Jeśli czegoś był pewien, to
tylko jednego: zawiódł. Nie żeby po raz pierwszy, ale to jeszcze nie znaczyło,
że mógł przywyknąć do porażki. Sama myśl o słabości doprowadzała go do
szału, bynajmniej nie dlatego, że kolejny raz ucierpiała jego duma. Co prawda
to wydawało się wygodną wymówką – taką, którą mógłby posłużyć się, gdyby Lana
spróbowała go dręczyć – ale ten argument zdecydowanie nie miał wystarczyć,
kiedy w grę wchodziło starcie z własnym umysłem.
Właśnie
dlatego Liam zrobił to, co zawsze, gdy sytuacja zaczynała wymykać się spod
kontroli. Z nabytą przez wieki wprawą odepchnął od siebie to, co go
dręczyło. Rozczarowanie, wątpliwości, jakiekolwiek oznaki strachu czy poczucia,
że faktycznie kogoś zawiódł. Pozwolił, żeby zniknęły, zepchnięte gdzieś na bok,
z jego perspektywy będąc jedynie nic nieznaczącymi stwierdzeniami. Wybacz,
Beatrice, pomyślał jeszcze, nim również ją wepchnął tam, gdzie tkwiła przez
długi czas, zamknięta w tym zakamarku jego duszy, do którego tak rzadko
sięgał.
Teraz mógł
dorzucić tam wszystko, co wiązało się z tą nocą. Tak po prostu, bez
zastanawiania nad tym, co tak naprawdę spotkało Eveline. Kiedy dookoła wybuchł
chaos, a noc zamieniła się w małe piekło, Liamowi nie pozostało nic
innego, jak tylko zostawić to wszystko za sobą.
Jeśli
czegoś nauczył się przez te wszystkie wieki nieśmiertelnego życia, to z pewnością
przeżycia. Zasady, którymi rządził się ten świat, w gruncie rzeczy były
bardzo proste, choć przez ich wydźwięk, wielu pewnie określiłoby jego
postępowanie mianem bezdusznego. Nie żeby dla wampira brzmiało to jakkolwiek
szokująco czy niewłaściwie. Pod wieloma względami to, co robił, opierało się
przede wszystkim na logice i instynkcie. Tym samym kierowała się nauka –
oczywistymi zasadami, dzięki którym przewidzenie możliwego efektu stawało się
dziecinnie proste.
W tamtej
chwili rozsądek podpowiadał mu, żeby wracać do domu. Podczas gdy los jednego
istnienia pozostawał wątpliwy i nieznany (Pani Ciemności mu świadkiem, że
starał się o tym nie myśleć), drugie wciąż miało szansę.
Zmaterializował
się w samym środku posiadłości, zatoczył i ciężko oparł o ścianę.
Nie tutaj celował, ale to nie miało znaczenia. Z równie wielkim uporem, co
i niechciane myśli, próbował odepchnąć od siebie zmęczenie, choć to wcale
nie było takie proste. Krew Eveline choć trochę pomogła mu wrócić do sił, ale
ta niewielka ilość nie wystarczyła, żeby uleczyć go w pełni. Podejrzewał,
że mógłby osuszyć żyły dziewczyny do samego końca, ale to również nie
wystarczyłoby, żeby uporać się ze spustoszeniem, które w organizmie siało
regularne kąsanie przez przemieniającą się wampirzycę.
Zacisnął
zęby. Przez chwilę nasłuchiwał, ale dookoła panowała cisza. Jakaś jego cząstka
wyrywała się do sprawdzenia posiadłości i okolicy. Chciał poszukać Lany,
Marco… Cóż, kogokolwiek. Równie dobrze mógł zejść do kuchni, żeby się posilić,
nawet jeśli na szybko odgrzana posoka z plastikowej torebki ani trochę nie
miała go zadowolić. To przynajmniej brzmiało jak jakiś plan, ale…
Bez słowa
wyprostował się i popędził w głąb domu. Nie, to mogło poczekać.
Najpierw musiał sprawdzić coś innego.
To był
jeden z nielicznych razów, kiedy położenie jego własnego pokoju z łatwością
mogło go zgubić. Zbiegł po schodach, tylko cudem nie zabijając się na stromych
stopniach. Zwykle nie miał problemów, żeby poruszać się w ciemnościach,
ale tym razem czuł się niemalże jak dziecko we mgle, na oślep prąc naprzód.
Dosłownie wpadł do środka, tylko cudem nie wyłamując przy okazji drzwi, kiedy
otworzył je gwałtownie. Chciał pocieszać się myślą o tym, że poza własnym
zapachem nie wyczuwał żadnego innego, ale nie ufał sobie na tyle, by mieć co do
takiego stanu rzeczy całkowitą pewność.
Bardziej
wyczuł niż faktycznie zauważył ruch. Usłyszał zduszony okrzyk, przyśpieszone
bicie serca, a potem…
Błyskawicznie
zablokował cios, z wprawą chwytając intruza za rękę. Nie musiał się
wysilać, jednym ruchem przyciskając przeciwnika do ściany i unieruchamiając
mu ramiona nad głową.
– Och.
Podchwycił
spojrzenie wpatrzonych w niego jasnobrązowych oczu. Isabella wpatrywała
się w niego z obawą, ale nie próbowała wyrywać się z uścisku.
Poplątane włosy opadły jej na twarz, ale nawet mimo tego Liam dostrzegł
porażająca wręcz bladość jej skóry. Wyczuł, że drżała, ale nim zdążył
zastanowić się, co jest tego przyczyną, kobieta wybuchła niepochamowanym
płaczem.
Natychmiast
ją puścił. Zatoczyła się, w następnej sekundzie wpadając mu w ramiona.
Pozwolił jej na to, instynktownie otaczając ramieniem i pomagając odzyskać
pion.
– To… ty –
wychwycił, choć rozróżnienie poszczególnych słów okazało się wyzwaniem. Jej
głos brzmiał dziwnie, przytłumiony i zdradzający wciąż odczuwane przez wampirzycę
zmęczenie. Była w końcu taka młodziutka… – Ty…
– Dobrze
się spisałaś, dziecino.
Naprawdę
tak myślał. Usłuchała, wyczuła, że ktoś się zbliżał i nawet próbowała się
bronić. To było zdecydowanie więcej, niż śmiałby oczekiwać od jakiegokolwiek nowo
powstałego wampira. W sytuacji, w której został zmuszony zostawić ją
samą akurat teraz, gdy tak bardzo potrzebowała krwi i Opiekuna… Och, gdyby
była jedną z przemienionych z pomocą krwi, sprawy miałyby się
inaczej, ale geny bywały okrutne. Liam czuł, że wciąż potrzebowała przynajmniej
kilku godzin snu i krwi, żeby w pełni dojść do siebie.
Nie, nie
wymagał od niej niczego więcej. Aż za dobrze wiedział, że gdyby ktoś ją tutaj
znalazł, nie miałaby żadnych szans. Słaniając się na nogach nie mogłaby walczyć,
w gruncie rzeczy pozostając celem bardziej kruchym i wrzucającym się w oczy,
niż przeciętny człowiek. Obserwując ją, kiedy z takim uporem próbowała
zachować przytomność i zrozumieć, co działo się wokół niej, czuł swego
rodzaju fascynację i dumę zarazem. Może jednak słusznie postąpił,
decydując się zostać Opiekunem, nawet jeśli wciąż nie rozumiał, co kryło się za
tak bezmyślnym zachowaniem. Ta kwestia jednak nie miała znaczenia, przynajmniej
na razie.
Z łatwością
porwał wampirzycę na ręce, nie chcąc żeby przeciążała się bardziej niż było to
konieczne. Wciąż trzymając ją w ramionach, usiadł na łóżku i przygarnął
Bellę w taki sposób, by miała swobodny dostęp do jego szyi. Wiedział, że i tak
musiała ze sobą walczyć, instynktownie pragnąć zrobić to, co wielokrotnie
wcześniej, kiedy naprzemiennie to odzyskiwała, to znów traciła przytomność.
Znała już jego dotyk i krew; oczywiste, że jej potrzebowała.
A jednak
kolejne sekundy mijały, zaś dziewczyna pozostawała nieruchoma. Gdy spojrzał na
nią w roztargnieniu, przekonał się, że obserwowała go spod na wpół
przymkniętych powiek, w tamtej chwili sprawiając wrażenie przede wszystkim
zatroskanej.
– Nie… Nie
powinnam – wykrztusiła, ledwo tylko otworzył usta.
Jej
wysunięte kły i napięte mięśnie mówiły zupełnie coś innego. Liam ledwo
powstrzymał się przed wywróceniem oczami, przez moment gotów wycofać się ze
wszystkich pozytywnych myśli, które przemknęły przez jego umysł za jej sprawą.
Może jednak była lekkomyślna.
– Nie przejmuj
się mną – uciął stanowczo, nie zamierzając wdawać się w szczegóły. Nie
żeby w takim stanie w ogóle mogła docenić jakiekolwiek dłuższe
wyjaśnienia. – Wciąż potrzebujesz mojej krwi. Już po wszystkim, więc…
– Ale…
– Jeśli
chcesz zaprzepaścić moje starania, przy pierwszej okazji możesz wyjść na słońce
– oznajmił bez ogródek, ignorując fakt, że w odpowiedzi na te słowa zesztywniała.
W tamtej chwili nie miał cierpliwości do przebierania w słowach i zastanawiania
nad czym, czy przypadkiem jej nie urazi. – Do tego czasu jednak mam coś do
powiedzenia, więc… – Potrząsnął głową. – Pij.
Tym razem
nie doczekał się protestów. Powstrzymał grymas, czując nacisk jej kłów na skórze.
W pierwszym odruchu zapragnął się odsunąć, nieprzywykły do dzielenia się
krwią, ale błyskawicznie udało mu się odsunąć od siebie niechciane myśli. Czuł się,
jakby postępował zgodnie z nabytym przez ostatnie dni przyzwyczajeniem –
tym samym, które pozwoliło mu przez tyle czasu wytrwać u boku tej
dziewczyny.
Odsunął ją
od siebie szybciej niż zazwyczaj, ale musiała się tym zadowolić. Zdecydowanym
ruchem przymusił Isabellę do oderwania się od swojego gardła i opadnięcia
na materac. Wykrzesał z siebie dość siły, by przeniknąć umysł wampirzycy i z wprawą
pozbawić ją przytomności. Znów zapadła w sen, ale to było mu na rękę, tym
bardziej że niemalże natychmiast jego również dopadło zmęczenie. Przymknął
oczy, próbując doprowadzić się do porządku i zarazem całą energię
wkładając w to, żeby nie myśleć.
Praktyczny.
Musiał być praktyczny, ale…
Ale przecież
cię zawiodłem, prawda?
Oczami
wyobraźni niemalże widział twarz Beatrice. Była niczym duch, który wracał w najmniej
oczekiwanym momencie, nawiedzał go i dręczył, jakby świadomość tego, że ta
przeklęta istota od lat spoczywała w grobie. Umarła. Odeszła tam, skąd już
się nie wracało, przynajmniej w teorii. Czy naprawdę musiała go do tego
wszystkiego dręczyć, jakby nie wystarczyło, że do Haven wróciła jej córka? Czy
naprawdę nie wystarczyło, że już raz pozwolił sobie na odrobinę sympatii
względem jakiegokolwiek człowieka – i że koniec końców utwierdził się w przekonaniu,
że to najgorsza z możliwych decyzji? Nightowie stanowili przekleństwo, o którym
pragnął zapomnieć.
Tyle że
Beatrice mu na to nie pozwalała.
W którymś momencie
musiał jednak przysnąć albo stracić przytomność. Nie przypominał sobie tej chwili,
ale w chwili, w której odkrył, że leży u boku pogrążonej we śnie
Isabelli, wnioski nasunęły się same. Wciąż czuł się beznadziejnie (najdelikatniej
rzecz ujmując), ale to nie miało znaczenia. Natychmiast poderwał się na równe
nogi, dziwnie roztrzęsiony i zażenowany tym, że pozwolił sobie na coś
takiego. Pozwalanie sobie na odpoczynek w tej sytuacji…
Natychmiast
wyszedł z pokoju. Tym razem poruszanie się opustoszałymi korytarzami przyszło
mu dużo prościej, choć ciało wciąż dawało mu się we znaki przez utratę krwi. Musiał
się posilić, ale to nadal mogło poczekać. Nie miało znaczenia, że nikt nie
próbował zamordować jego i Belli przez krótką chwilę, w której pozwolił
sobie na słabość. To jeszcze o niczym nie świadczyło, a on musiał
sprawdzić dom, nim ostatecznie nabrałby pewności, że oboje byli bezpieczni.
