Sen przypominał bardziej
czuwanie niż cokolwiek innego. Z drugiej strony, okazał się spokojniejszy,
aniżeli Castiel mógłby się spodziewać. Przypominał trwanie w pustce, co
wydało się wampirowi nader adekwatne. Gdyby miał coś do powiedzenia, bez
wahania rzuciłby się w tę nicość, pragnąć trzymać się jej tak długo, jak
tylko byłoby to możliwe.
Kiedy
pierwszy szok minął, pozostał mu wyłącznie spokój. Być może oszukiwał samego
siebie, ale czuł się tak, jakby doszło do tego, co podejrzewał od dłuższego
czasu – z tym, że bardzo długo odmawiał przyjęcia do wiadomości do tego,
jak prezentowały się sprawy w rzeczywistości. Może to oznaczało, że zdążył
do tego przywyknąć: do udawania.
Bez
znaczenia.
Prawda była
taka, że już od dawna nic nie łączyło go z Kateriną. Nie w sposób,
którego mógłby oczekiwać. Jak inaczej miał wyjaśnić to, że poza otępieniem, nie
odczuwał niczego więcej. Już nie miał ochoty miotać się na prawo i lewo,
krzyczeć albo zalewać łzami, o ile to ostatnie w ogóle wchodziło w grę.
Co prawda samo wspomnienie chwili, w której jej drobne ciało zamieniło się
w nic nieznaczący pył, okazało się nader bolesne, ale na dłuższą metę
również nie znaczyło niczego. Och, albo raczej stało się dla Castiela dowodem
zdrady, która czyniła każdy z jego ostatnich czynów jeszcze bardziej
niewłaściwym.
Oboje
upadliśmy zbyt daleko…
Zacisnął
usta. Jak w ogóle doszło do tego, że ostatecznie wylądował w tym
miejscu?
Wierzył, że
to dokładnie ta sama malutka sypialnia, którą obserwowali wraz z Marco,
kiedy Eveline znalazła schronienie pod tym samym dachem. Oczywiście nie
potrafił tego stwierdzić, bo zapach dziewczyny już dawno się zatarł, ale wampir
i tak wiedział swoje. Dużo lepszym pytaniem wydawało się to, co kryło się
za postępowaniem Danielle, bo w bezinteresowną pomoc już dawno przestał
wierzyć. Może miało to jakiś sens w przypadku dziedziczki Nightów, ale
żadna wiedźma ot tak nie pojawiłaby się przed przypadkowym wampirem, by
zaoferować mu pomoc. W normalnym wypadku na pewno by jej nie przyjął, ale…
Castiel
zawahał się. Przynajmniej na razie wszystko wskazywało na to, że kobieta mówiła
prawdę. Nie pytała o nic. Nie naciskała. W żaden sposób nie okazała
tego, że jego obecność go męczy albo że jakkolwiek mogłaby obawiać się
niestabilnego emocjonalne krwiopijcy, którego wpuściła pod swój dach. Do
diabła, chyba do samego końca wątpił, czy wiedźma naprawdę planowała go
zaprosić. A nawet jeśli, podświadomie wyczekiwał momentu, w którym
zamachnęłaby się na niego posrebrzanym kołkiem. W gruncie rzeczy
pozostawał zdany na jej łaskę, pozbawiony broni. To, że z łatwością
mogłaby go powalić na kolana, zdążyła już udowodnić.
„Wyczułam,
że w pobliżu jest ktoś, kto potrzebuje pomocy” – dokładnie to powiedziała,
kiedy zażądał wyjaśnień.
Co za
bzdura.
Wraz z tą
myślą, ponownie zamknął oczy.
W którymś
momencie musiał przysnąć, ale i tym razem nie wypoczął aż tak, jak mógłby
oczekiwać. Kiedy znów otworzył oczy, towarzyszyły mu przede wszystkim
wątpliwości. Miał wrażenie, że balansuje gdzieś na krawędzi świadomości i resztek
snu, ale nie miał pojęcia, które przeważyło. Jakby tego było mało, towarzyszyło
mu dziwne, inne niż dotychczas uczucie, przebijające się nawet przez
odrętwienie, które towarzyszyło mu przez cały ten czas.
Jakby ktoś
go wzywał… Jakby istniało miejsce, w którym powinien się znaleźć, ale…
Zacisnął
usta. Bezwiednie przycisnął dłoń do piersi, z opóźnieniem pojmując, że
szarpie przód wciąż pokrytej pyłem koszuli. Nie przejmował się tym, że
najpewniej wyglądał jak siódme nieszczęście, a przynajmniej ktoś, kto
dopiero co ewakuował się z rozpadającej rezydencji.
Wciąż
zdezorientowany, usiadł na skraju łóżka. Spojrzenie utkwił w przestrzeni,
jakby w panującym dookoła półmroku mógł dostrzec… cóż, cokolwiek.
Odpowiedzi. A może wciąż prześladującą go kobiecą sylwetkę, która – przy
odrobinie szczęścia – łaskawie odpowiedziałaby na dręczące go pytania. Skoro go
wzywała, równie dobrze mogła pofatygować się tu osobiście. W końcu czy nie
na tym polegał związek, zwłaszcza w rozumieniu nowoczesnych, dążących do
równouprawnienia czasów?
Tyle że
przecież nie było nikogo, kto mógłby go oczekiwać. Obowiązek Castiela dobiegł
końca zaledwie kilka godzin wcześniej.
Więc
czemu…?
Sfrustrowany,
poderwał się na równe nogi. Nie zawracając sobie głowy malutką sypialnią i tym,
co chciał zrobić, instynktownie podążył ku drzwiom. Nagle poczuł się jak w potrzasku,
a pokój i napierające ze wszystkich stron ściany ani trochę nie
pomogły w opędzeniu się od tej myśli. Castiel czuł, że niewiele brakowało,
żeby kruchy spokój runął, a jego ostatecznie przytłoczyło to, co wydarzyło
się w ostatnim czasie. Problem polegał na tym, że wciąż nie miał pewności,
co ostatecznie by się za tym kryło. Wiedział jedynie, że nie mógł pozwolić
sobie na chwilę słabości – i to nie tylko dlatego, że znajdował się pod
cudzym dachem.
Właśnie
dlatego zdecydował się rozejrzeć po mieszkaniu. Danielle osiedliła się tuż nad
prowadzoną przez siebie księgarnią, choć Castiel szczerze wątpił, żeby ta
zapewniła jej jakikolwiek dochód. O ile się nie mylił, sklep prosperował
od lat, choć nie był jakiś szczególnie popularny. Chyba, bo zwykle trzymał się z daleka
od miejsca, które miało jakikolwiek związek z czarownicą. Tak było
prościej dla obu stron; mijanie się pod wieloma względami pozostawało przede
wszystkim wygodne. Przez to tym bardziej nie rozumiał jakim cudem zabrnął aż do
tego miejsca.
Nie musiał
się wysilać, by znaleźć panią domu. Zastał Danielle w pokoju, który na
pierwszy rzut oka przypominał niewielki, przytulny salonik. W zasadzie
samo mieszkanko okazało się wystarczająco małe, by Castiel poczuł się jeszcze
bardziej klaustrofobicznie. Przystanął w progu, przez moment mając ochotę
skorzystać z okazji, żeby wycofać się do drzwi i po prostu wyjść, nie
trudząc się pytaniami czy podziękowaniami. Miał wrażenie, że nawet by jej taką
decyzją nie zaskoczył.
Nie zrobił
tego. W zamian z powątpiewaniem spojrzał na spokojną, zajętą swoimi
sprawami kobietę. Nie miał pojęcia, co było z nią nie tak, ale uderzyło go
to, jaka wydawała się rozluźniona. Siedziała przy stole, popijając herbatę i czytając
książkę. Wampir uniósł brwi, dziwnie zafascynowany tym widokiem – łagodnym wyrazem
twarzy, okularami na nosie i falą srebrzystych, spływających na plecy
kobiety włosów. W tamtej chwili nie wyglądała ani trochę groźnie. Gdyby
nie to, co o niej wiedział, z łatwością pomyliłby ją z nieszkodliwą
starszą panią, za którą przecież starała się uchodzić. Oczywiście pod
warunkiem, że jakiejkolwiek śmiertelniczce dałoby dane zestarzeć się w tak
piękny sposób.
Ludzie
naprawdę byli ślepi. Co prawda ta kwestia pozostawała dla Castiela oczywista od
dawna, ale i tak niezmiennie go zadziwiała. Cholera, przecież na pierwszy
rzut oka dało się zauważyć, że miało się do czynienia z kimś, kto krył w sobie
sekret. Co prawda mniej niepokojący niż para kłów, ale…
–
Zaoferowałabym ci coś do picia, ale nie sądzę, żeby earl grey, nieważne jak
dobra, jakkolwiek cię zadowoliła.
Drgnął,
instynktownie cofając się o krok. Danielle nawet na niego nie spojrzała,
ale musiała dobrze zdawać sobie sprawę z tego, że tkwił w progu. W tamtej
chwili Castiel sam nie był pewien, czy jednak pozostawała naiwna, czy może
pozostawała silniejsza niż przypuszczał, co wyjaśniałoby aż taką pewność
siebie.
Nie
odpowiedział, chociaż w normalnym wypadku nie powstrzymałby się od
złośliwej uwagi. Swoją drogą, herbata w istocie pozostawała ostatnim,
czego potrzebował
– Jeśli
masz ochotę, wchodź śmiało. Pomilczeć też możemy, o ile właśnie tego
potrzebujesz – podjęła, przerzucając stronę.
Nerwowo
zacisnął dłonie w pięści. Uderzyła go niedorzeczność tej sceny – tego, jak
bardzo bezbronny się nagle poczuł. Wciąż towarzyszyło mu to dziwne uczucie,
które wyrwało go ze snu. Jakby tego było mało, coś w możliwości
przebywania z Danielle przynosiło mu swego rodzaju ukojenie, choć tego za
żadne skarby nie zamierzał przyznać. Prawda była taka, że potrzebował
towarzystwa. Czegokolwiek, co pozwoliłoby mu zająć myśli, ale…
I ona o tym
wiedziała. Nie miał co do tego wątpliwości, choć sama Danielle całkiem wprawnie
ukrywała faktycznie intencje. Nawet gdyby chciał, nie potrafiłby ot tak niczego
jej zarzucić.
– Wciąż nie
wiem, czego ode mnie chcesz – powiedział wprost, decydując się przerwać
przeciągającą się ciszę.
To z pewnością
nie były właściwe słowa w rozmowie z kimś, komu w teorii coś
zawdzięczał, ale nie dbał o to. Nie prosił, żeby przyszła do niego z jakąkolwiek
propozycją. Zresztą sposób, w jaki potraktowała go na powitanie, sprawiał,
że – przynajmniej teoretycznie – byli kwita.
Brwi
Danielle powędrowały ku górze. W końcu uniosła głowę, decydując się
obdarować go spojrzeniem. Coś w wyrazie jej twarzy sprawiło, że Castiel
zapragnął parsknąć pozbawionym wesołości śmiechem. Och, niczym surowa
nauczycielka, którą właśnie bardzo rozczarowano. Gdyby przynajmniej
kiedykolwiek był materiałem na wzorowego ucznia!
– Niczego –
odparła z przekonaniem. – Wydawało mi się, że to jasne od samego początku.
Nie zamknęłam drzwi na klucz, jeśli o to ci chodzi.
– Bardzo to
nierozważne.
– I twierdzisz,
że zamek by cię powstrzymał? – Nawet nie czekała na odpowiedź. – Jeśli twoim
życzeniem będzie odejść, proszę bardzo. Sądzę, że dość jasno określiłam moje
powody, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, panie Salvador.
Wraz z tymi
słowami, wróciła do czytania książki. Castiel tkwił w bezruchu, przez
chwilę czując się tak, jakby jednak trafił na zamknięte drzwi – i to tylko
po to, żeby boleśnie się z nimi zderzyć. Żartowała sobie? Gniewnie zmrużył
oczy, jednocześnie próbując znaleźć jakiekolwiek dowody na to, że ta kobieta
nie była aż do tego stopnia bezczelna. Nie mogła. Tak przynajmniej sądził, nie
mogąc sobie wyobrazić, że mogłaby z taką swobodą przejść do porządku
dziennego z tym, że wpuściła pod swój dach obcego wampira.
Przemieścił
się, nie mogąc zapanować nad własnymi odruchami. Wiedział, że najpewniej
popełnia błąd, ale i tak doskoczył na tyle blisko Danielle, na ile był w stanie,
bez przewracania stolika, który nagle stanął mu na przeszkodzie. Nachylił się
nad nim, chcąc jakkolwiek zmusić kobietę do tego, żeby spojrzała mu w oczy.
– Nie
uwierzę w to – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Może mój brat, ale nie
ja. Bezinteresowność…
Urwał,
kiedy ich spojrzenia się spotkały. Jej spokój zaczynał go drażnić, coraz
bardziej prowokując, choć Castiel nie był pewien dlaczego. Niczego już nie
wiedział. Przez Danielle z kolei czuł się jak bezradne, rzucające się
dziecko, które i tak nie miało niczego wywojować.
– Twoja
wiara to również nie mój problem.
Otworzył i zaraz
zamknął usta. Nie tego się spodziewał, ale powoli zaczynał przywykać do tego,
że przewidzenie reakcji tej istoty najwyraźniej go przerastało. Przez moment
miał wręcz ochotę się roześmiać. Och, a myślał, że to Leana bywa
bezczelna!
Wycofał się,
choć wcale nie miał na to ochoty. Gdyby przed sobą miał normalnego
śmiertelnika, bez wahania rzuciłby mu się do gardła – ot tak dla zasady, byleby
poczuć się lepiej. Co prawda wątpił w to, żeby pomogło, ale zawsze mógł
spróbować. Perspektywa skupienia się na pierwotnych odruchach, choćby tylko dla
zaspokojenia głodu, wydawała się kusząca. Na pewno lepsza niż dalsze trwanie w ciszy
albo ucieczka w sen, zwłaszcza że ten i tak wydawał się prowadzić
donikąd.
Tyle że to
też nie było rozwiązaniem. Z powątpiewaniem spojrzał na Danielle, aż za
dobrze pamiętając, że wcale nie miał przed sobą bezbronnej śmiertelniczki. Ktoś,
kto pałał się magią, na dodatek w miejscu takim jak Haven, musiał potrafić
się obronić. Jej wiek mówił sam za siebie, nawet jeśli z perspektywy
wampira to i tak wydawało się niczym.
– Co chcesz
wiedzieć? – mruknął, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
– Więc masz
ochotę porozmawiać? – Na ustach Danielle pojawił się cień uśmiechu. – W tej
chwili to nie ja zadaję pytania, więc…
– Przestań.
Zamilkła,
ale i tak poczuł się, jakby to była łaska z jej strony. Wciąż czuł
się jak dziecko, zwłaszcza gdy traktowała go w ten sposób. Spróbował nad
sobą zapanować, ale to okazało się trudniejsze, niż mógłby sobie tego życzyć.
Śmierć Kateriny, wszystko to, co bezskutecznie poświęcił, a teraz to
dziwne uczucie… Skoro kobieta, dla której walczył, odeszła, czemu wciąż miał
wrażenie, że gdzieś tam ktoś na niego czekał…?
Zmęczenie
pojawiło się nagle. Z równym powodzeniem mogło towarzyszyć mu od samego
początku, dotychczas przysłonięte przez mieszankę frustracji, żalu i gniewu,
za którym z łatwością mógł się ukryć. Zachwiał się, dla pewności chwytając
krawędzi stołu. Podchwycił przenikliwe spojrzenie Danielle, ale nawet jeśli
miała jakieś uwagi, zachowała je dla siebie. Castiel również zdecydował się
udawać, że nic szczególnego nie miało miejsca, w zamian w końcu decydując
się zająć miejsce naprzeciwko niej. Zupełnie jakby to, że mieliby normalnie usiąść
i porozmawiać, od samego początku było kontrolowaną, wybraną przez niego
opcją.
– Co chcesz
wiedzieć? – ponowił pytanie.
–
Najpewniej się domyślasz – stwierdziła Danielle, ostrożnie dobierając słowa. –
To nie tak, że zaprosiłam cię tylko po to, żeby rozeznać się w sytuacji,
aczkolwiek… jest jedna rzecz, którą chciałabym wiedzieć.
– Cóż…
Jeśli myślimy o tym samym, to obawiam się, że muszę cię rozczarować – odparł beznamiętnym tonem. – W najlepszym
wypadku nekromantka jest martwa.
Szukał
jakichkolwiek oznak żalu, wątpliwości… Czegokolwiek. Przez moment naprawdę miał
nadzieję dostrzec w zachowaniu wiedźmy cokolwiek, co mógłby wykorzystać.
Wystarczyłoby, żeby mógł poczuć się nie tyle lepiej, co przynajmniej odzyskać
kontrolę nad sytuacją. Oczekiwał czegokolwiek, ale…
Tyle że
Danielle pozostała równie spokojna, co i wcześniej. Po prostu skinęła
głową, w ciszy przyjmując to, co miał jej do powiedzenia. To okazało się
gorsze niż cokolwiek innego, kolejny raz sprawiając, że poczuł się jak dziecko.
I to niby wampiry określano mianem bezdusznych morderców…?
– Słyszałaś,
co powiedziałem? Ona…
– Owszem.
Ująłeś to również jako „najlepszy wypadek”, więc to dla mnie żadna odpowiedź. –
Kobieta wzruszyła ramionami. – Aczkolwiek dziękuję.
Skrzywił
się na te słowa. Nie chciał jej podziękować, miał zresztą wrażenie, że nie
mówiła mu całej prawdy. Nie wierzył, żeby chodziło tylko o naiwną
nadzieję, której przywykli trzymać się śmiertelnicy. Przynajmniej ona nie wyglądała
na taką, która po tylu latach wciąż kierowałaby się czymś aż tak banalnym.
– Ile tak
naprawdę wiesz, co? – Zacisnął usta. – Zresztą to bez znaczenia. Wszystko i tak
się spierdoliło.
Nawet się
nie skrzywiła, ze spokojem przyjmując to, że zaczynał przeklinać.
– Jestem w stanie
to wyczuć. Również to, że nie tylko niepewność co do losu mojej małej Eve jest
tu największym problemem – stwierdziła. Srebrzyste włosy opadły jej na twarz,
kiedy przekrzywiła głowę. – Wyczuwam tak silny żal…
– To nie
żal, tylko wściekłość.
Usłyszał
huk. Z opóźnieniem uprzytomnił sobie, że z impetem uderzył pięścią w stolik,
sprawiając, że ten po prostu się rozpadł. Obojętnie spojrzał na potrzaskane
drewno i resztki tego, co zostało z filiżanki herbaty. Resztki napoju
wsiąkły w zdobiący podłogę dywan, zostawiając nań ciemne plamy.
Zerknął na
Danielle, ale ta nie wyglądała na rozeźloną. Wciąż siedziała na fotelu, z rękoma
złożonymi na podołku. Palcami delikatnie gładziła okładkę książki.
– Widzę coś
zupełnie innego – oceniła, tym samym ostatecznie wytrącając Castiela z równowagi.
Roześmiał się,
nie mogąc się powstrzymać – w całkowicie pozbawiony wesołości sposób. Nie
sądził, że stać go na coś podobnego, ale to już nie miało znaczenia. Uświadomił
sobie, że drży, nade wszystko pragnąc znieść z powierzchni ziemi pierwsze,
co tylko wpadłoby mu w ręce. Resztki spokoju, których próbował się trzymać
od chwili przebudzenia, bezpowrotnie zniknęły. Dotychczasowe otępienie wymykało
mu się z rąk, a on już nawet nie próbował tego powstrzymywać.
Mimo
wszystko wybuch przy Danielle wydał mu się lepszy, niż gdyby miało dojść do
tego w domu. Nie chodziło nawet o to, że nie wyobrażał sobie tak po
prostu stanąć przed Laną czy Liamem, o Marco nie wspominając. Co prawda
przy odrobinie szczęścia mógłby zająć umysł walką, ale szczerze wątpił, żeby to
mu pomogło. O ile w ogóle potraktowaliby go tak jak powinni,
zwłaszcza biorąc pod uwagę spojrzenie i ton Lany – to cholerne współczucie,
które towarzyszyło mu od chwili, w której Katerina…
Nie chciał o tym
myśleć.
Ale już nie
potrafił inaczej.
– Coś
innego… Oczywiście, że to coś innego. Oczywiście! – wyrzucił z siebie na
wydechu. Podniósł głos, ale i to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. –
Spóźniłem się. Po tym wszystkim… tak po prostu się spóźniłem.
– Ale nie
chcesz współczucia.
To nie było
pytanie, ale i tak zdecydował się odpowiedzieć.
– Nie. –
Ale wcale nie był tego taki pewien. Tak jak i tego, czy naprawdę miał coś
przeciwko przenikliwego spojrzeniu Danielle. Z jakiegoś powodu… ona
wydawała się rozumieć. Ta jej obojętność wydawała się lepsza niż cokolwiek
innego. – W żadnym razie.
– Więc ode
mnie go nie dostaniesz – zapewniła i zabrzmiało to jak wiążąca obietnica.
Rzucił jej
podejrzliwe, zdystansowane spojrzenie. Wciąż tak siedziała, równie spokojna, co
i wyniosła. Mogłaby okazać się idealną ofiarą, ale… nie potrafił zmusić się
do tego, żeby podnieść na nią rękę. W cokolwiek by nie wierzył, wydawała
się dawać mu to, czego potrzebował. Miał wręcz wrażenie, że gdyby nagle wpadł w szał
i rozniósł całe mieszkanie, nie mrugnęłaby okiem.
Jeśli to
była jakaś sztuczka, wychodziła jej znakomicie. Castiel od zawsze wiedział, że
wiedźmom nie wolno ufać. Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie w tej sytuacji.
Przez
dłuższą chwilę trwali w ciszy, ale to wydawało się właściwe. Czuł, że go
obserwowała, jednak i w tym spojrzeniu nie doszukał się niczego, co
uznałby za niewłaściwe – ani wrogości, ani współczucia. To mogłoby być
spojrzenie, którym starsza pani mogłaby obrzucić niesfornego wnuka.
– Możesz
zostać tak długo, jak uznasz to za stosowne… Pamiętasz o tym? – rzuciła ze
spokojem, nagle znów sięgając po książkę.
Zamrugał.
Ze świstem wypuścił powietrze, choć to wcale nie było mu niezbędne do
normalnego funkcjonowania.
Tak po prostu.
Prawie jak za pierwszym razem, kiedy ot tak zaproponowała mu schronienie, wydając
się z góry zakładać, że przystanie na jej propozycję. Jakby wiedziała, że
burza minęła i powinna oczekiwać przede wszystkim spokoju.
– To… nie
będzie konieczne. Nie na długo.
Ale po opuszczeniu
salonu wcale nie skierował się ku drzwiom wejściowym. Starannie zamknął za sobą
drzwi sypialni, po czym oparł się o nie plecami. Chwilę tkwił w bezruchu,
bezmyślnie spoglądając w przestrzeń i próbując zapanować nad
mętlikiem w głowie.
Co to, do
diabła, miało być? Ta kobieta, ta rozmowa, sposób, w jaki go traktowała…
Nie miał pojęcia, czego chciała Danielle. Tym bardziej nie wiedział, co działo
się z nim samym, ale to pozostawało sprawą drugorzędną.
Nerwowo
zacisnął dłoń na klamce, chcąc w ten sposób powstrzymać niekontrolowane drżenie.
Prawda była taka, że przez krótką chwilę miał ochotę zacząć mówić. Myśl o tym,
żeby zwierzyć się Danielle, dręczyła go nawet bardziej niż ta dziwna mieszanka
uczuć, ze złością na czele. Nie miał pojęcia, czy wiedźma właśnie nim manipulowała,
czy może prawdą było, że o nieszczęściach łatwiej rozmawiało się z obcymi,
ale nie chciał o tym myśleć.
Nie żeby w ogóle
mógł rozmawiać. Jak miałby wytłumaczyć komukolwiek coś, czego sam nie rozumiał?
Gdyby chodziło po prostu o stratę Kateriny, może mógłby się z tym
pogodzić. Prawda była taka, że opuściła go już dawno temu, ale…
Padający
śnieg.
W pamięci
wciąż miał jej błagalny wyraz twarzy, nim tak po prostu rozpadła się w pył.
Umarła w sposób, który nie powinien mieć miejsca, bo…
Ale
Katerina zgrzeszyła.
Jej śmierć
mówiła sama za siebie, choć Castiel za wszelką cenę próbował opędzić się o tej
myśli. Poświecił tyle tylko po to, żeby zaprzepaściła wszystkie starania,
zdradzając go w najgorszy możliwy sposób – i to okazało się gorsze
niż moment, w którym osobiście wbił kołek w plecy własnego brata.
Dobry wieczór. :D Przestawiam się na nocki w pracy, więc to doskonała pora, żeby trochę popisać. A jako że widziałam już pytanie o śmierć Kateriny… Hm, zostawiam was z tym i odrobiną miejsca na teorie. Jakieś pomysły? Wszystko się wyklaruje, ale wierzę, że pojawiło się kilka wskazówek, które mogą naprowadzić na właściwy trop…
Dzięki śliczne za obecność i komentarze, to naprawdę wiele dla mnie znaczy. Do napisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz