Eveline
Przez twarz Marco przemknął
cień. Bardziej stanowczo pochwycił brata, próbując postawić go do pionu. Eve przesunęła
się bliżej, nagle niepewna, co powinna zrobić – pomóc czy może popędzić po
kogoś innego. Znów zejść do kuchni po krew? W tamtej chwili nawet
konieczność ponownego użycia mikrofalówki nie brzmiała aż tak źle, jak mogłoby
się wydawać po pierwszym razie.
– Co się…?
Głos uwiązł
jej w gardle. Potrząsnęła głową, jednocześnie bezskutecznie próbując zapanować
nad drżeniem rąk. Rozprostowała dotychczas zaciśnięte w pięści dłonie tylko
po to, by po chwili znów zacieśnić uścisk. W tamtej chwili nawet te bezsensowne
ruchy wydawały się lepsze niż bierna obserwacja.
Marco nawet
na nią nie spojrzał. Przez moment jeszcze wyglądał na zatroskanego, całą uwagę
poświęcając bratu. Dopiero po chwili Eveline zauważyła istotną zmianę w jego
zachowaniu. Może w grę wchodziły nerwy, a może wszystko sprowadzało
się do wciąż obecnej w jej organizmie wampirzej krwi, ale natychmiast
zorientowała się, że mężczyzna się spiął. Nagle wyprostował się niczym struna;
wyraźnie pobladł, obrzucając Castiela co najmniej oszołomionym spojrzeniem.
– Ta krew… –
Urwał, a jego błękitne oczy jak na zawołanie powędrowały ku Eveline. –
Uciekaj. W tej chwili…
Nie
dokończył. Sama również nie miała szans choćby zastanowić się nad znaczeniem
jego słów, zwłaszcza że te w pierwszej chwili zabrzmiały jak marny żart.
Zupełnie jakby mówił do niej w jakimś innym języku albo…
Tyle że to
była rzeczywistość.
Równie
prawdziwy okazał się moment, w którym Marco nagle zachłysnął się powietrzem,
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ciężko osuwając na kolana. Eve odskoczyła tak
gwałtownie, że z wrażenia omal nie potknęła się o własne nogi.
Rozszerzonymi oczyma spojrzała wprost na wciąż chwiejącego się Castiela.
Palce
wampira wciąż zaciskały się na drewnianym kołku, który tak po prostu zagłębił w plecach
niczego niespodziewającego się brata.
Czemu…?
To pytanie
zawisło gdzieś między nią a Castielem, ale ostatecznie nie padło. Nie była
w stanie sformułować go do końca, zresztą czy odpowiedź miała jakiekolwiek
znaczenie? W tamtej chwili Eveline nie czuła się gotowa, by przyjąć jakąkolwiek
– nieważne jak szczerze czy sensownie ta mogłaby zabrzmieć. Chwiejąc się równie
mocno, co i wpatrzony w nią Castiel, była w stanie co najwyżej
spoglądając to na Marco, to znów na stojącego nad nim niczym kat brata.
Mężczyzna
milczał. Po prostu tam stał, spoglądając nie tyle na leżącego u jego stóp
wampira, co rosnącą na dziedzińcu trawę. Przez chwilę wydawał się równie
odległy i milczący, co i podczas ostatniej rozmowy z Eve, kiedy
zastałą roztrzęsionego wampira w tamtej sypialni. Teraz wydawał się przede
wszystkim bezradny, trochę jak dziecko, które zrobiło coś, za co oczekiwało
nagany – i niczego ponadto. Jakby w tym, co się stało, nie dostrzegał
niczego aż tak złego.
–
Przepraszam – powtórzył, ale Eveline nie była w stanie stwierdzić do kogo
tak naprawdę się zwracał. Równie dobrze mógł mamrotać do siebie.
Jego głos
ją otrzeźwił. To jedno słowo – wypowiedziane cichym, wypranym z jakikolwiek
emocji tonem – wytrąciło kobietę z równowagi bardziej niż cokolwiek
innego. Nie myślała o tym, co robiła, kiedy skoczyła na Castiela niczym
rozwścieczona kotka. Nawet nie brała pod uwagę, że przecież próbowała mierzyć
się z wampirem – tym samym, który już próbował ją zabić i z równym
powodzeniem mógłby rozerwać ją na kawałeczki, gdyby nabrał na to uwagi.
Castiel poderwał
głowę, ale w żaden sposób nie zareagował, kiedy z całej siły uderzyła
go w twarz – raz, a potem drugi, jeszcze bardziej rozjuszona
obojętnością, z jaką przyjmował kolejne ciosy. Zareagował dopiero przy
kolejnej próbie, zdecydowanym ruchem chwytając Eve za oba nadgarstki. Zastygła w jego
uścisku, z twarzą zaledwie kilka centymetrów od twarzy wampira. Z zaskoczeniem
odkrywał, że musiał jednak poczuć wymierzone mu ciosy, bo pod jego nosem pojawiła
się odrobinka świeżej krwi. Mimo wszystko nawet jeśli zdołała coś mu złamać
albo rozbić wargę, rana zasklepiła się o wiele szybciej, aniżeli kobieta
mogłaby sobie życzyć.
– T-ty… –
wykrztusiła, początkowo mając ochotę zacząć krzyczeć, jednak ostatecznie
wyszedł jej z tego żałośnie cichy szept.
Wyraz
twarzy Castiela nie zmienił się nawet na chwilę. Inaczej było ze spojrzeniem,
bo jego oczy wydawały się błyszczeć w niezdrowy, niepokojący sposób. Było
coś wręcz szalonego w spojrzeniu, którym nagle obdarował wciąż chwiejącą
się na nogach Eveline.
– Tak bardzo
niczego nie rozumiesz – stwierdził, wzdychając cicho.
Miała
ochotę roześmiać mu się w twarz, ale i to ją przerosło. Porażona przenikliwością
spojrzenia, którym ją obdarował, szarpnęła się, próbując oswobodzić z uścisku
Castiela. Była pewna, że mężczyzna bardzo szybko ukróci jej starania, ale – ku
zaskoczeniu Eve – wampir po prostu poluzował uścisk. Tym razem nie utrzymała
równowagi, boleśnie lądując na ziemi. Gniew i adrenalina sprawiły, że
nawet nie poczuła uderzenia, bardziej skupiona na tym, by jak najszybciej
poderwać się do pionu.
I Marco…
Musiała… Chciała…
Obraz
rozmazał jej się przed oczami. Zamrugała gniewnie, nie chcąc choćby na moment
spuścić z oczu Castiela. Podświadomie czekała, aż ten jednak ją zaatakuje –
spróbuje zabić, schwytać albo… cokolwiek innego. Już nawet nie próbowała doszukiwać
się w tym sensu, w zamian próbując skoncentrować się tylko na jednym:
na przeżyciu. Jasna cholera, martwa na nic by się nie przydała. Musiała…
Tyle że
Castiel nie wyglądał, jakby zamierzał coś zrobić. Po prostu biernie obserwował,
kiedy dźwignęła się na nogi i – z trudem powstrzymując pragnienie, by
znów zacząć go bić – rzuciła się do biegu.
Puścił ją.
Bez cienia protestu pozwolił, żeby odeszła.
Nie miała
odwagi obejrzeć się przez ramię. Popędziła w stronę domu, raz po raz
potykając się na względnie prostej drodze. Nogi jej się plątały, łzy cisnęły do
oczu, a niespójne myśli mieszały ze sobą, tworząc niezrozumiałą mieszaninę
wątpliwości i emocji. Serce tłukło jej się w piersi, przy okazji
skutecznie pozbawiając tchu. Z uporem odpychała od siebie te najbardziej
niepokojące scenariuszy, za wszelką cenę próbując skupić na tym
bezpieczniejszych i bardziej praktycznych.
Musiała
poszukać Lany albo Liama. Musiała dać im znać, wrócić tutaj i upewnić się,
że Marco…
Zwykły kawałek
drewna. Chciała wierzyć, że Castiel posłużył się właśnie tym – najprostszym
kołkiem, który miał na celu unieruchomić, ale nie… nie zabić.
Nie chciała
myśleć, co by było, gdyby jednak się myliła.
Wiedziała, gdzie
najpewniej zajmie Liama, ale perspektywa biegu przez cały dom i dobijania
się do sypialni, w której przesiadywał z Bellą, nie brzmiała jak
dobry plan. Eve odrzuciła ją w chwili, w której przypomniała sobie o Lanie.
W szoku kojarzenie faktów okazało się wyzwanie, ale i tak była gotowa
przysiąc, że wampirzyca wspominała coś o obserwowaniu, kiedy już w pośpiechu
wycofywała się po tym, jak zastała Eveline i Marco przy kawie na tarasie.
Wtedy też Eve dowiedziała się, że w pobliżu głównej bramy mieściło się coś
na kształt stróżówki, z której dało się kontrolować zarówno wyjście, jak i cały
system w domu – w tym również samoistnie zasuwające się o odpowiedniej
porze rolety.
I alarm.
Nikt nie powiedział tego wprost, ale Eveline była gotowa przysiąc, że taki
musiał istnieć. Po co komukolwiek dodatkowe zabezpieczenia, jeśli nie zadbałby o coś
tak podstawowego? Nawet gdyby nie znalazła Lany, mogłaby przynajmniej zaoszczędzić
sobie poszukiwań i postawić obecnych na nogi w inny sposób.
Odbiła w lewo,
oddalając się od głównego wyjścia. Kiedy wykradała się z rezydencji w środku
dnia, skupiła się na wysokim murze i unikaniu niechcianego towarzystwa,
jednak w tamtej chwili interesowało ją przede wszystkim otoczenie.
Znalezienie stróżówki okazało się prostsze niż podejrzewała, aż zwątpiła w to,
jakim cudem nie dostrzegła niewielkiej, ulokowanej w cieniu ogrodzenia
przybudówki. Na pierwszy rzut oka przypominała mały kontener, w którym Eve
spodziewałaby się znaleźć parkingowego albo strażnika przy jakiejś większej,
chronionej firmie. Dopiero gdy znalazła się bliżej zauważyła, że budowla
wyglądała na trwalszą i porządniejszą niż budka, w której zaszyłby
się człowiek.
Dopadła do
drzwi, przez moment gotowa przysiąc, że te będą zamknięte. Nigdzie nie widziała
okien ani choćby najmniejszego otworu, przez który mogłaby zaszyć się do środka.
W duchu modląc się o to, by w środku faktycznie znajdowała się
Lana i podświadomie przygotowując na konieczność dobijania do wejścia,
szarpnęła za klamkę.
Metalowe
drzwi były ciężkie, ale otworzyły się bez większych problemów. Nawet nie skrzypnęły.
Już samo to
wystarczyło, by uprzytomnić Eve, że coś było nie tak.
Poruszając
się trochę jak w transie, bardziej stanowczo naparła na drzwi. Z obawą
obejrzała się przez ramię, ale nigdzie nie dostrzegła choćby żywej duszy – w tym
również Castiela. Chwilę nasłuchiwała, ale odpowiedziała jej wyłącznie wymowna,
zakłócona przez przyśpieszony puls i chrapliwy oddech cisza.
W chwili, w której
w końcu przekroczyła próg, poczuła się niemalże jak dwadzieścia lat
wcześniej, kiedy z nadzieją wchodziła do sypialni rodziców.
W środku
panował półmrok. Pomieszczenie było niewielkie, ale za to klimatyzowane, choć
Eve spodziewała się duchoty. Dopiero wtedy usłyszała ciche buczenie, charakterystyczne
dla pracującego komputera. Kiedy przesunęła się dalej, w końcu dostrzegła
anemiczny blask, rzucany przez kilka ustawionych obok siebie ekranów. To był
monitoring, na dodatek wciąż włączony i skupiony na najróżniejszych punktach
domu i okolicy.
Wciąż pełna
wątpliwości, Eveline w pośpiechu przesunęła się bliżej. Jej spojrzenie
tylko na krótką chwilę spoczęło na klawiaturze i czymś, co wyglądało jak
panel sterowania. W ciemnościach i tak ledwo widziała poszczególne
przyciski, nie wspominając o określeniu, czy te były jakkolwiek opisane.
Na pewno nie widziała żadnego, który kolorem i kształtem jednoznacznie
sugerowałby włączenie alarmu. W tamtej chwili nabrała pewności, że może
jednak szybciej byłoby, gdyby z krzykiem przebiegła się korytarzami, ale
nie miała na to czasu.
Przynajmniej
nie mają kamer w sypialniach.
Przez
chwilę miała ochotę histerycznie się roześmiać, dosłownie porażona tą myślą.
Och, tak – to było najważniejsze! Spoglądała na ekrany, obserwowała puste
korytarze i cieszyła, że Lana nie mogła co liczyć na darmowe porno w pokoju
Marco. Cudownie!
Powiodła
spojrzeniem dalej, próbując wypatrzeć cokolwiek podejrzanego. Znalazła jedną z kamer,
usytuowaną niemalże na tę stronę dziedzińca, po której ćwiczyła razem z Marco,
ale i na niej nie dostrzegła niczego podejrzanego – ani Castiela, ani… nikogo
więcej. Jasne, że wiedział, gdzie uderzyć. Mieszka tutaj, uświadomiła
sobie i tyle wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze gorzej. Nawet gdyby
ktoś obserwował kamery, nie miałby szansy zaobserwować niczego podejrzanego.
Obecność Castiela sama w sobie nie była niczym podejrzanym.
Eve potrząsnęła
głową. Traciła czasu. Powinna stąd wyjść i poszukać pomocy w domu
albo…
Nagły ruch
na jednym z monitorów wystarczył, by przykuć uwagę kobiety. Okręciła
głowę, wbijając wzrok w znajdujący się zaledwie pół metra od jej twarzy
ekran. Na pierwszy rzut oka obraz nie przedstawiał niczego konkretnego – zwykłą
klatkę schodową, którą sama nie tak dawno temu pokonywała, idąc raz z Marco
na zewnątrz. Kąt ustawienia kamery pozwalał dostrzec zarówno szczyt schodów,
jak i ciągnące się coraz niżej, delikatnie zakręcające stopnie. Widok sam w sobie
nie miał niczego wyjątkowego…
Ale stojąca
na samej górze postać jak najbardziej.
Cienista
sylwetka spokojnie stałą w najwyżej położonym punkcie. W pierwszym
odruchu Eveline pomyślała, że to jednak zmierzająca w swoją stronę Lana,
zwłaszcza że postać była zbyt drobna, by pomylić ją z mężczyzną. Tyle że
to nie było tak. Kiedy Eve przyjrzała się dokładniej, zrozumiała, że coś było
nie tak – i że najpewniej miała do czynienia z dzieckiem – z drobną,
co najwyżej dziesięcioletnią dziewczynką. Im dłużej patrzyła, tym łatwiej była w stanie
wyobrazić sobie szczegóły; długie włosy, luźna koszula nocna i…
Vi.
Coś
ścisnęło ją w gardle. Gdzieś w pamięci zamajaczyło wspomnienie
postaci, którą spotkała na korytarzach – kogoś, kto tylko przypominał jej
zmarłą przyjaciółkę z dzieciństwa. To nie Violet, warknęła na
siebie w duchu, ale i tak nie była w stanie przestać patrzeć.
Przez moment miała wręcz wrażenie, że postać przekręciła głowę tak, by spojrzeć
wprost w kamerę – i również na Eve, zupełnie jakby poprzez urządzenie
i ekran była w stanie dosięgnąć stojącej w oddalonej od domu stróżówce
kobiety. Jakby patrzyła wprost na Eveline, tym samym podkreślając to, że dobrze
wiedziała, iż była obserwowana.
Niemożliwe.
Tyle że
równie nieprawdopodobnie brzmiało istnienie wampirów, demonów i cholera
wie czego jeszcze. „Nekromancja nie jest taka dziwna” – dokładnie to
usłyszałaby od Lany, gdyby ta była gdzieś obok. Niemalże słyszała spokojny ton,
z jakim wampirzyca wypowiadała kolejne słowa, choć te wydawały się
dochodzić gdzieś jakby z oddali. Cała uwaga Eve skupiała się tylko i wyłącznie
na zjawie, która…
Zamknęła
oczy. Zacisnęła je tak mocno, że aż zabolało, w duchu raz po raz
powtarzając sobie, że to wyłącznie wyobraźnia. Nawet jeśli, to nie była Vi. Violet
nie powiedziałaby jej przykrych rzeczy – nie jak istota, która najwyraźniej
upodobała sobie jej kształty – zresztą nie miała powodów, by błąkać się akurat
tutaj. Tego jednego Eve była więcej niż pewna.
Zamrugała,
mimowolnie krzywiąc się, kiedy znów uderzył w nią blask z monitorów.
Potrzebowała chwili, by na powrót skupić wzrok na tym pokazującym schody.
Poczuła, że kamień spada jej z serca, kiedy nigdzie nie dostrzegła cienia.
Zniknął, a może nigdy tak naprawdę go nie było – dokładnie tak, jak
Eveline powtarzała sobie od samego początku.
Nie, to nie
było tak.
Pomyłkę
zrozumiała po kilku kolejnych sekundach. Wciąż jak urzeczona wpatrywała się w ekran,
z opóźnieniem pojmując, co było nie tak. Kiedy już zrozumiała, umysł Eve
początkowo odmówił prawidłowego zinterpretowania tego, co działo się na jej
oczach.
Mechanizm obronny
nie trwał długo, przez co i tak dopadło ją zrozumienie. Mimo wszystko
nawet wtedy nie potrafiła opisać tego, co widziała. Pojęła, że postać Vi albo
tego, co ją przypominało, wcale nie zniknęła. Nie do końca i nie w sposób,
którego Eveline mogłaby oczekiwać.
W zamian
cień raz po raz pojawiał się u szczytu schodów, by po chwili bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia stoczyć się w dół. Raz, drugi, trzeci… Niczym w jakiejś
upiornej, niekończącej się pętli. Eveline wyraźnie widziała, jak drobna postać
niezmiennie spada w ciemność, obijając się o stopnie – i to
tylko po to, by po sekundzie znów pojawić się na samej górze. Wtedy cykl
rozpoczynał się na nowo.
Upadek
ze schodów. Skręcony kark.
– Nie…
Ledwo
rozpoznawała własny głos. Chciała zareagować – zacząć krzyczeć albo odwrócić
wzrok – ale nie była w stanie. Jej spojrzenie utkwione było w ekranie,
nie dając kobiecie szansy na wyrwanie się z konieczności patrzenia na niekończącą
się pętlę. Już nawet nie była w stanie myśleć o spadającym cieniu
inaczej niż o umierającej Violet. Mogła co najwyżej patrzeć na jej śmierć –
znów, znów i znowu.
Cofnęła się
o krok. Nawet by tego nie zarejestrowała, gdyby w tym samym momencie
nie potknęła się o coś, co musiało znajdować się na podłodze. Jak długa
wylądowała na ziemi, lądując na twardej, zimnej posadzce. Już przynajmniej nie
patrzyła na ekran, ale mimo tego i tak była w stanie przywołać w pamięci
każdy szczegół zapętlonego obrazu – góra, upadek, dół. Góra…
Dość.
Całym
ciałem Eve wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Spazmatycznie chwytając oddech i ledwo
powstrzymując się od płaczu, z trudem dźwignęła się na łokciach. Dłonie
raz po raz zaciskała w pięści, rozluźniając uścisk tylko po to, by wygodniej
wesprzeć się przy siadaniu.
Właśnie
wtedy jej palce natrafiły na coś, czego nie zauważyła wcześniej. Coś czerniło
się na posadzce – podłużny kształt, o który musiała się potknąć.
Rozciągnięte
na ziemi ciało.
Tym razem krzyknęła.
To był krótki, zdławiony dźwięk, przypominający raczej szloch niż cokolwiek
innego. Poderwała się do siadu, instynktownie próbując odsunąć. Zabrakło jej tchu,
kiedy plecami uderzyła w stojące w pobliżu obrotowe krzesło – puste
po tym jak dotychczas zajmująca je osoba osunęła się na ziemię.
Kiedy pierwszy
szok minął, w ciemnościach dostrzegła nie tylko kształt ciała, ale też
rozrzucone wokół twarzy długie włosy. Rzucany przez ekrany blask był nikły, ale
Eveline i tak była gotowa przysiąc, że widziała złociste kosmyki.
– Lana…
Lana! – załkała, całkiem wytrącona z równowagi.
Ręce wciąż
jej drżały, kiedy odważyła się przesunąć bliżej. Natychmiast spróbowała odwrócić
kobietę na plecy. Wtedy też zdołała w końcu dostrzec jej bladą twarz i zamknięte
oczy. Coś wystawało z jej piersi – nieruchomej, co utwierdziło Eve w przekonaniu,
że wampirzyca nie oddychała. Ten widok sprawił, że znów zapragnęła krzyczeć i szlochać,
choć zdecydowanie nie zamierzała sobie na to pozwolić.
Zesztywniałe
palce zacisnęła wokół drewnianej powierzchni. Ignorując wszystkie zasłyszane
przez lata informacje o tym, że nigdy nie należało usuwać ciała obcego z rany,
szarpnięciem wyrwała kołek z piersi Lany. Kobieta zaczerpnęła tchu, ale
nie otworzyła oczu; wciąż pozostawała nieprzytomna.
Eveline
pociągnęła nosem, próbując zapanować nad szlochem. Dzięki Bogu… Nerwowym
ruchem otarła twarz, po czym odgarnęła włosy z twarzy, przytrzymując je, kiedy
nachyliła się nad Laną. Słyszała cichy, ale jednak obecny oddech – inny niż jej
własny. Uznała to za dobry znak, o ile cokolwiek w tym szaleństwie
miało prawo okazać się choćby poprawne.
Krew. Nie
wierzyła, że w ogóle o tym myślała, ale jakoś nie wątpiła, że właśnie
to miało szansę pomóc. W pierwszym odruchu przycisnęła nadgarstek do ust
Lany, podświadomie czekając aż ta nagle się poderwie i rozszarpie jej
rękę, wgrywając się w żyłę, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Musiała
wymyślić coś innego.
– Zaczekaj tutaj
– wymamrotała, zupełnie jakby Lana mogła ją usłyszeć. Choć wciąż roztrzęsiona,
Eve bez trudu dźwignęła się na równe nogi. – Zaraz wracam.
Nie
doczekała się pomruku zgody, ale to już nie było ważne. Za wszelką cenę starając
się nie patrzeć w stronę pokazującego klatkę schodową ekranu, dopadła do
drzwi. W chwili, w której wypadła na zewnątrz, dotarło do niej, że w dłoni
wciąż kurczowo ściskała wyrwany z piersi Lany kołek.
Na drżących
nogach ruszyła ku rezydencji. Musiała znaleźć Liama i przyprowadzić go do
stróżówki. A potem do Marco. W tamtej chwili był jej jedyną nadzieją,
zwłaszcza że jako jedyny wiedział na czym stali. Teraz przynajmniej miała
więcej nadziei, jeśli chodziło o obrażenia Marco. Skoro Castiel nie zabił
Lany, to znaczyło, że…
Bardziej
wyczuła niż faktycznie zauważyła ruch za plecami. Napędzana adrenaliną, wciąż
bliska ataku paniki, Eveline bez zastanowienia okręciła się na pięcie.
Choć nie
sądziła, że będzie do tego zdolna, nawet nie zawahała się przed zagłębieniem
kołka w piersi niespodziewającej się ataku Aurory.
– Och… –
wyrwało się kobiecie.
Nagle
znalazły się twarzą w twarz, tak blisko, że Eve była w stanie poczuć
bijące od byłej przyjaciółki ciepło. Na twarzy wampirzycy odmalował się szok.
Zaraz po
tym oczy uciekły jej w tył głowy i straciła przytomność.
Eveline
oddychała szybko i płytko. Castiel, Aurora… Co do cholery?,
pomyślała w oszołomieniu, próbując poukładać elementy układanki, ale nie
była w stanie. W oszołomieniu spojrzała na utkwiony w piersi
kobiety kołek, jednocześnie na drżących nogach odsuwając się od nieruchomego
ciała. Miała szczęście – cholerne szczęście – ale wcale nie czuła się dzięki
temu lepiej.
Z cichym
jękiem oparła się o rosnące w pobliżu drzewo. Niewiele brakowało, po prostu
osunęła się wzdłuż pnia, skuliła w cieniu i zaczęła płakać. I tak
czuła spływające po policzkach łzy, ale to działo się jakby poza nią – odległe i pozbawione
znaczenia.
Wciąż czuła
się jak we śnie, kiedy cudze ramiona bezceremonialnie owinęły się wokół jej
talii, szarpnięciem wyrywając ze względnie bezpiecznego schronienia. Na karku
poczuła ciężki, gorący oddech.
– Dobry
wieczór, mademoiselle.
Ja nic nie wiem, nie pytajcie. Po prostu to tutaj zostawię.
O, kurde, o, kurde, o, kurde. Nie spodziewałam się tak mocnego, emocjonującego i pełnego napięcia rozdziału. Uważam, że wyszedł ci naprawdę wspaniałe i żadna popularna pisarka nie powstydziłaby się takiej pracy.
OdpowiedzUsuńBardzo plastycznie opisałaś wszystkie sceny, aż sama czułam emocje Eve. Początkowo myślałam, że to castiel został zaatakowany, a ty po prostu doskonale mnie zawiodłaś.
Scena z Vi była tak przerażająca, że niemal czułam ciarki. Obraz jednocześnie hipnotyzujący i straszny - góra, dół, góra, dół.
Swoją drogą intryguje mnie ta postać, kim jest i czego właściwie chce.
Oj, już myślałam, że poświecisz Lanę w tym rozdziale, ale na szczęście nie, bo bardzo ją lubię i mam wrażenie, że jej historia nie została jeszcze do końca opowiedziana.
Castiel, Aurora i... Drake? Jestem pewna, że tam wchodzi Drake ubrany cały na czarno. Dawno go nie było, a pasuje jak ulał do tej sceny. Stawiam, że Cass zrobił deal na wolność Kateriny czy coś w tym stylu. Myślę, że dla niej byłby skłonny zdradzić brata.
Poza tym głęboko wierzę, że Liam nie dał się podejść, a Lana niedługo wstanie i razem będą walczyć o wolność. Chociaż kojarzy mi się z coś z prologu jak Eve chyba idzie przez jakiś tłum wampirów czy demonów i widzi kogoś, kto ją zdradził, dlatego nie wykluczam opcji, że zamiast odsieczy zostanie gdzieś zabrana.
A dziękuję, dziękuję! Pamiętam pisanie tego rozdziału. Nie ukrywam, siedziałam jak zahipnotyzowana, prawie jak Eve, kiedy obserwowała zapętloną scenę na kamerach. Mało kiedy wciągam się aż do tego stopnia, więc nie ukrywam, że miałam poczucie, że chyba właśnie odwaliłam coś dobrego. Cieszę się, że to nie tylko moje wrażenie. ;>
UsuńLany w życiu bym nie tknęła! Przynajmniej jeszcze nie (A może wcale? Nie zdradzę!). Jej historia tak naprawdę dopiero ujrzy światło dzienne. I po cichu liczę, że to będzie kolejne zaskoczenie. Bo i na to czekam od dawna.
I… chyba tyle. Co do reszty, wierzę, że przekonasz się sama. Pokornie proszę o wybaczenie. :D