9/09/2019

☾ Rozdział LXXVII

Isabella
Utrzymanie się na powierzchni przychodziło jej coraz łatwiej. Co prawda wciąż czuła się jak walcząca o życie topielica – wynurzała się tylko po to, by po chwili znów pochłonęła ją bezkresna pustka – ale w ostatnim czasie zachowanie przytomności wydawało się prościej. Bella nie miała pojęcia czy to przyzwyczajenie, czy oznaka zbliżającego się końca, ale to nie miało znaczenia.
Chwilami nie była pewna, co robiła i co działo się wokół niej. Pamiętała jedynie ten głos – męski, stanowczy, ale i na swój sposób kojący. Sprawiał, że czuła się bezpieczna, choć za nic w świecie nie potrafiła określić, do kogo należał. Kilkukrotnie miała ochotę o to zapytać, ale myśli umykały z jej umysłu wraz z przytomnością, nim była w stanie sformułować je w pełni.
W całym tym szaleństwie jeszcze jedna rzecz wydawała się stała i w pełni naturalna. Krew. Bella była w stanie wyczuć ją dosłownie na kilometr, zwłaszcza że słodki zapach przyciągał ją bardziej niż cokolwiek innego. Co więcej za każdym razem dostawała dość, by poczuć się lepiej. Kiedy tylko wyczuwała, że jej źródło znajdowało się wystarczająco blisko, osłabione ciało reagowało samoistnie. I choć chwilami nie wyobrażała sobie, że miałaby zdobyć się choćby na podniesienie ręki, kiedy przychodziło co do czego, wampirzyca ot tak prostowała się niczym struna, by jak najszybciej móc dostać się… do tego.
A potem w końcu nieprzyjemnie pulsujące, samoistnie wydłużające się kły znajdowały ukojenie, mogąc zatopić się w miękką tkankę. Wtedy Bella mogła pić – łapczywie, trawiona raz po raz powracającym, niezaspokojonym głodem. Przez krótką chwilę nie myślała o niczym innym prócz tego, by dostarczyć ciału jak najszybciej słodkiej posoki. Więcej i więcej, póki jeszcze miała szansę, zanim…
Cóż, zanim następował koniec.
– Wystarczy. Później dostaniesz jeszcze trochę – padało prędzej czy później i choć początkowo zawsze miała ochotę protestować, ostatecznie nauczyła się stosować do tego polecenia.
Nie żeby w ogóle miała inny wybór. Mężczyzna, który się nią zajmował – jej samozwańczy Opiekun, jak uświadomiła sobie w którymś momencie – miał nad nią znaczącą przewagę. Bella czuła to za każdym razem, kiedy cudze dłonie stanowczo zaciskały się na jej nadgarstkach, zmuszając do poluzowania skrawka koszuli, który czasami udawało jej się pochwycić. Wtedy zwykle uprzytomniała sobie, że jakimś cudem zdołała poderwać się do siadu, by dostać się do zachęcająco pulsującej pod warstwą skóry tętnicy. Kilka razy przekonała się, że siedziała wtulona w czyjś tors, tuląc się trochę jak bezbronne dziecko, choć te z natury nie miały w zwyczaju chłeptać jakiejkolwiek krwi.
Później zawsze wracała słabość, nieważne jak bardzo kobieta pragnęła pozostać przytomna. W przebłyskach zdrowego rozsądku próbowała przymusić się do otwarcia oczu, by móc rozejrzeć się dookoła, ale mało kiedy znajdowała na to dość siły. Zresztą nieważne jak wiele razy udawało jej się dostrzec siedzącego obok mężczyznę, jej uwaga była w stanie skupić się tylko na jednym – na tych przenikliwych, ciemnych oczach. Rysy twarzy niezmiennie umykały z pamięci Belli, będąc niczym nic nieznaczący dodatek, na który jej umęczony umysł nie miał siły. Frustrowało ją to, ale również na przeżywanie kolejnych rozczarowań nie miała ani czasu, ani energii.
To przebudzenie było inne. W oszołomieniu nie potrafiła wychwycić różnicy, ale całą sobą wyczuła zmianę – coś jak wiszące w powietrzu napięcie. Jak cisza przed burzą. Wyczuła wyraźne poruszenie i to wystarczyło, by wytrącić ją z równowagi. Co prawda wciąż leżała na łóżku, czując się trochę tak, jakby balansował na krawędzi przepaści, bardzo bliska tego, by znów zapaść się w pustkę, ale zarazem pozostawała zaskakująco przytomna – bardziej niż wtedy, gdy podświadomie wyczuwała kolejną porę karmienia.
– Niech to szlag – doszło ją jakby z oddali.
Całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Skuliła się, choć sama nie była pewna dlaczego – rzez tę dziwną „zmianę”, czy może gniewną nutę, która wkradła się do znajomego jej już głosu mężczyzny. W tamtej chwili tym raźniej poczuła, że coś było nie tak. Napięcie nie ustępowało nawet na moment, choć zarazem uczucie to wydawało się dziwnie przytłumione. W zasadzie Bella przez moment poczuła się tak, jakby odbierała cudze emocje – skumulowane jej wnętrzu i dodatkowo podsycone przez jej własne. Tyle wystarczyło, by na dłuższą chwilę pozbawić wampirzycę tchu.
Spróbowała otworzyć oczy. To okazało się niemałym wyzwaniem, zwłaszcza że nagle poczuła się tak, jakby jej własne powieki ważyły tonę. Zamrugała nieco nieprzytomnie, przez dłuższą chwilę leżąc i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Obraz raz po raz rozmazywał jej się tuż przed oczami, przypominając niewyraźną plamę, która dopiero po jakimś czasie zaczęła przypominać sufit. Cóż, zdecydowanie nie tego młoda wampirzyca była skłonna spodziewać się po rzekomo mających się wyostrzyć, wrażliwych zmysłach.
Kątem oka wychwyciła gwałtowny ruch. Natychmiast przekręciła głowę i zaraz tego pożałowała, bo poczuła się co najmniej tak, jakby znajdowała się na kołyszącej się łodzi. Przełknęła z trudem, wciąż mając wrażenie, że cała zawartość żołądka podchodzi jej aż do gardła, tylko cudem nie wyrywając się na zewnątrz. Oddech jeszcze bardziej jej przyśpieszył, ale nie zwróciła na to uwagi, w zamian za wszelką cenę próbując skupić wzrok na nerwowo krążącej tuż przy jej łóżku postaci.
Mężczyzna zatrzymał się nagle, zupełnie jakby wyczuł, że ktoś go obserwuje. Nawet jeśli faktycznie tak było, nie dał niczego po sobie poznać. Sam stał zwrócony do Belli plecami, z zadartą głową, jakby na suficie był w stanie dostrzec coś niepokojącego. Wampirzyca znów się skrzywiła, niezmiennie mając wrażenie, że postać nieśmiertelnego naprzemiennie to zanika, to znów pojawia się, tym samym dodatkowo drażniąc jej już i tak nadwrażliwy wzrok. Potrzebowała dłuższej chwili, by pojąć, co to oznaczało, a co dopiero posunąć o wyciągnięcie jakichkolwiek sensowniejszych wniosków.
Światło. Mrugające światło. Żarówka naprzemiennie to gasła, to znów lśniła, być może zamierzając się wypali, ale…
Nie, to nie tak. Mężczyzna wydawał się zbyt poruszony, by mogło chodzić tylko o to.
Alarm.
Tylko na tyle było ją stać w tamtej chwili. Ta myśl pojawiła się w jej głowie nagle, a Bella uczepiła się jej trochę jak wcześniej próbowała uchwycić się przebłysków przytomność. Korzystając z tej odrobiny jasności umysłu, spróbowała posunąć się jeszcze dalej, po chwili przywołując w pamięci kolejne szczegóły. Dobrze znała ten system, choć tak naprawdę nigdy nie miała okazji zaobserwować go w praktyce. Był również w jej rodzinnym domu – sekretny, bezgłośny alarm, który błyskawicznie dawał znać o możliwym zagrożeniu. „Jeśli coś będzie nie tak, światła zaczną mrugać” – słyszała niejednokrotnie od ojca. W zasadzie podobne ostrzeżenia padały tak wiele razy, że czasami Bella miała ochotę zacząć krzyczeć w przypływie frustracji.
No i proszę. Teraz, na dodatek w tak mało sprzyjających okolicznościach,  w końcu miała okazję przekonać się, że system jak najbardziej się sprawdzał.
Albo śnie… Znów śnię. Umysł czasem lubi przywoływać te najbardziej niedorzeczne scenariusze, prawda?
Z jakiegoś powodu nie mogła zmusić się do wiary, było inaczej. W głowie wciąż miała mentlik, zaś zebranie myśli wydawało się graniczyć z cudem. Kolejny raz ogarnęła ją paraliżująca wręcz słabość. Już nie tyle balansowała na granicy przepaści, co przechylała się ku niej, już tylko wyczekując momentu nieuniknionego upadku…
Właśnie wtedy ciemne oczy stojącego tuż przy łóżku mężczyzny spoczęły bezpośrednio na niej – i to tak, że ich spojrzenia się spotkały. Bella zesztywniała, przez moment czując się tak, jakby poraził ją prąd. Była w stanie co najwyżej patrzeć, porażona przenikliwością tego spojrzenia – bystrego, wiekowego, a przy tym… naprawdę zaniepokojonego.
Strach… Dlaczego martwiło ją to, że akurat ten wampir mógłby się czegoś obawiać.
– Nie śpisz. – Nie zarejestrowała momentu, w którym się przemieścił. Nie zdążyła nawet mrugnąć, nim nieśmiertelny dosłownie zmaterializował się bliżej, kucając, by ich twarze znalazły się na jednym poziomie. – To dobrze. Bardzo dobrze – stwierdził, wydając się zwracać bardziej do siebie niż kogokolwiek innego.
Bella nawet nie próbowała mu odpowiedzieć. Jej myśli skutecznie rozproszył znajomy, kuszący zapach, który przysłonił wszystko inne już w chwili, w której mężczyzna znalazł się przy niej. Jęknęła, kiedy jej kły wyostrzyły się samoistnie, tak błyskawicznie, że aż zraniły ją w dolną wargę. Natychmiast zapragnęła przycisnąć dłoń do ust, byleby to ukryć, ale nie była w stanie choćby poruszyć ręką.
Obserwujący ją mężczyzna westchnął przeciągle.
– Nie mamy na to czasu – wymamrotał, ale – co momentalnie zarejestrowała – mimo wszystko i tak podsunął jej nadgarstek. – Pij. Tylko szybko.
Więcej nie potrzebowała. Nie przypominała sobie, by się poruszyła, ale musiała, skoro nagle jej gardło zalała znajoma już słodycz. Piła łapczywie, choć nie tak jak zazwyczaj. W zasadzie czuła się przy tym tak, jakby robiła coś niewłaściwego i to nawet mimo tego, że wampir sam z siebie oferował jej swój nadgarstek. Wciąż czuła to dziwne napięcie, które zmusiło ją do otwarcia oczu. Zauważyła nawet to, że mięśnie mężczyzny były dziwnie napięte i to mimo tego, że w ten sposób musiała sprawiać mu większy ból tym, co robiła.
Najbardziej jednak oszołomił ją moment, w którym pierwszy raz przywołała wspomnienie momentu, w którym podał jej rękę. Spoglądała na jego ramię zaledwie przez ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło, by zarejestrowała każdy z jeszcze niezagojonych, przypominających półksiężyce kształtów. Ja to zrobiłam…?, pomyślała w oszołomieniu, przez krótką chwilę znów mając wrażenie, że jednak zwymiotuje, ale uczucie to zniknęło równie nagle, co się pojawiło. W zamian do głosu kolejny raz doszedł głód.
– Wystarczy. Skup się, dziecino – rozbrzmiało tuż przy jej uchu. Jęknęła w proteście, gotowa przysiąc, że tym razem mężczyzna odsunął się od niej o wiele szybciej niż zwykle. Musiał wręcz wyrwać ramię z jej uścisku, nie dbając o to, że kłami rozerwała wciąż jeszcze krwawiące rany na skórze. – Wiem, wiem… Tyle musi ci wystarczyć. Nie zasypiaj jeszcze – upomniał, gdy z westchnieniem opadła na poduszkę, zamykając oczy.
Coś w jego tonie sprawiło, że udało jej się zachować przytomność. Uniosła powieki, już na wstępie znów napotykając te bystre, ciemne oczy. Nawet jeśli mężczyzna próbował w tamtej chwili igrać z jej umysłem, nie miała mu tego za złe – i to niezależnie od intencji, które kryły się za jego zabiegami.
Wtedy też pierwszy raz zdołała przyjrzeć się jego twarzy. Pierwszym, co zarejestrowała, było to, że wyglądał na zmęczonego. Było coś niezdrowego w nienaturalnej wręcz bladości jego skóry – i to nawet mimo tego, że wampiry z natury cieszyły się jasną karnacją. Dostrzegła cienie pod jego oczami, choć to w żaden sposób nie wpłynęło na przytomność spojrzenia, którym ją obdarował. Mogła tylko zgadywać, ile czasu już był na nogach. Co więcej, jakoś nie wątpiła, że winę za ten stan ponosiła tylko i wyłącznie ona. Sposób, w jaki przebiegała przemiana – zwłaszcza to, że ta niezmiennie wykańczała nie tylko młodziaka, ale i jego Opiekuna – był jednym z powodów, dla których Bella za wszelką cenę chciała uniknąć proszenia kogokolwiek o pomoc. Chciała przejść przez to sama, może tylko z niewielką pomocą Michaela, ale…
Wtedy bym umarła.
Kimkolwiek był ten mężczyzna, zawdzięczała mu życie. Dopiero teraz, przechodząc przez przemianę, całą sobą czuła, że nakaz posiadania Opiekuna nie wziął się znikąd. Gdy na domiar złego dostrzegła kolejne niezagojone rany na gardle klęczącego przy niej wampira, dotarło do niej, że nawet gdyby przeżyła proces, jak nic ocknęłaby się w domu z ciałem Michaela u boku.
– Ja…
Dźwięk, który wyrwał się z jej gardła, przypominał bardziej niezrozumiały skrzek niż cokolwiek innego. Przełknęła z trudem, ale nie była w stanie pozbyć się ucisku w piersi. To i ciągłe pulsowanie wciąż wysuniętych kłów zaczynało doprowadzać ją do szaleństwa.
Wystarczyło jedno spojrzenie tych ciemnych oczu, by na powrót zamilkła. Chciała spuścić wzrok, ale nie była w stanie choćby na moment przestać wodzić wzrokiem po bladej twarzy wampira.
– To nic – odparł i faktycznie zabrzmiało to tak, jakby wcale nie interesowało go, że zrobiła sobie z niego gryzak. Och, tak, czemu nie… – Zresztą teraz mamy ważniejsze problemy. Powinnaś jeszcze odpoczywać, ale… – Urwał, po czym z wyraźną obawą spojrzał w stronę zamkniętych drzwi. Przez jego twarz przemknął cień. – Muszę cię stąd zabrać. Wierzę, że nadal potrzebujesz krwi, ale ten jeden raz musisz się powstrzymać.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta. Cała zesztywniała, kiedy mężczyzna bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnął ku niej ramiona. Nagle znalazła się w jego objęciach, tak blisko jak i wtedy, gdy jednak decydował się ją nakarmić. Z wrażenia Bella omal nie zakrztusiła się powietrzem, nagle odkrywając, że poznaczona ugryzieniami szyja znajdowała się o wiele bliżej, niż kobieta mogłaby sobie tego życzyć. Wystarczyłoby, żeby przesunęła się trochę bliżej, rozchyliła wargi i…
Mocniej zacisnęła usta. Serce w niemalże paniczny sposób zaczęło trzepotać się w jej piersi, na moment skutecznie pozbawiając tchu. Wampirzyca zadrżała, po czym instynktownie zacisnęła palce na przodzie koszuli opiekuna. Już to robiłam, uświadomiła sobie, ale żaden z wcześniejszych razów nie wymagał od niej aż takiego wysiłku. Drżąc i napinając mięśnie, zmusiła się do pozostania w bezruchu, choć w rzeczywistości chciała tylko jednego: dorwać się wprost do gardła mężczyzny.
Z łatwością mogłaby to zrobić. Wyczuła, że mimo wszystko był słaby, zwłaszcza że wyraźnie zachwiał się pod jej ciężarem. Chociaż sama się trzęsła, była gotowa przysiąc, że również ramiona mężczyzny zadrżały, jakby utrzymanie jej wymagało od niego mnóstwo wysiłku. Bella jakoś nie wątpiła, że byłoby inaczej, gdyby był w pełni sił. Pamiętała z jaką lekkością Cainowi zdarzało się brać na ręce ją albo Alonę. Zachowywał się wtedy tak, jakby nic nie ważyły, nie wspominając o tym, że najmniejszego wrażenia nie robiło na nim to, że którakolwiek z nich próbowałaby mu się wyrwać.
Bella zamknęła oczy. Wstrzymała oddech, choć płuca bardzo szybko zaczęły upominać się o powietrze. Skupiła się na rodzeństwie, ogarnięta nagłą, niezwykle silną tęsknotą za rodzeństwem. Nie widziała ich tyle czasu, zresztą ostatnio rozstali się w niezgodzie, ale…
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, gdy mężczyzna ruszył się z miejsca. Belli wyrwał się zdławiony jęk, zaraz też skrzywiła się, gdy do głosu znów doszły mdłości. Mocniej zacisnęła powieki, nie chcąc ryzykować otwarcia oczu i kolejnych kolorowych smug, za którymi jej oczy nie nadążałyby podczas przemieszczania. Zmęczony czy nie, jej towarzysz poruszał się wystarczająco szybko i sprawnie, by kobieta poczuła się trochę tak, jakby lecieli.
Wciąż była świadoma zarówno jego bliskości, jak i zapachu krwi. Pragnienie raz po raz dawało jej się we znaki, choć robiła wszystko, by trzymać te myśli jak najdalej od siebie. Alona, Caine… Powtarzała sobie te dwa imiona niczym mantrę, a przynajmniej próbowała, bo raz po raz coś ponownie ją rozpraszało. Głód wracał raz po raz, będąc niczym jakiś natrętny owad – tym agresywniejszy, im bardziej próbowało się go odpędzić. Kły pulsowały boleśnie, za nic w świecie nie chcąc się wsunąć, a jakby tego było mało…
Więc pomyślała o koniach. O spokoju, który czuła, gdy dosiadła siodła i ruszała na kolejną rundkę po okolicy. O miarowym kołysaniu i tym jak łatwo zawsze przychodziło jej dostosowanie się do wystukiwanego przez kopyta rytmu. Unosiła się i opadała, dobrze wiedząc, kiedy napiąć, a kiedy rozluźnić mięśnie, by przypadkiem nie zsunąć się z końskiego grzbietu. Myślała o bijącym od ciała zwierzęcia cieple i miarowym oddechu, który czuła, gdy tuliła się do szyi ukochanej klaczy. Wtedy też wyczuwała puls, ale nawet przywołując to wspomnienie w takich warunkach – spragniona krwi i wytrącona z równowagi postępującą przemianą – nie poczuła potrzeby, by rozerwać komuś do gardło. Na mroczną matkę wampirów, przecież nigdy by czegoś takiego nie zrobiła!
Spokój pojawił się nagle, bardziej kojący od ciemności, w którą Belli zdarzało się zapadać od czasu do czasu. Wciąż pozostawała przytomna, ale tym razem przyszło jej to w pełni naturalnie. Mimo wszystko pogrążyła się we własnych myślach na tyle, by nawet nie zarejestrować momentu, w którym niosący ją mężczyzna nagle się zatrzymał.
– Tu będziesz bezpieczna. Mam taką nadzieję – usłyszała tuż przy uchu. – Nie zasnęłaś mi, prawda?
Zatrzepotała powiekami. Dookoła panował półmrok, poza tym – co nagle sobie uświadomiła – w nowym miejscu było o wiele chłodniej niż w pokoju, który widziała wcześniej. Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, ale choć widziała jakieś nieregularne, skryte w cieniu kształty, nie potrafiła rozpoznać w nich niczego konkretnego.
Zauważyła jedynie kolejne łóżko – wąskie i starannie zasłane, jakby nikt nie ruszał go od bardzo dawna. Sądziła, że mężczyzna ułoży ją na materacu, ale ten przykucnął tuż obok. Wciąż trzymał ją w ramionach, na wpół tylko leżącą na chłodnej posadzce.
– Proszę o wiele, zwłaszcza w twoim stanie, ale nie mam wyboru. Chcę, żebyś się tutaj schowała i nie wychodziła, póki sam po ciebie nie przyjdę – oznajmił spiętym tonem. Z niedowierzaniem spojrzała to na jego poważną twarz, to znów na łóżko, zwłaszcza gdy zdecydowanym ruchem odgarnął pościel na tyle, by pojęła, że miałaby… wsunąć się pod mebel. – Nie wolno ci zasnąć. Zostań tu i nie ruszaj się do mojego powrotu.
– Ale…
Głos uwiązł jej w gardle. Głód zszedł gdzieś na dalszy plan, wyparty przez paraliżujący wręcz strach. Przypomniała sobie wątpliwości, które naszły ją, gdy pojęła, że ten mężczyzna mógłby się bać. Teraz miała pewność, że tak było i nie podobało jej się to. Tym bardziej nie czuła się dobrze ze stanem, w jakim znajdował się z jej winy – wymęczony, pozbawiony krwi i snu. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że niezależnie od doświadczenia, którym dysponował, nie miałby większych szans podczas walki wręcz.
Chciała zaprotestować, ale nie była w stanie. Jedynie spojrzała na niego bezradnie, kolejny raz porażona głębią jego spojrzenia – tymi ciemnymi, jakże już znajomymi oczami… Widywała je tak często, że nawet patrząc mu prosto w twarz, nie potrafiła skupić się na niczym innym.
– Będzie dobrze. Zaufaj mi, dziecino – oznajmił z przekonaniem, którego – była tego pewna – wcale nie odczuwał. Nie odrywając od niej wzroku, pomógł wsunąć się do kryjówki. Skuliła się na ziemi, nagle sama już niepewna, dlaczego drżała – od nadmiaru emocji czy bijącego od posadzki chłodu. Zauważyła za to, że zdobiąca łóżko pościel, była przesiąknięta słabym, ale wciąż wyczuwalnym zapachem jej opiekuna. – Dziękuję, Isabello.
Była pewna, że pierwszy raz zwrócił się do niej po imieniu. Nie lubiła, kiedy ktoś zwracał się do niej pełną jego wersją, ale w ustach tego wampira Isabella zabrzmiała… zaskakująco właściwie.
Milczała, wciąż niespokojnie obserwując kolejne ruchy mężczyzny. Na krótką chwilę zamknęła oczy, kiedy pogładził ją po policzku i zatknął za ucho zbłąkany kosmyk włosów. Przez moment poczuła się prawie jak dziecko – zagubione i zbyt niedoświadczone, by podzielić się z nim jakimikolwiek szczegółami tego, co się działo.
Zareagowała dopiero w chwili, w której mężczyzna w końcu zdecydował się wycofać.
– Z-zaczekaj – wykrztusiła z trudem. Choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, zdołała pochwycić go za rękę. Drgnął, ale nie wyrwał się z jej uścisku. – Jak… Jak masz na imię?
Tylko na tyle było ją stać. Chciała zrozumieć już od dawna, choć poznanie imienia wampira wydawało się najmniej istotną kwestią w całym tym szaleństwie. Nie, skoro działo się coś niedobrego, ale…
– Liam – odparł po prostu.
Wraz z tymi słowami poderwał się na równe nogi i odszedł. Pościel opadła; wszystko wokół skryła ciemność.
Bella została sama – skulona pod łóżkiem, przerażona i świadoma tylko jednego: musiała czekać.
Wspominałam może, że uwielbiam ich razem? Nie? No to teraz mówię. Taki mały przerywnik przed akcją właściwą. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. ;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz