Niepokój. Natychmiast
otworzyła oczy, prostując się niczym struna na siedzeniu. Z wrażenia
omal nie spadła z kanapy, w pierwszej chwili zaskoczona tym, jak
niewiele miała miejsca. W następnej sekundzie ciało zareagowało
samoistnie, prężąc się, by zaraz po tym pozwolić Eve poderwać się
na równe nogi.
Powiodła
wzrokiem dookoła. „Jesteś tu bezpieczna” – kołatało jej się w głowie,
ale z jakiegoś powodu myśl, która wcześniej ukołysała ją do snu,
nagle straciła na znaczeniu. Coś się zmieniło. Eveline zaś wcale
nie czuła się uspokojona, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie dostrzegła
niczego, co powinno ją zaalarmować.
Wciąż czuła się
senna. Chwiała się na nogach, bezskutecznie próbując ustać na nogach.
Kątem oka spojrzała na kanapę, marząc by znów się na niej
ułożyć i odpłynąć – choćby na chwilę, póki dezorientacja i te
dziwne uczucia by nie ustąpiły. Musiała być przewrażliwiona, prawda? W końcu
niemożliwym wydawało się, by tamci mężczyźni dotarli za nią aż do tego
miejsca, zwłaszcza że… sama nie potrafiła powiedzieć, jakim cudem się
tutaj dostała.
I zabiła
ich. Więcej niż jeden z przeciwników, których napotkała na swojej
drodze, było martwych.
Spojrzała
na swoje dłonie. Wciąż mogła dostrzec ślady krwi na skórze i ubraniu.
Jakby tego było mało, w ustach czuła smak posoki… A może po prostu
chciała go poczuć? Zadrżała, bynajmniej nie z obrzydzenia, tęsknie
myśląc o momencie, w którym pierwszy raz pozwoliła sobie na skosztowanie
krwi.
Kły
wydłużyły się, nieprzyjemnie pulsując. Niepokój choć na chwilę ustąpił, wyparty
przez coś innego, co dopiero po chwili zdecydowała się nazwać.
Głód. Była
głodna, ale…
Nogi same
powiodły ją do kuchni. To był impuls, Eveline zaś dobrze
wiedziała, gdzie powinna iść. Znała ten dom, choć zarazem nie potrafiła
przypomnieć sobie szczegółów. Czy należał do niej? Widziała go już
wcześniej? Z pewnością, jednak…
Mogła tylko zgadywać,
co to tak naprawdę oznaczało.
Nie miała
problemu z poruszaniem się w ciemnościach. Wyraźnie widziała
każdy szczegół, zaczynając od okazałego stołu, który spokojnie mógłby
pomieścić przy sobie czteroosobową rodzinę, na zniszczonych przez czas
meblach kończąc. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wyglądało za zaniedbane,
jakby nikt nie używał go od dobrych kilku tygodni. Zajrzała do lodówki,
instynktownie mrużąc oczy w jasnym blasku, ale jej tęczówki przywykły
do zmiany oświetlenia z zaskakującą wręcz łatwością.
Zamknęła
drzwi równie szybko, co je otworzyła. Nic z tego. Co prawda lodówka nie była
pusta – uboga tak, ale jednak nie pusta – w środku jednak nie znajdowało się
nic, co mogłaby uznać za praktyczne. Tak naprawdę od samego
początku wiedziała, że nie znajdzie tu niczego, co zaspokoiłoby
odczuwany przez nią głód. To było coś innego, a Eveline aż za dobrze
zdawała sobie sprawę z tego, czego potrzebował jej organizm.
Wróciła do salonu,
wciąż ostrożna i pełna złych przeczuć. Przyłapała się na tym, że
śledziła wzrokiem każdy kąt, jakby spodziewając się, że w ciemnościach
dostrzeże uzbrojoną postać. Nasłuchiwała, niemalże spodziewając się wychwycić
dźwięk przeładowywanej broni. Szukała czegokolwiek, co świadczyłoby o cudzej
obecności, ale dookoła panowała głucha cisza.
Wiec
czemu…? Czemu miała wrażenie, że coś jest nie tak? Czemu się bała i…?
Nerwowo
przestąpiła z nogi na nogę. Mogła spróbować rozejrzeć się po domu,
tak dla zaspokojenia ciekawości, ale nie potrafiła się skupić.
Zmęczenie dawało jej się we znaki w równym stopniu, co i wciąż
odczuwalny głód. Jakby tego było mało, dobrze wiedziała, że źródło tego, co
mogło go zaspokoić, znajdowało się na zewnątrz, ale nie wyobrażała
sobie impulsywnego opuszczenia kryjówki. W domu mimo wszystko czuła się
bezpieczna… Powinna, prawda?
Byłam
tu. Na pewno byłam…
Coś
przykuło jej uwagę. Coś, na co nie zwróciła uwagi, kiedy
pierwszy raz zmaterializowała się w salonie. Ostrożnie podeszła
bliżej kanapy, uważnie wpatrując się w nieregularny kształt, który
dostrzegła tuż za nią. Na podłodze walały się kawałki drewna, a Eveline
z jakiegoś powodu wiedziała, że kiedy jeszcze tworzyły jedną całość,
składały się na zdobiący salon stoliczek. Miała go przed oczami, choć
mebel samo w sobie nie wyróżniał się niczym szczególnym. Po prostu
drewniany stoliczek, na którym mogłaby postawić ozdobne zdjęcie albo…
wazon.
Dlaczego
akurat wazon…?
Potrząsnęła
głową. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że w którymś momencie
pokonała dzielącą ją od odłamków odległość. Kucała tuż obok, uważnie
spoglądając na porozrzucane na dywanie kawałki drewna. Przez chwilę
niemalże słyszała huk zderzającego się ze ścianą mebla – to i…
dziecięcy śmiech?
Nie, to nie miało
sensu. Nie powinno go mieć.
Podniosła
wzrok w chwili, w której – mogłaby przysiąc! – coś poruszyło się
w przedpokoju. Wbiła wzrok w ciemność, ale nie dostrzegła
niczego. Tak przynajmniej pomyślała w pierwszej chwili, póki nie dojrzała
przemykającego przez pokój cienia.
Coś się
zmieniło. Nie zauważyła kiedy i jak, ale pokój nagle wydał jej się
inny, prawie jakby oglądała film – zbyt żywy, kolorowy, a przy tym
zadziwiająco wręcz realny. Siedziała na dywanie, ale już nie widziała
odłamków stoliczka. Ten za to jak gdyby nigdy nic stał na swoim
miejscu, dzielnie podtrzymując parujący kubek, który ktoś odłożył nań płynnym
ruchem.
Eveline
drgnęła, instynktownie się spinając. Na kanapie znikąd pojawiła się
jakaś postać – bez wątpienia kobieca, a przynajmniej to sugerowała
cienista sylwetka. Eve nie widziała twarzy ani szczegółów. Miała
wrażenie, że spogląda na świat w zaparowanym lustrze. Widziała
kształty, mogła śledzić ruchy, ale nic ponadto.
Mimo
wszystko coś w widoku przypominającej cień kobiety sprawiło, że poczuła ciepło
w okolicach serca. Na krótką chwilę głód zszedł na dalszy plan.
Po prostu obserwowała, z opóźnieniem zwracając uwagę na drugi
cień – bez wątpienia należący do dziecka – który nagle pojawił się
w zasięgu jej wzroku. To jego musiała zauważyć w przedpokoju,
nim zorientowała się, że świat wokół niej z jakiegoś powodu stanął na głowie.
Dziecko
podbiegło do kanapy, zwracając uwagę kobiety. Ty wyjaśniało, dlaczego
ta odłożyła kubek (Eve nagle była gotowa przysiąc, że wypełniony malinową
herbatą.) i wyciągnęła ręce ku niespodziewanemu gościowi.
– Mamo! –
rzuciło radosnym głosem dziecko. Głos wydawał się znajomy, choć zarazem
zniekształcony zbyt mocno, by Eveline zdołała go rozpoznać. – Mamo,
spójrz! – powtórzyła dziewczynka, wyciągając przed siebie coś, co na pierwszy
rzut oka wyglądało jak kawałek papieru.
Kobieta
nawet się nie zawahała. Przyjęła kartkę, uważnie śledząc wzrokiem to,
co znajdowało się na niej.
To mogło
być wszystko, zaczynając od kolorowego rysunku po laurkę, ale…
– Och… –
Głos kobiety nie miał w sobie niczego radosnego. Wręcz przeciwnie;
Eve wyczuła w nim niepokój. – Znowu?
– Nie podoba
ci się? – zmartwiła się dziewczynka?
Zero
odpowiedzi. Postać na kanapie siedziała nieruchomo, wciąż ściskając kartę
w dłoniach. Dopiero po dłuższej chwili odłożyła ją na bok, w końcu
decydując się poruszyć. Ostrożnie zsunęła się z sofy, kucając
naprzeciwko dziewczynki i zdecydowanym ruchem przygarniając dziecko do siebie.
– Pamiętaj,
że bardzo cię kocham, Eve.
To nie była
odpowiedź. Nie taka, która usatysfakcjonowałaby Eveline w tej chwili,
ale dziecku najzupełniej wystarczyła, bo mała jedynie się roześmiała
i wpadła dziecku w ramiona. Dwie cieniste sylwetki trwały w swoich
objęciach, by w następnej chwili zniknąć równie nagle, co wcześniej się
pojawiły. Pozostała jedynie cisza, choć ta okazała się niedoskonała,
wypełniona echem dziecięcego śmiechu.
Eveline
wciąż tkwiła w miejscu, siedząc na dywanie przy odłamkach stolika.
Pokój wrócił do normy, ale prawie tego nie zauważyła. W milczeniu
spoglądała na kanapę, przed oczami wciąż mając dwa cienie. Te głosy, ta dziwna
scena, to wszystko…
Może nie powinna
być zaskoczona. Od samego początku wyczuła, że znajduje się w znajomym
miejscu. W głowie nadal miała pustkę, ale z jakiegoś powodu
możliwość obserwowania wspomnienia siebie i matki, sprawiła, że wypełniło
ją przyjemne ciepło. To nic, że czuła się przy tym tak, jakby
obserwowała cudze życie, sama będąc co najwyżej biernym świadkiem czegoś, co i
tak jej nie dotyczyło.
Pamiętaj,
że bardzo cię kocham…
Kochana
Eveline…
Gdzie
słyszała te słowa…?
Bez
znaczenia. Powtarzała to sobie nawet pomimo tego, że jej umysł wciąż
wydawały się wypełniać znajome szepty. Głos matki okazał się zaskakująco
żywy, choć Eve była pewna, że to niewłaściwe. Na moment uchwyciła się
echa przeszłości, chcąc zapamiętać je najlepiej, jak to tylko możliwe.
Podobno w pierwszej
kolejności zapomina się właśnie głos. Jeśli tak, znaczenie wypowiedzianych
słów tym bardziej przybrało dla niej na znaczeniu.
Nasłuchiwała,
licząc na kolejne dziwne doświadczenie, jednak kolejne sekundy mijały w ciszy.
Po prostu pogrążony w ciemnościach pokój, do którego nie pasowała.
Bez słowa podniosła się i przeszła przez salon, po chwili
zastanowienia kierując ku schodom, którymi zbiegła cienista postać. Z wolna
wspięła się po stopniach, by ruszyć zacienionym korytarzem na piętrze.
Palcami przesunęła po odłażącej od ściany tapecie, nim ruszyła w głąb
domu, kierując ku krańcowi korytarza. Mijała kolejne zamknięte drzwi, nie poświęcając
im większej uwagi.
Do czasu.
Przystanęła
przed jednym z pokoi. Początkowo nie była pewna dlaczego, póki nie zauważyła,
że drzwi stały otworem – tylko nieznacznie uchylone, ale jednak. Cóż,
wystarczająco, by mogło się przez nie prześlizgnąć dziecko…
Nacisnęła
klamkę. Zawiasy skrzypnęły, ale nie powstrzymały kobiety przed zajrzeniem
do wnętrza sypialni. Kątem oka podchwyciła wyblakłe rysunki, zdobiące
zniszczone przez czas drewno. Coś takiego zdecydowanie wyszło spod ręki
dziecka… Och, możliwe, że jej własnej, choć tego nie pamiętała.
Obojętnie powiodła
wzrokiem dookoła. Czy już tutaj była? Beznamiętnie przyjrzała się niewielkiej
sypialni, począwszy od bladozielonych ścian, przez łóżko z baldachimem
i zakurzone meble. Nie poczuła niczego, nawet niewielkiego ukłucia,
które dałoby jej do zrozumienia, że pokój powinien być dla niej
ważny. Z drugiej strony… z jakiegoś powodu dobrze wiedziała, gdzie
skierować wzrok.
Dywan i kurz
tłumiły jej kroki. Przemknęła przez sypialnię, wyciągając rękę ku
najbliższemu skrawkowi papieru, który dostrzegła na ścianie. Pierwszy raz
poczuła… cokolwiek, widząc nakreślony niesprawną ręką kształt. Przesunęła
palcem po nierównych liniach, składający się na pośpiesznie
nakreślony sierp księżyca. I bez patrzenia na inne malowidła,
potrafiła stwierdzić, że wszystkie prezentowały to samo. Ba! Mogła się
założyć, że dokładnie taki rysunek mała Eve przyniosła swojej matce do salonu.
Co to oznaczało?
Powinna wiedzieć, prawda? Jeśli to wszystko należało do niej…
I dlaczego
drżała? Dlaczego, do jasnej cholery…?
Odsunęła się
od ściany. Dłoń nerwowo przycisnęła do piersi, zaciskając palce w pięść,
by powstrzymać dreszcze. Podejrzliwie zmrużyła oczy, wciąż przypatrując się
pokrytej rysunkami ścianie. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że
słyszy dziecięcy śmiech, ale tym razem jakiekolwiek resztki wspomnienia
nie przyniosły ze sobą ukojenia. Wręcz przeciwnie.
Musiała
stąd wyjść. Czuła, jakby zaraz miała się udusić, jeśli tego nie zrobi.
Po lewej
stronie dostrzegła zarys drzwi i postanowiła z nich skorzystać.
Przesuwny mechanizm dla odmiany zdecydował się zaprotestować, ale zdecydowane
szarpnięcie wystarczyło, by droga na balkon stanęła przed Eveline
otworem. Chłód powietrza przyjęła z ulgą, choć temperatura nie zrobiła
na jej ciele żadnego wrażenia. Nieznacznie rozluźniona, przystanęła przy
barierce, opierając się nań całym ciałem.
Okolica
wydawała się przyjemnie cicha. Słyszała szum liści, dochodzący z otaczającego
dom lasu. W powietrzu unosił się słodki, charakterystyczny zapach,
który momentalnie utożsamiła z lawendą. W niczym nie przypominał
tego, którego pożądała Eve, ale i tak okazał się kojący. Co
prawda nawet to nie wystarczyło, żeby zdołała rozluźnić wciąż spięte
ciało, ale chwilowy spokój wydawał się lepszy niż nic.
Tylko… co
dalej? I dlaczego nadal czuła się tak bardzo poruszona…?
Gdziekolwiek
była, znajdowała się z dala od miasta. Kiedy się rozejrzała,
dostrzegła tylko jeden dom i to oddalony spory kawałek od jej własnego.
Wychyliła się przez barierkę, próbując wychwycić szczegóły, ale nie potrafiła
określić, czy ktokolwiek znajdował się w środku. Nigdzie nie dostrzegła
ani zapalonego światła, ani jakichkolwiek oznak cudzej obecności. Z drugiej
strony…
Wsparła
brodę na dłoni. Zmęczenie nadal dawało jej się we znaki, ale nie na tyle,
by nie mogła sensownie myśleć. Co prawda jakaś cząstka Eveline
pragnęła wrócić do salonu i ułożyć się do snu, ale kobieta
stanowczo odrzuciła od siebie taką możliwość. Nie mogłaby. Na pewno
nie po tym, co się wydarzyło.
Dużo
bardziej sensowne wydawało się spróbować przyjrzeć budynkowi, który
widziała naprzeciwko. Tak dla pewności, skoro i tak nie miała
lepszego planu.
Sama nie była
pewna, czy chciała zostać dłużej niż to konieczne w miejscu,
które wzbudzało w niej tak wiele wątpliwości.
Odpowiedź
pojawiła się samoistnie. Eveline nawet nie zarejestrowała momentu, w którym
po prostu wspięła się na barierkę, by w następnej
sekundzie zeskoczyć z balkonu. Nawet nie sprawdzała odległości od ziemi
– po prostu ruszyła przed siebie, by z lekkością wylądować na lekko
ugiętych nogach. Obejrzała się przez ramie, przez krótką chwilę
spodziewając zobaczyć… cokolwiek, co uznałaby za niewłaściwe, ale posiadłość
za jej plecami okazała się cicha i równie martwa, co i dom,
do którego planowała się dostać.
Posiadłość…
Zwłaszcza z zewnątrz
mogła to zauważyć. Dom, w którym dopiero co się znajdowała,
przytłoczył ją swoimi rozmiarami. Skuliła się w jego cieniu, z powątpiewaniem
przypatrując się zarysowi całego budynku i poszczególnych pięter.
Może i nie przypominał willi z basenem, ale i tak… wydawał się
duży.
A przy tym
bardzo, ale to bardzo pusty. Ani trochę nie wyglądał jak
miejsce, w którym wciąż mógłby rozbrzmiewać dziecięcy śmiech.
Bez
znaczenia.
Tyle że
wcale w to nie wierzyła.
Odwróciła
się, choć wciąż targały nią wątpliwości. Poczuła się dziwnie, ledwo tylko oddaliła się
od posiadłości. Wrażenie tego, że jednak mogłaby być zagrożona, przybrała
na sile, zwłaszcza gdy znalazła się poza rzucanym przez dom cieniem.
Przyśpieszyła kroku, z trudem powstrzymując pragnienie, by obejrzeć się
za siebie. Kiedy jeszcze stała na balkonie, nade wszystko pragnęła
uciec, ale poza bezpiecznymi murami zwątpiła, czy to dobry pomysł.
Miała wrażenie, że nie bez powodu wylądowała akurat tutaj, szukając
schronienia przed tamtymi ludźmi.
Nie miała
pewności, która godzina. Nigdzie w domu nie zarejestrowała
działającego zegarka, zresztą wciąż czuła się zdezorientowana. Mogła tylko zgadywać,
ile czasu minęło, odkąd ocknęła się po raz ostatni. Dookoła wciąż
panowała ciemność, ta jednak już nie wydawała się tak nieprzenikniona
jak wcześniej. Do Eve dotarło, że musiał zbliżać się poranek i choć
nadal nie widziała oznak wschodzącego słońca, myśl o znalezieniu się
w zasięgu ciepłych promieni wzbudziła w niej niepokój.
Przyśpieszyła.
Stawiała kroki pewnie, starając się zachować zdecydowane tempo. Dopiero
wtedy uprzytomniła sobie, że już nie czuła choćby śladowego bólu po ranie
na łydce. Dla pewności przystanęła i spojrzała na nogę, ale poza
śladami krwi i postrzępioną nogawką, nie znalazła niczego, co mogłoby
świadczyć o urazie. Przyjęła to z ulgą, nie chcąc
sprawdzać, co stałoby się, gdyby miała się bronić w takim stanie.
Teraz jedynym problemem pozostawiał głód, którego nadal nie potrafiła
zaspokoić.
Poruszała się
ostrożnie, starannie stawiając kroki, by nie generować niepotrzebnego
hałasu. Do głosu ponownie doszedł instynkt, wydający się dyktować to,
co do czego sama Eveline miałaby wątpliwości. Pozwoliła mu na to,
całą sobą koncentrując się na wychwytywanych przez zmysły bodźcach.
Dzięki temu nie musiała myśleć, a to było jej na rękę.
Rozważanie tego, co zobaczyła w domu, wydawało się niepotrzebną
komplikacją, którą wolała odłożyć na później.
Dom, przed
którym ostatecznie się zatrzymała, okazał się większy, niż mogłaby
podejrzewać, obserwując go z balkonu. Stanęła przed głównym wejściem, w zamyśleniu
wodząc wzrokiem po elewacji. Z daleka nadal czuła zapach lawendy, ten jednak
okazał się subtelniejszy i bardziej przytłumiony. W zamian na pierwszy
plan wybiło się coś innego, choć i ta woń nie przypominała tej,
której domagał się organizm Eveline. Kobieta skrzywiła się, czując
nieprzyjemne pulsowanie kłów i stopniowo narastające rozczarowanie.
Doskoczyła
do drzwi wejściowych, ryzykując się nacisnąć klamkę. Uniosła brwi,
widząc jak zamek po prostu ustępuje. Chwilę później stanęła w progu,
spoglądając w głąb pogrążonego w ciemnościach, aż zachęcającego do wejścia
w głąb przedsionka. Przedpokój wyglądał dużo porządniej niż we
wcześniejszym domu, o wiele bardziej przypominając miejsce, o które
ktoś dbał. Eve zawahała się, ale ostatecznie zrobiła krok naprzód, gotowa się
rozejrzeć i…
Aż zabrakło
jej tchu. Poczuła się, jakby naparła na jakąś niewidzialną ścianę –
dość elastyczną, by ta w odpowiedzi na nacisk zdołała ją
odepchnąć. Z wrażenia zatoczyła się, potknęła o własne nogi i jak
długa wylądowała na ziemi, z niedowierzaniem spoglądając na pociemniałe
niebo.
Co do…?
Natychmiast
poderwała się do pionu. Powiodła wzrokiem dookoła, ale nie dostrzegła
nikogo, kto mógłby odpowiadać za to, co się wydarzyło. Jej wzrok
spoczął na otwartych drzwiach – uchylonych w zapraszający sposób,
przez co wydawały się z niej szydzić. Cofnęła się o krok,
wciąż podejrzliwie je obserwując i próbując wypatrzeć zagrożenie. To, że
wrogiem mogłoby się okazać samo wejście, wciąż wydawało się abstrakcyjne,
a jednak… zarazem okazało się aż nadto prawdopodobne. Kto inny, skoro
była sama?
Tyle że to
nie miało sensu. Tkwiła przed domem – takim, którego drzwi stały przed nią
otworem – a jednak nie mogła przekroczyć progu. Z jakiegoś
powodu łatwiej mogła zaakceptować dziwne wizje, śmiech i cienie niż to, że
ktoś w tak niedorzeczny sposób mógłby płatać sobie figle jej kosztem.
Zacisnęła
zęby. Przez chwilę miała ochotę raz jeszcze spróbować przekroczyć próg, ale powstrzymała
się. Podświadomie czuła, że to nie skoczyłoby się dobrze.
Poruszyła się
niespokojnie. Krążyła przed wejściem, czując się prawie jak rozjuszone,
wygłodniałe zwierzę, czekające na okazję. Czuła się coraz bardziej
nieswojo, ale nie potrafiła stwierdzić dlaczego: przez niemoc czy może
fakt, że nadal tkwiła na zewnątrz. Kolejne sekundy mijały, ale czas z równym
powodzeniem mógłby stanąć w miejscu albo pędzić przed siebie – pewnie
i tak nie zauważyłaby różnicy.
Do czasu,
aż na zewnątrz zaczęło robić się jasno.
Różnica
była subtelna, ledwo widoczna. Mrok nocy ustępował powoli, ale nieubłaganie,
w miarę jak jego miejsce zaczęła zajmować poranna szaruga. Eveline
zamarła, w ciszy obserwując wydłużające się cienie. Dreszcz przemknął
wzdłuż jej kręgosłupa, bynajmniej nie za sprawą panującego na zewnątrz
chłodu. Przez chwilę poczuła się niemalże tak, jakby ktoś zaciskał palce
wokół trzepoczącego się serca, grożąc wyrwaniem go z klatki.
Dla
pewności przycisnęła dłonie do piersi. Zacisnęła palce na koszulce,
nerwowo szarpiąc na przód materiału. Czemu się bała? Czemu to przybierało
na sile, w miarę jak na zewnątrz robiło się jasno i…?
Uciekaj…
Musisz uciekać…
…
musisz…
Ale nie mogła.
Na nogach jak z waty zrobiła kilka niepewnych kroków, niespokojnie
wodząc wzrokiem dookoła. Gdzie…? Nigdy gdzie i dlaczego miała iść?
Dlaczego w ogóle…?
– Eveline?
Hej, Eveline!
Natychmiast się
odwróciła. Chciała krzyknąć, kiedy ktoś chwycił ją za ramię, ale nie wydała
z siebie żadnego dźwięku. Nie mogła. Nie, skoro zabrakło jej tchu
i…
I wciąż
musiała uciekać. Musiała, bo…
Podchwyciła
spojrzenie wyraźnie zaskoczonych, brązowych oczu. Nie rozpoznała ich, ale
to nie miało znaczenia. To, że do niej mówił, nie sprawiając
wrażenia na chętnego ją zaatakować również, ale mimo wszystko…
Uciekać…
muszę…
– Dobry
Boże… – wyrwało się mężczyźnie. Świetne refleksy zatańczyły w jego blond
włosach, kiedy z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Wchodź do środka.
Szybko.
Chciała
zaprotestować. Powiedzieć… cokolwiek, ale ostatecznie nie wykrztusiła
z siebie nawet słowa. Zanim zdążyła się zastanowić, mężczyzna
pociągnął ją ku drzwiom i choć spodziewała się, że w progu znów
napotka na blokadę, tym razem bez większego problemu wpadła do zacienianego
przedpokoju.
Kiedy drzwi
zamknęły się tuż za jej plecami, ciężko opadła na podłogę. W milczeniu
spojrzała na pochyloną nad nią postać.
No to ten… Zeszło, nie powiem, że nie, ale remont i pewne wydarzenia nieźle namieszały, przez co nie mogłam skupić się na pisaniu. Niemniej już jestem, powoli wracam do siebie i… chyba idzie nieźle – zaczynając od odrobinę psychodeli, po zakończenie tego rozdziału (jakże w moim stylu, nie?).
Po prostu to tutaj zostawię. Tak, teorie mile widziane. I do napisania!
Oho, nie jestem pewna, kto przyszedł, ale raczej nie podjął dobrej decyzji. Na obecną chwilę perspektywa Eve jest moją ulubioną i najbardziej wyczekiwaną (chociaż ciekawa jestem, co u Marco, Lany, Castiela i Dreak'a).
OdpowiedzUsuńTrochę się zdziwiłam, że nie mogła wejść do domu, który teoretycznie jest teraz niczyj, ale mogła się do niego materializować. Chociaż fakt, że sam dom decyduje o wielu sprawach może dużo wyjaśniać.
Poza tym czuję, że zdolności nekromancji teraz przybiorą na siłę, kiedy Eve się przemieniła. Zastanawiam się, czy te braki w pamięci są spowodowane naturalnie przez przemianę czy tylko Eve ma takie objawy.
Pozdrawiam cieplutko :*
G.