Eveline
Gwałtowny dreszcz przemknął wzdłuż
jej kręgosłupa. Zamknęła oczy, przez krótką chwilę świadoma wyłącznie narastającego
chłodu, który wypełnił całe jej ciało. Spuściła głowę, pozwalając włosom opaść
na twarz, by ukryć grymas, który jak na zawołanie wykrzywił jej rysy. Nie miała
pewności, co bardziej wytrąciło ją z równowagi – ton Marco czy to, że
historia, którą zamierzał jej opowiedzieć, najwyraźniej wiązała się również z jakąś
kobietą.
Gdzieś w pamięci
znów zamajaczyła jej rudowłosa piękność, którą przez ułamek sekundy widziała,
zanim pozwoliła zaprowadzić się do tej sypialni. W tamtej chwili
wspomnienie ożywiło się, tak wyraziste, jakby należało do niej. Znów ją ujrzała
– kobietę, której oczami spoglądała na świat, przyjmując kolejne pełne pasji
pocałunki. Rebekah, pomyślała i to
imię po prostu wydało się właściwe, w równym stopniu niepokojąc, co i czyniąc
wszystko jeszcze bardziej rzeczywistym.
Najmocniej cię przepraszam, rozległo się
w jej głowie. Drgnęła, po czym poderwała głowę, jednak decydując się
otworzyć oczy. Napotkała przenikliwe lśniących, intensywnie niebieskich tęczówek
Marco i to wystarczyło, żeby zamarła, wpatrując się w niego co najmniej
jak oczarowana. To miałem na myśli, kiedy
zarzucałem ci, że myślisz za głośno. Mnie też się to zdarza.
– Wniknęłam
w twoją pamięć? – zapytała z powątpiewaniem, próbując zrozumieć.
Taka
perspektywa wydawała się co najmniej przerażająca i to nie tylko dlatego,
że przecież była człowiekiem. Na litość Boską, to wciąż wytrącało ją z równowagi.
Ledwo była w stanie nadążyć za wampirami, choć ich istnienie nie szokowało
jej aż tak bardzo jak w chwili, w której pierwszy raz ktoś spróbował
ją zabić. Chciała tego czy nie, zdążyła już zaakceptować pewne kwestie – i naprawdę
bez znaczenia pozostawało to, czy taki stan rzeczy był jej na rękę.
A wszystko
wskazywało na to, że nadal mogło być gorzej. Ten świat mimo wszystko pozostawał
jej obcy.
– To ja straciłem
kontrolę. – Tym razem Marco odezwał się na głos, co przyjęła z ulgą. – Piłaś
ze mnie, a to również wiele zmienia. Zwłaszcza dla kogoś tak wrażliwego na
nasz świat…
Westchnął,
wyraźnie zmartwiony. Myślami wydawał się być gdzieś daleko, choć tym razem
przynajmniej nie zobaczyła w głowie obrazów, których nie miałaby prawa
pamiętać. Co prawda mimochodem pomyślała o tym jednym razie, kiedy we śnie
oprowadzał ją po domu, przywołując jego dawny wygląd i zapomniane już
nawet przez niego szczegóły, ale to nie było to samo. Sen pozostawał snem,
nawet jeśli byli w stanie na niego wpływać. Z kolei zanurzenie się
bezpośrednio w czyimś umyśle, obudzenie tych wspomnień i…
Zadrżała,
kiedy ciepłe palce z czułością musnęły jej policzki. Wciąż trwała u jego
boku, całą sobą chłonąć wzajemną bliskość. Uprzytomniła sobie, że drży, choć
sama nie była pewna dlaczego – od ciągłego napięcia czy przez emocje, które
wzbudziła w niej sama tylko myśl, że przed nią mógłby być ktokolwiek inny.
Rebekah…
Zacisnęła
usta. Jak bardzo żałosna była, skoro mimowolnie myślała o tej kobiecie jak
o potencjalnym zagrożeniu? Może chodziło o wciąż żywe wspomnienie
pocałunków, które z taką pasją składał na jej ustach Marco, a które
tym razem przeznaczone były dla innej. Z łatwością mogła przywołać do
siebie to, co sami dopiero co robili w sypialni. Zorientowała się, że nie
była jego pierwszą, ale to nie miało znaczenia.
Tak
przynajmniej sądziła, póki w grę wchodziła jakaś bezimienna kobieta. Teraz
sprawy miały się inaczej, a Eve nie miała pewności czy to dobrze, czy może
wręcz przeciwnie.
– Jesteś
zazdrosna – oznajmił bez chwili wahania wampir. Eveline zesztywniała,
jednocześnie gwałtownie nabierając powietrza do płuc. Natychmiast wyprostowała się
niczym struna, gotowa zacząć protestować, ale nie dał jej po temu okazji. – To
chyba największy komplement, jaki mogłabyś mi sprezentować.
– Bawi cię
to? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Twierdzenie,
że było inaczej, wydawało się mijać z celem. Tak przynajmniej sądziła, aż
nazbyt świadoma, że mężczyzna i tak wiedział swoje. Czytał w niej
dosłownie jak w otwartej księdze, zwłaszcza w tamtej chwili –
momencie, w którym oboje byli równie rozemocjonowani i bezbronni.
Skoro twierdził, że nieświadomie podsuwał jej bodźce, które wolałby zostawić
dla siebie, jak mogłaby mieć pretensje o to, że odbierał coś podobnego?
Co nie
zmieniało faktu, że połączenie, które nagle wyczuła pomiędzy nimi, na moment
wytrąciło ją z równowagi. Nie na co dzień doświadczała czegoś takiego –
bliskości z kimś, kto pod wieloma względami wciąż był jej obcy. Marco
znaczył dla niej o wiele zbyt wiele jak na kogoś, kogo poznała nie tak
dawno temu i w tak dziwnych okolicznościach. W pamięci miała
wszystko to, co mówił o wampirach, ich postrzeganiu partnerstwa, znaczeniu
krwi…
I, cholera,
choć to rozumiała, wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła się
pogubić albo coś zepsuć.
– To minie.
– Jego palce raz jeszcze przesunęły się po jej policzkach. Zaraz po tym
przeniósł dłonie na jej plecy, by móc zakreślić krzywiznę kręgosłupa wtulonej w niego
kobiety. Znów zadrżała, nie będąc w stanie się powstrzymać. – Zresztą jest
zrozumiałe. Już nie pamiętam, co oznacza człowieczeństwa, ale… zdaję sobie
sprawę, że wiele z tego, co teraz uznaję za codzienność, wtedy byłoby dla
mnie nie do pojęcia.
– Chcę
zrozumieć – oznajmiła bez chwili wahania.
– Ach, tak…
– Spojrzał na nią z zaciekawieniem. Jego oczy wydawały się lśnić. – I masz
do tego prawo, jak powiedziałem. Sęk w tym, że wtedy już nie będzie odwrotu
i to mnie przeraża.
– Co
takiego? – zapytała wprost, próbując nadążyć za jego tokiem rozumowania. –
Czego tak naprawdę się obawiasz? Mojej zazdrości czy…?
– Nie mam
powodów, by zamartwiać się właśnie tym – stwierdził, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– Rebekah jest martwa i to od dawna. Dręczyć mnie może co najwyżej jej
wspomnienie.
Powiedział
to tak obojętnym tonem, że aż zrobiło jej się zimno. Gwałtownie zaczerpnęła
powietrza do płuc, z trudem panując nad drżeniem ciała i mięśni. Znów
zacisnęła powieki – tylko na chwilę, ale nie wątpiła, że nie umknęło to jego
uwadze. Już zdążyła oswoić się z myślą, że istoty takie jak on widziały
wszystko, interesując się również szczegółami, które jej zdecydowanie nie
przyszłyby do głowy.
– Więc o co
chodzi? – nie dawała za wygraną.
Nie odpowiedział
od razu, w zamian kurczowo tuląc ją do siebie. Było coś kojącego w sposobie,
w jaki przesuwał dłońmi po jej plecach, dotykał jej włosów albo spoglądał
jej w oczy. Miała wrażenie, że coś w nim złagodniało, zwłaszcza w porównaniu
do sposobu, w jaki wypowiedział imię byłej kochanki. Co prawda jego słowa o ciemności
i znaczeniu tej kobiety zawisło gdzieś pomiędzy nimi, ale już nie wydawało
się aż tak trudne do zniesienia jak chwilę wcześniej.
– Może
tego, że mnie potępisz – oznajmił nieoczekiwanie, kolejny raz wytrącając Eveline
z równowagi. – Albo wprost oznajmisz, że jestem tchórzem… Nie żeby nie
było w tym prawdy – dodał, a brwi kobiety powędrowały ku górze.
–
Najbardziej w tym wszystkim przejmujesz się mną? – powtórzyła z niedowierzaniem.
– Ale…
– Och, lilan – westchnął, podrywając się do pionu.
Przymusił ją do tego samego, po czym w niemalże desperacki sposób zacisnął
obie dłonie na jej ramionach. – Tak, do cholery. Oczywiście, że tak – oznajmił,
a ona aż wzdrygnęła się, zaskoczona przekleństwem. Wzburzenie wciąż
wydawało się czymś nienaturalnym w jego przypadku. – Nie przypominam
sobie, kiedy ostatnim razem tak bardzo obawiałem się kogoś stracić.
Uniosła
brwi. Nadmiar poważnych wyznań zaczynał być przytłaczający, zwłaszcza w tak
krótkim czasie, zwłaszcza że sama nie była pewna, jak w tym wszystkim
wpasowywała się z własnymi emocjami. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyła
i choć nie czuła, by Marco oczekiwał wzajemności – nie na tym etapie –
wciąż miała wątpliwości.
– Nie
wydajesz mi się kimś, kto łatwo nawiązuje relacje – zauważyła mimochodem.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, niepewna jak zareaguje na jej słowa. –
Jesteś zbyt uprzejmy, tak jak ci powiedziałam. Myślałam…
– Wyskoczyłaś
z pędzącego samochodu. A później robiłaś wszystko, byleby nie przyjąć
do wiadomości tego, co ci powiedziałem – zauważył przytomnie. – Moje uczucia w tym
wszystkim były najmniej istotne.
Prychnęła,
przez moment niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Równie dobrym
wyjściem wydało jej się to, by nim potrząsnąć – najlepiej na tyle mocno, by w końcu
się otrząsnął. Do cholery, oddała mu się! Od samego początku wiedziała, że za
jego zachowaniem kryło się coś więcej, choć dopiero teraz udało mu się wymóc na
nim wyjaśnienia. Dusił to w sobie przez tyle czasu, a jednak…
Nie
sądziła, by sobie na to zasłużyła. Tym bardziej nie wyobrażała sobie tego
teraz, w końcu pojmując jak daleko sięgało to wszystko w jego
przypadku. Wampiry były dziwne i to jeszcze mogłaby zaakceptować, gdyby
nie kwestia wymykających się spod kontroli emocji. Nie powinien się nią
przejmować, a tym bardziej pozwolić na to, by go zraniła.
Mogła tylko
zgadywać, do czego doprowadziła Rebekah. W milczeniu przyjrzała się
bliźnie na jego piersi, ostrożnie przesuwając po niej palcami. Wyczuła, że zesztywniał,
ale nie powstrzymywał jej, w napięciu czekając na coś, czego mogła co
najwyżej się domyślać. Akceptacji? Jakby w ogóle miała powody, by go potępić!
Cokolwiek się stało, należało do przeszłości, ale…
– Powiedz
mi – poprosiła cicho. – Mówisz tak, jakbyś chciał, żeby to była moja sprawa.
Skoro tak, proszę bardzo.
– I właśnie
tego chcesz?
Skinęła
głową. W pierwszym odruchu co prawda chciała mu oznajmić, że tylko pod
warunkiem, że to było również jego pragnieniem, ale w ostatniej chwili ugryzła
się w język. Miała wrażenie, że w ten sposób jedynie doprowadziłaby
ich do punktu wyjścia – znów krążyliby wokół tematu, Marco pochłonięty przez
obawy i wątpliwości, które pielęgnował w sobie tyle czasu. Nie
chciała powiedzieć mu tego wprost, ale jeśli miała być ze sobą szczera, w tamtej
chwili postrzegała go na swój sposób właśnie jak tchórza – kogoś, kto już jakiś
czas temu zgubił się we własnych uczuciach, strachu i potrzebach.
Uprzytomniła
sobie, że ten jeden raz to ona musiała być dzielna. Kiedy w grę wchodziła
przeszłość, sprawy się komplikowały i wiedziała to z doświadczenia.
Gdyby Bella nie wymogła na niej rozmowy o tym, co tak naprawdę stało się
tych dwadzieścia lat temu, pewnie do tej pory snułaby się do domu, uciekając przed
wspomnieniami. Zmierzenie z nimi bolało, ale… również przynosiło ulgę.
A ona
chciała uwolnić Marco.
– Chcę cię poznać – oznajmiła wprost. Raz
jeszcze musnęła jego pierś, przesuwając palcami po bliźnie. Czuła, że drżał
coraz bardziej, wyraźnie spięty. – Nie mojego uprzejmego wybawcę, chociaż już
wiem, że gdybyś mógł, zabrałbyś mnie na dobrą kawę. – Wysiliła się na blady
uśmiech. – Chcę poznać Marco Salvador, którego czasami ponoszą emocję, nazywa
mnie swoją lilan i z jakiegoś
powodu ma siebie za tchórza.
Spojrzał na
nią dziwnie, zupełnie jakby widzieli się po raz pierwszy. Odważyła się spojrzeć
mu w oczy, choć przez moment będąc w stanie zapanować na
towarzyszącym jej czystym przerażeniem. Żadne z nich nie było pewne, co
działo się między nimi – z tym, że tak naprawdę oboje podjęli decyzję i to
jakiś czas temu.
Więc
zamierzała być silna. Skoro już wylądowała w samym środku tego szaleństwa,
nie miała wyboru.
Teraz na
dodatek chciała.
Miała wrażenie,
że przez całą wieczność trwali w przeciągającej się ciszy. Wpatrywał się w nią
w milczeniu, spoglądając nań tak przenikliwie, że aż poczuła się nieswojo.
Wciąż tulił ją do siebie, pozwalając, by badała palcami jego pierś, ale coś w jego
twarzy dało Eveline do zrozumienia, że prawie tego nie zauważał. Myślami
wydawał się być gdzieś daleko.
– Dziękuję.
Spojrzała
na niego z zaciekawieniem. Nie, na to również zdecydowanie nie zasłużyła,
przynajmniej na razie.
– Jeszcze
niczego nie zrobiłam – zauważyła cicho.
– Ale
próbujesz – oznajmił bez chwili zastanowienia. – I wciąż tu jesteś. To więcej
niż mógłbym oczekiwać.
Coś
ścisnęło ją w gardle, choć sama nie była pewna dlaczego. Nie pierwszy raz
miała wrażenie, że postradała zmysły – i nie chodziło w tym wyłącznie
o to, że właśnie spędzała czas z wampirem. Marco wciąż stanowił w jej
oczach zagadkę, którą nade wszystko pragnęła rozwiązać.
Więc pozwól, że ci w tym pomogę, rozległo
się w jej głowie. Znów wyczuła jego mentalną obecność i to o wiele
wyraźniej niż do tej pory. To i targające nim emocje uderzyły w nią z całą
siłą, skutecznie oszałamiając. Tak będzie
lepiej niż jeśli po prostu ci opowiem… Więc patrz i oceniaj, bo masz do
tego prawo.
Tym razem
już nic go nie powstrzymało. Jego umysł dosłownie ją pochłonął, momentalnie
przysłaniając wszystko inne. Przez chwilę poczuła się prawie jak we śnie –
unosiła się, całkowicie pozbawiona kontroli. Dryfowała w nicości, którą
ostatecznie wypełnił cały kalejdoskop kolorów, emocji i dźwięków, których
nigdy nie doświadczyła, a które należały bezpośrednio do Marco.
Pamiętała
jak trudno było jej się otworzyć przed Bellą. On zrobił coś więcej, obnażając
się przed nią w sposób, którego sobie nie wyobrażała.
W chwili, w której
w końcu pochłonęło ją wspomnienie, wszystko się zmieniło.
☾
Burza lśniących, rudych
włosów. To i czarujący uśmiech, który pojawił się na ustach bladej piękności,
którą Marco trzymał w ramionach.
Wpatrywał
się w nią jak oczarowany, a Eve w oszołomieniu pomyślała
jedynie, że nigdy nie widziała piękniejszej kobiety. Nie chodziło po prostu o to,
że ta musiała być wampirzycą, choć geny bez wątpienia robiły swoje. To było coś
więcej, choć ani ona, ani Marco ze wspomnienia nie potrafili stwierdzić, co się
za tym kryło.
On nawet
nie próbował, zbytnio zafascynowany kobietą. Dawno nie doświadczyła czegoś tak
intensywnego; emocje dosłownie ją oszałamiały, aż nazbyt wyraźne nawet po całym
tym czasie. Ile minęło, odkąd widział ją po raz ostatni? Wieki? Nie potrafiła
stwierdzić, ale to w tamtej chwili miało dla Eveline najmniejsze
znaczenie.
Wciąż
porażała ją eteryczność tej kobiety. Może to jedynie dowodziło tego, że miała
do czynienia ze wspomnieniem, ale i to pozostawało dla niej zagadką.
Rebekah miała w sobie coś, co przyciągało, a przynajmniej tak wydawał
się odbierać ją Marco. W białej prześwitującej halce wyglądała niczym
duch; ktoś tak delikatny, jakby w każdej chwili mógł zniknąć. Wampir
trzymał ją tak kurczowo, jakby właśnie tego oczekiwał – że nagle rozpłynie się w ciemnościach,
zostawiając go samego.
– Mamy
czas. – Głos Marco zabrzmiał inaczej niż zazwyczaj, bardziej zachrypnięty przez
emocje. Z czułością muskał wargami kark wtulonej w niego kobiety. –
Nie musisz wychodzić.
– Prosisz
mnie o to za każdym razem – zauważyła przytomnie kobieta.
Miała
słodki, przyjemny dla ucha sopran, choć ten – przynajmniej w porównaniu do
tego Marco – wydał się Eveline dziwnie odległy. Słyszała kiedyś, że na samym
początku zapominało się głos i najwyraźniej tak było. To było tak, jakby
wampir rozpaczliwie próbował otworzyć coś, co zdążyło już ulecieć z jego
pamięci. W efekcie wydawało się zniekształcone i nierzeczywiste, tak
jak i pozbawione sensu książki, które miała okazję zobaczyć we śnie.
Co nie
zmieniało faktu, że Rebekę wydawał się pamiętać i tak zadziwiająco dobrze.
Wyzwalane przez nią emocje również, a Eve mimowolnie zaczęła się
zastanawiać, czy w ten sam sposób spoglądał teraz na nią. Stąd wiedział,
że była dla niego kimś więcej – materiałem na partnerkę albo…?
Ona nigdy nie była moją lilan.
Nie mogła
się wzdrygnąć, obecna wyłącznie duchem, nie zaś ciałem, ale i tak obecność
prawdziwego Marco ją zaskoczyła. Trwał przy niej, gdzieś poza zasięgiem jej
wzroku, ale jednak wystarczająco blisko, by wyczuła jego obecność. Co więcej
obserwował z równą uwagą, co i ona, jakby rozgrywająca się przed jego
oczami scena była czymś zupełnie nowym. Może tak było, a przynajmniej Eve
przyszło do głowy, że w podobny sposób odbierałaby własne wspomnienia –
zwłaszcza te najbardziej odległe i zakazane, przed którymi uciekała tyle
czasu.
Dawny Marco
poruszył się. W tamtej chwili patrzyła na świat jego oczami, choć zarazem
nie była nim. Czuła tę różnicę wyraźnie, choć doświadczenie samo w sobie
było dezorientujące. Nie miała pewności, czego tak naprawdę doświadczała, a co
dopiero powinna o tym myśleć.
A to wciąż
był dopiero początek.
– Więc choć
raz mi ulegnij – zaproponował Marco i choć rzucił to pozornie lekkim,
zaczepnym tonem, Eveline wyczuła swego rodzaju desperację. To było coś, na czym
naprawdę mu zależało.
Śmiech
kobiety miał w sobie coś zaraźliwego. Przynajmniej wampir wydawał się
zachwycony, natychmiast uśmiechając się i spoglądając na wampirzycę z jeszcze
większą fascynacją. Eveline poczuła nieprzyjemny uścisk w gardle, gdy
Marco z czułością ujął twarz Rebeki w obie dłonie – dokładnie jak nie
tak dawno jej własną – po czym nachylił się, by móc ja pocałować. Rozpoznała
ten moment, uprzytomniając sobie, że już go widziała. To było to samo
wspomnienie, które nie tak dawno przeplatało się z ich własnym
pocałunkiem, gdy mężczyźnie pierwszy raz zdarzyło się myśleć przy niej „zbyt
głośno”.
Wiedziała,
że to przeszłość. Na dodatek taka, która nie miała znaczenia, zwłaszcza że
Rebekah podobno była martwa. Sęk w tym, że to nie czyniło niczego łatwiejszym,
przynajmniej z jej perspektywy.
Nie chciała
tego przed sobą przyznać, ale była zazdrosna. Tylko trochę i najwyraźniej o wspomnienie,
ale to nie zmieniało faktu, że patrzenie na Rebekę oczami Marco ją
przytłaczało. Czy tak samo patrzył na nią? W ten sam sposób dotykał ją,
pragnął kochać i nazywał swoją, jak kiedyś robił to w przypadku tej
wampirzycy? Co jeśli była po prostu przypadkową zamienniczką, która…?
Nawet nie próbuj się do niej porównywać.
Coś w słowach
Marco skutecznie przyprawiło ja o dreszcze, przy okazji przypominając, że
ich umysły wciąż były ze sobą połączone. Poczuła się dziwnie, gdy uprzytomniła
sobie, że miał bezpośredni dostęp do wszystkiego, co działo się w jej
wnętrzu – w tym wątpliwości i każdej, nawet najmniej istotnej emocji.
Czuła, że w uwagą śledził jej reakcje, wyraźnie podenerwowany tym, czego
mógłby się doszukać. Zaskoczyła go zazdrością, ale nie była w stanie się
na tym skupić, całą uwagę wciąż poświęcając rudowłosej piękności.
Na ustach
wampirzycy pojawił się uśmiech. Przekrzywiła głowę, przez dłuższą chwilę
taksując trzymającego ją w ramionach Marco. Choć mężczyzna spoglądał na
nią przede wszystkim z zachwytem, Eve przez warstwę uwielbienia zdołała
doszukać się czego co najmniej niepokojącego. Było coś takiego zarówno w spojrzeniu,
jak i samej Rebece – rodzaj mrocznej aury, której nie potrafiła
zignorować, choć młodszej wersji jej towarzysza wydawała się umykać. Co więcej,
Eveline była gotowa przysiąc, że już spotkała się z czymś podobnym – z tym,
że nie była pewna kiedy i w jakich okolicznościach.
Rebekah
poruszyła się, skutecznie zwracając na siebie uwagę. Wyciągnęła dłonie ku
twarzy Marco, z czułością układając je na jego twarzy. Wpatrywała się w niego
tak uważnie, że Eveline poczuła się niemalże jak intruz, nagle pragnąc się
wycofać. Wiedziała, że to niemożliwe, by kobieta zdawała sobie sprawę z jej
obecności – w końcu była zaledwie wspomnieniem – ale…
– Skoro tak
ładnie prosisz… – Uśmiechnęła się drapieżnie, przy okazji odsłaniając dwa
wydłużone kły. – Ta noc będzie inna. I niezapomniana, więc tak… Sądzę, że
jak najbardziej mogę ci ulec.
Jeszcze
kiedy mówiła, przeniosła dłonie na tors mężczyzny. Dotyk był delikatny i nader
przyjemny, chociaż nie dla Eveline. Żałowała, że musiała brać w tym
udział, chcąc nie chcąc otrzymując w ramach wyjaśnień więcej niż mogłaby
sobie życzyć.
A to wciąż był
dopiero początek.
W chwili, w której
Rebekah przemieściła się, by w następnej sekundzie rzucić się Marco do
gardła, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Aaaaa, nareszcie! Długo zajęło mi zabranie się na ten rozdział, ale nie ma tego złego. Pierwszy w nowym roku, ale istotny, choć ostateczną ocenę i tak pozostawiam Wam. Ogólnie wciąż rozpływam się nad Eve, Marco i zarazem gubię w ich relacji, bo już od dłuższego czasu te postacie po prostu żyją swoim życiem.Z mojej strony to tyle. Dziękuję za obecność, cierpliwość i do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz