Isabella
Utrzymanie się na powierzchni
przychodziło jej coraz łatwiej. Co prawda wciąż czuła się jak walcząca o życie
topielica – wynurzała się tylko po to, by po chwili znów pochłonęła ją
bezkresna pustka – ale w ostatnim czasie zachowanie przytomności wydawało
się prościej. Bella nie miała pojęcia czy to przyzwyczajenie, czy oznaka
zbliżającego się końca, ale to nie miało znaczenia.
Chwilami
nie była pewna, co robiła i co działo się wokół niej. Pamiętała jedynie
ten głos – męski, stanowczy, ale i na swój sposób kojący. Sprawiał, że
czuła się bezpieczna, choć za nic w świecie nie potrafiła określić, do
kogo należał. Kilkukrotnie miała ochotę o to zapytać, ale myśli umykały z jej
umysłu wraz z przytomnością, nim była w stanie sformułować je w pełni.
W całym tym
szaleństwie jeszcze jedna rzecz wydawała się stała i w pełni
naturalna. Krew. Bella była w stanie wyczuć ją dosłownie na kilometr,
zwłaszcza że słodki zapach przyciągał ją bardziej niż cokolwiek innego. Co
więcej za każdym razem dostawała dość, by poczuć się lepiej. Kiedy tylko
wyczuwała, że jej źródło znajdowało się wystarczająco blisko, osłabione ciało
reagowało samoistnie. I choć chwilami nie wyobrażała sobie, że miałaby
zdobyć się choćby na podniesienie ręki, kiedy przychodziło co do czego,
wampirzyca ot tak prostowała się niczym struna, by jak najszybciej móc dostać się…
do tego.
A potem w końcu
nieprzyjemnie pulsujące, samoistnie wydłużające się kły znajdowały ukojenie,
mogąc zatopić się w miękką tkankę. Wtedy Bella mogła pić – łapczywie,
trawiona raz po raz powracającym, niezaspokojonym głodem. Przez krótką chwilę
nie myślała o niczym innym prócz tego, by dostarczyć ciału jak najszybciej
słodkiej posoki. Więcej i więcej, póki jeszcze miała szansę, zanim…
Cóż, zanim
następował koniec.
–
Wystarczy. Później dostaniesz jeszcze trochę – padało prędzej czy później i choć
początkowo zawsze miała ochotę protestować, ostatecznie nauczyła się stosować
do tego polecenia.
Nie żeby w ogóle
miała inny wybór. Mężczyzna, który się nią zajmował – jej samozwańczy Opiekun,
jak uświadomiła sobie w którymś momencie – miał nad nią znaczącą przewagę.
Bella czuła to za każdym razem, kiedy cudze dłonie stanowczo zaciskały się na
jej nadgarstkach, zmuszając do poluzowania skrawka koszuli, który czasami
udawało jej się pochwycić. Wtedy zwykle uprzytomniała sobie, że jakimś cudem
zdołała poderwać się do siadu, by dostać się do zachęcająco pulsującej pod
warstwą skóry tętnicy. Kilka razy przekonała się, że siedziała wtulona w czyjś
tors, tuląc się trochę jak bezbronne dziecko, choć te z natury nie miały w zwyczaju
chłeptać jakiejkolwiek krwi.
Później
zawsze wracała słabość, nieważne jak bardzo kobieta pragnęła pozostać
przytomna. W przebłyskach zdrowego rozsądku próbowała przymusić się do otwarcia
oczu, by móc rozejrzeć się dookoła, ale mało kiedy znajdowała na to dość siły.
Zresztą nieważne jak wiele razy udawało jej się dostrzec siedzącego obok
mężczyznę, jej uwaga była w stanie skupić się tylko na jednym – na tych przenikliwych,
ciemnych oczach. Rysy twarzy niezmiennie umykały z pamięci Belli, będąc
niczym nic nieznaczący dodatek, na który jej umęczony umysł nie miał siły.
Frustrowało ją to, ale również na przeżywanie kolejnych rozczarowań nie miała
ani czasu, ani energii.
To
przebudzenie było inne. W oszołomieniu nie potrafiła wychwycić różnicy,
ale całą sobą wyczuła zmianę – coś jak wiszące w powietrzu napięcie. Jak
cisza przed burzą. Wyczuła wyraźne poruszenie i to wystarczyło, by
wytrącić ją z równowagi. Co prawda wciąż leżała na łóżku, czując się
trochę tak, jakby balansował na krawędzi przepaści, bardzo bliska tego, by znów
zapaść się w pustkę, ale zarazem pozostawała zaskakująco przytomna –
bardziej niż wtedy, gdy podświadomie wyczuwała kolejną porę karmienia.
– Niech to
szlag – doszło ją jakby z oddali.
Całym jej
ciałem wstrząsnął dreszcz. Skuliła się, choć sama nie była pewna dlaczego –
rzez tę dziwną „zmianę”, czy może gniewną nutę, która wkradła się do znajomego
jej już głosu mężczyzny. W tamtej chwili tym raźniej poczuła, że coś było
nie tak. Napięcie nie ustępowało nawet na moment, choć zarazem uczucie to
wydawało się dziwnie przytłumione. W zasadzie Bella przez moment poczuła
się tak, jakby odbierała cudze emocje – skumulowane jej wnętrzu i dodatkowo
podsycone przez jej własne. Tyle wystarczyło, by na dłuższą chwilę pozbawić wampirzycę
tchu.
Spróbowała
otworzyć oczy. To okazało się niemałym wyzwaniem, zwłaszcza że nagle poczuła
się tak, jakby jej własne powieki ważyły tonę. Zamrugała nieco nieprzytomnie, przez
dłuższą chwilę leżąc i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Obraz
raz po raz rozmazywał jej się tuż przed oczami, przypominając niewyraźną plamę,
która dopiero po jakimś czasie zaczęła przypominać sufit. Cóż, zdecydowanie nie
tego młoda wampirzyca była skłonna spodziewać się po rzekomo mających się
wyostrzyć, wrażliwych zmysłach.
Kątem oka
wychwyciła gwałtowny ruch. Natychmiast przekręciła głowę i zaraz tego
pożałowała, bo poczuła się co najmniej tak, jakby znajdowała się na kołyszącej
się łodzi. Przełknęła z trudem, wciąż mając wrażenie, że cała zawartość
żołądka podchodzi jej aż do gardła, tylko cudem nie wyrywając się na zewnątrz.
Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, ale nie zwróciła na to uwagi, w zamian
za wszelką cenę próbując skupić wzrok na nerwowo krążącej tuż przy jej łóżku
postaci.
Mężczyzna
zatrzymał się nagle, zupełnie jakby wyczuł, że ktoś go obserwuje. Nawet jeśli
faktycznie tak było, nie dał niczego po sobie poznać. Sam stał zwrócony do
Belli plecami, z zadartą głową, jakby na suficie był w stanie
dostrzec coś niepokojącego. Wampirzyca znów się skrzywiła, niezmiennie mając
wrażenie, że postać nieśmiertelnego naprzemiennie to zanika, to znów pojawia
się, tym samym dodatkowo drażniąc jej już i tak nadwrażliwy wzrok.
Potrzebowała dłuższej chwili, by pojąć, co to oznaczało, a co dopiero
posunąć o wyciągnięcie jakichkolwiek sensowniejszych wniosków.
Światło. Mrugające
światło. Żarówka naprzemiennie to gasła, to znów lśniła, być może zamierzając się
wypali, ale…
Nie, to nie
tak. Mężczyzna wydawał się zbyt poruszony, by mogło chodzić tylko o to.
Alarm.
Tylko na
tyle było ją stać w tamtej chwili. Ta myśl pojawiła się w jej głowie
nagle, a Bella uczepiła się jej trochę jak wcześniej próbowała uchwycić
się przebłysków przytomność. Korzystając z tej odrobiny jasności umysłu,
spróbowała posunąć się jeszcze dalej, po chwili przywołując w pamięci
kolejne szczegóły. Dobrze znała ten system, choć tak naprawdę nigdy nie miała
okazji zaobserwować go w praktyce. Był również w jej rodzinnym domu –
sekretny, bezgłośny alarm, który błyskawicznie dawał znać o możliwym zagrożeniu.
„Jeśli coś będzie nie tak, światła zaczną mrugać” – słyszała niejednokrotnie od
ojca. W zasadzie podobne ostrzeżenia padały tak wiele razy, że czasami
Bella miała ochotę zacząć krzyczeć w przypływie frustracji.
No i proszę.
Teraz, na dodatek w tak mało sprzyjających okolicznościach, w końcu miała okazję przekonać się, że
system jak najbardziej się sprawdzał.
Albo
śnie… Znów śnię. Umysł czasem lubi przywoływać te najbardziej niedorzeczne
scenariusze, prawda?
Z jakiegoś
powodu nie mogła zmusić się do wiary, było inaczej. W głowie wciąż miała
mentlik, zaś zebranie myśli wydawało się graniczyć z cudem. Kolejny raz ogarnęła
ją paraliżująca wręcz słabość. Już nie tyle balansowała na granicy przepaści, co
przechylała się ku niej, już tylko wyczekując momentu nieuniknionego upadku…
Właśnie
wtedy ciemne oczy stojącego tuż przy łóżku mężczyzny spoczęły bezpośrednio na
niej – i to tak, że ich spojrzenia się spotkały. Bella zesztywniała, przez
moment czując się tak, jakby poraził ją prąd. Była w stanie co najwyżej
patrzeć, porażona przenikliwością tego spojrzenia – bystrego, wiekowego, a przy
tym… naprawdę zaniepokojonego.
Strach…
Dlaczego martwiło ją to, że akurat ten wampir mógłby się czegoś obawiać.
– Nie
śpisz. – Nie zarejestrowała momentu, w którym się przemieścił. Nie zdążyła
nawet mrugnąć, nim nieśmiertelny dosłownie zmaterializował się bliżej, kucając,
by ich twarze znalazły się na jednym poziomie. – To dobrze. Bardzo dobrze –
stwierdził, wydając się zwracać bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.
Bella nawet
nie próbowała mu odpowiedzieć. Jej myśli skutecznie rozproszył znajomy, kuszący
zapach, który przysłonił wszystko inne już w chwili, w której
mężczyzna znalazł się przy niej. Jęknęła, kiedy jej kły wyostrzyły się
samoistnie, tak błyskawicznie, że aż zraniły ją w dolną wargę. Natychmiast
zapragnęła przycisnąć dłoń do ust, byleby to ukryć, ale nie była w stanie choćby
poruszyć ręką.
Obserwujący
ją mężczyzna westchnął przeciągle.
– Nie mamy
na to czasu – wymamrotał, ale – co momentalnie zarejestrowała – mimo wszystko i tak
podsunął jej nadgarstek. – Pij. Tylko szybko.
Więcej nie
potrzebowała. Nie przypominała sobie, by się poruszyła, ale musiała, skoro
nagle jej gardło zalała znajoma już słodycz. Piła łapczywie, choć nie tak jak
zazwyczaj. W zasadzie czuła się przy tym tak, jakby robiła coś niewłaściwego
i to nawet mimo tego, że wampir sam z siebie oferował jej swój
nadgarstek. Wciąż czuła to dziwne napięcie, które zmusiło ją do otwarcia oczu.
Zauważyła nawet to, że mięśnie mężczyzny były dziwnie napięte i to mimo
tego, że w ten sposób musiała sprawiać mu większy ból tym, co robiła.
Najbardziej
jednak oszołomił ją moment, w którym pierwszy raz przywołała wspomnienie
momentu, w którym podał jej rękę. Spoglądała na jego ramię zaledwie przez
ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, by zarejestrowała każdy z jeszcze
niezagojonych, przypominających półksiężyce kształtów. Ja to zrobiłam…?,
pomyślała w oszołomieniu, przez krótką chwilę znów mając wrażenie, że jednak
zwymiotuje, ale uczucie to zniknęło równie nagle, co się pojawiło. W zamian
do głosu kolejny raz doszedł głód.
–
Wystarczy. Skup się, dziecino – rozbrzmiało tuż przy jej uchu. Jęknęła w proteście,
gotowa przysiąc, że tym razem mężczyzna odsunął się od niej o wiele
szybciej niż zwykle. Musiał wręcz wyrwać ramię z jej uścisku, nie dbając o to,
że kłami rozerwała wciąż jeszcze krwawiące rany na skórze. – Wiem, wiem… Tyle
musi ci wystarczyć. Nie zasypiaj jeszcze – upomniał, gdy z westchnieniem
opadła na poduszkę, zamykając oczy.
Coś w jego
tonie sprawiło, że udało jej się zachować przytomność. Uniosła powieki, już na
wstępie znów napotykając te bystre, ciemne oczy. Nawet jeśli mężczyzna próbował
w tamtej chwili igrać z jej umysłem, nie miała mu tego za złe – i to
niezależnie od intencji, które kryły się za jego zabiegami.
Wtedy też
pierwszy raz zdołała przyjrzeć się jego twarzy. Pierwszym, co zarejestrowała,
było to, że wyglądał na zmęczonego. Było coś niezdrowego w nienaturalnej
wręcz bladości jego skóry – i to nawet mimo tego, że wampiry z natury
cieszyły się jasną karnacją. Dostrzegła cienie pod jego oczami, choć to w żaden
sposób nie wpłynęło na przytomność spojrzenia, którym ją obdarował. Mogła tylko
zgadywać, ile czasu już był na nogach. Co więcej, jakoś nie wątpiła, że winę za
ten stan ponosiła tylko i wyłącznie ona. Sposób, w jaki przebiegała
przemiana – zwłaszcza to, że ta niezmiennie wykańczała nie tylko młodziaka, ale
i jego Opiekuna – był jednym z powodów, dla których Bella za wszelką
cenę chciała uniknąć proszenia kogokolwiek o pomoc. Chciała przejść przez
to sama, może tylko z niewielką pomocą Michaela, ale…
Wtedy
bym umarła.
Kimkolwiek
był ten mężczyzna, zawdzięczała mu życie. Dopiero teraz, przechodząc przez
przemianę, całą sobą czuła, że nakaz posiadania Opiekuna nie wziął się znikąd.
Gdy na domiar złego dostrzegła kolejne niezagojone rany na gardle klęczącego
przy niej wampira, dotarło do niej, że nawet gdyby przeżyła proces, jak nic
ocknęłaby się w domu z ciałem Michaela u boku.
– Ja…
Dźwięk,
który wyrwał się z jej gardła, przypominał bardziej niezrozumiały skrzek
niż cokolwiek innego. Przełknęła z trudem, ale nie była w stanie
pozbyć się ucisku w piersi. To i ciągłe pulsowanie wciąż wysuniętych
kłów zaczynało doprowadzać ją do szaleństwa.
Wystarczyło
jedno spojrzenie tych ciemnych oczu, by na powrót zamilkła. Chciała spuścić
wzrok, ale nie była w stanie choćby na moment przestać wodzić wzrokiem po
bladej twarzy wampira.
– To nic –
odparł i faktycznie zabrzmiało to tak, jakby wcale nie interesowało go, że
zrobiła sobie z niego gryzak. Och, tak, czemu nie… – Zresztą teraz
mamy ważniejsze problemy. Powinnaś jeszcze odpoczywać, ale… – Urwał, po czym z wyraźną
obawą spojrzał w stronę zamkniętych drzwi. Przez jego twarz przemknął cień.
– Muszę cię stąd zabrać. Wierzę, że nadal potrzebujesz krwi, ale ten jeden raz
musisz się powstrzymać.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Cała zesztywniała, kiedy mężczyzna bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia wyciągnął ku niej ramiona. Nagle znalazła się w jego
objęciach, tak blisko jak i wtedy, gdy jednak decydował się ją nakarmić. Z wrażenia
Bella omal nie zakrztusiła się powietrzem, nagle odkrywając, że poznaczona
ugryzieniami szyja znajdowała się o wiele bliżej, niż kobieta mogłaby
sobie tego życzyć. Wystarczyłoby, żeby przesunęła się trochę bliżej, rozchyliła
wargi i…
Mocniej
zacisnęła usta. Serce w niemalże paniczny sposób zaczęło trzepotać się w jej
piersi, na moment skutecznie pozbawiając tchu. Wampirzyca zadrżała, po czym
instynktownie zacisnęła palce na przodzie koszuli opiekuna. Już to robiłam,
uświadomiła sobie, ale żaden z wcześniejszych razów nie wymagał od niej aż
takiego wysiłku. Drżąc i napinając mięśnie, zmusiła się do pozostania w bezruchu,
choć w rzeczywistości chciała tylko jednego: dorwać się wprost do gardła
mężczyzny.
Z łatwością
mogłaby to zrobić. Wyczuła, że mimo wszystko był słaby, zwłaszcza że wyraźnie
zachwiał się pod jej ciężarem. Chociaż sama się trzęsła, była gotowa przysiąc,
że również ramiona mężczyzny zadrżały, jakby utrzymanie jej wymagało od niego mnóstwo
wysiłku. Bella jakoś nie wątpiła, że byłoby inaczej, gdyby był w pełni
sił. Pamiętała z jaką lekkością Cainowi zdarzało się brać na ręce ją albo Alonę.
Zachowywał się wtedy tak, jakby nic nie ważyły, nie wspominając o tym, że
najmniejszego wrażenia nie robiło na nim to, że którakolwiek z nich
próbowałaby mu się wyrwać.
Bella zamknęła
oczy. Wstrzymała oddech, choć płuca bardzo szybko zaczęły upominać się o powietrze.
Skupiła się na rodzeństwie, ogarnięta nagłą, niezwykle silną tęsknotą za
rodzeństwem. Nie widziała ich tyle czasu, zresztą ostatnio rozstali się w niezgodzie,
ale…
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy, gdy mężczyzna ruszył się z miejsca. Belli
wyrwał się zdławiony jęk, zaraz też skrzywiła się, gdy do głosu znów doszły
mdłości. Mocniej zacisnęła powieki, nie chcąc ryzykować otwarcia oczu i kolejnych
kolorowych smug, za którymi jej oczy nie nadążałyby podczas przemieszczania.
Zmęczony czy nie, jej towarzysz poruszał się wystarczająco szybko i sprawnie,
by kobieta poczuła się trochę tak, jakby lecieli.
Wciąż była
świadoma zarówno jego bliskości, jak i zapachu krwi. Pragnienie raz po raz
dawało jej się we znaki, choć robiła wszystko, by trzymać te myśli jak najdalej
od siebie. Alona, Caine… Powtarzała sobie te dwa imiona niczym mantrę, a przynajmniej
próbowała, bo raz po raz coś ponownie ją rozpraszało. Głód wracał raz po raz,
będąc niczym jakiś natrętny owad – tym agresywniejszy, im bardziej próbowało się
go odpędzić. Kły pulsowały boleśnie, za nic w świecie nie chcąc się
wsunąć, a jakby tego było mało…
Więc
pomyślała o koniach. O spokoju, który czuła, gdy dosiadła siodła i ruszała
na kolejną rundkę po okolicy. O miarowym kołysaniu i tym jak łatwo
zawsze przychodziło jej dostosowanie się do wystukiwanego przez kopyta rytmu.
Unosiła się i opadała, dobrze wiedząc, kiedy napiąć, a kiedy
rozluźnić mięśnie, by przypadkiem nie zsunąć się z końskiego grzbietu.
Myślała o bijącym od ciała zwierzęcia cieple i miarowym oddechu, który
czuła, gdy tuliła się do szyi ukochanej klaczy. Wtedy też wyczuwała puls, ale nawet
przywołując to wspomnienie w takich warunkach – spragniona krwi i wytrącona
z równowagi postępującą przemianą – nie poczuła potrzeby, by rozerwać
komuś do gardło. Na mroczną matkę wampirów, przecież nigdy by czegoś takiego
nie zrobiła!
Spokój
pojawił się nagle, bardziej kojący od ciemności, w którą Belli zdarzało
się zapadać od czasu do czasu. Wciąż pozostawała przytomna, ale tym razem
przyszło jej to w pełni naturalnie. Mimo wszystko pogrążyła się we
własnych myślach na tyle, by nawet nie zarejestrować momentu, w którym
niosący ją mężczyzna nagle się zatrzymał.
– Tu będziesz
bezpieczna. Mam taką nadzieję – usłyszała tuż przy uchu. – Nie zasnęłaś mi,
prawda?
Zatrzepotała
powiekami. Dookoła panował półmrok, poza tym – co nagle sobie uświadomiła – w nowym
miejscu było o wiele chłodniej niż w pokoju, który widziała
wcześniej. Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, ale choć widziała jakieś
nieregularne, skryte w cieniu kształty, nie potrafiła rozpoznać w nich
niczego konkretnego.
Zauważyła
jedynie kolejne łóżko – wąskie i starannie zasłane, jakby nikt nie ruszał
go od bardzo dawna. Sądziła, że mężczyzna ułoży ją na materacu, ale ten
przykucnął tuż obok. Wciąż trzymał ją w ramionach, na wpół tylko leżącą na
chłodnej posadzce.
– Proszę o wiele,
zwłaszcza w twoim stanie, ale nie mam wyboru. Chcę, żebyś się tutaj schowała
i nie wychodziła, póki sam po ciebie nie przyjdę – oznajmił spiętym tonem.
Z niedowierzaniem spojrzała to na jego poważną twarz, to znów na łóżko,
zwłaszcza gdy zdecydowanym ruchem odgarnął pościel na tyle, by pojęła, że
miałaby… wsunąć się pod mebel. – Nie wolno ci zasnąć. Zostań tu i nie
ruszaj się do mojego powrotu.
– Ale…
Głos uwiązł
jej w gardle. Głód zszedł gdzieś na dalszy plan, wyparty przez paraliżujący
wręcz strach. Przypomniała sobie wątpliwości, które naszły ją, gdy pojęła, że
ten mężczyzna mógłby się bać. Teraz miała pewność, że tak było i nie
podobało jej się to. Tym bardziej nie czuła się dobrze ze stanem, w jakim
znajdował się z jej winy – wymęczony, pozbawiony krwi i snu. Nie
musiała pytać, żeby wiedzieć, że niezależnie od doświadczenia, którym
dysponował, nie miałby większych szans podczas walki wręcz.
Chciała
zaprotestować, ale nie była w stanie. Jedynie spojrzała na niego bezradnie,
kolejny raz porażona głębią jego spojrzenia – tymi ciemnymi, jakże już
znajomymi oczami… Widywała je tak często, że nawet patrząc mu prosto w twarz,
nie potrafiła skupić się na niczym innym.
– Będzie
dobrze. Zaufaj mi, dziecino – oznajmił z przekonaniem, którego – była tego
pewna – wcale nie odczuwał. Nie odrywając od niej wzroku, pomógł wsunąć się do
kryjówki. Skuliła się na ziemi, nagle sama już niepewna, dlaczego drżała – od
nadmiaru emocji czy bijącego od posadzki chłodu. Zauważyła za to, że zdobiąca łóżko
pościel, była przesiąknięta słabym, ale wciąż wyczuwalnym zapachem jej opiekuna.
– Dziękuję, Isabello.
Była pewna,
że pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu. Nie lubiła, kiedy ktoś zwracał
się do niej pełną jego wersją, ale w ustach tego wampira Isabella zabrzmiała…
zaskakująco właściwie.
Milczała,
wciąż niespokojnie obserwując kolejne ruchy mężczyzny. Na krótką chwilę
zamknęła oczy, kiedy pogładził ją po policzku i zatknął za ucho zbłąkany kosmyk
włosów. Przez moment poczuła się prawie jak dziecko – zagubione i zbyt niedoświadczone,
by podzielić się z nim jakimikolwiek szczegółami tego, co się działo.
Zareagowała
dopiero w chwili, w której mężczyzna w końcu zdecydował się wycofać.
– Z-zaczekaj
– wykrztusiła z trudem. Choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, zdołała
pochwycić go za rękę. Drgnął, ale nie wyrwał się z jej uścisku. – Jak… Jak
masz na imię?
Tylko na
tyle było ją stać. Chciała zrozumieć już od dawna, choć poznanie imienia
wampira wydawało się najmniej istotną kwestią w całym tym szaleństwie.
Nie, skoro działo się coś niedobrego, ale…
– Liam –
odparł po prostu.
Wraz z tymi
słowami poderwał się na równe nogi i odszedł. Pościel opadła; wszystko
wokół skryła ciemność.
Bella
została sama – skulona pod łóżkiem, przerażona i świadoma tylko jednego:
musiała czekać.
Wspominałam może, że uwielbiam ich razem? Nie? No to teraz mówię. Taki mały przerywnik przed akcją właściwą. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. ;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz