Eveline
To były ułamki sekundy. Mniej więcej
tyle wystarczyło Castielowi, by zaatakować, nie dając jej przy tym choćby
cienia szansy na obronę.
Początkowo nawet
nie poczuła bólu. Na moment zamarła, świadoma wyłącznie tego, że wampir
napierał na nią całym ciałem, przyciskając usta do jej gardła. To było coś
zupełnie innego, niż gdy dobrowolnie oddała się Marco – bardziej gwałtownego i wzbudzającego
w niej wyłącznie obrzydzenie, nie przyjemność. Zesztywniała, przez dłuższą
chwilę nie będąc w stanie się ruszyć i co najwyżej mogąc bezradnie poddawać
się temu, co się działo. W pierwszym odruchu zacisnęła dłonie w pięści,
ale prawie natychmiast rozluźniła uścisk, w zamian bezradnie przenosząc
dłonie na ramiona Castiela. Spróbowała go odepchnąć, ale wydawał się nawet tego
nie zauważać.
Nogi nieznacznie
ugięły się pod jej ciężarem, ale przez uścisk wampira nie była w stanie
upaść. Z trudem utrzymała się w pionie, wciąż przyciskana przez obejmującego
ją nieśmiertelnego. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza do płuc, ale przez nacisk
kłów nie była w stanie zaczerpnąć powietrza. Dopiero wtedy dotarł do niej
ból, coraz bardziej pulsujący i rozchodzący niemalże po całym ciele. To
nie było tak, że źle czuła się wyłącznie przez to, że ją zaatakował. Chodziło o coś
więcej, choć nie potrafiła tego określić, przynajmniej początkowo.
Prawdziwy
problem leżał w tym, co próbował jej odebrać. Całe ciało wydawało się
przed tym wzbraniać, jakby prócz krwi, mógł odebrać jej coś więcej.
Dusze. Może
to nie miało sensu, ale…
Przestała
walczyć. To było niczym impuls, zresztą wydawało się najrozsądniejsze ze
wszystkich. Myśląc o tym, w jaki sposób zachowała się, kiedy
zaatakował ją Marco. Co prawda sytuacja w najmniejszym stopniu nie
sprzyjała zebraniu myśli, ale nie mogła się powstrzymać. Wiedziała, że nawet
gdyby zaczęła walczyć, nie miałaby szans się oswobodzić. Nie miała pod ręką
kołka ani niczego, co mogłaby wykorzystać, by choćby próbować z Castielem
walczyć. Przestała liczyć nawet na to, że w ostatniej chwili pojawi się
ktoś, kto mógłby ją uratować, zwłaszcza po tym jak jasno dała Marco do
zrozumienia, że nie chciała go widzieć.
Mocniej zacisnęła
palce na ramionach wampira. Czuła się trochę jak szmaciana laleczka, z którą
mógł zrobić dosłownie wszystko. Poddawała się temu w milczeniu, aż nagle pojęła,
na czym polegała największa różnica między tym, czego doświadczała przy
Castielu a co wydarzyło się wcześniej, gdy była z jego bratem. I choć
nie miała pojęcia, czy było to choć odrobinę sensowne, mogła wręcz przysiąc, że
wszystko sprowadzało się do nastawienia.
Marco stała
się zrozumieć. Oddała mu się w pełni świadomie, mimo obaw naprawdę chcąc,
by napił się jej krwi. Tym razem nie miała wyboru, a już na pewni się
bała. Strach wydawał się czymś naturalnym, a jednak Eve z miejsca
zapragnęła go wyeliminować.
Po prostu mu pozwól. Nie panuje nad sobą…
To nie było
żadnym usprawiedliwieniem, zwłaszcza że Castiel niezależnie od sytuacji,
traktował ją w równie nieprzyjemny sposób, ale i tak usłuchała. Zamknęła
oczy, jeszcze bardziej osuwając się w ramionach wampira. Tym razem to on
osunął się na kolana, by wygodniej ułożyć sobie bezwładne ciało w objęciach.
Wciąż pił łapczywie, zupełnie jakby chciał rozerwać jej gardło, przez co tym
bardziej spróbowała zachować spokój. Okazało się to o tyle prostsze, że
powoli zaczynała tracić kontakt z rzeczywistością… coraz bardziej zapadać w pustkę
i…
Przez
krótką chwilę coś się zmieniło. Ból ustąpił miejsca odprężeniu, chociaż nie
sądziła, że to w ogóle możliwe. Rozluźniła się, instynktownie wtulając w Castiela,
by ułatwić mu picie. Pomyślała nawet, że to było w porządku, zwłaszcza że
nie potrafiła mieć do niego pretensji. Skoro tego potrzebował, proszę bardzo. Być
może naiwnie, ale naprawdę wierzyła, że gdyby miał tym razem jakikolwiek wybór,
nie zabiłby jej. Gdyby pragnął czegoś innego, zrobiłby to już dawno temu,
chociażby wtedy, gdy natknął się na nią w korytarzu.
Dlaczego…?
Jego głos
doszedł do niej jakby z oddali. Wypełniał jej umysł, odbijając echem w umyśle,
choć nie od razu pojęła, że miała do czynienia z telepatią. W gruncie
rzeczy było jej absolutnie wszystko jedno czy wciąż pił, czy może przerwał,
żeby móc cokolwiek powiedzieć.
Zawahała
się, niepewna w jaki sposób interpretować jego słowa. Dlaczego? To chyba
ona powinna o to zapytać. Tak przynajmniej zachowałaby się, gdyby miała
szansę choćby zastanowić nad tym, co działo się wokół niej. Może w chwili,
w której wszystko przestałoby wirować, a ona przestała czuć tak,
jakby spadła; coraz niżej i niżej, by…
– Do
cholery! – jęknął Castiel, nagle prostując się niczym struna.
Tym razem
to on zacisnął dłonie na ramionach Eveline. Zanim zdążyła zastanowić się nad
tym, co się działo, szarpnięciem wyprostował ją do pionu. Z wrażenia aż
otworzyła oczy, by spojrzeć na niego w roztargnieniu, chociaż obraz raz po
raz rozmazywał się jej przed oczami. Dosłownie przelewała mu się w rękach,
mimo usilnych prób nie będąc w stanie samodzielnie utrzymać się w pionie.
Twarz
Castiela wykrzywił grymas. Zdążyła zarejestrować tylko to oraz rozszerzone do
granic możliwości, lśniące niepokojącym, niezdrowym blaskiem niebieskie oczy. Jego
palce bardziej stanowczo zacisnęły się na jej ramionach, kiedy potrząsnął nią
energicznie, nie chcąc pozwolić, żeby straciła przytomność. Chcąc nie chcąc spoglądała
mu w twarz, próbując ignorować wstrząsające ciałem dreszcze. Serce tłukło jej
się w piersi tak szybko i mocno, że ledwo była w stanie złapać
oddech. Obraz wciąż raz po raz się rozmywał, ale nie na tyle, by ot tak
straciła nieśmiertelnego z oczu.
– Dlaczego?
– ponowił wcześniejsze pytanie, tym razem na głos. Znów nią potrząsnął, zachowując
się przy tym tak, jakby w końcu postradał zmysły. – Na litość mrocznej
matki wampirów, czemu? Bawi cię to?!
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Chociaż zebranie myśli wciąż wydawało się czymś wręcz
niemożliwym, nie potrafiła ot tak go zignorować. Czuła, że powinna coś
powiedzieć – choćby po to, żeby zaprotestować i uświadomić mu, że nie
miała pojęcia, czego od niej oczekiwał – ale nie była w stanie wykrztusić z siebie
chociażby słowa. Mogła co najwyżej bezmyślnie spoglądać mu w twarz i próbować
zrozumieć, dlaczego wyglądał na chętnego, by rozszarpać ją na kawałeczki.
Cisza
wydawała się dzwonić jej w uszach. Choć to była zaledwie krótka chwila, bo
mniej więcej tyle potrzebował Castiel, by znów zacząć nerwowo mamrotać, w zupełności
wystarczyło, by Eveline poczuła się tak, jakby w każdej chwili mogła
zwariować.
– Kurwa… – wyrwało
mu się.
Mimowolnie drgnęła,
gdy znów przyciągnął ją do siebie. Sądziła, że będzie chciał znów ją ukąsić,
nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, w jaki sposób go od tego
odwieść, poczuła przesuwający się po ranie język. Potrzebowała kilku kolejnych
sekund, by uprzytomnić sobie, że w ten sposób Castiel musiał powstrzymać
krwawienie. Jak przez mgłę pamiętała, że Marco zachował się dokładnie w ten
sam sposób, nie chcąc pozwolić, by stała jej się krzywda.
Gdzieś
jakby z oddali wciąż dochodziły ją liczne przekleństwa, raz po raz padające
z ust Castiela, ale nie potrafiła się na nich skupić i choćby
spróbować rozróżniać jedne od drugich. Jak na zawołanie powieki znów zaczęły
jej ciążyć, więc zamknęła je, już nawet nie próbując trzymać się resztek
przytomności. Wszystko wydawało się zbyt odległe i nierzeczywiste, by w ogóle
chciała poświęcać temu uwagę. Najważniejsze jednak było to, że cierpienie
odeszło w zapomnienie, niosąc ze sobą wyłącznie nieopisane wręcz
zmęczenie.
Castiel znów
się przemieścił, układając ją w swoich ramionach w sposób, który
najwyraźniej był dla niego wygodniejszy. Nie zwróciła na to uwagi, tak jak i na
bardziej stanowczy ruch, jakim ją objął, reagując dopiero w chwili, w której
coś przycisnęło się do jej warg. Eveline zamarła, czując na języku znajomy,
słodki posmak.
Przez
moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim
po głowie. Wampirza krew. Castiel trzymał ją w ramionach, jak gdyby nigdy
nic próbując nakłonić do tego, by się z niego napiła. Serce momentalnie
zabiło jej szybciej, w następnej sekundzie podjeżdżając aż do gardła ze zdenerwowania.
Jeszcze bardziej napięła mięśnie, przez moment bliska tego, by zacząć z nim
walczyć, ale miała na to zbyt mało siły.
– Nie… Nie,
nie, nie… – wymamrotała gorączkowo, próbując odepchnąć jego ramię, ale z równym
powodzeniem mogłaby siłować się ze ścianą.
– Pij, do
cholery – warknął w odpowiedzi.
W jego
głosie pobrzmiewało coś, co ją oszołomiło – stanowcza, wręcz władna nuta, której
nie była w stanie się przeciwstawić. Posłusznie przełknęła, najpierw raz, a potem
kolejny, pozwalając, by słodycz dosłownie eksplodowała w jej ustach. W pewnej
chwili zaczęła pić niemniej łapczywie, co i on, czując rozchodzące się po
całym ciele ciepło. Doświadczenie okazało się równie niezwykłe, co i w chwili,
gdy to Marco karmił ją w ten sposób, choć ten przynajmniej nie próbował na
nią warczeć, a tym bardziej siłą wymuszać tego, by spełniła jego wolę.
Castiel używał na nią wampirzych zdolności, najzwyczajniej w świecie mieszając
jej w głowie, ale pomimo tego, że zdawała sobie sprawę z jego działań,
wciąż nie potrafiła się przeciwstawić.
Krew
nieznacznie rozjaśniła Eveline w głowie. Przez krótką chwilę wszystko
stało się wyraźniejsze, może nawet bardziej niż w chwili, w której
odkryła, że jej zmysły wyostrzyły się pod wpływem krwi Marco. Teraz dostała
jeszcze więcej i choć nie mogła zaprzeczyć, że picie jakiejkolwiek krwi wciąż
było czymś nienaturalnym, jednocześnie naprawdę tego chciała. Miała wrażenie, że
od tego smaku można było się uzależnić. To brzmiało jak marny żart, a jednak
sposób w jaki to działało… w jaki czuła się w tamtej chwili…
Castiel
bezceremonialnie odsunął ją od siebie. Tym razem nie pochwycił jej, kiedy – ciężko
przy tym dysząc – osunęła się na podłogę. Spojrzała na niego z trudem,
podczas gdy obraz raz po raz wciąż rozmazywał jej się pod oczami. Z trudem
przymuszała się, by w stałych odstępach otwierać powieki, zamiast
najzwyczajniej w świcie zapaść się w pustkę. W ustach wciąż miała
słodki posmak krwi, jej ciało zaś domagało się więcej, chociaż to samo w sobie
wydawało się irracjonalne.
Dobry Boże,
była człowiekiem. Niezależnie od tego, czego by nie potrafiła, wciąż pozostawała
w pełni śmiertelna i…
Nagły ruch sprawił,
że jednak zdołała skupić się na Castielu. Klęczał tuż przed nią, blady i nie
mniej roztrzęsiony, co i w chwili, w której weszła do tego
pokoju. Wpatrywał się w nią w milczeniu, w taki sposób, że aż
zwątpiła w to, czy w ogóle ją widział. To zresztą wydawało się mało
istotne, skoro sama wdziała coraz mniej.
– Dlaczego?
– usłyszała jeszcze, ale tak jak wcześniej nie potrafiła stwierdzić, w jaki
sposób powinna rozumieć to pytanie.
Zaraz po
tym Castiel i komnata zniknęli, a ona w końcu straciła przytomność.
☾
Być może śniła. Dryfowała
gdzieś w ciemnościach, mając przy tym wrażenie, że jej ciało nie waży nic
a nic. Błądziła w ciemnościach, nie potrafiąc nawet stwierdzić czy
szła, czy może jednak unosiła się nad ziemią. Zresztą i tak nie widziała
żadnego podłoża, gotowa przysiąc, że trwała zawieszona gdzieś w pustce,
bezskuteczne szukając wyjścia.
Czymkolwiek
był ten stan – jawą czy też snem – sprawiał, że czuła się nieswojo. Była
oszołomiona bardziej niż w chwili, w której uprzytomniła sobie, że
błądziła korytarzami domu, do którego zabrał ją Marco, a ściany wokół niej
płonęły. Również jak wtedy, nagle uprzytomniła sobie, że ktoś jej towarzyszy,
choć nie od razu pojęła, z której strony powinna spodziewać się nadejścia
intruza.
Albo
intruzów.
Dostrzegła
ich nagle, wszystkich na raz. Kłębili się gdzieś w mroku, wydając napierać
ze wszystkich stron jednocześnie. W mroku ledwo widziała nachodzące na
siebie sylwetki, ale wiedziała, że gdzieś tam byli – wszyscy na raz, dosłownie na
wyciągnięcie ręki. Co więcej szeptali, jeden przez drugiego, przez co ledwo
była w stanie rozpoznać poszczególne słowa. Może prosili, a może
grozili, mówiąc rzeczy, których nie chciałaby usłyszeć. Nie miała pojęcia
i szczerze wątpiła, by poznanie prawdy było dobrym pomysłem.
Trwała
w tym wszystkim, z jakiegoś powodu nie czując przy tym strachu. Kilka
razy zdołała wychwycić swoje imię, na dodatek wypowiedziane w taki sposób,
że brzmiało jak najcudowniejszy komplement. Wtedy pojęła, że nie zamierzali jej
skrzywdzić, w zamian wyciągając ku niej ręce w niemalże błagalnym
geście, zupełnie jakby sądzili, że była w stanie im pomóc. Wciąż ich nie
rozumiała, nagle zaczynając wątpić, czy w ogóle zwracali się do niej
w jakimkolwiek języku, który miałaby szansę pojąc, to jednak już nie
wydawało się Eveline istotne. Czuła, że kiedyś zrozumie – w chwili,
w której nadejdzie najodpowiedniejszy moment.
Jedna
z istot była na tyle blisko, że gdyby tylko zechciała, swobodnie mogłaby
ją objąć. Eve stanęła tuż przed nią, podczas gdy cienisty kształt wyciągnął ku
niej dłoń. Zatrzymała się przed jej twarzą, tak blisko, że mogłaby dotknąć
policzka dziewczyny. Nie miała pojęcia, co powstrzymywało skrytą w mroku
postać przed sięgnięciem dalej, jednak nie próbowała się nad tym zastanawiać.
W zamian uśmiechnęła się niepewnie, wciąż nie czując strachu, ale przede
wszystkim nadchodzącą ze wszystkich stron jednocześnie nadzieję tych, którzy
z jakiegoś powodu tak bardzo pragnęli, by zwróciła na nich uwagę.
Zawahała
się, przez krótką chwilę sama mając ochotę jej dotknąć. Czuła bijący od
niematerialnego chłód, ale choć miało to w sobie coś niepokojącego, wcale nie
poczuła się z tym źle. Wciąż towarzyszyła jej pewność siebie, która na dłuższą
metę może i zachodziła o szaleństwo, ale dla Eveline nie miało to żadnego
znaczenia. Nie w tamtej chwili, skoro czuła się po prostu dobrze. Zupełnie
jakby nagle znalazła się we właściwym miejscu, przy osobach, które nade
wszystko jej potrzebowały.
Jak mam wam pomóc?, pomyślała, nagle
zmartwiona. Trudno było ignorować narastającą z każdą kolejną sekundą
bezradność. Co mogę zrobić, moi mili…?
Znów
odpowiedziały jej szepty – niespójne, w innym języku. Czuła, że powinna
rozumieć, ale to wciąż brzmiało jak bełkot. Bardzo melodyjnym, ale jednak
niosącym ze sobą przekaz, którego nie potrafiła pojąć. Jeszcze.
Kiedy nadejdzie odpowiedni czas…
Nie miała
pojęcia, czy ta myśl należała do niej.
Dookoła znów
zapanowała cisza, ale prawie nie była tego świadoma. Trwanie w milczeniu,
przerywanym wyłącznie ponawiającymi się szeptami, miało w sobie coś kojącego.
Ta ciemność sama w sobie taka była, sprawiając, że Eveline czuła się naprawdę
bezpieczna. Chciała, by tak było w nieskończoność, jeśli tylko w ten sposób
mogłaby pozbyć się niechcianych myśli.
To miejsce –
czymkolwiek było – niosło ze sobą jakże upragnione ukojenie.
Szepty z
wolna zaczęły cichnąć, co z jakiegoś powodu ją zmartwiło. Zawahała się, nie
będąc w stanie jednoznacznie stwierdzić, co takiego czuła. Mętlik w głowie
dawał jej się we znaki, tak jak i narastające z każdą kolejną sekundą poczucie
bezradności. Gdyby tylko wiedziała, co takiego powinna dla nich zrobić…
W pewnym
momencie szepty ucichły całkowicie, ustępując miejsca śpiewnym, zadziwiająco
znajomym słowom. Jakby tego było mało, kolejne linijki okazały się zaskakująco
wręcz znajome, choć nie od razu przypomniała sobie, gdzie wcześniej je słyszała.
Tajemnicza istota z pradawnego rodu; sierp
potęgi jej znakiem, śmierć partnerką w mroku…
W chwili, w
której pojęła, że te same słowa padły raz z ust Lany, w końcu się obudziła.
☾
Ocknęła się nagle, gwałtownie
prostując do pozycji siedzącej. Oddychała szybko i płytko, rozszerzonymi
do granic możliwości oczyma wpatrując w przestrzeń. Serce waliło jej jak
oszalałe, w umyśle zaś mieszały ze sobą liczne, w większości trudne
do sprecyzowania wspomnienia. Z jakiegoś powodu czuła się oszołomiona, zupełnie
jakby umknęło jej coś ważnego – na tyle, że po prostu powinna o tym pamiętać.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła, po czym skrzywiła
się, czując pulsujący ból w szyi. Natychmiast sięgnęła do gardła, drżącymi
palcami przesuwając po skórze w tamtym miejscu. Z jakiegoś powodu nie
zaskoczył ją widok czerwonych smug – jednoznacznego dowodu na to, że krwawiła. W pierwszym
odruchu wzdrygnęła się, w następnej sekundzie zamierając, gdy w końcu
dotarło do niej, co się wydarzyło.
Castiel.
Pamiętała Castiela, ale…
– Jestem tutaj.
Gwałtowny
dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Natychmiast spojrzała w kierunku, z którego
dochodził głos wampira, przy okazji przekonując się, że ten tkwił pod ścianą,
obserwując ją z bezpiecznej odległości. Ramiona założył na piersi, spoglądając
przy tym na nią tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Jego twarz nie zdradzała
żadnych emocji, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo Eve jakoś nie miała
wątpliwości, że Castiel w rzeczywistości odchodził od zmysłów. Nie miała
pojęcia, skąd to wie, ale ta jedna kwestia wydawała się oczywista.
Mężczyzna
zacisnął usta, wyraźnie podenerwowany. Przez moment wyglądał na chętnego, żeby
ruszyć w jej stronę, jednak ostatecznie tego nie zrobił. W zamian nieznacznie
potrząsnął głową, jakby chcąc opędzić się od jakiejś niechcianej myśli.
– Ja… –
Eveline zamilkła równie nagle, co i zaczęła mówić. Chociaż czuła się zadziwiająco
wręcz dobrze, co jak nic miało związek z krwią, którą napoił ją Castiel,
nie potrafiła się skupić. – O mój Boże…
– Bóg
raczej nie ma z tym nic wspólnego – obruszył się wampir. Nagle wyprostował
się niczym struna. – Co to, do cholery, miało być? – zapytał, z trudem
panując nad tonem.
– Nie
rozumiem…
Warknął w odpowiedzi,
wyraźnie sfrustrowany. Jego oczy zabłysły gniewnie, jednak tym razem Eveline
dostrzegła w nich świadomość, która dała jej do zrozumienia, że Castiel
nie zamierzał zrobić niczego, nad czym by nie panował. Nie miała pewności czy
to dobrze, skoro nadal mógł chcieć na nią skoczyć, ale coś w tej pewności sprawiło,
że poczuła się odrobinę lepiej.
Do czasu. Mimo
wszystko nie była w stanie udawać, że wszystko w porządku, skoro
wampir wciąż spoglądał na nią w tak bardzo oszołomiony, zagniewany sposób.
– Nie
rozumiesz? – powtórzył z wyraźną kpiną. Nie wierzył jej, a przynajmniej
próbował zachowywać tak, jakby tak było. – Kto normalny zachowuje się w taki
sposób?!
– To znaczy
w jaki?! – zniecierpliwiła się. Również podniosła głos, nie pozostając mu dłużną.
Uniósł brwi,
wyraźnie zaskoczony. To wystarczyło, żeby pojęła, że zdecydowanie nie przywykł,
by ktokolwiek na niego krzyczał – a już zwłaszcza marny człowiek, któremu z sobie
tylko znanych powodów darował życie.
Przez
chwilę oboje trwali w milczeniu, wzajemnie mierząc się wzrokiem. Eve
zapragnęła odwrócić wzrok, ale zmusiła się, żeby tego nie robić. Z uporem
wpatrywała się w wampira, robiąc wszystko, byleby nie okazać przy nim
słabości. Wiedziała, że zwłaszcza przy kimś takim jak Castiel, wycofanie się
byłoby najgorszym, na co mogłaby się zdecydować.
Ostatecznie
to Castiel jako pierwszy odwrócił wzrok. Zrobił to w sposób, przez który nie
potrafiła uznać tego gestu jako kapitulację z jego strony. Nie pojmowała tego,
ale zachowywał się w sposób, który najwyraźniej w każdej sytuacji
pozwalał mu zachować choćby resztki godności.
To też
sprawiło, że naprawdę nie sądziła, że mógłby się odezwać. Tym bardziej
zaskoczył ją jego głos – tym razem opanowany i zimny, gdy znów wyzbył się
jakichkolwiek emocji.
– Jakbyś
chciała oddać mi tę krew – wycedził przez zaciśnięte zęby. – To było… Sam nie
wiem. Ale nie w ten sposób wygląda walka z ofiarą – oznajmił, a do
jego głosu po raz kolejny wkradła się gniewna nuta. – Co jest z tobą nie
tak? – zapytał raz jeszcze.
W pokoju po
raz kolejny zapanowała cisza.
Nie planowałam tego rozdziału akurat dzisiaj, zwłaszcza że jestem poza domem. Z drugiej strony już od jakiegoś czasu Forever you said pisze się samo, więc jak już przysiadłam, to jest. Co więcej, znów jestem bardzo zadowolona z efektu – zwłaszcza tej bardziej, hm, psychodelicznej części. Aczkolwiek ocenę jak zwykle pozostawiam Wam.Dziękuję za obecność i komentarze, bo to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Największe dziękuję jednak leci do mojej Lei Blackwolf (TU!) – bo jest, bo rozumie, bo gdy zastanawiałam się, co pisać, bardzo szybko mnie uświadomiła. =P Ja wiem, że tu dotrzesz! :DTak więc to tyle i do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz