Chciała zaprotestować.
Otworzyła usta, ale Castiela już nie było.
– Niech to
szlag! – wyrwało jej się.
Niespokojnie
powiodła wzrokiem dookoła. Jakaś jej cząstka wciąż nie dowierzała, nie będąc w stanie
przyjąć do wiadomości tego, co podsuwały zmysły. Nawet zwykle niezawodna
intuicja okazała się dodatkowym obciążeniem, w tamtej chwili pozwalając
Lanie wysnuć tylko jeden wniosek: wszystko było nie tak.
Nie
potrzebowała nadnaturalnych zdolności, by dojść do takich wniosków.
Raz jeszcze
spojrzała w miejsce, w którym dopiero co stał Castiel. W powietrzu
wciąż unosiły się drobinki pyłu, choć ten w większości zdążył opaść na
posadzkę. Lana powolnym, ludzkim krokiem ruszyła przed siebie, ostrożnie
stawiając kolejne kroki. Co prawda nie sądziła, by podłoga (albo raczej to, co z niej
zostało) mogła zarwać się jeszcze bardziej, ale wolała tego nie sprawdzać.
Jakoś nie wątpiła, że Drake mógł pochwalić się całkiem pokaźną piwnicą.
Odrzuciła
od siebie tę myśl. Przyszło jej to z łatwością, całkowicie naturalnie –
tak jak i oddychanie, choć to już od dawna stanowiło kwestię drugorzędną.
Później mogła poszukać chwili na to, by zacząć kląć na czym świat stoi. To był
jeden z tych momentów, w których musiała skupić się na tym, co
najważniejsze – od znalezienia Marco zaczynając.
Wolała nie
zastanawiać się, po czym stąpała, kiedy niepewnie ruszyła ku miejsca, w którym
wcześniej znajdowały się schody. Przez krótką chwilę miała ochotę skorzystać z telepatii
w nadziei, że Marco i Liam sami dadzą jej znać, gdzie powinna ich
szukać, ale ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu. Stąpając pośród
gruzów, świadoma wyłącznie pełnej napięcia ciszy, Lana nie chciała sprawdzać,
co mogło jej odpowiedzieć.
Z trudem
powstrzymywała się od drżenia. W normalnym wypadku zrzuciłaby to na szok i zmęczenie,
ale zbyt dobrze wiedziała, że w grę wchodziło coś zupełnie innego. W powietrzu
wyczuwała coś, czego wolałaby nie dostrzec. Dobrze znała to uczucie –
przenikliwe niczym chłód, którego nie miała prawa poczuć. Jakby tego było mało,
potrafiła je nazwać, ale choć wcześniej wielokrotnie przechodziła wobec tego
słowa obojętnie, w tamtej chwili nie od razu pozwoliła, żeby wypełniło jej
umysł.
Śmierć.
Wyczuwała
śmierć.
Potrząsnęła
głową. Przed oczami wciąż miała obraz Kateriny, która tak po prostu się
rozpadła. W myślach Lany dochodziło do tego raz za razem, zupełnie jakby
utknęła w jakiejś niekończącej się pętli. Jeden, jedyny kadr z filmu
– odtwarzany znów i znów, aż zaczynała mieć go dość. Pod każdym względem
wydawał się niewłaściwy i co najmniej niedorzeczny, a jednak…
Coś ty
zrobiła…? Co ty jej zrobiłeś, poprawiła się w myślach. Czuła
nieprzyjemny ucisk w żołądku, intensywniejszy z każdą minioną
sekundą.
Czegokolwiek
nie mówiłyby ludzkie podania, wampiry nie umierały w taki sposób.
Najmłodsi płonęli w świetle dnia albo umierali od kołka wymierzonego w serce,
ale mimo wszystko zabicie istoty nieśmiertelnej nie było aż takie proste.
Wiedziała o tym doskonale, mimowolnie pocierając pierś i wciąż czując
nieprzyjemne ukłucie w miejscu, w którym nie tak dawno tkwił kawałek
drewna. Gdyby opowieści z horrorów miały rację bytu, umarłaby już dawno
temu. Oczywiście srebro załatwiłoby sprawę, błyskawicznie zatruwając organizm i utrudniając
gojenie się ran, ale nawet wtedy wampir nie przemieniłby się w pył.
Nie tak po
prostu.
Zacisnęła
dłonie w pięści, przez krótką chwilę mając ochotę uderzyć w pierwszą
rzecz, którą napotkałaby na swojej drodze. Niech to szlag! Katerina
zbłądziła i to bardziej niż mogliby przypuszczać. Teraz zaś już jej nie
było, choć Lana wciąż nie potrafiła w pełni w to uwierzyć. Myśl o tym,
że szczątki wampirzycy mieszały się z pyłem, wciąż wydawała się zbyt
abstrakcyjna.
Nadmiar
bodźców raz po raz atakował wyostrzone zmysły. Większość z nich wydawała
się przytłumiona i odległa, jakby Lanę otaczała jakaś niewidzialna
bariera, ale nawet to nie pozwalało jej w pełni ich zignorować. Obecność
demonów okazała się aż nadto wyraźna, choć wampirzyca czuła, że te już nie
znajdowały się w pobliżu. W powietrzu wisiało coś złego, ale
przypominało to bardziej aurę niż faktyczne zagrożenie. W to przynajmniej
próbowała wierzyć Lana, nie chcąc nawet brać pod uwagę tego, że jednak miałaby
walczyć.
Castielu,
na litość naszej niemiłosiernej matki, zabiję cię.
Tyle że tak
naprawdę nie miała do niego pretensji o to, że ją zostawił. Rozliczanie go
z tego akurat teraz wydawało się okrutne.
Coś
zachrzęściło pod jej butami. Skrzywiła się, wymownie spoglądając na odłamki,
które niegdyś mogły być dosłownie wszystkim – od okna, aż po porcelanową
zastawę. Z pięknej rezydencji nie zostało nic, choć wciąż nie była pewna,
co się wydarzyło. Pamiętała wybuch, ale to nie wyjaśniało najważniejszego.
Dlaczego ktokolwiek miałby niszczyć dom? Drake nie pozwoliłby sobie na coś
podobnego i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Mogła tylko
zgadywać, co tak naprawdę poszło nie tak, ale nic sensownego nie przychodziło
jej do głowy.
Nigdzie nie
widziała choćby śladu czyjejkolwiek bytności. Wrażenie było takie, jakby w ułamku
sekundy znalazła się w jakimś post apokaliptycznym świecie, otoczona pustka
i nienaturalną wręcz ciszą. Nasłuchiwała, ale nic nie wskazywało na to, by
po ucieczce Castiela w pobliżu został ktoś jeszcze. I choć ta myśl na
swój sposób wydała jej się kojąca – to, że być może Marco odnalazł Eveline i po
prostu ją zabrał – Lana dobrze wiedziała, że takie rozwiązanie nie wchodziło w grę.
Przynajmniej on jeden by jej nie zostawił.
W tym
wypadku spokój zaniepokoił ją bardziej niż cokolwiek innego.
Czuła się
dziwnie, krążąc pośród gruzów. Spoglądała na mieszające się ze sobą, trudne do
zidentyfikowania odłamki, nie będąc w stanie utożsamić ich z żadną z rzeczy,
które widywała w przeszłości. Nawet gdy dotarła do wciąż jeszcze
utrzymujących się resztek domu, wcale nie poczuła się lepiej. Patrzyła, ale z równym
powodzeniem mogłaby spoglądać w pustkę. To miejsce nie miało już żadnej
wartości, choć niegdyś znała je doskonale.
Nie była
pewna, jak długo błądziła, starając się znaleźć przejście między zalegającymi
na ziemi stertami. Miała wrażenie, że resztki w każdej chwili mogły zwalić
jej się na głowę, ale ta perspektywa ani trochę wampirzycy nie zaniepokoiła. Wbrew
wszystkiemu wiedziała, gdzie iść. Z coraz większą pewnością stawiała
kolejne kroki, działając jak automat i w pełni zdając się na instynkt.
Wyłącznie dzięki temu bez większych przeszkód dotarła do miejsca, które niegdyś
musiało stanowić drugi kraniec rezydencji, przeciwny do tego, którym wraz z Marco
dostała się do budynku.
W twarz
uderzył ją ciepły podmuch. Skrzywiła się, momentalnie zatrzymując i z obawą
spoglądając na wciąż tlący się ogień. Rozprzestrzeniał się powoli, ostrożnie
niczym polujące zwierzę, ale Lana dobrze wiedziała, że to zaledwie kwestia
czasu. Część płomieni dogadała, ale inne trzymały się wystarczająco pewnie, by
wampirzyca nabrała pewności, że pożar będzie nieunikniony. Z łatwością
mogła sobie wyobrazić, jak szalejące płomienie rozbestwiają się i pochłaniają
wszystko, co tylko znajdzie się na ich drodze. Musiała stąd uciekać, zanim
sytuacja wymknęłaby się spod kontroli. Sęk w tym, że to wcale nie było
takie proste. Może gdyby zdołała wykrzesać z siebie równie wiele
obojętności, co i Castiel…
Zawahała
się. Co teraz? Przeszła przez całą długość domu, ale co jej to dawało? W gruncie
rzeczy nie zmieniło się nic, choć kiedy się nad tym zastanowiła, doszła do
wniosku, że gruzy wyglądały tutaj gorzej. Epicentrum wybuchu? To również
niczego nie tłumaczyło, ale zarazem pozostawało jedynym tropem, którym
dysponowała. Ktoś albo coś doprowadziło do takiego stanu. Jakby tego było mało,
im dłużej się nad tym zastanawiała, tym pewniejsza wniosków była. Nagle nabrała
przekonania, że sprawy wcale nie musiały ograniczać się wyłącznie do planów
demonów. Jeśli wmieszał się ktoś trzeci, mogli mieć kłopoty.
Tylko
kto byłby na tyle szalony, by wysadzić cały dom…?
Przykucnęła,
trzymając się w bezpiecznej odległości od ognia. Przesunęła dłonią po
ziemi, rozgarniając pokrywające ją odłamki w nadziei na znalezienie
czegoś, co w cudowny sposób przyniosłoby jej odpowiedzi na kolejne
pytania. Co prawda nic podobnego nie miało miejsca, ale to wydało się Lanie
najmniej istotne. Wiedziała.
Gdy tuż za sobą
usłyszała kroki – ciężkie i zbyt niezgrabne, by mogły należeć do
nieśmiertelnego – była już pewna.
Nawet nie drgnęła,
kiedy tuż za plecami usłyszała charakterystyczny dźwięk odbezpieczanej broni.
Przełknęła z trudem, czując jak jej kły samoistnie wydłużają się w odpowiedzi
na zapach ludzkiej krwi. Wciąż była słaba po tym, jak Aurora potraktowała ją
kołkiem, ale nie mogła pozwolić sobie na okazanie głodu. Nie wątpiła, że
stojący tuż za nią mężczyzna bez wahania by ją zastrzelił, nieważne jak
niehonorowe wydawało się zachodzenie przeciwnika w ten sposób.
– Odwróć
się, ale powoli – zażądał intruz. – Tak, są srebrne.
Parsknęła,
nie mogąc się powstrzymać. Właśnie tego się spodziewała. Pod jednym względem
musiała oddać temu mężczyźnie sprawiedliwość: był cholernie dobry w tym,
co robił.
I
przypominał dziadka. Zdecydowanie.
Coś
przewróciło się Lanie w żołądku na tę myśl. Pośpiesznie odsunęła ją od siebie,
próbując wziąć się w garść. Zważając na każdy ruch z wolna uniosła
dłonie, po czym – próbując sprawiać przy tym wrażenie w pełni rozluźnionej
– odważyła się stanąć oko w oko z przybyszem.
– Dobry
wieczór, Jonathanie – rzuciła zaczepnym tonem.
Byłaby
naiwna, gdyby wierzyła, że się uśmiechnie. Nie spodziewała się niczego innego
prócz obojętnego spojrzenia i gniewnie zmrużonych oczu. Stojący przed nią
mężczyzna był potężny, o wiele większy niż zapamiętała. Miał posturę
drwala; szerokie barki, napięte ramiona i pokaźnych rozmiarów dłonie,
którymi pewnie dzierżył broń. Lana nawet nie drgnęła, kiedy wymierzył lufą
wprost w jej czoło, niemalże przyciskając metal do skóry. Mimo wszystko spojrzała
na niego wyzywająco, dobrze wiedząc, że gdyby miał ochotę ją zabić, zrobiłby to
w chwili, w której tylko ja zauważył.
Kąciki ust
mężczyzny drgnęły, ale się nie uśmiechnął. Spoglądali na siebie w ciszy,
na swój sposób wyzywająco, choć już na pierwszy rzut oka było widać, kto miał
przewagę. A niech cię!, pomyślała z rozdrażnieniem. Właśnie
tego potrzebowała w całym tym szaleństwie.
– Więc –
zaczęła jak gdyby nigdy nic. Mówiła swobodnie, zupełnie jakby dyskutowali przy
filiżance herbaty, nie zaś w miejscu, które wyglądało jak pobojowisko. –
Czego tu szukacie, hm? Bo oczywiście nie jesteś sam.
Tego jednego
była pewna. Co prawda dezorientacja i gryzący dym sprawiły, że zmysły zaczynały
odmawiać jej posłuszeństwa, ale to nie miało znaczenia. Ci ludzie nie byli
głupi. Łowcy działali od wieków, z pokolenia na pokolenie radzili sobie coraz
lepiej, nawet jeśli wciąż daleko im było do stania się prawdziwym zagrożeniem. Lana
jednak rozumiała to, co najważniejsze: nigdy nie należało ich ignorować.
Ta zasada
obowiązywała zwłaszcza w przypadku Jonathana „Johna” O’Briana.
Taki jak
dziadek… Albo gorszy, pomyślała i nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż
jej kręgosłupa. Z trudem powstrzymała się, by znieść spojrzenie jego oczu –
bursztynowych, o zaskakująco ciepłym odcieniu.
– I tak
bym ci nie powiedział – stwierdził John. – W tej chwili to ja mam pytania.
Lepiej dla ciebie, żebyś odpowiadała szczerze.
– W ten
sposób ciężko o nawiązanie współpracy – mruknęła, wznosząc oczy ku górze.
Ignorowanie
wycelowanej w środek jej czoła lufy okazało się o wiele trudniejsze, niż
mogłaby sobie tego życzyć. To, że nagle poczuła się obserwowana, jedynie
pogorszyło sytuację. Była pewna, że przynajmniej jeden z łowców czaił się
tuż za jej plecami, ale nie mogła odwrócić się, żeby to sprawdzić. Nie, jeśli
chciała pozostać w jednym kawałku.
Zwiesiła dłonie
wzdłuż ciała, nie kryjąc rezygnacji. Nawet gdyby zdołała sięgnąć pod kurtkę,
kołek czy nóż okazałyby się niewystarczające. Z wampirzą prędkością czy
też nie, najpewniej trafiliby ją, nim zdążyłaby dobrze wycelować.
Chyba że…
– Nie
chcesz wystawiać moich nerwów na próbę, panno Rosser.
Serce
zabiło jej szybciej. Więc ją rozpoznał. Był dzieckiem, kiedy widzieli się po
raz ostatni; co prawda wystarczająco dojrzałym, by zapamiętać szczegóły, ale i tak
ją zaskoczył. Jak wiele pamiętał? Zawahała się, nagle czując jeszcze bardziej
nieswojo niż wcześniej.
– Skoro
wiesz, kim jestem…
– Dla mnie
to nie ma znaczenia – przerwał obojętnym tonem. – Chcę, żebyś odpowiedziała na
moje pytanie. Uwierz mi na słowo, że nie jestem cierpliwą osobą.
Mogła tylko
zgadywać, czy mówił poważnie. Czy ten dzieciak, który całe lata wcześniej
towarzyszył dziadkowi, kiedy ona…?
– Nie powinno
się w ten sposób traktować kobiety.
Poczuła jak
uchodzi z niej całe napięcie. Głos Marco zabrzmiał równie uprzejmie, co i zazwyczaj,
choć Lana momentalnie wyczuła w nim zmęczenie. Bez zastanowienia odwróciła
się, nie dbając o to, co mógłby zrobić John. Kątem oka zauważyła, że ten
również się przemieścił, zamiast w nią, celując bronią wprost w zmierzającego
w ich stronę wampira.
Marco się
nie zawahał. Wyglądał marnie, blady i ze zmierzwionymi włosami. Zauważyła
krew na jego ubraniu, chociaż rany zdążyły się już zasklepić. Uderzyło ją to,
że był sam, ale nie miała czasu, by próbować to skomentować.
– Lano –
polecił, jednoznacznym gestem wyciągając dłoń w jej stronę.
Rzadko
wydawał polecenia, ale nie zawahała się przed usłuchaniem. Zdematerializowała
się, by pojawić się tuż u jego boku. Nie zaprotestowała, kiedy ujął ją pod
łokieć, zdecydowanym ruchem przyciągając do siebie. Było coś dziwnego w sposobie,
w jaki ją trzymał – na swój sposób opiekuńczego, chociaż wyczuła w tym
coś więcej. Przez krótką chwilę sama nie była pewna czy chciał ją chronić, czy
może nieświadomie sam tego oczekiwał. Ta myśl wydała jej się dziwna: to, że
Marco mógłby potrzebować jej pomocy, żeby ustać na nogach, a jednak…
zarazem okazała się zadziwiająco prawdopodobna.
Zacisnęła
usta. Miała dziesiątki pytań, ale nie zadała żadnego z nich. To był zły
moment i oboje zdawali sobie z tego sprawę.
John w ciszy
obserwował każdy ich ruch. Wciąż mierzył bronią w Marco, ale nic nie wskazywało
na to, by zamierzał pociągnąć za spust. Na razie, poprawiła się w myślach,
spięta i gotowa do walki. Nie miała ochoty użerać się z ludźmi, ale gdyby
sytuacja tego wymagała, decyzja byłaby prosta.
Przez
chwilę trwali w ciszy, ona wciąż wtulona w bok Marco. Spojrzała na
wampira z obawą, pośpiesznie próbując ocenić, w jakim był stanie.
Nigdzie nie widziała Eveline, co jedynie bardziej ją zaniepokoiło. Miała złe
przeczucia, a skoro Salvador pojawił się tutaj…
Gdzie jest
Castiel?, rozbrzmiało w jej głowie.
Tylko tyle.
Nie zapytało Eve, ale nie skomentowała tego nawet słowem. Gdyby tu była,
wiedziałby o tym.
Zwiał.
Marco ledwo
zauważalnie skinął głową. Lana zacisnęła usta, przez krótką chwilę mając ochotę
nim potrząsnąć.
Oczywiście,
że tak. Jasne, że martwił się o brata nawet po tym, co ten zrobił. Tak
naprawdę niczego innego się nie spodziewała, choć i tak doprowadzał ją tym
zachowaniem do szału. Ta jego niewinność pozostawała dla niej pod każdym względem
zadziwiająca – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Przejdźmy
do rzeczy, w porządku? – podjął jak gdyby nigdy nic Marco. Wpatrywał się
wprost w Johna, zachowując się przy tym tak, jakby nie dostrzegał
wycelowanej w niego broni. – Nie chcemy kłopotów.
Mężczyzna
prychnął, choć bynajmniej nie sprawiał wrażenia rozbawionego.
– Oczywiście
– zadrwił, wznosząc oczy ku górze. – I to powód, dla którego pojawiliście
się w tym miejscu?
– Jakim
miejscu? – warknęła Lana.
Otworzyła
usta, gotowa dodać coś jeszcze, ale powstrzymało ją ostrzegawcze spojrzenie
Marco.
– Nie
polują na nas – stwierdził z przekonaniem wampir.
John nie potwierdził,
ale przynajmniej w końcu opuścił broń. Zaskoczył ją tym, wrażenie to
jednak trwało przez zaledwie krótką chwilę, póki nie dostrzegła kolejnej postaci,
która w końcu zdecydowała się podejść bliżej. Łowców było więcej, co
podejrzewała od samego początku, ale dopiero widząc kolejną dwójkę mężczyzn nabrała
co do tego wątpliwości.
Cała trójka
okazała się równie niepokojąca i dobrze zbudowana. Co więcej, wszyscy byli
uzbrojeni. Wampirzyca uniosła brwi na widok kuszy, nawet z odległości
dostrzegając dobrze zaostrzony, wycelowany w jej stronę bełt. Mogła się
założyć, że gdzieś pod ręką mieli jakiś posrebrzany, ale wolała tego nie
weryfikować.
– Co
robimy? – zapytał jeden z przybyłych, krzepki, ale przynajmniej o głowę
niższy od Johna.
Mężczyzna
potrząsnął głową. Jego towarzysze nie opuścili broni, ale musiało być to na swój
sposób umownym znakiem, bo Lana wyczuła, że atmosfera nieznacznie się
rozluźniła.
– Rozmawiamy.
Nie potrzeba nam kłopotów. – John wymownie spojrzał na Marco. – Ale dalej wam nie
ufam. Że też akurat ty pojawiłeś się w tym miejscu, na dodatek bez
obstawy.
– Nie
jestem władcą, który chowa się za plecami innych – odparł lakonicznie wampir.
O dziwo,
jego rozmówca wysilił się na cień uśmiechu.
– Mógłbym
powiedzieć to samo.
– Ten wybuch
to wasza robota? – wtrąciła zniecierpliwionym tonem Lana, mocniej wpijając
place w ramię Marco. – C4 czy innej domowej roboty ustrojstwo? – drążyła,
nie zamierzając tak po prostu odpuścić.
Wszystko zaczynało
układać się w jedną całość, przynajmniej do pewnego stopnia. Nie sądziła,
by którekolwiek z nich spodziewało się wejścia łowców. Tak naprawdę mogła
tylko zgadywać, co przyciągnęło ich aż do tego domu, nie wspominając o tym,
że nawet demony nie przygotowały się na taką ewentualność. Możliwe, że Leliel
był ignorantem, tak jak i jemu podobni, a jednak… coś wciąż tutaj nie
pasowało.
Albo
było mu wszystko jedno, uświadomiła sobie i prawie natychmiast
pożałowała tej myśli. Co stało się w tym domu i gdzie, do diabła, w takim
razie podziewała się Eveline…?
– Jakbym
miał ci powiedzieć – doszedł ją jakby z oddali głos Johna. Zamrugała, z opóźnieniem
przenosząc wzrok na mężczyznę. Potrzebowała chwili, by pojąć, że wcale nie
siedział w jej głowie, a tym bardziej nie reagował na myśli. –
Zresztą to ja mam pytania. Zaczynając od tego, gdzie jest dziewczyna.
– Jakbym
miała ci powiedzieć – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Lana.
Nie była w stanie
zignorować ostrzegawczej nuty, która wkradła się do mentalnego głosu Marco.
Zwłaszcza wtedy wyczuła, jak bardzo był zmęczony. Uderzył w nią jego
niepokój i wtedy pojęła, że tak naprawdę nie wiedział niczego – nie o tym,
co mogłoby stać się z Eveline. Nie znalazł jej. I choć to o niczym
nie świadczyło, patrząc na chaos, który zapanował dookoła wraz z pojawieniem
się łowców, jej również na myśl momentalnie przyszły wyłącznie najgorsze z możliwych
scenariuszy.
Demony
zniknęły. Mogła być z nimi.
Albo
została pogrzebana żywcem.
Przez moment
poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją w brzuch. Zacisnęła
usta, tłumiąc przekleństwo i tylko cudem powstrzymując się od ruszenia
przed siebie. Miała ochotę zignorować zebranych i zacząć szukać. Tracili
czas, podczas gdy…
– Obawiam
się – oznajmił cicho Marco – że wszystko przepadło. Spóźniliśmy się. – Zawahał
się na moment. – Jeśli szukacie dziedziczki Nightów, to wiedzcie, że już jej tu
nie ma.
Było coś specyficznego
w jego słowach. Lana zastygła w bezruchu, porażona drugim dnem, które
pojęła po kilku kolejnych sekundach. Może tak naprawdę nie chciała zrozumieć,
podświadomie odpychając od siebie myśl, która dla Marco pozostawała aż nazbyt
oczywista.
Eveline mu się
oddała, zresztą ze wzajemnością. Nie tylko fizycznie, ale również w ten
najbardziej intymny dla wampirów sposób. Czasem odrobina wymienionej krwi
wystarczyła, by stworzyć między kochankami więź – czasem subtelną, dopiero
przybierająca na sile, ale to wystarczyło.
Wampiry
wiedziały, kiedy ich wybranków spotykało coś złego.
Zacisnęła
dłonie w pieści, po czym natychmiast rozprostowała palce. Uświadomiła
sobie, że drży, ale to działo się gdzieś poza nią.
– Nie… –
wyrwało jej się.
Marco
pozostał niewzruszony. Stał tuż obok, całkowicie obojętny na to, co działo się
wokół niego.
– Nie pomożemy
wam bardziej – zwrócił się do Johna, a potem przeniósł wzrok na nią. – Chodźmy
do domu, Lano.
No i jest, tak na dobry początek roku szkolnego. Osobiście mam to dawno za sobą, ale tym, którzy wracają do nauki, życzę powodzenia! :3 Do napisania, kochani.
Nie spodziewałam się, że w to wszystko mogą zamieszani być jeszcze łowcy, choć to w zasadzie logiczne, że demony same nie wysadziłyby domu w powietrze. Pytanie, gdzie w takim razie podziali się wszyscy (łącznie z Eve).
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę szkody, ranna jest na pewno, dokładając do tego przeczucia Marco... cóż, może być nie ciekawie.
A tak w ogóle, czyżby dziadek Lany był łowcą? To sprawia, że jeszcze bardziej chciałabym poznać jej przeszłość, bo robi się coraz bardziej intrygującą postacią.
Ale Lana porównuje Johna do jego dziadka, nie swojego. Długo żyje, to go znała. ;P I miłomi, że znów czymś zaskoczyłam. :D
UsuńOch, to dużo wyjaśnia. Chyba powinnam zmienić soczewki na mocniejsze haha
Usuń