Eveline
Oddech gwałtownie
przyśpieszył; serce omal nie wyrwało się z piersi. Zamarła w bezruchu,
przez dłuższą chwilę świadoma wyłącznie obłapiających ją dłoni i ciepła,
które raz po raz muskało odsłonięty kark. Eve nie odważyła się poruszyć, o próbie
odwrócenia nie wspominając, zresztą i bez tego dobrze wiedziała, kogo
miała tuż za plecami.
Milczała,
sparaliżowana strachem. Spojrzenie utkwiła we wciąż leżącym na ziemi ciele
Aurory – bezwładnym, trochę jakby wampirzyca spała, choć wrażenie to skutecznie
psuł wystający z jej piersi kołek. Z jakiegoś powodu Eveline mimo
wszystko czuła ulgę na myśl o tym, że kawałek drewna nie był posrebrzany.
Przynajmniej nie zauważyła niczego podejrzanego, kiedy roztrzęsionymi dłońmi
usuwała broń z ciała Lany. Miała dość powodów, by chcieć zabić – choćby i w samoobronie
– ale mimo wszystko…
Z uporem
wpatrywała się w twarz Aurory tak długo, aż jej rysy zaczęły zlewać się ze
sobą i zamazywać. Aurora, Amanda, Aurora… Mętlik w głowie
okazał się o wiele trudniejszy, aniżeli Eveline mogłaby się spodziewać.
Dawne wątpliwości wróciły, uderzając w nią z całą mocą. Przez te
wszystkie dni starała się nie myśleć o zagrożeniu, które czaiło się w Haven,
czekając przede wszystkim na nią. W domu Marco czuła się bezpieczna, przez
co sama perspektywa zmierzenia się z demonami, zdrady przyjaciółki (której
tak naprawdę nigdy nie miała, ale czy to cokolwiek zmieniało?) i polowania,
które wciąż trwało, a którego najwyraźniej stała się celem… To wszystko
zeszło gdzieś na dalszy plan. Wydawało się mało znaczące i tak odległe,
jakby w rzeczywistości dotyczyło kogoś innego.
Teraz
wszystko wróciło – i to w sposób, jakiego Eve najmniej się
spodziewała. Była sama i całkowicie bezbronna, podczas gdy Marco i Lana…
Nie chciała
o tym myśleć.
Wystarczyło
jedno szarpnięcie, by chcąc nie chcąc musiała odwrócić się do wciąż
przytrzymującego ją przeciwnika. W końcu oderwała wzrok od twarzy Aurory,
ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Na krótką chwilę zacisnęła
powieki, do samego końca naiwnie wierząc, że kiedy otworzy oczy, odkryje, że
wszystko było co najwyżej głupim snem. Pragnęła obudzić się w znajomej
sypialni, tuż obok Marco, a potem…
Twarz
Drake’a znajdowała się zaledwie pół metra od jej własnej. Nie po raz pierwszy
poraził ją błękit jego oczu – równie przeszywający, co i zazwyczaj.
Niewiele brakowało, by poczuła się jak tego pierwszego dnia w księgarni,
gdy przypadkiem na niego wpadła. Wtedy też ją podtrzymywał, podczas gdy Eve
chwiała się na nogach, całkowicie wytrącona z równowagi jego bliskością, zapachem
i olśniewającą urodą. Różnica polegała na tym, że wtedy nie była
przerażona, a tym bardziej nie miała pojęcia, że ten pozornie olśniewający
mężczyzna w rzeczywistości był istotą wyjętą żywcem z najgorszych
koszmarów.
Drake
uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając dwa wysunięte, gotowe do zatopienia w cudzej
tętnicy kły. Jego oczy zabłysły, kiedy zmierzył Eve wzrokiem. Przyglądał jej
się uważnie, mierząc wzrokiem od góry do dołu – niczym drapieżca ofiarę. Ta
myśl pojawiła się nagle, wręcz porażając kobietę tym, jak bardzo wydawała się
właściwa.
Cóż, była
ofiarą. A on właśnie ją upolował.
– Na czym
stanęliśmy ostatnim razem? – zapytał jakby od niechcenia wampir. Jego oddech
musnął policzek i gardło Eveline, skutecznie przyprawiając ją o jeszcze
silniejsze dreszcze. – Wyszłaś, kiedy zaczynaliśmy się dobrze bawić. To
nieuprzejme.
Serce
podeszło jej aż do gardła, wciąż zawzięcie trzepocząc się w piersi.
Zwłaszcza teraz z łatwością mogła sobie wyobrazić dokąd to wszystko
zmierzało. Skóra nieprzyjemnie zamrowiła w miejscu, w którym nie tak
dawno temu zagłębiły się kły Castiela – w gwałtowny sposób, zupełnie
niepodobny do tego, w jaki pił z niej Marco. Nie wątpiła, że Drake
tym bardziej nie bawiłby się w uprzejmości. Dobry Boże, ten facet na jej
oczach wyrwał serce innemu tylko dlatego, że ten go zdenerwował. Tyle
wystarczyło, by rozwiać jakiekolwiek wątpliwości co do tego, do czego
faktycznie byłby zdolny.
Co więcej,
miała przed sobą kanibala. Nie była tylko pewna, czy to cokolwiek zmieniało,
jeśli faktycznie postanowiłby skosztować jej krwi.
Milczała,
choć jakaś jej cząstka pragnęła zacząć krzyczeć. Nie wątpiła, że w ten
sposób jedynie ściągnęłaby na siebie niebezpieczeństwo, zwłaszcza gdyby nagle
zaczęła się rzucać i kląć na czym świat stoi, ale z drugiej strony…
– A to
ciekawe… – mruknął Drake, lekko przekrzywiając głowę. Raz jeszcze zmierzył
kobietę wzrokiem, jednocześnie niemalże z lubością wciągając do płuc nocne
powietrze. – Czuć na tobie Salvadora na kilometr – stwierdził, po czym prychnął
i wywrócił oczami. – Tak pogrywasz? Hm…
Zesztywniała,
kiedy jego dłonie nagle wylądowały na jej biodrach. Zanim zdążyła się
zastanowić, Drake po prostu wziął ją w ramiona, jeszcze bardziej stanowczo
przyciągając do siebie. W ułamku sekundy znaleźli się zbyt blisko – ciało
przy ciele, bez choćby odrobiny wolnej przestrzeni pomiędzy. Wampir trzymał ją
pewnie, niczym zazdrosny kochanek, pragnący podkreślić swoją pozycję.
Nie
spodobało jej się to – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Kolejny raz
zaczęła zastanawiać się nad tym, jak daleko byłby w stanie się posunąć.
Nagle zwątpiła, co byłoby gorsze – perspektywa ugryzienia czy… coś innego. Nie
odważyła się sformułować tej myśli, o wypowiedzeniu jej na głos nie
wspominając, ale to i tak niczego nie zmieniło. Na pewno nie sprawiło, że
nagle poczuła się przy Drake’u choć odrobinę bezpieczniejsza.
Spuściła
wzrok, byleby tylko nie patrzeć mężczyźnie w twarz. Wbiła wzrok w jego
klatkę piersiową, przez chwilę wodząc wzrokiem po skrytym pod warstwą ubrań
ciele. Był dobrze zbudowany, choć nie przesadnie umięśniony – trochę jak Marco.
W przypadku wampirów stan mięśni i tak nie szedł w parze z siłą;
przynajmniej Eve nie wątpiła, że nawet największe chuchro byłoby w stanie
wymordować nawet całe miasto, jeśli zaopatrzyć je w kły i wyjątkowe zdolności.
W chwili, w której
na ubraniu Drake’a doszukała się krwi, zawirowało jej w głowie.
– Ty… –
wykrztusiła, a jej spojrzenie jak na zawołanie powędrowało ku stróżówce,
którą dopiero co opuściła.
Teraz nawet
to wydawało się odległe – moment, w którym stamtąd weszła, myśląc o Lanie
i w panice rozpamiętując to, co dostrzegła na ekranie, który…
Potrząsnęła
głową, ale nawet wtedy wspomnienie staczającej się ze schodów Vi nie zniknęło.
Zagnieździło się na jej umyśle na dobre, zdolne dręczyć nawet wtedy, gdy Eve
była już gotowa przysiąc, że jej umysł zaprzątało już wystarczająco wiele
innych, ważniejszych kwestii.
– Ach…
Polubiłyście się? – Drake uśmiechnął się w nieco wymuszony sposób. Jego
spojrzenie momentalnie powędrowało wzrokiem przyszłej ofiary. – Lana mnie
rozczarowała. Ją jedną zawsze uważałem za godną przeciwniczkę.
I
dlatego zaszedłeś ją i zadźgałeś, kiedy najmniej się tego spodziewała!?
Twarz
wampira wykrzywił grymas. Dotychczas niepokojący, ale mimo wszystko ujmujący
uśmiech zniknął, zresztą tak jak i błysk, który wcześniej Eveline była w stanie
dostrzec w lśniących, błękitnych oczach. Nastrój Drake’a zmienił się
nagle, nie dając kobiecie szansy ani na reakcję, ani zrozumienie, w którym
momencie popełniła błąd. W jednej chwili wampir wciąż trzymał ją blisko
siebie, napierając nań całym ciałem, w następnej zaś przemieścił się
gwałtownie, w zdecydowanie niedelikatny sposób przyciskając zaskoczoną
Eveline do pnia drzewa, które przed jego pojawieniem się służyło jej za podparcie.
– Nigdy –
wycedził przez zaciśnięte zęby Drake – nie próbuj sugerować mi czegoś takiego.
Nigdy, jasne?
Zadrżała,
sama niepewna czy z nadmiaru emocji, czy czystego przerażenia, które rozbudziły
w niej jego słowa. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, nie mając odwagi
powiedzieć czegokolwiek. Jakaś jej cząstka chciała się wytłumaczyć, ale pustka w głowie
skutecznie tu utrudniała. Jak miała rozumieć jego słowa? Spodziewała się wielu
rzeczy, ale na pewno nie wybuchu, zwłaszcza że…
Drake oddychał
szybko i płytko, choć powietrze było mu zbędne do normalnego
funkcjonowania. Jego spojrzenie powędrowało ku stróżówki, tak skupione i niepokojące,
że Eve była gotowa wręcz uwierzyć, że jakimś cudem mógł zajrzeć do środka przez
ścianę – że patrzył wprost w miejsce, w którym bez życia leżała Lana.
Przez chwilę skupiał się tylko na tym jednym punkcie, ale choć chwila wahania z jego
strony mogła okazać się idealna, by spróbować zawalczyć i uciec, Eveline
nie potrafiła zmusić się do ruchu.
Miała
wrażenie, że przez całą wieczność tkwili oboje pod drzewem – Drake z siłą
przyciskając ją do pnia. Podświadomie wciąż wyczekiwała momentu, w którym
ostatecznie puszczą mu nerwy i jednak spróbuje rozerwać jej gardło.
– Nie
zaatakowałem jej – oznajmił nagle. Błękitne oczy na powrót utkwił w Eveline.
– Nie zaatakowałem Lany – powtórzył z naciskiem. Mogła tylko zgadywać,
dlaczego w ogóle próbował się przed nią tłumaczyć. – To Aurora lubi wbijać
innym nóż w plecy. Zwłaszcza silniejszym od siebie – dodał, a jego
spojrzenie na ułamek sekundy uciekło ku wiotkiemu ciału na ziemi.
Grymas
kolejny raz wykrzywił jego twarz, ale tym razem Drake zapanował nad sobą o wiele
szybciej niż wcześniej. Przez moment sprawiał wrażenie chętnego, by coś jeszcze
dodać, ale ostatecznie z jego ust nie padło żadne słowo. W zamian
wyprostował się, spoważniał i spojrzał gdzieś ponad ramieniem Eveline.
Choć jej
zmysły wciąż były bardziej wyostrzone i wrażliwsze przez obecność
wampirzej krwi, nie usłyszała nadejścia kolejnej osoby. Tym bardziej z równowagi
wytrącił ją moment, w którym usłyszała głos Castiela.
– Co tu
jeszcze robicie? – zapytał, wyraźnie podenerwowany. – Wszyscy mieli wyjść z tego
cało. Powiedziałeś…
– Doprowadź
tę kretynkę do stanu używalności – przerwał mu cierpkim tonem Drake.
Odpowiedziała
mu wymowna cisza. Castiel milczał, z uporem tkwiąc w miejscu. Przez
chwilę Eve nawet pomyślała, że coś pomyliła i co najwyżej wyobraziła sobie
obecność wampira. Spróbowała się obejrzeć, ale skutecznie powstrzymały ją wciąż
zaciskające się na jej biodrach dłonie Drake’a. Zamarła, gdy w odpowiedzi
na ruch mężczyzna wzmógł uścisk – i to na tyle, by przy okazji sprawić jej
ból. Przez nadmiar emocji i krążącą w żyłach adrenalinę i tak
ledwo była świadoma jakichkolwiek niedogodności.
– Ale… –
zaczął raz jeszcze Castiel.
Przez twarz
nieśmiertelnego przemknął cień. Eveline mimowolnie się spięła, niemalże pewna,
że kiedy przyjdzie co do czego, cała frustracja mężczyzna skupi się na niej.
– Czegoś
nie zrozumiałeś? – warknął, ale nawet nie czekał na odpowiedź. – Ja ustalam
warunki. Powiedz jeszcze jedno słowo, a przysięgam, że żeby zabrać swoją
słodką Katerinę, będziesz musiał ją sobie zdrapać żyletką ze ściany.
Mówił poważnie
– co do tego jednego Eve nie miała żadnych wątpliwości. Przed oczami wciąż miała
moment, w którym Drake wyrwał serce z piersi tamtego wampira.
Wspomnienie tamtej chwili wróciło i okazało się równie wyraźne, co i to
najświeższe, związane z Vi albo… tym, co ją przypominało. Chociaż groźba
nie była przeznaczona dla niej, kobieta instynktownie mocniej przywarła do
drzewa, zupełnie jakby w ten sposób mogła zwiększyć dystans między sobą a napierającym
na nią nieśmiertelnym. Prawie natychmiast tego pożałowała, zwłaszcza że Drake w odpowiedzi
przywarł do niej jeszcze bardziej stanowczo.
Tym razem
Castiel nie protestował. Dostrzegła go zaledwie kątem oka, kiedy przemknął tuż
obok, w pośpiechu dopadając do Aurory. Nawet nie spojrzał w jej
stronę; widziała jedynie jego plecy – to i napięte ramiona, które nie
rozluźniły się nawet wtedy, gdy już wyszarpał kołek z piersi
unieruchomionej wampirzycy. Przyszło mu to z łatwością – drewno bez
większych problemów wysunęło się z rany, niczym drzazga spod naskórka.
Eveline
wyraźnie usłyszała jak Aurora gwałtownie nabiera powietrza i zanosi się
kaszlem. W tamtej chwili pozostawało jej wierzyć, że dokładnie w ten
sposób zareagowaliby Marco i Lana, gdyby…
Tyle że
przecież spróbowała tego z tą drugą. Kołek, który wyrwała z ciała
Lany, spoczywał w dłoniach Castiela.
Ojcze nasz,
któryś jest w niebie…
Drake
parsknął, jak nic reagując na to, co działo się w głowie jego ofiary. Było
coś pobłażliwego w spojrzeniu, którym obdarował Eveline, jednak z sobie
tylko znanych powodów powstrzymał się od komentarza. Wciąż przytrzymując Eve, z wolna
zwrócił się ku Castielowi i wciąż siedzącej na ziemi, wyraźnie
oszołomionej Aurorze.
–
Skończyłaś użalać się nad sobą? Tracimy czas.
Wampirzyca
natychmiast skupiła na nim wzrok. Jej oczy rozszerzyły się w geście
niedowierzania.
– Ja nie…
– Nazwijmy
rzeczy po imieniu: zjebałaś. – Drake wzruszył ramionami. – Dziewczyna jest
moja. I ja zaprowadzę ją tam, gdzie trzeba. Wciąż możesz nam towarzyszyć,
ale nie licz na laury jeśli chcesz, żebym zachował dla siebie to, co tutaj
zaszło. On nie byłby zadowolony, prawda?
Eveline
była gotowa przysiąc, że w odpowiedzi na te słowa Aurora zamarła. Choć w pierwszym
odruchu wyglądała na chętną, żeby odpyskować, ostatecznie nie odezwała się nawet
słowem. Dłonie zadrżały jej, gdy w panice przycisnęła obie do piersi. Poza
śladami krwi na ubraniu i poszarpanym materiale, po przebiciu kołkiem nie
pozostał nawet ślad.
– Nie taki
był układ – wymamrotała Aurora, ale nie zabrzmiała nawet w połowie tak
pewnie, jak można było się po niej spodziewać.
– Ten tu
przynajmniej jest pomocny – odparł Drake, kiwając głową w kierunku Castiela.
– Ciebie zadźgał człowiek. Powinnaś się cieszyć, że w ciąż jestem skłonny
cokolwiek ci zaoferować.
Tym razem
Aurora nie odpowiedziała. Nerwowo zacisnęła usta, po czym w pośpiechu poderwała
się na równe nogi, w ostentacyjny sposób odsuwając od Castiela. Wampir
nawet na nią nie spojrzał, po prostu tkwiąc w miejscu z tym przeklętym
kołkiem w dłoni. Wyglądał przy tym jak siódme nieszczęście, w niczym
nie przypominając pewnego siebie, niebezpiecznego nieśmiertelnego, który z bezczelnym
uśmieszkiem był skłonny pokazać Eveline, gdzie – jego zdaniem – było jej
miejsce. W zasadzie przypominał co najwyżej cień samego siebie, a Eve
pomyślała nawet, że żałował, ale…
To niczego
nie zmieniało. Nie, skoro zdradził.
Nie, skoro
mimo sposób, w jaki przez cały ten czas ją traktował, przynajmniej próbowała
się z nim porozumieć.
Cisza
dzwoniła jej uszach. „Słodka Katerina” – przypomniała sobie słowa Drake’a i to,
że najwyraźniej jedno imię wystarczyło, by ustawić Castiela do pionu. Już
wcześniej zorientowała się, że w całym tym szaleństwie była kobieta. Pokój,
który miał dla wampira tak wiele znaczenie, wydawał się mówić sam za siebie,
zresztą jak i jego wyposażenie – wiszące w szafie piękne suknie,
które widziała już pierwszego dnia. Eveline mogła tylko zgadywać, co to
oznaczało i kim ta kobieta była dla Castiela, ale nawet myśląc o tym,
nie była w stanie zmusić się do zrozumienia go.
Zdrajca,
zdrajca, zdrajca…
Zdrajca.
Powtarzała
to jedno słowo niczym mantrę, ale z jakiegoś powodu nie brzmiało tak jak
powinno. Znów pomyślała o Marco – momencie, w którym osunął się na
kolana, powalony przez własnego brata – ale i ten obraz zakłóciło
wspomnienie rozbitego, szlochającego Castiela. Zupełnie jakby to, w jakim
stanie dostrzegła go w tamtej sypialni, mimo wszystko zmieniało wszystko.
Potrząsnęła
głową, bezskutecznie próbując opędzić się od niechcianych myśli. Gubiła się i to
nie tylko we własnych wspomnieniach i emocjach, ale… wszystkim innym.
Pragnęła
zrozumienia – chociaż tego. Tak naprawdę pobudki Castiela schodziły na dalszy
plan, stanowiąc co najwyżej przykry dodatek do wątpliwości, które towarzyszyły
jej przez tyle czasu. Gdyby nie to, że odchodziła od zmysłów, zamartwiając się o Lanę
i Marco, może nawet mogłaby to znieść. Cokolwiek, byleby w końcu poznać
odpowiedź na najważniejsze pytanie.
Dlaczego?
Uciekała
przez tyle czasu – przed prawdą, tym światem i zrozumieniem – ale nigdy
nie dowiedziała się dlaczego. Nawet Marco nie zdradził jej powodów, dla których
wszystkim wokół zależało na tym, by się do niej dostać. Chodziło tylko o to,
co robiła? O nekromancję, jak ujęła to Lana? O zdolności, których nie
tylko przez tyle czasu nie potrafiła nazwać, ale przede wszystkim robiła
wszystko, byleby je od siebie odsunąć? Nie kontrolowała tego, o jakimkolwiek
konkretnym zastosowaniu nie wspominając. Po prostu pewnego dnia upadła na głowę
i wróciła do miasta, które uważała za przeklęte od dnia, w której
Haven odebrało jej wszystko. Zamiast bezpiecznej przystani, trafiła w sam
środek konfliktu, który z jej perspektywy był równie nierzeczywisty, co i biblijna
wojna w niebiosach. Skoro tak, dlaczego…?
– Och, nie
przejmuj się – doszedł ją jakby z oddali głos Drake’a. Tym razem głos
mężczyzny zabrzmiał o wiele spokojniej, wręcz pogodnie. – Niedługo
zrozumiesz.
Jeszcze
kiedy mówił, przesunął się bliżej. Eveline nie zwróciła na to większej uwagi, nagle
obojętna na to, że wciąż jej dotykał. Myślami była gdzieś daleko, choć przez
moment czując się tak, jakby całe to szaleństwo wcale jej nie dotyczyło – jakby
z boku spoglądała na coś, co przytrafiało się komuś innemu. Uchwyciła się
tego staniu i pytania, które w naturalny sposób towarzyszyło jej od
samego początku, choć wcześniej nie miała odwagi je zadać.
Dlaczego…?
– Zbierajmy
się stąd. – Tym razem Drake nie zwracał się do niej. Słuchała jego słów, ale te
wydawały się pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Rozbrzmiewały, ale dla niej
nie znaczyły niczego. – To trwa zdecydowanie zbyt długo.
– Katerina –
wtrącił natychmiast Castiel. Zamilkł i odchrząknął, próbując doprowadzić
się do porządku. – Mieliśmy umowę. Chcę…
– Czekałeś
na nią tyle, poczekasz jeszcze trochę. Przedstawienie dopiero się zaczyna.
– Nie chcę
brać w tym udziału – zaoponował Castiel, wyraźnie czymś zaniepokojony. –
Chciałeś dziewczynę. Tylko tyle ci obiecałem.
Drake parsknął
pozbawionym wesołości śmiechem.
– Słyszysz
sam siebie? – zapytał, nie kryjąc rozbawienia. – Kiedy układasz się z diabłem,
ponosisz konsekwencje. I nie mam tu na myśli siebie.
– Żadne z nas
nie ma tu niczego do powiedzenia – szepnęła wypranym z jakichkolwiek emocji
głosem Aurora. – Nie rozumiesz? Wplątałeś się w to. Katerina też. Jeśli
sądziłeś, że teraz umyjesz ręce i razem uciekniecie od odpowiedzialności, to
jesteś głupszy niż wyglądasz, Cass.
Odpowiedziała
jej wymowna cisza. Castiel milczał, przez dłuższą chwilę beznamiętnym wzrokiem
spoglądając w przestrzeń. Eveline nie była w stanie stwierdzić, jakie
tak naprawdę targały nim emocje. Tym razem nie miała przed sobą rozbitego,
szlochającego mężczyzny, chociaż nie była pewna czy to dobrze. Miała zresztą wrażenie,
że różnica polegała tylko na tym, że wampir nad sobą panował – na tyle, by
zdobyć się na neutralny wyraz twarzy i to, by ledwo zauważalnie skinąć
głową. Mimo wszystko wciąż pozostawał blady i spięty, wyraźnie oszołomiony
obrotem spraw.
Wydawało
się, że minęła cała wieczność, nim wampir jednak zdecydował się odezwać.
– Nigdy więcej
nie mów do mnie w ten sposób, jasne? – Gniewnie zmrużył oczy, jak gdyby
nigdy nic zwracając się do Aurory. – Słyszysz?
– Oj, Cass…
To twój największy problem? – zadrwiła, unosząc brwi ku górze.
Z gardła nieśmiertelnego
wyrwało się ostrzegawcze warknięcie. Napiął mięśnie, przy okazji robiąc zdecydowany
krok ku kobiecie. W dłoni wciąż ściskał kołek, który nie tak dawno temu
sam wyrwał z jej piersi.
– Jeszcze
jedno słowo…
– Dzieci, spokój.
Do jasnej cholery – obruszył się Drake. Jego uśmiech wciąż przyprawiał o dreszcze,
zwłaszcza przez obecność pary wysuniętych kłów. – Chcecie się pozabijać, to
proszę bardzo, ale ja nie muszę tego słuchać. – Szarpnięciem pociągnął Eveline
za sobą. – Dziewczyna jest moja. Jeśli chcecie tu zostać i skakać sobie do
gardeł, nie będę przeszkadzał. Mam ważniejsze rzeczy do roboty.
Eve
zachwiała się, utrzymując w pionie wyłącznie dzięki wciąż trzymającym ją
dłoniom. Przez chwilę miała ochotę obejrzeć się na stróżówkę albo wciąż majaczącą
w pobliżu rezydencję, ale była jak sparaliżowana. Ostatecznie jej
spojrzenie spoczęło na Castielu – tylko na ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło,
by była gotowa przysiąc, że na twarzy wampira z jakiegoś powodu odmalowała
się ulga. Co prawda ta prawie natychmiast zniknęła na rzecz obojętności, ale…
Właśnie
wtedy poczuła dziwne, choć znajome szarpnięcie. Zanim zdążyła się zastanowić czy
jakkolwiek zareagować, pociemniało jej przed oczami.
Drake dematerializował
się, ciągnąć już a sobą w pustkę.
Hm, no i kolejny. Nie wiem ile zajmie mi finał, ale i tak jestem podekscytowana jak diabli. Czekałam na to zdecydowanie zbyt długo.Do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz