Padał śnieg. Drobne płatki
wirowały, przez chwilę unosząc się w powietrzu, nim ostatecznie osiadły na
ziemi. Były wszędzie – dookoła, we włosach, na jego ubraniu…
Dłonie zadrżały;
ramiona owinęły się wokół pustki. Castiel trwał w bezruchu, próbując
zrozumieć to dziwne zjawisko. Zwłaszcza padający śnieg. Do diabła, co miałby
robić tutaj śnieg…? I dlaczego w ogóle się przejmował, skoro nie miał
prawa czuć chłodu? Już nie.
– Cass…
Castielu!
Kobiecy
głos sprowadził go na ziemię, zakłócając panujący dookoła spokój. Wampir
wzdrygnął się i zamrugał, przy okazji strząsając na ziemię jeszcze więcej
śnieżnych płatków.
Nie, to nie
było tak. Wszystko pomieszał.
Z wolna
odwrócił się w kierunku, z którego dochodził głos. Lana znajdowała
się na wyciągnięcie ręki, blada i z rozszerzonymi oczami. Poplątane włosy
okalały jej twarz jasną aureolą. Wpatrywała się wprost w niego, ale to
było inne spojrzenie niż to, którym obdarowała go zaledwie chwilę wcześniej.
Okazało się zaskakująco łagodne, choć Castiel nie sądził, że będzie do tego
zdolna. Nie, skoro zaledwie chwilę wcześniej aż wyrywała się do tego, żeby
pogruchotać mu kości albo od razu rozerwać na kawałki.
Miał
wrażenie, że od tego momentu minęły całe wieki. Eony, w czasie których
zmieniło się wszystko. Sęk w tym, że nawet nie zauważył, kiedy to wszystko
miało miejsce – zbyt gwałtowne, nielogiczne i…
A teraz
stali w ruinach tego, co niegdyś było okazałą rezydencją, której tak
nienawidził. Otaczał go nie padający śnieg, ale pyły i gruzy.
I choć w przeszłości
Castiel wielokrotnie obiecywał sobie, że kiedyś znajdzie sposób, by przybyć i zrównać
to miejsce z ziemią, nigdy nie wziąłby pod uwagę takiego scenariusza.
Wzdrygnął
się, jakby wyrwany z letargu. W roztargnieniu spojrzał na swoje
dłonie – wciąż wyciągnięte ramiona, w których nie znajdowało się już nic
ani nikt. Spuścił wzrok na ziemię, ale i tam nie dostrzegł choćby śladu
czyjejkolwiek bytności. Pył zmieszał się z gruzami, gdy ciało Kateriny tak
po prostu się rozpadło.
Coś ty
zrobiła?, pomyślał po raz pierwszy, ale nie wypowiedział tych słów na głos.
I tak nie otrzymałby odpowiedzi.
Wyczuł
ruch, ale nawet nie drgnął, pozwalając żeby Lana przesunęła się bliżej. Kątem
oka dostrzegł jej włosy, tak blisko, że gdyby zechciał, mógłby zanurzyć w nich
palce. Nie zrobił tego, w gruncie rzeczy nie dbając o to, co
zamierzała zrobić. Wzdrygnął się i odsunął dopiero w chwili, w której
spróbowała dotknąć jego twarzy. Z gardła wyrwało mu się ostrzegawcze
warknięcie, ale poza cieniem, który przemknął przez twarz kobiety, wampirzyca w żaden
sposób nie dała po sobie poznać, że ta reakcja zrobiła na niej jakiekolwiek
wrażenie.
Przez
chwilę mierzyli się wzrokiem – ona skupiona, ale (niech ją szlag) zatroskana,
on zaś… całkowicie obojętny. To Castiel jako pierwszy odwrócił wzrok, w następnej
sekundzie bezceremonialnie zwracając się do Lany plecami. Nie obchodziło go, że
nagle znalazła się tuż za nim, z powodzeniem mogąc spróbować rzucić mu się
do gardła.
– Chodźmy
stąd – zadecydował.
– Ale…
Zignorował
ją. Ruszył przed siebie, krocząc pomiędzy gruzami i pyłem (To nie
śnieg… nie śnieg… nie…śnieg…). Nie interesowało go, czy Lana ruszyła za
nim. W gruncie rzeczy mogła robić, co tylko uważała za słuszne. W tamtej
chwili wszystko to, co widział i czuł Castiel, ograniczyło się wyłącznie
do tego miejsca: nic nieznaczącej ruiny, którą pragną jak najszybciej opuścić.
Odrzucenie
od siebie niechcianych emocji okazało się dziecinnie proste. Odsunął je od
siebie z wprawą, spychając w najdalszy zakamarek umysłu. Umknęły w cień,
a on zamknął drzwi w nadziei, że jeszcze długo nie zdecyduje się ich otworzyć.
Wiedział, że to niemożliwe, ale przynajmniej na razie musiało wystarczyć. To
nie było właściwe miejsce i czas… Nie żeby takie w ogóle istniały,
ale to również okazało się najmniej istotne.
Miał
wrażenie, że Lana wypowiedziała jego imię, ale i tego nie mógł być pewien.
Przeszedł kilka kroków, nie próbując rozglądając się na boki. Nawet kiedy coś
zachrzęściło pod jego stopami, jedynie niecierpliwym ruchem usunął to z drogi.
Chciał się dematerializować, całym sobą czując, że blokada, która do tej pory
otaczała to miejsce, ostatecznie ustąpiła, ale nie potrafił się skupić.
Nieśpieszne posuwanie się naprzód okazało się zdecydowanie prostsze.
Coś
bezceremonialnie zacisnęło się na jego ramieniu. W następnej sekundzie Lana
szarpnięciem odwróciła go w swoją stronę. Przez krótką chwilę był gotów
przysiąc, że aż skuliła się pod spojrzeniem, którym ją obdarował. Mógł tylko
zgadywać, jaki miał wyraz twarzy, ale to było dla niego równie mało istotne, co
i wszystko inne.
–
Porozmawiaj ze mną, do diabła! – zaoponowała wampirzyca, kiedy spróbował się od
niej odsunąć. – Albo przynajmniej mi odpowiedzi. Ja…
– Co mam ci
powiedzieć?
Uniosła
brwi. Momentalnie spuściła z tonu, wyraźnie zaskoczona tym, że nie
krzyczał. Po prostu pytał – bez większego zainteresowania, zupełnie jakby
próbowali dyskutować o pogodzie.
Cisza miała
w sobie coś krępującego. Nawet w tym stanie mógł sobie wyobrazić, ile
wymagało od Lany zachowanie spokoju czy jakakolwiek delikatność. To nie było do
niej podobne. Wiedział, że nie chciała się nad nim użalać; nie chciała zwracać
się do niego tym tonem. Czuł to całym sobą i ta fałszywa nuta w jej
głosie drażniła go bardziej niż cokolwiek innego.
– Pytałam,
co robimy. Gdzie idziesz? – podjęła, ostrożnie dobierając słowa. Och, tak. Wolałby,
gdyby krzyczała. Kłótnia zawsze wychodziła im dużo lepiej. – Muszę znaleźć
Marco. Nie wiem, co się stało, ale…
– Więc go
poszukaj.
Lana
gwałtownie zaczerpnęła tchu.
– Co…?
– Słyszałaś
– uciął ze spokojem, w którym jednak nie było niczego naturalnego. Słowa
przychodziły mu łatwo, ale brzmiały jak wyuczona na pamięć formułka, którą należało
wypowiedzieć, skoro tego wymagała sytuacja.
– Cass, na
żywot mrocznej matki wampirów…
Szarpnięciem
oswobodził się z jej uścisku. Cofnął się o krok, omal nie potykając o własne
nogi. W następnej sekundzie – nie czekając aż Lana znów zacznie mówić i protestować
– w końcu znalazł w sobie dość siły, by się zdematerializować.
Kolana
ugięły się po nim, ledwo znów poczuł pod stopami stabilny grunt. Na uliczce
panowała niemalże całkowita ciemność, ale to nie zrobiło nim żadnego wrażenia.
Nawet nie zarejestrował momentu, w którym osunął się na ziemię, zamierając
na bruku. Oddychał szybko i płytko, zupełnie jak po przebiegnięciu
maratonu. Ułożył dłonie na udach i nieznacznie nachylił do przodu, bezmyślnie
spoglądając w pustkę.
Tutaj nie
padało – nie widział śniegu, gruzu czy pyłu, czegokolwiek, co mogłoby wzbudzić w nim
wątpliwości. Klęczał na ziemi, świadom wyłącznie napierającej ze wszystkich stron
ciszy. Jedynie mimochodem pomyślał, że być może zbierało się na deszcz, skoro
niebo przysłaniała ciężka warstwa chmur. Kiedy dla pewności uniósł głowę,
przekonał się, że w ciemnościach dało się wypatrzeć wyłącznie cienki sierp
księżyca, prawie jak tej pierwszej nocy po powrocie Eveline do Haven. Teraz ten
moment wydawał się równie odległy, co i wszystko inne.
Spokój
wcale nie przyniósł mu ukojenia. Cisza dobijała, zbyt ciężka i ostateczna.
To był jeden z tych wieczorów, w których Castiel marzył tylko o jednym:
tym, żeby ostatecznie się wyłączyć i skupić na tej najbardziej
prymitywnej, w pełni drapieżnej cząstce. Pragnął zabijać. Chciał znaleźć
demona, człowieka… Kogokolwiek, w kogo piersi mógłby zagłębić dłoń aż po
ramię. Pragnął poczuć lepką krew na dłoniach i to, w jaki sposób
potrafiło trzepotać się serce na chwilę przed zmiażdżeniem. Pragnął tego wszystkiego
na raz, choć zarazem doskonale wiedział, że ukojenie byłoby tylko chwilowe.
Odetchnął
chrapliwie po raz ostatni, próbując zapanować nad drżeniem rąk. Miał wrażenie,
że wciąż pokrywał je pył – delikatny, drobny, tak kruchy jak ona. Zacisnął
palce, obojętny na to, że był na dobrej drodze do tego, by pogruchotać sobie
kości. Kiedy z trudem poluzował uścisk, choć nieznacznie rozluźniając
mięśnie, poczuł znajome mrowienie, zwykle towarzyszące leczącemu się powoli
ciału. Więc jednak. Był przyzwyczajony do bólu, ten zresztą okazał się niczym w porównaniu
do tego, co powoli pochłaniało jego umysł. Drzwi się otwierały i to pomimo
tego, że tak bardzo pragnął, by pozostały zamknięte.
– Czemu…? –
rzucił bezgłośnie w pustkę. Początkowo bezgłośnie poruszył wargami, nim gniew
ostatecznie przejął nad nim kontrolę. Poderwał się na równe nogi, prostując
niczym struna i bezmyślnie spoglądając w pustkę przed sobą. – Kurwa,
czemu?!
Nerwowym
gestem przeczesał włosy palcami. Musiał się uspokoić, ale to okazało się
niemożliwe. Już od dłuższego czasu balansował na krawędzi, coraz bliższy temu,
żeby jednak ostatecznie osunąć się w coś, czego nie potrafił nazwać. W zasadzie
sam nie był pewien, co by mu bardziej odpowiadało – gniew czy może całkowita
pustka, do której wracał od czasu do czasu.
Musiał coś
zrobić. Musiał zająć czymś ręce i umysł, ale…
Ruch w ciemnościach
wyrwał go z zamyślenia. Do Castiela dopiero z opóźnieniem dotarło, że
nie był sam. Zorientował się, że intruz znajdował się o wiele bliżej,
aniżeli powinien. Gdyby zachował czujność, nigdy nie pozwoliłby komukolwiek
zabrnąć tak daleko. W normalnym wypadku zorientowałby się na długo przed
tym, jak ktokolwiek zdołałby dojść do uliczki, w której się zatrzymał.
Miałby dość czasu na podjęcie decyzji o wycofaniu się albo walce, jak nic z naciskiem
na to drugie. Nawet potencjalna ofiara wydawała się lepszą alternatywą niż
dalsze trwanie w ciszy.
Sięgnął pod
poły kurtki, w duchu klnąc na czym świat stoi. Jego palce zacisnęły się wokół
noża, który z wprawą wysupłał zza paska spodni. Tylko tyle zdecydował się zabrać
ze sobą, nie chcąc prowokować Drake’a, a tym bardziej Leliela. Kiedy bratało
się z wrogami, zasady ulegały zmianie, nawet jeśli rozsądek wciąż sugerował
mu zachowanie ostrożności.
Mimochodem
pomyślał, że tym razem szło mu to marnie, skoro pozwolił podejść się jak
dziecko. Zanim się obejrzał, intruz znalazł się zaledwie kilka metrów od niego.
W ciemnościach dostrzegł wyłącznie smukłą sylwetkę, skrytą pomiędzy
cieniami. Jakby tego było mało, uszu Castiela dobiegło wyraźne, przyśpieszone
bicie serca, a kły wydłużyły się w odpowiedzi na zapach krążącej w żyłach
krwi.
Mocniej
zacisnął palce na nożu. Błyskawicznie nachylił się do przodu, gotowy do ataku, a potem…
– Wolałabym,
żebyś został tam, gdzie jesteś teraz – rozbrzmiał w ciemnościach surowy,
kobiecy głos.
W następnej
sekundzie wszystko potoczyło się błyskawicznie. Miał wrażenie, że jakaś
niewidzialna dłoń wykręciła mu rękę, wytrącając nóż. Usłyszał, że broń z brzdękiem
upadła na bruk, znikając w ciemnościach. Zaklął, nie kryjąc zaskoczenia,
nim jednak zdecydował, czy powinien spróbować odszukać broń, czy może od razu
przetrącić intruzowi kark, znów wylądował na ziemi.
Poczuł się
tak, jakby ktoś kopnął go z całej siły w żołądek. Osunął się na
kolana, walcząc o oddech i próbując odzyskać kontrolę nad ciałem.
Wystarczyła sekunda, by przez jego ciało przetoczyła się fala bólu. Przycisnął
dłoń do piersi, dokładnie do miejsca, w którym znajdowało się serce.
Niemalże czuł zaciskające się na nim dłonie – delikatne, ale pewne, jak nic
zdolne do tego, by bez wahania pozbawić go życia.
Wszystko
ustało równie nagle, co się zaczęło. Wciąż klęczał na ziemi, spazmatycznie
chwytając powietrze i próbując zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Ten
zapach i głos, ta kobieta…
– Przeżyłam
w tym mieście za długo, by dać się zabić dziecku nocy, Castielu – podjęła
ze spokojem przybyszka, przesuwając się naprzód. – Ta noc zresztą jest tak
pełna bólu i gniewu, że musiałam sprawdzić, co się stało. Porozmawiajmy,
hm? – zaproponowała takim tonem, jakby właśnie prowadzili towarzyskie spotkanie
przy herbacie.
Uniósł
głowę, by spojrzeć wprost w oczy kobiety – stalowoszare i, co uświadomił
sobie z opóźnieniem, znajome. W następnej sekundzie bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia wybuchł śmiechem. Nie sądził, że będzie do tego
zdolny, a jednak to okazało się jedynym, na co było go stać. Klęczał i śmiał
się, wyraźniej niż wcześniej czując, że jednak dotarł do granicy – i że
tuż za nią czekało na niego wyłącznie szaleństwo. Na swój sposób wydało mu się
to kuszącą perspektywą.
Kobieta
nawet nie drgnęła. Stała w bezpiecznej odległości, krzyżując ramiona na
piersiach. Kiedy otrząsnął się na tyle, by móc się jej przyjrzeć, dostrzegł
kaskady srebrzystych włosów, miękko opadających na ramiona. Jak na swój wiek
trzymała się aż nazbyt dobrze, ale to nie wydało się Castielowi ani trochę
zaskakujące. Trudno było wątpić w kogoś, kto z taką łatwością powalił
wampira.
– Pamiętam
cię – stwierdził, nie przestając się uśmiechać. – Mogłem się zorientować…
– I ja
pamiętam dwa wampiry, które wystawały pod moim domem, kiedy gościłam u siebie
Eveline – odparła ze spokojem kobieta. Wtedy też Castiel przypomniał sobie jej
imię.
– Danielle,
prawda?
Kobieta
zmrużyła oczy. Było coś przenikliwego w spojrzeniu tych stalowoszarych
tęczówek.
– Wybaczę
ci przejście na „ty” tylko dlatego, że lubię twojego brata. – Zamilkła i zawahała
się na moment. – Jeśli już się uspokoiłeś, pozwolę ci wstać. Tylko nie rób niczego
głupiego – podjęła, a Castiel z zaskoczeniem przekonał się, że w jej
głosie pobrzmiewała groźba.
Zacisnął
zęby. Uderzyła w niego absurdalność tej sytuacji – to, że właśnie dał się
upokorzyć śmiertelniczce, nieważne jak uzdolnionej. To nie tak, że słyszał o niej
po raz pierwszy. Trudno było mieszkać w Haven i choćby przypadkiem
nie zorientować się, że w mieście przebywał ktoś taki jak ona. Był pewien,
że przez różne historie kilkukrotnie przewinął się opis kogoś takiego jak
Danielle, choć nie zawsze nazywano ją po imieniu. W efekcie sam nie był
pewien, co o niej myśleć. Wiedział za to, że na myśl przychodziło mu tylko
jedno określenie.
– Wieki nie
miałem do czynienia z wiedźmą – wypalił, licząc się z tym, że gdyby
zechciała, mogłaby go jeszcze trochę podręczyć.
Dźwignął
się na nogi, w obronnym geście napinając mięśnie. Tym razem spróbował się
skupić, podświadomie szykując na mentalny atak.
O dziwo
kobieta jedynie parsknęła śmiechem.
– To wcale
nie takie obraźliwe stwierdzenie. Przeciwnie. Pozwól, że uznam, że właśnie
skomplementowałeś moją wiedzę. – Na chwilę zamilkła, być może oczekując
odpowiedzi. Castiel z uporem milczał, czekając na rozwój sytuacji. – Uznaj
mnie za kogoś, o niecodziennym dziedzictwie, to wszystko. I nie
obawiaj bardziej niż musisz – dodała, a wampir zesztywniał. Ostatnim,
czego chciał, było to, żeby ta kobieta sugerowała mu odczuwanie lęku. –
Straciłam okazję na to, żeby cię skrzywdzić.
Nie
uwierzył jej. Wciąż obserwował ją czujnie, starając się trzymać nerwy na wodzy.
Tym razem odcięcie się od emocji przyszło mi prosto, podyktowane instynktem. Ta
kobieta mogła okazać się niebezpieczna – tyle wystarczyło, by pozwolić mu zachować
jasność umysłu. Wolał nie sprawdzać, jak daleko potrafiła się posunąć.
Podejrzewał, że igrała z jego myślami, wykorzystując chwilę słabości, ale i tego
nie mógł być pewny. Lekceważenie wroga nigdy nie było dobrym pomysłem.
Wciąż czuł
się dziwnie, bezskutecznie próbując ukryć to, że chwiał się na nogach. Czuł, że
drżą mu dłonie, więc wsunął je do kieszeni, mając nadzieję, że Danielle nie
uzna, że szukał drugiego noża. Coś w spojrzeniu, którym go obdarowała,
sprawiło, że poczuł się tak, jakby czytała z niego niczym z otwartej
księgi. To uczucie było dziwne i na swój sposób niepokojące, tak jak i fakt,
że w żaden sposób nie skomentowała targających nim emocji.
–
Wylądowałeś w pobliżu mojego antykwariatu. Nie wiem czy świadomie, ale faktem
jest, że wyczułam twoją obecność – podjęła po dłuższej chwili wahania Danielle.
W jakimś
stopniu jej głos przyniósł mu ulgę. Castiel z zaskoczeniem przekonał się,
że wolał nawet to, niż dalsze trwanie w ciszy. Uciekł od Lany, ale to było
coś innego. Ta kobieta go nie znała – był tego pewien pomimo tego, że zwracała się
do niego po imieniu. Jakby nie patrzeć sam również wiedział, w jaki sposób
się do niej zwracać.
Zacisnął
usta, porażony niespójnością własnych myśli. Może wciąż mieszała mu w głowie,
ale czy to było ważne? Liczyło się, że w jego oczach pozostawała
neutralna. Przebywanie z nią okazało się prostsze niż znoszenie
wymuszonego współczucia Lany czy kogokolwiek innego. Przy niej mógł nie myśleć,
choćby tylko dlatego, że skupiał się na zachowaniu czujności. O więcej nie
śmiał prosić.
– Mam
uznać, że naruszyłem cudzy teren? – rzucił bez większego zainteresowania. – Nie
zamierzam przepraszać, jeśli o to chodzi. Poznałaś mojego brata. Jak go
znam, wspomniał, że nie jestem aż taki uległy.
Danielle
potrząsnęła głową.
– Nie to
miałam na myli.
– Więc
czego chcesz? – ponaglił, nie kryjąc zniecierpliwienia.
– Wydawało
mi się, że już ci to wyjaśniłam – zauważyła przytomnie. – Wyczułam, że w pobliżu
jest ktoś, kto potrzebuje pomocy. Nazwijmy to… kobiecą intuicją.
– Chyba
żartujesz.
Puściła
jego słowa mimo uszu. Nie miał pewności czy jego postawa sprawiała, że zaczynał
ją podziwiać, czy może uważał za głupią. Oba, stwierdził w końcu, choć
to wciąż nie czyniło sytuacji choćby trochę mniej absurdalnej.
– Jesteś
zmęczony. Oboje zdajemy sobie z tego sprawę. – Danielle zawahała się na
moment. Znów skrzyżowała ramiona na piersiach. Nieznacznie przekrzywiła głowę,
pozwalając, by srebrne włosy przysłoniły część jej pomarszczonej twarzy. – Nie
będę zdawała więcej pytań niż muszę. Tym bardziej nie zamierzam oceniać, ale…
są rzeczy, które chcę zrozumieć, a ty możesz udzielić mi odpowiedzi.
– Nie widzę
powodu, żeby o czymkolwiek z tobą rozmawiać.
Nie
wydawała się zaskoczona taką odpowiedzią. Nawet gniewna nuta, która wkradła się
do jego tonu, nie zrobiła na niej wrażenia. Miał wrażenie, że patrzyła na niego
w pobłażliwy sposób, niczym cierpliwa babcia na wyjątkowo niesforne
wnuczę.
– Gdyby tak
było, już dawno byś się dematerializował. Nie powstrzymywałabym cię – odparła z przekonaniem.
Zastygł w bezruchu,
przez moment wciąż czując się tak, jakby go uderzyła. Miał ochotę
demonstracyjnie zrobić to, co mu sugerowała – zniknąć i uciąć tę dyskusję.
Mógł to zrobić, choć zachowanie trzeźwości umysłu kosztowało go coraz więcej
wysiłku. Całą energię wkładał w to, by drzwi – te cholerne, przykuwające
uwagę drzwi – pozostały zamknięte. Samotność zdecydowanie nie miała mu w tym
pomóc.
Nie ruszył
się z miejsca. Tkwił w jednym punkcie, gniewnie spoglądając na kobietę,
która z taką łatwością sprawiła, że czuł się bardziej bezbronny niż wtedy,
gdy powaliła go na ziemię. Coś w jej obecności oszołomiło go równie mocno,
co i zachowanie Eveline, kiedy ta…
Ale o tym
też nie chciał myśleć.
– Więc jak?
– podjęła cicho Danielle. – Oferuję ci trochę spokoju i miejsce, w którym
nikt cię nie znajdzie. Tego potrzebujesz, prawda?
– Skąd pomysł,
że nie mam takiego miejsca? – mruknął bez większego zainteresowania.
Kobieta
nawet nie zawahała się przed odpowiedzią.
– Jesteś
tutaj.
Wraz z tymi
słowami odwróciła się na pięcie, jak gdyby nigdy nic zwracając do Castiela
plecami. Nie wyglądała na zaniepokojoną tym, że nagle tuż za nią znalazł się
wampir. Jakby tego było mało, coś w jej odpowiedzi wytrąciło
nieśmiertelnego z równowagi, wydając się sugerować więcej niż mógłby
podejrzewać. Nie miał pojęcia, co kryło się za tym stwierdzeniem, ale to nie
miało znaczenia. Liczyło się, że kolejny raz z całą mocą poczuł, że nie ma
ochoty zadzierać z Danielle.
Chwilę
trwał w bezruchu, obserwując ją, kiedy odchodziła. Nie zatrzymała się, nie
obejrzała, ani w żaden sposób nie zasugerowała, że wciąż oczekuje jego
towarzystwa. Uświadomił sobie, że gdyby tylko zechciał, mógłby się ewakuować –
tak po prostu, jak przez całą tę rozmowę, co zresztą sama mu wytknęła. Do
niczego go nie zmuszała.
Tak
naprawdę wcale nie zmuszała.
Chwilę jeszcze
tkwił w bezruchu, spoglądając w ślad za kobietą i z trudem
łapiąc oddech. Dopiero po kilku kolejnych sekundach instynktownie ruszył za
nią.
Jak to się mówi: pierwsze koty za płoty. Na razie trudno powiedzieć mi cokolwiek o tym rozdziale. Wiem jedynie, że pisał się sam i całkiem mi się podoba. Ewentualnie to wpływ dwóch nocy w lesie pod namiotem, ale nie wnikajmy.
Dziękuję za obecność. Dla RudejZalewy, która cierpliwie czekała. Mam nadzieję, że było warto. ;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz