4/14/2021

☾ Rozdział V

Liam

Jeśli czegoś był pewien, to tylko jednego: zawiódł. Nie żeby po raz pierwszy, ale to jeszcze nie znaczyło, że mógł przywyknąć do porażki. Sama myśl o słabości doprowadzała go do szału, bynajmniej nie dlatego, że kolejny raz ucierpiała jego duma. Co prawda to wydawało się wygodną wymówką – taką, którą mógłby posłużyć się, gdyby Lana spróbowała go dręczyć – ale ten argument zdecydowanie nie miał wystarczyć, kiedy w grę wchodziło starcie z własnym umysłem.

Właśnie dlatego Liam zrobił to, co zawsze, gdy sytuacja zaczynała wymykać się spod kontroli. Z nabytą przez wieki wprawą odepchnął od siebie to, co go dręczyło. Rozczarowanie, wątpliwości, jakiekolwiek oznaki strachu czy poczucia, że faktycznie kogoś zawiódł. Pozwolił, żeby zniknęły, zepchnięte gdzieś na bok, z jego perspektywy będąc jedynie nic nieznaczącymi stwierdzeniami. Wybacz, Beatrice, pomyślał jeszcze, nim również ją wepchnął tam, gdzie tkwiła przez długi czas, zamknięta w tym zakamarku jego duszy, do którego tak rzadko sięgał.

Teraz mógł dorzucić tam wszystko, co wiązało się z tą nocą. Tak po prostu, bez zastanawiania nad tym, co tak naprawdę spotkało Eveline. Kiedy dookoła wybuchł chaos, a noc zamieniła się w małe piekło, Liamowi nie pozostało nic innego, jak tylko zostawić to wszystko za sobą.

Jeśli czegoś nauczył się przez te wszystkie wieki nieśmiertelnego życia, to z pewnością przeżycia. Zasady, którymi rządził się ten świat, w gruncie rzeczy były bardzo proste, choć przez ich wydźwięk, wielu pewnie określiłoby jego postępowanie mianem bezdusznego. Nie żeby dla wampira brzmiało to jakkolwiek szokująco czy niewłaściwie. Pod wieloma względami to, co robił, opierało się przede wszystkim na logice i instynkcie. Tym samym kierowała się nauka – oczywistymi zasadami, dzięki którym przewidzenie możliwego efektu stawało się dziecinnie proste.

W tamtej chwili rozsądek podpowiadał mu, żeby wracać do domu. Podczas gdy los jednego istnienia pozostawał wątpliwy i nieznany (Pani Ciemności mu świadkiem, że starał się o tym nie myśleć), drugie wciąż miało szansę.

Zmaterializował się w samym środku posiadłości, zatoczył i ciężko oparł o ścianę. Nie tutaj celował, ale to nie miało znaczenia. Z równie wielkim uporem, co i niechciane myśli, próbował odepchnąć od siebie zmęczenie, choć to wcale nie było takie proste. Krew Eveline choć trochę pomogła mu wrócić do sił, ale ta niewielka ilość nie wystarczyła, żeby uleczyć go w pełni. Podejrzewał, że mógłby osuszyć żyły dziewczyny do samego końca, ale to również nie wystarczyłoby, żeby uporać się ze spustoszeniem, które w organizmie siało regularne kąsanie przez przemieniającą się wampirzycę.

Zacisnął zęby. Przez chwilę nasłuchiwał, ale dookoła panowała cisza. Jakaś jego cząstka wyrywała się do sprawdzenia posiadłości i okolicy. Chciał poszukać Lany, Marco… Cóż, kogokolwiek. Równie dobrze mógł zejść do kuchni, żeby się posilić, nawet jeśli na szybko odgrzana posoka z plastikowej torebki ani trochę nie miała go zadowolić. To przynajmniej brzmiało jak jakiś plan, ale…

Bez słowa wyprostował się i popędził w głąb domu. Nie, to mogło poczekać. Najpierw musiał sprawdzić coś innego.

To był jeden z nielicznych razów, kiedy położenie jego własnego pokoju z łatwością mogło go zgubić. Zbiegł po schodach, tylko cudem nie zabijając się na stromych stopniach. Zwykle nie miał problemów, żeby poruszać się w ciemnościach, ale tym razem czuł się niemalże jak dziecko we mgle, na oślep prąc naprzód. Dosłownie wpadł do środka, tylko cudem nie wyłamując przy okazji drzwi, kiedy otworzył je gwałtownie. Chciał pocieszać się myślą o tym, że poza własnym zapachem nie wyczuwał żadnego innego, ale nie ufał sobie na tyle, by mieć co do takiego stanu rzeczy całkowitą pewność.

Bardziej wyczuł niż faktycznie zauważył ruch. Usłyszał zduszony okrzyk, przyśpieszone bicie serca, a potem…

Błyskawicznie zablokował cios, z wprawą chwytając intruza za rękę. Nie musiał się wysilać, jednym ruchem przyciskając przeciwnika do ściany i unieruchamiając mu ramiona nad głową.

– Och.

Podchwycił spojrzenie wpatrzonych w niego jasnobrązowych oczu. Isabella wpatrywała się w niego z obawą, ale nie próbowała wyrywać się z uścisku. Poplątane włosy opadły jej na twarz, ale nawet mimo tego Liam dostrzegł porażająca wręcz bladość jej skóry. Wyczuł, że drżała, ale nim zdążył zastanowić się, co jest tego przyczyną, kobieta wybuchła niepochamowanym płaczem.

Natychmiast ją puścił. Zatoczyła się, w następnej sekundzie wpadając mu w ramiona. Pozwolił jej na to, instynktownie otaczając ramieniem i pomagając odzyskać pion.

– To… ty – wychwycił, choć rozróżnienie poszczególnych słów okazało się wyzwaniem. Jej głos brzmiał dziwnie, przytłumiony i zdradzający wciąż odczuwane przez wampirzycę zmęczenie. Była w końcu taka młodziutka… – Ty…

– Dobrze się spisałaś, dziecino.

Naprawdę tak myślał. Usłuchała, wyczuła, że ktoś się zbliżał i nawet próbowała się bronić. To było zdecydowanie więcej, niż śmiałby oczekiwać od jakiegokolwiek nowo powstałego wampira. W sytuacji, w której został zmuszony zostawić ją samą akurat teraz, gdy tak bardzo potrzebowała krwi i Opiekuna… Och, gdyby była jedną z przemienionych z pomocą krwi, sprawy miałyby się inaczej, ale geny bywały okrutne. Liam czuł, że wciąż potrzebowała przynajmniej kilku godzin snu i krwi, żeby w pełni dojść do siebie.

Nie, nie wymagał od niej niczego więcej. Aż za dobrze wiedział, że gdyby ktoś ją tutaj znalazł, nie miałaby żadnych szans. Słaniając się na nogach nie mogłaby walczyć, w gruncie rzeczy pozostając celem bardziej kruchym i wrzucającym się w oczy, niż przeciętny człowiek. Obserwując ją, kiedy z takim uporem próbowała zachować przytomność i zrozumieć, co działo się wokół niej, czuł swego rodzaju fascynację i dumę zarazem. Może jednak słusznie postąpił, decydując się zostać Opiekunem, nawet jeśli wciąż nie rozumiał, co kryło się za tak bezmyślnym zachowaniem. Ta kwestia jednak nie miała znaczenia, przynajmniej na razie.

Z łatwością porwał wampirzycę na ręce, nie chcąc żeby przeciążała się bardziej niż było to konieczne. Wciąż trzymając ją w ramionach, usiadł na łóżku i przygarnął Bellę w taki sposób, by miała swobodny dostęp do jego szyi. Wiedział, że i tak musiała ze sobą walczyć, instynktownie pragnąć zrobić to, co wielokrotnie wcześniej, kiedy naprzemiennie to odzyskiwała, to znów traciła przytomność. Znała już jego dotyk i krew; oczywiste, że jej potrzebowała.

A jednak kolejne sekundy mijały, zaś dziewczyna pozostawała nieruchoma. Gdy spojrzał na nią w roztargnieniu, przekonał się, że obserwowała go spod na wpół przymkniętych powiek, w tamtej chwili sprawiając wrażenie przede wszystkim zatroskanej.

– Nie… Nie powinnam – wykrztusiła, ledwo tylko otworzył usta.

Jej wysunięte kły i napięte mięśnie mówiły zupełnie coś innego. Liam ledwo powstrzymał się przed wywróceniem oczami, przez moment gotów wycofać się ze wszystkich pozytywnych myśli, które przemknęły przez jego umysł za jej sprawą. Może jednak była lekkomyślna.

– Nie przejmuj się mną – uciął stanowczo, nie zamierzając wdawać się w szczegóły. Nie żeby w takim stanie w ogóle mogła docenić jakiekolwiek dłuższe wyjaśnienia. – Wciąż potrzebujesz mojej krwi. Już po wszystkim, więc…

– Ale…

– Jeśli chcesz zaprzepaścić moje starania, przy pierwszej okazji możesz wyjść na słońce – oznajmił bez ogródek, ignorując fakt, że w odpowiedzi na te słowa zesztywniała. W tamtej chwili nie miał cierpliwości do przebierania w słowach i zastanawiania nad czym, czy przypadkiem jej nie urazi. – Do tego czasu jednak mam coś do powiedzenia, więc… – Potrząsnął głową. – Pij.

Tym razem nie doczekał się protestów. Powstrzymał grymas, czując nacisk jej kłów na skórze. W pierwszym odruchu zapragnął się odsunąć, nieprzywykły do dzielenia się krwią, ale błyskawicznie udało mu się odsunąć od siebie niechciane myśli. Czuł się, jakby postępował zgodnie z nabytym przez ostatnie dni przyzwyczajeniem – tym samym, które pozwoliło mu przez tyle czasu wytrwać u boku tej dziewczyny.

Odsunął ją od siebie szybciej niż zazwyczaj, ale musiała się tym zadowolić. Zdecydowanym ruchem przymusił Isabellę do oderwania się od swojego gardła i opadnięcia na materac. Wykrzesał z siebie dość siły, by przeniknąć umysł wampirzycy i z wprawą pozbawić ją przytomności. Znów zapadła w sen, ale to było mu na rękę, tym bardziej że niemalże natychmiast jego również dopadło zmęczenie. Przymknął oczy, próbując doprowadzić się do porządku i zarazem całą energię wkładając w to, żeby nie myśleć.

Praktyczny. Musiał być praktyczny, ale…

Ale przecież cię zawiodłem, prawda?

Oczami wyobraźni niemalże widział twarz Beatrice. Była niczym duch, który wracał w najmniej oczekiwanym momencie, nawiedzał go i dręczył, jakby świadomość tego, że ta przeklęta istota od lat spoczywała w grobie. Umarła. Odeszła tam, skąd już się nie wracało, przynajmniej w teorii. Czy naprawdę musiała go do tego wszystkiego dręczyć, jakby nie wystarczyło, że do Haven wróciła jej córka? Czy naprawdę nie wystarczyło, że już raz pozwolił sobie na odrobinę sympatii względem jakiegokolwiek człowieka – i że koniec końców utwierdził się w przekonaniu, że to najgorsza z możliwych decyzji? Nightowie stanowili przekleństwo, o którym pragnął zapomnieć.

Tyle że Beatrice mu na to nie pozwalała.

W którymś momencie musiał jednak przysnąć albo stracić przytomność. Nie przypominał sobie tej chwili, ale w chwili, w której odkrył, że leży u boku pogrążonej we śnie Isabelli, wnioski nasunęły się same. Wciąż czuł się beznadziejnie (najdelikatniej rzecz ujmując), ale to nie miało znaczenia. Natychmiast poderwał się na równe nogi, dziwnie roztrzęsiony i zażenowany tym, że pozwolił sobie na coś takiego. Pozwalanie sobie na odpoczynek w tej sytuacji…

Natychmiast wyszedł z pokoju. Tym razem poruszanie się opustoszałymi korytarzami przyszło mu dużo prościej, choć ciało wciąż dawało mu się we znaki przez utratę krwi. Musiał się posilić, ale to nadal mogło poczekać. Nie miało znaczenia, że nikt nie próbował zamordować jego i Belli przez krótką chwilę, w której pozwolił sobie na słabość. To jeszcze o niczym nie świadczyło, a on musiał sprawdzić dom, nim ostatecznie nabrałby pewności, że oboje byli bezpieczni.

Nogi same powiodły go do głównego hallu. Już tam wyczuł cudzą obecność i kamień spadł mu z serca, kiedy – prócz znajomych zapachów – doszedł go wzburzony głos Lany. Chociaż tyle…

– … nie wierzę. Ja w to nie wierzę – powtarzała niczym mantrę. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem słyszał ją taką. Co jak co, ale wyobrażenie sobie przerażonej Lany stanowiło swoiste wyzwanie. – Dlaczego ty…? Marco, patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię! Przestań zachowywać się w ten sposób, do jasnej cholery!

Liam uniósł brwi. Ten jeden raz nie zraziły go przekleństwa w ustach wampirzycy, chociaż w normalnym wypadku jak nic by jej to wypominał. Najpewniej powinna uspokoić go również obecność Marco, ale coś w zachowaniu Lany i braku odpowiedzi od jej rozmówcy wzbudziło w nim przede wszystkim niepokój.

W ciszy wślizgnął się do salonu. Pokój wyglądał na nienaruszony, bez śladów walki, czyjejkolwiek bytności, czy chociażby światła. Okna wciąż pozostawały zasłonięte metalowymi roletami, które opadały automatycznie, kiedy zbliżał się wschód. Wampir nie miał pewności, czy to oznaczało, że odpłynął na dłużej niż mu się wydawało, czy może że system w pewnym momencie odmówił posłuszeństwa. To w gruncie rzeczy pozostawało sprawą drugorzędną.

To Lana jako pierwsza rzuciła mu się w oczy. Jasnowłosa i wzburzona, wyróżniała się na tle panującego mroku. W tamtej chwili przypominała mu płomyk świecy, zwłaszcza gdy tak niespokojnie krążyła na prawo i lewo. Obrzucił ją wzrokiem, ale nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy coś jej dolegało. Zauważył jedynie, że ubranie miała w strzępach, co jednoznacznie świadczyło o tym, że miniona noc okazała się dla niej równie ciężka, co i jego samego.

Nie od razu zauważył Marco. Ten z kolei przypominał cień, skryty w półmroku, niebezpiecznie blisko okna. Stał zwrócony plecami do drzwi, spoglądając na zasłoniętą roletę, jakby miał nadzieję, że ta nagle się podniesie. Ta myśl była nagła i na swój sposób głupia, ale z jakiegoś powodu Liam mógł sobie wyobrazić, że wampir mógłby tkwić w blasku poranka tak długo, aż to jednak okazałoby się… niebezpieczne.

Ta cisza. I to, że najwyraźniej wrócili tylko we dwójkę…

– Liam.

Błękitne oczy Lany bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zwróciły się ku niemu. Dostrzegł ulgę na jej twarzy – tylko przez moment, ale jednak widział dość, żeby wyciągnąć odpowiednie wnioski. Przez moment zrobiła nawet taki ruch, jakby chciała rzucić mu się w ramiona, ale ostatecznie nie pozwoliła sobie na coś takiego. W zamian wyprostowała się, w końcu przestając krążyć i po prostu stając przed nim ze zwieszonymi ramionami.

– Dobrze, że nic wam nie jest – przyznał lakonicznie, decydując się przerwać ciszę. – Miałem sprawdzić dom. O ile tego nie zrobiliście…

– Dopiero wróciliśmy. Zaraz pójdę sprawdzić kamery – zapewniła, niecierpliwym ruchem przeczesując włosy palcami. Chwyciła za jeden z kosmyków, nerwowo na niego szarpiąc, byleby tylko zająć czymś ręce. Tego tiku również nie widział u niej od dawna. – Nie miałam do tego głowy. My nie… Szlag, gdybyś tylko wiedział, co się stało! – jęknęła, nagle tracąc nad sobą panowanie.

– Obawiam się, że rozumiem aż za dobrze. Byłem tam.

Powiedział to tak, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie. Prosta informacja, zwykłe stwierdzenie faktu. Nie sądził, żeby zagłębianie się w szczegóły okazało się jakkolwiek niezbędne.

Lana jednak myślała inaczej. Zrozumiał to w chwili, w której spojrzała na niego z niedowierzaniem tymi nienaturalnie rozszerzonymi, jasnymi oczyma. Rozchyliła usta, przynajmniej jeden raz nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa. Zbyt krótką co prawda, bo prawie natychmiast wyrzuciła z siebie cały potok przyprawiających o ból głowy słów, ale musiało wystarczyć.

– Ty byłeś… I wróciłeś przed nami? Ale… – Potrząsnęła głową. Jej twarz wykrzywił grymas. – Co się stało? Castiel nas zdradził, ale…

– Castiel. Gdzie on jest, co?

I tym razem nie pozwolił sobie na zbędne emocje. W pamięci miał to, co wydarzyło się w pokoju, o ile cokolwiek z tego miało sens. Wrócił do tego momentu niechętnie, nie pierwszy raz porażony własną bezradnością. Wierzył, że umknęło mu coś istotnego, ale to było oczywiste od chwili pojawienia się najważniejszego z demonów. Słyszał wiele o tych istotach i ich zdolnościach, choć tak naprawdę nigdy nie miał okazji tego zweryfikować. Coś z pewnością kryło się za sposobem, w jaki Leliel siedział przy Eveline, ale Liam mógł się go co najwyżej domyślać.

Zawiodłeś. Nic nie zrobiłeś, podczas gdy ona…?

– Uciekł. Pierdolony tchórz i… – Lana aż się zapowietrzyła. A potem coś w jej spojrzeniu i tonie złagodniało, kiedy dodała: – Katerina nie żyje. Umarła mu na rękach. Po tym zniknął.

Po jej słowach zapanowała wyłącznie ciężka cisza. Liam drgnął, na moment tracąc nad sobą panowanie. Choćby chciał, wobec tego nie potrafił pozostać aż tak obojętny. Od zawsze wiedział, że emocje potrafiły okazać się zgubne, zbyt ludzkie i odsłaniające słabe punkty, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Wystarczył jeden rzut oka na Castiela w tamtym pokoju, żeby zrozumieć, że jego doprowadziły tylko do jednego: nieuniknionej zguby.

Pod tym względem od zawsze się różnili. Liam wolał się dystansować, podczas gdy Castiel niczym cierpiętnik podążał za uczuciem, które związało go z Kateriną. W imię czego?, pomyślał z irytacją wampir, ale przecież tak naprawdę wiedział. Sęk w tym, że nade wszystko chciał pogrzebać w sobie świadomość tego, że spoglądając na Salvadora z pobłażaniem, sam wychodził na hipokrytę.

– Więc jesteście sami – powiedział na głos, chcąc zająć czymś myśli. Ułożenie faktów w logiczną całość wydało mu się kluczowe, o wiele prostsze od zbędnego zadręczania. – Wierzę, że Drake’owi i Aurorze również się udało. Ta dwójka zawsze miała do tego talent – podjął, krzyżując ramiona na piersi. – Byłem z nimi. Później…

– Byłeś tam?

Oboje z Laną natychmiast spojrzeli na Marco. Odezwał się pierwszy raz od dłuższej chwili, nagle zwracając w ich stronę. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale oczy mówiły wszystko – nienaturalnie rozszerzone i pełne wątpliwości.

– To… zbyt mocne słowo – odparł wymijająco. – Nie powiem ci, co stało się, kiedy pojawił się Leliel. Zresztą jesteście tutaj. Nie uwierzę, że jej nie szukaliście – oznajmił wprost i po sposobie, w jaki Marco cofnął się o krok, wampir zrozumiał, że trafił w sedno.

– Z domu zostały tylko gruz i popiół. Wiedziałbym, gdybym miał tam czego szukać.

Liam w zamyśleniu skinął głowa. Och, tak, być może właśnie tego powinien spodziewać się po Marco. Jego słowa zabrzmiały jak wyznania rozżalonego romantyka, ale przy tym pozostawały aż nazbyt sensowne. Wszyscy wokół musieliby oślepnąć i ogłuchnąć, by nie zorientować się, że między nim a tą ludzką dziewczyną zaczęło się coś dziać. Szybki romans dla korzyści, coś głębszego, a może bardziej subtelnego – to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Kiedy wampir określał jakiegokolwiek człowieka mianem „swojego”, pewne rzeczy były dla niego oczywiste.

„Oddała ci się?” – cisnęło mu się na usta, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język. Jakie to właściwie miało w tej sytuacji znaczenie…?

– Ja chciałam szukać, ale zawziął się, żeby wracać – wtrąciła z goryczą Lana. To, dlaczego brzmiała wcześniej na taką wzburzoną, momentalnie nabrało sensu. – Zgodziłam się, kiedy pojawili się łowcy, ale… ale to niewłaściwe. Choćby z szacunku do Eveline. Ona przecież…

– Została pogrzebana żywcem albo jest z nimi. W obu przypadkach jesteśmy bezsilny – przerwał jej chłodno Marco.

– Więc powinniśmy się upewnić! Powinniśmy… – jęknęła, ale wampir jedynie potrząsnął głową.

– Dać się zabić to żadne rozwiązanie, Lana.

W normalnym wypadku Liam chętnie by mu przyklasnął, ale w tamtej chwili to wcale nie było takie proste. Marco ani trochę nie wyglądał na kogoś, kto kierował się przeżyciem. To było coś innego, choć wampir wciąż nie potrafił znaleźć na to nazwy. Ta cisza i nienaturalny wręcz spokój… Czuł się, jakby obserwował krążącego po salonie ducha – zbyt oderwanego od rzeczywistości i milczącego, by uznać to za dobrą wróżbę.

Nie przywykł do rozpaczania za zmarłymi. Tak było dużo prościej i o tym również zdążył przekonać się w przeszłości. Jeśli zaś jego przypuszczenia pozostawały słuszne, a Marco faktycznie oznaczył Eveline, w efekcie mogąc wyczuć więcej niż ktokolwiek inny…

– Jeśli na miejscu pojawili się łowcy, tym lepiej, że się nie mieszaliśmy. Dodatkowe konflikty są nam zbędne – oznajmił cicho, wymownie spoglądając na Lanę. – Ten wybuch to ich robota? Jeśli tak, może dopisało nam szczęście.

– O czym ty mówisz? – warknęła wampirzyca.

Wzruszył ramionami. Wiedział, że nienawidziła, kiedy zachowywał się w ten sposób, ale… Tak, tak było lepiej.

Jeśli zamierzała mieć do niego pretensje o kolejne słowa, również nie zamierzał się przejmować.

– O tym, że być może Marco ma rację. Jeśli na tym świecie jest choć trochę sprawiedliwości, dziewczyna nie żyje – powiedział bez wahania, kolejny raz nie przebierając w słowach. – Tak, to okrutne. Zbyt wczesne. Ale to najlepsze, co mogło ją spotkać. Nasz obowiązek skończony – uciął i prawie natychmiast musiał się uchylić, kiedy Lana skoczyła ku niemu niczym rozjuszona kotka.

Zmęczony czy też nie, zablokował jej atak z równą łatwością, co i ten Isabelli. Spojrzała na niego zagniewanymi, wypełnionymi łzami oczami, choć nade wszystko próbowała ukryć to, że mogłaby płakać.

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Zaraz po tym Lana wycofała się, szarpnięciem wyrywając ramie z jego uścisku. Pozwolił jej na to, w ciszy obserwując jak niemalże biegiem dopada do drzwi, by wypaść na zewnątrz.

Marco nie ruszył się z miejsca. On po prostu tam stał, cichy i tak nienaturalnie odległy…

– Odpocznijcie oboje – zasugerował, nawet nie parząc na Liama. Tego, że Lana wyszła, wydawał się nie zauważać. – Ja też muszę. Tej nocy nie wydarzy się już nic więcej.

No i jest. Chyba polubię się z perspektywą Liama – prostą, bez zbędnych emocji, czasem zbyt… bezpośrednią. Wierzę, że oddałam go w taki sposób, jaki planowałam od samego początku. Tak czy siak, ja jestem zadowolona, zwłaszcza że rozdział pisał się sam.

Dla osób, które czekały. Jeden z moich ulubionych wampirów we własnej osobie i na życzenie. ;) Ja mykam spać, bo jutro pracuję, więc… do napisania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz