Księga II: „Interlunium”
„I look inside myself and see my heart is black
I see my red door and must have it painted black”
~„Paint it Black” – Ciara
I see my red door and must have it painted black”
~„Paint it Black” – Ciara
Jesteś dzielna. Dasz radę.
Jesteś dzielna… dzielna… dzielna…
Zatrzymała
się. Dookoła było cicho niczym makiem zasiał, nie licząc jej przyśpieszonego
oddechu i serca, które najwyraźniej postanowiło pobić jakiś indywidualny
rekord albo upodobnić się do małego, pracującego na najwyższych obrotach
silniczka. Ten dźwięk wydawał się nieprawdopodobny i absolutnie
niewłaściwy, zwłaszcza w tym miejscu i o tej porze; sprawiał, ze
czuła się obnażona, zwracając na siebie uwagę do tego stopnia, jakby całe jej
ciało krzyczało: „Tutaj jestem! Przyjdź i dopadnij mnie, jeśli tylko
chcesz!”.
Jeśli się
nie pomyliła, On słyszał je doskonale, być może stojąc gdzieś kilka kroków od
niej i smakując bijące od niej przerażenie – ten przejmujący strach,
o którym nie raz słyszała, że smakował goryczą, a mimo to tak
wyjątkowo go podniecał, wzbudzając skrajne emocje, które dla niej pozostawały
czymś nie do pojęcia. To było obrzydliwe, tak jak i on, a jednak z jakiegoś
niepojętego dla siebie powodu nie potrafiła go znienawidzić; nie tak po prostu,
choć ten stan rzeczy z powodzeniem mógł ulec zmianie jeszcze dzisiejszej
nocy.
Drzewa
rosły gęsto, nachylone ku sobie, jakby szeptały między sobą, wzajemnie
przekazując nieprzeznaczone dla ludzkich uszu tajemnice. Szepty niezmiennie
przyprawiały ją o dreszcze, zwłaszcza, że słyszała je na co dzień,
poruszając się pomiędzy światem żywych i umarłych, przez co nie miała już
pewności do którego z nich należy naprawdę. Nie należało bać się śmierci, a tym
bardziej tych, którzy odeszli, bo tylko żywi bywali na tyle okrutni, by
krzywdzić siebie nawzajem – ta zasada wydawała się obowiązywać zawsze, choć od
chwili jej przyjazdu do Haven pojęcia „żywy” i „umarły” nabrały dla niej
zupełnie nowego znaczenia. Mogła sobie powtarzać, że jest silna i że
potrafi sobie poradzić z tym, co działo się wokół niej, ale doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości okłamuje samą
siebie. Ten nowy świat był okrutny i choć teraz wydawała się być jego
częścią, prawda wciąż przerastała ją do tego stopnia, by nie była w stanie
jej zaakceptować.
Starała się
stąpać lekko i pewnie, tak jak uczył ją Liam, ale w jej ruchach
brakło gracji i płynności, którą mogli poszczycić się nieumarli. Ciemność
wydawała się gęstnieć i owijać wokół niej, zupełnie jakby była żywa, choć rozsądek
wciąż podpowiadał jej, że to niemożliwe.
Tyle że
wiedziała. Kiedyś nie rozumiała, że mogłyby istnieć różne odcienie czerni, ale
teraz nie miała już wątpliwości, co to znaczy prawdziwy mrok. Lęk przed brakiem
światła wydawał się naturalny, chociaż powiadano, że ciemności nie należy się
bać, a wątpliwości brały się z samej świadomości podążania w nieznane
– świat wszakże wydawał się wyglądać zupełnie inaczej, kiedy światło dnia
ustępowało mrokom nocy – jednak to również nie była prawda. Ciemność
przerażała, ponieważ została do tego stworzona, a ta pora dnia nigdy tak
naprawdę nie należała do śmiertelników.
Znajoma
ścieżka wiodła w głąb lasu, a więc i w pustkę. Każdy
kolejny krok kosztował ją mnóstwo energii i samozaparcia, ale nie mogła
się wycofać… Nie teraz, nie kiedy zaczynała rozumieć i miała niemal
absolutną pewność tego, co usłyszy, jeśli dopisze jej szczęście. Wzburzenie
popychało ją do przodu, tylko częściowo niwelując towarzyszący jej strach, choć
musiałaby być szalona, żeby całkiem przestać się bać. Była w tym lesie
sama, całkowicie bezbronna, wręcz prosząc się o kłopoty.
Na ziemi zalegała
gruba warstwa nienaruszonego jeszcze śniegu, który chrzęścił pod jej stopami,
wdzierając się w tę nienaturalną ciszę. Brak dźwięku nie był niczym nowym,
tak jak i przejmujące wrażenie, że od znanego jej świata odgradza ją
gruba, tłumiąca wszelakie zewnętrzne bodźce szyba, ale to doświadczenie
niezmiennie przyprawiało ją o uścisk w żołądku. Czuła się jak w grobie
– pogrzebana żywcem i bliska paniki, tak, że trudno jej było oddychać.
Szła przed siebie i wiedziała, że w każdej chwili może wydarzyć się coś
niedobrego, zupełnie odmiennego od tego, czego mogłaby oczekiwać. Pragnęła
tego, tak jak i prawdy, choć wcale nie chciała tego przed samą sobą
przyznać, gorączkowo szukając powodu, by jednak się wycofać.
Dłoń z rozmysłem
położyła na brzuchu. Prawie natychmiast zabrała ją, nerwowo zaciskając palce.
Boże, wybacz mi, albowiem nie wiem, co
czynię…
Gdyby
wiedziała wcześniej. Gdyby choć przeczuwała, jakie konsekwencje przyniesie ze
sobą przyjazd do tego miejsca…
Gdyby…
Ale teraz
było za późno, żeby żałować. Ruch, który wyczuła w swoim wnętrzu, jakże
wyraźny nawet mimo grubej kurtki, którą miała na sobie, mówił sam za siebie.
Właśnie
wtedy nabrała pewności, że znów jej towarzyszył. Pojawił się tuż za jej plecami
niczym cień, by bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnąć ku niej ramiona.
Zamknął ją w zdecydowanym uścisku, niczym czuły kochanek, choć w jego
dotyku nie było niczego przyjemnego. To przynajmniej sobie wmawiała, prostując przed
falą przyjemności, która rozeszła się po całym jej ciele.
Nie powinna
tego czuć. Nie powinna tego pragnąć…
Choć nie
widziała jego twarzy, była pewna, że się uśmiechał.
– Moja naiwna
Beatrice…
No to lecimy. Jeśli wierzyć informacjom przy pliku, miałam ten fragment na dysku od maja 2015. Nie sądziłam, że kiedykolwiek jednak znajdę dla niego zastosowanie, a jednak po lekkich modyfikacjach wydaje się jakby stworzony, by trafić w to miejsce…Do napisania, kochani! ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz