6/01/2022

☾ Rozdział XXVII

Eveline

To przebudzenie było inne. Otworzyła oczy z poczuciem, że przynajmniej raz wszystko jest na swoim miejscu. Cóż, do pewnego stopnia. Nawet mętlik w głowie ustąpił wcześniej niż zwykle, zaś Eveline towarzyszył… spokój. I to taki, którego nie doświadczyła od bardzo dawna.

Leżała na czymś miękkim, o wiele wygodniejszym niż nieużywana kanapa czy przypadkowy materac w podziemiach. Chociaż czuła ciężar czegoś bliżej nieokreślonego w talii, ten wydawał się właściwy. Zapach, który ją otaczał, tym bardziej.

– Nie śpisz – usłyszała tuż przy uchu.

Poczuła muśnięcie ciepłego oddechu na policzku. Wtedy pojęła, że ktoś ją obejmował, co w połączeniu z brzmieniem znajomego głosu, nadało sensu wszystkiego, czego właśnie doświadczała.

Natychmiast się odwróciła. Napotkała spojrzenie błękitnych oczu Marco i aż odetchnęła z ulgą. Właściwie sama nie była pewna, czego się spodziewała (Och, może kolejnego spotkania z Lelielem albo czegoś równie abstrakcyjnego…), ale to już nie miało znaczenia. Liczyło się, że w końcu znalazła się w miejscu, do którego podświadomie pragnęła dotrzeć od samego początku.

– Co się…? – zaczęła i zaraz urwała. To też nie było ważne. – Pamiętam Lanę.

– Zemdlałaś przy niej – wyjaśnił usłużnie wampir.

Choć na pierwszy rzut oka nie wyglądał na przejętego, sposób w jaki ją obejmował, wydawał się mówić sam za siebie. Pozwalała, żeby ją trzymał, sama również spragniona bliskości. Przebłyski, których doświadczyła w chwili, w której napatoczyła się na Marco na cmentarzu, w końcu ułożyły się w spójną całość. I choć Eveline wciąż nie miała pojęcia, jakim cudem mogła zapomnieć o kimś tak dla niej istotnym, nie chciała się nad tym zastanawiać.

Podobnie sprawy miały się z Laną. Kiedy tylko zobaczyła wampirzycę, wszystko wróciło. Jej istnienie stało się równie oczywiste, co i warunki, w jakich Eve przyszło widzieć ją po raz ostatni. Przez chwilę znów klęczała przy nieprzytomnej dziewczynie, drżącymi dłońmi próbując wyrwać kołek z jej ciała.

Och, no i Marco… Przecież to samo stało się z Marco!

– Eveline?

Zamrugała. W roztargnieniu spojrzała na swojego towarzysza, ale tym razem nie była w stanie wytrzymać jego spojrzenia. Nie zastanawiając się długo, poderwała się na równe nogi, dosłownie materializując przy zasłoniętym oknie.

Czuła, że ją obserwował. Przynajmniej został w łóżku, ale i bez tego mogła przewidzieć zarówno jego ruchy, jak i wyraz twarzy. Tyle dobrego, że już nie patrzył na nią jak na ducha, ale samo wspomnienie spotkania na cmentarzu wzbudziło w Eveline poczucie winy. Och, a przynajmniej powinno. Jakaś jej cząstka wręcz krzyczała, że powinna doświadczyć właśnie czegoś takiego, ale… nie potrafiła.

– Co jest ze mną nie tak? – wypaliła, pocierając skronie.

Wyczuła, że Marco się poruszył. Stał gdzieś tam, wystarczająco blisko, żeby mogła wyczuć bijące od jego ciała ciepło. I zbliżał się, bardzo powoli, krok za krokiem i…

Dla pewności się odsunęła. Nawet się nie skrzywiła, kiedy biodrem uderzyła o niewielki stolik przy oknie.

– Chyba nie rozumiem – zaryzykował w końcu Marco. Jego głos brzmiał łagodnie, uprzejmie. Jakież to znajome, pomyślała i przez ułamek sekundy naprawdę miała ochotę się uśmiechnąć. – Jeśli chodzi o głód…

– Nie – wymamrotała, choć na samą myśl o krwi, kły zapulsowały boleśnie. – Chociaż też. Ja…

Urwała, niezdolna zebrać myśli. Nie miała pewności, od czego powinna zacząć. Jak miała wytłumaczyć mu coś, co nawet dla niej nie było jasne? Czuła się sobą, może nawet bardziej niż do tej pory, ale wciąż czegoś brakowało. Jakby paradoksalnie właśnie to, że w końcu wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce, okazało się dodatkową komplikacją.

Pokręciła głową. Poruszyła się niespokojnie, czując muśnięcie ciepłych dłoni na ramionach. W pierwszym odruchu znów zapragnęła się odsunąć, ale ciało okazało się mieć inne plany. Finalnie pozwoliła, by Marco wziął ją w ramiona i z nieopisaną ulgą wtuliła twarz w jego tors.

Już kiedyś tutaj była – w tym samym pokoju, próbując zamknąć wampira w najsilniejszym możliwym uścisku. Przypomniała sobie jak zanosiła się płaczem, porażona intensywnością jego wspomnień. Krwawe obrazy aż nazbyt wyraźnie wyryły się w jej pamięci, wzbogacone emocjami, które nie należały do niej, co jednak nie przeszkodziło Eveline w tym, by je przeżywać. Pamiętała jak tuliła do siebie Marco, w którymś momencie nie potrafiąc już stwierdzić, które z nich w rzeczywistości pełniło rolę pocieszyciela.

Teraz znowu tutaj była. Kolejny raz trwała w jego uścisku, szukając ukojenia, które nie nadchodziło. Ale wciąż czegoś brakowało, choć przecież w końcu pamiętała i…

– Obiecałeś, że mnie poprowadzisz – przypomniała pod wpływem impulsu. Palce nerwowo zacisnęła na przodzie jego koszuli. – Skoro tak, wyjaśnij mi jedną rzecz.

– Cokolwiek zechcesz.

Powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Gdyby to faktycznie mogło okazać się takie proste…

– Kiedy się obudziłam, nie pamiętałam niczego. Tak działa przemiana?

Wyczuła, że drgnął. Może gdyby była człowiekiem, przeoczyłaby jego reakcję, ale teraz sprawy miały się zupełnie inaczej. Eveline czuła się aż nazbyt świadoma każdego, nawet najdrobniejszego bodźca. Zupełnie jakby jej zmysły działały niezależnie od niej, wyczulone na najmniej nawet istotny drobiazg.

Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, nim Marco zdecydował się odezwać.

– Nie – przyznał w końcu. – Ale to nie oznacza, że jesteś w tym odosobniona.

– Więc spotkałeś się z tym wcześniej? – drążyła, nie zamierzając tak po prostu odpuścić.

Odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć mu w twarz. Mimochodem zauważyła, że wyglądał na zmęczonego. Zmierzwione włosy i cienie pod oczami okazały się dość wymownymi wskazówkami.

– Nie. – Potrząsnął głowa. – Nie osobiście, ale wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Czasami po prostu… nie chce się pamiętać – wyjaśnił, nie odrywając od niej wzroku. – To jak mechanizm obronny. Umysł próbuje się bronić.

Wcale nie poczuła się lepiej po tych wyjaśnieniach. Mechanizm obronny? Szczerze wątpiła, by błądzenie w ciemnościach było jakkolwiek gorsze od faktycznych wspomnień. Podejrzewała za to, że chodziło o coś więcej – albo o kogoś, zwłaszcza że bez wahania mogła wskazać osobę, której takim stan rzeczy odpowiadał.

Grasz nieczysto, pomyślała, z trudem powstrzymując grymas. Wcale nie spodobało jej się to, że w odpowiedzi z łatwością mogła sobie wyobrazić pełen satysfakcji śmiech Leliela.

– Moje emocje… To już wampirza cecha, tak? – zapytała, próbując zmienić temat.

– Czujemy inaczej – podjął natychmiast Marco. Przesunął dłonią po jej plecach, palcami znacząc krzywiznę kręgosłupa. Zadrżała, a na ustach wampira jak na zawołanie pojawił się uśmiech. – Intensywniej, ale to już wiesz. W niektórych kwestiach… mniej skomplikowanie.

– Zabijając? – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.

– Jeśli spojrzeć na to z perspektywy instynktu…

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Możliwe, że to miało sens – jakiś pokrętny, jak i wiele z tego, co już wiedziała na temat wampirów. Wspomnienie pierwszego spotkania z łowcami wydawało się odległe i obce, ale Eveline zapamiętała dość, by z całą pewnością stwierdzić jedno: tamtego dnia zależało jej na tym, żeby przeżyć. Miała wrażenie, że jeszcze jakiś czas temu takie wyjaśnienie nie wydałoby się ani trochę satysfakcjonujące, ale teraz… Och, teraz wszystko było inne.

Poderwała głowę. Nawet jeśli Marco wciąż coś mówił, przestał w chwili, w której podchwycił jej spojrzenie.

– To też instynkt? – szepnęła, nachylając się w jego stronę.

Nie musiała się wysilać. Wystarczyła chwila – tylko tyle, by poczuła nacisk jego ust na swoich. Zamknęła oczy, z satysfakcją przyjmując ciepło, które jak na zawołanie rozeszło się po całym jej ciele. Okazało się o wiele intensywniejsze niż na cmentarzu, kiedy miotała się na prawo i lewo, rozproszona mętlikiem w głowie.

Co więcej, właśnie czuła. W zbyt prawdziwy, wręcz ludzki sposób, by mogła uznać to za wrażenie. Po dniach błąkania się gdzieś na granicy jawy i snu, to okazało się cenniejsze niż cokolwiek innego. Eveline pragnęła więcej, ale…

Wciąż było coś do zrobienia. Zbyt wiele, by mogła pozwolić sobie na zwłokę.

– Pokaż mi – usłyszała tuż przy uchu. – Zwłaszcza teraz możesz to zrobić. Cokolwiek cię dręczy…

– Mam ci pokazać?

– Myślisz za głośno – wyjaśnił usłużnie Marco i choć nie widziała jego twarzy, mogła wyobrazić sobie majaczący na ustach uśmiech.

– Dalej nie wiem, co to oznacza – skrzywiła się.

Z drugiej strony, może jednak rozumiała. Wciąż nie miała pewności, ile z tego, czego doświadczała, wiązało się z przemianą, a ile jednak oznaczało szaleństwo, jednak nie chciała się nad tym zastanawiać. W zamian pragnęła uwierzyć, że Marco naprawdę mógł ją poprowadzić. Jeśli nie jemu, komu innemu mogła zaufać w tym świecie?

Wróciła do domu. Teraz pragnęła się w tym odnaleźć.

Nie zaprotestowała, kiedy usta Marco musnęły jej obojczyk. Instynktownie odchyliła głowę, ignorując głos zdrowego rozsądku, nakazujący trzymać gardło z daleka od wampira. Wtedy dotarło do niej, że jego szyja znajdowała się tuż obok – wystarczająco blisko, by mogła prześledzić biegnące tuż pod skórą żyły. Widziała jak pulsują; wręcz czuła krążącą krew. I choć ta znacząco różniła się od ludzkiej, to mimo wszystko…

Zrób to.

Łagodna zachęta. Jasna intencja, którą poczuła całą sobą, choć – była pewna! – nie należała do niej. Wtedy pojęła, że może jednak rozumiała, co oznaczało „myśleć za głośno”, jednak nie miała czasu, by dłużej się nad tym zastanowić.

Kły wydłużyły się, pulsując boleśnie. Tylko przez chwilę. Wystarczył jeden ruch, by przebić skórę, a gardło zalała przyjemnie ciepła posoka. Eve usłyszała jęk, ale nie była pewna, do kogo należał – do niej, czy może jednak Marco. To i tak nie miało znaczenia. Nie, skoro czuła go całą sobą, zaś wypełniająca usta słodycz jedynie spotęgowała to wrażenia. Wtedy też pojawiła się tęsknota i choć Eveline była gotowa przysiąc, że ta nie w pełni należała do niej, bez wahania przyjęła ją jako swoją.

Nie zarejestrowała momentu, w którym zarzuciła Marco ramiona na szyję, chcąc znaleźć się jeszcze bliżej. Tym bardziej nie zauważyła, kiedy straciła grunt pod stopami, kiedy mężczyzna uniósł ją, sadzając sobie na biodrze. W ustach wciąż czuła jego krew, ale głód zszedł gdzieś na dalszy plan, mieszając się z całą gamą zupełnie innych emocji.

Potrzebowała Marco – teraz, zaraz. I, dobry Boże, nie chodziło tylko o jego krew.

Nie musiała mu tego tłumaczyć. Słowa straciły na znaczeniu, nagle wydając się zbyt ubogie, by właściwie wszystko wyjaśnić. Nagle pojęła, dlaczego ostatnim razem wrzucił ją wprost w wir wspomnień, pozwalając doświadczyć dużo więcej, niż gdyby po prostu opowiedział o Rebekah. Gdyby tylko mogła dokonać czegoś podobnego…

Zamknęła oczy. Na moment zamarła, świadoma wyłącznie obejmujących ją ramion i słodyczy wypełniającej usta krwi. Wyraźnie czuła Marco – jego bliskość i ciepło; słyszała każdy oddech i…

Był tu.

Lśnił w jej umyśle tak jasno, że nie potrafiłaby go zignorować. Skutecznie przysłonił nawet kruchą, wycofaną wieź z Castielem, choć zarazem Eveline wiedziała, że to coś innego niż powiązanie ze stwórcą. Sposób, w jaki postrzegała Marco, wydawał się bardziej intymny i wyjątkowy, choć nie potrafiła stwierdzić w jakim sensie.

Pozwól mi…

Zrobiła to bez wahania.

Obecność wampira przybrała na sile. Eveline pozwoliła, żeby wypełnił jej umysł, chłonąć każdą, nawet najbardziej zawiłą myśl. Żałowała, że nie potrafi pociągnąć go za sobą w przeszłość, prowadząc tak jak wtedy, gdy pokazał jej Rebekah, ale z drugiej strony… Och, od czego miałaby zacząć? Kiedy spróbowała się skupić, mętlik w głowie przybrał na sile i nagle już sama nie była pewna, które wspomnienie powinna potraktować priorytetowo.

Więc pokazała mu wszystko. Od chwili przebudzenia aż do momentu, w którym wylądowała na cmentarzu. Czując się trochę tak, jakby właśnie spadała, sama również pozwoliła się porwać wirowi wspomnień – zbyt jaskrawych i niespójnych, by mogła je zignorować. Miała wrażenie, że kroczy gdzieś na granicy jawy i snu, nie potrafiąc odróżnić jednego od drugiego. Znów błądziła w ciemnościach, szukając siebie i zrozumienia, choć tym razem przynajmniej miała coś, czego mogła się chwycić.

Kogoś.

Cudze dłonie zacisnęły się na jej ramionach. W pierwszym odruchu Eve napięła mięśnie, gotowa się bronić, póki nie pojęła, że wcale nie musiała. Zamrugała nieprzytomnie, w roztargnieniu spoglądając wprost w lśniące, błękitne oczy.

– Więc Castiel… – Przez twarz Marco przemknął cień. Po wyrazie jego twarzy nie potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę w tamtej chwili myślał. – Nieważne. Możesz go wyczuć?

– Słabiej niż wcześniej. Chyba – przyznała, ostrożnie dobierając słowa.

Dlaczego zapytał właśnie o to? Z drugiej strony, wspomnienie hotelu i wilkołaków wydawało się najsensowniejsze ze wszystkich, przynajmniej do pewnego stopnia. Wszystko inne przypominało zawiły sen, którego wciąż nie potrafiła uporządkować. Z drugiej strony…

Potrząsnęła głową. Spróbowała skupić się na więzi z Castielem, ale ta niezmiennie umykała, przypominając słabo tlące się, powoli dogasające ognisko. Wciąż tam była i to w jakiś pokrętny sposób przyniosło Eve ulgę, ale to wciąż nie tłumaczyło najważniejszego. Co prawda mogła podejrzewać, że starszy Salvador z premedytacją próbował ukryć swoją obecność, ale nie sądziła, żeby to było takie proste. Dlaczego miałby ją porzucić po tym, co wydarzyło się w hotelu…?

Bo to Castiel, odezwał się cichy głosik w jej głowie. Teraz, kiedy w końcu pamiętała, taki wniosek wydawał się oczywisty. Czego innego powinna spodziewać się po facecie, który od samego początku nie był względem niej życzliwy?

Jednak i to nie było takie proste. Ostatnie dni zmieniały wszystko, wydając się podważać wnioski, które mogłaby wyciągnąć z dotychczasowych wspomnień. Castiel po nią przyszedł. Co więcej, zajął się nią w sposób, o który teraz by go nie podejrzewała. Zdecydowanie nie zachowywał się jak ktoś, kto życzył jej źle. Co więcej Eveline czuła, że był sobą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, zwłaszcza że w końcu mógł sobie na to pozwolić. Nie musiał udawać przy kimś, kto i tak go nie pamiętał.

Powinna go znaleźć, chociaż tyle, ale…

Zaklęła pod nosem. Im bardziej próbowała skupić się na więzi, tym bardziej ta wydawała się wymykać. Było inaczej niż wtedy, gdy nieświadomie wzywała stwórcę, ściągając go wprost do siebie. Co do tego, że teraz Castiel nawet nie próbował reagować, nie miała żadnych wątpliwości.

– Nie pierwszy raz. Nic dziwnego, że nie chce się tutaj pokazywać – doszedł ją głos Marco.

– Jesteś na niego zły – uświadomiła sobie. – Ja też powinnam, ale…

– To teraz nie ma znaczenia.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem. Żartował sobie?

– Omal cię nie zabił! – obruszyła się. – A potem mi pomógł, chociaż to nie ma sensu. Zwłaszcza teraz widzę, że to nie ma sensu… – Westchnęła, przyciskając dłonie do skroni. – Castiel przecież…

Potrząsnęła głową. Miała wrażenie, że wszystko było dużo prostsze, kiedy nie pamiętała niektórych kwestii.

– To… bardziej skomplikowane. Nie żebym rozumiał Castiela, ale…

– Ale co? – ponagliła, nie zamierzając dać się zbyć. – Coś mi umyka. Po prostu wyjaśnij mi co.

Marco westchnął, ale przynajmniej nie zaprotestował. Stał przed nią, raz po raz w roztargnieniu przeczesując już i tak zmierzwione włosy palcami. Wyglądał przede wszystkim na zmęczonego, ale nie w sposób, który zaobserwowała na cmentarzu. Eveline nie potrafiła jednoznacznie określić, skąd brała się ta różnica, ale na swój sposób okazała się kojąca.

– Katerina – przyznał w końcu. – Wiem, że ją poznałaś.

Katerina, powtórzyła w myślach.

Tak, pamiętała. Kobieta, którą spotkała, kiedy nie posłuchała Drake’a. Ta sama, która nagle zasłabła, chwytając się za serce…

Zrozumienie pojawił się nagle. Przypomniała sobie pokój, w którym już na dobry początek omal nie zginęła z rąk Castiela. Pełen pięknych sukien; ten sam, w którym zastała go później, kiedy miotał się na prawo i lewo. Co prawda wciąż nie rozumiała wszystkiego, ale wnioski nasuwały się same.

– Widziałam ją przez chwilę. Chyba nawet mi pomogła, ale…

– Umarła tamtego wieczora. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym obwinić Castiela.

Wzdrygnęła się na te słowa. Przez chwilę poczuła się niemal tak, jakby Marco spróbował ją uderzyć. Wciąż oszołomiona, otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. I tak nie miała pojęcia, od czego powinna zacząć.

Mogła tylko zgadywać, co tak naprawdę spotkało Katerinę i Castiela. Widziała tę kobietę zaledwie przez chwilę, ale tyle wystarczyło, by nabrała pewności, że ta nie przebywała z Drake’em z własnej woli. Z kolei jeśli Castiel był na tyle zdesperowany, by zaatakować własnego brata…

– Powinniśmy go znaleźć – wyrzuciła z siebie na wydechu. Poruszyła się niespokojnie, nagle nie będąc w stanie ustać w miejscu. – Mogę to zrobić, prawda? Jest między nami coś takiego…

– Jest twoim stwórcą. Jakkolwiek do tego doszło.

Puściła te słowa mimo uszu. Pobrzmiewającą w głosie Marco nutkę rezerwy również, chociaż ta dała jej do myślenia. Powinna uznać, że był zazdrosny…?

Oczywiście, że jestem.

Uniosła brwi, co najmniej zaskoczona tą myślą. Była pewna, że ta nie należała do niej.

– Coś jest nie tak – skrzywiła się. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że wypowiedziała te słowa na głos. – Już od jakiegoś czasu. Odkąd się rozdzieliliśmy – dodała, próbując wszystko sensownie poukładać.

Mimowolnie pomyślała o wszystkim, co wydarzyło się później. Zerknęła na Marco, ale ten po prostu ją obserwował, nieznośnie opanowany i poważny. Nawet jeśli również pomyślał o Lelielu, nie wspomniał o nim nawet słowem. Zupełnie jakby w całym tym szaleństwie to właśnie skupienie się na nieobecności Castiela pozostawało najprostszym z problemów.

– Mój brat lubi znikać, szczególnie jeśli nie chce być znaleziony – wyjaśnił usłużnie.

– Więc mam go nie szukać? – obruszyła się. – Próbuję zrozumieć, jak to w ogóle działa. Jestem pewna, że coś jest nie tak, ale…

– Nie neguję tego – zapewnił pośpiesznie Marco. – Ale znam Castiela. Nie sądzę, żeby w tej sytuacji myślał rozsądnie, nawet jeśli może sobie tym zaszkodzić.

Wcale nie poczuła się pewniej dzięki tym słowom. Wręcz przeciwnie – jedynie utwierdziły ją w przekonaniu, że coś było nie tak. To uczucie okazało się gorsze niż wątpliwości, zwłaszcza że zdawało się prowadzić donikąd. Bezradność doprowadzała ją do szału.

I Leliel… Czemu wciąż nie rozmawiali na jego temat?

Wciąż pełna wątpliwości, spojrzała na Marco. Coś w jej spojrzeniu musiało dać mu do myślenia, bo natychmiast spoważniał, zwłaszcza gdy przesunęła się w jego stronę.

– Nie zapytasz? – wyrzuciła z siebie na wydechu.

Nawet się nie skrzywił. Nie odwrócił wzroku, choć przez moment była pewna, że to zrobi.

– A chcesz, żebym to zrobił?

Ze świstem wypuściła powietrze. Przez krótką chwilę poczuła ulgę, choć ta wydawała się niewłaściwa. Z drugiej strony, zwłaszcza po wszystkim, co wydarzyło się w ostatnim czasie, była gotowa spodziewać się wszystkiego. Gdyby Marco próbował udawać, że nie ma pojęcia do czego dążyła, dostałaby szału.

– Nie – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale nie mam innego wyboru. Muszę… zrozumieć.

– Eve…

– Chcę ci coś pokazać – podjęła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Poruszając się trochę jak w transie, dopadła do wampira i chwyciła go za rękę. – A potem zacznę zadawać pytania. I uwierz mi, że nie przyjmę żadnych wymijających odpowiedzi.

– Obawiam się, że takie dawno mi się skończyły.

Prawie udało jej się uśmiechnąć. Nie żeby w ogóle czuła się rozbawiona, ale coś w sposobie, w jaki trzymał ją za rękę, okazało się na swój sposób kojące. Zupełnie jakby tylko tyle mogło sprawić, żeby odzyskała zdrowy rozsądek i jakkolwiek uporządkowała mętlik w głowie.

Mogła tylko zgadywać, co sam Marco wychwycił z jej myśli. Właśnie dlatego potrzebowała potwierdzenia – czegoś, co zdecydowanie nie było wytworem wyobraźni. Namacalnego dowodu, od którego wszystko zaczęło się komplikować…

Bez słowa pociągnęła Marco w stronę wyjścia. Nie zaprotestował, ale i tak dla pewności mocniej chwyciła go za rękę. Trzymała kurczowo, zupełnie jakby tylko w ten sposób mogła sprawić, by wszystko stało się łatwiejsze.

O ile mogło.

Krocząc pełnym cieni korytarzem nie mogła powstrzymać się przed tym, by wątpić.

No i jest! Mam wrażenie, że wyszło trochę opornie, ale trudno. Przynajmniej w końcu udało mi się skończyć. Uznajmy to za taki mały prezent na dzień dziecka. ;P

Czy tylko mnie maj zleciał błyskawicznie? Korzystam z ciepłych dni i mi z tym dobrze. Zwłaszcza po dwóch latach ograniczeń miło wrócić do wyjazdów i koncertów. Uznajmy, że to moje usprawiedliwienie na mniejszą aktywność, ale spokojnie – prędzej czy później zawsze coś się pojawi.

Do napisania! I tak, teorie co do tego, czego poszła szukać Eveline, mile widziane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz