Eveline
– Gotowa?
Ani
trochę.
–
Oczywiście.
Maco
spojrzał na nią dziwnie. Na jego ustach pojawił się nieco tylko pobłażliwy
uśmiech, co jedynie utwierdziło Eve w przekonaniu, że wampir dobrze
wiedział, co takiego czuła. Och, ewentualnie jak zwykle siedział jej w słowie,
bo „myślała za głośno”. Nie żeby w końcu dowiedziała się, co to w ogóle
znaczyło.
Ugryzła się
w język, w ostatniej chwili powstrzymując przed powiedzeniem czegoś,
czego jak nic przyszłoby jej żałować. Co prawda nie sądziła, że mężczyzna
mógłby ją skrzywdzić, ale lepiej było nie prowokować kogoś, z kim
zamierzało się walczyć. Nie żeby podejrzewała, że w ogóle miała
jakiekolwiek szanse, zwłaszcza przy pierwszej próbie, ale dodatkowe siniaki nie
brzmiały jak coś, z czym chciała zakończyć ten wieczór.
– Skąd ten
zadziwiający brak wiary, lilan? – usłyszała i tyle wystarczyła, by wyrwało
jej się poirytowane prychnięcie. Tak, jednak siedział jej w głowie.
– Oboje wiemy,
że mógłbyś połamać mi kości.
Brwi Marco
powędrowały ku górze.
– Nie
czerpię przyjemności z łamaniu kości przypadkowym osobom, zwłaszcza kobietom
– stwierdził, brzmiąc przy tym niemalże na urażonego. – Na początek i tak
chcę tylko sprawdzić, ile potrafisz.
W tamtej
chwili sama nie była pewna czy się śmiać, czy może płakać. Nagle zwątpiła w to,
czy zgodzenie się na te lekcje faktycznie stanowiło rozsądne posunięcie. Z jednej
strony tego potrzebowała – wiedziała to od chwili, w którym znalazła się w tym
domu. Łatwość z jaką Liam odebrał jej kołek, kiedy odważyła się na niego zamachnąć,
mówiła sama za siebie. Pozostawanie bezbronną w sytuacji, w której
wszyscy wokół wydawali się na nią polować, było niczym życzenie śmierci, jednak
z drugiej strony…
Podejrzliwie
zmrużyła oczy, dla pewności po raz wtóry przyglądając się Marco. Kolejny raz
przyłapała się na tym, że nie była w stanie wytrzymać spojrzenia jego
lśniących, błękitnych tęczówek. Jakby tego było mało, nawet gdy nie spoglądała bezpośrednio
na mężczyznę, była w stanie przywołać szczegóły jego wyglądu – rysy twarzy
czy to, w jaki sposób mięśnie rysowały się pod ubraniem. Miała dość czasu,
by się z nimi zapoznać, zresztą wciąż nie docierało do niej, że dopiero co
trwała w uścisku Marco, zanosząc się szlochem i próbując poukładać w głowie
to, czego dowiedziała się o jego przeszłości.
Wampir nie
tracił czasu. Szybko doszedł do siebie, dołączając do niej, gdy tylko na
zewnątrz zaczęło się ściemniać, a on się obudził. Co prawda wciąż wyglądał
blado, ale poza tym w żaden sposób nie nawiązał do tego, co zaszło między
nimi w sypialni. Możliwe, że tak było lepiej. No i wydawał się być w dobrym
nastroju, na początek proponując wspólną kolację (albo śniadanie – w tym
miejscu łatwo było się pogubić). Nie mogła powstrzymać się od wywracania oczami,
kiedy skończyli z filiżankami kawy – porcelanowymi, zdobionymi i (a
jakże!) ze spodeczkami.
Aż w końcu
wylądowali tutaj. Teraz stała przed nim, w głowie mając hasło, które w pełni
naturalnie wypłynęło z ust Marco – nauka walki – i próbując
przypomnieć sobie, co powinno się zrobić z rękami.
Cholera,
mogła przewiedzieć, że to się tak skończy. Porwał ją, opowiedział o swojej
rodzinie, a na koniec nakopie do tyłka, by zatrzeć chwilę słabości. A wszystko
to z uprzejmym uśmiechem na ustach.
Jak na
zawołanie kąciki ust mężczyzny drgnęły, unosząc się ku górze.
Tak. Definitywnie
myślała za głośno.
– Nad tym
też możemy popracować. Później wyjaśnię ci, o co nam chodzi – obiecał
Marco, spoglądając na nią z zaciekawieniem. – Zaczynaj.
Zamrugała,
przez moment niepewna, co sądzić o dalszym ciągu jego wypowiedzi. Zacisnęła
dłonie w pięści tylko po to, by po chwili poluzować uścisk i pozwolić
ramionom swobodnie opaść wzdłuż ciała.
– Co
proszę?
– Zaczynaj –
powtórzył usłużnie Marco. – Walka zwykle wymaga kontaktu fizycznego. Wychodzę z założenia,
że dużo prościej nauczyć się tego na żywioł i w praktyce… Po prostu mnie
zaatakuj. Ja będę się bronić.
– Żartujesz
sobie – wymamrotała, ale po wyrazie jego twarzy poznała, że był poważny. Nie żeby
kiedykolwiek nie był. – Co przed chwilą mówiłam o łamaniu kości?
– Wolisz
dać sobie spokój i pójść na drugą kawę?
Tym razem
ją prowokował i nie miała co do tego wątpliwości. Kiedy pozwalał sobie na
więcej swobody, przebywanie z nim było dużo prostsze. Wtedy też do Eveline
dotarło, że wcale nie czuła się zaniepokojona perspektywą tego, co jej sugerował.
Oczywiście, że by jej nie skrzywdził. Nie w tym leżał problem, bo choć
wampir bez wątpienia byłby w stanie zablokować każdy jej cios, zanim w ogóle
zastanowiłaby się, gdzie powinna celować, nie wyobrażała sobie, żeby miał w planach
dotkliwie ją uszkodzić. Och, wręcz przeciwnie. Tak naprawdę martwiła się
wyłącznie o to, że zrobi z siebie idiotkę.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Tym razem nie miała nawet kołka, nie wspominając o tym,
że Marco niekoniecznie był osobą, której miała ochotę dać w twarz.
Potrzebowała chwili, aby otrząsnąć się na tyle, by zdobyć się na jakikolwiek
ruch. Przesunęła się bliżej, z wolna pokonując dzielącą ich odległość i stając
tuż przed nim. Raz jeszcze zmierzyła wampira wzrokiem, tym razem nie tyle
śledząc rysy jego twarzy czy sylwetkę, ale chcąc zyskać na czasie i… zacząć
myśleć bardziej strategicznie. Pocieszające było to, że Marco – choć od niej
wyższy – nie porażał muskulaturą tak, by zaczęła się obawiać, że mógłby ją
zmiażdżyć.
Jęknęła w duchu.
Co tak naprawdę miała do stracenia…?
Uniosła ręce,
zaciskając dłonie w pięści. Było prościej, kiedy w panice szukała sposobu,
by zranić Aurorę, w roli broni używając pierwszej rzeczy, która znalazła się
w zasięgu jej rąk. W tamtej chwili jednak czuła się jak idiotka,
nieudolnie próbując przybrać pozycję, która choć trochę przypominałaby bojową.
Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, w jaki sposób powinna go uderzyć…
Palce Marco
zacisnęły się na jej pięści, ledwo tylko gwałtownie wyprostowała rękę w łokciu,
wymierzając cios w jego twarz. Taki przynajmniej miała plan, bo kiedy
przyszło co do czego, wycelowała w pierś. To, że w rzeczywistości nie
chciała go uderzyć, było aż nadto oczywiste.
– Jeszcze
raz. Nie żałuj sobie – zachęcił Marco. Uśmiechał się, ale nie w sposób,
który sugerowałby, że próbował sobie z niej kpić. Eveline miała wrażenie,
że na początek i tak nie spodziewał się niczego innego. – Nic mi się
przecież nie stanie.
–
Oczywiście, że nie. Jesteś wampirem.
Brwi
wampira powędrowały ku górze.
– Więc w czym
problem?
Nie
odpowiedziała. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, po czym – próbując zachować
resztki godności – raz jeszcze spróbowała wymierzyć mu jakiś sensowny cios. Tym
razem nawet się nie uchylił, nie wspominając o jakichkolwiek oznakach
niezadowolenia z tego, że po prostu zatoczyła się i wylądowała w jego
ramionach. Eveline wydała z siebie sfrustrowany jęk, po czym oparła czoło o tors
Marco, wtulając twarz w materiał swetra.
– Okej,
pośmialiśmy się, miło było, a teraz chodźmy do środka. Poddaję się –
oznajmiła, wbijając wzrok w pokrywającą dziedziniec trawę.
W tamtej
chwili błogosławiła fakt, że Liam wciąż przesiadywał u boku Belli. Swoją
drogą, podziękował, kiedy przyniosła mu krew. Chyba nawet go rozbawiła, trzymając
naczynie koniuszkami palców i w znaczącej odległości od twarzy, przez
całą drogę udając, że wcale nie pokusiła się o coś tak szalonego, jak
podgrzewanie posoki w mikrofalówce. Prawie na pewno dostrzegła błysk w oczach
wampira, zanim znów bezceremonialnie zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Lanę
widziała zaledwie przez chwilę, kiedy ta natknęła się na nią i Marco, gdy
raz jeszcze rozsiedli się na tarasie – tak po prostu, jakby wizyta Caine’a nie
miała miejsca. Ktoś wprawnie uprzątnął zniszczenia, łącznie ze śladami krwi,
tak jak na odchodne sugerował Liam. Jedynie zmniejszona liczba krzeseł stanowiła
subtelną wskazówkę tego, że wydarzyło się coś wartego uwagi. Początkowo Eve
czuła się przez to nieswojo, ale jej towarzysz zachowywał się tak swobodnie,
jakby podobne ekscesy przytrafiały mu się na co dzień. Możliwe, że w przypadku
wampirów w istocie tak było, ale jakaś cząstka Eveline wciąż odmawiała
zaakceptowania wszystkich faktów. Czasami prościej było nie wiedzieć.
Poza tym nigdzie
nie widziała Castiela. Nie miała pewności czy to dobrze.
– W ten
sposób daleko nie zajdziemy. – Głos Marco wystarczył, by wyrwać ją z zamyślenia.
Poderwała głowę w chwili, w której dłonie wampira zacisnęły się na
jej ramionach, nie pozostawiając kobiecie innego wyboru, jak tylko się odsunąć.
– W takim razie rozwiążemy problem inaczej…
Nie miała
okazji, by zastanowić się, co kryło się za tym stwierdzeniem. Marco dał jej
zaledwie chwilę na odskoczenie, kiedy bezceremonialnie ruszył w jej
stronę. Oczy Eveline rozszerzyły się, gdy nieśmiertelny skoczył ku niej – w pełni
ludzkim tempem, ale i to wystarczyło, by przyprawić ją o palpitację
serca. Instynktownie uchyliła się, kiedy zamachnął się, próbując powalić ją na
ziemię. Nawet nie przypuszczała, że będzie do tego zdolna, ale kiedy przyszło
co do czego, jej ciało okazało się dobrze wiedzieć, co robić. Znów uskoczyła,
trochę jak we wcześniej przygotowanym układzie tanecznym, kiedy to partnerka
dostosowywała się do wyuczonych ruchów swojego towarzysza.
Tyle że to
nie był taniec, a oni tego nie ćwiczyli. Eveline jęknęła, kiedy Marco bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia zmaterializował się tuż za nią, zdecydowanym ruchem
obejmując od tyłu. Gdyby tylko zechciał, mógłby przetrącić jej kark albo…
wgryźć się wprost w odsłonięte gardło. Wyraźnie czuła jego ciepły, miarowy
oddech na szyi.
– Sama
widzisz, że to nie takie trudne – usłyszała tuż przy uchu, ale skupienie się na
poszczególnych słowach okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli Eveline
mogłaby myśleć.
– Co, do
cholery…? – wyrwało jej się.
Uświadomiła
sobie, że drży, bynajmniej nie ze strachu. Co prawda obecność pary kłów miała w sobie
coś, co z łatwością było w stanie przyprawić o dreszcz
niepokoju, ale to nie na tym skupiała się cała uwaga Eve. Jej myśli wirowały,
próbując nadążyć nad tym, co właśnie się wydarzyło. Zareagowała na atak Marco,
oczywiście, ale we własnych ruchach wyczuwała coś, czego nie rozumiała. To było
coś więcej niż tylko zaskoczenie i adrenalina, które sprawiły, że zamiast
stać jak ten kołek, jednak zdecydowała się obronić. Nie rozumiała, w czym
tak naprawdę leżała różnica, ale…
– To moja
krew – wyjaśnił usłużnie Marco. – Wciąż działa… Nawet lepiej niż
przypuszczałem.
Serce Eve zabiło
szybciej, tym razem w odpowiedzi na myśl, która na ułamek sekundy wdarła się
do jej umysłu. Szlochający Castiel, nacisk kłów i momentu, w którym wampir
w panice karmił ją swoją krwią… Potrząsnęła głową, po czym w pośpiechu
odsunęła się od Marco, robiąc wszystko, byleby skupić uwagę na czymś innym. To
nie było coś, o czym chciała rozmawiać i to nie tylko dlatego, że niejako
musiałaby się przyznać, że przyszło jej napić się również z jego brata.
– Spróbujmy
jeszcze raz – wymamrotała, starając się zabrzmieć jak najspokojniej, ale przyszło
jej to z trudem.
– Eve? –
zmartwił się. – Wszystko gra? Jeśli znów zrzucam na ciebie za dużo…
– Nie
potrzebuję, żebyś prowadził mnie za rękę – zniecierpliwiła się. Mimo wszystko
jej słowa zabrzmiały ostrzej niż zamierzała. Odchrząknęła, za wszelką cenę próbując
nad sobą zapanować. – Pośpiesz się, zanim zmienię zdanie.
Nie
odpowiedział, ale to nie miało znaczenia. Tym razem zaatakowanie go przyszło
jej dużo łatwiej, być może dlatego, że już wiedziała, czego powinna się
spodziewać. Przez chwilę jeszcze czuła na sobie niepewne spojrzenie Marco, ale
wszystko zmieniło się w chwili, w której oboje skoncentrowali się na
walce. Nie była zaskoczona, że z lekkością unikał jej ruchów – tego, jak
próbowała naśladować jego wcześniejsze próby pochwycenia jej. W którymś
momencie znów spróbowała wymierzyć mu cios w twarz, ale zablokował go z taką
łatwością, jakby miał do czynienia z ogarniętym szałem dzieckiem, nie zaś
potencjalnym przeciwnikiem. To jedynie bardziej ją rozjuszyło, zwłaszcza że
robiła wszystko, by również samej sobie udowodnić, że wiedziała, co robił.
Skoczyła na
niego niczym rozjuszona kotka. Tym razem nie tylko zaatakowała go pięściami,
ale też spróbowała kopnąć, jednak pochwycił jej nogę w powietrzu, zanim ta
w ogóle znalazła się powyżej jego pasa. Eveline zachwiała się, nagle
tracąc równowagę, ledwo tylko Marco lekko ją odepchnął. Boleśnie wylądowała na
ziemi, nad sobą widząc wyłącznie rozpromienioną twarz pochylonego nad nią
wampira.
– Nigdy tak
nie rób, jeśli nie masz podparcia. Atakowanie na oślep to żadna sztuka –
stwierdził, wyciągając ku niej rękę.
Zignorowała
zaoferowaną jej dłoń, w pośpiechu w pojedynkę zbierając się z ziemi.
Marco jedynie wywrócił oczami, ale nie protestował, obserwując jej nieudolne
próby zachowania resztek godności. Zniecierpliwionym ruchem poprawiła włosy,
odgarniając z czoła kilka niesfornych kosmyków, które wymknęły się spod
gumki, którymi niedbale spięła je przed treningiem. Rozpuszczone włosy i ruch
nie brzmiały jak szczególnie dobre połączenie, ale najwyraźniej kiedy w grę
wchodził doświadczony wampir, wcześniejsze przygotowanie i tak nie miało
znaczenia. Marco wygrywał i to nawet wtedy, gdy dawał jej fory, specjalnie
dostosowując się do jej tempa.
– Nie mógłbyś
mi dawać tych złotych rad, zanim się poobijam? – obruszyła się, rzucając mu
poirytowane spojrzenie.
Wampir
jedynie się uśmiechnął.
– Tak jest
ciekawiej. Zresztą pamiętasz, co mówiłem o praktycznych lekcjach? –
Wzruszył ramionami. – Walki nie da się nauczyć z suchych regułek.
Przynajmniej ja nigdy sobie tego nie wyobrażałem.
– „Nie
próbuj nakopać mi do dupy, póki nie potrafisz ustać na nogach”. Dla mnie to
dobra rada. Taka, która potrafi zaoszczędzić sporo siniaków – dodała,
przeciągając się.
Sama nie
była pewna, co bolało bardziej – napięte mięśnie czy potłuczone ego. Z trudem
powstrzymała grymas, słysząc melodyjny śmiech Marco. Z drugiej strony,
dobrze było widzieć go w takim stanie – rozluźnionego, pogodnego i w niczym
nieprzypominającego mężczyzny, którego trzymała w ramionach, szlochając
jak dziecko i zapewniając, że wszystko będzie w porządku.
– Dopiero
zaczęliśmy – wyjaśnił pojednawczym tonem Marco. – Rozluźniłaś się, kiedy pokazałem
ci, że masz zdać się na instynkt. To dobry początek.
Nie była
pewna, czy podziela jego entuzjazm. Wiedziała, że nie nauczy się wszystkiego w pięć
minut i przy jednym zaledwie posiedzeniu, ale sytuacja i tak zaczęła
ją frustrować. Podejście Marco pomagało, tak jak i to, że mężczyzna dawał
jej czas, ale wcale nie czuła się dzięki temu pewniej. To, że czuła się, jakby
oczekiwał od niej czegoś, czego i tak nie miała być w stanie
opanować, nie pomagało.
– Mówisz
tak, jakbym mogła cokolwiek osiągnąć i to nawet z twoją krwią –
rzuciła bez przekonania, krzyżując ramiona na piersiach.
– Nie
uczyłbym cię, gdybym sądził, że tracimy czas.
Prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać.
– Jestem człowiekiem
– przypomniała. Dobry Boże, do czego to doszło, bym musiała komukolwiek o tym
mówić, pomyślała w oszołomieniu. Tym dziwniejsze było to, że niejako
zaczynała do takiego stanu rzeczy przywykać. Coś, co kiedyś w ogóle nie
przeszłoby jej przez usta, teraz powodowało wyłącznie dyskomfort. – Jakie mam szanse
w walce z wampirem albo demonem, co?
– Moim
zdaniem dość spore. Łowcy mają się całkiem nieźle – stwierdził Marco takim
tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.
Z wrażenia
omal nie potknęła się o własne nogi. Natychmiast przeniosła wzrok na wampira,
przez chwilę niepewna czy przypadkiem się nie przesłyszała.
– Czekaj… Co?
– Gwałtownie zaczerpnęła powietrza. – Łowcy…
– Haven
jest pełne tajemnic – przerwał jej natychmiast wampir. – Eve, na Boga…
Oczywiście, że nie jesteś jedyną, która wie. Ludzie bywają krótkowzroczni, ale
to nie oznacza, że są ślepi. Istniejemy my, istniejecie i wy. Zawsze
mieliście skłonność do przeciwstawiania się temu, czego nie rozumiecie.
– Znów mówisz
o mnie jak o jakimś obcym gatunku – obruszyła się. Natychmiast
przesunęła się bliżej Marco. – Ale serio… Łowcy? Tacy z kołkami i wodą
święconą?
– Tak. I krzyżem
na łańcuszku – dodał, tym razem bez wątpienia sobie z niej żartując.
– Wolałam,
kiedy nie miałeś poczucia humoru.
Kąciki ust
wampira momentalnie powędrowały ku górze.
– Zawsze
miałem poczucie humoru. Zresztą sama chciałaś, żebym zaczął zachowywać się mniej
formalnie, pamiętasz?
– Cofam –
wycedziła przez zaciśnięte zęby. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Nie
zmieniaj tematu, Marco. Co z tymi łowcami?
– A co
ma być? Funkcjonują i to od zawsze. Trafiłaś z tymi kołkami, chociaż
ostatnio preferują bardziej… nowoczesne metody – przyznał wampir po chwili
zastanowienia. W zamyśleniu przekrzywił głowę. – Srebrne kule są
niebezpieczne, ale strzelanina w środku miasta, na dodatek tak spokojnego
jak Haven, to dość słaby scenariusz. Więc preferują kuszę.
– Kusze…
– To jak
kołek w serce… Wiesz, że pobladłaś? – Marco niemalże troskliwym gestem
ujął ją za obie dłonie. – Wróćmy do środka, co? Wystarczy jak na jeden wieczór…
Swoją drogą, sama pytałaś – zauważył przytomnie. – A ja nie odpowiedziałem
tylko po to, by cię zdenerwować. Zauważ, że to też są ludzie. I to na
dodatek tacy, którzy nigdy nie skosztowali wampirzej krwi. Wielu z nich
jest całkiem niezłych, jeśli chodzi o walkę wręcz i to nawet w starciu
z wampirem. Jeśli wiesz, co robisz i wykorzystasz element zaskoczenia,
masz szansę zrekompensować nawet brak wyostrzonych zmysłów.
– Dopiero
to zabrzmiało jak jakaś złota rada – wymamrotała w oszołomieniu.
Doczekała
się wyłącznie kolejnego z jego uprzejmych uśmiechów. Chwilę później obie
dłonie Marco wylądowały na jej policzkach. Zamknęła oczy, pozwalając, żeby jej
dotykał, raz po raz przesuwając kciukami po skórze. Chcąc nie chcąc rozluźniła
się, poddając zarówno dotykowi wampira, jak i bijącego od niego spokoju.
Na moment
zamarła w oczekiwaniu, licząc na to, że mężczyzna posunie się dalej.
Zadrżała, kiedy jego wargi musnęły czubek jej głowy. To nie był pocałunek,
jakiego oczekiwała, ale i tak znaczył więcej, niż mogłaby przypuszczać.
Miała wrażenie, że to, co wywiązało się między nią a Marco wciąż było
niepewne, bardzo niestabilne i kruche. W którymś momencie zaczęli
pędzić przed siebie, docierając do etapu, który zarazem obojgu z nich odpowiadał,
jak i sprawiał, że nie mieli pewności, co zrobić dalej. Czuła się, jakby
wciąż stąpała po cienkim lodzie, wciąż licząc się z tym, że powierzchnia
pod jej stopami za którymś razem mogłaby się zarwać.
Z wolna uniosła
głowę – w znaczącym, zachęcającym geście. Otworzyła oczy, chcąc spojrzeć w jasne
tęczówki Marco, ale nie miała po temu okazji. Zauważyła jedynie, że wampir
zesztywniał, z wyraźnym niepokojem spoglądając na coś gdzieś za jej
plecami.
Na kogoś.
Odwróciła się,
instynktownie napinając mięśnie. Serce zabiło jej szybciej, gdy dostrzegła zmierzającą
ku nich postać, zwłaszcza że momentalnie ją rozpoznała. W normalnym
wypadku spięłaby się na widok Castiela, oczekując kolejnych złośliwości i pełnych
wyższości spojrzeń, ale tym razem wszystko było inne. I nie chodziło tylko
o to, że ostatnim razem widziała go w co najmniej niekomfortowej
sytuacji.
– Castiel?
Hej, co się stało? – zapytał natychmiast Marco.
Wystarczyła
chwila, by ruszył ku bratu. Błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość,
dosłownie materializując się u boku wampira w chwili, w której ten
nieznacznie się zachwiał. Był blady – bardziej niż zazwyczaj – jednak to nie to
najbardziej wytrąciło Eveline z równowagi.
Jej uwagę
momentalnie przykuła krew. Wyraźnie widziała ją nie tylko na ubraniu, ale również
dłoniach i twarzy Castiela. Wciąż świeża, słodko pachnąca i znajoma,
choć do kobiety nie od razu dotarło, że w ogóle była w stanie ją
rozpoznać.
Ale
wiedziała.
Jego
krew…
– Cass… Castiel,
co jest? – doszedł ją coraz bardziej zniecierpliwiony głos wyraźnie poruszonego
Marco. Wampir chwycił brata za ramiona, szarpnięciem stawiając go do pionu. Eve
nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej próbował skracać jego imię. –
Co się stało? – zapytał po raz wtóry.
Tyle że
Castiel nie słuchał. Przez chwilę tkwił w bezruchu, obojętny na kolejne
słowa i gesty Marco. On po prostu wpatrywał się w brata bezmyślnym, pozbawionym
emocji wzrokiem.
Wszystko
zmieniło się w momencie, w którym z jego ust padło jedno, jedyne
słowo.
–
Przepraszam.
No to… Kto ma ochotę na finał? C:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz