8/16/2019

☾ Rozdział LXXV

Eveline
– Gotowa?
Ani trochę.
– Oczywiście.
Maco spojrzał na nią dziwnie. Na jego ustach pojawił się nieco tylko pobłażliwy uśmiech, co jedynie utwierdziło Eve w przekonaniu, że wampir dobrze wiedział, co takiego czuła. Och, ewentualnie jak zwykle siedział jej w słowie, bo „myślała za głośno”. Nie żeby w końcu dowiedziała się, co to w ogóle znaczyło.
Ugryzła się w język, w ostatniej chwili powstrzymując przed powiedzeniem czegoś, czego jak nic przyszłoby jej żałować. Co prawda nie sądziła, że mężczyzna mógłby ją skrzywdzić, ale lepiej było nie prowokować kogoś, z kim zamierzało się walczyć. Nie żeby podejrzewała, że w ogóle miała jakiekolwiek szanse, zwłaszcza przy pierwszej próbie, ale dodatkowe siniaki nie brzmiały jak coś, z czym chciała zakończyć ten wieczór.
– Skąd ten zadziwiający brak wiary, lilan? – usłyszała i tyle wystarczyła, by wyrwało jej się poirytowane prychnięcie. Tak, jednak siedział jej w głowie.
– Oboje wiemy, że mógłbyś połamać mi kości.
Brwi Marco powędrowały ku górze.
– Nie czerpię przyjemności z łamaniu kości przypadkowym osobom, zwłaszcza kobietom – stwierdził, brzmiąc przy tym niemalże na urażonego. – Na początek i tak chcę tylko sprawdzić, ile potrafisz.
W tamtej chwili sama nie była pewna czy się śmiać, czy może płakać. Nagle zwątpiła w to, czy zgodzenie się na te lekcje faktycznie stanowiło rozsądne posunięcie. Z jednej strony tego potrzebowała – wiedziała to od chwili, w którym znalazła się w tym domu. Łatwość z jaką Liam odebrał jej kołek, kiedy odważyła się na niego zamachnąć, mówiła sama za siebie. Pozostawanie bezbronną w sytuacji, w której wszyscy wokół wydawali się na nią polować, było niczym życzenie śmierci, jednak z drugiej strony…
Podejrzliwie zmrużyła oczy, dla pewności po raz wtóry przyglądając się Marco. Kolejny raz przyłapała się na tym, że nie była w stanie wytrzymać spojrzenia jego lśniących, błękitnych tęczówek. Jakby tego było mało, nawet gdy nie spoglądała bezpośrednio na mężczyznę, była w stanie przywołać szczegóły jego wyglądu – rysy twarzy czy to, w jaki sposób mięśnie rysowały się pod ubraniem. Miała dość czasu, by się z nimi zapoznać, zresztą wciąż nie docierało do niej, że dopiero co trwała w uścisku Marco, zanosząc się szlochem i próbując poukładać w głowie to, czego dowiedziała się o jego przeszłości.
Wampir nie tracił czasu. Szybko doszedł do siebie, dołączając do niej, gdy tylko na zewnątrz zaczęło się ściemniać, a on się obudził. Co prawda wciąż wyglądał blado, ale poza tym w żaden sposób nie nawiązał do tego, co zaszło między nimi w sypialni. Możliwe, że tak było lepiej. No i wydawał się być w dobrym nastroju, na początek proponując wspólną kolację (albo śniadanie – w tym miejscu łatwo było się pogubić). Nie mogła powstrzymać się od wywracania oczami, kiedy skończyli z filiżankami kawy – porcelanowymi, zdobionymi i (a jakże!) ze spodeczkami.
Aż w końcu wylądowali tutaj. Teraz stała przed nim, w głowie mając hasło, które w pełni naturalnie wypłynęło z ust Marco – nauka walki – i próbując przypomnieć sobie, co powinno się zrobić z rękami.
Cholera, mogła przewiedzieć, że to się tak skończy. Porwał ją, opowiedział o swojej rodzinie, a na koniec nakopie do tyłka, by zatrzeć chwilę słabości. A wszystko to z uprzejmym uśmiechem na ustach.
Jak na zawołanie kąciki ust mężczyzny drgnęły, unosząc się ku górze.
Tak. Definitywnie myślała za głośno.
– Nad tym też możemy popracować. Później wyjaśnię ci, o co nam chodzi – obiecał Marco, spoglądając na nią z zaciekawieniem. – Zaczynaj.
Zamrugała, przez moment niepewna, co sądzić o dalszym ciągu jego wypowiedzi. Zacisnęła dłonie w pięści tylko po to, by po chwili poluzować uścisk i pozwolić ramionom swobodnie opaść wzdłuż ciała.
– Co proszę?
– Zaczynaj – powtórzył usłużnie Marco. – Walka zwykle wymaga kontaktu fizycznego. Wychodzę z założenia, że dużo prościej nauczyć się tego na żywioł i w praktyce… Po prostu mnie zaatakuj. Ja będę się bronić.
– Żartujesz sobie – wymamrotała, ale po wyrazie jego twarzy poznała, że był poważny. Nie żeby kiedykolwiek nie był. – Co przed chwilą mówiłam o łamaniu kości?
– Wolisz dać sobie spokój i pójść na drugą kawę?
Tym razem ją prowokował i nie miała co do tego wątpliwości. Kiedy pozwalał sobie na więcej swobody, przebywanie z nim było dużo prostsze. Wtedy też do Eveline dotarło, że wcale nie czuła się zaniepokojona perspektywą tego, co jej sugerował. Oczywiście, że by jej nie skrzywdził. Nie w tym leżał problem, bo choć wampir bez wątpienia byłby w stanie zablokować każdy jej cios, zanim w ogóle zastanowiłaby się, gdzie powinna celować, nie wyobrażała sobie, żeby miał w planach dotkliwie ją uszkodzić. Och, wręcz przeciwnie. Tak naprawdę martwiła się wyłącznie o to, że zrobi z siebie idiotkę.
Ze świstem wypuściła powietrze. Tym razem nie miała nawet kołka, nie wspominając o tym, że Marco niekoniecznie był osobą, której miała ochotę dać w twarz. Potrzebowała chwili, aby otrząsnąć się na tyle, by zdobyć się na jakikolwiek ruch. Przesunęła się bliżej, z wolna pokonując dzielącą ich odległość i stając tuż przed nim. Raz jeszcze zmierzyła wampira wzrokiem, tym razem nie tyle śledząc rysy jego twarzy czy sylwetkę, ale chcąc zyskać na czasie i… zacząć myśleć bardziej strategicznie. Pocieszające było to, że Marco – choć od niej wyższy – nie porażał muskulaturą tak, by zaczęła się obawiać, że mógłby ją zmiażdżyć.
Jęknęła w duchu. Co tak naprawdę miała do stracenia…?
Uniosła ręce, zaciskając dłonie w pięści. Było prościej, kiedy w panice szukała sposobu, by zranić Aurorę, w roli broni używając pierwszej rzeczy, która znalazła się w zasięgu jej rąk. W tamtej chwili jednak czuła się jak idiotka, nieudolnie próbując przybrać pozycję, która choć trochę przypominałaby bojową. Gdyby do tego wszystkiego wiedziała, w jaki sposób powinna go uderzyć…
Palce Marco zacisnęły się na jej pięści, ledwo tylko gwałtownie wyprostowała rękę w łokciu, wymierzając cios w jego twarz. Taki przynajmniej miała plan, bo kiedy przyszło co do czego, wycelowała w pierś. To, że w rzeczywistości nie chciała go uderzyć, było aż nadto oczywiste.
– Jeszcze raz. Nie żałuj sobie – zachęcił Marco. Uśmiechał się, ale nie w sposób, który sugerowałby, że próbował sobie z niej kpić. Eveline miała wrażenie, że na początek i tak nie spodziewał się niczego innego. – Nic mi się przecież nie stanie.
– Oczywiście, że nie. Jesteś wampirem.
Brwi wampira powędrowały ku górze.
– Więc w czym problem?
Nie odpowiedziała. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, po czym – próbując zachować resztki godności – raz jeszcze spróbowała wymierzyć mu jakiś sensowny cios. Tym razem nawet się nie uchylił, nie wspominając o jakichkolwiek oznakach niezadowolenia z tego, że po prostu zatoczyła się i wylądowała w jego ramionach. Eveline wydała z siebie sfrustrowany jęk, po czym oparła czoło o tors Marco, wtulając twarz w materiał swetra.
– Okej, pośmialiśmy się, miło było, a teraz chodźmy do środka. Poddaję się – oznajmiła, wbijając wzrok w pokrywającą dziedziniec trawę.
W tamtej chwili błogosławiła fakt, że Liam wciąż przesiadywał u boku Belli. Swoją drogą, podziękował, kiedy przyniosła mu krew. Chyba nawet go rozbawiła, trzymając naczynie koniuszkami palców i w znaczącej odległości od twarzy, przez całą drogę udając, że wcale nie pokusiła się o coś tak szalonego, jak podgrzewanie posoki w mikrofalówce. Prawie na pewno dostrzegła błysk w oczach wampira, zanim znów bezceremonialnie zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Lanę widziała zaledwie przez chwilę, kiedy ta natknęła się na nią i Marco, gdy raz jeszcze rozsiedli się na tarasie – tak po prostu, jakby wizyta Caine’a nie miała miejsca. Ktoś wprawnie uprzątnął zniszczenia, łącznie ze śladami krwi, tak jak na odchodne sugerował Liam. Jedynie zmniejszona liczba krzeseł stanowiła subtelną wskazówkę tego, że wydarzyło się coś wartego uwagi. Początkowo Eve czuła się przez to nieswojo, ale jej towarzysz zachowywał się tak swobodnie, jakby podobne ekscesy przytrafiały mu się na co dzień. Możliwe, że w przypadku wampirów w istocie tak było, ale jakaś cząstka Eveline wciąż odmawiała zaakceptowania wszystkich faktów. Czasami prościej było nie wiedzieć.
Poza tym nigdzie nie widziała Castiela. Nie miała pewności czy to dobrze.
– W ten sposób daleko nie zajdziemy. – Głos Marco wystarczył, by wyrwać ją z zamyślenia. Poderwała głowę w chwili, w której dłonie wampira zacisnęły się na jej ramionach, nie pozostawiając kobiecie innego wyboru, jak tylko się odsunąć. – W takim razie rozwiążemy problem inaczej…
Nie miała okazji, by zastanowić się, co kryło się za tym stwierdzeniem. Marco dał jej zaledwie chwilę na odskoczenie, kiedy bezceremonialnie ruszył w jej stronę. Oczy Eveline rozszerzyły się, gdy nieśmiertelny skoczył ku niej – w pełni ludzkim tempem, ale i to wystarczyło, by przyprawić ją o palpitację serca. Instynktownie uchyliła się, kiedy zamachnął się, próbując powalić ją na ziemię. Nawet nie przypuszczała, że będzie do tego zdolna, ale kiedy przyszło co do czego, jej ciało okazało się dobrze wiedzieć, co robić. Znów uskoczyła, trochę jak we wcześniej przygotowanym układzie tanecznym, kiedy to partnerka dostosowywała się do wyuczonych ruchów swojego towarzysza.
Tyle że to nie był taniec, a oni tego nie ćwiczyli. Eveline jęknęła, kiedy Marco bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zmaterializował się tuż za nią, zdecydowanym ruchem obejmując od tyłu. Gdyby tylko zechciał, mógłby przetrącić jej kark albo… wgryźć się wprost w odsłonięte gardło. Wyraźnie czuła jego ciepły, miarowy oddech na szyi.
– Sama widzisz, że to nie takie trudne – usłyszała tuż przy uchu, ale skupienie się na poszczególnych słowach okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli Eveline mogłaby myśleć.
– Co, do cholery…? – wyrwało jej się.
Uświadomiła sobie, że drży, bynajmniej nie ze strachu. Co prawda obecność pary kłów miała w sobie coś, co z łatwością było w stanie przyprawić o dreszcz niepokoju, ale to nie na tym skupiała się cała uwaga Eve. Jej myśli wirowały, próbując nadążyć nad tym, co właśnie się wydarzyło. Zareagowała na atak Marco, oczywiście, ale we własnych ruchach wyczuwała coś, czego nie rozumiała. To było coś więcej niż tylko zaskoczenie i adrenalina, które sprawiły, że zamiast stać jak ten kołek, jednak zdecydowała się obronić. Nie rozumiała, w czym tak naprawdę leżała różnica, ale…
– To moja krew – wyjaśnił usłużnie Marco. – Wciąż działa… Nawet lepiej niż przypuszczałem.
Serce Eve zabiło szybciej, tym razem w odpowiedzi na myśl, która na ułamek sekundy wdarła się do jej umysłu. Szlochający Castiel, nacisk kłów i momentu, w którym wampir w panice karmił ją swoją krwią… Potrząsnęła głową, po czym w pośpiechu odsunęła się od Marco, robiąc wszystko, byleby skupić uwagę na czymś innym. To nie było coś, o czym chciała rozmawiać i to nie tylko dlatego, że niejako musiałaby się przyznać, że przyszło jej napić się również z jego brata.
– Spróbujmy jeszcze raz – wymamrotała, starając się zabrzmieć jak najspokojniej, ale przyszło jej to z trudem.
– Eve? – zmartwił się. – Wszystko gra? Jeśli znów zrzucam na ciebie za dużo…
– Nie potrzebuję, żebyś prowadził mnie za rękę – zniecierpliwiła się. Mimo wszystko jej słowa zabrzmiały ostrzej niż zamierzała. Odchrząknęła, za wszelką cenę próbując nad sobą zapanować. – Pośpiesz się, zanim zmienię zdanie.
Nie odpowiedział, ale to nie miało znaczenia. Tym razem zaatakowanie go przyszło jej dużo łatwiej, być może dlatego, że już wiedziała, czego powinna się spodziewać. Przez chwilę jeszcze czuła na sobie niepewne spojrzenie Marco, ale wszystko zmieniło się w chwili, w której oboje skoncentrowali się na walce. Nie była zaskoczona, że z lekkością unikał jej ruchów – tego, jak próbowała naśladować jego wcześniejsze próby pochwycenia jej. W którymś momencie znów spróbowała wymierzyć mu cios w twarz, ale zablokował go z taką łatwością, jakby miał do czynienia z ogarniętym szałem dzieckiem, nie zaś potencjalnym przeciwnikiem. To jedynie bardziej ją rozjuszyło, zwłaszcza że robiła wszystko, by również samej sobie udowodnić, że wiedziała, co robił.
Skoczyła na niego niczym rozjuszona kotka. Tym razem nie tylko zaatakowała go pięściami, ale też spróbowała kopnąć, jednak pochwycił jej nogę w powietrzu, zanim ta w ogóle znalazła się powyżej jego pasa. Eveline zachwiała się, nagle tracąc równowagę, ledwo tylko Marco lekko ją odepchnął. Boleśnie wylądowała na ziemi, nad sobą widząc wyłącznie rozpromienioną twarz pochylonego nad nią wampira.
– Nigdy tak nie rób, jeśli nie masz podparcia. Atakowanie na oślep to żadna sztuka – stwierdził, wyciągając ku niej rękę.
Zignorowała zaoferowaną jej dłoń, w pośpiechu w pojedynkę zbierając się z ziemi. Marco jedynie wywrócił oczami, ale nie protestował, obserwując jej nieudolne próby zachowania resztek godności. Zniecierpliwionym ruchem poprawiła włosy, odgarniając z czoła kilka niesfornych kosmyków, które wymknęły się spod gumki, którymi niedbale spięła je przed treningiem. Rozpuszczone włosy i ruch nie brzmiały jak szczególnie dobre połączenie, ale najwyraźniej kiedy w grę wchodził doświadczony wampir, wcześniejsze przygotowanie i tak nie miało znaczenia. Marco wygrywał i to nawet wtedy, gdy dawał jej fory, specjalnie dostosowując się do jej tempa.
– Nie mógłbyś mi dawać tych złotych rad, zanim się poobijam? – obruszyła się, rzucając mu poirytowane spojrzenie.
Wampir jedynie się uśmiechnął.
– Tak jest ciekawiej. Zresztą pamiętasz, co mówiłem o praktycznych lekcjach? – Wzruszył ramionami. – Walki nie da się nauczyć z suchych regułek. Przynajmniej ja nigdy sobie tego nie wyobrażałem.
– „Nie próbuj nakopać mi do dupy, póki nie potrafisz ustać na nogach”. Dla mnie to dobra rada. Taka, która potrafi zaoszczędzić sporo siniaków – dodała, przeciągając się.
Sama nie była pewna, co bolało bardziej – napięte mięśnie czy potłuczone ego. Z trudem powstrzymała grymas, słysząc melodyjny śmiech Marco. Z drugiej strony, dobrze było widzieć go w takim stanie – rozluźnionego, pogodnego i w niczym nieprzypominającego mężczyzny, którego trzymała w ramionach, szlochając jak dziecko i zapewniając, że wszystko będzie w porządku.
– Dopiero zaczęliśmy – wyjaśnił pojednawczym tonem Marco. – Rozluźniłaś się, kiedy pokazałem ci, że masz zdać się na instynkt. To dobry początek.
Nie była pewna, czy podziela jego entuzjazm. Wiedziała, że nie nauczy się wszystkiego w pięć minut i przy jednym zaledwie posiedzeniu, ale sytuacja i tak zaczęła ją frustrować. Podejście Marco pomagało, tak jak i to, że mężczyzna dawał jej czas, ale wcale nie czuła się dzięki temu pewniej. To, że czuła się, jakby oczekiwał od niej czegoś, czego i tak nie miała być w stanie opanować, nie pomagało.
– Mówisz tak, jakbym mogła cokolwiek osiągnąć i to nawet z twoją krwią – rzuciła bez przekonania, krzyżując ramiona na piersiach.
– Nie uczyłbym cię, gdybym sądził, że tracimy czas.
Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Jestem człowiekiem – przypomniała. Dobry Boże, do czego to doszło, bym musiała komukolwiek o tym mówić, pomyślała w oszołomieniu. Tym dziwniejsze było to, że niejako zaczynała do takiego stanu rzeczy przywykać. Coś, co kiedyś w ogóle nie przeszłoby jej przez usta, teraz powodowało wyłącznie dyskomfort. – Jakie mam szanse w walce z wampirem albo demonem, co?
– Moim zdaniem dość spore. Łowcy mają się całkiem nieźle – stwierdził Marco takim tonem, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie.
Z wrażenia omal nie potknęła się o własne nogi. Natychmiast przeniosła wzrok na wampira, przez chwilę niepewna czy przypadkiem się nie przesłyszała.
– Czekaj… Co? – Gwałtownie zaczerpnęła powietrza. – Łowcy…
– Haven jest pełne tajemnic – przerwał jej natychmiast wampir. – Eve, na Boga… Oczywiście, że nie jesteś jedyną, która wie. Ludzie bywają krótkowzroczni, ale to nie oznacza, że są ślepi. Istniejemy my, istniejecie i wy. Zawsze mieliście skłonność do przeciwstawiania się temu, czego nie rozumiecie.
– Znów mówisz o mnie jak o jakimś obcym gatunku – obruszyła się. Natychmiast przesunęła się bliżej Marco. – Ale serio… Łowcy? Tacy z kołkami i wodą święconą?
– Tak. I krzyżem na łańcuszku – dodał, tym razem bez wątpienia sobie z niej żartując.
– Wolałam, kiedy nie miałeś poczucia humoru.
Kąciki ust wampira momentalnie powędrowały ku górze.
– Zawsze miałem poczucie humoru. Zresztą sama chciałaś, żebym zaczął zachowywać się mniej formalnie, pamiętasz?
– Cofam – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Nie zmieniaj tematu, Marco. Co z tymi łowcami?
– A co ma być? Funkcjonują i to od zawsze. Trafiłaś z tymi kołkami, chociaż ostatnio preferują bardziej… nowoczesne metody – przyznał wampir po chwili zastanowienia. W zamyśleniu przekrzywił głowę. – Srebrne kule są niebezpieczne, ale strzelanina w środku miasta, na dodatek tak spokojnego jak Haven, to dość słaby scenariusz. Więc preferują kuszę.
– Kusze…
– To jak kołek w serce… Wiesz, że pobladłaś? – Marco niemalże troskliwym gestem ujął ją za obie dłonie. – Wróćmy do środka, co? Wystarczy jak na jeden wieczór… Swoją drogą, sama pytałaś – zauważył przytomnie. – A ja nie odpowiedziałem tylko po to, by cię zdenerwować. Zauważ, że to też są ludzie. I to na dodatek tacy, którzy nigdy nie skosztowali wampirzej krwi. Wielu z nich jest całkiem niezłych, jeśli chodzi o walkę wręcz i to nawet w starciu z wampirem. Jeśli wiesz, co robisz i wykorzystasz element zaskoczenia, masz szansę zrekompensować nawet brak wyostrzonych zmysłów.
– Dopiero to zabrzmiało jak jakaś złota rada – wymamrotała w oszołomieniu.
Doczekała się wyłącznie kolejnego z jego uprzejmych uśmiechów. Chwilę później obie dłonie Marco wylądowały na jej policzkach. Zamknęła oczy, pozwalając, żeby jej dotykał, raz po raz przesuwając kciukami po skórze. Chcąc nie chcąc rozluźniła się, poddając zarówno dotykowi wampira, jak i bijącego od niego spokoju.
Na moment zamarła w oczekiwaniu, licząc na to, że mężczyzna posunie się dalej. Zadrżała, kiedy jego wargi musnęły czubek jej głowy. To nie był pocałunek, jakiego oczekiwała, ale i tak znaczył więcej, niż mogłaby przypuszczać. Miała wrażenie, że to, co wywiązało się między nią a Marco wciąż było niepewne, bardzo niestabilne i kruche. W którymś momencie zaczęli pędzić przed siebie, docierając do etapu, który zarazem obojgu z nich odpowiadał, jak i sprawiał, że nie mieli pewności, co zrobić dalej. Czuła się, jakby wciąż stąpała po cienkim lodzie, wciąż licząc się z tym, że powierzchnia pod jej stopami za którymś razem mogłaby się zarwać.
Z wolna uniosła głowę – w znaczącym, zachęcającym geście. Otworzyła oczy, chcąc spojrzeć w jasne tęczówki Marco, ale nie miała po temu okazji. Zauważyła jedynie, że wampir zesztywniał, z wyraźnym niepokojem spoglądając na coś gdzieś za jej plecami.
Na kogoś.
Odwróciła się, instynktownie napinając mięśnie. Serce zabiło jej szybciej, gdy dostrzegła zmierzającą ku nich postać, zwłaszcza że momentalnie ją rozpoznała. W normalnym wypadku spięłaby się na widok Castiela, oczekując kolejnych złośliwości i pełnych wyższości spojrzeń, ale tym razem wszystko było inne. I nie chodziło tylko o to, że ostatnim razem widziała go w co najmniej niekomfortowej sytuacji.
– Castiel? Hej, co się stało? – zapytał natychmiast Marco.
Wystarczyła chwila, by ruszył ku bratu. Błyskawicznie pokonał dzielącą ich odległość, dosłownie materializując się u boku wampira w chwili, w której ten nieznacznie się zachwiał. Był blady – bardziej niż zazwyczaj – jednak to nie to najbardziej wytrąciło Eveline z równowagi.
Jej uwagę momentalnie przykuła krew. Wyraźnie widziała ją nie tylko na ubraniu, ale również dłoniach i twarzy Castiela. Wciąż świeża, słodko pachnąca i znajoma, choć do kobiety nie od razu dotarło, że w ogóle była w stanie ją rozpoznać.
Ale wiedziała.
Jego krew…
– Cass… Castiel, co jest? – doszedł ją coraz bardziej zniecierpliwiony głos wyraźnie poruszonego Marco. Wampir chwycił brata za ramiona, szarpnięciem stawiając go do pionu. Eve nie przypominała sobie, by kiedykolwiek wcześniej próbował skracać jego imię. – Co się stało? – zapytał po raz wtóry.
Tyle że Castiel nie słuchał. Przez chwilę tkwił w bezruchu, obojętny na kolejne słowa i gesty Marco. On po prostu wpatrywał się w brata bezmyślnym, pozbawionym emocji wzrokiem.
Wszystko zmieniło się w momencie, w którym z jego ust padło jedno, jedyne słowo.
– Przepraszam.
No to… Kto ma ochotę na finał? C:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz