11/26/2019

☾ Rozdział LXXIX

Eveline
Kolana ugięły się pod nią, ledwo tylko poczuła pod stopami stabilny grunt. Walcząc z mdłościami, zachwiała się, bliska wylądowania na ziemi. Byłaby upadła, gdyby nie dwie dłonie, które szarpnięciem postawiły ją do pionu, nie pozostawiając innego wyboru, jak tylko się wyprostować.
Zesztywniała, kiedy po poderwaniu głowy podchwyciła spojrzenie błękitnych oczu Drake’a. Były inne niż te Marco, zdradzające emocje, których Eveline nie potrafiła nazwać, ale i tak przyprawiły ją o dreszcze. Jego dotyk, spojrzenie i bliskość… Wszystko to sprawiało, że miała ochotę wyszarpać się z uścisku wampira i zrobić wszystko, byleby zwiększyć dzieląca ich odległość. Instynktownie szarpnęła się, próbując odskoczyć, ale i tym razem napotkała opór, zwłaszcza że w odpowiedzi mężczyzna bardziej stanowczo chwycił ją za ramiona.
– Spokój – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Nie podniósł głosu. Nie musiał, bo to krótkie polecenie wystarczyło, by wzdłuż kręgosłupa Eve przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Mogła wiele zarzucić temu mężczyźnie, ale co do jednego nie miała wątpliwości: nie rzucał słów na wiatr. Pobrzmiewająca w jego głosie groźba mówiła sama za siebie. Tyle też wystarczyło, by posłusznie zastygła w bezruchu, ograniczając się wyłącznie do nienawistnego spojrzenia, którym odważyła się obdarować nieśmiertelnego. Co prawda prawie natychmiast tego pożałowała, czując jak pod wpływem pary lśniących, intensywnie niebieskich oczu robi jej się to gorąco, to znów zimno, ale próbowała o tym nie myśleć.
Cisza dzwoniła jej w uszach. Wciąż czuła się oszołomiona, ale nie miała pewności, co było tego przyczyną – gwałtowne przenosiny czy coraz to intensywniejszy strach. Lana, Marco, Lana, Marco…, tłukło je się w głowie. To i wspomnienie raz po raz staczającej się ze schodów dziewczynki, która…
Nie, o tym nie chciała myśleć.
– Dlaczego tu? – usłyszała spięty głos Aurory. Nie uniosła głowy, choć miała na to ochotę. Ostatecznie wbiła spojrzenie we własne dłonie, uwięzione w zdecydowanym uścisku Drake’a. – Nie wiem, co chodzi ci po głowie, ale nie taki był plan. Nie będzie twoją kolejną zabawką, Drake.
„Kolejną zabawką”. Jak miała to rozumieć? Nie miała pewności, ale coś w sposobie, w jaki wampirzyca wypowiedziała te słowa, wzbudziło w Eveline jeszcze silniejszy niepokój. To kanibal, tak? Nie zainteresuje ją twoja krew, pomyślała, próbując przekonać do tego samą siebie, ale wcale nie była tego taka pewna. Wiedziała jedynie, że znalazła się w najgorszym możliwym położeniu – w miejscu, w którym jak nic nie czekało jej niczego dobrego.
Usłyszała warknięcie – gniewne, ostrzegawcze i bynajmniej nie należące do Drake’a. Tym razem uniosła głowę, spoglądając wprost na zastygłego kilka metrów dalej Castiela. Dyszał ciężko, blady, z rozszerzonymi oczyma i grymasem na twarzy. Dłonie zaciskał w pięści, sprawiając wrażenie kogoś, kto najchętniej rozerwałby kogoś gołymi rękoma. Z drugiej strony – co zaskoczyło Eve bardziej niż cokolwiek innego – w całym tym szaleństwie wydawał się zadziwiająco wręcz bezradny. Jak dziecko, które mogło się złościć, bić i krzyczeć, ale tak naprawdę było z góry skazane na niepowodzenie.
Jak w tamtym pokoju, gdy zastała go szlochającego i tak rozbitego… Ludzkiego pod każdym możliwym względem.
– Gdzie…? – wydyszał, gniewnie spoglądając na Drake’a. – Gdzie ona jest?
Twarz wciąż trzymającego Eveline nieśmiertelnego pozostała niewzruszona. W milczeniu zmierzył Castiela wzrokiem, zupełnie jakby spoglądał na niegroźnego, nic nieznaczącego robaka albo coś, co bez większych wyrzutów sumienia mógł zignorować.
– Wszystko w swoim czasie, tak? Ja ustalam zasady – oznajmił ze spokojem. Dłonie Castiela mocniej zacisnęły się w pięści, ale nie zdobył się na żadną gwałtowniejszą reakcję. – Zajmijcie się sobą, okej? Wszystko jest tak jak trzeba. Mamy czas do wieczora.
– Myślałam… – zaoponowała Aurora.
– Moje zasady – powtórzył z naciskiem wampir. – A teraz zejdźcie mi z oczu. Mam gościa do przyjęcia.
Nawet nie czekał na odpowiedź. Eveline omal nie wylądowała na ziemi, kiedy pociągnął ją za sobą – tak gwałtownie, że aż się potknęła. Gdzieś za plecami usłyszała jeszcze gniewny pomruk Aurory, ale ostatecznie ani ona, ani Castiel nie zdecydowali się na żadne protesty. To jej się nie spodobało, chociaż nie potrafiła stwierdzić dlaczego. W zasadzie wciąż ledwo nadążała nad tym, co działo się wokół niej, bezskutecznie próbując poskładać fakty. Nie potrafiła nawet stwierdzić, co bolało bardziej – zdrada Castiela czy ponowne spotkanie z kimś, kogo kiedyś traktowała jak przyjaciółkę.
Nie, to nie tak. Ilekroć myślała o Aurorze, czuła pustkę. To i nic więcej, bo i co innego powinna odczuwać względem kogoś, kogo tak naprawdę nie znała? Amanda za to zatarła się w jej pamięci, przypominając bardziej cień niż prawdziwą osobę. Eve nie czuła żalu, wątpliwości czy bólu, którego mogłaby oczekiwać po stracie osoby, którą traktowała jak kogoś bliskiego. Wrażenie było takie, jakby dawna znajoma nigdy nie istniała. Zresztą czy tak właśnie nie było? Amanda od samego początku była iluzją – kreacją, którą Aurora kilkoma wampirzymi sztuczkami stworzyła w umyśle swojej ofiary. Środkiem do celu, którego ostatecznie nie osiągnęła.
W gruncie rzeczy były sobie obce. Co więcej, tylko sama Aurora wiedziała, czego tak naprawdę oczekiwała od Eveline.
Drake narzucił szybkie, zdecydowanie tempo. Szli w ciszy, spleceni ze sobą jak dwójka kochanków, choć w sposobie, w jaki wampir ciągnął za sobą, nie było niczego romantycznego. Eveline czuła wyłącznie strach i narastającą frustrację, gdy dotarło do niej, że tak naprawdę nie miała niczego do powiedzenia. Jeśli chciała przeżyć, musiała się podporządkować. Rozsądek podpowiadał, by milczeć i względnie spokojnie przyjmować wszystko, co działo się wokół niej. Miała pewność, że – przynajmniej na razie – wampir potrzebował jej żywej, co na swój sposób było pocieszające, choć z drugiej strony…
Zatrzymali się nagle, wystarczająco gwałtownie, by potknęła się i z impetem wpadła na swojego towarzysza. Serce podeszło jej aż do gardła, kiedy dłonie mężczyzny zacisnęły się na jej ramionach. Błękitne tęczówki znów przesunęły się po jej twarzy – lśniące w trudny do zinterpretowania, ale za to niepokojący sposób. Miała przed sobą drapieżnika, który z satysfakcją przyjmował to, że udało mu się upolować ofiarę.
– Nie śpiesz się tak, mademoiselle – wymruczał z nonszalanckim uśmiechem. – I rozluźnij. Po czasie nawet adrenaliną da się przejść.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi w odpowiedzi na te słowa. Po moim trupie, jęknęła w duchu, w ostatniej chwili gryząc się w język, by nie wypowiedzieć tych słów na głos. Obawiała się, że w tej sytuacji zabrzmiałyby nie tylko dwuznacznie, ale jak nic zostały odebrane jak zaproszenie.
Więc milczała, choć to przychodziło jej z coraz większym trudem. Drake jeszcze chwile wodził wzrokiem po jej twarzy, wbrew temu, co sugerował, wydając się napawać bijącym od niej strachem. Dopiero wtedy poruszył się, by zamaszystym gestem otworzyć drzwi do pokoju, przed którym się zatrzymali. Eveline z powątpiewaniem spojrzała w głąb zaciemnionego pomieszczenia. Wewnątrz widziała tylko zarys mebli i starannie zasłoniętego, wyznaczającego przeciwległy skraj pokoju okna.
Nie chciała tam wchodzić. Nie z tym mężczyzną i nie bez choćby cienia poczucia, że była bezpieczna. To drugie zdecydowanie nie wchodziło w grę, nawet jeśli Drake nie planował jej zabić. Obawiała się, że istniały rzeczy o wiele gorsze od śmierci.
– Coś nie tak? – usłyszała jego spokojny głos. Wzdrygnęła się, kiedy ciepłe palce przesunęły się po jej ramieniu. – Pomyślałem, że będziesz wolała poczekać w bardziej komfortowych warunkach. Uwierz mi, że wiem w jaki sposób traktować kobietę.
Och, nie wątpiła w to. Tyle że wciąż nie miała ochoty, by sprawdzać do czego był zdolny. Widziała dość, mając szansę zaobserwować ja jednym szarpnięciem pozbawił innego nieśmiertelnego serca.
Przełknęła z trudem. Zrobiła krok naprzód, wciąż czując się tak, jakby jej ciało ważyło tonę. Coś ciągnęło ją ku dołowi, paraliżując mięśnie i czynią konieczność poruszania swoistym wyzwaniem. To, że Drake nagle znalazł się tuż za jej plecami, niczego nie ułatwiało, wręcz potęgując odczuwane przed Eveline wątpliwości. Miała za sobą drapieżcę, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Fakt, że nie mogła nawet kontrolować jego kolejnych ruchów, tym bardziej.
Drzwi zamknęły się z cichym skrzypnięciem. Oboje otoczyła ciemność, jednak to nie perspektywa trwania w mroku najbardziej wytrąciła kobietę z równowagi. Gdyby była sama, nie bałaby się – nie bardziej niż podczas tych bezsennych nocy w domu Nightów, kiedy leżała, wsłuchując się w dudnienie deszczu o parapet. Nawet myśl o tym, że gdzieś poza zasięgiem jej wzroku znajdował się ktoś, kogo mogła wyczuć, ale nie zobaczyć, nie wydawała się aż tak bardzo niepokojąca.
Drake jednak był prawdziwy, materialny i wciąż ją dotykał. Słyszała jego przyśpieszony, jakże wyraźny oddech. Co prawda stał wystarczająco daleko, by jeszcze nie czuła się tak, jakby dyszał jej bezpośrednio na kark, ale…
Dobry Boże, wyjdź. Zamknij mnie tutaj i wyjdź.
Nic nie wskazywało na to, by zamierzał usłuchać. Kiedy parsknął śmiechem, do Eveline dotarło, że najpewniej znów myślała „za głośno”. Fala gorąca rozeszła się po cały jej ciele, rozlewając zarówno po twarzy, jak również wzdłuż kręgosłupa, ale kobieta prawie nie wróciła na to uwagi. To nie zażenowanie było jej największym problemem.
Omal nie wyszła z siebie, gdy dłonie Drake’a bardziej stanowczo zacisnęły się na jej ramionach. Szarpnięciem odwrócił ją w swoją stronę, wcześnie przesuwając się na tyle gwałtownie, że aż z impetem zatoczyła się na ścianę. Nagle poczuła się jak w potrzasku, świadoma wyłącznie napierającego na nią ciała i tego, że w biodro wpijało się jej coś twardego, być może krawędź stolika albo innego ustawionego przy wejściu mebla. W mroku dostrzegła zarys twarzy pochylonego nad nią mężczyzny. To i jego oczy – już nie jasne i przypominające barwą bezchmurne niebo, ale intensywnie czerwone, co skutecznie wytrąciło Eveline z równowagi. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, z trudem tłumiąc krzyk. Wpatrywała się w te nieludzkie, lśniące w mroku tęczówki, czując jak te przenikają ją na wskroś.
Nie…
– Nie? – powtórzył łagodnie Drake. Po jego tonie poznała, że się uśmiechał – w ten niezwykle ujmujący, drapieżny sposób. – Mógłbym przysiąc, że kiedy się poznaliśmy, twoje ciało sugerowało coś innego… Jesteście bardzo prości, wiesz? – Znów parsknął śmiechem, jednak tym razem ten zabrzmiał w pusty, pozbawiony faktycznej radości sposób. – Wy, ludzie. Bezbronne marionetki, urzeczone fałszywym pięknem nieśmiertelności.
Nie zauważyła, żeby się poruszyła, ale musiał, skoro nagle poczuła jego dłoń na twarzy. Z czułością przesunął palcami po jej policzku – delikatnie, w sposób, który sprawił, że znów zadrżała. Mimo wszystko wątpliwości na moment ustąpiły miejsca fascynacji, nawet mimo poczuciu, że jeden ruch Drake’a wystarczyłby, żeby przetrącić jej kark.
Albo wyrwać serce.
– Ach, wciąż to rozpamiętujesz… Ten świat jest okrutny, Eveline. Po czasie każde z nas przyzwyczaja się nawet do tego – wyjaśnił Drake takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o czymś tak mało istotnym jak klimat, nie zaś wyrwaniu serc. – Ostatnie spotkanie wyszło… bardzo niefortunnie – podjął, starannie dobierając słowa – ale musiałem coś sprawdzić. Proszę o wybaczenie. Czasem osiąganie celów wymaga poświęceń.
Spojrzała na niego w oszołomiony, nierozumiejący sposób. Przepraszał ją za to, że omal nie wyszła z siebie, kiedy wylądowała z nim w środku lasu? Że zachował się jak rasowy morderca, a ostatecznie prawie…
Prawie co? Co mogłoby się wydarzyć, gdyby nie pojawił się Marco? Gdyby została z Drake’em, a ten skończył zajmować się towarzyszem, którego uznał za wystarczająco kłopotliwego, by pozbawić go życia. Co…?
Czemu? Dlaczego nikt nie powie mi, co…?
– Nie wiesz? – Tym razem do głosu Drake’a wkradło się szczerze zaskoczenie. – Naprawdę pytasz się mnie, skąd to całe zamieszanie?
Poczuła, że jest bliska tego, by osunąć się na ziemię. Gdyby nie to, że mężczyzna wciąż napierał na nią całym ciałem, jak nic by upadła. Mocniej przywarła plecami do ściany, nie tyle próbując zwiększyć dzielący ją od Drake’a dystans, co najzwyczajniej w świecie nie ufając mięśniom na tyle, by stwierdzić, że te zdołają ją utrzymać.
Pokręciła głową, choć nie miała pojęcia, czy w mroku mógł to zauważyć. Czuła, że to i tak nie miało znaczenia, skoro wciąż lustrował jej umysł. Nagle wręcz poczuła jego mentalną obecność – gwałtowną, pozbawioną jakiejkolwiek subtelności jak ta, którą wyczuwała w przypadku Marco. Drake był niczym huragan, siejący spustoszenie nie tylko wokół niej, ale przede wszystkim w jej umyśle.
– Na mroczny żywot matki wampirów… To okrutne, wiesz? Okrutniejsze niż to, co mogłabyś zarzucić mnie – stwierdził, a Eve z zaskoczeniem doszukała się gniewnej nuty w jego głosie. – Polowanie na ofiarę to jedno. Ale pozostawienie jej aż tak bezbronnej… – Zamilkł. Przez chwilę oboje trwali w ciszy, niemalże idealnej, nie licząc przyśpieszonego oddechu Eve i tłukącego się w jej piersi serca. – Wiesz o konflikcie. Wiesz o nekromancji… To już prawie pełny obraz, Eveline – podjął, kładąc nacisk na jej imię. Eveline, nie mademoiselle. – Poskładaj go. Pomyśl dlaczego tutaj jesteś… I dlaczego on tak bardzo chce się z tobą zobaczyć.
– Co…?
Urwała, czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Mętlik w głowie dawał jej się we znaki, sprawiając, że nagle zapragnęła krzyczeć. Znów to samo. Znów niedopowiedzenia, lakoniczne uwagi i poczucie, że od chwili przyjazdu do Haven, straciła jakąkolwiek kontrolę nad własnym życiem. O ile kiedykolwiek ją miałam, dopowiedział cichy głosik w głowie. Skoro nie mogła ufać nawet komuś, kogo traktowała jak jedyną przyjaciółkę…
Była sama. Bez przeszłości, powiązań i celów. Tylko ona, odległe wspomnienia i coś, co w odpowiednim momencie przywiodło ją prosto do Haven. Kto mógłby ot tak pozwolić sobie na rzucenie wszystkiego i wywrócenie życia do góry nogami tylko dlatego, że nadszedł „odpowiedni moment”…?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa. Co tak naprawdę mogłaby powiedzieć i to zwłaszcza Drake’owi? Nie miało już nawet znaczenia, że wciąż buszował w jej umyśle, chwytając się każdej kolejnej myśli. To wszystko zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez gniew – to i wciąż towarzyszącą Eveline pustkę.
– Wróciłaś do domu. Nie rozumiesz? –  Dłonie Drake’a wylądowały na jej policzkach. Ujął twarz Eveline w obie ręce, nakłaniając do spojrzenia sobie w oczy. – O nekromantach powiada się, że kroczą między światem żywych i umarłych… Tak jak my – oznajmił niemalże z namaszczeniem. – Haven jest domem dla wszystkich, którym przyszło żyć w ciemnościach. Dla wampirów, dla takich jak ja… Dla demonów – ciągnął, z każdym kolejnym słowem przyprawiając kobietę o coraz silniejsze dreszcze. Chciała odwrócić głowę, ale im dłużej wpatrywała się w jego oczy, tym trudniejsze się to wydawało. W którymś momencie przestała walczyć, zdolna co najwyżej patrzeć i słuchać. – Nie wiem, czego naopowiadano ci o mnie czy demonach właśnie, ale świat nie jest taki czarno-biały, jak mogłoby się wydawać, Eve. Nie rozumiesz? Sami nakręcamy konflikt. Mogłabyś… pomóc nam go zakończyć.
Nie tego się spodziewała. Słowa Drake’a wydawały się dochodzić jakby z oddali, zniekształcone i jakby niespójne. Słuchała, chłonęła je, ale wciąż nie rozumiała, bezskutecznie próbując doszukać się w nich logiki. Czego od niej oczekiwał? Co w ogóle tutaj robiła, skoro…?
Dłonie wampira zmieniły położenie, dla odmiany lądując na jej biodrach. Trzymał ją pewnie, inaczej niż robił to Marco. Trwała w jego ramionach, ale nie w sposób, który sugerowałby, że przy pierwszej okazji zamierzał zatopić kły w jej szyi. W tamtej chwili zwątpiła czy kogoś, kto pokusił się o żywienie krwią swoich pobratymców, w ogóle interesowała ta ludzka, wciąż krążąca w jej żyłach.
– Wszystko jest prostsze, odkąd otworzyłem oczy na to, jak ten świat mógłby wyglądać. Jest okrutny, o tak, ale… Och, Eve, gdybyś tylko mogła zrozumieć! Patrzysz na mnie jak na potwora, choć jestem ostatnią osobą, którą chciałaby cię skrzywdzić. – Westchnął, jakby rozczarowany taką możliwością – tym, że mogłaby wątpić. – Salvador jest ślepy. Wielu moich pobratymców takich jest, wiesz? Utknęli gdzieś w przeszłości, w starych wierzeniach i… Och, zresztą nie ukrywajmy, tak im wygodniej. Rody dzierżyły władzę i to właściwie od wieków. Kto dobrowolnie zrzekłby się wpływów, hm? – rzucił z rozdrażnieniem Drake. – Owszem, zmiany wymagają poświęceń. Ja też… miałem wątpliwości, kiedy to wszystko się zaczęło. Ale wiesz co? Było warto. To, co mam teraz, było tego warte.
„A co masz teraz?” – cisnęło jej się na usta, ale tak naprawdę wcale nie chciała poznać odpowiedzi na to pytanie. Wątpiła, by ta cokolwiek zmieniła. Słuchała, ale nie rozumiała, mając wrażenie, że Drake mówił do niej w jakimś innym języku. Wymagał, żeby znalazła odpowiedzi, ale jak miała to zrobić? Kimkolwiek by nie była, nie przynależała do tego świata. Wylądowała w samym środku szaleństwa, którego nie pojmowała i które jej nie dotyczyło. Dlaczego miała decydować, co było właściwe dla istot, o których istnieniu nawet nie powinna wiedzieć?
Wampiry i demony, kanibale, konflikty i wyjątkowość Haven… To brzmiało jak marny żart – taki, o którym nie chciała słuchać. Pragnęła w dziecinnym odruchu zasłonić uszy dłońmi i zacząć nucić, byleby tylko odciąć się od potoku słów, które wyrzucał z siebie Drake.
Bo nie dotyczyły jej. Nie chciała, żeby tak było.
Zamknęła oczy, choć przyszło jej to z trudem. Była tylko jedna rzeczy, której nie potrafiła żałować i to nawet w tym momencie. Poznanie Marco, tego, co między nimi zaszło… Nie potrafiła albo nie chciała, przed samą sobą nie potrafiąc przyznać się do popełnienia błędu. Z drugiej strony, nawet jeśli nadmiar emocji i to, że mu się oddała było niemożliwe, dlaczego miałaby żałować?
Była szczęśliwa. Przez chwilę… naprawdę była. Zwłaszcza po pustce, której doświadczyła, próbując przywołać wspomnienie Amandy, jakikolwiek stały element wydał jej się na wagę złota. Nawet to krótkie, przypominające przebłysk wspomnienie – niedoskonałe, pełne lęków, wyparcia i wątpliwości, ale… jednak prawdziwe. Przynajmniej Marco i uczucia, które w niej wzbudzał, wydawały się stałe.
– Ach… Ach, tak. – Głos Drake’a przypominał charkot. Eveline wzdrygnęła się i otworzyła oczy, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że wciąż stała pod ścianą, dociskana przez mężczyznę. Lśniące czerwienią tęczówki śledziły każdy jej ruch. – Aż do tego stopnia owinął sobie ciebie wokół palca? Spodziewałbym się tego po Castielu, ale skoro tak… Marco gra nieczysto. – Drake parsknął śmiechem. – To takie proste… Pamiętasz? Ludzie są prości.
Nie miała okazji, żeby zastanowić się nad znaczeniem jego słów. Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której Drake nachylił się w jej stronę. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza, gotowa zaprotestować, gdy jego usta znalazły się niebezpiecznie blisko jej twarzy…
Aż do momentu, w którym zrozumiała, że mężczyzna nie zamierzał jej zranić.
Oczy Eveline rozszerzyły się w geście niedowierzania, kiedy poczuła muśnięcie miękkich, przyjemnie ciepłych warg. Dobry Boże, jęknęła w duchu, choć szczerze wątpiła, by stwórca miał cokolwiek wspólnego z tym, że właśnie całowała się z kanibalem. Przez chwilę była niemalże pewna, że poczuje krew na jego ustach, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Nie zarejestrowała momentu, w którym odwzajemniła pocałunek – na początek nieśmiało, później z większą zażyłością. Wrażenie było takie, jakby ot tak zrozumiała, co powinna zrobić. Wystarczyła chwila, by odnaleźli wspólny rytm – stały i prostszy niż wtedy, gdy całowała się z Marco.
Ludzie są prości…
Coś było nie tak. Dała się wciągnąć w coś, czego nie chciała i nie powinna robić, ale nie potrafiła sobie przypomnieć, co to oznaczało. Zresztą dlaczego miałaby to robić, jeśli…?
Myśli wciąż jej uciekały. Mieszały się ze sobą i rozpraszały, by po chwili zejść gdzieś na dalszy plany, wyparte przez pieszczoty. Chciała się skupić na pocałunku, dotyku ciepłych dłoni i dwóch przyśpieszonych, mieszających ze sobą oddechach. Chciała…
A potem ktoś załomotał do drzwi.
Ja to tu tylko zostawię… Cóż mogłabym dodać? Praca, więcej pracy i zmian (pozytywnych!), a do tego listopadowa aura, która całkowicie mnie dobiła. Tylko mnie coś trafia, kiedy w drodze do/z pracy wciąż jest ciemno? No ale. Byle do świąt, prawda, kochani?
Dla tych, którzy czekali. Enjoy!

PS. Dalej upieram się, że między Drake’em i Eve nic nie ma. Naprawdę.

2 komentarze:

  1. „ Eveline wzdrygnęła się i otworzyła oczy, z opóźnieniem uprzytomniając sobie, że wciąż stała pod ścianą, dociskana przez jego mężczyznę.” -> coś tu chyba jest nie tak z „jego mężczyznę” (albo jest zbyt rano i nie rozumiem sensu).
    Ja wiem, że jest listopad dwa lata później, ale tak, ja też nie cierpię jak jest tak ciemno i szaro. Najchętniej nie wychodziłabym z domu w taką pogodę.
    Z Drake’em mam ten problem, że z jednej strony go lubię, bo każdy jego ruch wydaje się być doskonale zagrany, a z drugiej średnio podoba mi się jego relacja z Eve. Jakoś tak nie mogę przekonać się do nich jako pary, wydaje mi się, że nie pasuje do kogoś tak władczego jak on.
    Oho, ale za to chyba to on pomoże jej odkryć prawdę o jej przeznaczeniu. Ciekawe, co zrobił Marco i czy to przekreśli jego dotychczasową relację z Eveline (mam nadzieję, że nie, bo są słodcy razem).
    A Cass to chyba jednak przeinwestował. W swoim czasie może nigdy nie nadejść, Drake chyba tak łatwo nie chce wypuszczać swoich własności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O fakt, fakt, zdecydowanie jest coś nie tak. Powinno być „tego mężczyznę”. Albo w ogóle wywalę zaimek. Już poprawiam! :D
      O taak, znam ten ból. Też nie lubię jesiennej aury, zwłaszcza że aktualnie ciągnę nocki. Wstaję późno, wracam późno, wieczna ciemność. :c
      Hm, hm… Jak wspomniałam, między Drake'em a Eve nic nie ma. Nieironicznie, naprawdę. To raczej jego sposób bycia; fakt, że lubi mieszać potencjalnej ofierze w głowie. Dziewczyna go intryguje, oczywiście, więc ją testuje. Plus potwierdzenie tego, do czego próbuje ją przekonać: faktu, że ludzie są prości do manipulowania.
      Zresztą… Drake'a na wieczność będę widzieć tylko przy jednej osobie. Tyle powiem. Amen.
      A wszystko inne… się okaże. I raz jeszcze dziękuję! ;>

      Usuń