– Tato!
Elise w pośpiechu
wpadła do pokoju, tylko cudem nie potykając się o własne
nogi. Nie interesowało ją ani panujące dookoła zamieszanie, zwłaszcza
że zdążyła przywyknąć do obecności zdecydowanie zbyt wielu, często nie do końca
okrzesanych facetów. Zwykle trzymała się na uboczu, ale ten dzień
był inny. To, że jeszcze w swojej sypialni zdążyła zorientować się, że
atmosfera znacznie różni się od tych, która towarzyszyła powrotowi z normalnego
patrolu, mówiło samo za siebie.
Zignorowała
cudze spojrzenia oraz to, że ktoś spróbował pochwycić ją za ramię,
ledwo tylko przekroczyła próg. Niewielki salonik wydawał się jeszcze
ciaśniejszy niż zazwyczaj, ale i to Elise zdecydowała się zignorować.
Wystarczyła chwila, by znalazła się u boku ojca, niespokojnie
wodząc wzrokiem po jego sylwetce.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, przez moment mając wrażenie, że niewiele
brakuje, by zemdliło ją przez jakże charakterystyczną woń krwi.
– Co się…?
– Nic
wielkiego. Wracaj do pokoju – uciął John, ale wcale nie zabrzmiało
to jak polecenie. Oboje wiedzieli, że by tego nie zrobiła.
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową. Co prawda kamień spadł jej z serca,
kiedy przekonała się, że ślady krwi na koszuli wcale nie były aż
takie świeże, ale to nadal niczego nie tłumaczyło. Natychmiast
przesunęła się bliżej, chcąc przyjrzeć się miejscu, które
najwyraźniej pozostawało źródłem krwawienia. Tak przynajmniej sądziła,
widząc jak ojciec niedbale przyciska do gardła pokrwawiony, zwinięty
ręcznik.
Nie
odepchnął jej rąk, pozwalając, by zajrzała pod przesiąknięty
krwią materiał. Z wrażenia aż się cofnęła, w gruncie rzeczy
niegotowa na to, co mogłaby tam dostrzec.
Widywała
ugryzienia wampirów. Oczywiście, że tak – w końcu w Haven, na dodatek
gdy należało się do tej konkretnej rodziny, było to nieuniknione.
Równie często widywała rany zadane przez demony, chociaż te bywały różne i nie wydawały się
aż tak charakterystyczne jak te, które pozostawiały wampiry. Ciężko było
nie skojarzyć dwóch nacięć, które na skórze pozostawiały kły, a jednak…
Tyle że ta rana
nie wygląda na takie zwyczajne ugryzienie. Elise miała raczej
wrażenie, że ktoś wyjątkowo rozjuszony był na dobrej drodze do tego,
żeby rozerwać jej ojcu gardło.
Tkwiła w bezruchu,
trzęsąc się prawie jak wtedy, gdy – och, wcale nie tak dawno temu –
sama stanęła oko w oko z wampirem. Tamten co prawda nie podniósł
na nią ręki, a wręcz ocalił jej życie, ale to nie zmieniało
najważniejszego: tego, że z łatwością mógłby doprowadzić ją do takiego
stanu. Sama myśl o tym, że komukolwiek udało się dopaść jej ojca,
wydawała się dziewczynie nieprawdopodobna. Kto jak kto, ale John miał
zbyt wielkie doświadczenie, by ot tak dać się pokąsać.
Wzdrygnęła
się, kiedy cudze palce musnęły jej własne. Drgnęła i mrugając przy
tym energicznie, w końcu oderwała wzrok od ugryzień. Wciąż krwawiły,
ale nie na tyle, by w grę wchodziła uszkodzona tętnica albo któraś
z głównych żył. Powinno ją to uspokoić, ale wcale nie poczuła się
lepiej.
– Ja…
przyniosę ci inny ręcznik – wymamrotała, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Zerknęła na zaciśnięte wokół jej nadgarstka palce ojca. – Zaraz
wracam.
Działała
niczym automat, zresztą jak zawsze, gdy zaczynała się stresować. Po prostu
wypadła z pokoju równie szybko, co wcześniej do niego weszła. Wciąż się
trzęsła, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Za plecami słyszała
rozmowy i głosy, ale skupienie się na poszczególnych
słowach okazało się wyzwaniem, które ostatecznie ją przerosło. Nie żeby
to w ogóle miało znaczenie. W zasadzie chciała jedynie tego,
żeby ci ludzie zniknęli z jej domu, zwłaszcza jeśli nie zamierzali
pomagać.
Wszystko
dobrze. Nie wróciłby do domu, gdyby tak nie było,
skarciła się w duchu. Po prostu go odprowadzili, więc…
Odetchnęła.
Zamknęła za sobą drzwi do łazienki, na krótką chwilę opierając się
o nie plecami. Kiedy pierwszy szok minął, zdołała wykrzesać z siebie
dość energii, by zacząć myśleć logicznie. Cóż, na tyle, na ile
było to możliwe. Z drugiej strony, przecież spodziewała się, że
prędzej czy później mogłoby do tego dojść. Nie pierwszy raz
ojciec wracał do domu ranny.
Pięć osób.
Albo sześć. Nie policzyła, ile dokładnie towarzyszyło Johnowi, ale raczej
nie przyszliby tutaj z nim, gdyby poważnie oberwał. Tak przynajmniej
sądziła, chociaż kto ich tam wiedział. Mogła się założyć, że z ich perspektywy
właśnie zachowywała się jak panikara, ale nie zamierzała się tym
przejmować. Zdążyła przywyknąć, że czasami ta grupka sprawowała się gorzej
niż dzieciaki na podwórku. To wcale nie tak, że właśnie ona
pozostawała z nich najmłodsza.
Udało jej się
zapanować nad sobą na tyle, by zacząć normalnie oddychać. Ręce
wciąż nieznacznie jej drżały, gdy wyjmowała z szafki świeży ręcznik.
Po chwili zastanowienia namoczyła go wodą i wyślizgnęła się z łazienki,
zamierzając wrócić do ojca. Wciąż miała nadzieję, że reszta towarzystwa
zniknęła, ale jeszcze przed powrotem do pokoju przekonała się, że nie ma
na co liczyć. Słyszała głosy; podenerwowane szepty, wystarczająco wyraźne,
by jeszcze tkwiąc na korytarzu rozróżnić poszczególne słowa.
– … robimy?
John, kurwa, tam odjebało się coś, czego nie da się opisać.
Elise
mimowolnie się skrzywiła. Do przekleństw też przywykła, ale słuchanie
całych wiązanek, na dodatek wypowiedzianych tak nerwowym tonem,
jedynie bardziej ją zaniepokoiło. Z opóźnieniem rozpoznała głos Rossa i choć
od zawsze wiedziała, że bywał nerwowy, tym razem jego rozdrażnienie
poraziło ją mocniej niż zwykle.
– Wyhamuj.
Elise tu zaraz wróci – upomniał go John. Dziewczyna przez moment miała
ochotę wywrócić oczami. Och, tak, gdyby akurat jej obecność była tutaj
problemem!
– Złamała
Adrienowi rękę, jakby to był jebany patyczek! Nie mów mi o spokoju!
Przystanęła
przed drzwiami, powstrzymując się przed przekroczeniem progu. Wierzyła, że
byli zbyt zaaferowani, by w ogóle zwrócić uwagę na to, że wciąż
nie wróciła z obiecanym ręcznikiem. Przynajmniej taką miała nadzieję,
zamierzając skorzystać z okazji, by wychwycić tyle informacji, ile
tylko miało być to możliwe. Ojciec bywał nadopiekuńczy, choć oboje
wiedzieli, że to mogło okazać się niebezpieczną manierą. Zdążyła się
o tym przekonać, aż za dobrze pamiętając słowa swojego wampirzego
wybawcy – o tym, że John powinien jej lepiej pilnować.
Cóż, nie sądziła,
żeby wspomnienie o incydencie z demonami było dobrym pomysłem. Ojciec
zresztą też nie palił się, żeby mówić jej tyle, ile mogłaby
oczekiwać. Przez to nie miała innego wyboru, jak tylko działać na własną
rękę. Tak było lepiej, choć w chwilach takich jak ta wcale nie chciała
przekonywać się, jak niebezpieczne potrafiło być to, co działo się poza
zasięgiem wzroku przeciętnego śmiertelnika.
Mocniej
zacisnęła palce na wilgotnym ręczniku. Mimowolnie skrzywiła się na samą
myśl o złamanej ręce. To też nie byłby pierwszy raz, zresztą
przynajmniej nie musiała słuchać o czyjejkolwiek śmierci, a jednak…
Dlaczego
mówili o tym w taki sposób? Dlaczego brzmieli na aż tak poruszonych…?
–
Powinienem był ją zastrzelić, kiedy miałem okazję – doszedł ją cierpki,
wyraźnie rozdrażniony głos ojca. – To chciałeś ode mnie usłyszeć? Kolejnym
razem się nie zawaham.
– Ale ona
przecież… – wtrącił inny głos, John jednak nie dał swojemu rozmówcy szansy
na to, żeby dokończyć.
–
Pamiętasz, co powiedział nam Salvador? Jest martwa – uciął stanowczo. – Nie pomylił się
aż tak bardzo. Spóźniliśmy się i pora się z tym
pogodzić.
Cokolwiek
kryło się za tymi słowami, najwyraźniej wystarczyło, żeby uciąć
wszystkie dyskusje. Elise tkwiła w bezruchu, nasłuchując z nadzieją,
że ojciec pociągnie temat, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Wątpliwości nasiliły się, ale zmusiła się do tego, żeby je
zignorować. Mogła później spróbować pociągnąć Johna za język, chociaż
szczerze wątpiła, żeby to przyniosło jakikolwiek skutek. Zwykle, gdy twierdził, że pora pogodzić się
z porażką, temat ostatecznie się urywał.
Coś poszło
nie tak. Nie żeby była zaskoczona, wyczuwając napięcie już w chwili,
w której ojciec oznajmił, że musi pilnie wyjść i zabrał broń. W nocy
wydarzyło się coś, czego nie rozumiała, a co najwyraźniej nie przyniosło
takich efektów, jakich mogłaby oczekiwać.
Cholera.
Odczekała
jeszcze kilka sekund, po czym w końcu zdecydowała się wrócić do saloniku.
Spojrzenia jak na zawołanie spoczęły na niej, ale zignorowała je
z równie wielką łatwością, co i za pierwszym razem. Wyczuła, że
atmosfera nieznacznie się rozluźniła, chociaż nie w sposób,
dzięki któremu mogłaby poczuć się swobodnie. Elise miała raczej wrażenie,
że do głosu w końcu doszło wszechobecne zmęczenie – i że to dodatkowo
zaczynało udzielać się również jej.
– Nie musiałaś się
kłopotać, Lisa.
Powstrzymała się
przed wywróceniem oczami. Jeśli chciał ją w ten sposób rozczulić…
Chciała
udawać, że to nie działa. Naprawdę próbowała, starając się zrobić
wszystko, byleby sprawiać wrażenie osoby, której przy pierwszej okazji nie próbowaliby
wystawić za drzwi, zbywając przy tym lakonicznymi stwierdzeniami. Była
córką łowcy, wystarczająco świadomą tego, co działo się w Haven, by przywyknąć
do pewnych rzeczy.
Cóż,
przynajmniej w teorii. Prawda była taka, że w tamtej chwili czuła
przede wszystkim wciąż powracające przerażenie, zwłaszcza gdy spróbowała sobie
wyobrazić, co musiało wydarzyć się tej nocy. Skoro do tego
wszystkiego próbował skracać jej imię, na dodatek przy innych…
Bez słowa
wyciągnęła ręcznik w stronę ojca. Zabrał go, wcześniej odrzucając to, czym
wcześniej próbował hamować krwawienie z rany na szyi. Elise
mimowolnie się rozluźniła, kiedy przekonała się, że ugryzienie nie wyglądało
aż tak źle. Co prawda wciąż widziała ślady świeżej krwi, ale zdecydowała się
tego nie komentować. Jak długo nie miała poczucia, że ojciec za moment
wykrwawi się na dywan, mogła udawać, że wszystko w porządku.
– Wszystko
okej? – zapytała dla pewności, ale John zbył ją niecierpliwym machnięciem
ręki.
– Przeżyję – uciął, po czym wymownie
powiódł wzrokiem dookoła. Elise nie mogła pozbyć się wrażenia, że
starannie ominął miejsce, w którym stała. – Idźcie już. Wrócimy do tematu
kiedy indziej.
– Tato…
– Wynocha.
Zajmijcie się tym, co konieczne. Mnie na tę chwilę nic nie dolega.
Tym razem
po jego słowach reakcja była natychmiastowa. Elise tkwiła na swoim
miejscu z założonymi ramionami, mogąc co najwyżej obserwować jak pokój
pustoszeje. Być może powinna poczuć ulgę, kiedy została sama z ojcem, tym
bardziej że to oznaczało, że nie mógł dalej jej ignorować, ale nic
podobnego nie miało miejsca. Aż za dobrze wiedziała, że wyciągnięcie
jakichkolwiek informacji – zwłaszcza takich, których nie planował jej zdradzić
– miało okazać się… co najmniej problematyczne.
Drgnęła,
kiedy zauważyła, że nieznacznie zachwiał się przy próbie wstawania. Dla
pewności podeszła bliżej, bez pytania ujmując go pod ramię. Gdyby w pokoju
był ktoś jeszcze, ojciec najpewniej by ją odsunął, ale w tamtej
chwili po prostu przygarnął ją do siebie, próbując udawać, że wcale
nie musiał korzystać z asysty.
– Powiesz
mi, co się stało? – zaryzykowała, decydując się przejść do sedna.
Kluczenie i tak prowadziło donikąd.
– To, co
widać. – Mężczyzna uśmiechnął się w pozbawiony wesołości sposób. –
Następnym razem szybciej pociągnę za spust.
– To nie jest
odpowiedź – obruszyła się.
– Ależ tak.
Uznajmy, że sprawy trochę się skomplikowały.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Coś w tonie ojca sprawiło, że zwątpiła w to, czy oby na pewno
chciała poznać szczegóły.
– Jak…
bardzo?
Szeroka
dłoń wylądowała na jej głowie. Ojciec pogłaskał ją po włosach, prawie
jak wtedy, gdy była małą dziewczynką, próbującą kryć się za jego plecami
za każdym razem, gdy czuła się czymś zaniepokojona.
– Nie wychodź
w najbliższym czasie sama, co? – poprosił John, chwilę jeszcze trzymając
rękę na jej głowie.
Nie
odpowiedziała. Nie zapytała również o nic więcej, ograniczając się
do nieznacznego skinienia. Czuła, że przynajmniej na razie nie dowie się
niczego więcej. Jakby tego było mało, z wcześniejszych słów ojca i tak zdołała
wychwycić więcej, niż mogłaby sobie życzyć – dość, by z uporem
odsuwać od siebie niektóre podejrzenia.
„Mnie na tę
chwilę nic nie dolega”… Dlaczego nie mogła pozbyć się wrażenia,
że ktoś, kogo – być może – znała, nie miał aż tyle szczęścia…?
Nie zaprotestowała,
kiedy ojciec oswobodził się z jej uścisku. Odprowadziła go wzrokiem,
gotowa zareagować, gdyby jednak okazało się, że potrzebował asysty, ale tym
razem pilnował się na tyle, że jednak poczuła się spokojniejsza.
Na tyle, na ile było to możliwe.
Elise
ciężko opadła na miejsce, które dotychczas zajmował John. Ponuro spojrzała
na pokrwawiony materiał, który porzucił na podłodze, kiedy podsunęła
mu świeży ręcznik. Coś ścisnęło ją w gardle, więc odwróciła wzrok, a ostatecznie
ukryła twarz w dłoniach, przy okazji zakrywając oczy. W głowie miała
mętlik, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że może tak było
lepiej.
Być może wcale nie chciała wiedzieć.
Niech to szlag, niech to szlag…!
Wparował
do mieszkania, z wrażenia omal nie wpadając na szafkę w ciasnym
przedpokoju. Nawet się nie skrzywił, w gruncie rzeczy wcale nie czując
bólu. W zamian zniecierpliwionym ruchem odrzucił mebel na bok,
obojętny na to, że ten z hukiem uderzył o ścianę. Dla
Drake’a nie miało znaczenia, czy przypadkiem się nie zniszczy.
Wręcz
przeciwnie – miał wielką ochotę roznieść coś jeszcze. Łącznie z mieszkaniem.
W
powietrzu unosił się kurz, drażniąc przesadnie wyostrzone zmysły wampira.
Mężczyzna miał wrażenie, że minęły wieki, odkąd przyszedł tutaj po raz
ostatni. Opustoszałe, zapuszczone mieszkanie było ostatnim, czym przejmował
się, mając do dyspozycji bogato wyposażony dom i istotniejsze
problemy. Teraz zostało mu tylko to drugie, choć Drake wciąż nie był
pewien, jak do tego doszło.
Niech to szlag!
Nie taka
była umowa. Nie żeby w ogóle jakakolwiek konkretna wchodziła w grę,
zwłaszcza gdy układało się z demonami, ale wciąż… Co tak naprawdę się
stało? Leliel zniknął, dom zamienił się w ruinę, a po jego terenie
grasowali łowcy. W którymś momencie wszystko poszło nie tak, choć
wampir sam nie był pewien, która chwila okazała się decydująca.
Wiedział za to, że w najbliższym czasie lepiej było nie pokazywać się
nikomu na oczy. Choć nigdy nie był osobą, która chowałaby się po kątach,
ten jeden raz musiał schować dumę do kieszeni.
Odetchnął,
bezskutecznie próbując się uspokoić. Obojętnym wzrokiem spojrzał na odrzuconą
na bok szafkę, jednak prawie natychmiast odwrócił wzrok. Bez znaczenia.
Ruszył w głąb zaciemnionego pomieszczenia, obojętnie wodząc wzrokiem
dookoła. Nie zapalił światła, ale to nie było potrzebne, by zauważyć
stan wnętrza. Wampirza pamięć wiele ułatwiała, ale i bez niej
Drake z pewnością zauważyłby, że mieszkanie wyglądało jak ruina. Co prawda
nie wyczuwał niczyjej obecności, ale zdołał wychwycić nikły zapach
ludzkiej krwi. W ostatnim czasie nikogo nie było, jednak najwyraźniej
nie tak dawno temu jakiś desperat szukał tu schronienia. Pewnie gdyby
sprawdził zamki, przekonałby się, że zostały wyłamane, ale i ta myśl
nie zrobiła na wampirze większego wrażenia.
Nie pamiętał
już, co podkusiło go do zakupienia tego lokum. Tak przynajmniej sobie
wmawiał, z uporem odsuwając od siebie wszystko, co miało związek z… „kiedyś”.
Pewne rzeczy przestały mieć znaczenie, kiedy podjął decyzję – ostateczną, za sprawą
której zmieniło się wszystko, a pewne drogi zostały bezpowrotnie zablokowane.
Rozwodzenie się nad czymś, co należało do tamtego okresu, miało się
z celem.
W takim
razie dlaczego…?
Zacisnął
usta, ledwo powstrzymując się od przekleństwa. Coś ścisnęło go w gardle,
bynajmniej nie głód, choć Drake dobrze wiedział, że wkrótce i ten stanie się
problematyczny. Musiał ułożyć jakiś plan, bardziej złożony niż tylko to,
że miałby wyjść na miasto i znaleźć sobie jakąś naiwną ofiarę do zaspokojenia
pragnienia. Ludzka krew już od wielu miesięcy była co najwyżej
zamiennikiem, który nie miał zaspokoić go na długo. Przyzwyczaił
organizm do czegoś zupełnie innego, co nie było problemem, póki miał
u swojego boku Katerinę, ale teraz…
Wiedział,
że już jej nie ma. Uczynił ją swoją, choć do dzisiejszego dnia nie miał
pojęcia, co to tak naprawdę oznacza. A jednak wiedział, aż za dobrze
pamiętając to nagłe, pozbawiające tchu szarpnięcie, po którym
nadeszła dziwna pustka. Na samo wspomnienie wróciła irytacja, którą poczuł
chwilę po tym, jak dotarło do niego, że dziewczyna mogłaby być
martwa. Przez moment towarzyszyło mu nawet coś, co od biedy mógł określić
mianem żalu, chociaż to stwierdzenie wydało się Drake’owi nieco na wyrost.
Cóż, to nie tak, że był do niej jakkolwiek przywiązany. Nie tak,
jak do jej krwi.
Szlag by to…, przeszło
mu przez myśl. Nie dokończył tej myśli, rozproszony hukiem, który nagle
rozbrzmiał w zaciemnionym pokoju. Drake natychmiast wyprostował się niczym
struna, niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła. Napiął mięśnie, gotowy do ataku,
jednak nigdzie nie dostrzegł niczego, co mógłby uznać za wroga.
Dookoła wirował jedynie pył i rozrzucone kawałki gazet, chociaż wampir nie miał
pewności, skąd się wzięły.
Dopiero
później uprzytomnił sobie, że to jego zasługa. W roztargnieniu
spojrzał na swoje dłonie, wciąż zaciskające się na czymś, co wcześniej
musiało być kawałkiem stolika kawowego – tego samego, którego resztę posłał
wprost na pobliską ścianę. Przymknął oczy, bezskutecznie próbując
zapanować nad mętlikiem w głowie i drżeniem dłoni. Nie pamiętał
już, kiedy ostatni raz w taki sposób stracił nad sobą kontrolę,
zresztą… Cóż, tak, w takich sytuacjach też miał do dyspozycji
Katerinę. Nie żeby ona sama wspominała takie sytuacje szczególnie dobrze,
ale przynajmniej jej krew pozwalała mu szybciej dojść do siebie.
Zdążył
wyprzeć z pamięci, co oznaczał brak stałego dostępu do wampirzej
krwi. Najwyraźniej problem był o wiele bardziej priorytetowy, niż
początkowo przypuszczał. Musiał się tym zająć, najlepiej tak szybko,
jak tylko było to możliwe. Gdyby do tego wszystkiego znalezienie
zamiennika mogło okazać się takie proste…
Potrzebował
ofiary. Kogoś, kto pozwoliłby mu dojść do siebie i jasno myśleć.
Chociaż przez chwilę, póki nie ułożyłby kolejnego planu i nie znalazłby
jakiegoś sensownego rozwiązania.
Jak
śmiałaś umrzeć, co? Jak śmiałaś?
Uśmiechnął się
w pozbawiony wesołości sposób. Kiedyś groziła, że odbierze sobie życie.
Bardzo dawno temu, gdy jeszcze zdarzało jej się miotać na prawo i lewo,
i zachowywać tak, jakby była wyłącznie ofiarą. Na długo przed tym,
jak dostrzegła inną drogę – tę samą, której korzyści Drake zauważył dużo
wcześniej. Właśnie dlatego pod wieloma względami zastąpienie Kateriny
mogło okazać się problematyczne. Nie sądził, by pierwsza lepsza
osoba mogła zrozumieć, co kryło się za jego działaniami, a co
dopiero zacząć je podzielać – nie tak po prostu.
Trudno.
Skoro musiał zacząć od początku…
Na
zewnątrz wciąż panowała ciemność. Co więcej mógł przysiąc, że padało. Wiedział
to i bez wyglądania przez okno, podświadomie wyczuwając, że na zewnątrz
jest względnie bezpiecznie. Podświadomie unikał światła dnia, zwłaszcza po wydarzeniach
ostatnich godzin nie widząc powodu, żeby dodatkowo ryzykować. Brak źródła
krwi stanowił dodatkowy problem i podstawę do zachowania ostrożności.
Jeśli zaś chodziło
o deszcz…
Przynajmniej
warunki mogły okazać się sprzyjające. Instynkt od tysiącleci albo dłużej
działał w dokładnie ten sam sposób. Kiedy padało, nawet ludzie się
rozluźniali, wiedzieni nauką, której nie mieli prawa pamiętać, choć w jakiś
sposób pozostawiali jej świadomi. Drapieżcy nie mieli w zwyczaju
polować, gdy na zewnątrz panowały takie warunki. I choć Drake’owi odrobina
wilgoci nie przeszkadzała, gdy w grę wchodziło wyruszenie na łowy,
on również miał wrażenie, że ta groźniejsza, mniej ludzka cząstka jego natury
zrobiła się spokojniejsza.
Dobrze.
Chociaż tyle. Jak długo był w stanie zachować spokój i jasno myśleć,
mógł przynajmniej udawać, że wszystko w porządku.
Teraz tylko potrzebował planu.
Dzień dobry! Wybaczcie mały przestój, ale ostatnio sporo się u mnie działo. W większości skupiłam się na pracy, zaś teraz utknęłam w środku remontu, no i cóż… Ale za to do 21 lipca mam urlop, więc może w końcu uda mi się trochę popisać. A na tę chwilę zostawiam was z tym i… do przeczytania! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz