3/17/2021

☾ Rozdział III

 

Eveline

Kroki wydawały się nienaturalnie głośne. Skrzywiła się, próbując stawiać stopy ostrożniej, ale niewiele pomogło. Czuła się zbyt niezgrabna, by poruszać się w sposób, którego mogłaby oczekiwać. W gruncie rzeczy Eveline czuła, że nie powinna być w tym miejscu, cokolwiek kryło się pod tym pojęciem.

Na pierwszy rzut oka miała wrażenie, że spogląda w pustkę. Choć jej oczy przywykły do kojącej, wszechogarniającej ciemności, ta wciąż wydawała się zbyt przytłaczająca. Chociaż Eveline stawiała kolejne kroki, bez pośpiechu zagłębiając się coraz dalej i dalej, czuła się przy tym tak, jakby jednak tkwiła w miejscu. Z powodzeniem mogłaby się zatrzymać, zresztą stanie wydawało się lepsze niż poczucie zmarnowanego czasu i nieudane próby pokonania choć kilku metrów.

To sen… Muszę śnić.

Ale tak naprawdę sama nie była pewna, co to mogło oznaczać. Pustka w głowie dawała jej się we znaki równie mocno, co i poczucie, że ciemny korytarz ciągnie się w nieskończoność. Dla pewności obejrzała się za siebie, ale przestrzeń za plecami okazała się niemalże bliźniaczo podobna do tego, co znajdowało się przed nią. Nieprzyjemny dreszcz wstrząsnął ciałem kobiety, kiedy z cała mocą uprzytomniła sobie, że tkwiła w pustce. Gdyby okazało się, że w ciemnościach nie czekało na nią nic prócz nieograniczonej przestrzeni i chłodu, nie byłaby zaskoczona.

Nie powinna tu być. Czuła to całą sobą, ale nie potrafiła tego zmienić. Nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna się wydostać.

Nie miała pojęcia, jakim cudem w ogóle się tutaj znalazła.

Eveline… Mam na imię Eveline, powtarzała w myślach niczym mantrę, choć i tego nie mogła być pewna. A jednak to imię wydawało się znajome i przyjemne, więc uczepiła się go z całą mocą, pragnąć by chociaż ta jedna rzecz stała się dla niej oczywista. Nawet jeśli się myliła, możliwość skupienia się na czymkolwiek okazała się miła. Sprawiała, że kobieta choć w niewielkim stopniu czuła się żywa.

Wciąż ostrożnie posuwając się naprzód, spróbowała przypomnieć sobie coś więcej. Nasłuchiwała, mając nadzieję, że znów usłyszy szepty, a te przyniosą ze sobą kolejną, nawet najbardziej błahą informację, jednak dookoła panowała cisza. Tylko to, jej kroki oraz przyśpieszony, urywany oddech.

Powietrze wciąż wydawało się trzeć o obolałe, dające się we znaki gardło. Przełykanie okazało się problematyczne, ale Eveline i tak zdecydowała się to robić. Ból przynajmniej wydawał się prawdziwy – o wiele bardziej od niekończącego się korytarza. Nawet nieprzyjemne, obejmujące całą twarz pulsowanie, okazało się lepsze niż cokolwiek innego. Skoro czuła, mogła podejrzewać, że jednak była prawdziwa.

Gdyby do tego wszystkiego mogła sobie przytomnieć…

Eveline.

Zatrzymała się w pół kroku. Zamarła, nasłuchując, ale głos ponownie się nie odezwał. Ale przecież słyszała go – była tego pewna, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że mógłby być wytworem jej wyobraźni. Miała ochotę zawołać o pomoc, byleby tylko zakłócić tę nieprzeniknioną ciszę, jednak nie potrafiła się na to zdobyć. Czuła, że gdyby spróbowała, wydarzyłoby się coś niedobrego.

Chyba wolała nie wiedzieć, kto mógłby jej odpowiedzieć.

Serce Eveline zabiło mocniej, trzepocąc się w piersi w niemalże bolesny, uciążliwy sposób. Miała wrażenie, że za moment spróbuje wyrwać się na zewnątrz i przez krótką chwilę naprawdę chciała mu na to pozwolić. Choć wydawało się to irracjonalne, pragnęła uwierzyć, że nieszczęsny narząd mógłby zaprowadzić ją ku wyjściu… Wprost do miejsca, w którym poczułaby się bezpieczna.

Zrobiła kolejny krok naprzód. Wyciągnęła przed siebie rękę, ale drżące palce napotkały wyłącznie znajomą już pustkę. Jeśli ktoś tam był…

Coś poruszyło się w ciemnościach. Zesztywniała, gotowa przysiąc, że naprawdę wychwyciła ruch – ledwo zauważalny, ale obecny. Nie mogła sobie tego wyobrazić, nie tak po prostu, bo…

A przynajmniej to sobie powtarzała.

– Kto…? – wyrwało jej się.

Przez twarz Eveline przemknął cień. Własny głos wydał jej się dziwnie obcy, zbyt zachrypnięty. Jakby tego było mało, nawet ledwo słyszalny szept okazał się niewłaściwy w panującej ciszy. Poruszyła się niespokojnie, niemalże spodziewając, że popełniła błąd – i że tyle wystarczy, by przywołała do siebie coś, czego wcale nie chciała widzieć.

Tyle że odpowiedziała jej wyłącznie wymowna cisza. To okazało się gorsze niż cokolwiek innego.

Nieprzyjemny dreszcz przemknął wzdłuż kręgosłupa, bynajmniej niezwiązany z napierającym ze wszystkich stron chłodem. Zimno wydawało się pozbawione znaczenia, będąc co najwyżej dodatkową niedogodnością. Drżała z innego powodu, choć nie od razu pojęła, co to oznacza. Zebranie myśli i wyciągnięcie jakichkolwiek sensownych wniosków okazało się wyzwaniem, które przerosło ją pod każdym możliwym względem.

Jeśli była na to skazana… Na błądzenie w ciemnościach, w tym pustym korytarzu, który nie oferował niczego więcej…

Posłuchaj…, nakazała sobie stanowczo. To było niczym impuls, któremu mimo obaw zdecydowała się poddać. Musisz zacząć słuchać…

Gdyby jeszcze w ten sposób mogła cokolwiek zmienić!

Zacisnęła powieki, choć to nie czyniło żadnej różnicy – nie, skoro dookoła wciąż panowała ciemność. Poczuła się nieswojo, kiedy odcięła się od tego ze zmysłów, nieważne jak niepraktyczny wydawał się w tych warunkach. Miała wrażenie, że aż prosiła się o nieszczęście, ale i tak zmusiła się do spokojnego stania. W zamian skupiła się na słuchu, próbując pozbyć się niechcianej myśli o tym, że tak naprawdę była skazana wyłącznie na ciszę – przenikliwą, zbyt uciążliwą i niemalże bolesną. Chciała wierzyć, że kryło się tam coś więcej; że gdyby tylko się postarała, mogłaby jej dosięgnąć.

A potem z całą mocą poczuła, że jednak nie była sama i choć w pierwszej chwili ta świadomość ją przeraziła, ostatecznie okazała się przede wszystkim kojąca.

Odetchnęła. Znów wyciągnęła przed siebie rękę, instynktownie zwracając się w kierunku, z którego dochodziły przytłumione głosy. Coś zakłóciło ciszę – niespójne szepty, których wciąż nie potrafiła zrozumieć. Przeplatały się ze sobą, na swój sposób przerażające, ale jednocześnie znajome. Wołały ją i kusiły, będąc niczym obietnica… czegokolwiek. W tamtej chwili wszystko wydawało się lepsze od trwania w pustce.

Wciąż zaciskając powieki, zrobiła pierwszy chwiejny krok przed siebie. Szła na oślep, bezradnie wyciągając przed siebie rękę. Palce wciąż natrafiały przede wszystkim na pustkę – to i chłodne, wilgotne powietrze. Eveline wolała się nie zastanawiać, co stanie się, kiedy nagle napotka tam coś innego.

Wciąż towarzyszyły jej szepty. Coraz głośniejsze i wyraźniejsze, choć wciąż niezrozumiałe. Nawoływały, a przynajmniej takie miała wrażenie, bo nie potrafiła z całą pewnością stwierdzić, czy zwracały się bezpośrednio do niej. Może nie wszystkie. Może to znaczyło, że nie zdawali sobie sprawy z jej obecności, a tym bardziej tego, że mogłaby ich usłyszeć. Nawet jeśli, co tak naprawdę mogło to zmienić. Kimkolwiek byli…

Stój.

Nie zatrzymała się. Myśl, którą wychwyciła – ten cichy, ledwo słyszalny protest – okazała się zbyt krucha i ulotna, by mogła ją powstrzymać. Tak naprawdę wcale nie musiała należeć do niej. Wcale nie…

Eve… Eveline…

Ktoś ją wołał, ale głos dochodził jakby z oddali, ginąc pośród innych szeptów – tych, które popychały ją w przeciwnym kierunku. Jakaś cząstka Eveline czuła, że powinna rozpoznać ten głos, ale nie miała pojęcia skąd. Wiedziała jedynie, że należał do kobiety. I brzmiał… kojąco, choć zarazem miał w sobie coś, co wzbudzało w niej wyłącznie wątpliwości.

To bolało. Inaczej niż palenie w gardle, niż pulsowanie obolałej szczęki. Aż zachłysnęła się powietrzem, przez chwilę czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w brzuch. Skrzywiła się, gwałtownie zatrzymując i ciasno oplatając ramionami. Zgięła się wpół, z wolna unosząc dłonie, by wpleść je we włosy. Nerwowym gestem pociągnęła za poplątane loki, ale niewiele pomogło, zwłaszcza że wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła się rozpaść.

Nie chciała tutaj być. Nie chciała czuć tego wszystkiego, ale…

Właśnie wtedy poczuła, że ktoś chwycił ją za rękę. Wrażenie było takie, jakby coś delikatnie musnęło wnętrze jej dłoni – ledwo zauważalnie, w równie ulotny sposób, co i przemykające przez jej umysł myśli. W pierwszym odruchu Eveline zapragnęła zaprotestować, ale powstrzymał ją łagodny, kobiety szept, który ponownie rozbrzmiał w jej głowie.

Nie możesz tutaj być. Jeszcze nie, nalegała kobieta. Tym razem zrozumienie jej słów okazało się dużo prostsze, zwłaszcza że – choć ciche – dochodziły z bardzo bliska. Kimkolwiek była trzymająca ją kobieta… Nie podnoś wzroku. I chodź.

– Ale…

Ucisk w gardle przybrał na sile. Uścisk wokół jej dłoni również, tym samym uświadamiając Eveline, że tak naprawdę nie miała wyboru. Z całą mocą poczuła, że gdyby nie usłuchała, wydarzyłoby się coś złego – być może gorszego od dalszego podążania w głąb ciemnego korytarza.

Więc poddała się. Wciąż pełna wątpliwości, posłusznie zawróciła, zostawiając za sobą ciemność i naglące, niespójne szepty. Słyszała, że przybrały na sile, nagle nawołując ją w jeszcze bardziej rozpaczliwy sposób, ale nie miała okazji się na nich skupić. Nie, skoro w odpowiedzi trzymająca ją osoba bardziej stanowczo pociągnęła ją w przeciwnym kierunku, narzucając stanowcze tempo, przez które Eve niemalże musiała biec.

Nie odważyła się unieść głowy. Nie zrobiła niczego nawet w momencie, w którym nieznajoma nagle się zatrzymała. W ciszy już nie było słychać szeptów czy nawet dodatkowych kroków. Przez chwilę Eveline pozostawała świadoma wyłącznie własnego, nienaturalnie przyśpieszonego oddechu.

Wciąż nie mając odwagi unieść głowy, zamarła w bezruchu. Mimowolnie spięła się, kiedy – choć i to wydało się odległe i zbyt eteryczne, by mogła uwierzyć, że wydarzyło się naprawdę – na krótką chwilę otoczyły ją cudze ramiona.

Tak mi przykro… Ale jesteś dzielna, prawda? I bardzo, bardzo cię kocham.

Tyle że te słowa nie znaczyły niczego.

A potem zniknęły w niepamięci, kiedy Eveline poczuła muśnięcie warg na czole i straciła przytomność.

To ból jako pierwszy wdarł się do jej podświadomości. On oraz nieopisane wręcz zmęczenie. Uświadomiła sobie, że leży na ziemi, z trudem chwytając oddech. Coś nieprzyjemnie ocierało się o jej gardło, trochę tak, jakby przy każdym wdechu wdychała papier ścierny. Krzywiąc się, odchrząknęła, próbując nad tym zapanować, ale nie pomogło. Ból pozostał równie żywy, a może nawet się wzmógł, z wolna opanowując całe ciało.

Spróbowała się podnieść, ale coś napierało na jej pierś, skutecznie utrudniając złapanie oddechu. Skrzywiła się i ponowiła próbę, jedynie utwierdzając się w przekonaniu, że miała do czynienia z jakąś fizyczną przeszkodą. Rozdrażniona tym odkryciem, zamrugała nieco nieprzytomnie, w końcu przymuszając do otwarcia oczu. Zamrugała kilkukrotnie, próbując przywyknąć do ciemności. Mimo wszystko widziała dziwne, majaczące w mroku kształty – bliżej nieokreślone, dziwnie powykrzywiane linie, których nie potrafiła utożsamić z niczym konkretnym. Jakby tego było mało, przez moment poczuła się tak, jakby również jej oczy potraktowany papierem ściernym. Coś unosiło się w powietrzu, drażniąc już i tak nienaturalnie przeczulone tęczówki.

Eveline zawahała się. Potrzebowała kilku sekund, żeby dość do siebie i zacząć oswajać się z sytuacją. Kiedy pierwszy szok minął, dotarło do niej, że coś jak najbardziej zalegało na jej piersi – ciężki, napierający z góry kawał… Och, czegokolwiek. Miała wrażenie, że leży w jednym wielkim gruzowisku, na które mogło składać się cokolwiek. I choć nie rozumiała, jakim cudem mogłaby znaleźć się w takim miejscu, to wydało jej się najmniej istotne.

Bezradnie spojrzała na przygniatający ją kształt. Podłoga… Czy zarwała się podłoga?, pomyślała bez przekonania, ale i tak nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Pamiętała zamieszanie, ale to mogło dotyczyć czegokolwiek. Zupełnie jakby wydarzyło się w jakimś innym życiu.

Choć myśl o tym, że mogłaby się tak po prostu wydostać, wydawała się irracjonalna, Eveline napięła mięśnie. Wyciągnęła przed siebie ręce, próbując zrzucić z siebie zalegający na jej piersi ciężar. Żebra zaprotestowały w odpowiedzi i wtedy po raz pierwszy pomyślała, że musiały ucierpieć, ale nie miała czasu, by się nad tym zastanawiać. Ignorując palący ból, wzmogła nacisk, a potem…

Aż zachłysnęła się powietrzem. Wzdrygnęła się, kiedy coś z hukiem opadło na ziemię tuż obok niej. Widziała drobinki pyłu, które wzbiły się w powietrze, jeszcze bardziej drażniąc gardło i oczy. Zmrużyła powieki, po czym z trudem przetoczyła się na bok, kuląc na ziemi i krzywiąc, gdy żebra znów dały o sobie znać. Nie miała pojęcia jak powinno boleć złamanie albo – co bardziej prawdopodobne zmiażdżenie – ale sposób, którego doświadczała, wydał jej się nienaturalny. Może była w szoku, ale czuła przede wszystkim nieprzyjemne mrowienie, to zresztą zaczynało powoli ustępować.

Dużo gorsze okazało się palenie w gardle. To oraz paraliżujący ból, który poczuła, gdy spróbowała poruszyć nogami, ale…

Zmusiła się do tego, by się rozejrzeć. W ciemnościach widziała niewiele, ale była w stanie dostrzec roztrzaskane przedmioty i to, co niegdyś musiało być ścianami, podłogą albo… Och, Bóg jeden raczył wiedzieć czym. W tamtej chwili określenie poszczególnych przedmiotów wydawało się niemożliwe i zbędne zarazem. Wiedziała jedynie, że musiała się wydostać – i to najlepiej tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.

Nie chciała myśleć o tym, jakim cudem zdołała strząsnąć z siebie ciężki, miażdżący jej pierś kawałek czegoś, co…

– Och.

Tylko na tyle było ją stać. Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, kiedy dostrzegła wystający z jej łydki, podłużny kształt. W pierwszej chwili pomyślała, że to kość, choć nie od razu przyjęła do wiadomości taką możliwość. Kiedy już do tego doszło, niewiele brakowało, żeby żołądek odmówił jej posłuszeństwa i wywrócił się na drugą stronę, ale i tak nie miała czym zwymiotować. Mimo wszystko zamarła, dociskając twarz do ziemi i z trudem łapiąc oddech.

Potrzebowała chwili, by przymusić się do ponownego spojrzenia. Obraz przez chwilę zamazywał się przed oczami, paradoksalnie utrudniając zinterpretowanie podsuwanych przez zmysły bodźców, choć przecież powinno być odwrotnie. Jeśli umysł się broni…

A potem uprzytomniła sobie, że jest w błędzie.

Nie, to nie tak. Cokolwiek widziała, wyglądało jak kawałek drewna – i to taki, która mogła z łatwością usunąć.

Nie zastanawiając się nad tym, co zrobi, powoli usiadła. Poruszanie okazało się problematyczne, ale nie aż tak, jak mogłaby oczekiwać przy pogruchotanych żebrach. Ostrożnie poruszyła się ranną nogą, krzywiąc się, kiedy zalegający w ranie odłamek dał o sobie znać. Uderzył ją zapach krwi – metaliczny i tak intensywny, że aż zwątpiła jakim cudem nie poczuła go wcześniej. W ciemnościach posoka wydawała się czarna jak atrament; zbierała się na ziemi, mieszając z pyłem i odłamkami.

Musiała się stąd wydostać. Wezwać pomoc, dostać do szpitala albo… gdziekolwiek.

Dom. Chciała do domu.

Tylko nie miała pewności, co to tak naprawdę oznaczało.

Wszystkie te myśli przemykały błyskawicznie, nie pozostawiając po sobie chociażby śladu. Eveline nie mogła pozbyć się wrażenia, że coś było z nią nie tak – i to nie tylko dlatego, że najwyraźniej została pogrzebana żywcem pod gruzami. Swoją drogą, czy tyle nie powinno wystarczyć, żeby wzbudzić w niej czyste przerażenie? Powinna się bać. Powinna… czuć cokolwiek, ale i to wydało jej się tylko nic nieznaczącą teorią. Jedynym, co okazało się naprawdę żywe, pozostawał ból.

Zareagowała instynktownie. Niewiele myśląc zacisnęła palce na kawałku drewna, by szarpnięciem wyrwać go z rany. Z gardła wyrwał jej się zdławiony okrzyk; z rany popłynęło jeszcze więcej krwi. Dysząc ciężko, w pierwszym odruchu zapragnęła odrzucić odłamek na bok, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Miała wrażenie, że mógł jej się przydać.

Z powątpiewaniem spojrzała na nogę. Widziała krew, znaczącą miejsce, w którym drewno naruszyło spodnie i – przede wszystkim – skórę. Z opóźnieniem pomyślała, że nie powinna ruszać tego, co zalegało w ranie, ale to już nie miało znaczenia. Co więcej, czuła się lepiej. Znów doświadczyła tego dziwnego mrowienia, nieprzyjemnego, ale jednak nie aż tak uciążliwego jak ból. No i już nie widziała krwi, więc…

Choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna, z trudem dźwignęła się na nogi. Przeniesienie ciężaru na ranną łydkę wydawało się złym pomysłem, a jednak jakimś cudem Eveline udało się uchwycić równowagę. Chwiejnie, świadoma wciąż dającego jej się we znaki zmęczenia, ruszyła przed siebie, próbując wypatrzeć jakiekolwiek przejście pośród gruzów i pyłu. I tak nie miała zbyt wielkiego pola manewru, mogąc co najwyżej próbować przecisnąć się między konstrukcjami, które w każdej chwili mogły zawalić jej się na głowę.

To miejsce… Powinnam je znać?

Potrząsnęła głową. Krążąc pośród odłamków wiedziała jedynie, że dom już nie miał znaczenia. Nic z niego nie zostało, co mówiło samo za siebie.

Nie czuła się ani trochę przywiązana do tego miejsca.

Odnalezienie wyjścia okazało się prostsze, aniżeli mogłaby przypuszczać. Co prawda musiała usunąć z drogi coś, co kiedyś musiało być mosiężną, ciężką szafą, ale ta ustąpiła zaskakująco łatwo. W następnej chwili Eveline wylądowała na środku czegoś, co przypominało resztki częściowo tylko zawalonego korytarza. Uniosła brwi, widząc odłażącą ze ścian tapetę – w stanie na tyle dobrym, by uwierzyła, że do zawalenia się budynku doszło nagle, bez jakiejś konkretnej przyczyny.

Co się tutaj stało?

Ale i na to pytanie nie potrafiła znaleźć odpowiedzi.

W pobliżu nie widziała żywej duszy. Czuła się prawie jak na cmentarzu, świadoma wyłącznie ciszy i wrażenia bycia pogrzebanej żywcem. Cokolwiek się tutaj stało i cokolwiek się za nim kryło…

Z jakiegoś powodu tu została.

Albo – co nagle wydało jej się bardziej prawdopodobne – została porzucona.

Prawie udało jej się uśmiechnąć – w wymuszony, pozbawiony oznak wesołości sposób. Jakie to wydawało się wygodne, skoro w głowie miała wyłącznie pustkę! Nie miała nawet pewności, czy ktokolwiek powinien na nią czekać, ale…

To jednak nie tłumaczyło, dlaczego jej pierś jak na zawołanie przeszył ból, bynajmniej nie mający związku z pogruchotanymi żebrami.

Wszelakie myśli uleciały z jej głowy w chwili, w której usłyszała ciche, ledwo słyszalne kroki. Wystarczyła krótka chwila, by zorientowała się, że jednak nie była sama. Ciało zareagowało instynktownie, kiedy Eveline wyprostowała się niczym struna, palce mocniej zaciskając na wciąż pokrwawiony kawałku drewna. Wstrzymała oddech, choć rozsądek podpowiadał jej, że to i tak nie miało niczego zmienić, zwłaszcza że jej ubranie zdążyło przesiąknąć posoką. Skoro sama czuła ją aż nazbyt wyraźnie, możliwość ukrycia się przed intruzem nie wchodziła w grę.

Jakby na potwierdzenie jej słów, na ścianie zatańczył cień – zbyt charakterystyczny, zbyt niepokojący. Eveline wzdrygnęła się i zatoczyła, instynktownie cofając. Rozszerzonymi oczyma spojrzała w miejsce, w którym dostrzegła zarys postaci, a potem…

To było niczym impuls. Rzuciła się przed siebie, nie dając sobie czasu na wątpliwości. Nie zamierzała czekać aż opanuje ją strach, choć i ten okazał się inny niż zapamiętała. Przypominał raczej popychające ją do przodu paliwo, z którego pragnęła czerpać. Jeśli dzięki temu poruszanie stawało się łatwiejsze, nie zamierzała protestować.

Powietrze znów wypełnił zapach krwi. Coś ciepłego spłynęło po dłoniach Eveline, chociaż nie od razu dotarło do niej, co to tak naprawdę oznaczało. W roztargnieniu spojrzała przed siebie, wprost w wykrzywioną twarz obcego jej mężczyzny. Spoglądał na nią pustymi oczami – nienaturalnie dużymi, przypominającymi dwie czarne dziury. Tyle wystarczyło, żeby przyprawić kobietę o dreszcze, choć to i tak okazało się niczym w porównaniu do tego, co uświadomiła sobie zaraz po tym.

Odsunęła się, kiedy nieznajomy opadł na kolana. Cisza dzwoniła jej w uszach, zakłócona wyłącznie przez jej przyśpieszony, nierówny oddech i tłukące się w piersi serce. Pozwoliła, żeby jak długi wylądował u jej stóp, nagle nieruchomiejąc. Krew spłynęła na już i tak brudny dywan – świeża i ciepła, rytmicznie wypływająca z rany na gardle.

Ze śmiertelnej rany, którą osobiście mu zadała, na powitanie wbijając ostro zakończony kołek w gardło nieznajomego mężczyzny.

Hm… Bo jak wracać, to konkretnie, prawda? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz