Pokój nie zmienił się
od ostatniej wizyty. Eveline zawahała się, przez chwilę tkwiąc w progu
i czujnie wodząc wzrokiem po sypialni. Niemalże spodziewała się zobaczyć
coś niewłaściwego, ale wpatrując się w nieposłane łóżko
przypomniała sobie, jak sama pozostawiła je w takim stanie przy ostatniej
wizycie.
Teraz ten moment
wydawał się odległy i równie nierzeczywisty, co i wszystko inne.
Eve miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd siedziała tu po raz
ostatni, zanim…
Potrząsnęła
głową. Nie chciała o tym myśleć.
Za plecami
wyczuła ruch i zorientowała się, że Marco wciąż za nią podąża, ale
nie zdecydowała się na niego spojrzeć. Poruszając się trochę
jak w transie, ostrożnie przesunęła się naprzód, bez pośpiechu
pokonując dzielącą ją od łóżka odległość. Przesunęła dłonią po pościeli,
próbując ignorować drżenie rąk. Z drugiej strony, jeśli jednak się pomyliła
i podczas zamieszania ktoś (Drake? Aurora? A może sam Leliel…?) się
tu zakradł…
A potem
wyczuła delikatne zgrubienie pod materacem i kamień spadł jej z serca.
– Lilan?
– doszedł ją głos Marco.
Nie
odpowiedziała. W zamian wyjęła skryty pod pościelą czarny notes.
Znalezienie
stron, które zdążyła przejrzeć ostatnim razem, okazało się dziecinnie
proste. Zwłaszcza desperackie wiadomości Beatrice rzucały się w oczy;
wyrytych w papierze, przecinających się linii nie dało się pomylić
z niczym innym.
–
Przeczytaj to – poleciła, wyciągając rękę w stronę Marco. – A potem
przekonaj mnie, że nie oszalałam.
Przez twarz
wampira przemknął cień, jednak nawet jeśli miał coś do powiedzenia,
zachował to dla siebie. Bez słowa przejął pamiętnik, przypadkiem albo celowo
muskając palcami dłonie Eveline. Przez krótką chwilę poczuła się lepiej,
czując jak po całym ciele rozchodzi się przyjemne ciepło.
Gdyby
twój dotyk faktycznie mógł stać się lekarstwem na wszystko…
– Zawsze
warto spróbować – mruknął Marco, siląc się na blady uśmiech.
– Do rzeczy.
Natychmiast
spoważniał. Obserwowała go w milczeniu, kiedy przeniósł wzrok na zapisane
strony pamiętnika. Widziała, jak wodził spojrzeniem po kolejnych
linijkach. Jak chłonie jedna po drugiej, o wiele szybciej niż mogłaby
przypuszczać, a jednak… wciąż za wolno.
Powiedz
coś, jęknęła w duchu.
Ale w pokoju
panowała wyłącznie martwa cisza, zbyt jednoznaczna, by Eveline mogła ją
znieść. Poruszyła się niespokojnie. Potrzebowała… Och, czegokolwiek –
choćby słowa czy gestu, które zakłóciłyby panujący w sypialni spokój.
Tak naprawdę chciała stąd wyjść, choć sama nie była pewna dlaczego i co
miałaby w tym czasie zrobić.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim błękitne oczy Marco na powrót
spoczęły na niej. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy oddał jej pamiętnik.
Ujęła go drżącymi rękami, walcząc z pragnieniem, by chwycić wampira
za ramiona i zacząć krzyczeć.
– Chodź ze
mną – doszło ją jakby z oddali.
Nie
zaprotestowała, kiedy wyciągnął ku niej rękę. Ściskając ją tak kurczowo,
jakby od tego zależało, czy jednak zdoła zachować zdrowy rozsądek,
pozwoliła, by Marco wyprowadził ją na korytarz. Potrzebowała chwili, żeby
otrząsnąć się i spróbować zrównać z nim krok.
Pamiętnik
przycisnęła do piersi. Miała wrażenie, że czuje bijące od niego
ciepło, choć dobrze wiedziała, że to niemożliwe.
– Gdzie…?
– Za chwilę.
To nie była
odpowiedź. Zacisnęła usta, tłumiąc przekleństwo. W pierwszym odruchu
zapragnęła zaprzeć się nogami i zażądać wyjaśnień, ale i to pragnienie
zeszło gdzieś na dalszy plan. Ufała Marco. Co więcej, nie przypominała
sobie, kiedy ostatnim razem widziała go aż tak poruszonego. Jeśli zamiast
słów pocieszenia, oferował działanie, nie zamierzała się z nim
sprzeczać.
Przestała o tym
myśleć w chwili, w której znaleźli się w przedsionku. Marco
nawet się nie zawahał i już chwilę później wprowadził ją w kolejny
korytarz. Choć wciąż zdezorientowana, w końcu zrozumiała, dokąd idą.
Liam
wyszedł im naprzeciw, zanim w ogóle dotarli do laboratorium. Na dłuższą
chwilę zatrzymał wzrok na niej, ale nie wyglądał na zaskoczonego.
Wręcz przeciwnie. Spoglądając na bladą twarz, Eveline doszła do wniosku,
że był przede wszystkim zmęczony. Albo poirytowany. Nie miała
pewności, ale jedno mogła stwierdzić z całą pewnością – wyglądał dużo
lepiej, niż gdy widziała po raz ostatni.
Jakaś jej cząstka
poczuła ulgę z tego powodu.
– Więc jednak
– mruknął, jakby od niechcenia opierając się o framugę. – Całe
to zamieszanie było zbędne, chociaż…
– Musimy
pogadać – oznajmił Marco, bezceremonialnie wchodząc mu w słowo.
„Wcale nie”
– wydawało się sugerować spojrzenie Liama, jednak ostatecznie skinął
głową.
–
Wparowaliście tu bez uprzedzenia. Domyślam się, chociaż nie wiem,
w czym miałbym wam pomóc – stwierdził, prostując się. – Nie zamierzam
niańczyć wszystkich przemienionych wampirów w tym domu. Zresztą nie powiesz
mi, że nie wiesz, co z nią zrobić, Marco.
– Nie ja ją
przemieniłem. Zresztą nie o to chodzi.
Brwi Liama
powędrowały ku górze.
– A to ciekawe…
Marco
puścił te słowa mimo uszu. Dopiero kiedy przyciągnął ją bliżej, do Eveline
dotarło, że jednak zmartwił się bardziej niż mogła przypuszczać.
Zawahała
się. W dłoni wciąż ściskając pamiętnik matki, spojrzała najpierw na zaciskającego
palce wokół jej nadgarstka wampira, a dopiero później na Liama.
– Musimy
pogadać – wykrztusiła, niczym echo powtarzając słowa Marco. – Musimy…
– Tak, już
to słyszałem. Przejdziecie do rzeczy, czy będziemy tkwić w przejściu
aż świt nas zastanie?
Gwałtownie zassała powietrze. Żartował sobie?
Z drugiej strony, to było dokładnie to, czego mogła się po nim
spodziewać. Zupełnie jakby to, że nie tak dawno oboje tkwili w zamknięciu,
a ona zaoferowała mu swoją krew, nie miało znaczenia. Fakt, że
niejako właśnie wróciła zza grobu, tym bardziej.
Och,
może właśnie jest. Może dla kogoś, kto żyje tyle czasu, to naprawdę nie ma
znaczenia…
Zacisnęła
usta. Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu Liama i to wystarczyło,
by naszły ją wątpliwości. Już raz przed nim stała, nie mając odwagi
poprowadzić tej rozmowy, ale…
– Moja
matka – powiedziała w końcu. – Wiem, że ją znałeś. Tym razem naprawdę
muszę zapytać.
Choć nie sądziła,
że będzie do tego zdolna, jednak spojrzała mu w oczy. W przenikliwym
spojrzeniu było coś, przez co z miejsca zapragnęła odwrócić wzrok, ale stanowczo
zdusiła w sobie to pragnienie. Wciąż ściskając notes, przestąpiła
naprzód, wcześniej oswabadzając dłoń z uścisku Marco.
Miała
wrażenie, że Liam całe wieki taksował ją wzrokiem, nim w końcu zdecydował się
odezwać.
– Nie tu –
rzucił takim tonem, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie.
Nawet nie pytał.
Przemknął tuż obok, zostawiając wciąż zdezorientowaną Eveline wciąż wpatrzoną w miejsce,
w którym dopiero co się znajdował. Z daleka dostrzegła jedynie
zarys laboratoryjnego stołu, na którym nie tak dawno temu siedziała.
Nawet to okazało się odległym i jakby nieznaczącym spojrzeniem –
niczym coś, co wydarzyło się w zupełnie innym życiu.
Bez słowa
odwróciła się, by spojrzeć na Marco. Otworzyła usta, gotowa o coś
zapytać, ale powstrzymała się, widząc jak wampir potrząsa głową.
–
Przyzwyczaisz się do niego. Może – westchnął i zabrzmiało to tak,
jakby sam w to wątpił.
Ja też.
Kąciki ust
Marco drgnęły. Wtedy pojęła, że w tej jednej kwestii zgadzali się absolutnie.
Znalezienie Liama okazało się
proste. Jakby od niechcenia krążył po salonie, wyraźnie
zniecierpliwiony. W dłoni obracał coś, w czym dopiero po chwili
Eveline rozpoznała szklankę wypełnioną bliżej nieokreślonym, bursztynowym
płynem. To nie była krew i z jakiegoś powodu taki stan
rzeczy naprawdę ją zmartwił.
Mężczyzna
spojrzał w jej stronę, ledwo tylko przekroczyła próg.
– Przynieś
jej coś – zasugerował, zwracając się do Marco. – Wątpię, by whisky
była dobrym pomysłem – dodał, obracając szklankę.
Wtedy
rozpoznała alkohol. Przez moment była gotowa przysiąc, że podobny przy
odrobinie szczęścia mogłaby znaleźć w barku rodzinnego domu. W bibliotece
ojca, choć nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała go z kieliszkiem
w ręce. A jednak myśląc o Williamie Night, Eve łatwo mogła
przywołać do siebie właśnie takie skojarzenia: zapach papieru i wyszukany
alkohol, otwierany tylko na specjalne okazje.
Coś
ścisnęło ją w gardle. Przypomniała sobie cienie, które obserwowała, kiedy
zaraz po przebudzeniu zaczęła błądzić po rodzinnym domu. Przez chwilę
znowu słyszała dziecięcy. Widziała jak dziecko – ona sama – podbiega do siedzącej
na kanapie, popijającej herbatę kobiety. Była gotowa przysiąc, że w przeszłości
robiła to nie raz, równie często zamiast do salonu, pędząc wprost do wypełnionego
książkami gabinetu ojca.
Skrzywiła
się, czując nadciągający ból głowy. Gdzieś za plecami wyczuła ruch, a chwilę
później otoczyły ją znajome ramiona.
– Eveline?
– zmartwił się Marco.
– Wszystko
gra. Zostań – zapewniła pośpiesznie, o wiele za szybko, by zabrzmiało
to przekonująco. – Ja tylko…
Zawahała
się. Nie dodała niczego więcej, nie ufając sobie na tyle, żeby
próbować cokolwiek tłumaczyć. W zamian ciężko opadła na kanapę,
uważnie wpatrzona w Liama.
Miała
zaledwie sześć lat, kiedy zobaczyła coś, czego zdecydowanie nie powinna.
Chciała tego czy też nie, wspomnienia związane z rodzicami
pozostawały odległe i zamazane. Mama wydawała się żywsza, być może za sprawą
listu, który zwłaszcza przed wyjazdem do Haven, Eve przyszło czytać
zdecydowanie zbyt wiele razy. Przypominała mgłę – ulotną, ale jednak
obecną.
Ojca
właściwie nie pamiętała. Z drugiej strony… Ile z tego, co
potrafiła przywołać sprzed przyjazdu do Haven, miało jakikolwiek
związek z rzeczywistością. Jak długo Aurora mieszała jej w głowie
i…?
– Myślisz
za głośno.
Głos Liama
wyrwał ją z zamyślenia. Nie dodał niczego więcej, ale nie musiał
– tych kilka znienawidzonych słów wystarczyło, żeby sprowadzić ją na ziemię.
– Chcę
rozmawiać o mamie. Właściwie o jednej rzeczy – oznajmiła wprost. Samą
siebie zaskoczyła stanowczym brzmieniem głosu. W rzeczywistości nie czuła się
ani trochę pewnie. – Było coś takiego…
– Tak? –
ponaglił Liam.
Jego twarz
nie wyrażała żadnych emocji. Stał przed nią, wciąż wypełnioną whisky
karafkę, ale nic ponadto. Eveline z łatwością mogła sobie wyobrazić,
że nagle znika, nie pierwszy raz pozostawiając ją bez wyjaśnień.
Ten jeden
raz nie mogła na to pozwolić.
– Widziałam
jej pamiętnik. Znalazłam go… tamtego dnia – zaczęła, ostrożnie dobierając
słowa. Twarz wampira wciąż pozostała niezmieniona, ale Eveline była pewna,
że rozumiał. – To, co przeczytałam… – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Nie chciałam rozumieć. Ale Leliel pokazał mi, że nie mam
wyboru.
Poczuła się
dziwnie, ledwo wypowiedziała to imię na głos. Przez chwilę była niemal
pewna, że znów usłyszy głos demona albo poczuje jego obecność, jednak
nic podobnego nie miało miejsca.
Liam
pozostał równie niewzruszony, co zawsze.
– Znałem się
z Beatrice. Można powiedzieć, że na swój sposób się przyjaźniliśmy
– przyznał wymijająco. – Nie pytaj mnie dlaczego. Była inteligentną kobietą,
wobec której nie dało się przejść obojętnie, to wszystko.
Kłamiesz,
przeszło z Eveline na myśl. Nie sądziła, żeby chodziło tylko o to,
ale mimo wszystko zachowała tę uwagę dla siebie. Jeśli w istocie
myślała za głośno, Liam i tak wiedział, co sądziła o jego wyjaśnieniach.
–
Wspominała o tobie. I o Danielle. – Eve zawahała się. Ułożyła
pamiętnik na kolanach, raz po raz nerwowo pocierając okładkę. – Jej wpisy
są dziwne, zwłaszcza w pewnym momencie, kiedy…
… kiedy
mnie straciła, dopowiedziała w myślach, bo te słowa nie były w stanie
przejść jej przez usta. Nie tym razem, choć nie tak dawno wprost
nawiązała do nich za sprawą Leliela.
– Beatrice
miała ciężki okres. Był taki moment, kiedy żadne z nas nie potrafiło
do niej dotrzeć. Uwierz mi, że gdybym podejrzewał, w co się wpakowała…
– Przez twarz Liama przemknął cień. To była zaledwie chwila, ale tyle
wystarczyło, by utwierdzić Eve w przekonaniu, że wiedział o wiele
więcej, niż faktycznie chciał przyznać. – To miejsce… Chyba sama najlepiej
wiesz, że niektórych tajemnic lepiej nie poznać. Dodaj do tego
hormony ciążowe i stres. Mam na myśli…
– Umarłam
wtedy czy nie? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.
– To mogła
być nasza pomyłka, nic ponadto.
Otworzyła usta,
ale nie wykrztusiła z siebie nawet słowa – jedynie coś na pograniczu
jęku i parsknięcia. Właściwie sama nie była pewna, co zaskoczyło ją
bardziej: jego wyjaśnienia czy fakt, że zabrzmiały jak wcześniej
wyuczona formułka, w którą nade wszystko pragnął uwierzyć. Na pewno
nie tego spodziewała się po kimś, kto większość czasu spędzał w odizolowanym
laboratorium, zajmując rzeczami, których co najwyżej mogła się domyślać.
– Pomyłka… –
wykrztusiła w końcu. – Śmierć dziecka miałaby być pomyłką?
– To było
dwadzieścia pięć lat temu. Oczywiście, że błędy się zdarzały – obruszył
się. – Krwawienie również. Prawda jest taka, że miałaś cholerne szczęście i…
– Przecież
oboje wiemy, że w to nie wierzysz.
Natychmiast
zamilkł. Poruszył się niespokojnie, zupełnie jakby próbowała go uderzyć.
Obserwowała go, kiedy wycofał się, by zdecydowanie zbyt gwałtownym ruchem
odstawić wypełnioną alkoholem szklankę na stolik. W jego oczach
pojawił się niepokojący błysk i gdyby nie to, że w pokoju
wciąż znajdował się Marco, Eve zaczęłaby się obawiać tego, co mogłyby
przynieść kolejne sekundy.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, nim Liam w końcu się wyprostował
i jednak zabrał głos.
– Mówię ci
tylko to, co powiedziała mi Beatrice. Lekarz się pomylił – oznajmił z naciskiem.
– Albo to ty byłaś zbyt uparta. Przeżyła to na tyle mocno,
że żadne z nas nawet nie próbowało zadawać pytań. Jeśli masz jakąś
inną teorię, proszę bardzo – nie będę zabraniał ci w nią
wierzyć. – Jeszcze kiedy mówił, jak gdyby nigdy nic zwrócił się ku
wyjściu. – To wszystko, co mam ci do powiedzenia. Jeśli będę
mógł pomóc wam jakkolwiek inaczej, wiecie, gdzie mnie szukać.
Nie
próbowała protestować, kiedy wyszedł, nie czekając na jakąkolwiek
reakcję ze strony jej czy Marco. W milczeniu odprowadziła Liama wzrokiem,
nerwowo zaciskając usta. Jakaś jej cząstka jednak pragnęła go przywołać,
przycisnąć do ściany i jednak zacząć naciskać, ale Eveline
czuła, że to i tak miało doprowadzić ją donikąd.
Oczywiście,
że miała swoją teorię. Zwłaszcza teraz, słysząc jak Liam z takim uporem przytacza
wyjaśnienia, w które nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby uwierzyć.
Już nie. Nie w Haven – i nie po tym, jak (najwyraźniej po raz
kolejny) wróciła zza grobu.
Zbyt wiele
składało się w spójną całość. Choć jeszcze jakiś czas temu zrobiłaby wszystko,
by przyjąć tak przyziemne wyjaśnienie jak to, które sugerował jej Liam,
tym razem nie potrafiła się na to zdobyć. Ucieczka przed prawdą
prowadziła donikąd. Eveline czuła, że zabrnęła zbyt daleko, by pozwolić sobie
na to po raz kolejny.
Z
opóźnieniem uświadomiła sobie, że raz po raz wystukuje nerwowy rytm na okładce
pamiętnika. Wpisów było więcej i zamierzała je przejrzeć, choć zarazem
wcale nie czuła się na to gotowa. Z drugiej strony, czy mogło się
tam kryć coś gorszego od tego, co już wiedziała? Jeśli faktycznie
Beatrice straciła ciążę i Leliel z sobie tylko znanych powodów
zainterweniował…
– Muszę tam wrócić
– wyszeptała. Nie od razu pojęła, że wypowiedziała te słowa na głos.
– Eve?
Poderwała
głowę. Nie zauważyła, w którym momencie Marco zmaterializował się
tuż obok, a jednak znalazł się wystarczająco blisko, by mogła
spojrzeć mu w oczy. Niemalże desperackim gestem ujęła go za obie dłonie,
przez chwilę sama niepewna, czy chciała go w ten sposób uspokoić, czy może
zapanować nad coraz bardziej drżącym ciałem.
– Pewnie
zaraz mi powiesz, że oszalałam, ale trudno. Muszę wrócić do domu –
wyrzuciła z siebie na wydechu. – Choćby zaraz.
Jeszcze
kiedy mówiła, poderwała się na równe nogi. Pamiętnik z cichym
pacnięciem wylądował na dywanie.
Marco wciąż
kucał przy kanapie, ściskając jej dłonie i raz po raz
potrząsając głową.
– To nie jest…
– Muszę! –
powtórzyła, bez wahania wchodząc mu w słowo. – Nie chcę
przechodzić tego po raz drugi. Ja…
– Lilan.
– Wyprostował się. Zamilkła, ale i tak spojrzała na niego
wyzywająco, obojętna na to, że przewyższał ją o kilka centymetrów.
Jeśli znów musiałaby się wymknąć, by postawić na swoim… – Na zewnątrz
wciąż jest jasno. To wszystko.
– Ale… Co
proszę?
Uświadomiła
sobie, że miał rację. Kiedy wzburzenie ustąpiło, a Eveline w końcu
dopuściła do siebie podsuwane przez zmysły bodźce, poczuła zmęczenie. Co
prawda podejrzewała, że zachód słońca pozostawał zaledwie kwestią godziny czy dwóch,
ale jedno musiała przyznać: tymczasowo wyjście na zewnątrz nie wchodziło
w grę.
Odetchnęła.
Zmierzyła Marco wzrokiem, próbując wychwycić jakiekolwiek oznaki sprzeciwu.
– Pójdę
tam, gdy tylko się ściemni – zapowiedziała, nie odrywając oczu od twarzy
wampira.
– Pójdziemy.
– Nawet się nie zawahał. – Zapytam Lanę, czy nie ma ochoty nam
towarzyszyć. To newralgiczne miejsce, zwłaszcza teraz.
Nie zaprotestowała.
Ulga, którą poczuła, na moment przysłoniła wszystko inne. Z wolna
przestąpiła naprzód, pozwalając, by dłonie Marco wylądowały na jej biodrach.
Trzymał ją i to wydawało się dobre, zupełnie jakby w ten sposób mógł
sprawić, by wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.
– Dziękuję.
– Dlaczego brzmisz,
jakbyś była zaskoczona? – usłyszała tuż przy uchu. Ciepły oddech Marco owiał jej policzek.
– Nie jestem
– mruknęła, ale nawet ona wiedziała, że to kłamstwo. – Wiesz, ostatnim
razem się o to pokłóciliśmy – zauważyła przytomnie. – O ile
można tak to nazwać przy tej twojej cholernej uprzejmości.
Parsknął.
Jego twarz rozjaśnił uśmiech, choć ten na pierwszy rzut oka
wydawał się nienaturalny. Zupełnie jakby do Marco wciąż nie docierało,
że może sobie na to pozwolić.
– Tak tylko przypomnę,
że moja cholerna uprzejmość zaprowadziła nas do łóżka…
– Tylko dlatego,
że straciłam cierpliwość.
Chciała
dodać coś jeszcze, ale nie była w stanie. W chwili, w której
dłonie Marco z wolna przesunęły się wyżej, powoli wędrując wzdłuż krzywizny
kręgosłupa, skupienie się na czymkolwiek innym okazało się prawdziwym
wyzwaniem.
– Wróciłaś
do mnie. Nawet nie wiesz, co w tej chwili dzieje się w mojej
głowie – oznajmił cicho. Jego głos zabrzmiał łagodnie, inaczej niż do tej
pory. – Cokolwiek kryje się za tymi wpisami… Och, Eve, to wciąż
jesteś ty. Pamiętaj o tym, dobrze?
Zdołała
jedynie skinąć głową. Ucisk w gardle skutecznie powstrzymał ją od odpowiedzi.
W zamian bez słowa wtuliła się w Marco, całą sobą chłonąc
jego bliskość – teraz wyraźniejszą niż do tej pory.
Tego
potrzebowała. Choć wyjaśnienia Liama pozostawiały wiele do życzenia,
przynajmniej na razie mogła je znieść. Perspektywa powrotu do rezydencji
Nightów również zeszła gdzieś na dalszy plan. Co prawda przerażała ją myśl
o tym, co mogłaby tam znaleźć, Eveline chociaż przez chwilę mogła
udawać, że wszystko jest pod kontrolą.
– Jest coś
jeszcze – przyznała, nie mogąc się powstrzymać. Dłonie na jej plecach
na moment się zatrzymały, ale nawet to nie pomogło w zebraniu
myśli. – Ja… Opowiesz mi o Lilith, Marco?
– Ach…
Mroczna Matka.
Serce jak
na zawołanie podeszło ją aż do gardła. Poruszając się trochę jak
w transie, powoli się odsunęła.
Słyszała o tym.
Raz na jakiś czas, choć do tej pory nie zwróciła na to uwagi.
Teraz jednak wspomnienie kapliczki, w której spotkała się z Lelielem,
wróciło ze zdwojoną siłą, nie pozwalając o sobie zapomnieć.
– Więc był
ktoś taki. Myślałam… – Potrząsnęła głową. – Powiedz mi więcej.
Nawet jeśli
go zaskoczyła, nie dał niczego po sobie poznać. Z błyskiem w oczach
chwycił ją za rękę, po czym skinieniem wskazał na korytarz.
– Sądzę, że
to jedno mogę ci pokazać. Mamy jeszcze trochę czasu.
– Pokazać…?
Ale na to jedno
nie otrzymała odpowiedzi. Nie mając innego wyboru, po raz
kolejny tego dnia pozwoliła, żeby Marco pociągnął ją za sobą, prowadząc pogrążonymi
w mroku korytarzami rezydencji.
Dobry wieczór! W końcu udało mi się skończyć, chociaż nie ukrywam – wypadłam z rytmu. Upały i remont robią swoje.
Och, poza tym mam w głowie jeden wielki mętlik, bo wciąż nie dowierzam, że druga z moich serii wkrótce zadebiutuje na papierze. Niedawno podpisałam umowę z Wydawnictwem Romantycznym, więc tak – wychodzi na to, że wydaję książkę. A nawet kilka. <3 Po szczegóły serdecznie zapraszam na mój fanpage albo Instagram.
A wy jak się macie, kochani? Czy ktoś ma tyle szczęścia, by cieszyć się wakacjami? Jeśli tak, trzymajcie się cieplutko i oby ten czas okazał się udany. Mnie pozostaje czekać na urlop.
BTW. Jak bardzo złe jest to, że mam pomysł na kolejną historię…? ;___;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz