Eveline
Kolana ugięły się pod nią,
ledwo tylko poczuła pod stopami stabilny grunt. Walcząc z mdłościami,
zachwiała się, bliska wylądowania na ziemi. Byłaby upadła, gdyby nie dwie
dłonie, które szarpnięciem postawiły ją do pionu, nie pozostawiając innego wyboru,
jak tylko się wyprostować.
Zesztywniała,
kiedy po poderwaniu głowy podchwyciła spojrzenie błękitnych oczu Drake’a. Były
inne niż te Marco, zdradzające emocje, których Eveline nie potrafiła nazwać,
ale i tak przyprawiły ją o dreszcze. Jego dotyk, spojrzenie i bliskość…
Wszystko to sprawiało, że miała ochotę wyszarpać się z uścisku wampira i zrobić
wszystko, byleby zwiększyć dzieląca ich odległość. Instynktownie szarpnęła się,
próbując odskoczyć, ale i tym razem napotkała opór, zwłaszcza że w odpowiedzi
mężczyzna bardziej stanowczo chwycił ją za ramiona.
– Spokój – wycedził
przez zaciśnięte zęby.
Nie
podniósł głosu. Nie musiał, bo to krótkie polecenie wystarczyło, by wzdłuż
kręgosłupa Eve przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Mogła wiele zarzucić temu
mężczyźnie, ale co do jednego nie miała wątpliwości: nie rzucał słów na wiatr.
Pobrzmiewająca w jego głosie groźba mówiła sama za siebie. Tyle też
wystarczyło, by posłusznie zastygła w bezruchu, ograniczając się wyłącznie
do nienawistnego spojrzenia, którym odważyła się obdarować nieśmiertelnego. Co
prawda prawie natychmiast tego pożałowała, czując jak pod wpływem pary
lśniących, intensywnie niebieskich oczu robi jej się to gorąco, to znów zimno,
ale próbowała o tym nie myśleć.
Cisza dzwoniła
jej w uszach. Wciąż czuła się oszołomiona, ale nie miała pewności, co było
tego przyczyną – gwałtowne przenosiny czy coraz to intensywniejszy strach. Lana,
Marco, Lana, Marco…, tłukło je się w głowie. To i wspomnienie raz
po raz staczającej się ze schodów dziewczynki, która…
Nie, o tym
nie chciała myśleć.
– Dlaczego
tu? – usłyszała spięty głos Aurory. Nie uniosła głowy, choć miała na to ochotę.
Ostatecznie wbiła spojrzenie we własne dłonie, uwięzione w zdecydowanym
uścisku Drake’a. – Nie wiem, co chodzi ci po głowie, ale nie taki był plan. Nie
będzie twoją kolejną zabawką, Drake.
„Kolejną
zabawką”. Jak miała to rozumieć? Nie miała pewności, ale coś w sposobie, w jaki
wampirzyca wypowiedziała te słowa, wzbudziło w Eveline jeszcze silniejszy
niepokój. To kanibal, tak? Nie zainteresuje ją twoja krew, pomyślała,
próbując przekonać do tego samą siebie, ale wcale nie była tego taka pewna.
Wiedziała jedynie, że znalazła się w najgorszym możliwym położeniu – w miejscu,
w którym jak nic nie czekało jej niczego dobrego.
Usłyszała
warknięcie – gniewne, ostrzegawcze i bynajmniej nie należące do Drake’a.
Tym razem uniosła głowę, spoglądając wprost na zastygłego kilka metrów dalej
Castiela. Dyszał ciężko, blady, z rozszerzonymi oczyma i grymasem na
twarzy. Dłonie zaciskał w pięści, sprawiając wrażenie kogoś, kto najchętniej
rozerwałby kogoś gołymi rękoma. Z drugiej strony – co zaskoczyło Eve bardziej
niż cokolwiek innego – w całym tym szaleństwie wydawał się zadziwiająco
wręcz bezradny. Jak dziecko, które mogło się złościć, bić i krzyczeć, ale
tak naprawdę było z góry skazane na niepowodzenie.
Jak w tamtym
pokoju, gdy zastała go szlochającego i tak rozbitego… Ludzkiego pod każdym
możliwym względem.
– Gdzie…? –
wydyszał, gniewnie spoglądając na Drake’a. – Gdzie ona jest?
Twarz wciąż
trzymającego Eveline nieśmiertelnego pozostała niewzruszona. W milczeniu zmierzył
Castiela wzrokiem, zupełnie jakby spoglądał na niegroźnego, nic nieznaczącego
robaka albo coś, co bez większych wyrzutów sumienia mógł zignorować.
– Wszystko w swoim
czasie, tak? Ja ustalam zasady – oznajmił ze spokojem. Dłonie Castiela mocniej
zacisnęły się w pięści, ale nie zdobył się na żadną gwałtowniejszą
reakcję. – Zajmijcie się sobą, okej? Wszystko jest tak jak trzeba. Mamy czas do
wieczora.
– Myślałam…
– zaoponowała Aurora.
– Moje
zasady – powtórzył z naciskiem wampir. – A teraz zejdźcie mi z oczu.
Mam gościa do przyjęcia.
Nawet nie
czekał na odpowiedź. Eveline omal nie wylądowała na ziemi, kiedy pociągnął ją
za sobą – tak gwałtownie, że aż się potknęła. Gdzieś za plecami usłyszała
jeszcze gniewny pomruk Aurory, ale ostatecznie ani ona, ani Castiel nie zdecydowali
się na żadne protesty. To jej się nie spodobało, chociaż nie potrafiła stwierdzić
dlaczego. W zasadzie wciąż ledwo nadążała nad tym, co działo się wokół
niej, bezskutecznie próbując poskładać fakty. Nie potrafiła nawet stwierdzić,
co bolało bardziej – zdrada Castiela czy ponowne spotkanie z kimś, kogo
kiedyś traktowała jak przyjaciółkę.
Nie, to nie
tak. Ilekroć myślała o Aurorze, czuła pustkę. To i nic więcej, bo i co
innego powinna odczuwać względem kogoś, kogo tak naprawdę nie znała? Amanda za
to zatarła się w jej pamięci, przypominając bardziej cień niż prawdziwą
osobę. Eve nie czuła żalu, wątpliwości czy bólu, którego mogłaby oczekiwać po
stracie osoby, którą traktowała jak kogoś bliskiego. Wrażenie było takie, jakby
dawna znajoma nigdy nie istniała. Zresztą czy tak właśnie nie było? Amanda od
samego początku była iluzją – kreacją, którą Aurora kilkoma wampirzymi
sztuczkami stworzyła w umyśle swojej ofiary. Środkiem do celu, którego
ostatecznie nie osiągnęła.
W gruncie
rzeczy były sobie obce. Co więcej, tylko sama Aurora wiedziała, czego tak
naprawdę oczekiwała od Eveline.
Drake
narzucił szybkie, zdecydowanie tempo. Szli w ciszy, spleceni ze sobą jak
dwójka kochanków, choć w sposobie, w jaki wampir ciągnął za sobą, nie
było niczego romantycznego. Eveline czuła wyłącznie strach i narastającą frustrację,
gdy dotarło do niej, że tak naprawdę nie miała niczego do powiedzenia. Jeśli
chciała przeżyć, musiała się podporządkować. Rozsądek podpowiadał, by milczeć i względnie
spokojnie przyjmować wszystko, co działo się wokół niej. Miała pewność, że –
przynajmniej na razie – wampir potrzebował jej żywej, co na swój sposób było
pocieszające, choć z drugiej strony…
Zatrzymali
się nagle, wystarczająco gwałtownie, by potknęła się i z impetem wpadła na
swojego towarzysza. Serce podeszło jej aż do gardła, kiedy dłonie mężczyzny
zacisnęły się na jej ramionach. Błękitne tęczówki znów przesunęły się po jej
twarzy – lśniące w trudny do zinterpretowania, ale za to niepokojący
sposób. Miała przed sobą drapieżnika, który z satysfakcją przyjmował to,
że udało mu się upolować ofiarę.
– Nie
śpiesz się tak, mademoiselle – wymruczał z nonszalanckim uśmiechem.
– I rozluźnij. Po czasie nawet adrenaliną da się przejść.
Serce omal
nie wyskoczyło jej z piersi w odpowiedzi na te słowa. Po moim trupie,
jęknęła w duchu, w ostatniej chwili gryząc się w język, by nie
wypowiedzieć tych słów na głos. Obawiała się, że w tej sytuacji
zabrzmiałyby nie tylko dwuznacznie, ale jak nic zostały odebrane jak
zaproszenie.
Więc
milczała, choć to przychodziło jej z coraz większym trudem. Drake jeszcze chwile
wodził wzrokiem po jej twarzy, wbrew temu, co sugerował, wydając się napawać bijącym
od niej strachem. Dopiero wtedy poruszył się, by zamaszystym gestem otworzyć drzwi
do pokoju, przed którym się zatrzymali. Eveline z powątpiewaniem spojrzała
w głąb zaciemnionego pomieszczenia. Wewnątrz widziała tylko zarys mebli i starannie
zasłoniętego, wyznaczającego przeciwległy skraj pokoju okna.
Nie chciała
tam wchodzić. Nie z tym mężczyzną i nie bez choćby cienia poczucia,
że była bezpieczna. To drugie zdecydowanie nie wchodziło w grę, nawet
jeśli Drake nie planował jej zabić. Obawiała się, że istniały rzeczy o wiele
gorsze od śmierci.
– Coś nie tak?
– usłyszała jego spokojny głos. Wzdrygnęła się, kiedy ciepłe palce przesunęły
się po jej ramieniu. – Pomyślałem, że będziesz wolała poczekać w bardziej
komfortowych warunkach. Uwierz mi, że wiem w jaki sposób traktować
kobietę.
Och, nie
wątpiła w to. Tyle że wciąż nie miała ochoty, by sprawdzać do czego był
zdolny. Widziała dość, mając szansę zaobserwować ja jednym szarpnięciem
pozbawił innego nieśmiertelnego serca.
Przełknęła z trudem.
Zrobiła krok naprzód, wciąż czując się tak, jakby jej ciało ważyło tonę. Coś
ciągnęło ją ku dołowi, paraliżując mięśnie i czynią konieczność poruszania
swoistym wyzwaniem. To, że Drake nagle znalazł się tuż za jej plecami, niczego
nie ułatwiało, wręcz potęgując odczuwane przed Eveline wątpliwości. Miała za
sobą drapieżcę, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Fakt, że nie mogła
nawet kontrolować jego kolejnych ruchów, tym bardziej.
Drzwi
zamknęły się z cichym skrzypnięciem. Oboje otoczyła ciemność, jednak to
nie perspektywa trwania w mroku najbardziej wytrąciła kobietę z równowagi.
Gdyby była sama, nie bałaby się – nie bardziej niż podczas tych bezsennych nocy
w domu Nightów, kiedy leżała, wsłuchując się w dudnienie deszczu o parapet.
Nawet myśl o tym, że gdzieś poza zasięgiem jej wzroku znajdował się ktoś,
kogo mogła wyczuć, ale nie zobaczyć, nie wydawała się aż tak bardzo
niepokojąca.
Drake
jednak był prawdziwy, materialny i wciąż ją dotykał. Słyszała jego
przyśpieszony, jakże wyraźny oddech. Co prawda stał wystarczająco daleko, by
jeszcze nie czuła się tak, jakby dyszał jej bezpośrednio na kark, ale…
Dobry
Boże, wyjdź. Zamknij mnie tutaj i wyjdź.
Nic nie
wskazywało na to, by zamierzał usłuchać. Kiedy parsknął śmiechem, do Eveline
dotarło, że najpewniej znów myślała „za głośno”. Fala gorąca rozeszła się po
cały jej ciele, rozlewając zarówno po twarzy, jak również wzdłuż kręgosłupa,
ale kobieta prawie nie wróciła na to uwagi. To nie zażenowanie było jej największym
problemem.
Omal nie
wyszła z siebie, gdy dłonie Drake’a bardziej stanowczo zacisnęły się na
jej ramionach. Szarpnięciem odwrócił ją w swoją stronę, wcześnie
przesuwając się na tyle gwałtownie, że aż z impetem zatoczyła się na
ścianę. Nagle poczuła się jak w potrzasku, świadoma wyłącznie napierającego
na nią ciała i tego, że w biodro wpijało się jej coś twardego, być
może krawędź stolika albo innego ustawionego przy wejściu mebla. W mroku
dostrzegła zarys twarzy pochylonego nad nią mężczyzny. To i jego oczy –
już nie jasne i przypominające barwą bezchmurne niebo, ale intensywnie
czerwone, co skutecznie wytrąciło Eveline z równowagi. Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc, z trudem tłumiąc krzyk. Wpatrywała się w te
nieludzkie, lśniące w mroku tęczówki, czując jak te przenikają ją na
wskroś.
Nie…
– Nie? –
powtórzył łagodnie Drake. Po jego tonie poznała, że się uśmiechał – w ten
niezwykle ujmujący, drapieżny sposób. – Mógłbym przysiąc, że kiedy się poznaliśmy,
twoje ciało sugerowało coś innego… Jesteście bardzo prości, wiesz? – Znów
parsknął śmiechem, jednak tym razem ten zabrzmiał w pusty, pozbawiony faktycznej
radości sposób. – Wy, ludzie. Bezbronne marionetki, urzeczone fałszywym pięknem
nieśmiertelności.
Nie zauważyła,
żeby się poruszyła, ale musiał, skoro nagle poczuła jego dłoń na twarzy. Z czułością
przesunął palcami po jej policzku – delikatnie, w sposób, który sprawił,
że znów zadrżała. Mimo wszystko wątpliwości na moment ustąpiły miejsca
fascynacji, nawet mimo poczuciu, że jeden ruch Drake’a wystarczyłby, żeby
przetrącić jej kark.
Albo wyrwać
serce.
– Ach,
wciąż to rozpamiętujesz… Ten świat jest okrutny, Eveline. Po czasie każde z nas
przyzwyczaja się nawet do tego – wyjaśnił Drake takim tonem, jakby właśnie
rozmawiali o czymś tak mało istotnym jak klimat, nie zaś wyrwaniu serc. – Ostatnie
spotkanie wyszło… bardzo niefortunnie – podjął, starannie dobierając słowa – ale
musiałem coś sprawdzić. Proszę o wybaczenie. Czasem osiąganie celów wymaga
poświęceń.
Spojrzała na
niego w oszołomiony, nierozumiejący sposób. Przepraszał ją za to, że omal
nie wyszła z siebie, kiedy wylądowała z nim w środku lasu? Że
zachował się jak rasowy morderca, a ostatecznie prawie…
Prawie co?
Co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie pojawił się Marco? Gdyby została z Drake’em,
a ten skończył zajmować się towarzyszem, którego uznał za wystarczająco
kłopotliwego, by pozbawić go życia. Co…?
Czemu?
Dlaczego nikt nie powie mi, co…?
– Nie wiesz?
– Tym razem do głosu Drake’a wkradło się szczerze zaskoczenie. – Naprawdę
pytasz się mnie, skąd to całe zamieszanie?
Poczuła, że
jest bliska tego, by osunąć się na ziemię. Gdyby nie to, że mężczyzna wciąż
napierał na nią całym ciałem, jak nic by upadła. Mocniej przywarła plecami do
ściany, nie tyle próbując zwiększyć dzielący ją od Drake’a dystans, co najzwyczajniej
w świecie nie ufając mięśniom na tyle, by stwierdzić, że te zdołają ją
utrzymać.
Pokręciła
głową, choć nie miała pojęcia, czy w mroku mógł to zauważyć. Czuła, że to i tak
nie miało znaczenia, skoro wciąż lustrował jej umysł. Nagle wręcz poczuła jego
mentalną obecność – gwałtowną, pozbawioną jakiejkolwiek subtelności jak ta,
którą wyczuwała w przypadku Marco. Drake był niczym huragan, siejący
spustoszenie nie tylko wokół niej, ale przede wszystkim w jej umyśle.
– Na mroczny
żywot matki wampirów… To okrutne, wiesz? Okrutniejsze niż to, co mogłabyś zarzucić
mnie – stwierdził, a Eve z zaskoczeniem doszukała się gniewnej nuty w jego
głosie. – Polowanie na ofiarę to jedno. Ale pozostawienie jej aż tak
bezbronnej… – Zamilkł. Przez chwilę oboje trwali w ciszy, niemalże
idealnej, nie licząc przyśpieszonego oddechu Eve i tłukącego się w jej
piersi serca. – Wiesz o konflikcie. Wiesz o nekromancji… To już
prawie pełny obraz, Eveline – podjął, kładąc nacisk na jej imię. Eveline,
nie mademoiselle. – Poskładaj go. Pomyśl dlaczego tutaj jesteś… I dlaczego
on tak bardzo chce się z tobą zobaczyć.
– Co…?
Urwała,
czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Mętlik w głowie dawał jej się we
znaki, sprawiając, że nagle zapragnęła krzyczeć. Znów to samo. Znów
niedopowiedzenia, lakoniczne uwagi i poczucie, że od chwili przyjazdu do
Haven, straciła jakąkolwiek kontrolę nad własnym życiem. O ile
kiedykolwiek ją miałam, dopowiedział cichy głosik w głowie. Skoro nie
mogła ufać nawet komuś, kogo traktowała jak jedyną przyjaciółkę…
Była sama.
Bez przeszłości, powiązań i celów. Tylko ona, odległe wspomnienia i coś,
co w odpowiednim momencie przywiodło ją prosto do Haven. Kto mógłby ot tak
pozwolić sobie na rzucenie wszystkiego i wywrócenie życia do góry nogami
tylko dlatego, że nadszedł „odpowiedni moment”…?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa. Co tak
naprawdę mogłaby powiedzieć i to zwłaszcza Drake’owi? Nie miało już nawet
znaczenia, że wciąż buszował w jej umyśle, chwytając się każdej kolejnej
myśli. To wszystko zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez gniew – to i wciąż
towarzyszącą Eveline pustkę.
– Wróciłaś
do domu. Nie rozumiesz? – Dłonie Drake’a
wylądowały na jej policzkach. Ujął twarz Eveline w obie ręce, nakłaniając do
spojrzenia sobie w oczy. – O nekromantach powiada się, że kroczą
między światem żywych i umarłych… Tak jak my – oznajmił niemalże z namaszczeniem.
– Haven jest domem dla wszystkich, którym przyszło żyć w ciemnościach. Dla
wampirów, dla takich jak ja… Dla demonów – ciągnął, z każdym kolejnym
słowem przyprawiając kobietę o coraz silniejsze dreszcze. Chciała odwrócić
głowę, ale im dłużej wpatrywała się w jego oczy, tym trudniejsze się to
wydawało. W którymś momencie przestała walczyć, zdolna co najwyżej patrzeć
i słuchać. – Nie wiem, czego naopowiadano ci o mnie czy demonach właśnie,
ale świat nie jest taki czarno-biały, jak mogłoby się wydawać, Eve. Nie
rozumiesz? Sami nakręcamy konflikt. Mogłabyś… pomóc nam go zakończyć.
Nie tego
się spodziewała. Słowa Drake’a wydawały się dochodzić jakby z oddali, zniekształcone
i jakby niespójne. Słuchała, chłonęła je, ale wciąż nie rozumiała,
bezskutecznie próbując doszukać się w nich logiki. Czego od niej
oczekiwał? Co w ogóle tutaj robiła, skoro…?
Dłonie
wampira zmieniły położenie, dla odmiany lądując na jej biodrach. Trzymał ją
pewnie, inaczej niż robił to Marco. Trwała w jego ramionach, ale nie w sposób,
który sugerowałby, że przy pierwszej okazji zamierzał zatopić kły w jej
szyi. W tamtej chwili zwątpiła czy kogoś, kto pokusił się o żywienie
krwią swoich pobratymców, w ogóle interesowała ta ludzka, wciąż krążąca w jej
żyłach.
– Wszystko
jest prostsze, odkąd otworzyłem oczy na to, jak ten świat mógłby wyglądać. Jest
okrutny, o tak, ale… Och, Eve, gdybyś tylko mogła zrozumieć! Patrzysz na
mnie jak na potwora, choć jestem ostatnią osobą, którą chciałaby cię
skrzywdzić. – Westchnął, jakby rozczarowany taką możliwością – tym, że mogłaby
wątpić. – Salvador jest ślepy. Wielu moich pobratymców takich jest, wiesz?
Utknęli gdzieś w przeszłości, w starych wierzeniach i… Och, zresztą
nie ukrywajmy, tak im wygodniej. Rody dzierżyły władzę i to właściwie od
wieków. Kto dobrowolnie zrzekłby się wpływów, hm? – rzucił z rozdrażnieniem
Drake. – Owszem, zmiany wymagają poświęceń. Ja też… miałem wątpliwości, kiedy
to wszystko się zaczęło. Ale wiesz co? Było warto. To, co mam teraz, było tego
warte.
„A co masz
teraz?” – cisnęło jej się na usta, ale tak naprawdę wcale nie chciała poznać
odpowiedzi na to pytanie. Wątpiła, by ta cokolwiek zmieniła. Słuchała, ale nie rozumiała,
mając wrażenie, że Drake mówił do niej w jakimś innym języku. Wymagał,
żeby znalazła odpowiedzi, ale jak miała to zrobić? Kimkolwiek by nie była, nie
przynależała do tego świata. Wylądowała w samym środku szaleństwa, którego
nie pojmowała i które jej nie dotyczyło. Dlaczego miała decydować, co było
właściwe dla istot, o których istnieniu nawet nie powinna wiedzieć?
Wampiry i demony,
kanibale, konflikty i wyjątkowość Haven… To brzmiało jak marny żart –
taki, o którym nie chciała słuchać. Pragnęła w dziecinnym odruchu zasłonić
uszy dłońmi i zacząć nucić, byleby tylko odciąć się od potoku słów, które
wyrzucał z siebie Drake.
Bo nie
dotyczyły jej. Nie chciała, żeby tak było.
Zamknęła
oczy, choć przyszło jej to z trudem. Była tylko jedna rzeczy, której nie
potrafiła żałować i to nawet w tym momencie. Poznanie Marco, tego, co
między nimi zaszło… Nie potrafiła albo nie chciała, przed samą sobą nie
potrafiąc przyznać się do popełnienia błędu. Z drugiej strony, nawet jeśli
nadmiar emocji i to, że mu się oddała było niemożliwe, dlaczego miałaby żałować?
Była
szczęśliwa. Przez chwilę… naprawdę była. Zwłaszcza po pustce, której
doświadczyła, próbując przywołać wspomnienie Amandy, jakikolwiek stały element wydał
jej się na wagę złota. Nawet to krótkie, przypominające przebłysk wspomnienie –
niedoskonałe, pełne lęków, wyparcia i wątpliwości, ale… jednak prawdziwe.
Przynajmniej Marco i uczucia, które w niej wzbudzał, wydawały się
stałe.
– Ach… Ach,
tak. – Głos Drake’a przypominał charkot. Eveline wzdrygnęła się i otworzyła
oczy, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że wciąż stała pod ścianą, dociskana
przez mężczyznę. Lśniące czerwienią tęczówki śledziły każdy jej ruch. – Aż
do tego stopnia owinął sobie ciebie wokół palca? Spodziewałbym się tego po
Castielu, ale skoro tak… Marco gra nieczysto. – Drake parsknął śmiechem. – To
takie proste… Pamiętasz? Ludzie są prości.
Nie miała
okazji, żeby zastanowić się nad znaczeniem jego słów. Wszelakie myśli uleciały z jej
głowy w chwili, w której Drake nachylił się w jej stronę.
Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, gotowa zaprotestować, gdy jego usta znalazły się
niebezpiecznie blisko jej twarzy…
Aż do
momentu, w którym zrozumiała, że mężczyzna nie zamierzał jej zranić.
Oczy
Eveline rozszerzyły się w geście niedowierzania, kiedy poczuła muśnięcie
miękkich, przyjemnie ciepłych warg. Dobry Boże, jęknęła w duchu,
choć szczerze wątpiła, by stwórca miał cokolwiek wspólnego z tym, że
właśnie całowała się z kanibalem. Przez chwilę była niemalże pewna, że
poczuje krew na jego ustach, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym odwzajemniła pocałunek – na początek
nieśmiało, później z większą zażyłością. Wrażenie było takie, jakby ot tak
zrozumiała, co powinna zrobić. Wystarczyła chwila, by odnaleźli wspólny rytm –
stały i prostszy niż wtedy, gdy całowała się z Marco.
Ludzie
są prości…
Coś było
nie tak. Dała się wciągnąć w coś, czego nie chciała i nie powinna
robić, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, co to oznaczało. Zresztą dlaczego
miałaby to robić, jeśli…?
Myśli wciąż
jej uciekały. Mieszały się ze sobą i rozpraszały, by po chwili zejść gdzieś
na dalszy plany, wyparte przez pieszczoty. Chciała się skupić na pocałunku,
dotyku ciepłych dłoni i dwóch przyśpieszonych, mieszających ze sobą oddechach.
Chciała…
A potem
ktoś załomotał do drzwi.
Ja to tu tylko zostawię… Cóż mogłabym dodać? Praca, więcej pracy i zmian (pozytywnych!), a do tego listopadowa aura, która całkowicie mnie dobiła. Tylko mnie coś trafia, kiedy w drodze do/z pracy wciąż jest ciemno? No ale. Byle do świąt, prawda, kochani?Dla tych, którzy czekali. Enjoy!PS. Dalej upieram się, że między Drake’em i Eve nic nie ma. Naprawdę.
„ Eveline wzdrygnęła się i otworzyła oczy, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że wciąż stała pod ścianą, dociskana przez jego mężczyznę.” -> coś tu chyba jest nie tak z „jego mężczyznę” (albo jest zbyt rano i nie rozumiem sensu).
OdpowiedzUsuńJa wiem, że jest listopad dwa lata później, ale tak, ja też nie cierpię jak jest tak ciemno i szaro. Najchętniej nie wychodziłabym z domu w taką pogodę.
Z Drake’em mam ten problem, że z jednej strony go lubię, bo każdy jego ruch wydaje się być doskonale zagrany, a z drugiej średnio podoba mi się jego relacja z Eve. Jakoś tak nie mogę przekonać się do nich jako pary, wydaje mi się, że nie pasuje do kogoś tak władczego jak on.
Oho, ale za to chyba to on pomoże jej odkryć prawdę o jej przeznaczeniu. Ciekawe, co zrobił Marco i czy to przekreśli jego dotychczasową relację z Eveline (mam nadzieję, że nie, bo są słodcy razem).
A Cass to chyba jednak przeinwestował. W swoim czasie może nigdy nie nadejść, Drake chyba tak łatwo nie chce wypuszczać swoich własności.
O fakt, fakt, zdecydowanie jest coś nie tak. Powinno być „tego mężczyznę”. Albo w ogóle wywalę zaimek. Już poprawiam! :D
UsuńO taak, znam ten ból. Też nie lubię jesiennej aury, zwłaszcza że aktualnie ciągnę nocki. Wstaję późno, wracam późno, wieczna ciemność. :c
Hm, hm… Jak wspomniałam, między Drake'em a Eve nic nie ma. Nieironicznie, naprawdę. To raczej jego sposób bycia; fakt, że lubi mieszać potencjalnej ofierze w głowie. Dziewczyna go intryguje, oczywiście, więc ją testuje. Plus potwierdzenie tego, do czego próbuje ją przekonać: faktu, że ludzie są prości do manipulowania.
Zresztą… Drake'a na wieczność będę widzieć tylko przy jednej osobie. Tyle powiem. Amen.
A wszystko inne… się okaże. I raz jeszcze dziękuję! ;>