3/22/2021

☾ Rozdział IV

 
♪ Jesse Jo Stark – „Rot Away”

Eveline

Ciepło spłynęło po jej drżących dłoniach. Poczuła jakże charakterystyczny zapach, jakże znajomy, choć nie przypominała sobie, gdzie mogłaby się z nim spotkać. Żołądek skręcił się, ale bynajmniej nie w ramach protestu, choć to dotarło do Eveline ze znacznym opóźnieniem.

Cofnęła się o krok. Miała wrażenie, że powinna czuć przerażenie, a jednak nic podobnego nie miało miejsca. Po prostu stała, beznamiętnie spoglądając na obcego, kiedy ten zatoczył się w tył, w rozpaczliwym odruchu próbując sięgnąć do tego, co zalegało w jego gardle. Aż nazbyt wyraźnie widziała jak jego oczy rozszerzają się nienaturalnie. Z gardła wyrwał się dziwny dźwięk – coś jak bulgotanie – jednak i to nie zrobiło na niej żadnego wrażenia.

W tamtej chwili koncentrowała się tylko na jednym.

Nie zarejestrowała momentu, w którym mężczyzna zwalił się na ziemię, lądując u jej stóp. W którymś momencie musiał jednak wyszarpać kołek z rany, bo nagle pojawiło się jeszcze więcej krwi. Wypływała w rytm pulsu, to mniej, to znów bardziej gwałtownie, przynajmniej początkowo. Eve zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę, a jednak całą uwagę skupiała na czymś innym – czymś, co nagle przejęło całą jej uwagę.

Poruszając się trochę jak w transie, spojrzała na swoje dłonie. Miała krew na palcach, wciąż ciepłą i świeżą, powoli krzepnącą na jej bladej skórze. Tę samą krew, która coraz wolniej sączyła się z ciała rzężącego, płaszczącego się przed nią mężczyzny. Czuła ją całą sobą, nie tylko dlatego, że charakterystyczny, metaliczny zapach unosił się w powietrzu. Wrażenie było takie, jakby obecność posoki nagle stała się wszystkim, skutecznie przysłaniając wszelakie inne bodźce.

Na początku nie rozumiała. Nie miała pewności, co takiego wyjątkowego było w tej krwi i śmierci, ale…

Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że się trzęsie. Stała w bezruchu, dygocąc coraz bardziej i bardziej, choć przecież wcale nie było jej zimno. Jakby tego było mało, całe ciało znów zaczęło pulsować bólem, choć ten swoje źródło wydawał się mieć w jednym konkretnym miejscu – w obolałym, podrażnionym gardle. Napięła mięśnie, jednocześnie w nerwowym geście unosząc dłoń do ust. Miała wrażenie, że jej szczęka również pulsuje, a ból powoli obejmuje całą twarz.

A potem poczuła coś na wargach, kiedy odrobina zalegającej na dłoniach krwi wylądowała również na ustach. Pod wpływem impulsu zlizała ją i…

Skoczyła do przodu niczym rozjuszona kotka. Nagle po prostu opadła na kolana, dosłownie rzucając się na wciąż ciepłe ciało. Jakimś cudem wiedziała, co robi, natychmiast rozchylając usta i bez zastanowienia przysysając się do rany. Aż zachłysnęła się ciepłą, wciąż pulsującą krwią, kiedy ta spłynęła w głąb jej gardła, niosąc jakże potrzebne ukojenie. Eveline piła łapczywie, nie zastanawiając się nad tym, co robi, nad jakimkolwiek sensem albo czymkolwiek innym. Palce kurczowo zaciskała na nieruchomym ciele, jakby w obawie, że to jakimś cudem zostanie wyrwane poza zasięg jej rąk – że zniknie, choć przecież należało do niej.

Moje. Jest… moje.

Ulga była chwilowa i zniknęła, ledwo tylko źródło pokarmu zaczęło się wyczerpywać. Oderwała usta od rany, dysząc ciężko i bezmyślnie spoglądając na mężczyznę, nad którym się pochylała. Dostrzegła jego twarz – bladą, zastygłą w grymasie przerażenia. Oczy wciąż wydawały się nienaturalnie rozszerzone, ale już bez choćby śladu życia. Spoczęły wprost na niej, ale jej nie widziały i to wystarczyło, by mimochodem pomyślała, że powinny się zamknąć. Raz na zawsze.

Przekrzywiła głowę. Bez pośpiechu wyciągnęła rękę, by przesunąć nią po powiekach. Nie otworzyły się, co jak najbardziej jej odpowiadało – w końcu tam było lepiej.

Usiadła nad ciałem, z powątpiewaniem spoglądając na zalegająca na ziemi krew. Czuła ją na ustach i dłoniach, i to wystarczyło, by uznała taki stan za marnotrawstwo. Choć ciepło wypitej posoki wciąż rozchodziło się po jej ciele, Eveline chciała więcej – dużo, dużo więcej. Chwilowe ukojenie nie wystarczyło i była tego coraz boleśniej świadoma. Miała wręcz wrażenie, że tylko bardziej podsyciła paraliżujący ból, aż rwąc się do tego, żeby spróbować sięgnąć po więcej. Tęsknie spojrzała na ciało, ale mężczyzna nie miał już do zaoferowania niczego, co wydałoby się jej atrakcyjne.

Tym razem nie miała problemu, żeby wychwycić cudzą obecność. Usłyszała kroki, szybko orientując się, że te zmierzały w jej stronę. Dźwięk wydał się wręcz nienaturalnie głośny; wyostrzone zmysły raniły, zupełnie jakby ciało dopiero próbowało się do nich przyzwyczaić.

Natychmiast poderwała się na równe nogi. Z zaciekawieniem spojrzała w głąb korytarza, reagując już w chwili, w której dostrzegła zarys ludzkiej sylwetki. Nie od razu pojęła, że dziki charkot, który przerwał ciszę, wyrwał się z jej gardła. To i tak przestało mieć jakiekolwiek znaczenie w chwili, w której rzuciła się do ataku, bezceremonialnie powalając przeciwnika na ziemię. Poczuła szarpnięcie, kiedy kolejny obcy mężczyzna spróbował się jej wyrwać, ale nie dała mu okazji na walkę. Wystarczyła chwila, by wgryzła się wprost w pulsującą żyłę na gardle, pozwalając, by kolejna porcja świeżej krwi eksplodowała smakiem w jej ustach.

Westchnęła, oszołomiona intensywnością tego doznania. Było lepiej niż za pierwszym razem, być może dlatego, że tym razem cała posoka należała wyłącznie na niej. Ciśnienie okazało się równe i silne, inaczej niż wtedy, gdy spijała resztki tego, co zostało w ciele wykrwawiającej się ofiary. Nie przeszkadzało jej nawet to, że mężczyzna zawył i spróbował chwycić ją za włosy, byleby tylko odciągnąć ją od szyi.

Piła łapczywie, tylko cudem nie dławiąc się kolejnymi łykami. Nie mogła tracić czasu, bo…

Bardziej wyczuła niż faktycznie zauważyła zagrożenie. Zareagowała instynktownie, w ostatniej chwili otrząsając na tyle, by zdołać się przemieścić. Nawet wtedy nie wypuściła z ramion wiotkiego już ciała, ciągnąc je za sobą niczym jakaś upiorną tarczę. Za takową posłużył jej ostatecznie, chroniąc Eveline przed długim, drewnianym bełtem, który z impetem wbił się w plecy mężczyzny – na tyle głęboko, by przebić go na wylot. Eve warknęła, rozszerzonymi oczyma spoglądając to na umykającą z rany krew, to znów na wciąż wycelowaną w nią duszę.

Marnotrawstwo. Tylko tak potrafiła to nazwać.

Niechętnie poluzowała uścisk. Ciało osunęło się na ziemię, zalegając u jej stóp. Przeskoczyła nad nim, błyskawicznie przecinając korytarz, by dotrzeć do kolejnego przeciwnika. Kolejny bełt przeciął powietrze, kiedy nieszczęśnik spróbował się obronić, ale ominęła go z łatwością. W następnej sekundzie wyrwała broń z rąk mężczyzny, bez chwili wahania zwracając ją ku niemu.

– Ty…

Urwał, kiedy roztrzaskała kuszę o ścianę. Otworzył i zaraz zamknął usta, przez chwilę przypominając wyjęta z wody rybę. Wyczuła jego przerażenie; uderzyło ją z całą mocą, choć równie dobrze mogło mieć to związek z krążącą w żyłach mężczyzny krwią. Skoro śmiał powstrzymać ją przed wypiciem tej, która należała do jego kolegi…

Spojrzała mu w oczy. Tyle wystarczyło, żeby zrozumiał  i spróbował się cofnąć. Zatoczył się, kiedy ruszyła ku niemu, wyciągając przed siebie ręce.

Wtedy padł pierwszy, ogłuszający strzał.

Skrzywiła się, przez chwilę czując tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Zabolało, bynajmniej nie dlatego, że mogłaby oberwać. Sam huk okazał się bolesny, raniąc jej wyostrzone zmysły bardziej niż ból wciąż palącego pragnienia. Eveline z jękiem chwyciła się za głowę, bezskutecznie próbując namierzyć, skąd padł strzał. Była zagrożona, tak, ale…

Niewiele brakowało, by chwila nieuwagi kosztowała ją więcej niż tylko ból głowy. Kolejny raz do głosu doszedł instynkt, nakazując zareagować na ruch, który wyczuła u swojego boku. Chwyciła swoją niedoszłą ofiarę za ramię, wykręcając rękę aż do momentu, w którym usłyszała nieprzyjemny trzask. Ciszę znów przerwał pełen bólu okrzyk. To i głuche pacniecie, kiedy ostro zakończony kołek wylądował na ziemi, zmieniając kierunek i jednak nie lądując w jej piersi.

Metaliczny zgrzyt. To i kolejny strzał, tym razem głośniejszy. Zacisnęła zęby, nie tylko dlatego, że coś niewielkiego przemknęło zaledwie kilka centymetrów od niej, lądując w ścianie. Nie mając innego wyboru, zostawiła zwijającego się z bólu mężczyznę, w zamian błyskawicznie okręcając w kierunku, z którego padł strzał. Zamarła, kiedy dostrzegła wymierzoną w siebie broń. A także pewnym krokiem zmierzającą ku niej postać.

– No, no… – rzucił nowo przybyły. Nie brzmiał jak ktoś, kto choć trochę się jej obawiał. – To dość… niefortunne.

– N-nie…fortun… Agh! – rozbrzmiało za jej plecami. – Kurwa, John! Dziwka właśnie złamała mi rękę!

Kimkolwiek był John, jedno spojrzenie na jego pokaźną posturę wystarczyło, by Eveline zapragnęła zejść mu z oczu. Mimo wszystko nie poruszyła się, zdolna co najwyżej tkwić w miejscu i spazmatycznie chwytać oddech. Jej własny wydał się nagle zbyt głośny i ciężki, nawet bardziej od tego, który należał do rannego mężczyzny.

Spięła się, kiedy John przestąpił naprzód. Widziała, że trzymał broń – jak nic naładowany pistolet, chociaż te dotychczas widywała co najwyżej w telewizji. Eve zawahała się, przez chwilę pewna, że wszystko to, co się działo, było co najwyżej szalonym snem. Co prawda nie wiedziała, co czekało na nią po przebudzeniu, o ile to w ogóle miało nadejść, ale…

– Jak masz na imię?

Serce podeszło jej do gardła. Z wolna uniosła głowę, niechętnie spoglądając na wycelowaną w nią broń. Ciało rwało się do ucieczki albo – w najgorszym wypadku – ataku, tym bardziej że wciąż kusiła ją krew, ale ostatecznie to przetrwane wysunęło się na pierwszy plan. Z trudem zebrała myśli, skupiając się na tym, co najważniejsze. Jakoś nie wątpiła, że gdyby spróbowała rzucić się przeciwnikowi do gardła, ten zdołałby w nią trafić. O wiele bardziej zastanawiające było dla niej to, dlaczego nie zrobił tego wcześniej, zwłaszcza gdy pastwiła się nad jego towarzyszem.

Nie odpowiedziała. Nie żeby wiedziała, co powinna mu powiedzieć. Imię, które znała, najpewniej należało do niej, ale…

– Ogłuchłaś? – zniecierpliwił się mężczyzna. – Zadałem ci pytanie. Jak…?

– Jakie to ma znaczenie?! – wtrącił ranny, w końcu dźwigając się na nogi. Eveline widziała go zaledwie kątem oka, ale i tak dostrzegła, że rękę miał wykrzywioną pod dziwnym, nienaturalnym kątem. – Zastrzel to. Jest młoda. Jest…

Resztę jego słów zagłuszył huk. Tyle wystarczyło, żeby mężczyzna zamilkł, a Eve jeszcze bardziej się spięła. Z rezerwą spojrzała na broń rękach mężczyzny, zwłaszcza na wciąż parującą lufę. Ile kul mogło mieścić się w magazynku? Sześć? Osiem…? Nie miała pojęcia. Na pewno słyszała trzy strzały, więc wyczerpane naboje nie wchodziły w grę, chociaż…

Z wrażenia aż zakręciło jej się w głowie. Umysł pędził naprzód, pośpiesznie analizując i podsuwając kolejne możliwe scenariusze. I choć nie miała poczucia, by robiła to kiedykolwiek wcześniej, wyciąganie wniosków przychodziło jej niemalże równie naturalnie, co i oddychanie. W tamtej chwili rozsądek aż nazbyt wyraźnie podpowiadał, że nie miała szans z tymi mężczyznami. Krew musiała poczekać, tak jak i nieopisane, powoli porażające całe ciało zmęczenie. Czegokolwiek by nie pragnęła, w pierwszej kolejności musiała się stąd wydostać.

– Wracając. – John odchrząknął. Ponownie przeładował broń, najwyraźniej nie zamierzając tracić na to czasu. – Twoje imię.

Zacisnęła usta. Przełknęła z trudem i zaraz tego pożałowała, znów musząc walczyć z głodem. Czuła pulsujący ból, powoli obejmujący całą twarz, zwłaszcza szczękę. Miała wrażenie, że jeśli tylko spróbuje się odezwać, wydarzy się coś niedobrego. Że głowa pęknie jej na pół albo…

Ta… krew. Chciała napić się jeszcze trochę, choćby odrobinę, żeby…

Ale oni jej nie pozwalali.

Uświadomiła sobie, że drży, więc zacisnęła dłonie w pięści. Nie pomogło, bo wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła stracić grunt pod nogami. Zmęczenie i głód – tylko tego była pewna w całym tym szaleństwie. No, ewentualnie wycelowanej w niej broni, ale…

Mam krew na rękach. I właśnie zabiłam dwie osoby.

Dlaczego te myśli nie robiły na niej wrażenia…?

– Twoje imię – nie dawał za wygraną mężczyzna. – Twoje cholerne imię, ty…

Teraz.

Jego głos ją męczył. To, że naciskał, oczekując odpowiedzi, tym bardziej. I choć rozsądek podpowiadał, jak bardzo nierozsądne to było, Eveline bez zastanowienia skoczyła do przodu, bezceremonialnie wpadając na potężne cielsko mężczyzny. Zaskoczyła go na tyle, by wraz z nią zatoczył się, wpadając na ścianę. Spróbowała dorwać się do jego gardła, jednocześnie starając się wytrącić mu z rąk broń. Skupienie się na tym ostatnim okazało się wyzwaniem; poczucie zagrożenia majaczyło gdzieś na krawędzi jej świadomości, upominając się o choć odrobinę uwagi. Wiedziała, że to ważne, nawet bardzo, ale ta myśl i tak wciąż jej uciekała, wyparta przez coś innego – od świadomości krążącej w żyłach tego mężczyzny krwi zaczynając.

Udało jej się dostać do jego gardła. Bez wahania wgryzła się w szyję, pozwalając, żeby pulsujące, znajome już ciepło ukoiło ból, ale…

A potem aż się zachłysnęła, mając wrażenie, że zamiast ugasić pożar, dolała oliwy do ognia.

Odskoczyła od niego jak oparzona, kaszląc i przez moment mając ochotę zwymiotować. John zareagował aż nadto przytomnie. Zanim Eveline zdążyła się otrząsnąć, mężczyzna wymierzył jej cios wprost w żołądek. Nie była pewna, co oszołomiło ją bardziej – mdłości, siła uderzenia czy to, że tyłem głowy uderzyła o ścianę. Pociemniało jej przed oczami. Zaledwie na chwilę, ale to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej bezbronna.

Jak przez mgłę widziała zmierzającą ku nie postać. To oraz wycelowaną wprost w jej twarz lufę broni. Jakoś nie wątpiła, że tym razem mężczyzna miał pociągnąć za spust i…

Zacisnęła powieki, chociaż to w najmniejszym stopniu nie miało jej pomóc. Jeśli czegoś naprawdę chciała, to jak najszybciej stąd zniknąć, ale takie rozwiązanie również nie wchodziło w grę. Nie chodziło nawet o to, że nie miała miejsca, w którym mogłaby się znaleźć. Nie, to nie tak… Jest jedno, zaoponował cichy głosik w jej głowie. Jest jedno, ale… ale gdzie…?

Nawet gdyby wiedziała, nie miałaby szansy się tam dostać. Nie miałaby szansy zniknąć, bo…

Czekała na wystrzał. Na huk, ból i moment, w którym się skończy.

Ale nic z tego nie nadeszło.

Przez krótką, irracjonalna chwilę czuła się, jakby spadała. Ledwo zarejestrowała moment, w którym ściana za jej plecami zniknęła, przestając dawać jej oparcie. Eveline upadła, choć to równie dobrze mogło być wytworem jej wyobraźni. Nagle po prostu leżała na plecach, oszołomiona, z trzepocącym się w piersi sercem i skręcającym żołądkiem. Oddychała szybko i spazmatycznie, z trudem łapiąc oddech. Cisza dzwoniła jej w uszach, gorsza niż wcześniejsze wystrzały. Cokolwiek powstrzymywało Johna…

Otworzyła oczy.

Leżała w ciemnościach, spoglądając w poznaczony licznymi pęknięciami sufit. Przez chwilę wodziła wzrokiem po nierównościach, po kilku kolejnych sekundach dochodząc do wniosku, że strop wcale nie wyglądał, jakby miał zwalić się jej na głowę. Okazał się inny niż ten, którego mogłaby spodziewać się po budynku, który w rzeczywistości wyglądał jak jedna wielka ruina. Oszołomiona, z trudem okręciła się na bok, wtulając twarz w zakurzony, choć przynajmniej przyjemnie miękki dywan. Tego też nie spodziewałaby się po podłodze w tamtym korytarzu. Zresztą nie czuła już krewi, może pomijając tą, którą nasiąkło jej ubranie.

Wątpliwości uderzyły w nią ze zdwojoną mocą. Co się stało? Czy straciła przytomność? Przenieśli ją, żeby dobić później? Zamierzali mścić się za to, że…?

Ale to nie miało sensu. Gdziekolwiek się znajdowała, była w tym miejscu sama.

Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, ledwo tylko spróbowała się podnieść. Skuliła się, znów przyciskając twarz do dywanu i ze wszystkich sił starając nie zwymiotować. Żołądek wciąż się skręcał, ale wolała nie sprawdzać, co zobaczyłaby, gdyby jednak poddała się mdłościom. Nerwowo przycisnęła dłoń do ust, choć myśl, że w ten sposób łatwiej powstrzyma się od wymiotów, wydawała się irracjonalna. Wiele z tego, co się działo, sprawiało takie wrażenie.

Przez chwilę trwała w bezruchu, próbując uspokoić ciało. Wciąż nerwowo napinała mięśnie, czując się tak, jakby jakaś niewidzialna siłą ciągnęła ją w dół. Czuła, że balansuje gdzieś na krawędzi przytomności, nade wszystko marząc o tym, żeby się poddać – a potem już tylko spadać, spadać coraz niżej…

Poderwanie się do pionu okazało się wyzwaniem. Zatoczyła się, w ostatniej chwili podtrzymując stojącego w pobliżu stołu. W roztargnieniu powiodła wzrokiem dookoła, odkrywając, że stała na środku pogrążonego w ciemnościach salonu. Sam pokój okazał się w nieładzie, a przynajmniej takie wrażenie odniosła, kiedy dostrzegła roztrzaskane kawałki czegoś, co niegdyś musiało być jakimś naczyniem albo wazonem, ale pomieszczenie i tak okazało się lepsze niż rozpadający się korytarz. Co więcej, z jakiegoś powodu wnętrze okazało się kojące i… znajome, choć za żadne skarby nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy widziała je po raz ostatni.

To i tak nie miało znaczenia. Wciąż się chwiejąc, z trudem dotarła do kanapy, ostatecznie ciężko na nią opadając. Chciała wstać i spróbować się rozejrzeć – upewnić się, że w pobliżu nie było kogoś, kto mógłby jej zagrozić – ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Przynajmniej już nie bała się, że zwymiotuje, ale słabość uderzyła ją z mocą, której nie potrafiła się przeciwstawić. Eveline miała wręcz wrażenie, że dopiero w tamtej chwili w pełni dotarło do niej, co działo się przez ostatnie pół godziny – i że nadmiar wrażeń przytłoczył ją z siłą zwalającego się na głowę sufitu.

Z trudem wyciągnęła przed siebie drżącą dłoń. Spojrzała na pokrwawione palce, w ciemnościach z łatwością udając, że w rzeczywistości pokrywał je atrament. Wiedziała, że to kłamstwo – perfidne i w pełni świadome – ale przyjęcie go przyszło jej z łatwością. Wcale nie czuła się, jakby zrobiła coś złego.

Z wolna opuściła rękę, by móc musnąć palcami wargi. W następnej sekundzie przesunęła opuszkami po zębach, ostatecznie zatrzymując się na wciąż pulsujących bólem, ostro zakończonych kłach. Z jakiegoś powodu to odkrycie wydało jej się równie oczywiste, co i fakt, że po tym wszystkim wylądowała w tym domu. Pustka w głowie nie zmieniała niczego.

– No, tak…

Tylko na tyle było ją stać. Proste słowa, pozbawione modulacji i tak ciche, że równie dobrze mogły być ulotną myślą. Skuliła się na kanapie, zaciskając powieki i w końcu pozwalając sobie na to, żeby się rozluźnić. Nie miała pojęcia, czy zasypianie było dobrym pomysłem, ale zarazem nie wyobrażała sobie, że mogłaby tego nie zrobić. Musiała odpocząć, chociaż chwilę, póki jeszcze mogła sobie na to pozwolić. W takim stanie i tak nie byłaby zdolna dalej walczyć albo uciekać.

Zacisnęłam powieki, tym razem zmęczenie i ciemność przyjmując z nieopisaną wręcz ulgą. Chwilę jeszcze balansowała na krawędzi tego, co wydawało się wisieć nad nią już od dłuższego czasu – nieopisanego, zakłócanego przez głód zmęczenia. Co prawda ten drugi nie został zaspokojony nawet w połowie tak, jak mogłaby tego oczekiwać, ale zdecydowała się o tym nie myśleć. Na więcej musiała poczekać – tylko trochę, ale…

Cudzą obecność poczuła jakby przez mgłę, ale ta ani trochę jej nie zaniepokoiła. Dotyk dłoni, która z czułością przesunęła się po jej włosach i umazanym krwią policzków przypominał bardziej ciepły wiatr, aniżeli coś, co mogłaby uznać za w pełni fizyczne. Było niczym cień – kruche wspomnienie, które w każdej chwili mogło odejść w zapomnienie.

„Jesteś tu bezpieczna” – wydawały się sugerować te dłonie. I, dobry Boże, Eveline naprawdę pragnęła w to uwierzyć. „Tylko przez chwilę, ale… tutaj zawsze będziesz bezpieczna”.

Uspokojona, mocniej zacisnęła powieki. Wtuliła twarz w kanapę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że kiedyś już to robiła – że zasypiała w dokładnie tym samym miejscu, nawet jeśli czuła się inaczej. Och, no i na pewno nie była umazana krwią.

A potem umysł Eve ostatecznie się poddał, kiedy zapadła w niespokojny sen.

Udawajmy, że jak zawsze wszystko poszło zgodnie z planem i się wyrobiłam, okej? Enjoy. <3

A tak swoją drogą, 20 marca stuknęło pięć lat od dnia, w którym wrzuciłam prolog pierwszej księgi. Kiedy i jak? Czas ucieka zdecydowanie zbyt szybko…

2 komentarze:

  1. O, Eve wampirem? Nie spodziewałam się, że nastąpi to aż tak szybko (z tylu głowy mam, że gdzieś w tych historiach o wampirach główna bohaterka prędzej czy później się przemienia). Dziwi mnie za to ta pustka w głowie, bo z tym w uniwersum się nie spotkałam. Raczej nie jest permanentna, ale nie zmienia to faktu, że Eve może narobić sobie kłopotów, nim przypomni sobie prawdę.
    Te kilka rozdziałów wcześniej Marco wyczuł ją pewnie jako martwą i jej nie szuka, wiec pozostaje jej liczyć tylko na trochę szczęścia i że znajdzie ją błąkający się po mieście Castiel. Chociaż nie wiem, czy to takie szczęście, bo bohater jest dość impulsywny i różne rzeczy mogą wpaść mu do głowy ;) na przykład nie skonsultowanie nic z Marco czy Liamem.

    Pozdrawiam,
    G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekałam na tę przemianę. Zresztą nigdy nie byłam zwolenniczką historii, gdzie przemiana to romantyczny punkt historii, do którego dąży seria. :D
      Hm… Mniej więcej. I właśnie rozbroiłaś Castiela na czynniki pierwsze w jednym akapicie, coś pięknego. Nie potwierdzę, nie zaprzeczę, ale wierzę, że i tak zaskoczę! xD

      Również pozdrawiam!
      Nessa

      Usuń