9/07/2019

☾ Rozdział LXXVI

Eveline
Przez twarz Marco przemknął cień. Bardziej stanowczo pochwycił brata, próbując postawić go do pionu. Eve przesunęła się bliżej, nagle niepewna, co powinna zrobić – pomóc czy może popędzić po kogoś innego. Znów zejść do kuchni po krew? W tamtej chwili nawet konieczność ponownego użycia mikrofalówki nie brzmiała aż tak źle, jak mogłoby się wydawać po pierwszym razie.
– Co się…?
Głos uwiązł jej w gardle. Potrząsnęła głową, jednocześnie bezskutecznie próbując zapanować nad drżeniem rąk. Rozprostowała dotychczas zaciśnięte w pięści dłonie tylko po to, by po chwili znów zacieśnić uścisk. W tamtej chwili nawet te bezsensowne ruchy wydawały się lepsze niż bierna obserwacja.
Marco nawet na nią nie spojrzał. Przez moment jeszcze wyglądał na zatroskanego, całą uwagę poświęcając bratu. Dopiero po chwili Eveline zauważyła istotną zmianę w jego zachowaniu. Może w grę wchodziły nerwy, a może wszystko sprowadzało się do wciąż obecnej w jej organizmie wampirzej krwi, ale natychmiast zorientowała się, że mężczyzna się spiął. Nagle wyprostował się niczym struna; wyraźnie pobladł, obrzucając Castiela co najmniej oszołomionym spojrzeniem.
– Ta krew… – Urwał, a jego błękitne oczy jak na zawołanie powędrowały ku Eveline. – Uciekaj. W tej chwili…
Nie dokończył. Sama również nie miała szans choćby zastanowić się nad znaczeniem jego słów, zwłaszcza że te w pierwszej chwili zabrzmiały jak marny żart. Zupełnie jakby mówił do niej w jakimś innym języku albo…
Tyle że to była rzeczywistość.
Równie prawdziwy okazał się moment, w którym Marco nagle zachłysnął się powietrzem, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia ciężko osuwając na kolana. Eve odskoczyła tak gwałtownie, że z wrażenia omal nie potknęła się o własne nogi. Rozszerzonymi oczyma spojrzała wprost na wciąż chwiejącego się Castiela.
Palce wampira wciąż zaciskały się na drewnianym kołku, który tak po prostu zagłębił w plecach niczego niespodziewającego się brata.
Czemu…?
To pytanie zawisło gdzieś między nią a Castielem, ale ostatecznie nie padło. Nie była w stanie sformułować go do końca, zresztą czy odpowiedź miała jakiekolwiek znaczenie? W tamtej chwili Eveline nie czuła się gotowa, by przyjąć jakąkolwiek – nieważne jak szczerze czy sensownie ta mogłaby zabrzmieć. Chwiejąc się równie mocno, co i wpatrzony w nią Castiel, była w stanie co najwyżej spoglądając to na Marco, to znów na stojącego nad nim niczym kat brata.
Mężczyzna milczał. Po prostu tam stał, spoglądając nie tyle na leżącego u jego stóp wampira, co rosnącą na dziedzińcu trawę. Przez chwilę wydawał się równie odległy i milczący, co i podczas ostatniej rozmowy z Eve, kiedy zastałą roztrzęsionego wampira w tamtej sypialni. Teraz wydawał się przede wszystkim bezradny, trochę jak dziecko, które zrobiło coś, za co oczekiwało nagany – i niczego ponadto. Jakby w tym, co się stało, nie dostrzegał niczego aż tak złego.
– Przepraszam – powtórzył, ale Eveline nie była w stanie stwierdzić do kogo tak naprawdę się zwracał. Równie dobrze mógł mamrotać do siebie.
Jego głos ją otrzeźwił. To jedno słowo – wypowiedziane cichym, wypranym z jakikolwiek emocji tonem – wytrąciło kobietę z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Nie myślała o tym, co robiła, kiedy skoczyła na Castiela niczym rozwścieczona kotka. Nawet nie brała pod uwagę, że przecież próbowała mierzyć się z wampirem – tym samym, który już próbował ją zabić i z równym powodzeniem mógłby rozerwać ją na kawałeczki, gdyby nabrał na to uwagi.
Castiel poderwał głowę, ale w żaden sposób nie zareagował, kiedy z całej siły uderzyła go w twarz – raz, a potem drugi, jeszcze bardziej rozjuszona obojętnością, z jaką przyjmował kolejne ciosy. Zareagował dopiero przy kolejnej próbie, zdecydowanym ruchem chwytając Eve za oba nadgarstki. Zastygła w jego uścisku, z twarzą zaledwie kilka centymetrów od twarzy wampira. Z zaskoczeniem odkrywał, że musiał jednak poczuć wymierzone mu ciosy, bo pod jego nosem pojawiła się odrobinka świeżej krwi. Mimo wszystko nawet jeśli zdołała coś mu złamać albo rozbić wargę, rana zasklepiła się o wiele szybciej, aniżeli kobieta mogłaby sobie życzyć.
– T-ty… – wykrztusiła, początkowo mając ochotę zacząć krzyczeć, jednak ostatecznie wyszedł jej z tego żałośnie cichy szept.
Wyraz twarzy Castiela nie zmienił się nawet na chwilę. Inaczej było ze spojrzeniem, bo jego oczy wydawały się błyszczeć w niezdrowy, niepokojący sposób. Było coś wręcz szalonego w spojrzeniu, którym nagle obdarował wciąż chwiejącą się na nogach Eveline.
– Tak bardzo niczego nie rozumiesz – stwierdził, wzdychając cicho.
Miała ochotę roześmiać mu się w twarz, ale i to ją przerosło. Porażona przenikliwością spojrzenia, którym ją obdarował, szarpnęła się, próbując oswobodzić z uścisku Castiela. Była pewna, że mężczyzna bardzo szybko ukróci jej starania, ale – ku zaskoczeniu Eve – wampir po prostu poluzował uścisk. Tym razem nie utrzymała równowagi, boleśnie lądując na ziemi. Gniew i adrenalina sprawiły, że nawet nie poczuła uderzenia, bardziej skupiona na tym, by jak najszybciej poderwać się do pionu.
I Marco… Musiała… Chciała…
Obraz rozmazał jej się przed oczami. Zamrugała gniewnie, nie chcąc choćby na moment spuścić z oczu Castiela. Podświadomie czekała, aż ten jednak ją zaatakuje – spróbuje zabić, schwytać albo… cokolwiek innego. Już nawet nie próbowała doszukiwać się w tym sensu, w zamian próbując skoncentrować się tylko na jednym: na przeżyciu. Jasna cholera, martwa na nic by się nie przydała. Musiała…
Tyle że Castiel nie wyglądał, jakby zamierzał coś zrobić. Po prostu biernie obserwował, kiedy dźwignęła się na nogi i – z trudem powstrzymując pragnienie, by znów zacząć go bić – rzuciła się do biegu.
Puścił ją. Bez cienia protestu pozwolił, żeby odeszła.
Nie miała odwagi obejrzeć się przez ramię. Popędziła w stronę domu, raz po raz potykając się na względnie prostej drodze. Nogi jej się plątały, łzy cisnęły do oczu, a niespójne myśli mieszały ze sobą, tworząc niezrozumiałą mieszaninę wątpliwości i emocji. Serce tłukło jej się w piersi, przy okazji skutecznie pozbawiając tchu. Z uporem odpychała od siebie te najbardziej niepokojące scenariuszy, za wszelką cenę próbując skupić na tym bezpieczniejszych i bardziej praktycznych.
Musiała poszukać Lany albo Liama. Musiała dać im znać, wrócić tutaj i upewnić się, że Marco…
Zwykły kawałek drewna. Chciała wierzyć, że Castiel posłużył się właśnie tym – najprostszym kołkiem, który miał na celu unieruchomić, ale nie… nie zabić.
Nie chciała myśleć, co by było, gdyby jednak się myliła.
Wiedziała, gdzie najpewniej zajmie Liama, ale perspektywa biegu przez cały dom i dobijania się do sypialni, w której przesiadywał z Bellą, nie brzmiała jak dobry plan. Eve odrzuciła ją w chwili, w której przypomniała sobie o Lanie. W szoku kojarzenie faktów okazało się wyzwanie, ale i tak była gotowa przysiąc, że wampirzyca wspominała coś o obserwowaniu, kiedy już w pośpiechu wycofywała się po tym, jak zastała Eveline i Marco przy kawie na tarasie. Wtedy też Eve dowiedziała się, że w pobliżu głównej bramy mieściło się coś na kształt stróżówki, z której dało się kontrolować zarówno wyjście, jak i cały system w domu – w tym również samoistnie zasuwające się o odpowiedniej porze rolety.
I alarm. Nikt nie powiedział tego wprost, ale Eveline była gotowa przysiąc, że taki musiał istnieć. Po co komukolwiek dodatkowe zabezpieczenia, jeśli nie zadbałby o coś tak podstawowego? Nawet gdyby nie znalazła Lany, mogłaby przynajmniej zaoszczędzić sobie poszukiwań i postawić obecnych na nogi w inny sposób.
Odbiła w lewo, oddalając się od głównego wyjścia. Kiedy wykradała się z rezydencji w środku dnia, skupiła się na wysokim murze i unikaniu niechcianego towarzystwa, jednak w tamtej chwili interesowało ją przede wszystkim otoczenie. Znalezienie stróżówki okazało się prostsze niż podejrzewała, aż zwątpiła w to, jakim cudem nie dostrzegła niewielkiej, ulokowanej w cieniu ogrodzenia przybudówki. Na pierwszy rzut oka przypominała mały kontener, w którym Eve spodziewałaby się znaleźć parkingowego albo strażnika przy jakiejś większej, chronionej firmie. Dopiero gdy znalazła się bliżej zauważyła, że budowla wyglądała na trwalszą i porządniejszą niż budka, w której zaszyłby się człowiek.
Dopadła do drzwi, przez moment gotowa przysiąc, że te będą zamknięte. Nigdzie nie widziała okien ani choćby najmniejszego otworu, przez który mogłaby zaszyć się do środka. W duchu modląc się o to, by w środku faktycznie znajdowała się Lana i podświadomie przygotowując na konieczność dobijania do wejścia, szarpnęła za klamkę.
Metalowe drzwi były ciężkie, ale otworzyły się bez większych problemów. Nawet nie skrzypnęły.
Już samo to wystarczyło, by uprzytomnić Eve, że coś było nie tak.
Poruszając się trochę jak w transie, bardziej stanowczo naparła na drzwi. Z obawą obejrzała się przez ramię, ale nigdzie nie dostrzegła choćby żywej duszy – w tym również Castiela. Chwilę nasłuchiwała, ale odpowiedziała jej wyłącznie wymowna, zakłócona przez przyśpieszony puls i chrapliwy oddech cisza.
W chwili, w której w końcu przekroczyła próg, poczuła się niemalże jak dwadzieścia lat wcześniej, kiedy z nadzieją wchodziła do sypialni rodziców.
W środku panował półmrok. Pomieszczenie było niewielkie, ale za to klimatyzowane, choć Eve spodziewała się duchoty. Dopiero wtedy usłyszała ciche buczenie, charakterystyczne dla pracującego komputera. Kiedy przesunęła się dalej, w końcu dostrzegła anemiczny blask, rzucany przez kilka ustawionych obok siebie ekranów. To był monitoring, na dodatek wciąż włączony i skupiony na najróżniejszych punktach domu i okolicy.
Wciąż pełna wątpliwości, Eveline w pośpiechu przesunęła się bliżej. Jej spojrzenie tylko na krótką chwilę spoczęło na klawiaturze i czymś, co wyglądało jak panel sterowania. W ciemnościach i tak ledwo widziała poszczególne przyciski, nie wspominając o określeniu, czy te były jakkolwiek opisane. Na pewno nie widziała żadnego, który kolorem i kształtem jednoznacznie sugerowałby włączenie alarmu. W tamtej chwili nabrała pewności, że może jednak szybciej byłoby, gdyby z krzykiem przebiegła się korytarzami, ale nie miała na to czasu.
Przynajmniej nie mają kamer w sypialniach.
Przez chwilę miała ochotę histerycznie się roześmiać, dosłownie porażona tą myślą. Och, tak – to było najważniejsze! Spoglądała na ekrany, obserwowała puste korytarze i cieszyła, że Lana nie mogła co liczyć na darmowe porno w pokoju Marco. Cudownie!
Powiodła spojrzeniem dalej, próbując wypatrzeć cokolwiek podejrzanego. Znalazła jedną z kamer, usytuowaną niemalże na tę stronę dziedzińca, po której ćwiczyła razem z Marco, ale i na niej nie dostrzegła niczego podejrzanego – ani Castiela, ani… nikogo więcej. Jasne, że wiedział, gdzie uderzyć. Mieszka tutaj, uświadomiła sobie i tyle wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze gorzej. Nawet gdyby ktoś obserwował kamery, nie miałby szansy zaobserwować niczego podejrzanego. Obecność Castiela sama w sobie nie była niczym podejrzanym.
Eve potrząsnęła głową. Traciła czasu. Powinna stąd wyjść i poszukać pomocy w domu albo…
Nagły ruch na jednym z monitorów wystarczył, by przykuć uwagę kobiety. Okręciła głowę, wbijając wzrok w znajdujący się zaledwie pół metra od jej twarzy ekran. Na pierwszy rzut oka obraz nie przedstawiał niczego konkretnego – zwykłą klatkę schodową, którą sama nie tak dawno temu pokonywała, idąc raz z Marco na zewnątrz. Kąt ustawienia kamery pozwalał dostrzec zarówno szczyt schodów, jak i ciągnące się coraz niżej, delikatnie zakręcające stopnie. Widok sam w sobie nie miał niczego wyjątkowego…
Ale stojąca na samej górze postać jak najbardziej.
Cienista sylwetka spokojnie stałą w najwyżej położonym punkcie. W pierwszym odruchu Eveline pomyślała, że to jednak zmierzająca w swoją stronę Lana, zwłaszcza że postać była zbyt drobna, by pomylić ją z mężczyzną. Tyle że to nie było tak. Kiedy Eve przyjrzała się dokładniej, zrozumiała, że coś było nie tak – i że najpewniej miała do czynienia z dzieckiem – z drobną, co najwyżej dziesięcioletnią dziewczynką. Im dłużej patrzyła, tym łatwiej była w stanie wyobrazić sobie szczegóły; długie włosy, luźna koszula nocna i…
Vi.
Coś ścisnęło ją w gardle. Gdzieś w pamięci zamajaczyło wspomnienie postaci, którą spotkała na korytarzach – kogoś, kto tylko przypominał jej zmarłą przyjaciółkę z dzieciństwa. To nie Violet, warknęła na siebie w duchu, ale i tak nie była w stanie przestać patrzeć. Przez moment miała wręcz wrażenie, że postać przekręciła głowę tak, by spojrzeć wprost w kamerę – i również na Eve, zupełnie jakby poprzez urządzenie i ekran była w stanie dosięgnąć stojącej w oddalonej od domu stróżówce kobiety. Jakby patrzyła wprost na Eveline, tym samym podkreślając to, że dobrze wiedziała, iż była obserwowana.
Niemożliwe.
Tyle że równie nieprawdopodobnie brzmiało istnienie wampirów, demonów i cholera wie czego jeszcze. „Nekromancja nie jest taka dziwna” – dokładnie to usłyszałaby od Lany, gdyby ta była gdzieś obok. Niemalże słyszała spokojny ton, z jakim wampirzyca wypowiadała kolejne słowa, choć te wydawały się dochodzić gdzieś jakby z oddali. Cała uwaga Eve skupiała się tylko i wyłącznie na zjawie, która…
Zamknęła oczy. Zacisnęła je tak mocno, że aż zabolało, w duchu raz po raz powtarzając sobie, że to wyłącznie wyobraźnia. Nawet jeśli, to nie była Vi. Violet nie powiedziałaby jej przykrych rzeczy – nie jak istota, która najwyraźniej upodobała sobie jej kształty – zresztą nie miała powodów, by błąkać się akurat tutaj. Tego jednego Eve była więcej niż pewna.
Zamrugała, mimowolnie krzywiąc się, kiedy znów uderzył w nią blask z monitorów. Potrzebowała chwili, by na powrót skupić wzrok na tym pokazującym schody. Poczuła, że kamień spada jej z serca, kiedy nigdzie nie dostrzegła cienia. Zniknął, a może nigdy tak naprawdę go nie było – dokładnie tak, jak Eveline powtarzała sobie od samego początku.
Nie, to nie było tak.
Pomyłkę zrozumiała po kilku kolejnych sekundach. Wciąż jak urzeczona wpatrywała się w ekran, z opóźnieniem pojmując, co było nie tak. Kiedy już zrozumiała, umysł Eve początkowo odmówił prawidłowego zinterpretowania tego, co działo się na jej oczach.
Mechanizm obronny nie trwał długo, przez co i tak dopadło ją zrozumienie. Mimo wszystko nawet wtedy nie potrafiła opisać tego, co widziała. Pojęła, że postać Vi albo tego, co ją przypominało, wcale nie zniknęła. Nie do końca i nie w sposób, którego Eveline mogłaby oczekiwać.
W zamian cień raz po raz pojawiał się u szczytu schodów, by po chwili bez jakiegokolwiek ostrzeżenia stoczyć się w dół. Raz, drugi, trzeci… Niczym w jakiejś upiornej, niekończącej się pętli. Eveline wyraźnie widziała, jak drobna postać niezmiennie spada w ciemność, obijając się o stopnie – i to tylko po to, by po sekundzie znów pojawić się na samej górze. Wtedy cykl rozpoczynał się na nowo.
Upadek ze schodów. Skręcony kark.
– Nie…
Ledwo rozpoznawała własny głos. Chciała zareagować – zacząć krzyczeć albo odwrócić wzrok – ale nie była w stanie. Jej spojrzenie utkwione było w ekranie, nie dając kobiecie szansy na wyrwanie się z konieczności patrzenia na niekończącą się pętlę. Już nawet nie była w stanie myśleć o spadającym cieniu inaczej niż o umierającej Violet. Mogła co najwyżej patrzeć na jej śmierć – znów, znów i znowu.
Cofnęła się o krok. Nawet by tego nie zarejestrowała, gdyby w tym samym momencie nie potknęła się o coś, co musiało znajdować się na podłodze. Jak długa wylądowała na ziemi, lądując na twardej, zimnej posadzce. Już przynajmniej nie patrzyła na ekran, ale mimo tego i tak była w stanie przywołać w pamięci każdy szczegół zapętlonego obrazu – góra, upadek, dół. Góra…
Dość.
Całym ciałem Eve wstrząsnął gwałtowny dreszcz. Spazmatycznie chwytając oddech i ledwo powstrzymując się od płaczu, z trudem dźwignęła się na łokciach. Dłonie raz po raz zaciskała w pięści, rozluźniając uścisk tylko po to, by wygodniej wesprzeć się przy siadaniu.
Właśnie wtedy jej palce natrafiły na coś, czego nie zauważyła wcześniej. Coś czerniło się na posadzce – podłużny kształt, o który musiała się potknąć.
Rozciągnięte na ziemi ciało.
Tym razem krzyknęła. To był krótki, zdławiony dźwięk, przypominający raczej szloch niż cokolwiek innego. Poderwała się do siadu, instynktownie próbując odsunąć. Zabrakło jej tchu, kiedy plecami uderzyła w stojące w pobliżu obrotowe krzesło – puste po tym jak dotychczas zajmująca je osoba osunęła się na ziemię.
Kiedy pierwszy szok minął, w ciemnościach dostrzegła nie tylko kształt ciała, ale też rozrzucone wokół twarzy długie włosy. Rzucany przez ekrany blask był nikły, ale Eveline i tak była gotowa przysiąc, że widziała złociste kosmyki.
– Lana… Lana! – załkała, całkiem wytrącona z równowagi.
Ręce wciąż jej drżały, kiedy odważyła się przesunąć bliżej. Natychmiast spróbowała odwrócić kobietę na plecy. Wtedy też zdołała w końcu dostrzec jej bladą twarz i zamknięte oczy. Coś wystawało z jej piersi – nieruchomej, co utwierdziło Eve w przekonaniu, że wampirzyca nie oddychała. Ten widok sprawił, że znów zapragnęła krzyczeć i szlochać, choć zdecydowanie nie zamierzała sobie na to pozwolić.
Zesztywniałe palce zacisnęła wokół drewnianej powierzchni. Ignorując wszystkie zasłyszane przez lata informacje o tym, że nigdy nie należało usuwać ciała obcego z rany, szarpnięciem wyrwała kołek z piersi Lany. Kobieta zaczerpnęła tchu, ale nie otworzyła oczu; wciąż pozostawała nieprzytomna.
Eveline pociągnęła nosem, próbując zapanować nad szlochem. Dzięki Bogu… Nerwowym ruchem otarła twarz, po czym odgarnęła włosy z twarzy, przytrzymując je, kiedy nachyliła się nad Laną. Słyszała cichy, ale jednak obecny oddech – inny niż jej własny. Uznała to za dobry znak, o ile cokolwiek w tym szaleństwie miało prawo okazać się choćby poprawne.
Krew. Nie wierzyła, że w ogóle o tym myślała, ale jakoś nie wątpiła, że właśnie to miało szansę pomóc. W pierwszym odruchu przycisnęła nadgarstek do ust Lany, podświadomie czekając aż ta nagle się poderwie i rozszarpie jej rękę, wgrywając się w żyłę, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Musiała wymyślić coś innego.
– Zaczekaj tutaj – wymamrotała, zupełnie jakby Lana mogła ją usłyszeć. Choć wciąż roztrzęsiona, Eve bez trudu dźwignęła się na równe nogi. – Zaraz wracam.
Nie doczekała się pomruku zgody, ale to już nie było ważne. Za wszelką cenę starając się nie patrzeć w stronę pokazującego klatkę schodową ekranu, dopadła do drzwi. W chwili, w której wypadła na zewnątrz, dotarło do niej, że w dłoni wciąż kurczowo ściskała wyrwany z piersi Lany kołek.
Na drżących nogach ruszyła ku rezydencji. Musiała znaleźć Liama i przyprowadzić go do stróżówki. A potem do Marco. W tamtej chwili był jej jedyną nadzieją, zwłaszcza że jako jedyny wiedział na czym stali. Teraz przynajmniej miała więcej nadziei, jeśli chodziło o obrażenia Marco. Skoro Castiel nie zabił Lany, to znaczyło, że…
Bardziej wyczuła niż faktycznie zauważyła ruch za plecami. Napędzana adrenaliną, wciąż bliska ataku paniki, Eveline bez zastanowienia okręciła się na pięcie.
Choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, nawet nie zawahała się przed zagłębieniem kołka w piersi niespodziewającej się ataku Aurory.
– Och… – wyrwało się kobiecie.
Nagle znalazły się twarzą w twarz, tak blisko, że Eve była w stanie poczuć bijące od byłej przyjaciółki ciepło. Na twarzy wampirzycy odmalował się szok.
Zaraz po tym oczy uciekły jej w tył głowy i straciła przytomność.
Eveline oddychała szybko i płytko. Castiel, Aurora… Co do cholery?, pomyślała w oszołomieniu, próbując poukładać elementy układanki, ale nie była w stanie. W oszołomieniu spojrzała na utkwiony w piersi kobiety kołek, jednocześnie na drżących nogach odsuwając się od nieruchomego ciała. Miała szczęście – cholerne szczęście – ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej.
Z cichym jękiem oparła się o rosnące w pobliżu drzewo. Niewiele brakowało, po prostu osunęła się wzdłuż pnia, skuliła w cieniu i zaczęła płakać. I tak czuła spływające po policzkach łzy, ale to działo się jakby poza nią – odległe i pozbawione znaczenia.
Wciąż czuła się jak we śnie, kiedy cudze ramiona bezceremonialnie owinęły się wokół jej talii, szarpnięciem wyrywając ze względnie bezpiecznego schronienia. Na karku poczuła ciężki, gorący oddech.
– Dobry wieczór, mademoiselle.
Ja nic nie wiem, nie pytajcie. Po prostu to tutaj zostawię.

2 komentarze:

  1. O, kurde, o, kurde, o, kurde. Nie spodziewałam się tak mocnego, emocjonującego i pełnego napięcia rozdziału. Uważam, że wyszedł ci naprawdę wspaniałe i żadna popularna pisarka nie powstydziłaby się takiej pracy.
    Bardzo plastycznie opisałaś wszystkie sceny, aż sama czułam emocje Eve. Początkowo myślałam, że to castiel został zaatakowany, a ty po prostu doskonale mnie zawiodłaś.
    Scena z Vi była tak przerażająca, że niemal czułam ciarki. Obraz jednocześnie hipnotyzujący i straszny - góra, dół, góra, dół.
    Swoją drogą intryguje mnie ta postać, kim jest i czego właściwie chce.
    Oj, już myślałam, że poświecisz Lanę w tym rozdziale, ale na szczęście nie, bo bardzo ją lubię i mam wrażenie, że jej historia nie została jeszcze do końca opowiedziana.
    Castiel, Aurora i... Drake? Jestem pewna, że tam wchodzi Drake ubrany cały na czarno. Dawno go nie było, a pasuje jak ulał do tej sceny. Stawiam, że Cass zrobił deal na wolność Kateriny czy coś w tym stylu. Myślę, że dla niej byłby skłonny zdradzić brata.
    Poza tym głęboko wierzę, że Liam nie dał się podejść, a Lana niedługo wstanie i razem będą walczyć o wolność. Chociaż kojarzy mi się z coś z prologu jak Eve chyba idzie przez jakiś tłum wampirów czy demonów i widzi kogoś, kto ją zdradził, dlatego nie wykluczam opcji, że zamiast odsieczy zostanie gdzieś zabrana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, dziękuję! Pamiętam pisanie tego rozdziału. Nie ukrywam, siedziałam jak zahipnotyzowana, prawie jak Eve, kiedy obserwowała zapętloną scenę na kamerach. Mało kiedy wciągam się aż do tego stopnia, więc nie ukrywam, że miałam poczucie, że chyba właśnie odwaliłam coś dobrego. Cieszę się, że to nie tylko moje wrażenie. ;>
      Lany w życiu bym nie tknęła! Przynajmniej jeszcze nie (A może wcale? Nie zdradzę!). Jej historia tak naprawdę dopiero ujrzy światło dzienne. I po cichu liczę, że to będzie kolejne zaskoczenie. Bo i na to czekam od dawna.
      I… chyba tyle. Co do reszty, wierzę, że przekonasz się sama. Pokornie proszę o wybaczenie. :D

      Usuń