Spodziewała się wielu
rzeczy, ale nie tego, że Marco zaprowadzi ją prosto do sypialni. Już
nie próbowała pytać, po prostu pozwalając mu działać. Wydawał się
zbyt podekscytowany i ożywiony, co samo w sobie wystarczyło, by zaintrygować
Eve. To, że wciąż nie potrafiła wyznaczyć granicy między własnymi emocjami
a tym, co pochodziło bezpośrednio od Marco, jedynie wszystko
komplikował.
Z drugiej
strony, wolała widzieć go takim. W pamięci wciąż miała wyraz jego twarzy,
kiedy zauważył ją w tamtym grobowcu. Dostrzegła wtedy coś, czego nie potrafiła
opisać, mimo że uderzyło w nią z całą mocą – wystarczająco, by poczuła
to nawet mimo problemu z dotarciem do odpowiednich wspomnień.
– No,
dobra. Co właściwie…? – zaczęła, kiedy Marco tak po prostu posadził
ją na łóżku, kucając naprzeciwko. Wymownie zerknęła na ich splecione
dłonie, zanim zdecydowała się przenieść wzrok na twarz mężczyzny. –
Tak też nie powstrzymasz mnie przed wizytą w domu –
zapowiedziała, siląc się na blady uśmiech.
– Mówiłem
już, że nie zamierzam. A teraz zamknij oczy.
Jeśli do tej
pory była zdezorientowana, jego słowa jedynie spotęgowały to uczucie.
W pierwszym odruchu zapragnęła o coś zapytać, ale zrezygnowała,
gdy w błękitnych oczach Marco doszukała się zniecierpliwienia. W porządku,
to też było nowe, przynajmniej do pewnego stopnia. Nie w ten sposób
rozmawiali do tej pory, zwłaszcza gdy w grę wchodziły jakiekolwiek
wyjaśnienia. Prędzej spodziewałaby się herbaty w kolorowej porcelanie
i absolutnego spokoju.
Chcąc nie chcąc
spełniła polecenie. Zacisnęła powieki, przez chwilę walcząc z pragnieniem
ponownego otwarcia oczu. „Niebezpieczeństwo!” – zakomunikował w pierwszym
odruchu instynkt, jednak Eveline stanowczo kazała mu się zamknąć. Dotyk
dłoni, które nagle poczuła na policzkach, w niczym nie kojarzył
jej się z zagrożeniem. Wiedziała o tym doskonale, a kiedy
do tego wszystkiego na powrót skupiła się na niejasnej
mieszance emocji, pierwotny niepokój ustąpił miejsca rozluźnieniu.
Czuła go.
Nie potrafiła jednoznacznie opisać, co tak naprawdę przyciągało ją do tego
mężczyzny – tej dziwnej więzi, która zdawała się istnieć między nimi nawet
wtedy, gdy błądziła w ciemności. „Ale teraz jestem pewna, że cały czas
szukałam ciebie” – przypomniała sobie własne słowa i to wystarczyło, by po całym
jej ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Co więcej, była gotowa
przysiąc, że Marco doskonale zdawał sobie sprawę z tego, o czym
myślała.
Myślę za głośno?
Tylko
trochę, odparł, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. Z tym
też ci pomogę. Ale po kolei…
Zadrżała,
aż nazbyt świadoma jego mentalnej obecności. Dopuszczenie go do siebie
tym razem przyszło jej w pełni naturalnie. Zdołała się rozluźnić,
choć jakaś jej cząstka upierała się, że nie powinna tego robić. Nie,
skoro nie znała jego intencji, ale…
– Po prostu
mi zaufaj.
Nie skomentowała
tego nawet słowem. Kiedy poczuła nacisk na ramionach, opadła na łóżko,
wciąż aż nazbyt świadoma bliskości Marco – również tej fizycznej. Czuła
bijącego od jego ciała ciepło, ale to wydawało się właściwe.
Wzajemna bliskość taka była.
Właśnie
wtedy zakręciło jej się w głowie. Uświadomiła sobie, że balansuje
gdzieś na krawędzi, zupełnie jakby stąpała po czymś kruchym i cienkim.
Jeden nieostrożny krok wystarczyłby, żeby zapadła się w pustkę, ale choć
w pierwszym momencie taka możliwość wydała się Eveline przerażająca,
prawie natychmiast zdołała odsunąć od siebie niepokój. Marco by jej
nie skrzywdził. Nie w sposób, którego doświadczyła, kiedy
towarzyszyła Lelielowi, słuchając głosów upadłych i stojąc na granicy
przeszywającego Haven pęknięcia.
Nawet jeśli
wychwycił to w jej umyśle, nie dał niczego po sobie poznać.
Eveline czuła wyłącznie spokój – to i kojące ciepło, którym
zapragnęła się napawać. Oddychając spokojnie i miarowo, wyciągnęła
przed siebie ręce, dla pewności zaciskając je na przodzie koszul Marco.
Chciała mieć go blisko, zupełnie jakby w każdej chwili znów mógł się
jej wymknąć – czy to z pamięci, czy ramion.
Och, na przykład
gdyby spadła, ale…
Nie
spadniesz, oznajmił bez wahania.
Wzdrygnęła się
w odpowiedzi. Te słowa, choć niezwykle łagodne, w jej umyśle
rozbrzmiały tak zdecydowanie, że nie miała odwagi im zaprzeczyć.
Natychmiast się rozluźniła, podświadomie spodziewając upadku, jednak nic
podobnego się nie wydarzyło. Wciąż tu była, świadoma bliskości
Marco i sposobu, w jaki stykały się ze sobą ich umysły.
Otwórz
oczy.
Usłuchała
bez wahania – a potem zamarła, uświadamiając sobie, że coś się zmieniło.
Już nie leżała na łóżku w sypialni, ale stała w zaciemnionym
korytarzu. Poruszyła się niespokojnie, gwałtownie nabierając powietrza.
Chciała coś powiedzieć, ale kiedy przyszło co do czego, uświadomiła
sobie, że z w głowie ma pustkę – tylko przez chwilę, bo prawie
natychmiast pojawiło się zrozumienie.
Śnili.
Oczywiście. Marco robiło jej to nie po raz pierwszy, a jednak
tym razem wszystko wydawało się inne, o wiele intensywniejsze. Miała
wrażenie, że gdyby tylko zechciała, sama mogłaby przejąć kontrolę na otaczającą
ją rzeczywistością. Co prawda nie miała pojęcia, jak miałaby się do tego
zabrać, ale wsłuchując się w podsuwane przez wyostrzone zmysły
bodźce, zorientowanie się w działaniu tego świata wydawało się
tylko kwestią czasu.
– Możesz
spróbować nas wyprowadzić, jeśli masz ochotę.
W
roztargnieniu poderwała głowę. Oczy Marco wydawały się lśnić w ciemnościach.
– Nie mówisz
o przebudzeniu.
– Ani trochę
– odparł beztroskim tonem, po czym skinął głową w głąb korytarza. –
Panie przodem.
Znalazł się
dżentelmen…
Mimo
wszystko posłusznie ruszyła przed siebie. Wzdrygnęła się, słysząc jak jej kroki
niosą się echem po hallu, choć przecież starała się je stawiać
jak najciszej. Sama obecność takich szczegółów sprawiła, że Eveline poczuła się
co najmniej nieswojo.
– Więc… –
Odchrząknęła. Chciała skupić się na brzmieniu własnego głosu, ale nawet
to okazało się wyzwaniem. – To wciąż ten sam dom… Ale zarazem
nim nie jest – zauważyła, oglądając się na Marco.
– Lepiej
bym tego nie ujął – odparł pogodnie.
Mogła tylko zgadywać,
czy właśnie sobie z niej żartował. Na moment zwolniła i spróbowała
trzepnąć go w ramię, jednak z łatwością się usunął. Widziała, że
kąciki jego ust drgnęły, unosząc się ku górze.
– To nie jest
żadna odpowiedź – obruszyła się, z niedowierzaniem potrząsając głową. –
Mieliśmy rozmawiać o Mrocznej Matce… Czy jak ją tam nazywacie.
Nie wiem, co tutaj robimy, ale…
– … ale właśnie
odpowiadam na twoje pytanie. Cierpliwości, lilan – odparł, wchodząc
jej w słowo. – Najpierw stąd wyjdźmy.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Nadal nie była przekonana, ale zmusiła się do milczenia.
Myślami mimowolnie uciekła do Leliela i cmentarza, na którym
wylądowała, ale… Och, teraz miała przy sobie Marco. Wiedziała, że niezależnie
od wszystkiego, nigdy by jej nie skrzywdził.
Ruszyła
przodem, choć sama nie była pewna, dokąd miałaby iść. Przez moment szła
przed siebie, świadoma wyłącznie ciągnącego się w nieskończoność
korytarza. Coś w monotonni, którą poczuła, obserwując pozbawione drzwi i okien
ściany, przyprawiło ją o dreszcze.
– Marco…
– Wybacz.
Zasugerowałem, że to ty nas wyprowadzisz – zreflektował się. – Mam
przejąć kontrolę?
– Chyba nie ro…
Urwała.
Przystanęła, przez moment czując się tak, jakby nagle wpadła na niewidzialną
ścianę. Wymownie rozejrzała się po korytarzu, raz jeszcze spoglądając
w głąb holu. Wciąż wyglądał na tak samo nieciekawy, co i do wcześniej,
a już na pewno nie dostrzegała wspomnianego wyjścia, ale…
Miałam znaleźć
wyjście, upomniała się w myślach. Wtedy zrozumiała, choć nie sądziła,
że to okaże się aż takie proste. Wciąż pełna wątpliwości, wbiła wzrok
w ścianę, wyobrażając sobie najbardziej naturalną rzecz, jaka w tej
sytuacji przyszła jej do głowy: drzwi. Proste, drewniane i – co
najważniejsze – uchylone, wydawały się wręcz zapraszać do tego, żeby
przez nie przejść.
Kiedy zerknęła
na Marco, przekonała się, że spoglądał na świeżo utworzone wyjście z nieco
pobłażliwym, choć szczerym uśmiechem.
– Może być –
stwierdził, skinieniem dając jej do zrozumienia, by ruszyła
przodem. – Pod warunkiem, że dokądś prowadzą.
Cholera.
Dopiero
wtedy pojęła, ile wysiłku musiało go kosztować manipulowanie snami. Nagle to, że
biblioteka, którą zwiedzała wraz z nim nie tak dawno temu, wypełniona
była pozbawionymi treści księgami, nabrało sensu. Wątpiła, by nawet z najdoskonalszą
pamięcią zdołała na poczekaniu przytoczyć treść choćby najkrótszego
tekstu.
Odetchnęła,
próbując się uspokoić. Przestąpiła naprzód, ostrożnie popychając drzwi.
Nawet nie skrzypnęły, bez większego problemu uchylając się na całą
szerokość. Eve poczuła muśnięcie chłodnego, nocnego powietrza i mimowolnie się
rozluźniła. Kiedy do tego wszystkiego po przestąpieniu progu wcale
nie wylądowała w ciemnościach, ostatecznie ogarnęła ją ulga. Co
prawda podejrzewała, że Marco czuwał nad wszystkim, ale nie zamierzała
go o to pytać.
– Hm…
– No co? –
obruszyła się, wymownie rozglądając się dookoła.
Stali pośród
pól lawendy. Do Eveline z opóźnieniem dotarł obezwładniający słodki
zapach, ale kiedy go poczuła, wyobrażenie sobie reszty okazało się dziecinnie
proste. Krzewy kołysały się łagodnie, sięgając jej aż do pasa.
Instynktownie wyciągnęła rękę, muskając kwiaty palcami. Miała wrażenie, że w odpowiedzi
na jej starania zapach stał się jeszcze intensywniejszy, wręcz
przyprawiając o zawroty głowy.
– Nic takiego
– doszedł ją pogodny głos Marco. Wyczuła ruch za plecami i zrozumiała,
że stał tuż za nią – wystarczająco blisko, by mogła poczuć bijące od
jego ciała ciepło. – Nieźle jak na początek.
– Mam
wrażenie, że to sarkazm – zarzuciła mu.
I bez patrzenia
na jego twarz wyczuła, że się uśmiechnął.
– Skądże. Kiedy
byłem tutaj po raz pierwszy, też opierałem się na miejscach,
które znam. Tak jest dużo łatwiej – zapewnił i zabrzmiało to szczerze.
– Z czasem poruszanie się tutaj przyjdzie ci bardziej
naturalnie.
– To świetnie,
ale dalej nie rozumiem, dlaczego mnie tu zabrałeś.
Nie
odpowiedział. Przesunął się naprzód, wymijając ją i od niechcenia
przechadzając się pośród wyśnionej lawendy. Przystanął kilka kroków dalej,
z uwagą przypatrując się kołyszącym się łagodnie roślinom. Eve
obserwowała go w milczeniu, kiedy zwrócił twarz ku niebu – nocnemu, niemal
aksamitnie czarnemu, jeśli nie liczyć nisko zawieszonego, srebrzystego półksiężyca.
Zadrżała na sam
widok. Cofnęła się o krok, przez moment czując się tak, jakby
ziemia w każdej chwili mogła usunąć się jej spod stóp. Była
niemal pewna, że łąka rozmazała się i zniknęła – tylko na ułamek
sekundy, ale wystarczający, by Eveline zauważyła różnicę. Przez
krótką chwile czuła się tak, jakby spadała; coraz niżej i niżej,
niemal spodziewając się zobaczyć u swojego boku Leliela.
Nic
podobnego nie miało miejsca. Kiedy otrząsnęła się na tyle, by odważyć się
rozejrzeć, wciąż stała pośród lawendy, otoczona jej kojącym zapachem. Miała
wrażenie, że coś zmieniło się w wyglądzie łąki, choć nie od razu
zdołała to nazwać. Dopiero po chwili dotarło do niej, że kolory
i kształty przybrały na intensywności, o wiele bardziej
rzeczywiste niż do tej pory. Wtedy nabrała pewności, że Marco w porę
przejął kontrolę nad snem, ale nie miała czasu, żeby się nad tym
zastanawiać.
– Chodź do mnie
– usłyszała.
Nawet nie próbowała się
zastanawiać. Wystarczyła chwila, by znalazła się u jego boku, w niemal
desperackim geście chwytając wampira za rękę. Zacisnęła palce wokół jego dłoni,
zupełnie jakby w ten sposób mogła uczynić wszystko prostszym i bardziej
zrozumiałym. Jakby tylko to, że ją trzymał stanowiło gwarancję zachowania
zdrowych zmysłów – i tego, że tutaj była.
Niepewnie
spojrzała w niebo, ale tym razem powitała ją wyłącznie aksamitna
czerń. Półksiężyc zniknął, ale wcale nie poczuła się dzięki temu
lepiej. Miała wrażenie, że w ciemnościach czaiło się coś niedobrego, jak
gdyby w każdej chwili cienie mogły wyciągnąć ku niej ramiona.
Gdyby do tego
doszło, znów błądziłaby w pustce. Krążyłaby w mroku, świadoma wyłącznie
własnych sprzecznych emocji. Bez wspomnień, człowieczeństwa, bez…
– Lilan.
Zadrżała.
Poderwała głowę i na moment zamarła, podchwyciwszy spojrzenie
łagodnych, zatroskanych oczu.
– Nic mi
nie jest – wykrztusiła, pragnąc przekonać przede wszystkim siebie. – Ja tylko…
– Wróciłaś
do mnie. Tego się trzymajmy – uciął, wzmagając uścisk wokół jej dłoni.
– Twoje myśli to jeden wielki chaos, ale to nie ma znaczenia.
Chciałbym ci pomóc, ale nie wiem jak – przyznał, raptownie poważniejąc.
– Po prostu
mnie nie puszczaj – poprosiła, przez krótką chwilę naprawdę wierząc, że
tyle wystarczy.
Skinął
głowa. Wyciągnął ku niej drugą rękę, więc chwyciła ją, bez wahania
stając z nim twarzą w twarz. Wpatrywała się w znajome
błękitne tęczówki, choć przez moment czując się tak, jakby wszystko
wróciło na swoje miejsce. Po długich poszukiwaniach wróciła do domu
i naprawdę czuła się z tym dobrze.
– Próbuję… zrozumieć,
co się wydarzyło. Zapytałaś mnie o Mroczną Matkę i uwierz mi, że
zamierzam ci odpowiedzieć. Nie jesteśmy tutaj bez powodu –
wyjaśnił po chwili namysłu Marco. – Tym razem usłyszysz moją wersję.
– Twoją… –
powtórzyła sceptycznie.
Wtedy
nabrała pewności, że przekazała mu dość, by wiedział, ile usłyszała od Leliela.
Nie była pewna, czy to dobrze, ale powstrzymała się od zadawania
pytań. Wystarczyło, że w pamięci wciąż miała witraż pięknej kobiety, który
pokazał jej demon. Gdyby przynajmniej wiedziała, czego jeszcze powinna się
spodziewać i dlaczego ta istota wydawała się taka ważna…
– Znam
historię, o której myślisz. Podobno po tym, jak Lilith znalazła
ukojenie w objęciach mroku, stała się światłem dla tych, którzy go
potrzebowali. Mroczna Matka ukochała sobie stworzenia nocy, takie jak ty czy
ja – wyjaśnił, ujmując ją pod brodę. Swoboda, z jaką o tym
mówił, w równym stopniu zaskoczyła Eveline, co i wydała jej się…
właściwa. Teraz byli do siebie podobni. – Wiele historii mówi o jej dobroci.
Ludzie mają swoich bogów, my zaś długo czciliśmy dobroć Mrocznej
Matki. To ona stworzyła azyl, którego potrzebowała nasza rasa.
– Przystań –
uświadomiła sobie. Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona łatwością, z jaką
wszystko wpasowało się na swoje miejsce. – Stworzyła Haven? Ale…
– To nie do końca
tak – wyjaśnił pospiesznie Marco. – Powiedziałem już, że nie bez powodu
zabrałem cię do tego miejsca. Wyobraź sobie… świat, który byłby tylko dla
nas, całkowicie oddzielony od ludzi. Taki, w którym moglibyśmy swobodnie się
przemieszczać i nie musieć obawiać polowań czy nieporozumień. Tak podobno
powstał świat snów, podatny na nasze telepatyczne zdolności, ale… – Urwał.
Przez jego twarz przemknął cień. – Ale choć Lilith lśniła w ciemności,
mrok wciąż pozostaje mrokiem. Kiedy światy zaczęły się ze sobą przenikać,
pojawiło się coś, co dotychczas trwało w uśpieniu. Zaraza, która
zapoczątkowała konflikt.
Choć mogła spodziewać się
takiego rozwinięcia, poczuła nieprzyjemny ucisk w gardle. Demony.
Oczywiście, pomyślała, ogarnięta coraz silniejszą goryczą. Nie musiała
pytać, by wiedzieć, do czego to wszystko zmierzało – do rozłamu,
istnienia kanibali, zdrady na własnej rasie. Przekonała się o tym
aż nazbyt dobrze, nie tylko wtedy, gdy Marco wprost pociągnął ją w zakamarki
własnej duszy, ukazując przeszłość.
Mimowolnie
pomyślała o pęknięciu, które pokazał jej Leliel. Przypomniała sobie
szepty i moment, w którym pojęła, że Haven było czymś więcej, niż
tylko przypadkowym, zapomnianym przez Boga miasteczkiem na uboczu.
Zwłaszcza teraz, trwając w ciemności, rozumiała to wszystko lepiej niż
kiedykolwiek wcześniej.
Prawie.
– Ale co
ze mną? – zapytała wprost. – Dlaczego…?
– Kroczysz
między światami. Sądzę, że o to chodziło od samego początku. – Przesunął się
bliżej. Poczuła jego ciepły oddech na twarzy. – Tajemnicza istota
z pradawnego rodu; sierp potęgi jej znakiem, śmierć partnerką w mroku…
– Wciąż to słyszę
– wykrztusiła, porażona melodyjnością, z jaką wypowiedział te słowa. – Ale
nie wiem, co robić. Nie wiem, kim jestem, Marco.
Jego oczy
pociemniały. Nie odpowiedział, po prostu na nią patrząc – w tak przenikliwy,
tęskny sposób, że aż poczuła się nieswojo. Momentalnie zapragnęła się
wycofać i zapewnić go, że wszystko w porządku, jednak głos uwiązł jej w gardle.
Prawda była taka, że nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby go okłamać.
Zwłaszcza w tym świecie, obnażona bardziej niż kiedykolwiek, nie byłaby
w stanie udawać.
Prawda była
taka, że się bała – i że nade wszystko potrzebowała jego bliskości.
Nie miało znaczenia, czy mógł cokolwiek zdziałać albo wyjaśnić.
Jeśli czegoś potrzebowała, to wyłącznie tego, żeby jej nie puszczał.
Na dobry początek musiało wystarczyć.
Nie
zaprotestowała, kiedy przyciągnął ją jeszcze bliżej. Wciąż spoglądała mu w oczy,
aż do momentu, w którym poczuła na ustach nacisk ciepłych, miękkich
warg. I choć również to nie rozwiązywało żadnego problemu, wydawało się
znaczyć więcej, niż mogłaby podejrzewać.
Wystarczyła
chwila, żeby znalazła się w jego ramionach. Odwzajemniła pocałunek
bez cienia wahania, poddając mu się całkowicie. Lawenda i nocne
niebo zniknęły, jednak prawie nie zwróciła na to uwagi, świadoma wyłącznie
spokoju, który nagle poczuła. Choć przez chwilę mogła udawać, że wszystko jest
dobrze, zwłaszcza że może faktycznie tak było. W tym świecie i w objęciach
Marco, czuła się bezpieczna.
Jesteś
sobą. Czy to wystarczy?, rozbrzmiało w jej umyśle. Jego mentalny
głos przypominał ciepły, przyjemny wiatr.
Powstrzymała się
od parsknięcia. To nie była odpowiedź… A przynajmniej nie taka,
którą mogłaby uznać za wartościową. Z drugiej strony, czy faktycznie
potrzebowała czegoś więcej?
Chciała, żeby
to wystarczyło. Musiało, ale…
Znajdę
Lanę i wrócimy do domu. Jeśli jest tam coś, co ci pomoże,
na pewno to znajdziemy, usłyszała i to wystarczyło, by ostatecznie
rozproszyć jej umysł.
Czuła
trzepoczące się w piersi serce. Miała wrażenie, że podeszło jej aż
do gardła, na moment skutecznie pozbawiając tchu. Strach wydawał się
nienaturalny, zwłaszcza po całym czasie, który spędziła bez pamięci
błąkając się po Haven, ale zarazem uznała go za właściwy.
Chciała się bać. Jeśli to oznaczało, że wciąż miała w sobie
człowieczeństwo, przyjmowała to z wdzięcznością.
Sen
rozpłynął się, ale prawie tego nie zauważyła. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że leży, a pod plecami czuje miękkość materaca. O wiele
istotniejsze jednak okazały się obejmujące ją ramiona – ciepłe i tak bardzo
znajome. Bez słowa wtuliła się w Marco, układając głowę na jego torsie.
Oddychał o wiele spokojniej od niej i choć nie sądziła, że
to okaże się możliwe, odkrycie tego pozwoliło jej się rozluźnić.
Zacisnęła
powieki. Spokój spłynął na nią łagodną falą, potęgując zmęczenie. Na zewnątrz
jest jasno, pomyślała, ale tam myśl nie wydała jej się niepokojąca.
Tym razem nie musiała uciekać – ani przed porankiem, ani niczym
innym. Trwała w objęciach jedynej osoby, która miała prawo ją dotykać i którą
cudem zdołała odnaleźć po długich poszukiwaniach. Leliel mógł mówić, co
tylko chciał, ale jednego była pewna: jeśli istniało miejsce, do którego
przynależała, właśnie je odnalazła.
Chwilę
jeszcze trwała na granicy przytomności, próbując odnaleźć ukojenie w cieple
trzymających ją ramion. Kiedy ciemność wyciągnęła ku niej ramiona, poddała się
jej bez cienia strachu.
Tym razem
nic nie zakłóciło snu, w który zapadła.
Dzień dobry wieczór! Czy ktoś tu jest? Jak wam mijają wakacje, kochani? ;>
Wracam z zapałem, tym razem bardziej regularnie, mam nadzieję. Już skończyłam korektę pierwszego tomu „Kronik Upadłych” i mam nadzieję, że wkrótce pojawi się na Legimi… a później papierze. Dalsze części powinny przyjść łatwiej i w mniej szalonych warunkach, więc w końcu będę mogła skupić się na publikacji tutaj. Kolejny rozdział postaram wrzucić się jeszcze w tym tygodniu, bo właśnie zbliżamy się do akcji, na którą czekałam długo.
Także tego… Zostawiam was z Marco i Eve, i do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz