Eveline
Otworzyła oczy z poczuciem,
że nie spała długo. W rzeczywistości czuwała, chociaż nie była w stanie
stwierdzić ile godzin minęło od momentu, w którym osunęła się w ramionach
Marco, wtulona w jego bok. Czuła się obolała i zmęczona, ale
niedogodności zeszły gdzieś na dalszy plan. Dużo gorszy był nieustępujący ucisk
w piersi, towarzyszący jej od chwili, w której pociągnął ją za sobą w najmroczniejsze,
od dawna przytłumione zakamarki umysłu.
Jeszcze
gorszy do zniesienia okazał się stan, w którym zobaczyła go później. Widok
roztrzęsionego, tak bardzo ludzkiego Marco zdecydowanie nie był normalny. Jak
przez mgłę pamiętała własny szloch i jego oszołomienie, kiedy rzuciła się
go pocieszać – nieskładnie i tak nieudolnie, że wcale nie byłaby
zaskoczona, gdyby posłał ją do diabła. Oczywiście tego nie zrobił, ale
wymuszona uprzejmość, która na moment pojawiła się między nimi, skutecznie
wytrąciła Eve z równowagi.
Nie
zamierzała sobie pozwolić na kolejny krok w tył. Nie po raz kolejny,
zwłaszcza po tym jak zmusiła go, żeby ruszyli dalej. I chociaż wtedy
zdecydowanie nie wyobrażała sobie, że w odpowiedzi doczeka się czegoś
takiego, nie potrafiła zmusić się do żałowania decyzji, która podjęła. Tym
bardziej nie potrafiła przestać mu współczuć, ale z uporem milczała,
zachowując kolejne pocieszające słowa dla siebie. Och, przecież dobrze
wiedziała, że nie działały, w gruncie rzeczy niosąc ze sobą więcej frustracji
niż ukojenia. Miała wrażenie, że to był jeden z tych momentów, kiedy
najlepszym rozwiązaniem pozostawało milczenie – to i wzajemna bliskość,
tak jak ta, której doświadczyła ze strony Belli, gdy razem siedziały w opuszczonej
sypialni rodziców Eve.
Przebywanie
z Marco było proste. Zabawne, ale chyba zaczynała przywykać do budzenia
się u jego boku, chociaż okoliczności za każdym razem pozostawiały wiele
do życzenia. Zaczynała dochodzić do wniosku, że ciążyło nad nimi jakieś fatum,
skoro każde przebudzenie poznaczone było emocjami przyniesionymi przez coś, co
wydarzyło się wcześniej. A to odkrywała, że u jej boku siedział wpatrzony
w nią, popijający kawę wampir; to znów budziła się w jego sypialni po
tym, jak nocą błądziła korytarzami, doświadczając czegoś t ak niepokojącego, że wolała tego nie
pamiętać. Nawet przebudzenie po tym, co zaszło między nimi, okazało się o wiele
bardziej oszałamiające, niż mogłaby przypuszczać – pełne wątpliwości i z poczuciem,
że być może popełniła błąd.
A teraz to.
Mimo
wszystko czuła się zaskakująco spokojna, choć nie sądziła, że to będzie
możliwe. Wspomnienia Marco wciąż majaczyły gdzieś w jej umyśle –
gwałtowne, krwawe i zbyt przerażające, zwłaszcza dla kogoś, komu krwawa
rzeź wciąż jawiła się jak czysta abstrakcja – jednak wydawały się odległe i mało
znaczące. Nie dręczyły jej, chociaż nie byłaby zaskoczona, gdyby zamknięcie oczu
przyciągnęło złe, przepełnione krwią i śmiercią sny.
Jej
spojrzenie powędrowało ku twarzy leżącego tuż u jej boku mężczyzny. Nie
pierwszy raz poraziło ją to jak spokojny i łagodny wydawał się Marco,
kiedy spał. Tyle wystarczyło, żeby zorientowała się, że na zewnątrz już musiało
zrobić się jasno. Szczelnie zasłonięte okna nie pozwoliły Eveline zweryfikować
godziny, ale była gotowa przysiąc, że gdyby spróbowała wyjrzeć na zewnątrz,
dostrzegłaby metalowe rolety, które pokazywała jej Lana.
Uśmiechnęła
się blado, w nieco tylko wymuszony sposób. Wyciągnęła rękę, palcami w zamyśleniu
muskając policzek wampira i niemalże do ostatniej chwili podejrzewając, że
ten spróbuje chwycić ją za rękę. Nie zrobił tego, co jedynie utwierdziło Eve w przekonaniu,
że spał jak zabity. Mimowolnie pomyślała, że tak było lepiej, zwłaszcza że
nagle nabrała niemalże całkowitej pewności, że to jemu zawdzięczała spokój,
którego doświadczyła w nocy. To nie byłby pierwszy raz, kiedy Marco próbowałby
manipulować jej snami.
Poczuła się
dziwnie, kiedy uprzytomniła sobie, że wciąż leżeli na podłodze. Z trudem
podniosła się na tyle, by zdołać wyplątać się z uścisku Marco i stanąć
na równe nogi. Och, nie… Nie będę cię
niosła, prychnęła w duchu, wymownie spoglądając na jakże znajome,
stojące tuż obok łóżko. Chociaż perspektywa przeniesienia się akurat tam była
kusząca, z jakiegoś powodu żadnemu z nich nie przyszło do głowy, by z niej
skorzystać, kiedy jeszcze oboje pozostawali przytomni.
Przez
chwilę tkwiła w bezruchu, skupiona wyłącznie na ledwo słyszalnych, ale jednak
obecnych oddechach Marco. Gdyby miała do czynienia z kimkolwiek innym,
może poczułaby się zmartwiona, ale w przypadku wampira to, że powietrze
mogłoby być mu zbędne, wydało jej się dość naturalne. W ostatnim czasie
zdecydowanie zbyt wiele kwestii, które kiedyś wzbudziłyby w niej czyste
przerażenie, zaczynało być czymś absolutnie normalnym.
W
roztargnieniu przeczesała włosy palcami. Marzyła o prysznicu, chwili
spokoju i czystych ubraniach, choć zarazem porażała ją prostota tych
rzeczy. Po wszystkim, czego doświadczyła, powrót do względnej normalności
brzmiał jak marny żart.
Marco,
Castiel, pamiętnik matki… O wiele za dużo jak na jeden raz, przez co wciąż
się w tym gubiła. Skrzywiła się,
kiedy niechciane myśli wróciły, tworząc całkowicie niezrozumiałą, natrętną
mieszankę obrazów, wątpliwości i mniej lub bardziej absurdalnych wniosków.
Raz jeszcze spojrzała na pogrążonego we śnie wampira, żałując, że nie mogła tak
po prostu z nim porozmawiać. Nie wyobrażała sobie, że miałaby ot tak go obudzić,
by zadręczać czymś, co już i tak wystarczająco ją przytłaczało.
Zawahała
się na moment, przy okazji bezwiednie zaciskając dłonie w pięści.
Żałowała, że nie mogła zobaczyć się z Laną, skoro ta najpewniej była w równie
nieosiągalnym stanie, co i Marco. Och, mieszkanie z wampirami, kiedy
przywykło się do dziennego trybu życia, pozostawało naprawdę problematyczne.
Prawda była
taka, że potrzebowała przyjaciela. Nigdy wcześniej nie czuła tego aż tak
wyraźnie jak w tamtej chwili.
Decyzję
podjęła samoistnie, bez zastanowienia wycofując się ku drzwiom. Przed wyjściem
raz jeszcze spojrzała na Marco, zanim zdecydowała się ostatecznie zostawić go
samego. Jakoś nie wątpiła, że byłby w stanie ją odnaleźć, gdyby zaszła taka
potrzeba. Och, no i pozostawało jej mieć nadzieję, że nie miał odebrać jej
nieobecności jakoś niewłaściwie. Cholera, wyraziła się jasno – zwłaszcza na
temat tego, czy obwinianie go o cokolwiek w ogóle wchodziło w grę.
Dookoła
panowała cisza, ale powoli zaczynała do tego przywykać. Kiedy robiło się jasno,
dom jakby zamierał, uśpiony i na swój sposób martwy. To, co byłoby dla
niej normalne po zachodzie słońca, stanowiło codzienność tych istot wtedy, gdy
nadchodził świt. Taki stan rzeczy był dezorientujący, ale i o tym myślała
z coraz większą swobodą. W gruncie rzeczy odwrócona doba pozostawała
najmniej szokującym elementem tego całego szaleństwa.
Aż za
dobrze pamiętała pokój pod którym tkwiła, niespokojnie krążąc i zamartwiając
się o Bellę. Co prawda w pierwszej chwili przyszło jej do głowy, żeby
szukać Liama w podziemiach, gdzie zabrał ją podczas pierwszego spotkania,
ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie ten pomysł. Nie chciała tam schodzić
– i to nawet w środku dnia. Zresztą to, że wciąż mógłby czuwać przy
Belli, wydawało się najbardziej prawdopodobne. Chyba, bo Eve wciąż nie była
pewna, czego powinna spodziewać się po przemianie.
Zamarła z uniesioną
pięścią. Pukanie wydawało się właściwe, ale z drugiej strony…
Właśnie
wtedy drzwi otworzyły się samoistnie. Odskoczyła jak oparzona, by przypadkiem
nie oberwać nimi w twarz.
– Dlaczego
twój widok ani trochę mnie nie dziwi? – rzucił z rozdrażnieniem Liam, ale
nie zabrzmiał na szczególnie rozeźlonego. W jego głosie pobrzmiewało
przede wszystkim zmęczenie. – Wyraziłem się za mało jasno ostatnim razem?
Jeszcze
kiedy mówił, wyślizgnął się na korytarz, przy okazji starannie zamykając za
sobą drzwi. Zrobił to zbyt szybko i gwałtownie, co momentalnie uświadomiło
Eveline, że chciał powstrzymać ją przed zajrzeniem do środka. Sposób, w jaki
blokował ciałem wejście do pokoju, był wystarczająco jasnym komunikatem.
Tyle że w tamtej
chwili wcale nie myślała o tym, co w takim razie mogłaby zastać w środku.
Również to, że najpewniej jako jedyni nie spał, nie zrobiło na niej aż takiego
wrażenia. Nie, skoro całą uwagę Eve momentalnie pochłonęło to, w jaki
sposób wyglądał.
Wampiry
miewały to do siebie, że były chorobliwie blade – tak bardzo, że z powodzeniem
mogłyby uchodzić za trupy. W przypadku Liama tym bardziej rzucało się to w oczy,
być może przez mocno kontrastujące z jasną cerą, niemalże czarne włosy.
Zauważyła cienie pod jego oczami – oznaki zmęczenia, które nie powinny ją
dziwić, zwłaszcza że już w chwili, gdy widziała go po raz ostatni, nie
wyglądał jak ktoś, kto tryskał energią. Nie żeby to przeszkadzało mu w przebiciu
Caine’a kawałkiem stołu, ale…
Och, no i był
we krwi. Jak nic swojej własnej, choć ślady ugryzień, które dostrzegła na jego
ramionach i szyi, zdążyły już prawie całkiem zniknąć.
– O Boże…
O mój Boże – wyrwało jej się. Być może sama pozostawała zbyt zmęczona, by
ten widok oszołomił ją aż tak bardzo, jak to było w przypadku szlochającego
Castiela. Inaczej nie potrafiła wytłumaczyć tego, że tak po prostu zrobiła krok
na przód, bez zastanowienia układając dłoń na policzku Liama. Zesztywniał pod
jej dotykiem, ale – o dziwo – nie próbował się odsunąć. – Co ci się stało?
Czy Caine…? – zaczęła, ale coś w spojrzeniu wampira jasno dało jej do zrozumienia,
że powinna zamilknąć.
– Wierz mi,
że nawet jeśli siostra doprowadziła go do porządku, nie miałby szansy dostać
się aż tutaj… Cóż, lepiej dla niego, żeby nie próbował. – Przez twarz
wampira przemknął cień. W następnej
sekundzie bezceremonialnie chwycił Eveline za nadgarstek, delikatnie acz stanowczo
odciągając jej dłoń. – Zresztą nieważne. Co cię sprowadza?
– Ja…
Wycofała
się, przez dłuższą chwilę zdolna jedynie patrzeć na stojącego przed nią
nieśmiertelnego. Liam westchnął, ale choć mógł zostawić ją na korytarzu, po
prostu wracając do pokoju i zatrzaskując jej drzwi przed nosem, nie
zdecydował się na to. W zamian oparł się o ścianę, chowając dłonie na
plecami i spoglądając na Eve w wyczekujący, nieco tylko naglący
sposób.
Pustka
głowie okazała się co najmniej frustrującym doświadczeniem. Tak naprawdę nie
zastanawiała się nad tym, co powinna mu powiedzieć, jeśli okaże się, że wciąż będzie
na nogach. W gruncie rzeczy nie spodziewała się niczego po wizycie w pokoju
Belli, decydując się na nią tylko dlatego, że była zagubiona. Potrzebowała
przyjaciółki i chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że jej urocza
sąsiadka była nieosiągalna, to mimo wszystko…
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, czując się co najmniej nieswojo pod spojrzeniem
bystrych, ciemnych oczu. Prawda była taka, że z Liamem również chciała się
zobaczyć, by móc zadać mu całą serię cisnących jej się na usta pytań. Problem
polegał na tym, że kiedy przyszło co do czego, nie potrafiła zdobyć się na zadanie
żadnego z nich.
– Więc? –
Głos mężczyzny skutecznie sprowadził ją na ziemię. – Nie zrozum mnie źle, bo tym
razem naprawdę nie chcę być złośliwy, ale to wyjątkowo zły moment na odwiedziny.
Jestem na nogach zdecydowanie zbyt długo, więc o ile nie masz mi do
zakomunikowania, że… No nie wiem? Świat się kończy? Tak czy siak, jeśli to nie
jest sprawa wagi państwowej, byłbym naprawdę wdzięczny za chwilę spokoju.
Zamilkł, po
czym skrzywił się nieznacznie, jakby nagle dotarło do niego, że te słowa mimo
wszystko nie należały do najmilszych. Nie dodał niczego więcej, ale było coś
zrezygnowanego w sposobie, w jaki potarł oczy. Ten ruch wystarczył,
by Eveline znów zwróciła uwagę na znaczące jego skórę ślady – dwa
charakterystyczne punkciki, które zwłaszcza teraz z łatwością mogła
rozpoznać.
– To Bella?
– wykrztusiła w końcu, chociaż te słowa z trudem przeszły jej przez
gardło. – Wiem, potrzeba czasu, mówiłeś mi to już. Ale próbuję zrozumieć. Ludzie
z mojego otoczenia nie na co dzień przemieniają się w wampiry, więc…
– Ona nie
jest człowiekiem.
Eve
zacisnęła usta. Z trudem powstrzymała się od całej wiązanki przekleństw, by
uświadomić mu, co takiego sądziła od nadmiernej precyzyjności. Jakby to cokolwiek
w tej sytuacji zmieniało!
Zauważyła,
że Liam wywrócił oczami.
– Wbrew
wszystkiemu zmienia. Przemienienie człowieka jest mniej skomplikowane –
wyjaśnił pośpiesznie. – I tak, wciąż myślisz za głośno.
W tamtej
chwili sama nie była pewna czy się śmiać, czy płakać. Och, znów jej to
wypominał! Nieważne jak wiele razy słyszała ten zarzut, brzmiał równie
irracjonalnie, co za pierwszym razem. Jakby tego było mało, w tamtej
chwili dręczyło ją zbyt wiele kwestii, by myśl o kimś, kto bez większych oporów
lustrowałby jej umysł, okazała się przyjemna.
Jakkolwiek
by nie było, coś w stanie Liama mimo wszystko sprawiało, że nie potrafiła
mu mieć tego za złe. Może chodziło o to, że wyglądał jak siódme
nieszczęście, a może sam fakt tego, że pomagał Belli, ale…
– Proces jest
męczący. I dla niej, i dla mnie jako Opiekuna – oznajmił nieoczekiwanie.
Tym razem jego głos zabrzmiał łagodniej, bardziej rzeczowo, jakby opowiadanie o czymś,
co dało się opisać jasnymi regułami, sprawiało mu przyjemność. Pod tym względem
brzmiał o wiele pewniej od Marco, kiedy ten tłumaczył jej zasady, którymi
kierował się wampirzy świat. – Dlatego wciąż nie dowierzam, że została z tym
sama. Gdyby była przypadkowym śmiertelnikiem, który nie ma o niczym
pojęcia… Ale ona? – mruknął bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Dopiero
po chwili otrząsnął się na tyle, by znów skupić spojrzenie na Eveline. – Jest
słaba i potrzebuje krwi, na dodatek nie ludzkiej, więc ten jej przyjaciel
na nic by się nie przydał. I pozwól, że na tym zakończę.
Tak naprawdę
wcale nie musiał mówić więcej. Tych kilka słów wyjaśniło, by z całą mocą
dotarło do niej, dlaczego tak bardzo nie chciał, żeby przypadkiem weszła do
sypialni. Wystarczyło, że przyjaciółka już na wstępie rzuciła jej się do gardła…
Jej słodka, niewinna Bella, ogarnięta morderczym szałem i z kłami,
które pragnęła zatopić w cudzej tętnicy. To wciąż szokowało, przez co Eveline
nawet nie próbowała sobie wyobrażać
młodej, na wpół przytomnej wampirzycy, raz po raz kąsającej kogoś, kto chcąc nie
chcąc podjął się roli jej Opiekuna. W oszołomieniu pomyślała jedynie, że
przemiana wymagała większego poświęcenia, niż mogłaby sobie wyobrazić.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Raz jeszcze spojrzała na Liama, ale również wtedy nie zdobyła
się na to, by przerwać przeciągająca się ciszę. Nie chciała naciskać. Wypytywanie
go akurat teraz, kiedy już i tak był zbytnio zmęczony sytuacją, w której
się znalazł, wydawało się niewłaściwe.
Zareagowała
dopiero w chwili, w której wampir – najwyraźniej dochodząc do wniosku,
że rozmowa zakończona – spróbował wrócić do pokoju.
– Mogę coś
dla ciebie zrobić? – wypaliła, w końcu zdobywając się na zadanie pytania,
które zabrzmiało choć odrobinę sensownie.
Wzdrygnął
się, zatrzymując tak gwałtownie, jakby nagle wpadł na jakąś niewidzialną ścianę.
Zauważyła, że napiął mięśnie, w nieco nerwowy sposób zaciskając palce na
klamce. Nie obejrzał się, ale przynajmniej jej nie zignorował, po chwili
wahania jednak decydując się na reakcję.
–
Przejmujesz się? – zapytał jakby od niechcenia. – Dlaczego?
Jedynie potrząsnęła
głową. Nie obchodziło jej to, że nie był w stanie tego zaobserwować.
– Mieszkam
tutaj, a ty pomogłeś mi, kiedy Marco mnie przyprowadził. To nie
wystarczający powód? – obruszyła się, tak naprawdę wcale nie oczekując
odpowiedzi. – Zresztą nie o to chodzi. Twoim zdaniem potrzebuję powodu,
żeby być miłą? – drążyła, ale w odpowiedzi doczekała się wyłącznie pełnego
niedowierzania prychnięcia.
– Ludzie wciąż
mnie zadziwiają, nawet po tylu latach – stwierdził z rezerwą w głosie.
– Skoro tak ujmujesz sprawę… Nie, nie sądzę. Chyba że naprawdę oswoiłaś się z nami
na tyle, by zejść do kuchni i coś dla mnie przynieść. Nie mogę sobie
pozwolić na to, by akurat teraz wyjść stąd na dłużej – wyjaśnił, znacząco kiwając
w kierunku drzwi.
Słowem nie
wspomniał o krwi, ale jakoś nie wątpiła, że chodziło mu właśnie o to.
Dłoń nieznacznie jej drgnęła, ale w porę powstrzymała się od
instynktownego dotknięcia gardła.
Och, oswoiła
się. Może nawet bardziej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
– Jasne – wychrypiała,
próbując ignorować nieprzyjemny ucisk, który poczuła w piersi. – O ile
powiesz mi, którędy tam dojdę. Chyba jeszcze nie miałam przyjemności.
Liam obejrzał
się, jednak decydując się na nią spojrzeć. W jego spojrzeniu doszukała się
wyłącznie konsternacji i… swego rodzaju nostalgii, choć w żaden sposób nie
potrafiła sprecyzować tej drugiej. Wiedziała jedynie, że zaskoczyła go i to
na dodatek po raz kolejny.
– Jesteś
tak bardzo do niej podobna – wyrwało mu się. Prawie natychmiast zamilkł, w pośpiechu
próbując zmienić temat. – Nieważne. Kuchnia właściwie przylega do głównego
hallu, o ile pamiętasz, którędy wprowadził cię Marco. Nie sądzę, żebyś
mogła tam nie trafić, aczkolwiek podtrzymuję to, co powiedziałem: nie musisz
się przejmować. Nic się nie stanie, jeśli nie trafisz – stwierdził wymijająco.
Eve uśmiechnęła
się w wmuszony, ale szczery sposób. Spuściła wzrok, pozwalając by włosy
opadły jej na twarz.
– Wiem, że
znałeś moją matkę. Nie musisz tak się peszyć z mojego powodu.
Poczuła się
dziwnie, gdy dotarło do niej, że jednak wypowiedziała te słowa na głos. Natychmiast
poczuła na sobie intensywniejsze niż do tej pory spojrzenie Liama, ale nie
zdecydowała się go odwzajemnić. W zamian po prostu popędziła w głąb
korytarza, próbując nie myśleć o tym, że kolejny raz doprowadziła do tego,
by jakikolwiek wampir znalazł się tuż za jej plecami.
Wciąż czuła
się roztrzęsiona, kiedy w końcu znalazła się poza zasięgiem czyjegokolwiek
wzroku. Zbiegła ze schodów, tylko na moment przystając w połowie, by móc złapać
oddech. Dopiero wtedy zwolniła, nie chcąc ryzykować, że ze swoim szczęściem
zdołałaby potknąć się o stopnień i polecieć w dół. W zamyśleniu
przesuwając dłonią po poręczy, z wolna pokonała ostatnie schody, by bez
większych przeszkód móc ruszyć do miejsca, w które odesłał ją Liam. Nie
próbowała rozpamiętywać ani tego, co jej powiedział, ani swoich własnych słów –
stwierdzenia, które nie dawało jej spokoju od chwili, w której dostrzegła
jego imię w zapiskach matki.
Znał
Beatrice? Na to wychodziło, choć nie miała pewności, na ile mogła zaufać temu,
co wyczytała w dzienniku. Niespójność wpisów i to, co z nich
wynikało… To wciąż nie dawało Eve spokoju, brzmiąc jak marny żart albo coś, co
pozostawało zbyt przerażające i nierealne, by mogła uznać prawdziwość słów
matki. O wiele łatwiej było nie myśleć albo zapytać Liama, choć sytuacja
zdecydowanie temu nie sprzyjała. W zasadzie Eveline szczerze wątpiła, by
wampir powiedział jej prawdę.
Odrzuciła
od siebie wszelakie niechciane myśli w chwili, w której przekroczyła próg
kuchni. Mimochodem pomyślała, że tym razem spacer po domu okazał się wręcz
zadziwiająco spokojny – bez wizji i niepokojących szeptów albo
sarkastycznego Castiela, czającego się gdzieś w mroku. W zamyśleniu
powiodła wzrokiem po pomieszczeniu, zaskoczona widokiem małego, choć
nowocześnie urządzonego pomieszczenia. Pomijając kilka blatów, lśniących
frontów szafek i pokaźnych rozmiarów lodówki, nie dostrzegła niczego
nadzwyczajnego. Co więcej kuchnia zdecydowanie nie wyglądała na taką, jaką dziewczyna
spodziewałaby się zobaczyć w wiekowym już, przypominającym rezydencję
domu. Eveline miała wrażenie, że pomieszczenie zostało potraktowane wręcz po
macoszemu, ale po namyśle doszła do wniosku, że to sensowne.
Och, na co
komu lepiej wyposażona kuchnia w miejscu, które zajmowały wampiry?
Zrozumiała to aż za dobrze, gdy po otwarciu lodówki zamiast wędlin, sera czy
warzyw, dostrzegła aż nadto charakterystyczne, wypełnione gęstym płynem
plastikowe torebki.
Coś
przewróciło jej się w żołądku, kiedy ujęła jedną z nich. Tym gorzej
poczuła się, gdy jej uwagę przykuło coś jeszcze.
Mieli
mikrofalówkę.
No to zajebiście.
Hm, niespodzianka? :D Tak szybko to chyba jeszcze nie wrzucałam. Rozdział napisał się sam, wielbię gif i ogólnie jestem zadowolona, więc po prostu to tutaj zostawię. Jak zawsze dziękuję za obecność, komentarze i do napisania! <3
Komentuję, dawno tego nie robiłam, a trzeba pokazać, że czytam :D Przepraszam, ale ta ostatnia scena mnie rozśmieszyła, wyobraziłam sobie wampiry podgrzewające krew w mikrofalówce i konsternację Eve. Ciekawe czy gdzieś w domu znajdzie wenflon i igłę do popierania krwi.
OdpowiedzUsuńOstatnie kilka rozdziałów baardzo mi się podobało. Przede wszystkim podziwiam, jak dobrze wychodzi ci kreowanie bohaterów, nikt nie wydaje się płaski, a ich backstage także zdaje się być przemyślany. Najbardziej chyba intryguję mnie Liam, niby taki trochę oziębły, ale od razu zajął się Bellą, do Eve też zdaje się mieć jakiś sentyment, zapewne przez znajomość z jej matką. Swoją drogą o relacji Beatrice z wampirem także poczytałabym więcej.
Rozwój relacji Marco-Eve idzie w coraz bardziej zażyłym kierunku, lubiłam ich relację od początku, ale dobrze, że staje się coraz głębsza. Scena, w której Eve przeżywała przeszłość oczami Marco była bardzo mocna, szczególnie końcówka z wyrwaniem serca. Reakcja Eve jak najbardziej naturalna, ale cieszę się, że potrafiła w pełni zaakceptować Marco i nie spanikowała. W końcu pod wpływem emocji mogła zachować się różnie.
Już coraz bliżej do finału pierwszego tomu i zastanawiam się, czym mnie jeszcze zaskoczysz ;)
Pozdrawiam cieplutko,
G.
Haha, końcówka miała rozbawić. Lubię małe akcenty z humorem, żeby nie było zbyt poważnie. Jeśli się udało, to się cieszę. :D
UsuńW ogóle miło znów Cię tu widzieć. I dzięki śliczne za miłe słowa! Staram się, bo nie lubię papierowych bohaterów. Gdzieś w mojej głowie każde z nich ma swoją historię i postaram się, by prędzej czy później wszyscy doszło do głosu. Liam również, ale to już materiał na kolejny tom. Niemniej czekam na te sceny, więc na pewno mogę obiecać rozwinięcie wątku i wyjaśnienie jego motywów. ;3
Ach, Marco i Eve… To chyba jedno z moich większych wyzwań. Jeśli mimo to ich relacja idzie dobrze, to również się cieszę. Nie chciałam bohaterów, którzy zaczną planować ślub po dwóch rozdziałach, ale w pewnym momencie miałam wrażenie, że utknęli w martwym punkcie. Miałam nadzieję, że ten wybuch w postaci historii Marco okaże się dobrym posunięciem.
Ha, czekam w takim razie na opinię o finale. Powiem tylko, że niczego nie żałuję.
Również pozdrawiam!
Nessa
Chyba pochłonęła mnie trochę proza codzienności i tak wyszło, że przeczytałam kilka rozdziałów, ale jakoś nie szło mi skomentować.
UsuńNapisanie relacji romantycznej między bohaterami w ogóle jest chyba mega trudne w każdej książce. Balans między powolnym, naturalnym rozwojem relacji, uniknięciem toksyczności i nie znudzeniem czytelnika na śmierć. U ciebie na razie nie zaobserwowałam żadnej z tych cech :)
Absolutnie to rozumiem. Też zawsze próbuję zostawić sensowny komentarz, ale jak przychodzi co do czego, to bywa tak, że mam w głowie pustkę. Także na spokojnie. Wierz mi, że jak już się pojawiasz z opinią, to jak głupia uśmiecham się do ekranu. :D
UsuńTaak, w istocie – relacje to podstawa każdej historii, nie ukrywajmy. I przez znaczenie tego elementu łatwo je zepsuć. Więc tym bardziej dziękuję za ten komentarz, bardzo się cieszę, że tak uważasz. :3