Nogi same
powiodły go do głównego hallu. Już tam wyczuł cudzą obecność i kamień
spadł mu z serca, kiedy – prócz znajomych zapachów – doszedł go wzburzony
głos Lany. Chociaż tyle…
– … nie wierzę.
Ja w to nie wierzę – powtarzała niczym mantrę. Nie przypominał sobie,
kiedy ostatnim razem słyszał ją taką. Co jak co, ale wyobrażenie sobie przerażonej
Lany stanowiło swoiste wyzwanie. – Dlaczego ty…? Marco, patrz na mnie, kiedy do
ciebie mówię! Przestań zachowywać się w ten sposób, do jasnej cholery!
Liam uniósł
brwi. Ten jeden raz nie zraziły go przekleństwa w ustach wampirzycy, chociaż
w normalnym wypadku jak nic by jej to wypominał. Najpewniej powinna
uspokoić go również obecność Marco, ale coś w zachowaniu Lany i braku
odpowiedzi od jej rozmówcy wzbudziło w nim przede wszystkim niepokój.
W ciszy wślizgnął
się do salonu. Pokój wyglądał na nienaruszony, bez śladów walki, czyjejkolwiek
bytności, czy chociażby światła. Okna wciąż pozostawały zasłonięte metalowymi
roletami, które opadały automatycznie, kiedy zbliżał się wschód. Wampir nie
miał pewności, czy to oznaczało, że odpłynął na dłużej niż mu się wydawało, czy
może że system w pewnym momencie odmówił posłuszeństwa. To w gruncie
rzeczy pozostawało sprawą drugorzędną.
To Lana
jako pierwsza rzuciła mu się w oczy. Jasnowłosa i wzburzona, wyróżniała
się na tle panującego mroku. W tamtej chwili przypominała mu płomyk
świecy, zwłaszcza gdy tak niespokojnie krążyła na prawo i lewo. Obrzucił
ją wzrokiem, ale nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czy coś jej dolegało.
Zauważył jedynie, że ubranie miała w strzępach, co jednoznacznie
świadczyło o tym, że miniona noc okazała się dla niej równie ciężka, co i jego
samego.
Nie od razu
zauważył Marco. Ten z kolei przypominał cień, skryty w półmroku,
niebezpiecznie blisko okna. Stał zwrócony plecami do drzwi, spoglądając na
zasłoniętą roletę, jakby miał nadzieję, że ta nagle się podniesie. Ta myśl była
nagła i na swój sposób głupia, ale z jakiegoś powodu Liam mógł sobie
wyobrazić, że wampir mógłby tkwić w blasku poranka tak długo, aż to jednak
okazałoby się… niebezpieczne.
Ta cisza. I to,
że najwyraźniej wrócili tylko we dwójkę…
– Liam.
Błękitne
oczy Lany bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zwróciły się ku niemu. Dostrzegł ulgę
na jej twarzy – tylko przez moment, ale jednak widział dość, żeby wyciągnąć odpowiednie
wnioski. Przez moment zrobiła nawet taki ruch, jakby chciała rzucić mu się w ramiona,
ale ostatecznie nie pozwoliła sobie na coś takiego. W zamian wyprostowała się,
w końcu przestając krążyć i po prostu stając przed nim ze zwieszonymi
ramionami.
– Dobrze,
że nic wam nie jest – przyznał lakonicznie, decydując się przerwać ciszę. –
Miałem sprawdzić dom. O ile tego nie zrobiliście…
– Dopiero
wróciliśmy. Zaraz pójdę sprawdzić kamery – zapewniła, niecierpliwym ruchem
przeczesując włosy palcami. Chwyciła za jeden z kosmyków, nerwowo na niego
szarpiąc, byleby tylko zająć czymś ręce. Tego tiku również nie widział u niej
od dawna. – Nie miałam do tego głowy. My nie… Szlag, gdybyś tylko wiedział, co
się stało! – jęknęła, nagle tracąc nad sobą panowanie.
– Obawiam się,
że rozumiem aż za dobrze. Byłem tam.
Powiedział
to tak, jakby właśnie rozmawiali o pogodzie. Prosta informacja, zwykłe
stwierdzenie faktu. Nie sądził, żeby zagłębianie się w szczegóły okazało się
jakkolwiek niezbędne.
Lana jednak
myślała inaczej. Zrozumiał to w chwili, w której spojrzała na niego z niedowierzaniem
tymi nienaturalnie rozszerzonymi, jasnymi oczyma. Rozchyliła usta, przynajmniej
jeden raz nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa. Zbyt krótką
co prawda, bo prawie natychmiast wyrzuciła z siebie cały potok
przyprawiających o ból głowy słów, ale musiało wystarczyć.
– Ty byłeś…
I wróciłeś przed nami? Ale… – Potrząsnęła głową. Jej twarz wykrzywił grymas.
– Co się stało? Castiel nas zdradził, ale…
– Castiel. Gdzie
on jest, co?
I tym razem
nie pozwolił sobie na zbędne emocje. W pamięci miał to, co wydarzyło się w pokoju,
o ile cokolwiek z tego miało sens. Wrócił do tego momentu niechętnie,
nie pierwszy raz porażony własną bezradnością. Wierzył, że umknęło mu coś istotnego,
ale to było oczywiste od chwili pojawienia się najważniejszego z demonów.
Słyszał wiele o tych istotach i ich zdolnościach, choć tak naprawdę
nigdy nie miał okazji tego zweryfikować. Coś z pewnością kryło się za
sposobem, w jaki Leliel siedział przy Eveline, ale Liam mógł się go co
najwyżej domyślać.
Zawiodłeś.
Nic nie zrobiłeś, podczas gdy ona…?
– Uciekł.
Pierdolony tchórz i… – Lana aż się zapowietrzyła. A potem coś w jej
spojrzeniu i tonie złagodniało, kiedy dodała: – Katerina nie żyje. Umarła
mu na rękach. Po tym zniknął.
Po jej
słowach zapanowała wyłącznie ciężka cisza. Liam drgnął, na moment tracąc nad
sobą panowanie. Choćby chciał, wobec tego nie potrafił pozostać aż tak
obojętny. Od zawsze wiedział, że emocje potrafiły okazać się zgubne, zbyt ludzkie
i odsłaniające słabe punkty, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.
Wystarczył jeden rzut oka na Castiela w tamtym pokoju, żeby zrozumieć, że
jego doprowadziły tylko do jednego: nieuniknionej zguby.
Pod tym
względem od zawsze się różnili. Liam wolał się dystansować, podczas gdy Castiel
niczym cierpiętnik podążał za uczuciem, które związało go z Kateriną. W imię
czego?, pomyślał z irytacją wampir, ale przecież tak naprawdę
wiedział. Sęk w tym, że nade wszystko chciał pogrzebać w sobie
świadomość tego, że spoglądając na Salvadora z pobłażaniem, sam wychodził
na hipokrytę.
– Więc
jesteście sami – powiedział na głos, chcąc zająć czymś myśli. Ułożenie faktów w logiczną
całość wydało mu się kluczowe, o wiele prostsze od zbędnego zadręczania. –
Wierzę, że Drake’owi i Aurorze również się udało. Ta dwójka zawsze miała
do tego talent – podjął, krzyżując ramiona na piersi. – Byłem z nimi.
Później…
– Byłeś
tam?
Oboje z Laną
natychmiast spojrzeli na Marco. Odezwał się pierwszy raz od dłuższej chwili,
nagle zwracając w ich stronę. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, ale
oczy mówiły wszystko – nienaturalnie rozszerzone i pełne wątpliwości.
– To… zbyt
mocne słowo – odparł wymijająco. – Nie powiem ci, co stało się, kiedy pojawił
się Leliel. Zresztą jesteście tutaj. Nie uwierzę, że jej nie szukaliście –
oznajmił wprost i po sposobie, w jaki Marco cofnął się o krok, wampir
zrozumiał, że trafił w sedno.
– Z domu
zostały tylko gruz i popiół. Wiedziałbym, gdybym miał tam czego szukać.
Liam w zamyśleniu
skinął głowa. Och, tak, być może właśnie tego powinien spodziewać się po Marco.
Jego słowa zabrzmiały jak wyznania rozżalonego romantyka, ale przy tym
pozostawały aż nazbyt sensowne. Wszyscy wokół musieliby oślepnąć i ogłuchnąć,
by nie zorientować się, że między nim a tą ludzką dziewczyną zaczęło się
coś dziać. Szybki romans dla korzyści, coś głębszego, a może bardziej
subtelnego – to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Kiedy wampir
określał jakiegokolwiek człowieka mianem „swojego”, pewne rzeczy były dla niego
oczywiste.
„Oddała ci
się?” – cisnęło mu się na usta, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język.
Jakie to właściwie miało w tej sytuacji znaczenie…?
– Ja
chciałam szukać, ale zawziął się, żeby wracać – wtrąciła z goryczą Lana. To,
dlaczego brzmiała wcześniej na taką wzburzoną, momentalnie nabrało sensu. – Zgodziłam
się, kiedy pojawili się łowcy, ale… ale to niewłaściwe. Choćby z szacunku
do Eveline. Ona przecież…
– Została
pogrzebana żywcem albo jest z nimi. W obu przypadkach jesteśmy
bezsilny – przerwał jej chłodno Marco.
– Więc
powinniśmy się upewnić! Powinniśmy… – jęknęła, ale wampir jedynie potrząsnął
głową.
– Dać się
zabić to żadne rozwiązanie, Lana.
W normalnym
wypadku Liam chętnie by mu przyklasnął, ale w tamtej chwili to wcale nie
było takie proste. Marco ani trochę nie wyglądał na kogoś, kto kierował się
przeżyciem. To było coś innego, choć wampir wciąż nie potrafił znaleźć na to nazwy.
Ta cisza i nienaturalny wręcz spokój… Czuł się, jakby obserwował krążącego
po salonie ducha – zbyt oderwanego od rzeczywistości i milczącego, by
uznać to za dobrą wróżbę.
Nie
przywykł do rozpaczania za zmarłymi. Tak było dużo prościej i o tym
również zdążył przekonać się w przeszłości. Jeśli zaś jego przypuszczenia pozostawały
słuszne, a Marco faktycznie oznaczył Eveline, w efekcie mogąc wyczuć
więcej niż ktokolwiek inny…
– Jeśli na
miejscu pojawili się łowcy, tym lepiej, że się nie mieszaliśmy. Dodatkowe
konflikty są nam zbędne – oznajmił cicho, wymownie spoglądając na Lanę. – Ten
wybuch to ich robota? Jeśli tak, może dopisało nam szczęście.
– O czym
ty mówisz? – warknęła wampirzyca.
Wzruszył
ramionami. Wiedział, że nienawidziła, kiedy zachowywał się w ten sposób,
ale… Tak, tak było lepiej.
Jeśli
zamierzała mieć do niego pretensje o kolejne słowa, również nie zamierzał
się przejmować.
– O tym,
że być może Marco ma rację. Jeśli na tym świecie jest choć trochę
sprawiedliwości, dziewczyna nie żyje – powiedział bez wahania, kolejny raz nie
przebierając w słowach. – Tak, to okrutne. Zbyt wczesne. Ale to najlepsze,
co mogło ją spotkać. Nasz obowiązek skończony – uciął i prawie natychmiast
musiał się uchylić, kiedy Lana skoczyła ku niemu niczym rozjuszona kotka.
Zmęczony
czy też nie, zablokował jej atak z równą łatwością, co i ten Isabelli.
Spojrzała na niego zagniewanymi, wypełnionymi łzami oczami, choć nade wszystko
próbowała ukryć to, że mogłaby płakać.
Przez
chwilę mierzyli się wzrokiem. Zaraz po tym Lana wycofała się, szarpnięciem
wyrywając ramie z jego uścisku. Pozwolił jej na to, w ciszy
obserwując jak niemalże biegiem dopada do drzwi, by wypaść na zewnątrz.
Marco nie
ruszył się z miejsca. On po prostu tam stał, cichy i tak nienaturalnie
odległy…
–
Odpocznijcie oboje – zasugerował, nawet nie parząc na Liama. Tego, że Lana
wyszła, wydawał się nie zauważać. – Ja też muszę. Tej nocy nie wydarzy się już
nic więcej.
No i jest. Chyba polubię się z perspektywą Liama – prostą, bez zbędnych emocji, czasem zbyt… bezpośrednią. Wierzę, że oddałam go w taki sposób, jaki planowałam od samego początku. Tak czy siak, ja jestem zadowolona, zwłaszcza że rozdział pisał się sam.
Dla osób, które czekały. Jeden z moich ulubionych wampirów we własnej osobie i na życzenie. ;) Ja mykam spać, bo jutro pracuję, więc… do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz