake i Aurora tak po prostu zostawili ją samą. Miała wrażenie, że gdyby zdecydowała się nie posłuchać i jednak spróbowała poszukać wyjścia, rozpoczęłaby jakąś upiorną grę, w której zostałaby zdana na łaskę i niełaskę polujących drapieżników.
Z obawą spojrzała ku drzwiom, ale z korytarza nie dobiegł jej żaden dźwięk. Wiedziała, że to nic nie oznaczało, bo równie dobrze wampiry mogły się czaić gdzieś w cieniu, skryte poza zasięgiem ludzkiego wzroku. Nie miało znaczenia, że w jej krwiobiegu wciąż krążyła krew Marco i… cóż, Castiela, podsycając zmysły i dodając siły. Nie miała pojęcia jak to działało, ale i bez tej wiedzy nie wątpiła, że przy zagrażających jej nieśmiertelnych, pozostawała nikim. Jeśli chciała przeżyć, musiała być posłuszna, choć nagle zwątpiła w to, czy takie rozwiązanie faktycznie było aż takim dobrym scenariuszem.
Nie chciała przyjąć tej myśli do świadomości, ale być może to był jeden z tych momentów, w którym śmierć stanowiła bardziej satysfakcjonującą opcję.
Dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, bezskutecznie próbując powstrzymać ich drżenie. Jej myśli pędziły przed siebie, mieszając się i podsuwając coraz to bardziej niepokojące scenariusze. Wystarczyła chwila, by adrenalina zniknęła, wyparta przez zmęczenie i czysty strach. Eve zachwiała się, nagle zaczynając wątpić w to, jakim cudem wciąż utrzymywała się na nogach. Znów myślała o Marco, Lanie i istocie z nagania, raz po raz spadającej ze stromych schodów. Wszystkie te obrazy mieszały się ze sobą, dodatkowo zniekształcone przez słowa Drake’a.
Nie powinna mu ufać. Tak naprawdę nie powinna ufać żadnemu z nich i to łącznie z Marco. Skoro tak niewiele trzeba było, żeby owinąć sobie człowieka wokół palca…
Zrobiłby to? Drake nie powiedział tego wprost, ale zrozumiała dość, by pojąć, co takiego sugerował. „Marco gra nieczysto” – przypomniała słowa nieśmiertelnego, jakże proste, wymowne i jednoznaczne… Eveline skrzywiła się, przez moment mając ochotę w dziecinnym geście zakryć uszy dłońmi, skulić pod ścianą i udawać, że nic wartego uwagi nie miało miejsca.
Niczego już nie rozumiała. Wiedziała jedynie, że popełniła błąd, kiedy zdecydowała się wrócić. W chwili, w której przekroczyła granice Haven, rozpoczęła coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca – szaloną grę, której zasady znali wszyscy poza nią, a która ostatecznie doprowadziła ją aż do tego miejsca. W tamtej chwili z całą mocą zatęskniła za cudowną niewiedzą i ucieczką. Może gdyby wyjechała, zanim sprawy przybrały aż tak nieoczekiwany obrót…
Tyle że to nie było takie proste. Jak mogłaby uciec od czegoś, co było z nią nawet wtedy, gdy jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy?
„… i całą sobą wierzę w to, że będziesz dość silna i zdeterminowana, by pokochać Haven. Problem z tym miastem leży w tym, że albo je kochasz, albo nienawidzisz. Czasem czuję się jak w pułapce i chciałabym uciec, ale potem przypominam sobie, że ten dom i to miejsce są najlepszym, co mogłoby mnie w życiu spotkać. Jeśli dopisze Ci szczęście, sama również kiedyś to pojmiesz…”

Zamknęła oczy, mimowolnie wspominając słowa matki. Czytała list od niej tak wiele razy, że znała go na pamięć, bez większego problemu przywołując kolejne linijki z taką łatwością, jakby wciąż miała przed sobą zapisany znajomym pismem papier. Mimo wszystko poczuła się tak, jakby fragment listu, który przecież tak dobrze znała, uderzył w nią z całą mocą, niosąc ze sobą wyłącznie frustrację i jeszcze silniejszą dezorientację.
Pokochać Haven! To brzmiało jak szaleństwo, a jednak… w jakimś stopniu tak właśnie było. I chociaż nade wszystko chciała, nie potrafiła zmusić się do żałowania każdej podjętej decyzji.
Marco gra nieczysto…
Potrząsnęła głową, w pośpiechu odrzucając od siebie wspomnienie słów Drake’a. Nie, to nie było tak. Naiwnie bądź nie, ale nie wierzyła, by z premedytacją owinął ją sobie wokół palca. Gdyby tak było… Gdyby oddała się komuś, kto w uwiedzeniu jej miał jakiś osobisty, ukryty cel…
Ale to nie miało sensu. Przestało go mieć w chwili, w której Marco wpuścił ją do swojego umysłu, pozwalając dotrzeć do najgłębszych zakamarków duszy. Dlaczego miałby, skoro wystarczyło kilka wyuczonych sztuczek, by miał ją na każde swoje skinienie? Nie potrzebowałby, żeby szlochała w jego ramionach, rozbita wspomnieniem kobiety, która tak bardzo go zraniła. Nie potrzebował jej współczucia ani dotyku; nie potrzebował nikogo, by dzielić się swoją krwią.
Nie chciała wierzyć, że ktokolwiek mógłby aż tak dobrze kłamać.
Aurora udawała twoją przyjaciółkę, pomyślała, ale nawet to nie sprawiło, że znów zaczęła się wahać. To było coś innego. Zwłaszcza z perspektywy czasu widziała to tym wyraźniej.
Poruszając się trochę jak w transie, otworzyła oczy. Niecierpliwym ruchem otarła oczy, bynajmniej nie zaskoczona tym, że miała wilgotne policzki. Zignorowała łzy, tak jak i wciąż obecny mętlik w głowie. To mogło zaczekać na jakiś odpowiedniejszy moment, o ile taki jeszcze kiedykolwiek miał się pojawić. Kwestię wiary, wątpliwości i manipulacji również musiała odłożyć na późniejszy plan. W tamtej chwili ważniejsza pozostawała inna kwestia.
Przez chwilę nasłuchiwała, ale nic nie wskazywało na to, by Aurora albo Drake zamierzali wrócić. Starając się nie myśleć o ewentualnym ryzyku, Eveline podkradła się do drzwi, po czym niepewnie wyjrzała na korytarz. Nie dostrzegła żywej (ani żadnej innej) duszy, choć ta nagła pustka ani trochę jej nie uspokoiła. Już przez to przechodziła i to nie tak dawno temu. Z dwojga złego wolałaby wejść w sam środek jakiejś szaleńczej walki, tak jak wtedy, gdy spoglądała na świat oczami Marco. Cisza nigdy nie zwiastowała niczego dobrego, zwłaszcza gdy wiedziało się, co potrafiło kryć się w mroku.
Bezradnie powiodła wzrokiem dookoła. Na zewnątrz było jasno – przymocowane do ścian lampy rzucały mocne, wręcz zbyt jasne światło – ale Eve wcale nie poczuła się dzięki temu pewniej. Nie znała tego domu, nie wspominając o tym, że korytarz z każdej strony wydawał się wyglądać tak samo. Zawahała się, przez moment walcząc ze sobą i pragnieniem, by wrócić do pokoju. W pamięci wciąż miała groźbę Drake’a, ale nie wyobrażała sobie, że miałaby spokojnie siedzieć i czekać na powrót kogoś, kto w każdej chwili mógł rozerwać jej gardło. Niezależnie od tego, czego ten mężczyzna od niej oczekiwał, wcale nie chciała obdarować zrozumieniem jego czy któregokolwiek z jemu podobnych. Jeśli czegoś naprawdę pragnęła, to wyłącznie przeżycia i powrotu do domu.
Nie miała niczego, czym mogłaby się bronić. Machinalnie sięgnęła do kieszeni, ale nie znalazła tam niczego, co mogłaby uznać za pomocne. Żałowała, że straciła kołek, nawet jeśli ten okazałby się bezużyteczny w walce z rozwścieczonym, przygotowanym na atak nieśmiertelnym. Miała szczęście, że udało jej się znokautować Aurorę, ale szczerze wątpiła, by szczęście dopisało jej w równym stopniu też za drugim razem.
Trudno.
Ruszyła przed siebie, w pamięci próbując odtworzyć drogę, którą poprowadził ją Drake. Mijała kolejne drzwi, bliźniaczo do siebie podobne i bynajmniej nie wyglądające jak wyjście. Dla pewności szarpnęła za klamkę jednych z nich, ale po zajrzeniu do kolejnej zaciemnionej sypialni, nie dostrzegła choćby śladu okna. Domyśliła się, że wszystkie musiały być zasłonięte w równie wprawny sposób, co i te w domu Salvadorów, gdzie wraz z pierwszymi promieniami słońca zaciągano metalowe, wytrzymałe rolety. Wniosek był jeden: była w potrzasku, a jedynym możliwym wyjściem pozostawały główne drzwi. O ile takie w ogóle istniały, skoro wylądowała w domu kogoś, kto ot tak potrafił się dematerializować i pojawiać w dowolnym miejscu.
Każdy krok wydawał się za głośny i nieprzemyślany. Zacisnęła usta, bezskutecznie próbując się uspokoić. Szła powoli, starając się poruszać jak najostrożniej, choć w rzeczywistości wszystko w niej aż rwało się do tego, by rzucić się do biegu. Mogła tylko zgadywać, co odciągnęło Aurorę i Drake’a, gdzie się znajdowali i kiedy zamierzali wrócić. Serce zabiło jej szybciej ze zdenerwowania, równie głośne, co i kolejne kroki. Nie miała na to wpływu, chociaż chciała. Na to, czy przypadkiem znowu nie myślała „za głośno” tym bardziej. To, że w razie potrzeby znaleźli by ją w ułamku sekundy, wydawało się coraz bardziej prawdopodobne.
Korytarz skręcił, zmuszając Eveline do tego samego. Instynktownie przesunęła się bliżej ściany, przed wyjrzeniem zza winkla nasłuchując, czy ktoś nie nadchodził z sąsiedniego hallu. Odpowiedziała jej wymowna cisza, która w żadnym stopniu nie wpłynęła na kołaczące się serce. Dopiero po dłuższej chwili kobieta zmusiła się do tego, by sprawdzić drogę osobiście. Wychyliła się, zamarła, a potem…
Czyjaś dłoń bezceremonialnie chwyciła ją za rękę. Eve wyrwał się zduszony okrzyk, który z trudem stłumiła. Nie zauważyła, by ktokolwiek się do niej podkradł, ale musiał, skoro bez jakiegokolwiek ostrzenia została wciągnięta do jednego z dotychczas zamkniętych pokoi.
Obca dłoń zniknęła równie nagle, co się pojawiła. Eveline błyskawicznie zwróciła się w kierunku intruza, niemalże spodziewając się zobaczyć ogarniętego gniewem Drake’a, ale nic podobnego nie miało miejsca. Zamiast chętnego spełnić wcześniejsze groźby nieśmiertelnego, zobaczyła obcą kobietę. Z wrażenia zamarła, po prostu tkwiąc w miejscu i bezmyślnie wpatrując się w znajdującą się na wyciągnięcie ręki nieznajomą.
Musiała mieć do czynienia z wampirzycą. Zrozumiała to od pierwszej chwili, mimo wszystko porażona nieludzkim pięknej stojącej przed nią nieśmiertelnej. Eve w milczeniu zmierzyła wzrokiem smukłą sylwetkę, ciemne włosy i skrzyżowane na piersiach ramiona. Nieznajoma patrzyła na nią w ciszy, dosłownie przeszywając spojrzeniem pary bystrych, niemalże całkowicie czarnych oczu.
Kiedy wampirzyca rozchyliła usta, Eveline dostrzegła parę zaostrzonych kłów.
– Nie wierzę… – Kobieta podejrzliwie zmrużyła oczy. – To ty, prawda? Udało mu się.
Eve nawet nie próbowała jej odpowiadać. Wciąż trwała w bezruchu, niespokojnie obserwując nieznajomą. Czekała na rozwój wypadków, choć po reakcji nieznajomej do głowy przyszło jej tylko rozwiązanie: wampirzyca przy pierwszej okazji zamierzała zawołać Drake’a. Była w tym domu. To, że w ogóle ją rozpoznawała, również zdawało się mówić samo za siebie.
Tyle że kolejne sekundy mijały, a wampirzyca nie sprawiała wrażenia chętnej do wszczęcia alarmu. Nagle z jękiem chwyciła się za głowę, wsuwając smukłe palce we włosy.
– A niech to szlag – wymamrotała. Przemieściła się, jakby nie mogąc dłużej ustać w miejscu. – On też tu jest? Odpowiedz mi!
Wraz z tymi słowami skoczyła ku Eveline niczym rozjuszona kotka, bezceremonialnie chwytając zaskoczoną kobietę za ramiona. Jej uścisk był wystarczająco silny, by przy odrobinie szczęścia połamać kości.
– K-kto? Ja nie…
– Odpowiedz! – powtórzyła nieznajoma.
Jej twarz wykrzywił grymas; kły wydłużyły się jeszcze bardziej, a w oczach pojawił dziwny, niepokojący blask. Znów czerwień, uświadomiła sobie Eve i tyle wystarczyło, by serce podeszło jej aż do gardła.
Zacisnęła dłonie w pięści. Przez moment miała ochotę spróbować chwycić przeciwniczkę za nadgarstki, ale w ostatniej chwili powstrzymała się. Prowokowanie rozwścieczonego nieśmiertelnego było niczym prośba o natychmiastową śmierć – tego jednego zdążyła się już nauczyć.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim uścisk osłabł.
– Kurwa mać.
Wampirzyca odsunęła się nagle, błyskawicznie materializując na drugim krańcu pokoju. Stała zwrócona do Eveline plecami, bynajmniej nie obawiając się ataku. Nie musiała.
Eve zamarła w bezruchu, w milczeniu czekając na rozwój wypadków. Nie odważyła się poruszyć, choć wszystko w niej aż rwało się do tego, by rzucić się do ucieczki. W duchu odliczała kolejne sekundy w nadziei, że dzięki temu zdoła zapanować nad tłukącym się w piersi sercem, szybko jednak przekonała się, że to niemożliwe.
Nerwowo obejrzała się przez ramię. Mogła spróbować ostrożnie przekraść się do drzwi, ale to wciąż nie rozwiązywało najważniejszego problemu. Nie miała pojęcia jak się stąd wydostać, a jakby tego było mało…
– Nie wyjdziesz. Zbyt wielu wie, że tutaj jesteś. – Kobieta z westchnieniem zwróciła się ku Eveline. Po wyrazie jej twarzy trudno było stwierdzić, w jakim była nastroju. – Mają rację. Myślisz o wiele za głośno.
Nieprzyjemny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa zaskoczonej Eve, jak i za każdym razem, gdy ktokolwiek nawiązywał do jej myśli. Instynktownie uciekła wzrokiem gdzieś w bok, zupełnie jakby ograniczając kontakt wzrokowy mogła sprawić, że wampirzyca przestanie mieć dostęp do jej umysłu.
Kim była ta kobieta? Eveline nie miała pojęcia, ale im dłużej przebywała w towarzystwie nieznajomej, tym więcej wątpliwości miała. I, cholera, nie tylko dlatego, że kolejny raz ktoś w jej towarzystwie miał kły. Gdyby przynajmniej miała pewność co do intencji wampirzycy…
– Moje intencje nie mają nic do rzeczy – oznajmiła bez wahania kobieta. Znów wyrwało jej się przeciągłe westchnienie. – Już od dawna. Obawiam się, moja droga, że obie jesteśmy stracone…
Tak na dobry koniec nowego roku. Spóźnione wesołych świąt, kochani! I naturalnie wszystkiego, co najlepsze na ten nowy i – miejmy nadzieję – dużo lepszy nowy rok! :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz