Eveline
Wciąż była roztrzęsiona. Szła
przed siebie, drżąc i raz po raz oglądając się przez ramię, chociaż sama
nie była pewna dlaczego. Myślała o Castielu, ale bynajmniej nie dlatego, że
jakkolwiek się go obawiała. Ten strach gdzieś tam był, tym bardziej że wampir
zachowywał się jak szalony, ale to nie to w tym wszystkim wydało się
Eveline najbardziej niepokojące.
Nie
przypuszczała, że kiedykolwiek zobaczy go w takim stanie. On najpewniej
również nie, co zresztą wyjaśniało, dlaczego tak bardzo się zdenerwował. Machinalnie
dotknęła szyi, z trudem będąc w stanie zapanować nad mętlikiem w głowie.
Rozbity Castiel, ugryzienie i to, że wciąż czuła w ustach słodycz
jego krwi… Słodki Jezu, na dodatek znowu to zrobiła – piła z wampira,
chociaż to brzmiało jak marny żart. To, że akurat ten otworzył przed nią żyły,
tym bardziej.
Zatrzymała
się, przez moment mając wrażenie, że nogi odmówią jej posłuszeństwa. Oparła się
o ścianę, dysząc ciężko i w końcu pozwalając sobie na choć
chwilę słabości. Z cichym jękiem osunęła się na posadzkę, po czym ukryła
twarz w dłoniach, bezskutecznie próbując się uspokoić. Energicznie potarła
skronie, czując nieprzyjemne pulsowanie, jednak to nie perspektywa migreny
wydała jej się w tym wszystkim najbardziej niepokojąca.
To
wyglądało tak, jakby wszyscy wokół zmówili się, by doprowadzić ją do szału. Jak
nie Bella, to znów Marco, a jakby tego było mało…
Potrząsnęła
głową. Oddychała szybko i płytko, prawie nieświadoma tego, co robi. Jej myśli
wirowały, mieszając się ze sobą i tworząc coś tak niepojętego, że już nawet
nie próbowała tego zrozumieć. W tamtej chwili nie myślała, w zamian skupiając
się przede wszystkim na tym, by nie zacząć krzyczeć z frustracji.
Jasna cholera,
to nie powinno być tak. Co prawda nie czuła się, jakby w każdej chwili
mogła umrzeć, ale po kolejnym ataku Castiela to wcale nie było takie oczywiste.
Teraz pozwolił jej odejść, ale gdy w końcu miało do niego dotrzeć, co się
wydarzyło…
Najgorsze w tym
wszystkim jednak okazało się, że wcale nie śmierci z jego ręki bała się
najbardziej. Przed oczami wciąż miała tego dziwnego, jakże obcego i…
zadziwiająco ludzkiego mężczyznę, zachowującego się jak ktoś, kto w ułamku
sekundy stracił wszystko. I chociaż wciąż nie miała pojęcia, co to tak
naprawdę oznaczało, coś w tej świadomości nie dawało jej spokoju. Tego, że
tak po prostu zdecydowała mu się pomóc, tym samym omal nie dając się zabić, również
nie była w stanie wyrzucić z głowy.
Marco… Zrobiłam to wyłącznie przez wzgląd na
Marco.
Ale to nie
była prawda i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Nie miało
znaczenia, co tak naprawdę przywołało ją do tego pokoju – impuls, przeczucie
czy cholerne przeznaczenie. W ostatnim czasie działo się wokół niej tak
wiele dziwnych rzeczy, że już zdążyła się do nich przyzwyczaić. Przed oczami wciąż
miała linijki pamiętnika matki, ale nie była w stanie dłużej o nich
myśleć, zwłaszcza że większość wpisów przyprawiała ją o dreszcze. Miała
mętlik w głowie, w efekcie powstrzymując przed analizą czegoś, co w najlepszym
wypadku mogło doprowadzić ją do szaleństwa. Tak naprawdę już od jakiegoś czasu
czuła się, jakby postradała zmysły, więc tym bardziej nie zamierzała się tym
stanem przejmować.
Za to
martwiła się o Castiela. Nie rozumiała go, ale to nie było ważne. Liczyło się, że przez krótką
chwilę naprawdę widziała w nim człowieka – kogoś więcej niż irytującą,
chodzącą maszynę do zabijania ze złośliwym uśmieszkiem i pogardą w oczach.
Jeden rzut oka wystarczył, żeby zrozumiała, że wydarzyło się coś złego. Sposób,
w jaki się zachowywał – to, że słyszała, iż mógłby płakać! – jedynie
utwierdziło ją w tym przekonaniu. Nie potrafiła stać obojętnie i wmawiać
sobie, że nie działo się nic wartego uwagi. Tym bardziej nie była w stanie
udawać, że to, co miało miejsce, pozostawało bez znaczenia, bo tyczyło się bezdusznego
demona.
Potwory nie
płakały.
Zacisnęła
dłonie w pieści, próbując w ten sposób powstrzymać drżenie. Niepewnie
uniosła rękę do szyi, palcami muskając skórę w miejscu ugryzienia. Ślady
zniknęły, chociaż wciąż temu nie dowierzała. To wszystko było niczym jakiś szalony
sen, którego za żadne skarby nie potrafiła zrozumieć – i tak naprawdę
wcale nie chciała.
Zawahała
się, gorączkowo zastanawiając nad tym, co zrobić. Castiel nie powiedział jej
niczego konkretnego, czego zresztą mogła się po nim spodziewać. Mogła założyć
się, że teraz oczekiwał od niej wyłącznie trzymania języka za zębami, ale to
wcale nie było takie proste. Z jakiegoś powodu był w złym stanie i nie
miała tu na myśli wyłącznie tego, że jak ostatni wariat miotał się na prawo i lewo.
Aż za dobrze pamiętała, co mówił, w pewnym momencie niemalże błagając o to,
by nie szła do Marco. Problem polegał na tym, że nie wiedziała do kogo innego
miałaby się zwrócić, zwłaszcza że wszystko w niej aż krzyczało, że
zostawienie wampira samego, nie należało do najlepszych pomysłów.
A niech to szlag…
Podniosła
się z trudem, wciąż oparta na ścianę. W chwili, gdy emocje opadły, a wpływ
adrenaliny zaczął ustępować, w pełni dotarło do niej, jak się czuła.
Mięśnie bolały od ciągłego napięcia, ale nic ponadto. Zdecydowanie nie czuła
się jak ktoś, kogo dopiero co pozbawiono krwi – i to na dodatek w dość
brutalny sposób. Wiedziała, że to sprawka Castiela, który w pośpiechu
postawił ją na nogi, ale wciąż nie była w stanie przejść z tym do porządku
dziennego. Wystarczyło, że wciąż nie do końca wyszła z szoku po tym, co
zaszło między nią a Marco.
Powiodła
wzrokiem dookoła, chcąc upewnić, że wciąż była sama. Nie miała pojęcia, czego
tak naprawdę się spodziewała, ale to nie było ważne. W gruncie rzeczy
wciąż podejrzewała, że Castiel mógłby za nią podążyć. To byłoby dość sensowne
po tym, co się wydarzyło. W najmniejszym stopniu nie zaskoczyłby jej,
nagle materializując tuż przed nią i z mordem w oczach
oznajmiając, że musiała zginąć, skoro zdążył się przed nią upokorzyć. Jak znała
tę cholerną męską dumę, jak najbardziej mogło do tego dojść.
A jednak
kolejne sekundy mijały, Eveline zaś towarzyszyła wyłącznie głucha cisza.
Niepokoiło
ją to równie mocno, co i świadomość, że zostawiła Castiela samego. Nie
powinna. Czuła się głupio z myślą, że mogłaby próbować niańczyć akurat
brata Marco, ale nic nie była w stanie poradzić na dręczące ją
wątpliwości. Może i nie znała tego wampira, ale zdążyła zaobserwować dość,
by zorientować się, że podobne załamania nie zdarzały mu się na co dzień. Nawet
jeśli, coś w jego stanie wystarczyło, by ją zaalarmować, zwłaszcza że
nieśmiertelni raczej nie wyglądali na istoty, które łatwo osłabić.
Świetnie. Teraz na dodatek analizuję
słabości wampirów, jęknęła w duchu.
Potrząsnęła
głową, próbując pozbyć się niechcianych myśli. Im mniej analizowała, tym
prościej było jej przyjmować rzeczy takimi, jakie były. Przynajmniej w tamtej
chwili czuła, że ma za mało czasu, by znów załamywać ręce i uciekać przed
prawdą, niczym mantrę powtarzając sobie, że śniła i nic z tego, czego
doświadczała, nie było prawdziwe. Wydarzyło się zdecydowanie zbyt wiele, by
dalej potrafiła wątpić – i to niezależnie od tego, czego tak naprawdę
chciała.
Przez
krótką chwilę korciło ją, by jednak wrócić do pokoju Castiela, ale prawie
natychmiast odrzuciła od siebie ten pomysł. Nie sądziła, żeby pozwolił jej odejść
po raz drugi, niezależnie od tego, czego mógłby życzyć sobie Marco. Nie
pozostało jej nic innego, jak spróbować wrócić do siebie, choć i tego tak naprawdę
nie chciała. Nie miała pojęcia, co powinna ze sobą zrobić, a tym bardziej
czy wciąż chciała towarzystwa. Z jednej strony potrzebowała kogoś, z kim
mogłaby porozmawiać, ale z drugiej…
– Eve.
Z wrażenia omal
nie potknęła się o własne nogi. Natychmiast poderwała głowę, spinając się i odskakując.
Potrzebowała chwili, by pojąć, że wpatrzone w nią jasne oczy należały do
Marco, nie zaś do wściekłego Castiela, który jednak doszedł do wniosku, że
powinien ją zamordować. Mimo wszystko nie poczuła się z tą świadomością lepiej,
zdolna co najwyżej tkwić w bezruchu i beznamiętnie spoglądać na
stojącego tuż przed nią mężczyznę.
Wampir
zatrzymał się wpół kroku, rezygnując z próby pokonania dzielącej ich
odległości. Poczuła się dziwnie, widząc kilkumetrowy dystans, który pojawił się
między nimi, ale nie zrobiła niczego, by to zmienić. Próbując zachować
neutralny wyraz twarzy, skrzyżowała ramiona na piersiach, po czym spojrzała na
Marco w zniecierpliwiony, naglący sposób. W jednej chwili jeszcze
bardziej zrobiło jej się zimno, ale nie miała pojęcia, skąd brał się ten chłód –
czy może bił od kamiennych ścian korytarza, czy może najzwyczajniej w świecie
kumulował w jej wnętrzu.
– No? –
rzuciła bez większego zainteresowania.
Na więcej nie
było ją stać. Co prawda jakaś jej cząstka pragnęła to przerwać i przejść
do rzeczy, zwłaszcza że sprawa Castiela wciąż ją dręczyła, ale Eveline
stanowczo kazała jej się zamknąć. Miała dość powodów, by odczuwać gniew, nie
wspominając o tym, że czuła się przede wszystkim zmęczona. Ten jeden raz
wcale nie musiała zachowywać się rozsądnie, nawet jeśli dla Marco bez wątpienia
byłoby tak najlepiej.
– Szukałem
cię. Ja… – Wampir z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Gdzie byłaś? –
zapytał, a kobieta spojrzała na niego spod nieznacznie uniesionych brwi.
– A czy
to ważne? Tym razem nie wychodziłam, więc spokojnie. Nie masz powodów, by
przejmować się tym, czy wciąż żyję – stwierdziła o wiele bardziej cierpko
niż w rzeczywistości chciała.
Zacisnęła
usta. Nie próbowała łagodzić swoich słów, choć coś w spojrzeniu Marco
sprawiło, że naprawdę zapragnęła to zrobić. Ostatecznie nie odezwała się, na
dodatek w pośpiechu uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Próbowała
zapanować nad myślami, co wcale nie okazało się takie trudne, zwłaszcza że
ledwo była w stanie je uporządkować. To, że wampir mógłby wychwycić z nich
coś konkretnego – zwłaszcza nieświadomie – wydawało się dość mało
prawdopodobne.
Czuła na
sobie jego spojrzenie. Miała wrażenie, że przez całą wieczność lustrował ją
wzrokiem, równie milczący i spięty. W tamtej chwili nie była w stanie
określić targających nim emocji. Był poważny, wręcz oficjalny, ale zdążyła się
do tego przyzwyczaić. To z pewnością potrafił – grać dyplomatę – i zdążyła
się o tym przekonać już wcześniej. Tym bardziej nie przypuszczała, że naprawdę
zaboli ją fakt, że do tego wrócili. Po tym jak przymusiła go do okazania uczuć,
coś w dystansie, który się między nimi pojawił, sprawiło, że poczuła się
trochę tak, jakby dostała twarz.
Na życzenie. Chociaż niekoniecznie moje.
To zdecydowanie
nie było proste. Nie miała pewności, co tak naprawdę powinna czuć albo powiedzieć.
W tamtej chwili zwątpiła, czy poddanie się emocjom było takim dobrym
pomysłem, o oddaniu się komuś, kogo właściwie nie znała, nie wspominając.
Nie znała go i słowa Caine’a dobitnie jej to uświadomiły. To, że nawet nie
potrafiła powiedzieć niczego o bracie Marco, również o czymś świadczyło.
Co prawda nie czuła się odpowiedzialna za Castiela, ale jednak powinna wiedzieć,
w jaki sposób zachować się po tym jak wampir…
– W porządku,
tak. Możliwe, że sobie zasłużyłem – usłyszała i to wystarczyło, by wyrwać
ją z zamyślenia. Mimo wszystko wciąż nie patrzyła na Marco, w zamian z uporem
wpatrując w bliżej nieokreślony punkt przestrzeni. W zasadzie układ
cieni na ścianie był całkiem interesujący… – Porozmawiaj ze mną, Eve.
– Przecież
rozmawiamy – zauważyła cicho.
Czuła się
dziwnie za każdym razem, kiedy skracał jej imię. To przychodziło mu aż nazbyt
naturalnie, będąc niczym namacalny dowód na to, że jednak dokonali jakiegoś
przełomu. Przynajmniej sądziła, że w przypadku Marco to spora różnica.
Była wręcz gotowa przysiąc, że przymuszanie się do spokojnego stania w miejscu
i ciągnięcia rozmowy na zasadach, które wyznaczała, przychodziło mu z trudem.
Niemalże czuła to zniecierpliwienie, choć równie dobrze wszystko mogło być
wytworem jej wyobraźni. Możliwe, że to ona coraz bardziej się niecierpliwiła,
nie Marco.
– Jak
uważasz – westchnął, chcąc nie chcąc dając za wygraną. Tym razem wyraźnie wyczuła
rozdrażnienie w jego glosie. – Wybacz mi to, czego musiałaś być świadkiem.
To naprawdę nie miało wyglądać w ten sposób.
Nie
odpowiedziała od razu, po prostu tkwiąc w miejscu i czekając na dalszy
ciąg jego wypowiedzi. Dopiero po dłuższej chwili zaakceptowała fakt, że Marco
nie zamierzał dodawać niczego więcej, wyraźnie oczekując reakcji z jej
strony.
– Dlaczego
mi to mówisz? – zapytała w końcu, wciąż unikając jego spojrzenia. On za to
wpatrywał się w nią cały czas, z uporem śledząc każdy jej ruch. Była
tego aż nazbyt świadoma, zupełnie jakby spojrzenie stało się czymś równie
materialnym, co i bezpośredni dotyk. – Sam stwierdziłeś, że nie chcesz
rozmawiać. Skoro nie, nie zamierzam cię zmuszać.
Przed oczami
wciąż miała to, jak dopiero co zostawił ją bez chociażby słowa wyjaśnienia. Tak
naprawdę z równym powodzeniem mógłby ją jednak uderzyć – poczułaby się
równie beznadziejnie. Nie miała pojęcia, dlaczego teraz przed nią stał,
oczekując jakiejkolwiek rozmowy, ale…
– To nie
jest takie proste. Kto jak kto, ale ty powinnaś to zrozumieć.
Tym razem
poderwała głowę, spoglądając mu prosto w oczy. Coś w jego słowach
wytrąciło ją z równowagi i to do tego stopnia, że była w stanie co
najwyżej stać i patrzeć. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, niepewna, w jaki
sposób zareagować. Żadne słowa nie wydawały się właściwe – czy jako
usprawiedliwienie, czy pytanie o to, co miał na myśli. Choć to drugie w pierwszej
kolejności przyszło jej do głowy, nie była w stanie zmusić się do tego, by
je zadać.
Nie, skoro
podejrzewała, co miał na myśli Marco – i że najpewniej miał rację.
Przełknęła z trudem,
czując nieprzyjemny ucisk w gardle. Momentalnie zrobiło jej się gorąco,
chociaż próbowała to ignorować. Równie wiele wysiłku wkładała w to, by odciąć
się od narastającego poczucia winy, to jednak okazało się niemożliwe.
Oczywiście,
że wiedziała jak to jest, gdy ktoś pytał o zbyt wrażliwe kwestie. Sama
potrzebowała czasu, by porozmawiać z Bellą, aż za dobrze pamiętając ile
wysiłku włożyła w to, by w końcu opowiedzieć o wszystkim, co ją
dręczyło. Przyjaciółka dała jej czas, tym samym zresztą udowadniając, że
zasłużyła na to miano, a jednak…
Ale to coś innego… Coś zupełnie innego, bo
ja…
Nawet nie
potrafiła dokończyć tej myśli. Nie mogła, bo ta z jakiegoś powodu brzmiała
jak samolubne kłamstwo, w które Eveline nie potrafiła ot tak uwierzyć.
Bez słowa
spojrzała na stojącego tuż przed nią mężczyznę. Marco milczał, po prostu czekając,
zupełnie jakby wyczuł wątpliwości, które udało mu się w niej rozbudzić.
Nie uśmiechał się, na pierwszy rzut oka spokojny i wyprany z jakichkolwiek
emocji. Zachowywał się inaczej niż Castiel, opanowany, ale przy tym równie
niepokojący. Eveline czuła, że miał jej do powiedzenia coś niepokojącego i to
wystarczyło, by zaczęła jeszcze bardziej się denerwować.
– Wydawało
mi się, że zasłużyłam na coś więcej. Chciałam z tobą porozmawiać, bo
wyglądałeś, jakbyś tego potrzebował, a jednak… – Zamilkła, po czym
wzruszyła ramionami. – Zostawiłeś mnie bez słowa wyjaśnienia.
– Nie
przywykłem do tego, że mam kogokolwiek, z kim mógłbym rozmawiać – przyznał,
ostrożnie dobierając słowa.
– A Lana?
– zapytała wprost. – Wyglądała, jakby wiedziała o co chodzi.
– To coś innego
– zaoponował natychmiast Marco. – Wiem, że mogę jej ufać, ale to nadal nie jest
osoba, której chciałbym się zwierzać. W zasadzie…
Nie
dokończył, ale to nie miało znaczenia. Rozumiała co miał na myśli, a przynajmniej
tak jej się wydawało. Sama również przywykła do samotności. Co prawda jeszcze
jakiś czas temu powiedziałaby, że w razie co zawsze miała Amandę, ale
teraz to brzmiało jak marny żart. Wszystkie wspomnienia o rzekomej
przyjaciółce wyparowały, zupełnie jakby były tylko snem – iluzją, którą
zaszczepiła w jej umyśle Aurora, przez lata próbując z nią igrać.
Tak
naprawdę Eveline od zawsze była sama. Tak długo, że nawet pojawienie się Belli
wciąż wydawało jej się czymś nienaturalnym. W zasadzie nawet w tym
wypadku nie potrafiła stwierdzić, czy wciąż miała przyjaciółkę. Po tym, czego
się dowiedziała, to wcale nie było takie oczywiste, nawet jeśli rozsądek podpowiadał
jej, że sąsiadka nie mogła powiedzieć prawdy – i to nie tylko dlatego, że obawiała
się odrzucenia.
Istniały
rzeczy, o których lepiej było nie wiedzieć. O tym jednym Eveline
zdążyła się aż nazbyt dobitnie przekonać.
– Jestem
tutaj. Rób jak uważasz, ale… – Urwała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że
kolejny raz zachowywała się jak egoistka. Możliwe, że wcale nie miała prawa
oczekiwać wyjaśnień. – Caine nazwał cię władcą. To jedno przynajmniej chciałabym
zrozumieć.
– Władcą… –
powtórzył w zamyśleniu Marco. Zaraz po tym parsknął nieco gorzkim, pozbawionym
wesołości śmiechem, który przyprawił ją o dreszcze. To do niego nie
pasowało. – Władcą niczego.
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem, ale więcej nie próbowała pytać. Choć wymagało
to od niej mnóstwo wysiłku, czekała na jakiekolwiek wyjaśnienia. Jeśli nie
chciał jej powiedzieć…
Marco
bezceremonialnie przesunął się bliżej. Pokonał dzielącą ich odległość tak
błyskawicznie, że z równym powodzeniem mógł się dematerializować, by
chwilę później pojawić się tuż przed nią. Zanim zdążyła zareagować, wampir
zdecydowanym ruchem przygarnął ją do siebie – równie gwałtownie, co i w chwili,
w której w końcu dał ponieść się emocjom. Uniosła głowę, czując jego
dłonie na policzkach. Nie zaprotestowała, kiedy ją pocałował, na dodatek w tak
tęskny, wręcz błagalny sposób, że momentalnie poczuła się jeszcze gorzej. Powinna
dać mu więcej swobody, nieważne jak trudne by to nie było.
Nie wahała
się przed odwzajemnieniem pocałunku. To było proste – złapać wspólny rytm, dokładnie
jak zrobili to wcześniej. Momentalnie poczuła niedosyt, pragnąć znaleźć się
jeszcze bliżej. Nie dbała o to, że tkwili na środku korytarza, a ona wciąż
miała mu wiele do powiedzenia, mimo wszystko przejmując Castielem. To mogło poczekać,
przynajmniej na razie.
Nie
pojmowała własnych uczuć. W tamtej chwili czuła się tak, jakby mieszały
się jeszcze z cudzymi – tymi, które należały do Marco, choć nie sądziła,
że to w ogóle możliwe. A jednak czuła go wyraźnie, zupełnie jakby w którymś
momencie stał się jej częścią. To krew,
uświadomiła sobie i to wystarczyło, by serce zaczęło jeszcze bardziej
rozpaczliwie trzepotać się w piersi Eveline. Wciąż niczego nie rozumiała,
ale to już nie miało znaczenia.
Wtedy też
zobaczyła ją po raz pierwszy.
To było
niczym przebłysk odległego, dawno zapomnianego snu. Trwała w objęciach
Marco, ale nie była sobą. Wiedziała o tym, choć jednocześnie wciąż gdzieś
tam pozostawała Eveline, nieważne jak niedorzeczne by się to nie wydawało. Jakby
tego było mało, wyraźnie czuła, że pocałunki, które składano na jej wargach, przyjmował
ktoś zupełnie inny – ktoś pewny siebie, silny i z burzą lśniących,
rudych loków, które na ułamek sekundy pojawiły się w zasięgu jej wzroku.
Prawie nie zwróciła na to uwagi, skupiona wyłącznie na znajomej twarzy i parze
lśniących od nadmiaru pożądania, intensywnie niebieskich oczu.
Marco przez
moment też był inny – tak pełen pasji i emocji, które…
Wszystko
zniknęło równie nagle, co się pojawiło. Trwała w jego ramionach, dziwnie
roztrzęsiona i wciąż oszołomiona. Jakby tego było mało, jedno spojrzenie
na jego twarz wystarczyło, by pojęła, że on również to zobaczył. Ba! Że z jakiegoś
powodu sam pokazał jej wspomnienie, które w jednej chwili wypełniło umysł
Eveline.
– Ja… – Zdecydowanym
ruchem chwycił ją za rękę. – Chodź, porozmawiamy. Ale nie tutaj.
Nie miała
innego wyboru, jak tylko za nim podążyć.
No i jest. Nie powiem, ulżyło mi, bo myślałam o tym rozdziale już ponad miesiąc. A w zasadzie dwa, bo już prawie mamy listopad, ale cóż… Tak, zeszło mi, ale to złośliwość rzeczy martwych – jak nie zmiana komputera, to znów praca i tak w kółko. Jestem po pierwszym miesiącu i chociaż jestem zachwycona tym, co robię, potrzebowałam chwili, by oswoić się ze zmianami. Wierzę, że teraz będzie już tylko lepiej, więc już bez przeszkód dotrzemy do końca tej księgi. ^^Cóż mogę rzec? Uwielbiam ten gif, który zresztą już od jakiegoś czasu czekał sobie grzecznie na dysku na swoją kolej. Och, no i szablon, który wisi już od dobrego miesiąca i – mam nadzieję – cieszy oczy. Dawno nie byłam tak zadowolona ze swojej pracy.Z mojej strony to chyba wszystko. Dziękuję za cierpliwość i obecność, bo to wiele dla mnie znaczy. Ocenę całości jak zwykle pozostawiam Wam, więc po prostu zostawiam rozdział i znikam. Do napisania, kochani!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz