To przebudzenie było inne.
Otworzyła oczy z poczuciem, że przynajmniej raz wszystko jest na swoim
miejscu. Cóż, do pewnego stopnia. Nawet mętlik w głowie ustąpił
wcześniej niż zwykle, zaś Eveline towarzyszył… spokój. I to taki,
którego nie doświadczyła od bardzo dawna.
Leżała na czymś
miękkim, o wiele wygodniejszym niż nieużywana kanapa czy przypadkowy
materac w podziemiach. Chociaż czuła ciężar czegoś bliżej nieokreślonego w talii,
ten wydawał się właściwy. Zapach, który ją otaczał, tym bardziej.
– Nie śpisz
– usłyszała tuż przy uchu.
Poczuła
muśnięcie ciepłego oddechu na policzku. Wtedy pojęła, że ktoś ją
obejmował, co w połączeniu z brzmieniem znajomego głosu, nadało sensu
wszystkiego, czego właśnie doświadczała.
Natychmiast się
odwróciła. Napotkała spojrzenie błękitnych oczu Marco i aż odetchnęła z ulgą.
Właściwie sama nie była pewna, czego się spodziewała (Och, może
kolejnego spotkania z Lelielem albo czegoś równie abstrakcyjnego…),
ale to już nie miało znaczenia. Liczyło się, że w końcu znalazła się
w miejscu, do którego podświadomie pragnęła dotrzeć od samego
początku.
– Co się…?
– zaczęła i zaraz urwała. To też nie było ważne. – Pamiętam
Lanę.
– Zemdlałaś
przy niej – wyjaśnił usłużnie wampir.
Choć na pierwszy
rzut oka nie wyglądał na przejętego, sposób w jaki ją obejmował,
wydawał się mówić sam za siebie. Pozwalała, żeby ją trzymał, sama
również spragniona bliskości. Przebłyski, których doświadczyła w chwili, w której
napatoczyła się na Marco na cmentarzu, w końcu ułożyły się
w spójną całość. I choć Eveline wciąż nie miała pojęcia, jakim
cudem mogła zapomnieć o kimś tak dla niej istotnym, nie chciała się
nad tym zastanawiać.
Podobnie
sprawy miały się z Laną. Kiedy tylko zobaczyła wampirzycę,
wszystko wróciło. Jej istnienie stało się równie oczywiste, co i warunki,
w jakich Eve przyszło widzieć ją po raz ostatni. Przez chwilę znów
klęczała przy nieprzytomnej dziewczynie, drżącymi dłońmi próbując wyrwać kołek
z jej ciała.
Och, no
i Marco… Przecież to samo stało się z Marco!
– Eveline?
Zamrugała.
W roztargnieniu spojrzała na swojego towarzysza, ale tym razem
nie była w stanie wytrzymać jego spojrzenia. Nie zastanawiając się
długo, poderwała się na równe nogi, dosłownie materializując przy
zasłoniętym oknie.
Czuła, że
ją obserwował. Przynajmniej został w łóżku, ale i bez tego
mogła przewidzieć zarówno jego ruchy, jak i wyraz twarzy. Tyle
dobrego, że już nie patrzył na nią jak na ducha, ale samo
wspomnienie spotkania na cmentarzu wzbudziło w Eveline poczucie winy.
Och, a przynajmniej powinno. Jakaś jej cząstka wręcz krzyczała, że
powinna doświadczyć właśnie czegoś takiego, ale… nie potrafiła.
– Co jest
ze mną nie tak? – wypaliła, pocierając skronie.
Wyczuła, że
Marco się poruszył. Stał gdzieś tam, wystarczająco blisko, żeby mogła
wyczuć bijące od jego ciała ciepło. I zbliżał się, bardzo powoli,
krok za krokiem i…
Dla
pewności się odsunęła. Nawet się nie skrzywiła, kiedy biodrem
uderzyła o niewielki stolik przy oknie.
– Chyba nie rozumiem
– zaryzykował w końcu Marco. Jego głos brzmiał łagodnie, uprzejmie. Jakież
to znajome, pomyślała i przez ułamek sekundy naprawdę miała
ochotę się uśmiechnąć. – Jeśli chodzi o głód…
– Nie –
wymamrotała, choć na samą myśl o krwi, kły zapulsowały boleśnie. –
Chociaż też. Ja…
Urwała,
niezdolna zebrać myśli. Nie miała pewności, od czego powinna zacząć.
Jak miała wytłumaczyć mu coś, co nawet dla niej nie było jasne? Czuła się
sobą, może nawet bardziej niż do tej pory, ale wciąż czegoś
brakowało. Jakby paradoksalnie właśnie to, że w końcu wszystkie elementy
układanki wskoczyły na swoje miejsce, okazało się dodatkową
komplikacją.
Pokręciła
głową. Poruszyła się niespokojnie, czując muśnięcie ciepłych dłoni na ramionach.
W pierwszym odruchu znów zapragnęła się odsunąć, ale ciało
okazało się mieć inne plany. Finalnie pozwoliła, by Marco wziął ją w ramiona
i z nieopisaną ulgą wtuliła twarz w jego tors.
Już kiedyś
tutaj była – w tym samym pokoju, próbując zamknąć wampira w najsilniejszym
możliwym uścisku. Przypomniała sobie jak zanosiła się płaczem, porażona
intensywnością jego wspomnień. Krwawe obrazy aż nazbyt wyraźnie wyryły się
w jej pamięci, wzbogacone emocjami, które nie należały do niej,
co jednak nie przeszkodziło Eveline w tym, by je przeżywać.
Pamiętała jak tuliła do siebie Marco, w którymś momencie nie potrafiąc
już stwierdzić, które z nich w rzeczywistości pełniło rolę
pocieszyciela.
Teraz znowu
tutaj była. Kolejny raz trwała w jego uścisku, szukając ukojenia, które
nie nadchodziło. Ale wciąż czegoś brakowało, choć przecież w końcu
pamiętała i…
–
Obiecałeś, że mnie poprowadzisz – przypomniała pod wpływem impulsu. Palce
nerwowo zacisnęła na przodzie jego koszuli. – Skoro tak, wyjaśnij mi
jedną rzecz.
– Cokolwiek
zechcesz.
Powstrzymała się
przed wywróceniem oczami. Gdyby to faktycznie mogło okazać się takie
proste…
– Kiedy się
obudziłam, nie pamiętałam niczego. Tak działa przemiana?
Wyczuła, że
drgnął. Może gdyby była człowiekiem, przeoczyłaby jego reakcję, ale teraz
sprawy miały się zupełnie inaczej. Eveline czuła się aż nazbyt
świadoma każdego, nawet najdrobniejszego bodźca. Zupełnie jakby jej zmysły
działały niezależnie od niej, wyczulone na najmniej nawet istotny
drobiazg.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, nim Marco zdecydował się odezwać.
– Nie –
przyznał w końcu. – Ale to nie oznacza, że jesteś w tym
odosobniona.
– Więc spotkałeś się
z tym wcześniej? – drążyła, nie zamierzając tak po prostu
odpuścić.
Odsunęła się
na tyle, by móc spojrzeć mu w twarz. Mimochodem zauważyła, że
wyglądał na zmęczonego. Zmierzwione włosy i cienie pod oczami
okazały się dość wymownymi wskazówkami.
– Nie. –
Potrząsnął głowa. – Nie osobiście, ale wiem, że takie rzeczy się
zdarzają. Czasami po prostu… nie chce się pamiętać – wyjaśnił,
nie odrywając od niej wzroku. – To jak mechanizm obronny. Umysł
próbuje się bronić.
Wcale nie poczuła się
lepiej po tych wyjaśnieniach. Mechanizm obronny? Szczerze wątpiła, by błądzenie
w ciemnościach było jakkolwiek gorsze od faktycznych wspomnień.
Podejrzewała za to, że chodziło o coś więcej – albo o kogoś,
zwłaszcza że bez wahania mogła wskazać osobę, której takim stan rzeczy
odpowiadał.
Grasz
nieczysto, pomyślała, z trudem powstrzymując grymas. Wcale nie spodobało
jej się to, że w odpowiedzi z łatwością mogła sobie wyobrazić
pełen satysfakcji śmiech Leliela.
– Moje
emocje… To już wampirza cecha, tak? – zapytała, próbując zmienić temat.
– Czujemy
inaczej – podjął natychmiast Marco. Przesunął dłonią po jej plecach,
palcami znacząc krzywiznę kręgosłupa. Zadrżała, a na ustach wampira
jak na zawołanie pojawił się uśmiech. – Intensywniej, ale to już
wiesz. W niektórych kwestiach… mniej skomplikowanie.
–
Zabijając? – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Jeśli
spojrzeć na to z perspektywy instynktu…
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową. Możliwe, że to miało sens – jakiś
pokrętny, jak i wiele z tego, co już wiedziała na temat
wampirów. Wspomnienie pierwszego spotkania z łowcami wydawało się odległe
i obce, ale Eveline zapamiętała dość, by z całą pewnością
stwierdzić jedno: tamtego dnia zależało jej na tym, żeby przeżyć. Miała
wrażenie, że jeszcze jakiś czas temu takie wyjaśnienie nie wydałoby się
ani trochę satysfakcjonujące, ale teraz… Och, teraz wszystko było
inne.
Poderwała
głowę. Nawet jeśli Marco wciąż coś mówił, przestał w chwili, w której
podchwycił jej spojrzenie.
– To też
instynkt? – szepnęła, nachylając się w jego stronę.
Nie musiała się
wysilać. Wystarczyła chwila – tylko tyle, by poczuła nacisk jego ust
na swoich. Zamknęła oczy, z satysfakcją przyjmując ciepło, które jak
na zawołanie rozeszło się po całym jej ciele. Okazało się
o wiele intensywniejsze niż na cmentarzu, kiedy miotała się na prawo
i lewo, rozproszona mętlikiem w głowie.
Co więcej,
właśnie czuła. W zbyt prawdziwy, wręcz ludzki sposób, by mogła uznać
to za wrażenie. Po dniach błąkania się gdzieś na granicy
jawy i snu, to okazało się cenniejsze niż cokolwiek innego.
Eveline pragnęła więcej, ale…
Wciąż było
coś do zrobienia. Zbyt wiele, by mogła pozwolić sobie na zwłokę.
– Pokaż mi
– usłyszała tuż przy uchu. – Zwłaszcza teraz możesz to zrobić. Cokolwiek
cię dręczy…
– Mam ci pokazać?
– Myślisz
za głośno – wyjaśnił usłużnie Marco i choć nie widziała jego twarzy,
mogła wyobrazić sobie majaczący na ustach uśmiech.
– Dalej nie wiem,
co to oznacza – skrzywiła się.
Z drugiej
strony, może jednak rozumiała. Wciąż nie miała pewności, ile z tego,
czego doświadczała, wiązało się z przemianą, a ile jednak
oznaczało szaleństwo, jednak nie chciała się nad tym
zastanawiać. W zamian pragnęła uwierzyć, że Marco naprawdę mógł ją
poprowadzić. Jeśli nie jemu, komu innemu mogła zaufać w tym świecie?
Wróciła do domu.
Teraz pragnęła się w tym odnaleźć.
Nie
zaprotestowała, kiedy usta Marco musnęły jej obojczyk. Instynktownie
odchyliła głowę, ignorując głos zdrowego rozsądku, nakazujący trzymać gardło z daleka
od wampira. Wtedy dotarło do niej, że jego szyja znajdowała się
tuż obok – wystarczająco blisko, by mogła prześledzić biegnące tuż pod skórą
żyły. Widziała jak pulsują; wręcz czuła krążącą krew. I choć ta znacząco
różniła się od ludzkiej, to mimo wszystko…
Zrób to.
Łagodna
zachęta. Jasna intencja, którą poczuła całą sobą, choć – była pewna! – nie należała
do niej. Wtedy pojęła, że może jednak rozumiała, co oznaczało „myśleć za głośno”,
jednak nie miała czasu, by dłużej się nad tym zastanowić.
Kły
wydłużyły się, pulsując boleśnie. Tylko przez chwilę. Wystarczył jeden
ruch, by przebić skórę, a gardło zalała przyjemnie ciepła posoka. Eve
usłyszała jęk, ale nie była pewna, do kogo należał – do niej,
czy może jednak Marco. To i tak nie miało znaczenia. Nie,
skoro czuła go całą sobą, zaś wypełniająca usta słodycz jedynie
spotęgowała to wrażenia. Wtedy też pojawiła się tęsknota i choć
Eveline była gotowa przysiąc, że ta nie w pełni należała do niej,
bez wahania przyjęła ją jako swoją.
Nie
zarejestrowała momentu, w którym zarzuciła Marco ramiona na szyję,
chcąc znaleźć się jeszcze bliżej. Tym bardziej nie zauważyła, kiedy straciła
grunt pod stopami, kiedy mężczyzna uniósł ją, sadzając sobie na biodrze.
W ustach wciąż czuła jego krew, ale głód zszedł gdzieś na dalszy
plan, mieszając się z całą gamą zupełnie innych emocji.
Potrzebowała
Marco – teraz, zaraz. I, dobry Boże, nie chodziło tylko o jego krew.
Nie musiała
mu tego tłumaczyć. Słowa straciły na znaczeniu, nagle wydając się zbyt
ubogie, by właściwie wszystko wyjaśnić. Nagle pojęła, dlaczego ostatnim
razem wrzucił ją wprost w wir wspomnień, pozwalając doświadczyć dużo
więcej, niż gdyby po prostu opowiedział o Rebekah. Gdyby tylko mogła
dokonać czegoś podobnego…
Zamknęła
oczy. Na moment zamarła, świadoma wyłącznie obejmujących ją ramion i słodyczy
wypełniającej usta krwi. Wyraźnie czuła Marco – jego bliskość i ciepło;
słyszała każdy oddech i…
Był tu.
Lśnił w jej umyśle
tak jasno, że nie potrafiłaby go zignorować. Skutecznie przysłonił
nawet kruchą, wycofaną wieź z Castielem, choć zarazem Eveline wiedziała,
że to coś innego niż powiązanie ze stwórcą. Sposób, w jaki
postrzegała Marco, wydawał się bardziej intymny i wyjątkowy, choć nie potrafiła
stwierdzić w jakim sensie.
Pozwól
mi…
Zrobiła to bez wahania.
Obecność
wampira przybrała na sile. Eveline pozwoliła, żeby wypełnił jej umysł,
chłonąć każdą, nawet najbardziej zawiłą myśl. Żałowała, że nie potrafi
pociągnąć go za sobą w przeszłość, prowadząc tak jak wtedy, gdy
pokazał jej Rebekah, ale z drugiej strony… Och, od czego
miałaby zacząć? Kiedy spróbowała się skupić, mętlik w głowie przybrał
na sile i nagle już sama nie była pewna, które wspomnienie
powinna potraktować priorytetowo.
Więc
pokazała mu wszystko. Od chwili przebudzenia aż do momentu, w którym
wylądowała na cmentarzu. Czując się trochę tak, jakby właśnie
spadała, sama również pozwoliła się porwać wirowi wspomnień – zbyt
jaskrawych i niespójnych, by mogła je zignorować. Miała wrażenie, że
kroczy gdzieś na granicy jawy i snu, nie potrafiąc odróżnić jednego
od drugiego. Znów błądziła w ciemnościach, szukając siebie i zrozumienia,
choć tym razem przynajmniej miała coś, czego mogła się chwycić.
Kogoś.
Cudze
dłonie zacisnęły się na jej ramionach. W pierwszym odruchu Eve
napięła mięśnie, gotowa się bronić, póki nie pojęła, że wcale nie musiała.
Zamrugała nieprzytomnie, w roztargnieniu spoglądając wprost w lśniące,
błękitne oczy.
– Więc Castiel…
– Przez twarz Marco przemknął cień. Po wyrazie jego twarzy nie potrafiła
stwierdzić, co tak naprawdę w tamtej chwili myślał. – Nieważne.
Możesz go wyczuć?
– Słabiej
niż wcześniej. Chyba – przyznała, ostrożnie dobierając słowa.
Dlaczego
zapytał właśnie o to? Z drugiej strony, wspomnienie hotelu i wilkołaków
wydawało się najsensowniejsze ze wszystkich, przynajmniej do pewnego
stopnia. Wszystko inne przypominało zawiły sen, którego wciąż nie potrafiła
uporządkować. Z drugiej strony…
Potrząsnęła
głową. Spróbowała skupić się na więzi z Castielem, ale ta niezmiennie
umykała, przypominając słabo tlące się, powoli dogasające ognisko. Wciąż tam była
i to w jakiś pokrętny sposób przyniosło Eve ulgę, ale to wciąż
nie tłumaczyło najważniejszego. Co prawda mogła podejrzewać, że starszy
Salvador z premedytacją próbował ukryć swoją obecność, ale nie sądziła,
żeby to było takie proste. Dlaczego miałby ją porzucić po tym, co
wydarzyło się w hotelu…?
Bo to Castiel,
odezwał się cichy głosik w jej głowie. Teraz, kiedy w końcu
pamiętała, taki wniosek wydawał się oczywisty. Czego innego powinna
spodziewać się po facecie, który od samego początku nie był
względem niej życzliwy?
Jednak i to
nie było takie proste. Ostatnie dni zmieniały wszystko, wydając się podważać
wnioski, które mogłaby wyciągnąć z dotychczasowych wspomnień. Castiel po nią
przyszedł. Co więcej, zajął się nią w sposób, o który teraz by go
nie podejrzewała. Zdecydowanie nie zachowywał się jak ktoś, kto
życzył jej źle. Co więcej Eveline czuła, że był sobą bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej, zwłaszcza że w końcu mógł sobie na to pozwolić.
Nie musiał udawać przy kimś, kto i tak go nie pamiętał.
Powinna go
znaleźć, chociaż tyle, ale…
Zaklęła pod nosem.
Im bardziej próbowała skupić się na więzi, tym bardziej ta wydawała się
wymykać. Było inaczej niż wtedy, gdy nieświadomie wzywała stwórcę, ściągając go
wprost do siebie. Co do tego, że teraz Castiel nawet nie próbował
reagować, nie miała żadnych wątpliwości.
– Nie pierwszy
raz. Nic dziwnego, że nie chce się tutaj pokazywać – doszedł ją głos
Marco.
– Jesteś na niego
zły – uświadomiła sobie. – Ja też powinnam, ale…
– To teraz
nie ma znaczenia.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem. Żartował sobie?
– Omal cię
nie zabił! – obruszyła się. – A potem mi pomógł, chociaż to nie ma
sensu. Zwłaszcza teraz widzę, że to nie ma sensu… – Westchnęła,
przyciskając dłonie do skroni. – Castiel przecież…
Potrząsnęła
głową. Miała wrażenie, że wszystko było dużo prostsze, kiedy nie pamiętała
niektórych kwestii.
– To…
bardziej skomplikowane. Nie żebym rozumiał Castiela, ale…
– Ale co?
– ponagliła, nie zamierzając dać się zbyć. – Coś mi umyka. Po prostu
wyjaśnij mi co.
Marco
westchnął, ale przynajmniej nie zaprotestował. Stał przed nią, raz po raz
w roztargnieniu przeczesując już i tak zmierzwione włosy palcami.
Wyglądał przede wszystkim na zmęczonego, ale nie w sposób, który
zaobserwowała na cmentarzu. Eveline nie potrafiła jednoznacznie
określić, skąd brała się ta różnica, ale na swój sposób
okazała się kojąca.
– Katerina
– przyznał w końcu. – Wiem, że ją poznałaś.
Katerina,
powtórzyła w myślach.
Tak,
pamiętała. Kobieta, którą spotkała, kiedy nie posłuchała Drake’a. Ta sama,
która nagle zasłabła, chwytając się za serce…
Zrozumienie
pojawił się nagle. Przypomniała sobie pokój, w którym już na dobry
początek omal nie zginęła z rąk Castiela. Pełen pięknych sukien; ten sam,
w którym zastała go później, kiedy miotał się na prawo i lewo.
Co prawda wciąż nie rozumiała wszystkiego, ale wnioski nasuwały się
same.
– Widziałam
ją przez chwilę. Chyba nawet mi pomogła, ale…
– Umarła
tamtego wieczora. Nawet gdybym chciał, nie potrafiłbym obwinić Castiela.
Wzdrygnęła się
na te słowa. Przez chwilę poczuła się niemal tak, jakby Marco
spróbował ją uderzyć. Wciąż oszołomiona, otworzyła usta, ale nie wydobył się
z nich żaden dźwięk. I tak nie miała pojęcia, od czego
powinna zacząć.
Mogła tylko zgadywać,
co tak naprawdę spotkało Katerinę i Castiela. Widziała tę kobietę
zaledwie przez chwilę, ale tyle wystarczyło, by nabrała pewności, że
ta nie przebywała z Drake’em z własnej woli. Z kolei jeśli
Castiel był na tyle zdesperowany, by zaatakować własnego brata…
–
Powinniśmy go znaleźć – wyrzuciła z siebie na wydechu. Poruszyła się
niespokojnie, nagle nie będąc w stanie ustać w miejscu. – Mogę
to zrobić, prawda? Jest między nami coś takiego…
– Jest
twoim stwórcą. Jakkolwiek do tego doszło.
Puściła te
słowa mimo uszu. Pobrzmiewającą w głosie Marco nutkę rezerwy również,
chociaż ta dała jej do myślenia. Powinna uznać, że był
zazdrosny…?
Oczywiście,
że jestem.
Uniosła
brwi, co najmniej zaskoczona tą myślą. Była pewna, że ta nie należała do niej.
– Coś jest
nie tak – skrzywiła się. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że
wypowiedziała te słowa na głos. – Już od jakiegoś czasu. Odkąd się
rozdzieliliśmy – dodała, próbując wszystko sensownie poukładać.
Mimowolnie
pomyślała o wszystkim, co wydarzyło się później. Zerknęła na Marco,
ale ten po prostu ją obserwował, nieznośnie opanowany i poważny.
Nawet jeśli również pomyślał o Lelielu, nie wspomniał o nim
nawet słowem. Zupełnie jakby w całym tym szaleństwie to właśnie
skupienie się na nieobecności Castiela pozostawało najprostszym z problemów.
– Mój brat
lubi znikać, szczególnie jeśli nie chce być znaleziony – wyjaśnił
usłużnie.
– Więc mam
go nie szukać? – obruszyła się. – Próbuję zrozumieć, jak to w ogóle
działa. Jestem pewna, że coś jest nie tak, ale…
– Nie neguję
tego – zapewnił pośpiesznie Marco. – Ale znam Castiela. Nie sądzę,
żeby w tej sytuacji myślał rozsądnie, nawet jeśli może sobie tym
zaszkodzić.
Wcale nie poczuła się
pewniej dzięki tym słowom. Wręcz przeciwnie – jedynie utwierdziły ją w przekonaniu,
że coś było nie tak. To uczucie okazało się gorsze niż
wątpliwości, zwłaszcza że zdawało się prowadzić donikąd. Bezradność
doprowadzała ją do szału.
I Leliel…
Czemu wciąż nie rozmawiali na jego temat?
Wciąż pełna
wątpliwości, spojrzała na Marco. Coś w jej spojrzeniu musiało dać mu
do myślenia, bo natychmiast spoważniał, zwłaszcza gdy przesunęła się
w jego stronę.
– Nie zapytasz?
– wyrzuciła z siebie na wydechu.
Nawet się
nie skrzywił. Nie odwrócił wzroku, choć przez moment była pewna, że
to zrobi.
– A chcesz,
żebym to zrobił?
Ze świstem
wypuściła powietrze. Przez krótką chwilę poczuła ulgę, choć ta wydawała się
niewłaściwa. Z drugiej strony, zwłaszcza po wszystkim, co wydarzyło się
w ostatnim czasie, była gotowa spodziewać się wszystkiego. Gdyby
Marco próbował udawać, że nie ma pojęcia do czego dążyła, dostałaby
szału.
– Nie –
przyznała zgodnie z prawdą. – Ale nie mam innego wyboru. Muszę…
zrozumieć.
– Eve…
– Chcę ci coś
pokazać – podjęła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Poruszając się
trochę jak w transie, dopadła do wampira i chwyciła go za rękę.
– A potem zacznę zadawać pytania. I uwierz mi, że nie przyjmę
żadnych wymijających odpowiedzi.
– Obawiam
się, że takie dawno mi się skończyły.
Prawie
udało jej się uśmiechnąć. Nie żeby w ogóle czuła się rozbawiona,
ale coś w sposobie, w jaki trzymał ją za rękę, okazało się
na swój sposób kojące. Zupełnie jakby tylko tyle mogło sprawić, żeby
odzyskała zdrowy rozsądek i jakkolwiek uporządkowała mętlik w głowie.
Mogła tylko zgadywać,
co sam Marco wychwycił z jej myśli. Właśnie dlatego potrzebowała potwierdzenia
– czegoś, co zdecydowanie nie było wytworem wyobraźni. Namacalnego dowodu,
od którego wszystko zaczęło się komplikować…
Bez słowa
pociągnęła Marco w stronę wyjścia. Nie zaprotestował, ale i tak dla
pewności mocniej chwyciła go za rękę. Trzymała kurczowo, zupełnie jakby
tylko w ten sposób mogła sprawić, by wszystko stało się łatwiejsze.
O ile
mogło.
Krocząc
pełnym cieni korytarzem nie mogła powstrzymać się przed tym, by wątpić.
No i jest! Mam wrażenie, że wyszło trochę opornie, ale trudno. Przynajmniej w końcu udało mi się skończyć. Uznajmy to za taki mały prezent na dzień dziecka. ;P
Czy tylko mnie maj zleciał błyskawicznie? Korzystam z ciepłych dni i mi z tym dobrze. Zwłaszcza po dwóch latach ograniczeń miło wrócić do wyjazdów i koncertów. Uznajmy, że to moje usprawiedliwienie na mniejszą aktywność, ale spokojnie – prędzej czy później zawsze coś się pojawi.
Do napisania! I tak, teorie co do tego, czego poszła szukać Eveline, mile widziane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz