Castiel
W milczeniu wpatrywał się w dziewczynę.
Eveline milczała, z każdą kolejną sekundą coraz bardziej doprowadzając go
do szału. Nie miało znaczenia, że nie robiła tego świadomie. Przynajmniej
przypatrując się jej bladej twarzy i rozszerzonym, zdradzającym niepokój
oczom, Castiel nie miał poczucia, by z premedytacją próbowała wytrącić go z równowagi.
Nie sądził zresztą, by podobne działania z jej strony w ogóle
wchodziły w grę, zwłaszcza że wydawały się co najmniej głupie – i to
zwłaszcza po tym, jak się na niej pożywił.
Z drugiej
strony, ta dziewczyna w najmniejszym stopniu nie zachowywała się tak, jak
mógłby tego oczekiwać. Nie potrafił stwierdzić, czego się po niej spodziewać.
Być może był w szoku, wciąż wytrącony z równowagi na tyle, by
bezsensownie się miotać, nie potrafiąc chociażby zebrać myśli, ale to wydawało
się najmniej istotne. Jasna cholera, to z nią był problem. Jak inaczej
miałby wyjaśnić to, co wydarzyło się chwilę wcześniej?
Na mroczny żywot matki wampirów, odpowiedz
mi! Dlaczego milczysz?!
Napiął
mięśnie tak bardzo, że gdyby był człowiekiem, pewnie okazałoby się to bolesne. Gniewnie
wpatrywał się w dziedziczkę Nightów, ledwo powstrzymując się przed
warknięciem na nią. Czuł, że zaczynają trzęść mu się w dłonie, więc
zacisnął je w pięści, zupełnie jakby w ten sposób mógł zapanować nad
drżeniem. Jego myśli wirowały, raz po raz mieszając się ze sobą i tworząc
trudną do zinterpretowania, coraz bardziej doprowadzającą Castiela do szału
mieszankę.
Zacisnął
usta, by ukryć wciąż wysunięte kły. Wciąż czuł słodki smak krewi, którą dopiero
co wypił – pozornie nie różniącej się niczym innym od każdej innej, którą
mógłby dostać. W gruncie rzeczy spodziewał się czegoś lepszego, chociaż
już raz miał okazję skosztować zawartości jej żył. Nie pamiętała tego, a przynajmniej
Castiel sądził, że brat nie próbowałby tak po prostu dziewczyny uświadomić.
Tak czy
siak, nie czuł aż takiej satysfakcji jak wtedy w lesie. Ta krew… Pragnął
więcej niż otrzymał i w tym leżał największy problem. Chciał, żeby smak w jakimkolwiek
stopniu odbiegał od tego, co podczas posiłku zdarzało mu się doświadczać na co
dzień. Nic podobnego nie miało miejsca i to sprawiło, że Castiel czuł się
niemalże rozczarowany. To była zwykła krew – słodka, z nieco metalicznym
posmakiem. Plusem bez wątpienia pozostawało to, że nie miała w sobie
niczego, czego nie powinna. Nie przepadał za alkoholikami czy narkomanami,
jednak w przypadku tej dziewczyny nie musiał się niczym martwić.
Może gdyby
wiedział, że to on miał kontrolę… Gdyby tak po prostu mu się nie oddała,
zachowując jak bierna, spokojnie wszystko przyjmująca laleczka…
Mylisz mnie z Marco czy jak…?!,
warknął w duchu, ale te słowa za nic w świecie nie chciały przejść mu
przez usta.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że Eveline dosłownie spadała mu z nieba. Wciąż
odczuwał głód, a jego kły wręcz pulsowały bólem, domagając się ponownego
zatopienia w cudzej żyle, ale nie zamierzał pozwolić sobie na kolejną
chwilę słabości. Gdyby to zrobił, jak nic by ją zabił, co może i nie
byłoby takie złe, skoro na własne życzenie tutaj przyszła, jednak mimo wszystko
nie mógł do tego dopuścić. Już nawet nie chodziło o to, że Marco i Lana
jak nic mieliby do niego pretensje, ale o nią – dziedziczkę Nightów, która
na każdym kroku robiła wokół siebie tyle zamieszania.
Zresztą kto
wie, może tego chciała? Pragnęła śmierci? Nie wyglądała mu na taką, co
życzyłaby sobie, by szybko znaleźć się na cmentarzu, ale z drugiej strony…
Och, jak inaczej miały wyjaśnić sposób, w jaki się zachowywała, kiedy z niej
pił? Kto normalny dobrowolnie oddawałby krew wampirowi, nie tylko nie próbując
walczyć, ale tak po prostu poddając się wszystkiemu, co robił? Rozproszony czy
nie, różnicę wyczuł momentalnie, aż za dobrze znając emocje, które zwykle
towarzyszyły jego ofiarom. Cudza rozpacz zwykle sprawiała, że z tym
większą przyjemnością przeciągał polowanie, wywracając oczami w odpowiedzi
na kolejne żałosne błagania, jednak gdy zdecydował się zaatakować Eveline…
Mógłby ją
zabić.
Tylko że
wcale nie chciał, zwłaszcza gdyby jednak okazało się, że w ten sposób
wyświadczyłby jej przysługę.
– Potrzebowałeś
tego.
Początkowo
miał wrażenie, że się przesłyszał. Zamrugał, na powrót skupiając wzrok na
siedzącej na łóżku dziewczynie. Podchwycił jej spojrzenie, przy okazji
zauważając, że wyglądała na w pełni poważną, chociaż wciąż czuł się tak,
jakby na każdym kroku próbowała sobie z nim igrać. Musiała, bo to
najzwyczajniej w świecie nie miało sensu.
Nie chciał,
żeby miało.
Gniewnie
zmrużył oczy. Wciąż trzymał się z daleka od łóżka, nie ufając sobie na
tyle, by podejść bliżej. Zauważył, że Eveline w roztargnieniu pocierała
szyję, dokładnie w miejscu, gdzie nie tak dawno temu znajdowały się jego
kły. Machinalnie mocniej zacisnął dłonie, obojętny na stopniowo narastający
ból. Jakby tego było mało, w chwili, w której przypomniał sobie, że
na domiar złego musiał otworzyć sobie przed nią żyły, z miejsca zapragnął coś
rozwalić.
To nie
powinno być tak. Może nie myślał racjonalnie, ale tego jednego był pewien.
Emocje stopniowo w nim narastały, coraz bardziej doprowadzając wampira do
szału. Na ułamek sekundy wszystko przysłoniła niepokojąca, czerwona mgiełka,
jednocześnie sprawiając, że kontury tego, co znajdowało się w zasięgu jego
wzroku, znacznie się wyostrzyły. Bodźce atakowały jego zmysły, intensywniejsze
niż do tej pory. Kły znów się wydłużyły, raniąc w dolną wargę, ale
właściwie nie zwrócił na to uwagi.
– Że… co
takiego? – wycharczał, instynktownie robiąc krok naprzód.
Poczuł
niemałą satysfakcję, kiedy zauważył, że dziewczyna wzdrygnęła się, wręcz kuląc
na łóżku. Już samo to, że mogłaby zajmować akurat to miejsce, wystawiał nerwy
Castiela na próbę. Nie miało znaczenia, że osobiście ułożył ją na materacu,
kiedy straciła przytomność. Gdyby tylko dała mu wybór, nie zrobiłby tego, ale
od chwili, w której Eveline pojawiła się w tym pokoju, nieustannie
spadał, bezskutecznie próbując odzyskać kontrolę nad sytuacją.
Jasna
cholera, wszystko było nie tak! Od samego czuł, że jej obecność będzie niosła
wyłącznie kłopoty. Nie chciał brać udziału w tej całej farsie, chociaż
obserwowanie starań Marco było całkiem zabawne. Przynajmniej początkowo był w stanie
traktować sytuację jako ciekawe urozmaicenie, zwłaszcza że w jednej chwili
całe Haven dosłownie oszalało. Wampiry i demony – wszyscy pragnęli
nekromantki, która nawet nie pojmowała tego, w jaki sposób ją postrzegali.
Nawet wtedy, gdy ta dziewczyna groziła mu kołkiem, był w stanie traktować
ją z pobłażliwością – jak niegroźnego owada, który może i robił sporo
hałasu, ale mimo wszystko nie stanowił żadnego zagrożenia.
No i –
nie ukrywajmy – chciał jej krwi. Przeciętna w smaku czy nie, miała w sobie
swego rodzaj mocy, którą czuł nawet w tamtej chwili. Starał się ignorować
ciepło, które pulsowało gdzieś w jego wnętrzu, to jednak wciąż tam było,
raz po raz dając się Castielowi we znaki i wręcz zmuszając do tego, by
odwołał wcześniejsze słowa.
W porządku,
jej krew nie była aż taka zwykła. Co więcej rozjaśniła mu w głowie, niosąc
ze sobą siłę, której potrzebował, ale i tak…
Nie chciał
łaski. Nie od niej, a już na pewno nie w tym miejscu.
Aż
wzdrygnął się na samą myśl o tym, że zastałą go w tym pokoju, na
dodatek w chwili, gdy stracił nad sobą kontrolę.
Nigdy nie
powinna tutaj wchodzić. Nikt nie powinien, chociaż komuś innemu łatwiej
wybaczyłby to, że zobaczył go w chwili słabości. Wciąż nie myślał jasno, miotając
się i samemu sobie nie będąc w stanie wytłumaczyć, czego tak naprawdę
chciał. Gdzieś w tym wszystkim czaił się jeszcze stopniowo narastający
gniew, któremu nade wszystko chciał się poddać. Powinien ją ukarać, a najlepiej
zabić – zrobić cokolwiek, by mieć pewność, że niezależnie od tego, co
zobaczyła, nie powie nikomu więcej.
Ale nie mógł.
Jak ostatni
idiota stał przed zwykłym człowiekiem, cały roztrzęsiony i niezdolny do
podjęcia decyzji, która w przypadku wampira powinna być czymś oczywistym.
Jest potrzebna, pomyślał, coraz bardziej
rozgorączkowany. Nekromantka…
Ledwo
powstrzymał sfrustrowany jęk. A niech to szlag! Nawet jeśli nie mógł
pozbawić jej życia, wciąż miał ochotę, żeby poprzestawiać jej kości. Tak na dobry
początek, skoro z takim uporem odmawiała sobie przyswojenia, że powinna trzymać
się z daleka i od niego, i od tego pokoju.
–
Słyszałeś, co powiedziałam? – zapytała nagle Eveline. Jej głos doszedł do
Castiela jakby z oddali, mocno przytłumiony. – Może to tylko moje wrażenie,
ale wydaje mi się, że ty…
– Cokolwiek
to jest, daruj sobie – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Natychmiast
zamilkła, tylko biernie się w niego wpatrując. Był w stanie wyczuć
jej lęk – charakterystyczny, metaliczny posmak na języku – ale z uporem
próbowała udawać, że nic podobnego nie miało miejsca. Spoglądała mu w twarz,
nie odwracając wzroku nawet wtedy, gdy spojrzał jej w oczy. Co prawda
Castiel wyraźnie usłyszał, że puls Eveline jak na zawołanie przyśpieszył, zaprzeczając
złudnemu spokojowi, który próbowała utrzymać, ale zachowanie kobiety i tak
doprowadzało go do szału.
Igrała sobie
z nim? Mógłby nawet uznać to za zabawne, gdyby zarazem nie było aż tak
frustrujące. Kiedyś zresztą nie do pomyślenia byłoby, że zwykły śmiertelnik
miałby igrać z wampirem. Ona robiła to cały czas – zarówno teraz, jak i wcześniej,
kiedy tkwiła tuż przed nim, ściskając w dłoniach kołek, którym nieudolnie
celowała w jego pierś.
O to ci chodzi? Chcesz mnie upokorzyć?
Nie zadał
żadnego z tych pytań na głos. W zamian wciąż gorączkowo szukał
wyjaśnienia, próbując doszukać się czegoś sensownego czy to w wyrazie jej
twarzy, czy chociażby spojrzeniu. Gdyby chociaż to jedno mógł zrozumieć…
– Czego ty
ode mnie chcesz, co? – wypalił w końcu, nagle tracąc cierpliwość. Pragnął
odzyskać kontrolę, ale nie czuł jej nawet wtedy, gdy Eveline wzdrygała się w odpowiedzi
na ostre brzmienie jego głosu albo gwałtowniejszy ruch. – Dobrze się bawisz?
– Co takiego?
– obruszyła się. – To ty chciałeś mnie zabić! – wypaliła i tylko szok w jej
oczach dał mu do zrozumienia, że niekoniecznie chciała to powiedzieć.
Ale powiedziała.
W tamtej chwili wydawała się równie chwiejna, co i on, choć i to
nie przypadło Castielowi do gustu. Mieliby być w czymkolwiek do siebie
podobni? To samo w sobie brzmiało jak jakiś marny żart.
Parsknął
pozbawionym wesołości śmiechem. Eveline znów się wzdrygnęła i spróbowała
odsunąć, przesuwając się bliżej przeciwległego skraju łóżka.
Castiel z trudem
powstrzymał się od uśmiechu.
– Gdybym
chciał, żebyś była martwa, to byś była – oznajmił chłodno. – Nie pochlebiaj
sobie. I nie myśl, że to ma jakikolwiek związek z Marco.
Nie kłamał,
przynajmniej w części o bracie. Było mu wszystko jedno, czy ten miałby
do niej pretensje, gdyby przetrącił tej dziewczynie kark. Dla jego przyjemności
mogli pierdolić się po kątach, jeśli mieli na to ochotę. Jeśli Marco chciał
bawić się jedzeniem, Castielowi było to obojętne tak długo, jak nikt nie
próbował wchodzić mu w drogę. Czasami mógł nawet pomóc, zwłaszcza że miał
dość powodów, by chcieć raz jeszcze nakopać Drake’owi do tyłka.
Przez twarz
wampira przemknął cień. Powstrzymał się od instynktowego dotknięcia żeber,
chociaż miał ochotę sprawdzić, czy w choć niewielkim stopniu doszedł do
siebie. Podejrzewał, że jak najbardziej, zwłaszcza że krew Eveline musiała
zrobić swoje. Co prawda wciąż potrzebował posoki, ale to mogło zaczekać.
Zacisnął
usta. Och, Katerino…
– W porządku.
– Kobieta na łóżku wyprostowała się, wciąż z uporem walcząc o zachowanie
spokoju. Castiel sam już nie był pewien czy te jej starania bardziej go bawiły,
czy może jednak drażniły. – Wyglądałeś, jakbyś potrzebował pomocy. Pomyślałam…
Chociaż to bez znaczenia – stwierdziła, w pośpiechu uciekając wzrokiem
gdzieś w bok.
– Co takiego?
– warknął, nie zamierzając tak po prostu dać za wygraną. – Że się ze mnie
ponabijasz? To jakaś twoja zemsta czy…?
– Co ty
pierdolisz?
Spodziewał
się wielu rzeczy, ale nie tego. Przez moment poczuł się tak, jakby zdzieliła go
w twarz, co wytrąciło go z równowagi nawet bardziej niż moment, w którym
odkrył, że zapędził się w piciu jej krwi.
Niech cię szlag!, pomyślał, coraz
bardziej rozeźlony. Potarł nadgarstek, wciąż nie będąc w stanie przeboleć,
że musiał otworzyć sobie przed nią żyły. Ale przecież nie mogła zginąć, niezależnie
od kaprysu, jaki miał. Zachowanie zdrowego rozsądku nie było proste, zwłaszcza
gdy w głowie wciąż miał mętlik, ale nie mógł pozwolić sobie na zrobienie czegoś,
czego później przyszłoby mu żałować.
Eveline
zdecydowanie niczego mu nie ułatwiała, raz po raz wystawiając jego nerwy na
próbę. Wciąż miał wrażenie, że robiła to specjalnie, chociaż coś w tej
myśli mu nie pasowało. Cholera, mimo wszystko nie wyglądała na masochistkę.
– Coś ty
powiedziała? – zaczął, ale tak naprawdę było mu wszystko jedno. Zanim zastanowił
się nad tym, co zrobi, błyskawicznie zmaterializował się tuż obok łóżka, w pośpiechu
nachylając w jej stronę. – Może się nie zorientowałaś, ale ja nie jestem
Marco – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Nie wiem na ile on ci pozwala, ale ja
nie…
– Tak,
zauważyłam – oznajmiła, kolejny raz bezceremonialnie wchodząc mu w słowo. –
Tak jak i to, że mnie nie lubisz. Nie wiem dlaczego, ale to twoja sprawa.
Niepotrzebnie się przejmowałam.
–
Przejmowałaś…?
Pokręciła
głową.
–
Przeprosiłam już za to, że tutaj weszłam – przypomniała spiętym tonem. – Usłyszałam,
że ktoś… – Urwała, wyraźnie zastanawiając nad doborem właściwych słów. – Wyglądałeś…
źle. Nie wiem jak to jest w waszym wypadku, ale…
– Mam uwierzyć,
że akurat mną się przejęłaś?
To brzmiało
jak jakiś marny żart. Z miejsca znów zapragnął roześmiać się w jej
twarz, porażony bezsensownością wszystkiego, co mówiła. Kłamała! Musiała
kłamać, niezależnie od tego, co próbowała mu wmówić. Znów starała się z nim
igrać, najwyraźniej mając jakiś cel w tym, żeby doprowadzić go do szału. W żaden
inny sposób nie potrafił wytłumaczyć tego, co zrobiła.
A
przynajmniej nie chciał dopuścić do siebie myśli, że mogłaby mówić prawdę.
Nawet mając w pamięci to, jak czuł się w chwili, gdy pił jej krew.
To, że przestała walczyć, tak po prostu mu się oddając…
– Wierz
sobie w co tylko chcesz – wyszeptała, z uporem unikając spoglądania
mu w twarz. To było coś nowego. – Sam uparłeś się traktować mnie jak wroga.
Ale wciąż tutaj mieszkam i przynajmniej z wdzięczności do Marco
przejmuję tym, co się tutaj dzieje.
Otworzył i zaraz
zamknął usta, co najmniej wytrącony z równowagi jej słowami. Co do, do
cholery, miało być? Jakiś rodzaj altruizmu czy innego, równie chorego poświęcenia?
Potrząsnął głową, wciąż uważnie mierząc dziewczynę wzrokiem i próbując w jej
spojrzeniu doszukać się czegoś, co świadczyłoby o tym, że jednak kłamała.
Podświadomie wręcz tego oczekiwał – pretekstu, by zanegować jej słowa,
zwłaszcza że przecież nie miały sensu. Nie mogły mieć.
Ale kolejne
sekundy mijały i nie dostrzegał niczego, co uznałby za wystraczająco
przekonujące. Zresztą był wampirem, podczas gdy ona pozostawała zwykłą śmiertelniczką.
Nie byłaby w stanie go okłamać, nieważne jak bardzo by tego chciała.
Oddychał
szybko i płytko, wciąż podenerwowany. Czuł, że zachowuje się jak jakiś
maniak, ale to nie miało znaczenia, zwłaszcza po tym, jak już rzucił jej się do
gardła. To wszystko było niczym jakiś niezrozumiały sen, z którego nade
wszystko pragnął się obudzić. W ten sposób przynajmniej mógłby wytłumaczyć
sobie cały ten absurd z ludzką zabaweczką brata w roli głównej.
– Ty… –
Zacisnął dłonie w pięści, obojętny na ból. Nie kontrolował siły ani
niczego, co robił. – Wynoś się stąd. Teraz, zanim zmienię zdanie.
Rzuciła mu
bliżej nieokreślone spojrzenie, początkowo przede wszystkim zaskoczona. Rozchyliła
wargi, jakby chcąc coś powiedzieć, ale ostatecznie tego nie zrobiła. W zamian
– bardzo ostrożnie, wciąż obserwując przy tym Castiela – zsunęła się z łóżka.
Lekko zachwiała się, ale utrzymała równowagę, zanim zdążyłby zadecydować, czy
powinien jej w tym pomóc. Przyjął to z ulgą, bo ostatnim, czego
chciał, był dalsze użeranie się z nią i ryzykowanie, że po raz
kolejny poniosą go nerwy.
Żadne z nich
więcej nie odezwało się nawet słowem. Eveline wyszła z sypialni, starannie
zamykając za sobą drzwi. Słyszał, że chwilę jeszcze tkwiła na korytarzu, by po
chwili puścić się biegiem w sobie tylko znanym kierunku. Zaraz po tym
zapanowała głucha cisza, jednak nawet wtedy Castiel nie poczuł się lepiej.
Wciąż trwał
w miejscu, bezmyślnie wpatrując się w łóżko. Drgnął nieznacznie,
widząc poruszoną pościel i odkształcenia na materacu – jednoznaczny dowód
na to, że dopiero co ktoś tam siedział. Podejrzewał, że gdyby dotknął
materiału, przekonałby się, że ten wciąż był ciepły, nagrzany ciałem Eveline.
Wystarczyło, że słodki zapach wciąż przesycał powietrze, drażniąc gardło wampira
i sprawiając, że jego kły samoistnie się wysuwały, aż prosząc o to,
by zatopił je w cudzej szyi.
Wszystko
było nie tak. Zaczynając od obecności tej dziewczyny, po sam przebieg rozmowy i to,
że ją zaatakował. Jeszcze bardziej abstrakcyjny wydawała się Castielowi fakt,
że tak po prostu pozwolił jej odejść. A także to, co mówiła, a czego wciąż
nie chciał przyjąć do wiadomości. Żałowała go? Chciała pomóc tylko dlatego, że
miał związek z Marco? Jakże to żałośnie brzmiało! Nie potrzebował łaski od
kogoś, kto na domiar złego pozostawał nic nieznaczącym człowiekiem. Nie zamierzał
wnikać w to, co robili z Marco na osobności – żałosną parodię jakiejś
historii miłosnej, która nawet nie powinna mieć miejsca.
Nie tak to
sobie wyobrażał. Owszem, pragnął jej krwi i zamierzał ją dostać, co nie
tak dawno temu sam Eveline oznajmił, ale to nadal nie powinno wyglądać w ten
sposób. Nie sądził, że to w ogóle możliwe, ale ta dziewczyna doprowadziła
do tego, że miał ochotę zwymiotować. Nie dała mu kontroli, chociaż w teorii
cały czas ją miał – zwłaszcza, że biernie poddawała się wszystkiemu, co robił.
Poddała mu się i właśnie w tym leżał problem, bo Castiel nie chciał
ani litości, ani tym bardziej jałmużny.
Ciężko
opadł na materac, urywając twarz w dłoniach. Zamknął oczy, przez chwilę trwając
w ciszy i ciemnościach, i jedocześnie próbując wyrównać oddech.
Starał się uspokoić, ale kolejne sekundy mijały, a on wcale nie czuł się lepiej.
Wręcz przeciwnie – z każdą kolejną straconą chwilą czuł, że wszystko wymyka
mu się spod kontroli. Kolejny raz doświadczał tego, czego szczerze nienawidził:
emocje przytłaczały go, nie dając choćby cienia szansy na to, by spróbował nad
nimi zapanować. Stracił czujność, a teraz za to płacił, skołowany
zwłaszcza przez postępowanie tej dziewczyny.
W roztargnieniu
położył dłoń na mostu. Już nie czuł bólu, co uprzytomniło mu, że doszedł do
siebie szybciej, aniżeli mógłby podejrzewać. Nawet wtedy nie poczuł się lepiej,
aż nazbyt świadom, że to wciąż nie rozwiązywało najważniejszego problemu.
Kolejny raz zrobił z siebie idiotę, nie po raz pierwszy próbując dorwać
Drake’a. To był jeden z tych licznych momentów, kiedy próbował, chociaż
wcześniej tak wiele razy miał okazję się przekonać, że próba dostawania się do
domu wampira, to wręcz prośba o szybką śmierć.
Wszystko
był nie tak.
A na dobry
koniec musiał jeszcze użerać się z Eveline, bezskutecznie próbując
zrozumieć, co kierowało ta kretynką. To, że mogłaby go zobaczyć akurat w takim
stanie…
Dość.
Ale jego
umysł już od dawna był obojętny na jakiekolwiek rozkazy – a już zwłaszcza
te, którym Castiel miał ochotę podporządkować się nade wszystko.
Chwilę
trwał w ciszy, wciąż miotając się i gubiąc we własnych myślach. Kiedy
już sądził, że w końcu odnalazł spokój, z zamyślenia wyrwał go jego
własny telefon. Warknął i błyskawicznie poderwał się do pozycji siedzącej,
machinalnie spoglądając na wyświetlacz i z trudem powstrzymując
pragnienie, by cisnąć komórką o ścianę.
Wiadomość
była krótka, na dodatek wysłana z numeru, którego nie znał. Ale i tak
zrozumiał.
Jesteś głupszy
niż mi się wydawało…
Aż tak ci zależy? W takim razie spotkajmy
się tam, gdzie ostatnio. Wiesz gdzie mnie
szukać.
Aż tak ci zależy? W takim razie spotkajmy
się tam, gdzie ostatnio. Wiesz gdzie mnie
szukać.
No i jest. Co myślę? Nie mam pojęcia. Wiem jedynie, że czekałam na wątek Castiela, a kiedy przyszło co do czego, w głowie jak zawsze mam pustkę. Rozdziały żyją własnym życiem, układając się po swojemu, a mnie pozostaje mieć nadzieję, że całość wciąż ma sens.Dziękuję za obecność, bo to wiele dla mnie znaczy. Ocenę jak zwykle pozostawiam Wam, więc po prostu zostawiam Was z tekstem i do napisania! A gdyby ktoś chciał, na ostatni rozdział Forever you said można zagłosować tutaj: [KLIK].
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz