Eveline
Długo zwlekała przed
spotkaniem z Marco. Przez jakiś czas krążyła po opustoszałych korytarzach,
próbując trzymać się tej znanej już jej części budynku, by nie ryzykować, że na
domiar złego się zgubi. Wciąż trzęsła się przez nadmiar emocji, raz po raz
rozpamiętując to, co powiedział jej Castiel. Co więcej, sama nie była pewna, co
takiego bardziej wytrąciło ją z równowagi – świadomość, że wampir mógłby
wiedzieć, że przespała się z jego bratem, czy może pobrzmiewająca w jego
głosie groźba.
Jakoś nie
miała wątpliwości co o tego, że Castiel nie miał w zwyczaju
rezygnować z tego, co raz sobie postawił. Jeśli pragnął jej krwi, prędzej
czy później z pewnością się o nią upomni. Była tego dziwnie pewna,
a jednak nie wyobrażała sobie, że miałaby powiedzieć o tym Marco. To
mimo wszystko był jego brat. Nie czuła się dobrze z myślą o tym, że
mogłaby w jakikolwiek sposób ich poróżnić, a bez wątpienia tak by się
stało, gdyby zasugerowała, że nie czuła się przy Castielu bezpieczna. Zresztą
co miałby zrobić Marco? Rzucić się bratu do gardła, przywalić my czy może od
razu zabić…?
Potrząsnęła
z niedowierzaniem głową. Za wszelką cenę usiłowała się uspokoić,
mimowolnie zastanawiając nad tym, czy w tamtej chwili również „myślała za
głośno”. Kilka razy jej to wytknięto i chociaż zarzut wciąż brzmiał jak
czysta abstrakcja, Eveline czuła, że nie powinna tego ignorować. To najpewniej
dowodziło, że całkiem już zwariowała, ale trudno. W gruncie rzeczy
przyjęcie tego, że powinna uważać na to co i o kim myśli, wydało jej
się o wiele prostsze, niż zaakceptowanie istnienia wampirów albo demonów.
A przecież
już poniekąd zrobiła to drugie. Jednemu nawet pozwoliła się ukąsić (i nie
tylko), tak jakby miała jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, czy był
prawdziwy.
Ledwo
powstrzymała sfrustrowany jęk. Tego wszystkiego zaczynało być za dużo, chociaż
sama była sobie winna.
Nie była
pewna jak długo zwlekała, zanim w końcu zdecydowała się odtworzyć drogę na
taras. Wciąż nie czuła się aż tak dobrze, jak mogłaby tego oczekiwać, ale
dalsze zwlekanie nie miało sensu. Wolała nie sprawdzać, czy Marco mógł okazać
się na tyle nadopiekuńczy, by zacząć jej szukać. To w zasadzie nie byłoby
niczym dziwnym po tym, co zrobiła dzień wcześniej, jak gdyby nigdy nic
decydując się wrócić do domu. Co więcej, zwłaszcza po tym, co między nimi
zaszło, obawiała się tego, że mógłby niewłaściwie zinterpretować jej
zachowanie. To nie tak, że teraz zamierzała go unikać, ale…
– Bałem
się, że już nie przyjdziesz.
Przystanęła
w progu, jednocześnie wypuszczając powietrze ze świstem. Coś w brzmieniu
znajomego głosu sprawiło, że mimo wszystko poczuła się spokojniejsza. Nie miała
pewności, co tak naprawdę to oznaczało, ale jedno było oczywiste: Marco
zdecydowanie nie był kimś, kto zamierzał ją skrzywdzić. W porównaniu do
gwałtownych reakcji Castiela, po tym mężczyźnie mogła spodziewać się przede
wszystkim uprzejmego, wyszukanego zachowania. To było dobre, tak jak i świadomość,
że mogłaby mieć jakąkolwiek kontrolę nad sytuacją.
Uświadomiła
sobie, że to poczucie bezpieczeństwa było dla niej ważne. Jasne, poniosło ich,
ale to wciąż było czymś, o czym sama zdecydowała. Oddała się Marco, bo
chciała – a przynajmniej zakładała, że nie posunąłby się do tego, żeby
mieszać jej w głowie.
– Eve? –
odezwał się ponownie, nagle wyraźnie zaniepokojony. – Wszystko gra? Jesteś
zdenerwowana – stwierdził, a ona ledwo powstrzymała cisnące jej się na
usta przekleństwo.
– To… nic
takiego – odparła wymijającym tonem, pośpiesznie podchodząc bliżej. – Co
z tą kawą, hm?
Kiedy
spojrzała na Marco, przekonała się, że wpatrywał się w nią z powątpiewaniem.
Zauważyła, że siedział na jednym z rozstawionych na tarasie wiklinowych
foteli, chociaż pozycja jego ciała sugerowała, że na jej widok zamierzał
poderwać się z miejsca. Ostatecznie coś w sposobie, w jaki mu
odpowiedziała, przekonało go, żeby pozostać na miejscu, ale i tak
spoglądał na nią w co najmniej nieufny, pełen rezerwy sposób.
Cokolwiek
sobie myślał, zachował wszelakie uwagi dla siebie. Przyjęła to z ulgą,
w duchu modląc się o to, by zachował resztki tej swojej przesadnej
uprzejmości i nie próbował lustrować jej myśli.
– Jak
uważasz… Chociaż czuję na tobie zapach Castiela – powiedział jakby od
niechcenia, a Eveline zesztywniała. – Mam powody, żeby się martwić?
– Wpadłam
na niego – przyznała niechętnie, bo dalsze ukrywanie tego faktu nie miało
sensu.
Marco
wyprostował się na swoim miejscu. Jego błękitne oczy nieznacznie pociemniały,
poza tym wciąż były skupione na niej. Coś w tym spojrzeniu sprawiło, że
zaczęła czuć się naprawdę nieswojo.
– A teraz
jesteś zdenerwowana… To wiele wyjaśnia – stwierdził, a Eveline prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać.
–
Powiadasz, Sherlocku?
Puścił jej
złośliwości mimo uszu. W tamtej chwili mogła tylko zgadywać, co takiego
chodziło mu po głowie.
– Mów dalej
– zachęcił i chociaż jego głos zabrzmiał pozornie obojętnie, wyczuła, że
był zmartwiony.
– O czym?
Wpadłam na Castiela i to wszystko – zniecierpliwiła się. – Najwyraźniej
nie zamierza rzucać mi się do gardła za każdym razem, kiedy mnie spotka –
dodała z nieco gorzkim uśmiechem.
– Szczerze
powiedziawszy, nie byłbym tego taki pewien. Castiel jest… – Marco zamilkł,
w ostatniej chwili rezygnując z dalszych wyjaśnień.
– Jaki? –
Uniosła brwi, zaniepokojona bardziej niż do tej pory. Jeśli chciał ją w ten
sposób pocieszyć, zdecydowanie szło mu to marnie.
Marco
westchnął, po czym energicznie potrząsnął głową.
– Czasem
mam wątpliwości, czy rozumie powagę sytuacji. A potem jest wielce
zdziwiony, kiedy próbuję go pilnować – mruknął, nie kryjąc irytacji. – Nie
pozwoliłbym, żeby znów zrobił ci krzywdę. To wtedy… Cóż, to był wypadek –
stwierdził i zabrzmiało to tak, jakby sam chciał w to wierzyć – ale
i tak bezpieczniej byłoby, gdybyś trzymała się od niego z daleka.
Nie dodał
niczego więcej, więc sama również zdecydowała się zbyt temat milczeniem. Nie
miała pojęcia, co takiego było nie tak z Castielem i wolała tego nie
sprawdzać. Wiedziała jedynie, że nie zamierzała wchodzić wampirowi w drogę,
chociaż to z pewnością nie miało być takie proste, skoro tymczasowo
mieszkali pod jednym dachem.
– Jak
powiedziałam, Castiel nic mi nie zrobił – powtórzyła, po czym ciągnęła dalej,
nie chcąc żeby Marco zaczął wypytywać o szczegóły. – Ale skoro już o potencjalnym
zagrożeniu mowa, wolałabym pomówić o czymś innym – dodała pod wpływem
impulsu.
Marco
spojrzał na nią w co najmniej skonsternowany sposób. Co prawda rozluźnił
się, ale w jego spojrzeniu i tak doszukała się rezerwy. Miała
wrażenie, że z przesadną wręcz dokładnością analizował każdy jej kolejny
ruch, zupełnie jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogłaby jednak
uciec z krzykiem.
Albo, uświadomiła sobie nagle, wciąż szuka odpowiedzi na to, czy żałujesz…
Z jakiegoś
powodu wydało jej się to nader prawdopodobne.
– O czym
znowu? – usłyszała i to wystarczyło, by sprowadzić ją na ziemię.
Odchrząknęła,
próbując doprowadzić się do porządku. Mimo wszystko potrzebowała dłuższej
chwili, żeby zebrać myśli. Chcąc zyskać na czasie, w pośpiechu zajęła
miejsce naprzeciwko Marco, zwłaszcza że zaczynała czuć się nieswojo z tym,
że wciąż stała, spoglądając na niego z góry.
Prawie
natychmiast pożałowała swojej decyzji, zwłaszcza że ich twarze nagle znalazły
się na jednakowy poziomie. W tamtej chwili bardziej niż do tej pory była
świadoma tego, że ją obserwował. Plus był taki, że tym razem Marco przynajmniej
był ubrany, chociaż…
Słodki Jezu, jeśli teraz siedzisz mi w głowie,
przysięgam, że cię zabiję!
Wampir
w żaden sposób nie zareagował na tę myśl, co przyjęła z ulgą.
Przynajmniej po części, bo – cholera, mogła to wręcz przysiąc! – wydało jej
się, że kąciki ust Marco nieznacznie uniosły się ku górze.
– Liam…
powiedział mi coś ważnego – powiedziała w końcu, starannie dobierając
słowa.
Dlaczego
wciąż musiał się jej tak przyglądać? W tamtej chwili żałowała, że sama nie
potrafiła przeniknąć jego myśli, w efekcie mogąc co najwyżej zgadywać, co
takiego chodziło Marco po głowie.
– Liam… –
powtórzył i zabrzmiało to niemal jak warknięcie. – Dalej nie wierzę, że
akurat on cię stąd wyprowadził… Chociaż nie. To akurat w jego stylu –
poprawił się po chwili wahania.
– Możemy
nie wracać do tego, co się stało? – zniecierpliwiła się.
Marco
skwitował to pytanie prychnięciem.
– Jasne!
W końcu tylko poszłaś tam, żeby dać się zabić – obruszył się, ale coś
w wyrazie twarzy Eve ostatecznie przekonało go do tego, by ostatecznie
opuścić. – Wybacz – zreflektował się. – Ale to, że się przejmuję, nie jest aż
takie szokujące, prawda?
Coś w tym
pytaniu i sposobie, w jaki na nią spojrzał, sprawiło, że z miejsca
zrobiło jej się gorąco. Myśli Eveline momentalnie uciekły do momentu, w którym
ją pocałował. Przez moment znów trwała pamięcią w tamtym momencie – przede
wszystkim własnym oszołomieniu, ale też zrozumieniu, które poczuła, wyczuwając
wypełniającą Marco tęsknotę.
Nie. To, że
mógłby się przejąć, nie wydało jej się ani trochę dziwne.
– Tak czy
inaczej – powiedziała pośpiesznie, próbując odsunąć od siebie niechciane myśli
– Liam powiedział mi coś, co nie daje mi spokoju. I zasugerował, żebym
rozmawiała o tym z tobą – dodała, a brwi Marco powędrowały ku
górze.
– Liam
odesłał cię z czymś do mnie? – zapytał z powątpiewaniem.
– To
znaczy… Szczerze mówiąc, najpierw powiedział mi o Castielu – przyznała
niechętnie – ale nie wyobrażam sobie, żebym miała poprosić go o cokolwiek.
Zwłaszcza coś takiego.
Cóż, to nie
do końca była prawa, bo Liam wyraźnie sceptycznie podchodził do myśli o Marco
w roli nauczyciela. Teraz przynajmniej rozumiała, dlaczego wydawał się
taki pewny, że wampir się zgodzi, o znaczeniu pobrzmiewającego w głosie
nieśmiertelnego sarkazmu nie wspominając
– Wybacz,
ale zaczynasz bredzić od rzeczy – stwierdził z rozbrajającą wręcz
szczerością Marco.
Poczuła, że
się rumieni. Miała nadzieję, że w panującym na zewnątrz półmroku nie było
tego widać, ale zarazem czuła, że to marzenie ściętej głowy. Kto jak kto, ale
obdarzony wyostrzonymi zmysłami wampir z pewnością mógł wyczuć o wiele
więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
–
Próbowałam dźgnąć Liama kołkiem. Nie wyszło – wyrzuciła z siebie na
wdechu. – Powiedzmy, że mnie wyśmiał.
– Że… co?
Przez kilka
sekund panowała cisza, podczas której Marco po prostu się w nią wpatrywał.
Było w tym spojrzeniu coś, co sprawiło, że z miejsca zapragnęła
uciec, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Nie chodziło o to, że wampir
mógłby mieć jej cokolwiek za złe, zdenerwować się albo zwątpić w to, czy
chronieni jej faktycznie było dobrym pomysłem. Nie wyglądał nawet na przejętego
tym, że mogłaby zamierzyć się na kogoś, kto najwyraźniej był jego dobrym
znajomym, skoro mieszkali pod jednym dachem.
Nie,
chodziło o coś innego, chociaż zrozumiała to dopiero w momencie,
w którym Marco po prostu się roześmiał.
Jeśli do
tej pory czuła się zawstydzona, w tamtej chwili całkiem zapragnęła zapaść
się pod ziemię. Czując, że znów się czerwieni, poderwała się na równe nogi,
jednocześnie nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Nie mogła zaprzeczyć, że
słuchanie jego śmiechu wciąż sprawiało jej przyjemność, zwłaszcza że bez
wątpienia był szczery, ale trudno było się z tego cieszyć, skoro wyraźnie
właśnie poprawił sobie humor jej kosztem.
Bez słowa
odwróciła się na pięcie, zwracając do Marco plecami. Jakaś jej cząstka zaprotestowała
przed takim rozwiązaniem, bo spuszczanie z oczy potencjalnego zagrożenia
nigdy nie było dobrym pomysłem, ale Eve zignorowała tę świadomość. W zamian
w pośpiechu przeszła przez taras, podchodząc do krawędzi i nerwowo
zaciskając palce na barierce. Nie pierwszy raz powiodła wzrokiem dookoła,
chłonąc spokój nocy i urokliwość przylegających do zamieszkałego przez nieśmiertelnych domu
terenów.
Panujący na
zewnątrz chłód okazał się całkiem przyjemny. Wieczorne powietrze chłodziło jej
rozpalone policzki, przy okazji przyprawiając Eveline o dreszcze. Z drugiej
strony, być może drżała przez nadmiar emocji – nie miała pewności. Chciała być
zła, zwłaszcza że Marco właśnie się z niej naśmiewał, ale z drugiej
strony…
– Och,
wybacz mi, proszę – usłyszała tuż za plecami. Znów drgnęła, tym razem w odpowiedzi
na parę dłoni, które jak na zawołanie wylądowały na jej biodrach. – Nie to
miałem na myśli.
– Dobrze
się bawisz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Mimo
wszystko nie zabrzmiało to aż tak pewnie, jak mogłaby tego oczekiwać. Zaklęła
w duchu, słysząc, że głos nieznacznie jej zadrżał, brzmiąc o wiele
łagodniej niż planowała. Nie miała pojęcia kiedy do tego doszło, ale Marco
najzwyczajniej w świecie ją onieśmielał. Oddała mu się, piła z niego
– i to ze wzajemnością – a jednak…
Westchnęła
cicho, z wahaniem spoglądając na zalegające na jej biodrach dłonie.
Poczuła mrowienie na skórze, nie tylko w miejscu, w którym ją
dotykał, ale również na szyi – dokładnie w tym samym miejscu, w którym
ją ukąsił. Sama myśl o tym sprawiła, że przypomniała sobie smak jego krwi
i to wystarczyło, by serce zabiło jej szybciej. Przełknęła z trudem,
w oszołomieniu uświadamiając sobie, że nie miałaby nic przeciwko, by
pozwolić sobie na to raz jeszcze. To zdecydowanie nie było normalne, zresztą jak
i to, że nie potrafiła tak po prostu spojrzeć w oczy komuś, komu
dopiero co się oddała.
Z drugiej
strony, nie miała nic przeciwko temu, żeby jej dotykał. Wzajemna bliskość była
dobra, a Eve nie widziała żadnego powodu, by próbować strząsać jego
dłonie. W samym geście nie wyczuła niczego niewłaściwego. Marco trzymał ją
delikatnie, bardzo niepewnie, zupełnie jakby pytał o przyzwolenie, by
pozwolić sobie na coś więcej. Myśl o tym wydała jej się dziwna, ale
w jakiś sposób właściwa i urocza zarazem. Fakt, że po tym, co między
nimi zaszło, mógłby prosić o przyzwolenie, wydawał się dziwny, ale
doceniała go.
Z wolna
odwróciła się, niemalże wpadając Marco w ramiona. Wciąż stał za nią,
a na jego ustach błąkał się niepewny, przepraszający uśmiech. Jasne oczy
błyszczały, co kolejny raz zwróciło jej uwagę. Wydawał się inny, w jak
najbardziej pozytywnym sensie, bo już przed nią nie grał. Poniosło ich czy nie,
trudno było jej żałować tego, że zrobili coś, dzięki czemu przestał udawać. Nie
miała nic przeciwko, chociaż sama nie była pewna, co byłoby lepsze – ta jego
przesadna wręcz uprzejmość, czy może to, że otwarcie śmiał się z tego, co
powiedziała.
– Uraziłem
cię? – zapytał, tym samym skutecznie ściągając na siebie jej uwagę. – Nie to
miałem na myśli.
– Już to
mówiłeś.
Jedynie
westchnął w odpowiedzi. Jego dłonie wciąż spoczywały na jej biodrach,
chociaż nie wyglądał na kogoś, kto w ogóle zdawał sobie z tego
sprawę. Zupełnie jakby dotykanie jej w ten sposób było czymś naturalnym.
– Po
prostu… Mój Boże, chciałbym to zobaczyć – stwierdził i znów parsknął
śmiechem. – Nie żebyś była pierwszą osobą, którą Liam wytrącił z równowagi,
ale…
–
Wolałabym, żebyś nikt nie widział, jak się upokarzam – rzuciła urażonym tonem.
– Zabrał mi kołek, zanim zdążyłam dobrze się zamachnąć.
– Chcę wiedzieć,
skąd w ogóle wytrzasnęłaś jakikolwiek kołek?
Puściła
jego pytanie mimo uszu. Wolała nie rozwodzić się nad tym, że miała okazję
spotkać się z Castielem więcej niż raz po tym, jak już próbował ją udusić.
– Pomożesz
mi czy nie? – zniecierpliwiła się. – Nie mam wyboru, bo i tak już w tym
siedzę, tak? Podobno człowiek ma szansę w walce z wampirem, o ile
będzie wiedział, co robi.
– Bo to
prawda. – Marco zamilkł, po czym jakby od niechcenia zmierzył ją wzrokiem. – Co
prawda to dość… ulotna szansa – przyznał – ale nic nie jest niemożliwe. Byłbym
głupi, gdybym stwierdził, że nie powinnaś umieć się bronić.
Mimo
wszystko poczuła ulgę w chwili, w której wypowiedział te słowa. To
było tak, jakby w nią wierzył, a przynajmniej tak to zinterpretowała.
Rozbawiła go czy nie, coś w sposobie, w jaki reagował na wieść
o tym, że próbowała zaatakować Liama, dało jej do myślenia. W zasadzie
miała wrażenie, że Marco był na swój sposób zafascynowany taką perspektywą,
zupełnie jakby to, że skoczyła na niebezpiecznego wampira z kołkiem
w ręku nie było dla niego niczym zaskakującym.
Kąciki ust
wampira kolejny raz powędrowały ku górze.
–
Wyskoczyłaś z pędzącego samochodu – przypomniał usłużnie.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, sama niepewna czy powinna śmiać się, czy może
płakać. I wcale nie chodziło o to co jeszcze byłaby w stanie
zrobić, gdyby okoliczności ją do tego zmusiły.
– Możesz
w końcu przestać? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Przeniosła dłonie na
jego tors, dając mu do zrozumienia, żeby się odsunął. A przynajmniej to
miała w planach, bo kiedy przyszło co do czego, gest okazał się tak nic
nieznaczący i niepewny, że Marco najzwyczajniej w świecie go
zignorował. – Przestań reagować na moje myśli – uściśliła, nie kryjąc
frustracji. – To irytujące.
– Myślisz
za głośno – stwierdził, bynajmniej nie wyglądając na skruszonego. Zachowywał
się tak, jakby to w istocie była jej wina.
– Co to
znaczy? – obruszyła się. – Nie umiem myśleć inaczej. A ty mógłbyś
przynajmniej udawać, że niczego nie słyszysz.
Zacisnęła
usta, uprzytomniając sobie, że przez moment brzmiała wręcz na spanikowaną.
Spojrzała mu w oczy, nie pierwszy raz zastanawiając się nad tym, jak wiele
zdążył wyczuć. Ile wiedział? Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo
skołowana się czuła? Najpewniej tak, chociaż przynajmniej nie skomentował tego
nawet słowem. Równie prawdopodobne wydawało się to, że doskonale wiedział,
w jaki sposób na nią działał, bo wciąż trzymał dłonie na jej biodrach,
zachowując się przy tym tak, jakby nie działo się nic wartego uwagi.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok. Przynajmniej próbowała, bo prawie natychmiast dłoni
wampira wylądowały na jej policzkach. Zesztywniała, ale nie zaprotestowała –
i to nawet wtedy, gdy nakłonił ją do tego, by ponownie na niego spojrzała.
– Proszę
o wybaczenie – rzucił pogodnym tonem Marco, kolejny raz wprawiając ją
w konsternację.
– Przestań
– wymamrotała, ale bez przekonania.
Spojrzał na
nią z uprzejmym zainteresowaniem.
– Co
takiego?
Jeszcze
kiedy mówił, ostrożnie przesunął się bliżej. Oddech Eve przyśpieszył, kiedy
wyczuła za plecami barierkę. Nagle znalazła się pomiędzy Marco a krawędzią
tarasu, świadoma wyłącznie bijącego od ciała wampira ciepła. Kolejny raz był
tak blisko, jak to tylko możliwe, ona zaś za żadne skarby nie potrafiła
stwierdzić, czy taki stan rzeczy był jej na rękę. W głowie miała mętlik,
w duchu raz po raz pytając samą siebie o to, czy postradała zmysły.
To wszystko
było skomplikowane. Sposób, w jaki czuła się przy Marco, tym bardziej,
a przynajmniej tak sądziła, póki wampir nie nachylił się w jej
stronę. Mogła czuć się dziwnie z tym, że miałaby spojrzeć mu w oczy
i rozmawiać o uczuciach, ale wszelakie obawy zniknęły w chwili,
w której poczuła jego usta na wargach.
Było
o wiele łagodniej niż za pierwszym razem, kiedy oboje poddali się emocjom.
Pocałunek był delikatny i równie pełen rezerwy, co i sposób,
w jaki wcześniej trzymał dłonie na jej biodrach. Wiedziała, że gdyby tylko
chciała, mogłaby go odepchnąć albo jakkolwiek zaprotestować, ale nie zrobiła
tego. Jak mogłaby, skoro dopiero co…?
– … uspokój
się w końcu! Wszystko jest pod kontrolą i… Kurwa jego mać! – doszło ją
jakby z oddali. – Marco, przepraszam! Próbowałam im tłumaczyć, że już
wszystko w porządku!
Głos Lany
wydał się nienaturalnie głośny i podziałał na nią niemalże jak kubeł
lodowatej wody. Marco nagle wyprostował się niczym struna, w następnej
sekundzie w pośpiechu od niej odskakując, a potem stając w taki
sposób, by móc osłonić ją własnym ciałem.
Kiedy
w oszołomieniu wyjrzała zza pleców wampira, przekonała się, że już nie
byli na tarasie sami.
Hmm… Ja to po prostu tutaj zostawię. Rozdział może i przejściowy, ale w następnym trochę się zadzieje, a przynajmniej taki mam plan. Jakieś pomysły co do tego, co oznacza końcówka?Jak zwykle dziękuję za obecność, bo to wiele dla mnie znaczy. Do napisania, kochani!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz