Eveline
Chyba krzyknęła. Szarpnęła
się, pragnąc odskoczyć, choć jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z tego,
że była co najwyżej biernym obserwatorem. Spoglądała na świat oczami Marco, a ten
nawet nie próbował uniknąć ataku. On po prostu tkwił w bezruchu, zbytnio
oszołomiony, by zdobyć się na jakąkolwiek reakcję. Nie zaprotestował nawet
wtedy, gdy cały jego ciałem wstrząsnął spazm bólu, gdy Rebekah bezceremonialnie
wgryzła się w jego odsłoniętą szyję, łapczywie spijając krew.
Eveline aż
zachłysnęła się powietrzem. Nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego,
nawet wtedy, gdy Aurora omal nie doprowadziła ją do szaleństwa, jednym ruchem
sprawiając, że głowa niemalże pękła jej na pół. Miała wrażenie, że każda
komórka jej ciała dosłownie płonie, zupełnie jakby nagle żyły wypełniły
płomienie. Wrażenie było zupełnie inne niż to, którego doświadczyła, kiedy sama
pozwoliła Marco się z siebie napić. Nie czuła żadnej przyjemności, spokoju
ani tym bardziej nie miała poczucia, by dzielenie się krwią sprawiało wampirowi
przyjemność. Wręcz przeciwnie, bo całą sobą poczuła, że Marco tego nie chciał,
wręcz przerażony tym, do czego posunęła się jego ukochana.
To, co
robiła Rebekah, przypominało torturę – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Wtedy z całą
mocą dotarło do niej, jak bardzo słaby i bezbronny okazał się tamtej nocy
Marco. Być może w grę wchodziło zaskoczenie, a może o wiele
mniejsze doświadczenie – nie miała pewności. Czuła przede wszystkim jego
oszołomienie, przebijające się nawet przez strach. Poczucie zdrady pojawiło się
później i otrzeźwiło go na tyle, by jednak spróbował się bronić. Napiął
mięśnie, starając się odepchnąć od siebie Rebekę, ale ta przywarła do niego jak
pijawka, wyraźnie nie zamierzając odpuścić. Przypominała dzikie, spragnione
wyłącznie cudzej śmierci zwierzę; drapieżnika, który skupiał się na polowaniu
zdecydowanie zbyt mocno, by zwracać uwagę na cokolwiek innego.
Ból zniknął
równie nagle, co wcześniej się pojawił. Ulga spłynęła na Eveline nagle, choć i tak
przez dłuższą chwilę kuliła się w sobie, niepewna, co działo się wokół
niej. Miała wrażenie, że klęczała w ciemnościach, wciąż balansując gdzieś
na granicy jawy i snu. Nie ocknęła się, ale też już nie doświadczała tego,
co Marco, ale…
Wybacz mi.
Poczuła się
równie oszołomiona, co i wtedy, gdy próbowała rozmawiać z Castielem.
Głos Marco brzmiał dziwnie i to nie tylko dlatego, że wciąż rozbrzmiewał w jej
głowie. Drżał, o wiele mniej opanowany niż do tej pory i… tak
nienaturalnie słaby. Eveline zawahała się, przez chwilę miotając i niemalże
oczekując tego, że zdoła wypatrzeć mężczyznę gdzieś w ciemnościach.
Napierała na nią pustka, ale to był inny rodzaj ciemności niż ten, którego
mogłaby spodziewać się po utracie przytomności. Miała wrażenie, że wampir
wepchnął ją tam, byleby dłużej nie odczuwała bólu – z opóźnieniem
ochronił, w końcu odzyskując kontrolę na tyle, by przerwać cierpienie,
które w przeszłości zadawała mu Rebekah.
To wciąż do
niej nie docierało. Nawet nie próbowała zrozumieć, wystarczająco zaskoczona
tym, co już zdążyła zaobserwować. Z drugiej strony, sytuacja wydała jej
się nie mniej zaskakująca, co i wcześniejsza wędrówka przez sny. Różnica
polegała na tym, że Marco chcąc nie chcąc wciągnął ją w sam środek
koszmaru.
– Gdzie
jesteś? – zapytała z wahaniem.
Nie
rozpoznawała własnego głosu. W zasadzie miała wrażenie, że cisnęła te
słowa w pustkę, nie mając szans na to, by ktokolwiek je usłyszał. Wciąż
tkwiąc w mroku, z wolna ruszyła przed siebie, wypatrując…
czegokolwiek. Jakiegokolwiek punktu zaczepienia, który nie tyle zwiastowałby
wyjście, co obecność Marco. Skoro słyszała jego głos, musiał być gdzieś w pobliżu,
choć z jakiegoś powodu nie chciał, żeby go zobaczyła.
Odpowiedziała
jej głucha cisza, choć wcześniej Eve była gotowa przysiąc, że usłyszała
zdławiony jęk. Wciąż czuła obecność wampira całą sobą, z zaskoczeniem
odkrywając, że jego emocje mieszały się z jej własnymi. W tamtej
chwili była w stanie czytać z niego z niemniejszą wprawą, co i on
w niej. To nic, że już nie żyła wspomnieniem Rebeki, tamtej nocy i palącego
bólu, skoro wciąż była w stanie rozróżnić poszczególne emocje. W którymś
momencie Marco obnażył się przed nią zbyt mocno, by móc się wycofać, choć żadne
z nich do tej pory nie było tego świadome. Ona również, a kiedy to
odkryła, poczuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś
ciężkim po głowie.
Z trudem
skoncentrowała się na poszczególnych emocjach. Czuła strach, choć ten równie
dobrze mógł należeć właśnie do niej – w końcu miała prawo się bać. Kiedy
spojrzała na swoje dłonie, nie tylko z zaskoczeniem odkryła, że mogła je
zobaczyć, ale też przekonała się, że drżały. Trzęsła się cała, z trudem
powstrzymując od machinalnego przyciśnięcia obu dłoni do szyi, dokładnie w miejscu,
w którym we wspomnieniu Marco wgryzła się Rebekah. Nie miało znaczenia, że
wszystko to nie był prawdziwe, a echo bólu stanowiło zaledwie wytwór
wyobraźni wampira. Skoro był w stanie odtworzyć to uczucie z taką
dokładnością, coś musiało być na rzeczy.
Tym łatwiej
przyszło jej wyobrażenie sobie, że on również się bał. Równie wiele sensu
nabrało palące poczucie winy, które wyczuła już w momencie, w którym
poprosił o wybaczenie. Nie chciał tego. Oczywiście, że nie miał na celu
pozwolić na to, by wiła się w agonii razem z nim, zmuszona
doświadczać jego walki z rozszalałą wampirzycą. Eve z niedowierzaniem
potrząsnęła głową, w gruncie rzeczy świadoma tylko jednego: tego, że
zdecydowanie nie miała mu tego braku kontroli za złe. Dobry Boże, sam
doświadczył dość. Podejrzewała, że w porównaniu z tym, co tak
naprawdę wydarzyło się tamtej nocy, wspomnienia mimo wszystko pozostawały
wyblakłe i o wiele mniej brutalne.
Niczego nie rozumiesz, warknął z rozdrażnieniem
Marco, jednak decydując się odezwać.
Eve
wyprostowała się niczym struna, czując jak wzdłuż jej kręgosłupa przebiega
nieprzyjemny dreszcz. Mrugając nieco nieprzytomnie, spróbowała zlokalizować
kierunek, z którego doszedł ją mentalny głos. Wciąż szukała, choć w rzeczywistości
miała wrażenie, że kręciła się przy tym w kółko, z każdą sekundą
zagłębiając się coraz bardziej w ciemność.
Więc mi wyjaśnij, zaproponowała, nawet
nie próbując się odzywać na głos. Skoro odzywał się w jej umyśle, musiał
śledzić jej myśli. A przynajmniej taką miała nadzieję. Obiecałeś mi, Marco.
Nie
sądziła, by igranie z jego sumieniem było dobrym pomysłem, ale nie
pozostawiał jej wyboru. Zabrnęli zbyt daleko, by pozwoliła mu się wycofać.
Czuła zresztą, że nie powinna, zwłaszcza po tym jak zaniepokojony okazał się
perspektywą opowiedzenia jej o tym, co tak bardzo go dręczyło. Skoro
chciał, żeby stałą się częścią tego wszystkiego, zamierzała mu to ułatwić.
Gdyby akurat teraz pozwoliła na to, by przerwa…
Milczenie
doprowadzało ją do szału. Z drugiej strony, o wiele bardziej
niepokojące okazało się poczucie wstydu, którego nagle doświadczyła. Nie
chciał, żeby oglądała go w takim stanie? Wstydził się… słabości albo tego,
że wspomnienie byłej kochanki aż do tego stopnia wytrąciło go z równowagi?
Nie miała pojęcia, zdolna co najwyżej zgadywać, nie sądziła zresztą, by to
miało jakikolwiek sens. Przecież nie miała do niego pretensji.
Gdyby to było takie proste…
– Marco? –
rzuciła łagodnie, wyczuwając swoją szansę w tym, że nagle jego głos
zabrzmiał o wiele mniej pewnie.
Zamilkła,
czekając na jakąkolwiek reakcję. Na moment przystanęła, ciasno obejmując się
ramionami i raz jeszcze próbując w ciemnościach cokolwiek, co mogłaby
uznać za wskazówkę. Gdyby tylko dał jej jakiś znak.
– Och, Eve…
Aż
wzdrygnęła się, kiedy ciepła dłoń musnęła wierzch jej własnej. Zareagowała
instynktownie, błyskawicznie zwracając się ku wampirowi, który bezszelestnie zmaterializował
się tuż za jej plecami. Wydał jej się nienaturalnie wręcz blady i zmęczony,
co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że nie był prawdziwy. Wampiry
mało kiedy źle się czuły, prawda?
Nie pytając
o nic, najzwyczajniej w świecie wpadła mu w ramiona. Objął ją
machinalnie, początkowo sprawiając przy tym wrażenie kogoś, kto nie do końca
zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił. Było w tym coś wymuszonego,
jakby Marco zdążył zwątpić w to, kogo i dlaczego miał przed sobą.
Dopiero po chwili nieznacznie się rozluźnił i przygarnął ją do siebie
bardziej świadomie, przy okazji wplatając palce w jej włosy.
–
Powinienem był przerwać wcześniej – przyznał z wahaniem, starannie
dobierając słowa. – Nie sądziłem, że…
– To
naprawdę nie ma już znaczenia – oznajmiła z naciskiem.
Próbowała
nie myśleć o bólu, zwłaszcza że ten nawet nie należał do niej. Z wolna
uniosła głowę, by spojrzeć w parę lśniących, smutnych oczu, które tak
bardzo ją intrygowały. Jeśli Marco sądził, że po tym wszystkim zamierzała
uznać, że był słaby…
– Nie w tym
rzecz – oznajmił cicho, nagle odsuwając się od niej. To było zaledwie kilka
kroków, ale Eve i tak poczuła się, jakby między nimi powstała przepaść. –
Chociaż zaobserwowałaś sporo. Wymiana krwi między nami wyglądała inaczej.
Żeby tylko!
– Dlaczego?
– zapytała natychmiast, nie kryjąc przy tym niepokoju. – Co było nie tak z tą
całą Rebeką? Ona wpadła w jakiś amok albo…
– Wzięła
krew gwałtem. I to nie tylko dlatego, że mogłaby być głodna. Gdyby tego
chciała… Och, wierz mi, że bym jej pozwolił. – Marco z niedowierzaniem
potrząsnął głową. – Ale nie tak. Zresztą to było coś więcej.
– Nie
rozumiem…
– Pamiętasz
jak rozmawialiśmy o Drake’u? – zapytał wprost Marco i tych kilka słów
wystarczyło, by rozjaśniło jej się w głowie.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Poruszając się trochę jak w transie, odsunęła się,
bezwiednie unosząc drżącą dłoń do ust. Chciała coś powiedzieć, ale nie była w stanie
wykrztusić z siebie nawet słowa, zbyt wytrącona z równowagi, by
pozwolić sobie na cokolwiek więcej.
– Dobry
Boże…
Marco
westchnął przeciągle.
– Obawiam
się, że Bóg nie miał z tym nic wspólnego. Na pewno nie było go ze mną albo
Rebeką… I to od dłuższego czasu. Gdybym wiedział, jaką ścieżkę obrała… –
Zacisnął usta. Jakimś cudem pobladł jeszcze bardziej. – Wymiana krwi to coś
najzupełniej naturalnego, przynajmniej w przypadku takich jak ja. Sama w sobie
nie oznacza niczego złego, ale… Cóż, o ile wampir w pełni nie
zrezygnuje z ludzkiej krwi.
– Rebekah
była kanibalką – wyrwało jej się.
To wciąż do
niej nie docierało, choć właśnie do tego prowadziły wszelakie wnioski. Jakby
tego było mało, Eve zrozumiała, że kobieta najpewniej była sadystką. Jak
inaczej miała wytłumaczyć ból, który zadała Marco? Skoro patrzył na nią jak na
ósmy cud świata, gotów zrobić wszystko, by zatrzymać ją przy sobie… Te emocje –
odległe wspomnienia fascynacji, z jaką przyglądał się tej kobiecie, tego
jak jej dotykał… – wypełniały jej umysł, będąc przy tym tak realne, jakby
faktycznie należały do niej.
Nagle
zrozumiała więcej, w tym również szok, którego doświadczył Castiel.
Pamiętała jak się rzucał, w pełni przekonany, że upadła na głowę,
dobrowolnie godząc się na to, by z niej pił. Nie miała pewności, czy
chodziło właśnie o intencje, ale po słowach Marco sam proces wymiany krwi
wydał jej się o wiele bardziej złożony i nadnaturalny, aniżeli
mogłaby przypuszczać.
– To nie
wszystko – doszedł ją spięty, wciąż drżący głos wampira. – Obawiam się, że… to
nie wszystko.
– Zdradziła
cię. Czego miałabym tutaj nie zrozumieć? – zapytała natychmiast, na powrót
zwracając się ku Marco. W pośpiechu pokonała dzieląca ich odległość, by
móc zacisnąć obie dłonie na ramionach wampira. Miała ochotę nim potrząsnąć,
choć nie sądziła, by zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie. – Kochałeś ją…
Tak sądzę. Oszukała cię, ale…
– Oszukała?
– powtórzył z niedowierzaniem. Eveline znowu zrobiło się zimno, kiedy
parsknął pozbawionym wesołości, nieco wręcz histerycznym śmiechem. W tamtej
chwili w niczym nie przypominał opanowanego Marco, którego znała i który
tak bardzo drażnił ją przesadną wręcz uprzejmością i eufemizmami. –
Wprowadziłem do rodzinnego domu potwora! W czasie gdy ja jak ostatni
idiota dawałem wodzić się za nos, na moich najbliższych wydano wyrok.
– Co…? –
zaczęła, ale nawet nie miała okazji, żeby dokończyć.
To Marco
chwycił ją za ramiona. Prawdziwa czy nie, zdecydowanie zbyt wyraźnie poczuła
nacisk jego dłoni na obojczykach. Z obawą spojrzała mu w oczy, tym
razem bynajmniej nie doszukując się w nich nawet cienia spokoju.
Nigdy
wcześniej nie widziała go takim. To było coś więcej niż gniew czy żal, choć
zarazem wciąż nie potrafiła tego zinterpretować.
–
Krzywdzisz mnie.
Te dwa
słowa wystarczyły, by wytrącić go z równowagi. Zamrugał, po czym spojrzał
na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Nie zdążyła nawet się zastanowić,
gdy wampir dosłownie rozpłynął się w powietrzu, materializując kilka
metrów dalej. Tym razem widziała wyłącznie jego plecy – dziwnie napięte i równie
drżące, co i jej dłonie.
– Pamiętasz
jak rozmawialiśmy o demonach? O konflikcie, który pochłonął nas od
środka? – zapytał cicho. W tamtej chwili jego głos zabrzmiał bezbarwnie i pusto,
wyprany z jakichkolwiek emocji. Proste słowa, bez modulacji i czegokolwiek,
co nadałoby im wyrazu. I to przeraziło ją bardziej, niż gdyby zaczął
krzyczeć. – Caine nazwał mnie władcą… Władca niczego. – Marco zamilkł na chwilę
tak długą, że aż zwątpiła w to, czy ponownie się odezwie. – Mój ród
dzierżył władzę na długo przed tym jak ja pojawiłem się na świecie. To
oczywiste, że prędzej czy później ktoś miał spróbować pozbyć się również nas,
ale skoro wiedzieliśmy o zdrajcach i tym, co się dzieje… Gdyby nie
ja, nic by się nie stało. A tak wystarczyła jedna noc, by zniszczyć
potęgę.
– Marco…
– Powiedz,
że bredzę, a naprawdę stracę cierpliwość – warknął, bezceremonialnie
wchodząc jej w słowo. – Jeden błąd też nie wchodził w grę.
Zaprzedałem wszystko dla chwilowej rozkoszy, która przyniosła wszystkim, którym
znałem, wyłącznie cierpienie.
Zamilkła,
nie mając odwagi zaprotestować, choć zarazem miała na to ochotę. Tkwiła w miejscu,
zagubiona i tak pełna wątpliwości jak nigdy dotąd.
O czym tak
naprawdę mówił? Rebekah może i go zaskoczyła, ale Eve nie wyobrażała
sobie, by jedna kobieta mogła dokonać rzezi. Skoro Marco przeżył…
– Przyszli z nią.
Sam oprowadzałem ją po domu… Znała każdy zakamarek. Każde zabezpieczenie czy
tajne przejście, każdą lukę w działaniu straży, chociaż do głowy by nie
przyszło, że u swojego boku mam nie tylko zdrajcę, ale i zdolnego
stratega. Kobiety było niegdyś tak bardzo niedoceniane… – Westchnął, a do
jego głosu po raz kolejny wkradła się gorycz. – Kiedy ja podziwiałem jej słodki
uśmiech, właśnie mordowano moją matkę.
Zmroziło ją
na te słowa. Próbowała tego nie okazywać, robiąc wszystko, byleby zachować neutralny
wyraz twarzy, ale wiedziała, że przyszło jej to – najdelikatniej rzecz ujmując –
marnie. Wciąż drżała, równie intensywnie, co i stojący przed nią wampir. Wpatrywała
się w niego tak intensywnie, że aż obraz zaczął rozmazywać jej się przed
oczami, wrażenie to zaś nie minęło nawet wtedy, gdy zamrugała, próbując
odzyskać ostrość. Dopiero wtedy dotarło do niej, że to nie nerwy, ale cisnące
się do oczu łzy – coś, czego mogła się spodziewać przy tak intensywnej mieszance
emocji, na dodatek nie tylko jej własnych. W tamtej chwili już nawet nie miała
powodu, by wstydzić się płaczu i jakkolwiek go powstrzymywać.
Nerwowo zacisnęła
dłonie w pięści, nagle nade wszystko pragnąc w coś uderzyć. Pragnęła
zniszczyć pierwszą rzecz, która wpadłaby jej w ręce – zrobić cokolwiek,
byleby choć trochę sobie ulżyć.
Nie
potrafiła stwierdzić czy to pragnienie faktycznie wiązało się tylko z nią,
czy może jednak należało do Marco.
Poruszając
się trochę jak w transie, zrobiła niepewny krok naprzód. A potem
kolejny i jeszcze jeden, w duchu modląc się o to, by jej nie
odtrącił. Gdyby to zrobił… Cóż, nie miałaby mu tego za złe, ale i tak nie
chciała brać takiego scenariusza pod uwagę. Potrzebował jej.
Co tutaj jeszcze robisz?
Zacisnęła
usta, gdy jej umysł znów wypełnił jego mentalny głos. Zadanie tego pytania w tej
formie sprawiło, że wydało się ono Eve jeszcze bardziej dobitne i na swój
sposób oschłe. Potrząsnęła głową, wciąż nie będąc w stanie wykrztusić z siebie
choćby słowa. Żartował sobie z niej? Miała uciec z krzykiem czy może
potępić go za coś, co wydarzyło się tak dawno temu? Za coś, na co w gruncie
rzeczy nie miał wpływu…?
– Marco…
– Czego nie
zrozumiałaś w tym, co ci powiedziałem? – zapytał cicho, wciąż na nią nie
patrząc. Jakoś nie wątpiła, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że
skróciła dzielący ich dystans, stając tuż za jego plecami. – Zwłaszcza że sama
mogłaś… zobaczyć to i owo.
Gdyby
sytuacja była inna, może nawet zdołałaby się uśmiechnąć. Ach, eufemizmy,
eufemizmy… To i ta jego cholerna uprzejmość.
– Czułam
wyłącznie twoje cierpienie. I to, że ta kobieta cię skrzywdziła –
oznajmiła bez chwili wahania. – Mów mi jeszcze o rodzinnych tragediach. W porównaniu
do twojej, moja jest niczym, ale…
–
Porównujesz moje błędy do nieszczęścia, na które nie zasłużyłaś?
Uniosła
brwi, co najmniej zaskoczona jego słowami.
– A ty
zasłużyłeś? – zapytała, szturchając go w ramię w nadziei, że w ten
sposób nakłoni go do tego, by na nią spojrzał. – Obwiniasz się. Czuję to, ale…
nie rozumiem.
Jego
konsternacja okazała się równie wyraźna, co i wcześniejsze wyrzuty sumienia.
Te drugie Eveline czuła przez cały czas. Wypełniały go, będąc niczym nieodstępujący
wampira choćby na krok, a przy tym na pierwszy rzut oka niewidoczny cień. W tamtej
chwili była gotowa przysiąc, że to jedno uczucie towarzyszyło mu zawsze, choć
do tej pory nie miała okazji, by to zauważyć.
Aż do tej
pory. W końcu mogła poznać Marco, ale wciąż go nie rozumiała – i właśnie
ta świadomość doprowadzała ją do szału.
– Rozumiem,
co się stało. Rebekah cię oszukała, ale – na Boga – to przeszłość – oznajmiła z naciskiem.
– Nie mogłeś wiedzieć. Jeśli uważasz, że spojrzę na ciebie jak na mordercę…
– Powinnaś –
uciął stanowczo. – Zdecydowanie powinnaś.
– Udowodnij
mi to – zażądała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Nie miała
pojęcia, co podkusiło ją do wypowiedzenia tych kilku słów. Przez chwilę stała w bezruchu,
nie do końca świadoma, że te faktycznie padły z jej ust – tak stanowcze i władcze,
że zdecydowanie by się o taki ton nie spodziewała. Spoglądała przy tym na
Marco niemalże w wyzywający sposób, choć podświadomie czuła, że to nie
było takim dobrym pomysłem. Dostrzegała w nim coś niepokojącego, czego nie
potrafiła nazwać, przez co wzbudzało w niej jeszcze silniejszy niepokój.
Odwrócił
się ku niej tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęła. Znów się przemieścił, przy
okazji sprawiając, że aż zatoczyła się w tył, instynktownie próbując się
odsunąć. Obserwowała go z niepokojem – pozornie znajomą sylwetkę w ciemności.
Wiedziała, że nigdy by jej nie skrzywdził, ale…
– Chcesz
zobaczyć? – zapytał cicho, wyciągając ku niej dłoń. – Więc pokażę ci wszystko, a potem
mnie oceń. To teraz nie ma znaczenia, ale pokornie proszę o wybaczenie, bo
obawiam się, że cię okłamałem.
Przełknęła z trudem.
Patrzenie mu w oczy okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby
podejrzewać.
– W kwestii
czego?
– Sama się
przekonasz – stwierdził lakonicznie. – O ile wciąż chcesz. Przysięgam, że…
teraz zrobię wszystko, by nad sobą panować. Nie pozwolę, byś znów cierpiała
razem ze mną.
Nie
czekała, aż doda cokolwiek więcej. Nie była w stanie tego słuchać, zwłaszcza
że to nie ból był w tamtej chwili największym problemem. Obawiała się
tego, co mogłaby jeszcze zobaczyć, ale…
Bez słowa
chwyciła Marco za rękę. W następnej sekundzie otaczająca ich ciemność rozproszyła
się, gdy wampir po raz kolejny pociągnął ją w przeszłość.
No i jest – akurat dzisiaj, w jakże szczególny dla mnie dzień. Dokładnie trzy lata temu wrzuciłam tu prolog tego opowiadania. Całe trzy lata – tylko tyle i aż tyle. Dla mnie to przeogromny sukces, zwłaszcza że tę historię planowałam od lat, nawet dłużej niż Lost in the Time, a aktualnie poznaję ją od nowa razem z Wami.Sam rozdział miał wyglądać zupełnie inaczej, ale (tradycyjnie już) jak przyszło co do czego, sporo planów musiałam przerzucić na następny. Wyszło jak wyszło, a ja teraz będę się stresować, czy przedstawienie historii Marco wyszło choć po części dobrze. Zwłaszcza że to ważne, a ja jeszcze nie skończyłam. Cóż, ocenę jak zwykle pozostawiam Wam.Z wielkim dziękuję dla każdego, kto wciąż ze mną jest. A z jeszcze większym dla Gabi – za wszystko. Tak po prostu. <3Na koniec dodam jeszcze, że właśnie teraz wpadł prolog drugiego tomu Light in the Darkness. Wybór daty absolutnie nieprzypadkowy.Do napisania!
♥♥♥
OdpowiedzUsuń