Kroki wydawały się
nienaturalnie głośne. Skrzywiła się, próbując stawiać stopy ostrożniej, ale
niewiele pomogło. Czuła się zbyt niezgrabna, by poruszać się w sposób,
którego mogłaby oczekiwać. W gruncie rzeczy Eveline czuła, że nie powinna
być w tym miejscu, cokolwiek kryło się pod tym pojęciem.
Na pierwszy
rzut oka miała wrażenie, że spogląda w pustkę. Choć jej oczy przywykły do
kojącej, wszechogarniającej ciemności, ta wciąż wydawała się zbyt
przytłaczająca. Chociaż Eveline stawiała kolejne kroki, bez pośpiechu
zagłębiając się coraz dalej i dalej, czuła się przy tym tak, jakby jednak tkwiła
w miejscu. Z powodzeniem mogłaby się zatrzymać, zresztą stanie wydawało
się lepsze niż poczucie zmarnowanego czasu i nieudane próby pokonania choć
kilku metrów.
To sen…
Muszę śnić.
Ale tak
naprawdę sama nie była pewna, co to mogło oznaczać. Pustka w głowie dawała
jej się we znaki równie mocno, co i poczucie, że ciemny korytarz ciągnie
się w nieskończoność. Dla pewności obejrzała się za siebie, ale przestrzeń
za plecami okazała się niemalże bliźniaczo podobna do tego, co znajdowało się
przed nią. Nieprzyjemny dreszcz wstrząsnął ciałem kobiety, kiedy z cała mocą
uprzytomniła sobie, że tkwiła w pustce. Gdyby okazało się, że w ciemnościach
nie czekało na nią nic prócz nieograniczonej przestrzeni i chłodu, nie
byłaby zaskoczona.
Nie powinna
tu być. Czuła to całą sobą, ale nie potrafiła tego zmienić. Nie miała pojęcia, w jaki
sposób powinna się wydostać.
Nie miała
pojęcia, jakim cudem w ogóle się tutaj znalazła.
Eveline…
Mam na imię Eveline, powtarzała w myślach niczym mantrę, choć i tego
nie mogła być pewna. A jednak to imię wydawało się znajome i przyjemne,
więc uczepiła się go z całą mocą, pragnąć by chociaż ta jedna rzecz stała
się dla niej oczywista. Nawet jeśli się myliła, możliwość skupienia się na
czymkolwiek okazała się miła. Sprawiała, że kobieta choć w niewielkim
stopniu czuła się żywa.
Wciąż ostrożnie
posuwając się naprzód, spróbowała przypomnieć sobie coś więcej. Nasłuchiwała,
mając nadzieję, że znów usłyszy szepty, a te przyniosą ze sobą kolejną,
nawet najbardziej błahą informację, jednak dookoła panowała cisza. Tylko to,
jej kroki oraz przyśpieszony, urywany oddech.
Powietrze wciąż
wydawało się trzeć o obolałe, dające się we znaki gardło. Przełykanie
okazało się problematyczne, ale Eveline i tak zdecydowała się to robić.
Ból przynajmniej wydawał się prawdziwy – o wiele bardziej od niekończącego
się korytarza. Nawet nieprzyjemne, obejmujące całą twarz pulsowanie, okazało
się lepsze niż cokolwiek innego. Skoro czuła, mogła podejrzewać, że jednak była
prawdziwa.
Gdyby do
tego wszystkiego mogła sobie przytomnieć…
Eveline.
Zatrzymała
się w pół kroku. Zamarła, nasłuchując, ale głos ponownie się nie odezwał.
Ale przecież słyszała go – była tego pewna, nie chcąc dopuścić do siebie myśli,
że mógłby być wytworem jej wyobraźni. Miała ochotę zawołać o pomoc, byleby
tylko zakłócić tę nieprzeniknioną ciszę, jednak nie potrafiła się na to zdobyć.
Czuła, że gdyby spróbowała, wydarzyłoby się coś niedobrego.
Chyba
wolała nie wiedzieć, kto mógłby jej odpowiedzieć.
Serce
Eveline zabiło mocniej, trzepocąc się w piersi w niemalże bolesny,
uciążliwy sposób. Miała wrażenie, że za moment spróbuje wyrwać się na zewnątrz i przez
krótką chwilę naprawdę chciała mu na to pozwolić. Choć wydawało się to irracjonalne,
pragnęła uwierzyć, że nieszczęsny narząd mógłby zaprowadzić ją ku wyjściu… Wprost
do miejsca, w którym poczułaby się bezpieczna.
Zrobiła
kolejny krok naprzód. Wyciągnęła przed siebie rękę, ale drżące palce napotkały
wyłącznie znajomą już pustkę. Jeśli ktoś tam był…
Coś
poruszyło się w ciemnościach. Zesztywniała, gotowa przysiąc, że naprawdę
wychwyciła ruch – ledwo zauważalny, ale obecny. Nie mogła sobie tego wyobrazić,
nie tak po prostu, bo…
A
przynajmniej to sobie powtarzała.
– Kto…? – wyrwało
jej się.
Przez twarz
Eveline przemknął cień. Własny głos wydał jej się dziwnie obcy, zbyt zachrypnięty.
Jakby tego było mało, nawet ledwo słyszalny szept okazał się niewłaściwy w panującej
ciszy. Poruszyła się niespokojnie, niemalże spodziewając, że popełniła błąd – i że
tyle wystarczy, by przywołała do siebie coś, czego wcale nie chciała widzieć.
Tyle że
odpowiedziała jej wyłącznie wymowna cisza. To okazało się gorsze niż cokolwiek
innego.
Nieprzyjemny
dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa, bynajmniej niezwiązany z napierającym
ze wszystkich stron chłodem. Zimno wydawało się pozbawione znaczenia, będąc co
najwyżej dodatkową niedogodnością. Drżała z innego powodu, choć nie od razu
pojęła, co to oznacza. Zebranie myśli i wyciągnięcie jakichkolwiek
sensownych wniosków okazało się wyzwaniem, które przerosło ją pod każdym
możliwym względem.
Jeśli była na
to skazana… Na błądzenie w ciemnościach, w tym pustym korytarzu,
który nie oferował niczego więcej…
Posłuchaj…,
nakazała sobie stanowczo. To było niczym impuls, któremu mimo obaw zdecydowała
się poddać. Musisz zacząć słuchać…
Gdyby
jeszcze w ten sposób mogła cokolwiek zmienić!
Zacisnęła
powieki, choć to nie czyniło żadnej różnicy – nie, skoro dookoła wciąż panowała
ciemność. Poczuła się nieswojo, kiedy odcięła się od tego ze zmysłów, nieważne
jak niepraktyczny wydawał się w tych warunkach. Miała wrażenie, że aż
prosiła się o nieszczęście, ale i tak zmusiła się do spokojnego
stania. W zamian skupiła się na słuchu, próbując pozbyć się niechcianej myśli
o tym, że tak naprawdę była skazana wyłącznie na ciszę – przenikliwą, zbyt
uciążliwą i niemalże bolesną. Chciała wierzyć, że kryło się tam coś
więcej; że gdyby tylko się postarała, mogłaby jej dosięgnąć.
A potem z całą
mocą poczuła, że jednak nie była sama i choć w pierwszej chwili ta świadomość
ją przeraziła, ostatecznie okazała się przede wszystkim kojąca.
Odetchnęła.
Znów wyciągnęła przed siebie rękę, instynktownie zwracając się w kierunku,
z którego dochodziły przytłumione głosy. Coś zakłóciło ciszę – niespójne
szepty, których wciąż nie potrafiła zrozumieć. Przeplatały się ze sobą, na swój
sposób przerażające, ale jednocześnie znajome. Wołały ją i kusiły, będąc
niczym obietnica… czegokolwiek. W tamtej chwili wszystko wydawało się
lepsze od trwania w pustce.
Wciąż
zaciskając powieki, zrobiła pierwszy chwiejny krok przed siebie. Szła na oślep,
bezradnie wyciągając przed siebie rękę. Palce wciąż natrafiały przede wszystkim
na pustkę – to i chłodne, wilgotne powietrze. Eveline wolała się nie zastanawiać,
co stanie się, kiedy nagle napotka tam coś innego.
Wciąż
towarzyszyły jej szepty. Coraz głośniejsze i wyraźniejsze, choć wciąż
niezrozumiałe. Nawoływały, a przynajmniej takie miała wrażenie, bo nie
potrafiła z całą pewnością stwierdzić, czy zwracały się bezpośrednio do
niej. Może nie wszystkie. Może to znaczyło, że nie zdawali sobie sprawy z jej
obecności, a tym bardziej tego, że mogłaby ich usłyszeć. Nawet jeśli, co
tak naprawdę mogło to zmienić. Kimkolwiek byli…
Stój.
Nie
zatrzymała się. Myśl, którą wychwyciła – ten cichy, ledwo słyszalny protest –
okazała się zbyt krucha i ulotna, by mogła ją powstrzymać. Tak naprawdę
wcale nie musiała należeć do niej. Wcale nie…
Eve…
Eveline…
Ktoś ją
wołał, ale głos dochodził jakby z oddali, ginąc pośród innych szeptów –
tych, które popychały ją w przeciwnym kierunku. Jakaś cząstka Eveline
czuła, że powinna rozpoznać ten głos, ale nie miała pojęcia skąd. Wiedziała
jedynie, że należał do kobiety. I brzmiał… kojąco, choć zarazem miał w sobie
coś, co wzbudzało w niej wyłącznie wątpliwości.
To bolało.
Inaczej niż palenie w gardle, niż pulsowanie obolałej szczęki. Aż zachłysnęła
się powietrzem, przez chwilę czując się tak, jakby ktoś z całej siły
zdzielił ją w brzuch. Skrzywiła się, gwałtownie zatrzymując i ciasno oplatając
ramionami. Zgięła się wpół, z wolna unosząc dłonie, by wpleść je we włosy.
Nerwowym gestem pociągnęła za poplątane loki, ale niewiele pomogło, zwłaszcza
że wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła się rozpaść.
Nie chciała
tutaj być. Nie chciała czuć tego wszystkiego, ale…
Właśnie
wtedy poczuła, że ktoś chwycił ją za rękę. Wrażenie było takie, jakby coś
delikatnie musnęło wnętrze jej dłoni – ledwo zauważalnie, w równie ulotny
sposób, co i przemykające przez jej umysł myśli. W pierwszym odruchu
Eveline zapragnęła zaprotestować, ale powstrzymał ją łagodny, kobiety szept,
który ponownie rozbrzmiał w jej głowie.
Nie
możesz tutaj być. Jeszcze nie, nalegała kobieta. Tym razem zrozumienie jej
słów okazało się dużo prostsze, zwłaszcza że – choć ciche – dochodziły z bardzo
bliska. Kimkolwiek była trzymająca ją kobieta… Nie podnoś wzroku. I chodź.
– Ale…
Ucisk w gardle
przybrał na sile. Uścisk wokół jej dłoni również, tym samym uświadamiając Eveline,
że tak naprawdę nie miała wyboru. Z całą mocą poczuła, że gdyby nie usłuchała,
wydarzyłoby się coś złego – być może gorszego od dalszego podążania w głąb
ciemnego korytarza.
Więc
poddała się. Wciąż pełna wątpliwości, posłusznie zawróciła, zostawiając za sobą
ciemność i naglące, niespójne szepty. Słyszała, że przybrały na sile,
nagle nawołując ją w jeszcze bardziej rozpaczliwy sposób, ale nie miała
okazji się na nich skupić. Nie, skoro w odpowiedzi trzymająca ją osoba
bardziej stanowczo pociągnęła ją w przeciwnym kierunku, narzucając stanowcze
tempo, przez które Eve niemalże musiała biec.
Nie
odważyła się unieść głowy. Nie zrobiła niczego nawet w momencie, w którym
nieznajoma nagle się zatrzymała. W ciszy już nie było słychać szeptów czy
nawet dodatkowych kroków. Przez chwilę Eveline pozostawała świadoma wyłącznie własnego,
nienaturalnie przyśpieszonego oddechu.
Wciąż nie
mając odwagi unieść głowy, zamarła w bezruchu. Mimowolnie spięła się,
kiedy – choć i to wydało się odległe i zbyt eteryczne, by mogła
uwierzyć, że wydarzyło się naprawdę – na krótką chwilę otoczyły ją cudze
ramiona.
Tak mi
przykro… Ale jesteś dzielna, prawda? I bardzo, bardzo cię kocham.
Tyle że te
słowa nie znaczyły niczego.
A potem
zniknęły w niepamięci, kiedy Eveline poczuła muśnięcie warg na czole i straciła
przytomność.
To ból jako pierwszy wdarł się
do jej podświadomości. On oraz nieopisane wręcz zmęczenie. Uświadomiła sobie,
że leży na ziemi, z trudem chwytając oddech. Coś nieprzyjemnie ocierało
się o jej gardło, trochę tak, jakby przy każdym wdechu wdychała papier
ścierny. Krzywiąc się, odchrząknęła, próbując nad tym zapanować, ale nie
pomogło. Ból pozostał równie żywy, a może nawet się wzmógł, z wolna
opanowując całe ciało.
Spróbowała
się podnieść, ale coś napierało na jej pierś, skutecznie utrudniając złapanie
oddechu. Skrzywiła się i ponowiła próbę, jedynie utwierdzając się w przekonaniu,
że miała do czynienia z jakąś fizyczną przeszkodą. Rozdrażniona tym odkryciem,
zamrugała nieco nieprzytomnie, w końcu przymuszając do otwarcia oczu. Zamrugała
kilkukrotnie, próbując przywyknąć do ciemności. Mimo wszystko widziała dziwne,
majaczące w mroku kształty – bliżej nieokreślone, dziwnie powykrzywiane
linie, których nie potrafiła utożsamić z niczym konkretnym. Jakby tego
było mało, przez moment poczuła się tak, jakby również jej oczy potraktowany
papierem ściernym. Coś unosiło się w powietrzu, drażniąc już i tak
nienaturalnie przeczulone tęczówki.
Eveline
zawahała się. Potrzebowała kilku sekund, żeby dość do siebie i zacząć
oswajać się z sytuacją. Kiedy pierwszy szok minął, dotarło do niej, że coś
jak najbardziej zalegało na jej piersi – ciężki, napierający z góry kawał…
Och, czegokolwiek. Miała wrażenie, że leży w jednym wielkim gruzowisku, na
które mogło składać się cokolwiek. I choć nie rozumiała, jakim cudem
mogłaby znaleźć się w takim miejscu, to wydało jej się najmniej istotne.
Bezradnie
spojrzała na przygniatający ją kształt. Podłoga… Czy zarwała się podłoga?,
pomyślała bez przekonania, ale i tak nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
Pamiętała zamieszanie, ale to mogło dotyczyć czegokolwiek. Zupełnie jakby
wydarzyło się w jakimś innym życiu.
Choć myśl o tym,
że mogłaby się tak po prostu wydostać, wydawała się irracjonalna, Eveline
napięła mięśnie. Wyciągnęła przed siebie ręce, próbując zrzucić z siebie
zalegający na jej piersi ciężar. Żebra zaprotestowały w odpowiedzi i wtedy
po raz pierwszy pomyślała, że musiały ucierpieć, ale nie miała czasu, by się
nad tym zastanawiać. Ignorując palący ból, wzmogła nacisk, a potem…
Aż
zachłysnęła się powietrzem. Wzdrygnęła się, kiedy coś z hukiem opadło na
ziemię tuż obok niej. Widziała drobinki pyłu, które wzbiły się w powietrze,
jeszcze bardziej drażniąc gardło i oczy. Zmrużyła powieki, po czym z trudem
przetoczyła się na bok, kuląc na ziemi i krzywiąc, gdy żebra znów dały o sobie
znać. Nie miała pojęcia jak powinno boleć złamanie albo – co bardziej prawdopodobne
zmiażdżenie – ale sposób, którego doświadczała, wydał jej się nienaturalny.
Może była w szoku, ale czuła przede wszystkim nieprzyjemne mrowienie, to
zresztą zaczynało powoli ustępować.
Dużo gorsze
okazało się palenie w gardle. To oraz paraliżujący ból, który poczuła, gdy
spróbowała poruszyć nogami, ale…
Zmusiła się
do tego, by się rozejrzeć. W ciemnościach widziała niewiele, ale była w stanie
dostrzec roztrzaskane przedmioty i to, co niegdyś musiało być ścianami,
podłogą albo… Och, Bóg jeden raczył wiedzieć czym. W tamtej chwili określenie
poszczególnych przedmiotów wydawało się niemożliwe i zbędne zarazem.
Wiedziała jedynie, że musiała się wydostać – i to najlepiej tak szybko,
jak tylko będzie to możliwe.
Nie chciała
myśleć o tym, jakim cudem zdołała strząsnąć z siebie ciężki, miażdżący
jej pierś kawałek czegoś, co…
– Och.
Tylko na
tyle było ją stać. Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, kiedy dostrzegła
wystający z jej łydki, podłużny kształt. W pierwszej chwili pomyślała,
że to kość, choć nie od razu przyjęła do wiadomości taką możliwość. Kiedy już
do tego doszło, niewiele brakowało, żeby żołądek odmówił jej posłuszeństwa i wywrócił
się na drugą stronę, ale i tak nie miała czym zwymiotować. Mimo wszystko
zamarła, dociskając twarz do ziemi i z trudem łapiąc oddech.
Potrzebowała
chwili, by przymusić się do ponownego spojrzenia. Obraz przez chwilę zamazywał się
przed oczami, paradoksalnie utrudniając zinterpretowanie podsuwanych przez zmysły
bodźców, choć przecież powinno być odwrotnie. Jeśli umysł się broni…
A potem uprzytomniła
sobie, że jest w błędzie.
Nie, to nie
tak. Cokolwiek widziała, wyglądało jak kawałek drewna – i to taki, która mogła
z łatwością usunąć.
Nie zastanawiając
się nad tym, co zrobi, powoli usiadła. Poruszanie okazało się problematyczne, ale
nie aż tak, jak mogłaby oczekiwać przy pogruchotanych żebrach. Ostrożnie poruszyła
się ranną nogą, krzywiąc się, kiedy zalegający w ranie odłamek dał o sobie
znać. Uderzył ją zapach krwi – metaliczny i tak intensywny, że aż zwątpiła
jakim cudem nie poczuła go wcześniej. W ciemnościach posoka wydawała się
czarna jak atrament; zbierała się na ziemi, mieszając z pyłem i odłamkami.
Musiała się
stąd wydostać. Wezwać pomoc, dostać do szpitala albo… gdziekolwiek.
Dom.
Chciała do domu.
Tylko nie
miała pewności, co to tak naprawdę oznaczało.
Wszystkie
te myśli przemykały błyskawicznie, nie pozostawiając po sobie chociażby śladu.
Eveline nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś było z nią nie tak – i to
nie tylko dlatego, że najwyraźniej została pogrzebana żywcem pod gruzami. Swoją
drogą, czy tyle nie powinno wystarczyć, żeby wzbudzić w niej czyste
przerażenie? Powinna się bać. Powinna… czuć cokolwiek, ale i to wydało jej
się tylko nic nieznaczącą teorią. Jedynym, co okazało się naprawdę żywe,
pozostawał ból.
Zareagowała
instynktownie. Niewiele myśląc zacisnęła palce na kawałku drewna, by
szarpnięciem wyrwać go z rany. Z gardła wyrwał jej się zdławiony
okrzyk; z rany popłynęło jeszcze więcej krwi. Dysząc ciężko, w pierwszym
odruchu zapragnęła odrzucić odłamek na bok, ale w ostatniej chwili się
powstrzymała. Miała wrażenie, że mógł jej się przydać.
Z
powątpiewaniem spojrzała na nogę. Widziała krew, znaczącą miejsce, w którym
drewno naruszyło spodnie i – przede wszystkim – skórę. Z opóźnieniem pomyślała,
że nie powinna ruszać tego, co zalegało w ranie, ale to już nie miało
znaczenia. Co więcej, czuła się lepiej. Znów doświadczyła tego dziwnego
mrowienia, nieprzyjemnego, ale jednak nie aż tak uciążliwego jak ból. No i już
nie widziała krwi, więc…
Choć nie
sądziła, że będzie do tego zdolna, z trudem dźwignęła się na nogi. Przeniesienie
ciężaru na ranną łydkę wydawało się złym pomysłem, a jednak jakimś cudem Eveline
udało się uchwycić równowagę. Chwiejnie, świadoma wciąż dającego jej się we
znaki zmęczenia, ruszyła przed siebie, próbując wypatrzeć jakiekolwiek
przejście pośród gruzów i pyłu. I tak nie miała zbyt wielkiego pola
manewru, mogąc co najwyżej próbować przecisnąć się między konstrukcjami, które w każdej
chwili mogły zawalić jej się na głowę.
To
miejsce… Powinnam je znać?
Potrząsnęła
głową. Krążąc pośród odłamków wiedziała jedynie, że dom już nie miał znaczenia.
Nic z niego nie zostało, co mówiło samo za siebie.
Nie czuła
się ani trochę przywiązana do tego miejsca.
Odnalezienie
wyjścia okazało się prostsze, aniżeli mogłaby przypuszczać. Co prawda musiała
usunąć z drogi coś, co kiedyś musiało być mosiężną, ciężką szafą, ale ta
ustąpiła zaskakująco łatwo. W następnej chwili Eveline wylądowała na
środku czegoś, co przypominało resztki częściowo tylko zawalonego korytarza.
Uniosła brwi, widząc odłażącą ze ścian tapetę – w stanie na tyle dobrym,
by uwierzyła, że do zawalenia się budynku doszło nagle, bez jakiejś konkretnej
przyczyny.
Co się
tutaj stało?
Ale i na
to pytanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.
W pobliżu
nie widziała żywej duszy. Czuła się prawie jak na cmentarzu, świadoma wyłącznie
ciszy i wrażenia bycia pogrzebanej żywcem. Cokolwiek się tutaj stało i cokolwiek
się za nim kryło…
Z jakiegoś
powodu tu została.
Albo – co
nagle wydało jej się bardziej prawdopodobne – została porzucona.
Prawie
udało jej się uśmiechnąć – w wymuszony, pozbawiony oznak wesołości sposób.
Jakie to wydawało się wygodne, skoro w głowie miała wyłącznie pustkę! Nie miała
nawet pewności, czy ktokolwiek powinien na nią czekać, ale…
To jednak
nie tłumaczyło, dlaczego jej pierś jak na zawołanie przeszył ból, bynajmniej
nie mający związku z pogruchotanymi żebrami.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której usłyszała ciche,
ledwo słyszalne kroki. Wystarczyła krótka chwila, by zorientowała się, że
jednak nie była sama. Ciało zareagowało instynktownie, kiedy Eveline
wyprostowała się niczym struna, palce mocniej zaciskając na wciąż pokrwawiony kawałku
drewna. Wstrzymała oddech, choć rozsądek podpowiadał jej, że to i tak nie
miało niczego zmienić, zwłaszcza że jej ubranie zdążyło przesiąknąć posoką.
Skoro sama czuła ją aż nazbyt wyraźnie, możliwość ukrycia się przed intruzem
nie wchodziła w grę.
Jakby na
potwierdzenie jej słów, na ścianie zatańczył cień – zbyt charakterystyczny,
zbyt niepokojący. Eveline wzdrygnęła się i zatoczyła, instynktownie cofając.
Rozszerzonymi oczyma spojrzała w miejsce, w którym dostrzegła zarys
postaci, a potem…
To było
niczym impuls. Rzuciła się przed siebie, nie dając sobie czasu na wątpliwości.
Nie zamierzała czekać aż opanuje ją strach, choć i ten okazał się inny niż
zapamiętała. Przypominał raczej popychające ją do przodu paliwo, z którego
pragnęła czerpać. Jeśli dzięki temu poruszanie stawało się łatwiejsze, nie
zamierzała protestować.
Powietrze znów
wypełnił zapach krwi. Coś ciepłego spłynęło po dłoniach Eveline, chociaż nie od
razu dotarło do niej, co to tak naprawdę oznaczało. W roztargnieniu
spojrzała przed siebie, wprost w wykrzywioną twarz obcego jej mężczyzny.
Spoglądał na nią pustymi oczami – nienaturalnie dużymi, przypominającymi dwie
czarne dziury. Tyle wystarczyło, żeby przyprawić kobietę o dreszcze, choć
to i tak okazało się niczym w porównaniu do tego, co uświadomiła
sobie zaraz po tym.
Odsunęła
się, kiedy nieznajomy opadł na kolana. Cisza dzwoniła jej w uszach, zakłócona
wyłącznie przez jej przyśpieszony, nierówny oddech i tłukące się w piersi
serce. Pozwoliła, żeby jak długi wylądował u jej stóp, nagle nieruchomiejąc.
Krew spłynęła na już i tak brudny dywan – świeża i ciepła, rytmicznie
wypływająca z rany na gardle.
Ze
śmiertelnej rany, którą osobiście mu zadała, na powitanie wbijając ostro zakończony
kołek w gardło nieznajomego mężczyzny.
Hm… Bo jak wracać, to konkretnie, prawda? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz