9/01/2020

☾ Rozdział II

Lana

Chciała zaprotestować. Otworzyła usta, ale Castiela już nie było.

– Niech to szlag! – wyrwało jej się.

Niespokojnie powiodła wzrokiem dookoła. Jakaś jej cząstka wciąż nie dowierzała, nie będąc w stanie przyjąć do wiadomości tego, co podsuwały zmysły. Nawet zwykle niezawodna intuicja okazała się dodatkowym obciążeniem, w tamtej chwili pozwalając Lanie wysnuć tylko jeden wniosek: wszystko było nie tak.

Nie potrzebowała nadnaturalnych zdolności, by dojść do takich wniosków.

Raz jeszcze spojrzała w miejsce, w którym dopiero co stał Castiel. W powietrzu wciąż unosiły się drobinki pyłu, choć ten w większości zdążył opaść na posadzkę. Lana powolnym, ludzkim krokiem ruszyła przed siebie, ostrożnie stawiając kolejne kroki. Co prawda nie sądziła, by podłoga (albo raczej to, co z niej zostało) mogła zarwać się jeszcze bardziej, ale wolała tego nie sprawdzać. Jakoś nie wątpiła, że Drake mógł pochwalić się całkiem pokaźną piwnicą.

Odrzuciła od siebie tę myśl. Przyszło jej to z łatwością, całkowicie naturalnie – tak jak i oddychanie, choć to już od dawna stanowiło kwestię drugorzędną. Później mogła poszukać chwili na to, by zacząć kląć na czym świat stoi. To był jeden z tych momentów, w których musiała skupić się na tym, co najważniejsze – od znalezienia Marco zaczynając.

Wolała nie zastanawiać się, po czym stąpała, kiedy niepewnie ruszyła ku miejsca, w którym wcześniej znajdowały się schody. Przez krótką chwilę miała ochotę skorzystać z telepatii w nadziei, że Marco i Liam sami dadzą jej znać, gdzie powinna ich szukać, ale ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu. Stąpając pośród gruzów, świadoma wyłącznie pełnej napięcia ciszy, Lana nie chciała sprawdzać, co mogło jej odpowiedzieć.

Z trudem powstrzymywała się od drżenia. W normalnym wypadku zrzuciłaby to na szok i zmęczenie, ale zbyt dobrze wiedziała, że w grę wchodziło coś zupełnie innego. W powietrzu wyczuwała coś, czego wolałaby nie dostrzec. Dobrze znała to uczucie – przenikliwe niczym chłód, którego nie miała prawa poczuć. Jakby tego było mało, potrafiła je nazwać, ale choć wcześniej wielokrotnie przechodziła wobec tego słowa obojętnie, w tamtej chwili nie od razu pozwoliła, żeby wypełniło jej umysł.

Śmierć.

Wyczuwała śmierć.

Potrząsnęła głową. Przed oczami wciąż miała obraz Kateriny, która tak po prostu się rozpadła. W myślach Lany dochodziło do tego raz za razem, zupełnie jakby utknęła w jakiejś niekończącej się pętli. Jeden, jedyny kadr z filmu – odtwarzany znów i znów, aż zaczynała mieć go dość. Pod każdym względem wydawał się niewłaściwy i co najmniej niedorzeczny, a jednak…

Coś ty zrobiła…? Co ty jej zrobiłeś, poprawiła się w myślach. Czuła nieprzyjemny ucisk w żołądku, intensywniejszy z każdą minioną sekundą.

Czegokolwiek nie mówiłyby ludzkie podania, wampiry nie umierały w taki sposób. Najmłodsi płonęli w świetle dnia albo umierali od kołka wymierzonego w serce, ale mimo wszystko zabicie istoty nieśmiertelnej nie było aż takie proste. Wiedziała o tym doskonale, mimowolnie pocierając pierś i wciąż czując nieprzyjemne ukłucie w miejscu, w którym nie tak dawno tkwił kawałek drewna. Gdyby opowieści z horrorów miały rację bytu, umarłaby już dawno temu. Oczywiście srebro załatwiłoby sprawę, błyskawicznie zatruwając organizm i utrudniając gojenie się ran, ale nawet wtedy wampir nie przemieniłby się w pył.

Nie tak po prostu.

Zacisnęła dłonie w pięści, przez krótką chwilę mając ochotę uderzyć w pierwszą rzecz, którą napotkałaby na swojej drodze. Niech to szlag! Katerina zbłądziła i to bardziej niż mogliby przypuszczać. Teraz zaś już jej nie było, choć Lana wciąż nie potrafiła w pełni w to uwierzyć. Myśl o tym, że szczątki wampirzycy mieszały się z pyłem, wciąż wydawała się zbyt abstrakcyjna.

Nadmiar bodźców raz po raz atakował wyostrzone zmysły. Większość z nich wydawała się przytłumiona i odległa, jakby Lanę otaczała jakaś niewidzialna bariera, ale nawet to nie pozwalało jej w pełni ich zignorować. Obecność demonów okazała się aż nadto wyraźna, choć wampirzyca czuła, że te już nie znajdowały się w pobliżu. W powietrzu wisiało coś złego, ale przypominało to bardziej aurę niż faktyczne zagrożenie. W to przynajmniej próbowała wierzyć Lana, nie chcąc nawet brać pod uwagę tego, że jednak miałaby walczyć.

Castielu, na litość naszej niemiłosiernej matki, zabiję cię.

Tyle że tak naprawdę nie miała do niego pretensji o to, że ją zostawił. Rozliczanie go z tego akurat teraz wydawało się okrutne.

Coś zachrzęściło pod jej butami. Skrzywiła się, wymownie spoglądając na odłamki, które niegdyś mogły być dosłownie wszystkim – od okna, aż po porcelanową zastawę. Z pięknej rezydencji nie zostało nic, choć wciąż nie była pewna, co się wydarzyło. Pamiętała wybuch, ale to nie wyjaśniało najważniejszego. Dlaczego ktokolwiek miałby niszczyć dom? Drake nie pozwoliłby sobie na coś podobnego i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Mogła tylko zgadywać, co tak naprawdę poszło nie tak, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.

Nigdzie nie widziała choćby śladu czyjejkolwiek bytności. Wrażenie było takie, jakby w ułamku sekundy znalazła się w jakimś post apokaliptycznym świecie, otoczona pustka i nienaturalną wręcz ciszą. Nasłuchiwała, ale nic nie wskazywało na to, by po ucieczce Castiela w pobliżu został ktoś jeszcze. I choć ta myśl na swój sposób wydała jej się kojąca – to, że być może Marco odnalazł Eveline i po prostu ją zabrał – Lana dobrze wiedziała, że takie rozwiązanie nie wchodziło w grę. Przynajmniej on jeden by jej nie zostawił.

W tym wypadku spokój zaniepokoił ją bardziej niż cokolwiek innego.

Czuła się dziwnie, krążąc pośród gruzów. Spoglądała na mieszające się ze sobą, trudne do zidentyfikowania odłamki, nie będąc w stanie utożsamić ich z żadną z rzeczy, które widywała w przeszłości. Nawet gdy dotarła do wciąż jeszcze utrzymujących się resztek domu, wcale nie poczuła się lepiej. Patrzyła, ale z równym powodzeniem mogłaby spoglądać w pustkę. To miejsce nie miało już żadnej wartości, choć niegdyś znała je doskonale.

Nie była pewna, jak długo błądziła, starając się znaleźć przejście między zalegającymi na ziemi stertami. Miała wrażenie, że resztki w każdej chwili mogły zwalić jej się na głowę, ale ta perspektywa ani trochę wampirzycy nie zaniepokoiła. Wbrew wszystkiemu wiedziała, gdzie iść. Z coraz większą pewnością stawiała kolejne kroki, działając jak automat i w pełni zdając się na instynkt. Wyłącznie dzięki temu bez większych przeszkód dotarła do miejsca, które niegdyś musiało stanowić drugi kraniec rezydencji, przeciwny do tego, którym wraz z Marco dostała się do budynku.

W twarz uderzył ją ciepły podmuch. Skrzywiła się, momentalnie zatrzymując i z obawą spoglądając na wciąż tlący się ogień. Rozprzestrzeniał się powoli, ostrożnie niczym polujące zwierzę, ale Lana dobrze wiedziała, że to zaledwie kwestia czasu. Część płomieni dogadała, ale inne trzymały się wystarczająco pewnie, by wampirzyca nabrała pewności, że pożar będzie nieunikniony. Z łatwością mogła sobie wyobrazić, jak szalejące płomienie rozbestwiają się i pochłaniają wszystko, co tylko znajdzie się na ich drodze. Musiała stąd uciekać, zanim sytuacja wymknęłaby się spod kontroli. Sęk w tym, że to wcale nie było takie proste. Może gdyby zdołała wykrzesać z siebie równie wiele obojętności, co i Castiel…

Zawahała się. Co teraz? Przeszła przez całą długość domu, ale co jej to dawało? W gruncie rzeczy nie zmieniło się nic, choć kiedy się nad tym zastanowiła, doszła do wniosku, że gruzy wyglądały tutaj gorzej. Epicentrum wybuchu? To również niczego nie tłumaczyło, ale zarazem pozostawało jedynym tropem, którym dysponowała. Ktoś albo coś doprowadziło do takiego stanu. Jakby tego było mało, im dłużej się nad tym zastanawiała, tym pewniejsza wniosków była. Nagle nabrała przekonania, że sprawy wcale nie musiały ograniczać się wyłącznie do planów demonów. Jeśli wmieszał się ktoś trzeci, mogli mieć kłopoty.

Tylko kto byłby na tyle szalony, by wysadzić cały dom…?

Przykucnęła, trzymając się w bezpiecznej odległości od ognia. Przesunęła dłonią po ziemi, rozgarniając pokrywające ją odłamki w nadziei na znalezienie czegoś, co w cudowny sposób przyniosłoby jej odpowiedzi na kolejne pytania. Co prawda nic podobnego nie miało miejsca, ale to wydało się Lanie najmniej istotne. Wiedziała.

Gdy tuż za sobą usłyszała kroki – ciężkie i zbyt niezgrabne, by mogły należeć do nieśmiertelnego – była już pewna.

Nawet nie drgnęła, kiedy tuż za plecami usłyszała charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej broni. Przełknęła z trudem, czując jak jej kły samoistnie wydłużają się w odpowiedzi na zapach ludzkiej krwi. Wciąż była słaba po tym, jak Aurora potraktowała ją kołkiem, ale nie mogła pozwolić sobie na okazanie głodu. Nie wątpiła, że stojący tuż za nią mężczyzna bez wahania by ją zastrzelił, nieważne jak niehonorowe wydawało się zachodzenie przeciwnika w ten sposób.

– Odwróć się, ale powoli – zażądał intruz. – Tak, są srebrne.

Parsknęła, nie mogąc się powstrzymać. Właśnie tego się spodziewała. Pod jednym względem musiała oddać temu mężczyźnie sprawiedliwość: był cholernie dobry w tym, co robił.

I przypominał dziadka. Zdecydowanie.

Coś przewróciło się Lanie w żołądku na tę myśl. Pośpiesznie odsunęła ją od siebie, próbując wziąć się w garść. Zważając na każdy ruch z wolna uniosła dłonie, po czym – próbując sprawiać przy tym wrażenie w pełni rozluźnionej – odważyła się stanąć oko w oko z przybyszem.

– Dobry wieczór, Jonathanie – rzuciła zaczepnym tonem.

Byłaby naiwna, gdyby wierzyła, że się uśmiechnie. Nie spodziewała się niczego innego prócz obojętnego spojrzenia i gniewnie zmrużonych oczu. Stojący przed nią mężczyzna był potężny, o wiele większy niż zapamiętała. Miał posturę drwala; szerokie barki, napięte ramiona i pokaźnych rozmiarów dłonie, którymi pewnie dzierżył broń. Lana nawet nie drgnęła, kiedy wymierzył lufą wprost w jej czoło, niemalże przyciskając metal do skóry. Mimo wszystko spojrzała na niego wyzywająco, dobrze wiedząc, że gdyby miał ochotę ją zabić, zrobiłby to w chwili, w której tylko ja zauważył.

Kąciki ust mężczyzny drgnęły, ale się nie uśmiechnął. Spoglądali na siebie w ciszy, na swój sposób wyzywająco, choć już na pierwszy rzut oka było widać, kto miał przewagę. A niech cię!, pomyślała z rozdrażnieniem. Właśnie tego potrzebowała w całym tym szaleństwie.

– Więc – zaczęła jak gdyby nigdy nic. Mówiła swobodnie, zupełnie jakby dyskutowali przy filiżance herbaty, nie zaś w miejscu, które wyglądało jak pobojowisko. – Czego tu szukacie, hm? Bo oczywiście nie jesteś sam.

Tego jednego była pewna. Co prawda dezorientacja i gryzący dym sprawiły, że zmysły zaczynały odmawiać jej posłuszeństwa, ale to nie miało znaczenia. Ci ludzie nie byli głupi. Łowcy działali od wieków, z pokolenia na pokolenie radzili sobie coraz lepiej, nawet jeśli wciąż daleko im było do stania się prawdziwym zagrożeniem. Lana jednak rozumiała to, co najważniejsze: nigdy nie należało ich ignorować.

Ta zasada obowiązywała zwłaszcza w przypadku Jonathana „Johna” O’Briana.

Taki jak dziadek… Albo gorszy, pomyślała i nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa. Z trudem powstrzymała się, by znieść spojrzenie jego oczu – bursztynowych, o zaskakująco ciepłym odcieniu.

– I tak bym ci nie powiedział – stwierdził John. – W tej chwili to ja mam pytania. Lepiej dla ciebie, żebyś odpowiadała szczerze.

– W ten sposób ciężko o nawiązanie współpracy – mruknęła, wznosząc oczy ku górze.

Ignorowanie wycelowanej w środek jej czoła lufy okazało się o wiele trudniejsze, niż mogłaby sobie tego życzyć. To, że nagle poczuła się obserwowana, jedynie pogorszyło sytuację. Była pewna, że przynajmniej jeden z łowców czaił się tuż za jej plecami, ale nie mogła odwrócić się, żeby to sprawdzić. Nie, jeśli chciała pozostać w jednym kawałku.

Zwiesiła dłonie wzdłuż ciała, nie kryjąc rezygnacji. Nawet gdyby zdołała sięgnąć pod kurtkę, kołek czy nóż okazałyby się niewystarczające. Z wampirzą prędkością czy też nie, najpewniej trafiliby ją, nim zdążyłaby dobrze wycelować.

Chyba że…

– Nie chcesz wystawiać moich nerwów na próbę, panno Rosser.

Serce zabiło jej szybciej. Więc ją rozpoznał. Był dzieckiem, kiedy widzieli się po raz ostatni; co prawda wystarczająco dojrzałym, by zapamiętać szczegóły, ale i tak ją zaskoczył. Jak wiele pamiętał? Zawahała się, nagle czując jeszcze bardziej nieswojo niż wcześniej.

– Skoro wiesz, kim jestem…

– Dla mnie to nie ma znaczenia – przerwał obojętnym tonem. – Chcę, żebyś odpowiedziała na moje pytanie. Uwierz mi na słowo, że nie jestem cierpliwą osobą.

Mogła tylko zgadywać, czy mówił poważnie. Czy ten dzieciak, który całe lata wcześniej towarzyszył dziadkowi, kiedy ona…?

– Nie powinno się w ten sposób traktować kobiety.

Poczuła jak uchodzi z niej całe napięcie. Głos Marco zabrzmiał równie uprzejmie, co i zazwyczaj, choć Lana momentalnie wyczuła w nim zmęczenie. Bez zastanowienia odwróciła się, nie dbając o to, co mógłby zrobić John. Kątem oka zauważyła, że ten również się przemieścił, zamiast w nią, celując bronią wprost w zmierzającego w ich stronę wampira.

Marco się nie zawahał. Wyglądał marnie, blady i ze zmierzwionymi włosami. Zauważyła krew na jego ubraniu, chociaż rany zdążyły się już zasklepić. Uderzyło ją to, że był sam, ale nie miała czasu, by próbować to skomentować.

– Lano – polecił, jednoznacznym gestem wyciągając dłoń w jej stronę.

Rzadko wydawał polecenia, ale nie zawahała się przed usłuchaniem. Zdematerializowała się, by pojawić się tuż u jego boku. Nie zaprotestowała, kiedy ujął ją pod łokieć, zdecydowanym ruchem przyciągając do siebie. Było coś dziwnego w sposobie, w jaki ją trzymał – na swój sposób opiekuńczego, chociaż wyczuła w tym coś więcej. Przez krótką chwilę sama nie była pewna czy chciał ją chronić, czy może nieświadomie sam tego oczekiwał. Ta myśl wydała jej się dziwna: to, że Marco mógłby potrzebować jej pomocy, żeby ustać na nogach, a jednak… zarazem okazała się zadziwiająco prawdopodobna.

Zacisnęła usta. Miała dziesiątki pytań, ale nie zadała żadnego z nich. To był zły moment i oboje zdawali sobie z tego sprawę.

John w ciszy obserwował każdy ich ruch. Wciąż mierzył bronią w Marco, ale nic nie wskazywało na to, by zamierzał pociągnąć za spust. Na razie, poprawiła się w myślach, spięta i gotowa do walki. Nie miała ochoty użerać się z ludźmi, ale gdyby sytuacja tego wymagała, decyzja byłaby prosta.

Przez chwilę trwali w ciszy, ona wciąż wtulona w bok Marco. Spojrzała na wampira z obawą, pośpiesznie próbując ocenić, w jakim był stanie. Nigdzie nie widziała Eveline, co jedynie bardziej ją zaniepokoiło. Miała złe przeczucia, a skoro Salvador pojawił się tutaj…

Gdzie jest Castiel?, rozbrzmiało w jej głowie.

Tylko tyle. Nie zapytało Eve, ale nie skomentowała tego nawet słowem. Gdyby tu była, wiedziałby o tym.

Zwiał.

Marco ledwo zauważalnie skinął głową. Lana zacisnęła usta, przez krótką chwilę mając ochotę nim potrząsnąć.

Oczywiście, że tak. Jasne, że martwił się o brata nawet po tym, co ten zrobił. Tak naprawdę niczego innego się nie spodziewała, choć i tak doprowadzał ją tym zachowaniem do szału. Ta jego niewinność pozostawała dla niej pod każdym względem zadziwiająca – i to najdelikatniej rzecz ujmując.

– Przejdźmy do rzeczy, w porządku? – podjął jak gdyby nigdy nic Marco. Wpatrywał się wprost w Johna, zachowując się przy tym tak, jakby nie dostrzegał wycelowanej w niego broni. – Nie chcemy kłopotów.

Mężczyzna prychnął, choć bynajmniej nie sprawiał wrażenia rozbawionego.

– Oczywiście – zadrwił, wznosząc oczy ku górze. – I to powód, dla którego pojawiliście się w tym miejscu?

– Jakim miejscu? – warknęła Lana.

Otworzyła usta, gotowa dodać coś jeszcze, ale powstrzymało ją ostrzegawcze spojrzenie Marco.

– Nie polują na nas – stwierdził z przekonaniem wampir.

John nie potwierdził, ale przynajmniej w końcu opuścił broń. Zaskoczył ją tym, wrażenie to jednak trwało przez zaledwie krótką chwilę, póki nie dostrzegła kolejnej postaci, która w końcu zdecydowała się podejść bliżej. Łowców było więcej, co podejrzewała od samego początku, ale dopiero widząc kolejną dwójkę mężczyzn nabrała co do tego wątpliwości.

Cała trójka okazała się równie niepokojąca i dobrze zbudowana. Co więcej, wszyscy byli uzbrojeni. Wampirzyca uniosła brwi na widok kuszy, nawet z odległości dostrzegając dobrze zaostrzony, wycelowany w jej stronę bełt. Mogła się założyć, że gdzieś pod ręką mieli jakiś posrebrzany, ale wolała tego nie weryfikować.

– Co robimy? – zapytał jeden z przybyłych, krzepki, ale przynajmniej o głowę niższy od Johna.

Mężczyzna potrząsnął głową. Jego towarzysze nie opuścili broni, ale musiało być to na swój sposób umownym znakiem, bo Lana wyczuła, że atmosfera nieznacznie się rozluźniła.

– Rozmawiamy. Nie potrzeba nam kłopotów. – John wymownie spojrzał na Marco. – Ale dalej wam nie ufam. Że też akurat ty pojawiłeś się w tym miejscu, na dodatek bez obstawy.

– Nie jestem władcą, który chowa się za plecami innych – odparł lakonicznie wampir.

O dziwo, jego rozmówca wysilił się na cień uśmiechu.

– Mógłbym powiedzieć to samo.

– Ten wybuch to wasza robota? – wtrąciła zniecierpliwionym tonem Lana, mocniej wpijając place w ramię Marco. – C4 czy innej domowej roboty ustrojstwo? – drążyła, nie zamierzając tak po prostu odpuścić.

Wszystko zaczynało układać się w jedną całość, przynajmniej do pewnego stopnia. Nie sądziła, by którekolwiek z nich spodziewało się wejścia łowców. Tak naprawdę mogła tylko zgadywać, co przyciągnęło ich aż do tego domu, nie wspominając o tym, że nawet demony nie przygotowały się na taką ewentualność. Możliwe, że Leliel był ignorantem, tak jak i jemu podobni, a jednak… coś wciąż tutaj nie pasowało.

Albo było mu wszystko jedno, uświadomiła sobie i prawie natychmiast pożałowała tej myśli. Co stało się w tym domu i gdzie, do diabła, w takim razie podziewała się Eveline…?

– Jakbym miał ci powiedzieć – doszedł ją jakby z oddali głos Johna. Zamrugała, z opóźnieniem przenosząc wzrok na mężczyznę. Potrzebowała chwili, by pojąć, że wcale nie siedział w jej głowie, a tym bardziej nie reagował na myśli. – Zresztą to ja mam pytania. Zaczynając od tego, gdzie jest dziewczyna.

– Jakbym miała ci powiedzieć – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Lana.

Nie była w stanie zignorować ostrzegawczej nuty, która wkradła się do mentalnego głosu Marco. Zwłaszcza wtedy wyczuła, jak bardzo był zmęczony. Uderzył w nią jego niepokój i wtedy pojęła, że tak naprawdę nie wiedział niczego – nie o tym, co mogłoby stać się z Eveline. Nie znalazł jej. I choć to o niczym nie świadczyło, patrząc na chaos, który zapanował dookoła wraz z pojawieniem się łowców, jej również na myśl momentalnie przyszły wyłącznie najgorsze z możliwych scenariuszy.

Demony zniknęły. Mogła być z nimi.

Albo została pogrzebana żywcem.

Przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch. Zacisnęła usta, tłumiąc przekleństwo i tylko cudem powstrzymując się od ruszenia przed siebie. Miała ochotę zignorować zebranych i zacząć szukać. Tracili czas, podczas gdy…

– Obawiam się – oznajmił cicho Marco – że wszystko przepadło. Spóźniliśmy się. – Zawahał się na moment. – Jeśli szukacie dziedziczki Nightów, to wiedzcie, że już jej tu nie ma.

Było coś specyficznego w jego słowach. Lana zastygła w bezruchu, porażona drugim dnem, które pojęła po kilku kolejnych sekundach. Może tak naprawdę nie chciała zrozumieć, podświadomie odpychając od siebie myśl, która dla Marco pozostawała aż nazbyt oczywista.

Eveline mu się oddała, zresztą ze wzajemnością. Nie tylko fizycznie, ale również w ten najbardziej intymny dla wampirów sposób. Czasem odrobina wymienionej krwi wystarczyła, by stworzyć między kochankami więź – czasem subtelną, dopiero przybierająca na sile, ale to wystarczyło.

Wampiry wiedziały, kiedy ich wybranków spotykało coś złego.

Zacisnęła dłonie w pieści, po czym natychmiast rozprostowała palce. Uświadomiła sobie, że drży, ale to działo się gdzieś poza nią.

– Nie… – wyrwało jej się.

Marco pozostał niewzruszony. Stał tuż obok, całkowicie obojętny na to, co działo się wokół niego.

– Nie pomożemy wam bardziej – zwrócił się do Johna, a potem przeniósł wzrok na nią. – Chodźmy do domu, Lano.

No i jest, tak na dobry początek roku szkolnego. Osobiście mam to dawno za sobą, ale tym, którzy wracają do nauki, życzę powodzenia! :3 Do napisania, kochani.

3 komentarze:

  1. Nie spodziewałam się, że w to wszystko mogą zamieszani być jeszcze łowcy, choć to w zasadzie logiczne, że demony same nie wysadziłyby domu w powietrze. Pytanie, gdzie w takim razie podziali się wszyscy (łącznie z Eve).
    Biorąc pod uwagę szkody, ranna jest na pewno, dokładając do tego przeczucia Marco... cóż, może być nie ciekawie.
    A tak w ogóle, czyżby dziadek Lany był łowcą? To sprawia, że jeszcze bardziej chciałabym poznać jej przeszłość, bo robi się coraz bardziej intrygującą postacią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Lana porównuje Johna do jego dziadka, nie swojego. Długo żyje, to go znała. ;P I miłomi, że znów czymś zaskoczyłam. :D

      Usuń
    2. Och, to dużo wyjaśnia. Chyba powinnam zmienić soczewki na mocniejsze haha

      Usuń