Eveline
Miała wrażenie, że przez całą wieczność tkwiła w bezruchu,
bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Dopiero po jakimś czasie zmusiła
się do ruchu, woląc nie zastanawiać się nad tym, co zrobiłaby, gdyby Marco
nagle wrócił do sypialni. Czuła, że powinna zachowywać się naturalnie,
przynajmniej na tyle, na ile było to możliwe, ale obawiała się, że to nie
będzie takie łatwe. W głowie miała pustkę, a wampir swoim zachowaniem
i pytaniami, które zadawał, niczego nie ułatwiał.
Czy było
jej dobrze? Ha, gdyby tylko sama wiedziała, co myśleć! Nigdy wcześniej nie
znalazła się w takiej sytuacji, nie wspominając o tym, że sam Marco
był dla niej zagadką. Miała wrażenie, że oszalała już jakiś czas temu, a od
chwili przyjazdu do Haven nieustannie spadała, nie mając szans na odzyskanie
kontroli nad tym, co działo się wokół niej. Już nie chodziło nawet o Bellę,
Aurorę czy to, co powiedziała jej Lana – o nekromancji i tej dziwnej
przepowiedni. Do Eveline nagle dotarło, że nagle na pierwszy plan wysunęły się
uczucia, które żywiła do pewnego niezwykle uprzejmego wampira, a to
zdecydowanie nie było normalne.
Powoli
wstała, aż nazbyt świadoma każdego kolejnego ruchu. Czuła mięśnie wyraźniej niż
do tej pory, kolejny raz zwracając na echo bólu, które towarzyszyło jej przez
cały ten czas. To chyba było normalne – fakt, że zaczęła aż nazbyt dobrze
zdawać sobie sprawę z istnienia pewnych części ciała, które do tej pory
nie dawały o sobie znać. W zasadzie miała wrażenie, że od teraz
wszystko będzie inne, chociaż zarazem nie mogła pozbyć się poczucia, że to co
najmniej głupia myśl. W końcu nie wyglądała inaczej, prawda…?
Przynajmniej
nie powinna, a jednak coś podkusiło ją, by przed wyjściem z sypialni
raz jeszcze spojrzeć w lustro.
Kolejny raz
zwróciła uwagę na to, że zdecydowanie nie wyglądała na aż tak spokojną, jak
mogłaby sobie tego życzyć. Zamrugała kilkukrotnie, naiwnie wierząc, że w ten
sposób uda jej się zrobić coś z tym cholernym błyskiem w oczach.
Wyglądała, jakby miała gorączkę, choć to zdecydowanie nie miało związku z faktycznym
stanem jej organizmu – nie w taki sensie, jakiego mogłaby oczekiwać. Nie,
zdecydowanie nie była chora, jeśli oczywiście zignorowałaby fakt, że najpewniej
upadła na głowę. A jednak…
Palcami raz
jeszcze musnęła gardło, po czym niecierpliwym ruchem zagarnęła włosy w taki
sposób, by zakryć szyję. Cofnęła się o krok, z niedowierzaniem
potrząsając głową. Marco już wcześniej sugerował, że kilka kropel wampirzej
krwi wystarczyłoby, żeby ją uzdrowić, co zresztą początkowo była gotowa
skwitować histerycznym śmiechem, zdecydowanie nie zamierzając sprawdzać. A jednak
kiedy przyszło co do czego, wypiła o wiele więcej niż „kilka kropel”, a to
zdecydowanie nie było normalne.
Poczuła
nieprzyjemny ucisk w gardle, bynajmniej nie dlatego, że nagle poczuła się
obrzydzona. Och, wręcz przeciwnie. Chociaż to wydało się Eve co najmniej
szalone, uprzytomniła sobie, że nie miałaby nic przeciwko temu, by wypić więcej
– choćby odrobinę, byleby tylko znów wylądować w ramionach Marco. Wręcz
chciała, żeby ją obejmował i karmił krwią, w międzyczasie spijając
to, co sama mogła mu zasugerować.
Odwróciła
się od lustra tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie. Zaraz po tym
dosłownie wypadła na korytarz, na moment zapominając zarówno o tym, że
miała iść na taras, jak i towarzyszącej jej od chwili wizyty w domu
Belli potrzeby, by sprawdzić, co działo się z dziewczyną. Zignorowała
nawet wciąż ukryty w sypialni pamiętnik matki, chociaż nie tak dawno
wszystko w niej aż rwało się do tego, by zapoznać się z jego treścią.
Oddychała
szybko i płytko, dziwnie oszołomiona. Dobry Boże, te uczucia i myśli
zdecydowanie nie były normalne. Szła przed siebie, czując się niemalże jak
pijana i z wrażeniem, że w każdej chwili mogłaby potknąć się o własne
nogi. Z drugiej strony, jej ciało wydawało się inne – silniejsze i bardziej
skoordynowane, przez co ewentualny upadek zaczął jawić się Eve jako coś
niemożliwego. Nie miała pojęcia, co o tym myśleć i w gruncie
rzeczy chyba nie chciała tego wiedzieć, to jednak nie powstrzymało jej od
analizowania faktów.
Jego krew… Wszystko przez jego krew, prawda?
Wiedziała,
że mogła o to zapytać, a jednak nie wyobrażała sobie, że miałaby jak
gdyby nigdy nic rozsiąść się z Marco na tarasie, popijać kawę (mimo
wszystko nie mogła pozbyć się wrażenia, że mówił poważnie) i udawać, że wszystko
w porządku. Zainicjowania w takich warunkach rozmowy o czymś tak
absurdalnym, jak pice krwi przez człowieka, tym bardziej nie wchodziło w grę.
Korytarze
po raz kolejny wydały jej się opustoszałe i zadziwiająco wręcz ciche.
Zauważyła, że okna były odsłonięte; żelazne rolety zniknęły, a do środka
wpadało łagodne srebrzyste światło księżyca. Nie miała pewności, która godzina,
ale najwyraźniej było wystarczająco późno, by wampiry mogły swobodnie poruszać
się po domu. Odwrócona doba wciąż była dla niej czymś nienaturalnym, ale z zaskoczeniem
przekonała się, że nie ma nic przeciwko – i że powoli zaczynała się do
tego zjawiska przyzwyczajać.
Próbowała
odtworzyć drogę na taras, ale czuła się zbyt rozproszona, by jednoznacznie
stwierdzić, czy zmierzała w odpowiednim kierunku. Poniekąd nawet tego nie
chciała, choć zarazem czuła, że nie może tak nagle zacząć unikać Marco. To
byłoby zbyt oczywiste, zresztą… coś ją do niego ciągnęło, teraz nawet bardziej
niż do tej pory. Swoją drogą, czy to, co stało się między nimi, było
jednoznaczne z tym, że teraz powinni zacząć zachowywać się jak para, czy
może…?
Poczucie
bycia obserwowaną pojawiło się nagle, skutecznie przyprawiając Eve o dreszcze.
Zatrzymała się gwałtownie, momentalnie zastygając w bezruchu i niespokojnie
wodząc wzrokiem dookoła. Serce zabiło jej szybciej, zaczynając trzepotać się w piersi,
zupełnie jakby chciało się z niej wyrwać. Zamarła, świadoma wyłącznie
tego, że w ułamku sekundy zrobiło jej się zimno – i że to mogło
oznaczać dosłownie wszystko.
Proszę, nie…, pomyślała, przez krótką
chwilę mając ochotę zamknąć oczy i w dziecinnym geście zakryć uszy
dłońmi. Nie, nie, nie…
A potem
ktoś gwizdnął, zaś Eveline poczuła, że kamień dosłownie spada jej z serca.
Castiel
przyczaił się w cieniu, z zaciekawieniem spoglądając w jej
kierunku. Nie była zachwycona jego widokiem, ale z dwojga złego wolała już
rozmawiać z nim, niż kolejny raz mierzyć się z czymś bardziej
nienormalnym – duchem czy wizjami, jakkolwiek powinna nazwać ten dziwny stan,
którego już zdążyła doświadczyć w tym miejscu. Mimo wszystko spięła się,
nagle zaczynając żałować, że nie miała przy sobie kołka, choćby tylko w roli
straszaka. To nic, że pewnie znów wyśmiałby jej nieporadność, zwłaszcza że
zdążyła się już przekonać, że nie potrafiłaby należycie broni użyć.
Przynajmniej kolejny raz mogłaby przynajmniej udawać, że ma kontrole nad
sytuacją – i to nawet jeśli rzeczywistość prezentowałaby się z goła
inaczej.
Wampir bez
pośpiechu ruszył w jej stronę. Przynajmniej tym razem poruszał się
ludzkim, spokojnym krokiem i nie zachowywał jak ktoś, kto za moment mógłby
stracić cierpliwość. Och, no i na „dzień dobry” nie próbował skoczyć jej
do gardła, co samo w sobie wydało się Eve pocieszające. Nie żeby sądziła,
że nagle zaczną się z Castielem dogadywać, ale zdecydowanie nie miała nic
przeciwko temu, że wstrzymywał się z morderczymi zapędami.
Chyba.
– O rany…
No po prostu nie wierzę. – Wampir nagle roześmiał się i to w sposób,
który mogłaby uznać nawet za serdeczny, gdyby nie to, że jednocześnie wysunął
kły. – Kto by się spodziewał!
– Chcesz
czegoś? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Wampir
spojrzał na nią z błyskiem w oczach. Na jego ustach jak na zawołanie
pojawił się szelmowski sposób.
– A co,
oferujesz mi coś? – rzucił zaczepnym tonem, skutecznie wytrącając ją z równowagi.
Czuła, że
palą ją policzki. Castiel dosłownie nie odrywał od niej wzroku, a jego
zachowanie wydało się Eveline wystarczająco wymowne, by pojęła, że ten
najpewniej doskonale wiedział, co zaszło między nią a Marco. Jego
zachowanie mówiło samo za siebie, o słowach, które wypowiedział, nie
wspominając.
Cholera
jasna, mogła się tego spodziewać! Zwłaszcza w tym domu, gdzie o prywatności
nie było mowy i każdy mógł wejść jej do głowy, jeśli tylko miał na to
ochotę.
Zacisnęła
wargi, by powstrzymać cisnącą jej się na usta wiązankę przekleństw. Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, próbując zignorować myśl, że tracenie z oczu
kogoś, kto w każdej chwili mógł ją zaatakować, nie było najlepszym
pomysłem. Mimo wszystko czuła, że Castiel wciąż ją obserwował, najpewniej
doskonale bawiąc się jej kosztem. Miała ochotę zakomunikować mu, że to i tak
nie była jego sprawa, ale ostatecznie nie odezwała się nawet słowem, czując, że
w ten sposób jedynie pogorszyłaby sytuację. Po prostu go zignoruj, nakazała sobie stanowczo i z tą
myślą przyśpieszyła, chcąc jak najszybciej wampira wyminąć oddalić się w swoją
stronę.
Zmaterializował
się przed nią tak nagle, że aż się wzdrygnęła. Z wrażenia aż na niego
wpadła, po czym błyskawicznie odskoczyła, zataczając się o ścianę. Castiel
skwitował to śmiechem, momentalnie korzystając z okazji, by odciąć jej
drogę ucieczki, chociaż tym razem przynajmniej nie próbował jej dotykać.
– Więc? Jak
to jest, co? – zapytał, nie przestając się uśmiechać. W jego spojrzeniu i tonie
było coś, co niezmiennie przyprawiało ją o dreszcze, choć za wszelką cenę
starała się powstrzymać. – Masz coś do mojego brata, więc chyba mam prawo
wiedzieć. Wiesz, wypadałoby zatroszczyć się o młodsze rodzeństwo.
Spojrzała
mu w oczy, chociaż zdecydowanie nie miała na to ochoty. Zawirowało jej w głowie,
ale za żadne skarby nie była w stanie stwierdzić czy to ze zdenerwowania,
czy może Castiel próbował na nią wpłynąć.
– Myślałby
kto, że się nim przejmujesz – wyrzuciła z siebie na wydechu. Miała problem
z tym, żeby zebrać myśli.
– Okropne pomówienia.
Jasne, że przejmuję się tym, co robi Marco – obruszył się. Może gdyby nie miała
okazji go poznać, nawet by mu uwierzyła. – Więc jak? Dobrze się bawiłaś?
Machinalnie
zacisnęła dłonie w pięści. Czuła, że zaczerwieniła się jeszcze bardziej,
ale tym razem zdecydowała się to zignorować. W milczeniu wpatrywała się w Castiela,
tym razem potrzebując dłuższej chwili, by jednak zdecydować się odezwać.
– Mam się z nim
zobaczyć. Zacznie mnie szukać, jeśli nie przyjdę.
Jedynie
roześmiał się w odpowiedzi na jej słowa, przez moment wyglądając wręcz na
zszokowanego tym, że mogłaby tak nieudolnie mu grozić. Mimo wszystko odsunął
się o krok, co przyjęła z ulgą, chociaż wciąż nie odważyła ruszyć się
z miejsca. Nastroje tego wampira zmieniały się tak błyskawicznie, że
lepiej było nie ryzykować, przynajmniej do czasu, aż sam zdecydowałby się
oddalić. Problem polegał na tym, że zdecydowanie mu się nie śpieszyło.
– Nie
powiem, zadziwiasz mnie. Mojego brata też nie podejrzewałbym o takie
rzeczy… – Castiel wywrócił oczami. – Nie żeby Marco był święty. No, nie aż tak.
Ale dzielenie się krwią nie jest do niego podobne.
–
Skończyłeś już? – obruszyła się. Zdecydowanie wiedział za dużo.
Castiel
puścił jej słowa mimo uszu.
– Ciekawa
sprawa, prawda? Nasza krew daje niezłego kopa. – Zamilkł, po czym założył
ramiona na piersi. Lekko przekrzywił głowę, zupełnie jakby spojrzenie na Eve
pod innym kątem mogło pozwolić mu na wyciągnięcie jakichś nowych, ciekawych wniosków. – Dla ludzi to
musi być niezwykłe doświadczenie. To, że nagle mogą zasmakować czegoś nowego…
Zauważyłaś, że wyostrzyły ci się zmysły? Nie wiem na ile was poniosło, ale
skoro jego krew krąży w tobie, to pewnie bawiliście się całkiem nieźle.
Nie
odpowiedziała, w duchu marząc o tym, by nagle odkryć, że potrafiła
się teleportować. Chciała zniknąć mu z oczy tak szybko, jak tylko to
możliwe, ale najwyraźniej nie miała na co liczyć.
Mimo
wszystko słowa Castiela dały jej do myślenia. Czy faktycznie krew wampira mogła
jakkolwiek na nią wpłynąć? Wiedziała, że pomagała w regeneracji, ale nie
miała pojęcia, czy w grę wchodziło cokolwiek więcej. Z drugiej
strony, być może to wyjaśniało, dlaczego czuła się aż tak pobudzona i świadoma
wszystkiego, co działo się wokół niej.
– Ale dla
ciebie to nie jest aż takie szokujące, co? Widujesz ciekawsze rzeczy… – Castiel
zamilkł, raptownie poważniejąc. – Też się z nim podzieliłaś? Krew
nekromantki to dopiero coś… – mruknął, a Eveline naszła irracjonalna myśl,
że zachowywał się tak, jakby coś o ty wiedział.
Tym razem
aż się skuliła. To nie było możliwe, żeby z niej pił, ale…
– Przestań.
Castiel
uniósł brwi. Nie zarejestrowała momentu, w którym znów znalazł się o wiele
za blisko, wręcz zmuszając ją do tego, by wtuliła się w ścianę.
– Jak sobie
życzysz – mruknął, uśmiechając się. – Ale weź pod uwagę, że prędzej czy później
trafisz na kogoś, kogo nie będzie interesowało, czego chcesz. Potrafimy być
bardzo zaborczy, jeśli zaczynamy czegoś pragnąć.
To była
groźba, a przynajmniej w taki sposób odebrała jego ton i słowa. W tamtej
chwili serce omal nie wyskoczyło jej z piersi ze zdenerwowania, obojętne
na to, że chciała zachowywać pozory spokoju. Spodziewała się niemalże tego, że
Castiel jednak skoczy jej do gardła – że skorzysta z okazji i weźmie
ją sobie tu i teraz, raz na zawsze rozwiewając wątpliwości co do tego, czy
można było mu się sprzeciwić.
Kiedy na
dodatek nachylił się w jej stronę tak, jakby zamierzał ją pocałować, była
już niemal pewna.
Przez to
tym bardziej zaskoczyło ją, że finalnie nie zrobił niczego. Serce wciąż tłukło
jej się w piersi, kiedy Castiel bez pośpiechu wycofał się, jak gdyby nigdy
nic zwiększając dzielący ich dystans.
– Nie
pozwól Marco dłużej czekać – powiedział jak gdyby nigdy nic. – Bawcie się
dobrze, skarby wy moje – dodał, mrugając do niej porozumiewawczo.
A potem
zniknął.
Isabella
Ostrzegali, że będzie bolało.
Wiedziała, że kiedy nadejdzie przemiana, będzie równie bezbronna, co i dziecko.
Słyszała o tym wielokrotnie, mając dość czasu, by przygotować się do
całego procesu, a jednak kiedy przyszło co do czego, Bella przekonała się,
że nie była absolutnie gotowa na to, czego ostatecznie przyszło jej
doświadczać.
Czuła się
trochę tak, jakby dryfowała. To było tak, jakby znajdowała się pod wodą,
odcięta od świata. Uniosła się gdzieś w nicości, co samo w sobie nie
miało sensu, skoro jej ciało wydawało się ważyć tonę.
Poza tym
była zmęczona.
Nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem czuła się aż tak wycieńczona, nie
wyobrażając sobie, że miałaby wysilić się choćby po to, żeby otworzyć oczy. Z dwojga
złego wolała trwać w tej pustce; poddać się i dryfować wraz z nią,
dokądkolwiek miałoby ją to zaprowadzić. Miała wrażenie, że niewiele trzeba
było, by ostatecznie zrezygnowała z walki i raz na zawsze zapadła się
w ciemność. Poniekąd korciło ją, żeby to zrobić, zwłaszcza że taki stan
wydawał się kuszący.
Walka o przebudzenie
nie była aż tak prosta. Wtedy bolało, a przynajmniej tyle zdążyła
zapamiętać z przebłysków świadomości, których doświadczyła. Bodźce, które
wtedy do niej docierały, wydawały się wręcz nienaturalnie wyostrzone; dźwięki
były za głośne, kolory raniły oczy, a co gwałtowniejsze ruchy sprawiały,
że czuła się zagrożona. Chciała się bronić, ale nie mogła, zaś całe jej ciało
pulsowało się bólem, domagając się czegoś, czego nie była w stanie mu
doświadczyć. Najgorszy był jednak wręcz paraliżujący ból, który rozchodził się
po całej szczęce, promieniując tak bardzo, że miała wrażenie, iż ciśnienie za
moment rozsadzi jej czaszkę. W takich chwilach miała ochotę krzyczeć, ale i to
wydawało się czymś ponad jej siły, ciało zresztą wydawało się oszczędzać siły
na coś innego.
Chyba
zrobiła coś złego. Tak przynajmniej sądziła, ale mętlik w głowie nie
pozwalał jej tego jednoznacznie stwierdzić. Gdzieś w pamięci majaczyło
wspomnienie głodu, który chciała zaspokoić, a także znajome głosy. Ktoś do
niej mówił, zapewniając, że będzie w porządku i wyraźnie chcąc pomóc,
ale Bella nie była w stanie sobie przypomnieć, kto to mógłby być. To
wydawało się niewłaściwe i bardzo niewdzięczne, bo chyba powinna wiedzieć,
kto usiłował coś dla niej zrobić, ale nic nie była w stanie poradzić na
pustkę w głowie.
Aż za
dobrze pamiętała za to momentu, w której poczuła w ustach coś
przyjemnie słodkiego. Ktoś trzymał ją w ramionach, pozwalając jej z siebie
pić. Co więcej, to było dobre – wręcz doskonałe – bowiem niosło ze sobą jakże
upragnione ukojenie. Przez krótką chwilę czuła się spokojna, wręcz bezpieczna,
nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, co to oznacza, kolejny raz upomniała
się o nią ciemność. I nie, Bella absolutnie nie widziała powodu, dla
którego miałaby się przed nią wzbraniać, zwłaszcza że ból w końcu zelżał,
pozwalając jej odpocząć.
Pamiętała
jeszcze, że w którymś momencie otworzyła oczy. Tak przynajmniej jej się
wydawało, bo to równie dobrze mogło być wyłącznie snem – wytworem wyobraźni,
zwłaszcza że zawsze była dobra w wyobrażaniu sobie rzeczy, których nie
było. Chodziła z głową w chmurach, co może i nie było dobre, ale
w chwilach takich jak ta, wydawało się być gwarantem zdrowych zmysłów.
Tak czy
inaczej, pamiętała twarz nachylającego się nad nią mężczyzny – czy może raczej
przede wszystkim jego ciemne oczy, bo była zbyt mocno rozproszona, by zwrócić
uwagę na cokolwiek innego. Na pewno trzymał ją w ramionach, Bella zaś
wyjątkowo nie czuła potrzeby, by zacząć się wyrywać. Zabawne, bo chyba powinna
poczuć się zaniepokojona tym, że jakiś obcy gość mógłby trzymać ją w ramionach,
bezkarnie dotykając akurat w sytuacji, w której pozostawała
absolutnie bezbronna.
Och, to
musiał być sen. Jak inaczej miałaby wytłumaczyć to, że nie tylko widziała
nieznajomego mężczyznę, ale na dodatek czuła się przy nim bezpieczna…?
Myśli
jeszcze wielokrotnie rozpraszały się zbyt mocno, by mogła je zrozumieć. Miała
wrażenie, że wielokrotnie zasypiała, by wkrótce po tym się obudzić – tyle że
nie na tyle, żeby być w stanie otworzyć oczy. Jakkolwiek by jednak nie
było, za każdym razem zwracała uwagę na coraz to nowe szczegóły, chociaż wciąż
nie potrafiła ich uporządkować i powiązać ze sobą na tyle, by otrzymać
obraz całości. To przypominało próbę spojrzenia na jakąś skomplikowaną
układankę przez zaparowaną szybę – widziała ogólny zarys, ale nic ponadto. Co
więcej, nie miała żadnych podejrzeń co do tego, jak powinna ten niejasny obraz
interpretować.
Wraz z którymś
z kolei przebudzeniem wyczuła, że leży na czymś miękkim i że jest jej
ciepło. Doświadczenie samo w sobie okazało się przyjemne, pomimo tego, że Bellę
wciąż frustrowało uczucie wszechogarniającej słabości. Musiała wręcz siłą
zmusić się do zachowania przytomności, co przyszło jej zadziwiająco łatwo – prościej
niż do tej pory. Zmiana sama w sobie wydała jej się dość subtelna i mało
znacząca, ale mimo wszystko okazała się lepsza niż nic.
Pierwszy raz
od dawna pokusiła się o otwarcie oczu. Przynajmniej spróbowała,
energicznie mrugając i z pewnym wysiłkiem obracając głowę na boki.
Obraz wciąż był zamazany, co sprawiło, że znów zaczęła boleć ją głowa, ale
zdołała wychwycić ruch, kiedy ktoś nagle znalazł się tuż obok niej. Wyraźnie
poczuła, że materac ugiął się nieznacznie pod ciężarem drugiego ciała, a po
chwili czyjeś palce odgarnęły jej włosy z twarzy.
– Cii… Pij –
usłyszała, a potem poczuła nacisk podsuniętego nadgarstka na wargach. – To
już prawie koniec – dodał głos i rozumiała, że słyszała go już wcześniej.
– Kto…? – wyrwało
jej się. Przynajmniej spróbowała się odezwać, bo w rzeczywistości
sprowadzało się to do nic nieznaczącego ruchu warg.
Na krótką
chwilę zdołała skupić wzrok na nachylonej nad nią postaci, jednak nie zachowała
przytomności na tyle długo, by rozpoznać rysy twarzy.
Ciemne oczy
były ostatnim, co zobaczyła, zanim znów zapadła się w pustkę.
No i jest – nowy rozdział, szablon i powrót do mojej kochanej Belli. Powiem jedynie, że pisało mi się wyjątkowo przyjemnie, ale to ostatnio zdarza mi się tak często, że chyba już nikogo nie szokuje. Och, no i podoba mi się gif na górze, już nie wspominając o tym, że znalazłam jeszcze kilka, które zamierzam wykorzystać, bo bardzo inspirują mnie do pisania.Dziękuję za obecność. Kolejny rozdział wkrótce, a przynajmniej na to liczę. Tak więc do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz