Eveline
Rozpoznała pokój, do którego
zaprowadził ją Marco. Już tutaj była – w jego sypialni – choć za każdym
razem czuła się przy tym, jakby trwała we śnie. Raz w istocie tak było, co
zresztą sam jej przyznał, kiedy później manipulował jej umysłem, pokazując
miejsca, które fizycznie już nie istniały. Pamiętała również jak zabrał ją do
siebie, kiedy znalazł ją wędrującą korytarzami domu i myślami trwającą
przy czymś, czego do tej pory nie potrafiła opisać słowami. Te szepty, wyciągnięte
ku niej dłonie, wspomnienie pożaru…
Jednak tym
razem była w pełni przytomna. W pierwszym odruchu przystanęła w progu,
wciąż zdystansowana i z założonymi na piersiach ramionami. Wymownie powiodła
wzrokiem dookoła, zatrzymując wzrok na drzwiach balkonowych. Tym razem zasłony
nie poruszały się, ale to nie miało znaczenia. Eve dobrze wiedziała, gdzie i dlaczego
się znalazła.
Kątem oka
obserwowała Marco, choć z jakiegoś powodu nie była w stanie tak po
prostu na niego spojrzeć. Serce tłukło jej się w piersi, uderzając tak
gwałtownie i szybko, że ledwo mogła złapać oddech. Czekała, choć sama nie
była pewna na co. W duchu odliczała kolejne sekundy, z jednej strony
pragnąc przerwać przeciągającą się ciszę, a z drugiej nie będąc w stanie
znaleźć odpowiednich słów. Zresztą to on powinien zacząć, chociaż Eveline nagle
zwątpiła w to, czy naciskanie na niego było najlepszym pomysłem.
Na ustach
wciąż czuła dopiero co odwzajemniony pocałunek. W głowie jej wirowało, a to
dziwne wspomnienie, którego przebłyski stanęły jej przed oczami, raz po raz
powracało, dręcząc na wszystkie możliwe sposoby. Chciała o coś zapytać,
ale nie była w stanie wykrztusić z siebie chociażby słowa, wciąż przytłoczona.
Przynajmniej Castiel zszedł gdzieś na dalszy plan, ale Eve nadal nie potrafiła
stwierdzić, czy jakkolwiek cieszyła się z takiego stanu rzeczy.
– Szczerze
mówiąc… nie mam pojęcia, od czego powinienem zacząć. – Marco przystanął na
środku pokoju, po czym wplótł palce we włosy. W tamtej chwili wydał jej się
przede wszystkim zmartwiony i bardzo, ale to bardzo zmęczony. – Chociaż to
dość oczywiste. Wybacz, że sprawiłem ci przykrość.
– Ja…
Nie
pozwolił jej dokończyć.
– Zdaję
sobie sprawę, że wszystko dzieje się zbyt szybko. Ty i ja…
– Nie chcę,
żebyś przepraszał mnie za to, co między nami zaszło – wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
Mimowolnie
pomyślała, że to byłoby upokarzające. W zasadzie zaczynało brzmieć tak,
jakby żałował, choć to jej od samego początku sugerował coś podobnego. Przez
chwilę poczuła się tak, jakby ktoś próbował ją uderzyć – przymierzał się do
tego, choć jeszcze nie podniósł na nią ręki. Tym bardziej nie rozumiała,
dlaczego w takim wypadku Marco znów ją pocałował, ale to nie było ważne.
Liczyło się, że nie chciała zastanawiać się nad tym, czy właściwe było to, co
zaszło między nimi.
Wampir
przez chwilę milczał, z uwagą mierząc ją wzrokiem. Serce Eveline zabiło
szybciej, kiedy uprzytomniła sobie, z jaką łatwością był w stanie
przeniknąć jej umysł i… Cóż, w zasadzie ją całą. Zwłaszcza teraz, gdy napił
ją swoją krwią, czuła to tym wyraźniej. Była dla niego jak otwarta księga, co w wielu
przypadkach wszystko komplikowało.
– Nie
chciałem, żeby moje słowa zabrzmiały w ten sposób – zapewnił pośpiesznie. –
Nie jestem z tych, którzy uwodzą niewinną kobietę, a potem porzucają.
To, czy poniosły nas emocje, nie ma tutaj nic do rzeczy.
– Jak mam
to rozumieć? – zapytała z powątpiewaniem.
Marco z wolna
przesunął się bliżej. Uprzytomniła sobie, że wciąż tkwiła w progu, ale nie
była w stanie ruszyć się z miejsca. W zamian wciąż obserwowała
go, w napięciu czekając na rozwój wypadków.
– Nazwałem
cię moją lilan… Najdroższą –
przypomniał, a wzdłuż kręgosłupa Eveline jak na zawołanie przebiegł dreszcz.
– Nie zrobiłbym tego w przypadku kogoś, kto jest mi obojętny. Moje słowa
na temat partnerstwa i tego, w jaki sposób postrzegam ciebie, również
nie były kłamstwem… Chociaż zdaję sobie sprawę, że w tym momencie
poważniejsze wyznania zabrzmiałyby źle i najpewniej bardzo cię zraniły.
Zamarła,
przez chwilę czując tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim
po głowie. Serce tłukło jej się w piersi, aż rwąc do tego, żeby wyrwać
gdzieś na zewnątrz i uciec. Co ty mi
sugerujesz, Marco?, pomyślała w oszołomieniu. Poważniejsze wyznania…?
Z tym, że
nie była w stanie zadać żadnego z tych pytań na głos. Nie miała na to
odwagi, zbytnio przerażona perspektywą tego, co wtedy mogłaby usłyszeć. W jednej
chwili poczuła się tak, jakby świat przyśpieszył, pędząc do przodu z prędkością
światła. To sprawiało, że poczuła się tak, jakby straciła kontrolę, nie tylko
przytłoczona słowami wampira, ale przede wszystkim uczuciami, które wciąż wzbudzały
w niej wątpliwości. W efekcie tym większą ulgę poczuła, kiedy wampir
nie podjął tematu, w zamian skupiając się na czymś innym.
– Tak więc
nie, niczego nie żałuję. To po prostu… wyjątkowo trudne, kiedy przez tyle czasu
było się samemu. I gdy przez lata unikało się pewnych tematów – przyznał,
ostrożnie dobierając słowa. – Przed Laną czy Liamem nie musze się tłumaczyć.
Przed moim bratem również i nie ukrywam, że to mi bardzo na rękę.
– Sugerujesz
mi, że nie powinnam się interesować i pytać? – zapytała z niedowierzaniem.
Speszył
się, gdy uprzytomniła mu, w jaki sposób interpretowała jego słowa.
Otworzył i zaraz zamknął usta, ostatecznie ograniczając do energicznego
potrząśnięcia głową. Wyglądał na bliskiego, by zacząć niespokojnie krążyć tam i z
powrotem, wyraźnie mając problem z tym, żeby ustać w miejscu. W tamtej
chwili wyglądał na bardziej poruszonego niż wtedy, gdy zażądała od niego tego,
by zaczął okazywać emocje, zamiast wciąż udawać tak nieznośnie opanowanego i formalnego.
– Nie… Na mroczną
matkę wampirów, wręcz przeciwnie – powiedział w końcu. – Masz prawo pytać.
To po prostu ja potrzebuję czasu, żeby się z tym oswoić.
– Marco… –
westchnęła.
Właściwie
nie miała pewności, co powinna mu powiedzieć. W tamtej chwili zresztą
wątpiła, żeby to akurat słowa okazały się czymś pożądanym, co miało
jakiekolwiek znaczenie. Chwilę jeszcze obserwowała go, walcząc przy tym z samą
sobą i targającymi nią wątpliwościami. Dopiero po chwili zdecydowała się
ruszyć z miejsca i pokonać dzielącą ich odległość. Nie śpieszyła się,
poruszając w pełni ludzkim tempem, zwłaszcza że wciąż nie ufała swojemu
ciału na tyle, by pozwolić sobie na pełnię swobody. Co prawda dzięki Castielowi
doszła do siebie, ale starała się o tym nie myśleć – ani o rozmowie,
którą odbyli, ani o momencie, w którym napiła się krwi tego wampira.
Marco
drgnął, ale nie odsunął się, kiedy tak po prostu położyła obie dłonie na jego
ramionach. Zajrzała mu w oczy, spoglądając nań niemalże wyczekująco. Przez
kilka sekund po prostu trwali w takiej pozycji, oboje milczący i pogrążeni
we własnych myślach. Eveline wyraźnie wyczuła, kiedy wampir w końcu zaczął
się rozluźniać, powoli odzyskując kontrolę nad sobą i emocjami.
– Od początku…
Zacznijmy od początku – zasugerował cicho Marco. Unikał spoglądania na nią, ale
zdecydowała się to zignorować. Wystarczyło, że już i tak wyglądał, jakby
musiał ze sobą walczyć, by w ogóle poruszyć temat.
–
Powiedziałeś, że każda historia ma kilka początków – zauważyła przytomnie,
próbując rozluźnić atmosferę. – Tak więc od którego?
Kąciki jego
ust drgnęły, choć się nie uśmiechnął. Eveline z westchnieniem przesunęła
się jeszcze bliżej, w tamtej chwili niemalże ocierając się o jego
tors. Nie zaprotestował, kiedy przeniosła dłonie z ramion na jego policzki.
– To prawda
– przyznał, w końcu przenosząc na nią wzrok. Jego błękitne oczy wydawały
się błyszczeć w niezdrowy, nieco niepokojący sposób. – Skoro już
nawiązujesz do tej naszej rozmowy, to śmiem twierdzić, że właśnie ona byłaby
dobrym początkiem. Zapamiętałaś to, więc tym bardziej musisz pamiętać, co
powiedziałem na temat demonów i konfliktu.
Uniosła
brwi. Nie spodziewała się, że rozmowa przybierze akurat ten kierunek, ale po
chwili zastanowienia doszła do wniosku, że to miało sens. „Władcą… Władcą
niczego” – przypomniała sobie jego pełne goryczy słowa i to wystarczyło,
żeby zdobyła się na skiniecie głową.
– Mówiłeś,
że świat się zmienił, a wy zbyt późno zorientowaliście się z istnienia
konfliktu – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa. Musiała się wysilić, by
być w stanie się skupić. – O tym teraz rozmawiamy? Powiedziałeś, że twój
świat przepadł… Tyle że dopiero teraz mam wrażenie, że nie do końca się z tym
pogodziłeś.
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale nie tego, że parsknie śmiechem – pełnym goryczy i emocji,
których nie potrafiła sprecyzować. W tamtej chwili nie była w stanie
powstrzymać się przed porównaniem go do Castiela. To było dziwne, zwłaszcza że
Marco różnił się od brata pod tak wieloma względami.
–
Oczywiście, że nie pogodziłem. Zdaniem wielu nie powinienem, skoro najwyraźniej
wciąż jestem za ten świat odpowiedzialny.
To wyznanie
wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. Nie skomentowała jego
słów w żaden sposób, cierpliwie słuchając i czekając na coś, co
dopiero miało nadejść. Drgnęła nieco niespokojnie, gdy Marco bez ostrzeżenia
oswobodził się z jej uścisku, ale nie próbowała się z nim kłócić.
Poniekąd nie miała okazji, bo prawie natychmiast wampir ujął ją za rękę, by jak
gdy nigdy nic poprowadzić w głąb sypialni. Ruszyła za nim, wciąż niespokojnie
go obserwując, kiedy usiadł na skraju łóżka. Zdecydowanym ruchem przygarnął ją
do siebie, chwilę później sadzając sobie na kolanach – tak po prostu, prawie jakby
była dzieckiem, choć jego spojrzenie sugerowało, że absoltunie nie spoglądał na
nią w ten sposób.
Przez
chwilę poczuła się tak jak wtedy, gdy się ze sobą kochali. W ten sam
sposób trzymał ją, kiedy wymieniali krew – jakże słodką, pełną energii i właściwości,
których wciąż nie potrafiła pojąć. Eveline w oszołomieniu przyłapała się
na tym, że przypatrywała się jego gardłu, więc pośpiesznie odwróciła wzrok. W ustach
jak na zawołanie poczuła przyjemną słodycz – nie tylko krwi Marco, ale przede
wszystkim Castiela, zwłaszcza że tej drugiej zdołała skosztować dopiero co.
Co ze mną nie tak?, jęknęła w duchu.
Jeśli ktoś powinien obserwować czyjąś szyję w ten sposób, to zdecydowanie
nie ona, zwłaszcza że była człowiekiem.
– Nie
ukrywałem przed tobą, że trochę już żyję. Nie będę zaskoczony, jeśli stwierdzisz,
że to do ciebie nie dociera, ale taka jest prawda. Lata młodości już od dawna
mam za sobą, choć mój wygląd mógłby sugerować coś innego… – Marco urwał, po
czym ujął ją za rękę. Uniósł ich splecione dłonie, z uwagą przypatrując
się im, jakby był w stanie dostrzec coś, czego Eveline co najwyżej mogłaby
się domyślać. – Wielu z nas żyje wystarczająco długo, by śmiertelnikom
wydało się to nie do pojęcia. Inna sprawa, że niejeden człowiek zabiłby za taką
możliwość, ale ten temat zostawmy na inną okazję. Najważniejsze jest to, że
czasy, w których się wychowałem, wyglądały zupełnie inaczej niż obecne…
Jestem dzieckiem konfliktu, bo nie mam wątpliwości, że już trwał, kiedy
pojawiłem się na świecie – przyznał, starannie dobierając słowa. Wciąż na nią
nie patrzył, skupiony na zabawie ich dłońmi. Pozwoliła mu na to, czując, że
potrzebował czegoś, co pomogłoby mu choć po części odwrócić uwagę. – Jestem również
kimś, dla kogo istnienie monarchii stanowiło jedyny i najzupełniej
naturalny stan rzeczy. O wampirach można by powiedzieć, że trwają
zamrożone w czasie. To dotyczy mnie, Lany czy nawet twojej przyjaciółki,
Belli.
Eveline drgnęła
na samą wzmiankę o tej ostatniej. Zacisnęła usta, z trudem
powstrzymując się przed zadaniem kolejnego pytania o stan Belli.
Wiedziała, że dziewczyna żyła i to na tę chwilę musiało jej wystarczyć. Kwestie
tajemnic i wampiryzmu mogły jeszcze zaczekać.
– Więc…
uznajecie monarchię – powiedziała w zamian, próbując skupić się na tym, co
najważniejsze. – Władcy i tak dalej.
– W tym
rzecz – podchwycił natychmiast Marco. – Tak wyglądał świat, który znałem ja.
Liczyła się czystość krwi i pochodzenie, bo to wpływowe rody miały
najwięcej do powiedzenia w naszym świecie. Mieliśmy oczywiście również
władców – rodzinę królewską – ale to dawne dzieje. Wszystko zresztą zatarło
się, kiedy rozpętał się konflikt.
– Nie
rozumiem…
Marco
uśmiechnął się smutno.
– Och, ależ
rozumiesz – zapewnił zadziwiająco wręcz łagodnym tonem. – Jak lepiej przejąć
kontrolę, jeśli nie uderzając w najbardziej wpływowe jednostki? Powiedziałem
ci już, że zorientowaliśmy się z zagrożenia zbyt późno. Cześć rodzin została
wymordowana, zanim z ogóle zrozumieliśmy, co się dzieje. Inne na własne
życzenie przeszły na stronę wroga, idąc tą samą drogą, co chociażby Drake.
Słyszano o przypadkach, w których jeden kanibal wystarczył, żeby
wymordować swoich bliskich.
Słuchała,
ale to do niej nie docierało. Nie pierwszy raz próbowała traktować jego słowa
jak bajkę, która możne i wzbudzała emocje, ale nie miała żadnego związku z rzeczywistością.
Nie była jednak w stanie powstrzymać niechcianych obrazów, które jak na zawołanie
pojawiły się w jej umyśle – umazanej krwią najbliższych postaci, która we
wręcz niepokojący sposób przypominała Drake’a. W tym wyobrażeniu mężczyzna
spokojnym krokiem szedł opustoszałym korytarzem, uśmiechając się drapieżnie i czujnie
rozglądając dookoła, w poszukiwaniu kolejnej potencjalnej ofiary.
– Moja
rodzina również miała znaczenie – oznajmił cicho Marco, tym samym wyrywając ja z oszołomieniu.
Takiego wyznania również mogła się spodziewać, ale i tak drgnęła, nagle
zaczynając wątpić w to, czy chciała poznać dalszy ciąg tej historii. Sęk w tym,
że nie miała wyboru; musiała przez wzgląd na Marco. – Możesz domyślić się, jak
zmieniła się atmosfera, kiedy już dotarło do nas to, co się dzieje. To było
niczym choroba, która powoli pochłaniała nasz gatunek od środka, stopniowo
wygaszając kolejne rody – jeden po drugim, zwłaszcza że mimo znaczącej wówczas
liczebności, nie rozmnażaliśmy się w takim tempie jak ludzie. Nigdy nie musieliśmy,
poza tym natura nie była dla nas aż tak łaskawa.
Och, o tym
również pamiętała – wampira menopauza, zegar biologiczny i te sprawy. Nie
tak dawno temu ten temat ją bawił, ale w tamtej chwili Eveline
zdecydowanie nie było do śmiechu. Wręcz przeciwnie, skoro aż za dobrze
pojmowała, jak niepokojącą sytuację opisywał jej Marco.
Przez
krótką chwilę pomyślała o całym gatunku jak o potężnym, bijącym sercu
– takim, które napędzały dziesiątki pompujących życiodajną krew żył. Każda
rodzina była niczym osobna odnoga, zapewniająca małej społeczności przetrwanie.
Gdyby ktoś jednak zdecydował się przeciąć kolejne połączenia…
Dobry Boże…
Z tym, że
szczerze wątpiła, żeby jakikolwiek Bóg miał z tym coś wspólnego.
– Kiedy
dotarło do nas, co się dzieje, zejście do podziemia stało się kwestią czasu.
Nie ufaliśmy sobie wzajemnie. Rody odizolowały się od siebie, niejednokrotnie
nie ufając członkom własnych rodzin, a co dopiero sobie nawzajem – podjął
Marco. Mówił monotonnym, obojętnym głosem, jakby cytując z pamięci coś,
czego nauczył się już dawno temu. Co więcej, coraz szybciej wyrzucał z siebie
kolejne słowa, wyraźnie chcąc jak najszybciej uciąć temat. – Kiedy rodzina
królewska upadła, już nikt nie był w stanie zatrzymać zbiorowej paniki.
Nie jestem w stanie powiedzieć jak wielu zginęło tylko dlatego, że
podejrzewano ich o kanibalizm albo związek z demonami. Mówi się, że
ludzie potrafią przemienić się w zwierzęta, gdy w grę wchodzi
przetrwanie, więc możesz sobie tylko wyobrazić, jak to wyglądało w przypadku
wampirów.
Nie
odezwała się, wciąż zdolna co najwyżej słuchać i milczeć. Próbowała
siedzieć spokojnie, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli była w stanie
sobie wyobrazić. Uprzytomniła sobie, że drży, choć sama nie była pewna dlaczego
– przez nadmiar emocji czy może ze strachu, zwłaszcza gdy spróbowała wyobrazić
sobie wszystko to, o czym opowiadał Marco. To nadal mimo wszystko były po
prostu słowa – coś, co dla niej pozostawało abstrakcją. Nie zmieniało to jednak
faktu, że kiedyś się wydarzyło, a dla Marco było czym jak najbardziej
prawdziwym.
Mocniej
wtuliła się w niego, choć nie była w stanie stwierdzić, co chciała w ten
sposób osiągnąć – znaleźć ukojenie dla siebie, czy może uspokoić jego. Przez
moment była gotowa wręcz przysiąc, że wampir był na dobrej drodze do tego, żeby
zapomnieć, że w ogóle trzymał ją w ramionach. W którymś momencie
zatracił się w tym, co mówił, a do Eveline dotarło, że to było tak,
jakby przeżywał to na nowo. Jak na zawołanie przypomniała sobie o tym, jak
rozmawiali o pamięci – tej ulotnej i kruchej, którą dysponowali
ludzie.
Z wampirami
było inaczej i to zaczynało ją przerażać.
– Och, moja
lilan… – westchnął, bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia przenosząc na nią wzrok.
Kolejny raz
poraził ją błękit jego oczu. Bardziej od tego jednak z równowagi wytrącił
ją sposób, w jaki na nią patrzył. Ledwo była w stanie nadążyć nad
zmieniającymi się emocjami, których doszukała się w jego spojrzeniu. Spoglądał
na nią i wydawał się błagać, oczekując czegoś, czego co najwyżej mogła się
domyślać. O co w tej chwili mnie prosisz?, pomyślała w oszołomieniu,
ale również te słowa zachowała dla siebie. Obserwowała go w milczeniu,
czekając na coś, co dopiero miało nadejść.
Miała
wrażenie, że w ogóle się nie kontrolował, gdy zdecydował się popchnąć ją
na materac. W ułamku sekundy znalazł się na niej, przyciskając do łóżka i spoglądając
na nią z góry. Jego oczy wciąż lśniły, gdy nachylił się tak blisko, że aż poczuła
jego oddech na twarzy. Łapał powietrze w niemalże spazmatyczny sposób,
zdecydowanie zbyt szybko, by uznała to za naturalne. Próbował nad sobą panować,
ale to wychodziło mu marnie, jednak Eveline nie potrafiła mieć mu tego za złe.
Podejrzewała, że sama wyglądała niewiele lepiej, kiedy rozmawiała z Bellą o przeszłości,
pierwszy raz zwierzając z tego, czego doświadczyła jako dziecko.
Palce Marco
kolejny raz splotły się z jej własnymi. Praktycznie leżał na niej, choć
tym razem nie próbował ani wymóc pocałunku, ani posunąć krok dalej. On po
prostu był, patrząc na nią tak, jakby szczerze wątpił, co w ogóle wciąż
robiła w jego ramionach – w tej sypialni, łóżku i na
wyciągnięcie ręki, dzięki czemu mógł jej dotykać.
– Masz
prawo, żeby pytać. I żeby oczekiwać ode mnie wyjaśnień – oznajmił,
starannie dobierając słowa. – Masz, ale… Dlaczego w takim razie obawiam
się, że za moment wstaniesz i ode mnie odejdziesz?
Zamrugała,
co najmniej zaskoczona tymi słowami. Mętlik w głowie wzmógł się, choć nie
sądziła, że to w ogóle możliwe. Wyraźnie czuła lęk Marco, choć ten wydawał
jej się czymś absolutnie abstrakcyjnym – to, że akurat on mógłby się bać. To po
prostu było niedorzeczne.
– Dlaczego
miałabym?
Potrząsnął
głową.
– Co mam
zrobić? – zapytał wprost, nie odrywając od niej wzroku. – Nie powinienem tego
na ciebie zrzucać. Nie powinienem wielu rzeczy, ale…
– Może po
prostu mi zaufaj – zasugerowała, choć te słowa nie wydały jej się aż tak
właściwe, jak mogłaby tego oczekiwać.
W gruncie
rzeczy wcale nie był jej niczego winien. Mogła czuć gorycz z tego powodu,
ale to, że się ze sobą przespali, jeszcze o niczym nie świadczyło. Sposób,
w jaki traktował ją Marco, również nie.
Miałą wrażenie,
że minęła cała wieczność, zanim wampir w końcu zebrał myśli i zdecydował
się odezwać.
– Jeśli
tego sobie życzysz…
Zanim
zdążyła zaprotestować, bezceremonialnie wyprostował się, by móc ściągnąć
koszulę. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, próbując zrozumieć,
dlaczego próbował się przed nią rozbierać. Zrozumiała dopiero po chwili, gdy
znów znalazł się nad nią, a ona zauważyła znajomą już, poszarpaną ranę,
biegnącą przez jego pierś.
Poruszając
się trochę jak we śnie, Eveline wyciągnęła rękę, by dotknąć cięcia. Marco drgnął,
ale nie próbował się odsuwać.
– Miała na
imię Rebekah – oznajmił wypranym z jakichkolwiek emocji głosem – i to
ona pociągnęła mnie za sobą w ciemność…
Dobry wieczór! Rozdział z serii tych, które pisały się same, na które czekałam, a jak przyszło co do czego, to nie wiem, co się wydarzyło. Na pewno mi się podoba, tak jak i piosenka, którą wielbię od pierwszego przesłuchu, więc po prostu sobie tutaj jest. I to zasadniczo tyle, bo ostateczną ocenę jak zawsze pozostawiam Wam.Dzisiaj krótko ode mnie, bo jutro pracuję, więc powoli zbieram się spać. Tradycyjnie dziękuję Wam za obecność i do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz