6/27/2022

☾ Rozdział XXVIII

 

Eveline

Pokój nie zmienił się od ostatniej wizyty. Eveline zawahała się, przez chwilę tkwiąc w progu i czujnie wodząc wzrokiem po sypialni. Niemalże spodziewała się zobaczyć coś niewłaściwego, ale wpatrując się w nieposłane łóżko przypomniała sobie, jak sama pozostawiła je w takim stanie przy ostatniej wizycie.

Teraz ten moment wydawał się odległy i równie nierzeczywisty, co i wszystko inne. Eve miała wrażenie, że minęły całe wieki, odkąd siedziała tu po raz ostatni, zanim…

Potrząsnęła głową. Nie chciała o tym myśleć.

Za plecami wyczuła ruch i zorientowała się, że Marco wciąż za nią podąża, ale nie zdecydowała się na niego spojrzeć. Poruszając się trochę jak w transie, ostrożnie przesunęła się naprzód, bez pośpiechu pokonując dzielącą ją od łóżka odległość. Przesunęła dłonią po pościeli, próbując ignorować drżenie rąk. Z drugiej strony, jeśli jednak się pomyliła i podczas zamieszania ktoś (Drake? Aurora? A może sam Leliel…?) się tu zakradł…

A potem wyczuła delikatne zgrubienie pod materacem i kamień spadł jej z serca.

Lilan? – doszedł ją głos Marco.

Nie odpowiedziała. W zamian wyjęła skryty pod pościelą czarny notes.

Znalezienie stron, które zdążyła przejrzeć ostatnim razem, okazało się dziecinnie proste. Zwłaszcza desperackie wiadomości Beatrice rzucały się w oczy; wyrytych w papierze, przecinających się linii nie dało się pomylić z niczym innym.

– Przeczytaj to – poleciła, wyciągając rękę w stronę Marco. – A potem przekonaj mnie, że nie oszalałam.

Przez twarz wampira przemknął cień, jednak nawet jeśli miał coś do powiedzenia, zachował to dla siebie. Bez słowa przejął pamiętnik, przypadkiem albo celowo muskając palcami dłonie Eveline. Przez krótką chwilę poczuła się lepiej, czując jak po całym ciele rozchodzi się przyjemne ciepło.

Gdyby twój dotyk faktycznie mógł stać się lekarstwem na wszystko…

– Zawsze warto spróbować – mruknął Marco, siląc się na blady uśmiech.

– Do rzeczy.

Natychmiast spoważniał. Obserwowała go w milczeniu, kiedy przeniósł wzrok na zapisane strony pamiętnika. Widziała, jak wodził spojrzeniem po kolejnych linijkach. Jak chłonie jedna po drugiej, o wiele szybciej niż mogłaby przypuszczać, a jednak… wciąż za wolno.

Powiedz coś, jęknęła w duchu.

Ale w pokoju panowała wyłącznie martwa cisza, zbyt jednoznaczna, by Eveline mogła ją znieść. Poruszyła się niespokojnie. Potrzebowała… Och, czegokolwiek – choćby słowa czy gestu, które zakłóciłyby panujący w sypialni spokój. Tak naprawdę chciała stąd wyjść, choć sama nie była pewna dlaczego i co miałaby w tym czasie zrobić.

Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim błękitne oczy Marco na powrót spoczęły na niej. Z nieodgadnionym wyrazem twarzy oddał jej pamiętnik. Ujęła go drżącymi rękami, walcząc z pragnieniem, by chwycić wampira za ramiona i zacząć krzyczeć.

– Chodź ze mną – doszło ją jakby z oddali.

Nie zaprotestowała, kiedy wyciągnął ku niej rękę. Ściskając ją tak kurczowo, jakby od tego zależało, czy jednak zdoła zachować zdrowy rozsądek, pozwoliła, by Marco wyprowadził ją na korytarz. Potrzebowała chwili, żeby otrząsnąć się i spróbować zrównać z nim krok.

Pamiętnik przycisnęła do piersi. Miała wrażenie, że czuje bijące od niego ciepło, choć dobrze wiedziała, że to niemożliwe.

– Gdzie…?

– Za chwilę.

To nie była odpowiedź. Zacisnęła usta, tłumiąc przekleństwo. W pierwszym odruchu zapragnęła zaprzeć się nogami i zażądać wyjaśnień, ale i to pragnienie zeszło gdzieś na dalszy plan. Ufała Marco. Co więcej, nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem widziała go aż tak poruszonego. Jeśli zamiast słów pocieszenia, oferował działanie, nie zamierzała się z nim sprzeczać.

Przestała o tym myśleć w chwili, w której znaleźli się w przedsionku. Marco nawet się nie zawahał i już chwilę później wprowadził ją w kolejny korytarz. Choć wciąż zdezorientowana, w końcu zrozumiała, dokąd idą.

Liam wyszedł im naprzeciw, zanim w ogóle dotarli do laboratorium. Na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na niej, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Wręcz przeciwnie. Spoglądając na bladą twarz, Eveline doszła do wniosku, że był przede wszystkim zmęczony. Albo poirytowany. Nie miała pewności, ale jedno mogła stwierdzić z całą pewnością – wyglądał dużo lepiej, niż gdy widziała po raz ostatni.

Jakaś jej cząstka poczuła ulgę z tego powodu.

– Więc jednak – mruknął, jakby od niechcenia opierając się o framugę. – Całe to zamieszanie było zbędne, chociaż…

– Musimy pogadać – oznajmił Marco, bezceremonialnie wchodząc mu w słowo.

„Wcale nie” – wydawało się sugerować spojrzenie Liama, jednak ostatecznie skinął głową.

– Wparowaliście tu bez uprzedzenia. Domyślam się, chociaż nie wiem, w czym miałbym wam pomóc – stwierdził, prostując się. – Nie zamierzam niańczyć wszystkich przemienionych wampirów w tym domu. Zresztą nie powiesz mi, że nie wiesz, co z nią zrobić, Marco.

– Nie ja ją przemieniłem. Zresztą nie o to chodzi.

Brwi Liama powędrowały ku górze.

– A to ciekawe…

Marco puścił te słowa mimo uszu. Dopiero kiedy przyciągnął ją bliżej, do Eveline dotarło, że jednak zmartwił się bardziej niż mogła przypuszczać.

Zawahała się. W dłoni wciąż ściskając pamiętnik matki, spojrzała najpierw na zaciskającego palce wokół jej nadgarstka wampira, a dopiero później na Liama.

– Musimy pogadać – wykrztusiła, niczym echo powtarzając słowa Marco. –  Musimy…

– Tak, już to słyszałem. Przejdziecie do rzeczy, czy będziemy tkwić w przejściu aż świt nas zastanie?

 Gwałtownie zassała powietrze. Żartował sobie? Z drugiej strony, to było dokładnie to, czego mogła się po nim spodziewać. Zupełnie jakby to, że nie tak dawno oboje tkwili w zamknięciu, a ona zaoferowała mu swoją krew, nie miało znaczenia. Fakt, że niejako właśnie wróciła zza grobu, tym bardziej.

Och, może właśnie jest. Może dla kogoś, kto żyje tyle czasu, to naprawdę nie ma znaczenia…

Zacisnęła usta. Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu Liama i to wystarczyło, by naszły ją wątpliwości. Już raz przed nim stała, nie mając odwagi poprowadzić tej rozmowy, ale…

– Moja matka – powiedziała w końcu. – Wiem, że ją znałeś. Tym razem naprawdę muszę zapytać.

Choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, jednak spojrzała mu w oczy. W przenikliwym spojrzeniu było coś, przez co z miejsca zapragnęła odwrócić wzrok, ale stanowczo zdusiła w sobie to pragnienie. Wciąż ściskając notes, przestąpiła naprzód, wcześniej oswabadzając dłoń z uścisku Marco.

Miała wrażenie, że Liam całe wieki taksował ją wzrokiem, nim w końcu zdecydował się odezwać.

– Nie tu – rzucił takim tonem, jakby właśnie dyskutowali o pogodzie.

Nawet nie pytał. Przemknął tuż obok, zostawiając wciąż zdezorientowaną Eveline wciąż wpatrzoną w miejsce, w którym dopiero co się znajdował. Z daleka dostrzegła jedynie zarys laboratoryjnego stołu, na którym nie tak dawno temu siedziała. Nawet to okazało się odległym i jakby nieznaczącym spojrzeniem – niczym coś, co wydarzyło się w zupełnie innym życiu.

Bez słowa odwróciła się, by spojrzeć na Marco. Otworzyła usta, gotowa o coś zapytać, ale powstrzymała się, widząc jak wampir potrząsa głową.

– Przyzwyczaisz się do niego. Może – westchnął i zabrzmiało to tak, jakby sam w to wątpił.

Ja też.

Kąciki ust Marco drgnęły. Wtedy pojęła, że w tej jednej kwestii zgadzali się absolutnie.

 

 

Znalezienie Liama okazało się proste. Jakby od niechcenia krążył po salonie, wyraźnie zniecierpliwiony. W dłoni obracał coś, w czym dopiero po chwili Eveline rozpoznała szklankę wypełnioną bliżej nieokreślonym, bursztynowym płynem. To nie była krew i z jakiegoś powodu taki stan rzeczy naprawdę ją zmartwił.

Mężczyzna spojrzał w jej stronę, ledwo tylko przekroczyła próg.

– Przynieś jej coś – zasugerował, zwracając się do Marco. – Wątpię, by whisky była dobrym pomysłem – dodał, obracając szklankę.

Wtedy rozpoznała alkohol. Przez moment była gotowa przysiąc, że podobny przy odrobinie szczęścia mogłaby znaleźć w barku rodzinnego domu. W bibliotece ojca, choć nie przypominała sobie, by kiedykolwiek widziała go z kieliszkiem w ręce. A jednak myśląc o Williamie Night, Eve łatwo mogła przywołać do siebie właśnie takie skojarzenia: zapach papieru i wyszukany alkohol, otwierany tylko na specjalne okazje.

Coś ścisnęło ją w gardle. Przypomniała sobie cienie, które obserwowała, kiedy zaraz po przebudzeniu zaczęła błądzić po rodzinnym domu. Przez chwilę znowu słyszała dziecięcy. Widziała jak dziecko – ona sama – podbiega do siedzącej na kanapie, popijającej herbatę kobiety. Była gotowa przysiąc, że w przeszłości robiła to nie raz, równie często zamiast do salonu, pędząc wprost do wypełnionego książkami gabinetu ojca.

Skrzywiła się, czując nadciągający ból głowy. Gdzieś za plecami wyczuła ruch, a chwilę później otoczyły ją znajome ramiona.

– Eveline? – zmartwił się Marco.

– Wszystko gra. Zostań – zapewniła pośpiesznie, o wiele za szybko, by zabrzmiało to przekonująco. – Ja tylko…

Zawahała się. Nie dodała niczego więcej, nie ufając sobie na tyle, żeby próbować cokolwiek tłumaczyć. W zamian ciężko opadła na kanapę, uważnie wpatrzona w Liama.

Miała zaledwie sześć lat, kiedy zobaczyła coś, czego zdecydowanie nie powinna. Chciała tego czy też nie, wspomnienia związane z rodzicami pozostawały odległe i zamazane. Mama wydawała się żywsza, być może za sprawą listu, który zwłaszcza przed wyjazdem do Haven, Eve przyszło czytać zdecydowanie zbyt wiele razy. Przypominała mgłę – ulotną, ale jednak obecną.

Ojca właściwie nie pamiętała. Z drugiej strony… Ile z tego, co potrafiła przywołać sprzed przyjazdu do Haven, miało jakikolwiek związek z rzeczywistością. Jak długo Aurora mieszała jej w głowie i…?

– Myślisz za głośno.

Głos Liama wyrwał ją z zamyślenia. Nie dodał niczego więcej, ale nie musiał – tych kilka znienawidzonych słów wystarczyło, żeby sprowadzić ją na ziemię.

– Chcę rozmawiać o mamie. Właściwie o jednej rzeczy – oznajmiła wprost. Samą siebie zaskoczyła stanowczym brzmieniem głosu. W rzeczywistości nie czuła się ani trochę pewnie. – Było coś takiego…

– Tak? – ponaglił Liam.

Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Stał przed nią, wciąż wypełnioną whisky karafkę, ale nic ponadto. Eveline z łatwością mogła sobie wyobrazić, że nagle znika, nie pierwszy raz pozostawiając ją bez wyjaśnień.

Ten jeden raz nie mogła na to pozwolić.

– Widziałam jej pamiętnik. Znalazłam go… tamtego dnia – zaczęła, ostrożnie dobierając słowa. Twarz wampira wciąż pozostała niezmieniona, ale Eveline była pewna, że rozumiał. – To, co przeczytałam… – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Nie chciałam rozumieć. Ale Leliel pokazał mi, że nie mam wyboru.

Poczuła się dziwnie, ledwo wypowiedziała to imię na głos. Przez chwilę była niemal pewna, że znów usłyszy głos demona albo poczuje jego obecność, jednak nic podobnego nie miało miejsca.

Liam pozostał równie niewzruszony, co zawsze.

– Znałem się z Beatrice. Można powiedzieć, że na swój sposób się przyjaźniliśmy – przyznał wymijająco. – Nie pytaj mnie dlaczego. Była inteligentną kobietą, wobec której nie dało się przejść obojętnie, to wszystko.

Kłamiesz, przeszło z Eveline na myśl. Nie sądziła, żeby chodziło tylko o to, ale mimo wszystko zachowała tę uwagę dla siebie. Jeśli w istocie myślała za głośno, Liam i tak wiedział, co sądziła o jego wyjaśnieniach.

– Wspominała o tobie. I o Danielle. – Eve zawahała się. Ułożyła pamiętnik na kolanach, raz po raz nerwowo pocierając okładkę. – Jej wpisy są dziwne, zwłaszcza w pewnym momencie, kiedy…

… kiedy mnie straciła, dopowiedziała w myślach, bo te słowa nie były w stanie przejść jej przez usta. Nie tym razem, choć nie tak dawno wprost nawiązała do nich za sprawą Leliela.

– Beatrice miała ciężki okres. Był taki moment, kiedy żadne z nas nie potrafiło do niej dotrzeć. Uwierz mi, że gdybym podejrzewał, w co się wpakowała… – Przez twarz Liama przemknął cień. To była zaledwie chwila, ale tyle wystarczyło, by utwierdzić Eve w przekonaniu, że wiedział o wiele więcej, niż faktycznie chciał przyznać. – To miejsce… Chyba sama najlepiej wiesz, że niektórych tajemnic lepiej nie poznać. Dodaj do tego hormony ciążowe i stres. Mam na myśli…

– Umarłam wtedy czy nie? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.

– To mogła być nasza pomyłka, nic ponadto.

Otworzyła usta, ale nie wykrztusiła z siebie nawet słowa – jedynie coś na pograniczu jęku i parsknięcia. Właściwie sama nie była pewna, co zaskoczyło ją bardziej: jego wyjaśnienia czy fakt, że zabrzmiały jak wcześniej wyuczona formułka, w którą nade wszystko pragnął uwierzyć. Na pewno nie tego spodziewała się po kimś, kto większość czasu spędzał w odizolowanym laboratorium, zajmując rzeczami, których co najwyżej mogła się domyślać.

– Pomyłka… – wykrztusiła w końcu. – Śmierć dziecka miałaby być pomyłką?

– To było dwadzieścia pięć lat temu. Oczywiście, że błędy się zdarzały – obruszył się. – Krwawienie również. Prawda jest taka, że miałaś cholerne szczęście i…

– Przecież oboje wiemy, że w to nie wierzysz.

Natychmiast zamilkł. Poruszył się niespokojnie, zupełnie jakby próbowała go uderzyć. Obserwowała go, kiedy wycofał się, by zdecydowanie zbyt gwałtownym ruchem odstawić wypełnioną alkoholem szklankę na stolik. W jego oczach pojawił się niepokojący błysk i gdyby nie to, że w pokoju wciąż znajdował się Marco, Eve zaczęłaby się obawiać tego, co mogłyby przynieść kolejne sekundy.

Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim Liam w końcu się wyprostował i jednak zabrał głos.

– Mówię ci tylko to, co powiedziała mi Beatrice. Lekarz się pomylił – oznajmił z naciskiem. – Albo to ty byłaś zbyt uparta. Przeżyła to na tyle mocno, że żadne z nas nawet nie próbowało zadawać pytań. Jeśli masz jakąś inną teorię, proszę bardzo – nie będę zabraniał ci w nią wierzyć. – Jeszcze kiedy mówił, jak gdyby nigdy nic zwrócił się ku wyjściu. – To wszystko, co mam ci do powiedzenia. Jeśli będę mógł pomóc wam jakkolwiek inaczej, wiecie, gdzie mnie szukać.

Nie próbowała protestować, kiedy wyszedł, nie czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony jej czy Marco. W milczeniu odprowadziła Liama wzrokiem, nerwowo zaciskając usta. Jakaś jej cząstka jednak pragnęła go przywołać, przycisnąć do ściany i jednak zacząć naciskać, ale Eveline czuła, że to i tak miało doprowadzić ją donikąd.

Oczywiście, że miała swoją teorię. Zwłaszcza teraz, słysząc jak Liam z takim uporem przytacza wyjaśnienia, w które nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby uwierzyć. Już nie. Nie w Haven – i nie po tym, jak (najwyraźniej po raz kolejny) wróciła zza grobu.

Zbyt wiele składało się w spójną całość. Choć jeszcze jakiś czas temu zrobiłaby wszystko, by przyjąć tak przyziemne wyjaśnienie jak to, które sugerował jej Liam, tym razem nie potrafiła się na to zdobyć. Ucieczka przed prawdą prowadziła donikąd. Eveline czuła, że zabrnęła zbyt daleko, by pozwolić sobie na to po raz kolejny.

Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że raz po raz wystukuje nerwowy rytm na okładce pamiętnika. Wpisów było więcej i zamierzała je przejrzeć, choć zarazem wcale nie czuła się na to gotowa. Z drugiej strony, czy mogło się tam kryć coś gorszego od tego, co już wiedziała? Jeśli faktycznie Beatrice straciła ciążę i Leliel z sobie tylko znanych powodów zainterweniował…

– Muszę tam wrócić – wyszeptała. Nie od razu pojęła, że wypowiedziała te słowa na głos.

– Eve?

Poderwała głowę. Nie zauważyła, w którym momencie Marco zmaterializował się tuż obok, a jednak znalazł się wystarczająco blisko, by mogła spojrzeć mu w oczy. Niemalże desperackim gestem ujęła go za obie dłonie, przez chwilę sama niepewna, czy chciała go w ten sposób uspokoić, czy może zapanować nad coraz bardziej drżącym ciałem.

– Pewnie zaraz mi powiesz, że oszalałam, ale trudno. Muszę wrócić do domu – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Choćby zaraz.

Jeszcze kiedy mówiła, poderwała się na równe nogi. Pamiętnik z cichym pacnięciem wylądował na dywanie.

Marco wciąż kucał przy kanapie, ściskając jej dłonie i raz po raz potrząsając głową.

– To nie jest…

– Muszę! – powtórzyła, bez wahania wchodząc mu w słowo. – Nie chcę przechodzić tego po raz drugi. Ja…

Lilan. – Wyprostował się. Zamilkła, ale i tak spojrzała na niego wyzywająco, obojętna na to, że przewyższał ją o kilka centymetrów. Jeśli znów musiałaby się wymknąć, by postawić na swoim… – Na zewnątrz wciąż jest jasno. To wszystko.

– Ale… Co proszę?

Uświadomiła sobie, że miał rację. Kiedy wzburzenie ustąpiło, a Eveline w końcu dopuściła do siebie podsuwane przez zmysły bodźce, poczuła zmęczenie. Co prawda podejrzewała, że zachód słońca pozostawał zaledwie kwestią godziny czy dwóch, ale jedno musiała przyznać: tymczasowo wyjście na zewnątrz nie wchodziło w grę.

Odetchnęła. Zmierzyła Marco wzrokiem, próbując wychwycić jakiekolwiek oznaki sprzeciwu.

– Pójdę tam, gdy tylko się ściemni – zapowiedziała, nie odrywając oczu od twarzy wampira.

Pójdziemy. – Nawet się nie zawahał. – Zapytam Lanę, czy nie ma ochoty nam towarzyszyć. To newralgiczne miejsce, zwłaszcza teraz.

Nie zaprotestowała. Ulga, którą poczuła, na moment przysłoniła wszystko inne. Z wolna przestąpiła naprzód, pozwalając, by dłonie Marco wylądowały na jej biodrach. Trzymał ją i to wydawało się dobre, zupełnie jakby w ten sposób mógł sprawić, by wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.

– Dziękuję.

– Dlaczego brzmisz, jakbyś była zaskoczona? – usłyszała tuż przy uchu. Ciepły oddech Marco owiał jej policzek.

– Nie jestem – mruknęła, ale nawet ona wiedziała, że to kłamstwo. – Wiesz, ostatnim razem się o to pokłóciliśmy – zauważyła przytomnie. – O ile można tak to nazwać przy tej twojej cholernej uprzejmości.

Parsknął. Jego twarz rozjaśnił uśmiech, choć ten na pierwszy rzut oka wydawał się nienaturalny. Zupełnie jakby do Marco wciąż nie docierało, że może sobie na to pozwolić.

– Tak tylko przypomnę, że moja cholerna uprzejmość zaprowadziła nas do łóżka…

– Tylko dlatego, że straciłam cierpliwość.

Chciała dodać coś jeszcze, ale nie była w stanie. W chwili, w której dłonie Marco z wolna przesunęły się wyżej, powoli wędrując wzdłuż krzywizny kręgosłupa, skupienie się na czymkolwiek innym okazało się prawdziwym wyzwaniem.

– Wróciłaś do mnie. Nawet nie wiesz, co w tej chwili dzieje się w mojej głowie – oznajmił cicho. Jego głos zabrzmiał łagodnie, inaczej niż do tej pory. – Cokolwiek kryje się za tymi wpisami… Och, Eve, to wciąż jesteś ty. Pamiętaj o tym, dobrze?

Zdołała jedynie skinąć głową. Ucisk w gardle skutecznie powstrzymał ją od odpowiedzi. W zamian bez słowa wtuliła się w Marco, całą sobą chłonąc jego bliskość – teraz wyraźniejszą niż do tej pory.

Tego potrzebowała. Choć wyjaśnienia Liama pozostawiały wiele do życzenia, przynajmniej na razie mogła je znieść. Perspektywa powrotu do rezydencji Nightów również zeszła gdzieś na dalszy plan. Co prawda przerażała ją myśl o tym, co mogłaby tam znaleźć, Eveline chociaż przez chwilę mogła udawać, że wszystko jest pod kontrolą.

– Jest coś jeszcze – przyznała, nie mogąc się powstrzymać. Dłonie na jej plecach na moment się zatrzymały, ale nawet to nie pomogło w zebraniu myśli. – Ja… Opowiesz mi o Lilith, Marco?

– Ach… Mroczna Matka.

Serce jak na zawołanie podeszło ją aż do gardła. Poruszając się trochę jak w transie, powoli się odsunęła.

Słyszała o tym. Raz na jakiś czas, choć do tej pory nie zwróciła na to uwagi. Teraz jednak wspomnienie kapliczki, w której spotkała się z Lelielem, wróciło ze zdwojoną siłą, nie pozwalając o sobie zapomnieć.

– Więc był ktoś taki. Myślałam… – Potrząsnęła głową. – Powiedz mi więcej.

Nawet jeśli go zaskoczyła, nie dał niczego po sobie poznać. Z błyskiem w oczach chwycił ją za rękę, po czym skinieniem wskazał na korytarz.

– Sądzę, że to jedno mogę ci pokazać. Mamy jeszcze trochę czasu.

– Pokazać…?

Ale na to jedno nie otrzymała odpowiedzi. Nie mając innego wyboru, po raz kolejny tego dnia pozwoliła, żeby Marco pociągnął ją za sobą, prowadząc pogrążonymi w mroku korytarzami rezydencji.

Dobry wieczór! W końcu udało mi się skończyć, chociaż nie ukrywam – wypadłam z rytmu. Upały i remont robią swoje.

Och, poza tym mam w głowie jeden wielki mętlik, bo wciąż nie dowierzam, że druga z moich serii wkrótce zadebiutuje na papierze. Niedawno podpisałam umowę z Wydawnictwem Romantycznym, więc tak – wychodzi na to, że wydaję książkę. A nawet kilka. <3 Po szczegóły serdecznie zapraszam na mój fanpage albo Instagram.

A wy jak się macie, kochani? Czy ktoś ma tyle szczęścia, by cieszyć się wakacjami? Jeśli tak, trzymajcie się cieplutko i oby ten czas okazał się udany. Mnie pozostaje czekać na urlop.

BTW. Jak bardzo złe jest to, że mam pomysł na kolejną historię…? ;___;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz