10/19/2021

☾ Rozdział VIII


Eveline

Niepokój. Natychmiast otworzyła oczy, prostując się niczym struna na siedzeniu. Z wrażenia omal nie spadła z kanapy, w pierwszej chwili zaskoczona tym, jak niewiele miała miejsca. W następnej sekundzie ciało zareagowało samoistnie, prężąc się, by zaraz po tym pozwolić Eve poderwać się na równe nogi.

Powiodła wzrokiem dookoła. „Jesteś tu bezpieczna” – kołatało jej się w głowie, ale z jakiegoś powodu myśl, która wcześniej ukołysała ją do snu, nagle straciła na znaczeniu. Coś się zmieniło. Eveline zaś wcale nie czuła się uspokojona, nawet jeśli na pierwszy rzut oka nie dostrzegła niczego, co powinno ją zaalarmować.

Wciąż czuła się senna. Chwiała się na nogach, bezskutecznie próbując ustać na nogach. Kątem oka spojrzała na kanapę, marząc by znów się na niej ułożyć i odpłynąć – choćby na chwilę, póki dezorientacja i te dziwne uczucia by nie ustąpiły. Musiała być przewrażliwiona, prawda? W końcu niemożliwym wydawało się, by tamci mężczyźni dotarli za nią aż do tego miejsca, zwłaszcza że… sama nie potrafiła powiedzieć, jakim cudem się tutaj dostała.

I zabiła ich. Więcej niż jeden z przeciwników, których napotkała na swojej drodze, było martwych.

Spojrzała na swoje dłonie. Wciąż mogła dostrzec ślady krwi na skórze i ubraniu. Jakby tego było mało, w ustach czuła smak posoki… A może po prostu chciała go poczuć? Zadrżała, bynajmniej nie z obrzydzenia, tęsknie myśląc o momencie, w którym pierwszy raz pozwoliła sobie na skosztowanie krwi.

Kły wydłużyły się, nieprzyjemnie pulsując. Niepokój choć na chwilę ustąpił, wyparty przez coś innego, co dopiero po chwili zdecydowała się nazwać.

Głód. Była głodna, ale…

Nogi same powiodły ją do kuchni. To był impuls, Eveline zaś dobrze wiedziała, gdzie powinna iść. Znała ten dom, choć zarazem nie potrafiła przypomnieć sobie szczegółów. Czy należał do niej? Widziała go już wcześniej? Z pewnością, jednak…

Mogła tylko zgadywać, co to tak naprawdę oznaczało.

Nie miała problemu z poruszaniem się w ciemnościach. Wyraźnie widziała każdy szczegół, zaczynając od okazałego stołu, który spokojnie mógłby pomieścić przy sobie czteroosobową rodzinę, na zniszczonych przez czas meblach kończąc. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie wyglądało za zaniedbane, jakby nikt nie używał go od dobrych kilku tygodni. Zajrzała do lodówki, instynktownie mrużąc oczy w jasnym blasku, ale jej tęczówki przywykły do zmiany oświetlenia z zaskakującą wręcz łatwością.

Zamknęła drzwi równie szybko, co je otworzyła. Nic z tego. Co prawda lodówka nie była pusta – uboga tak, ale jednak nie pusta – w środku jednak nie znajdowało się nic, co mogłaby uznać za praktyczne. Tak naprawdę od samego początku wiedziała, że nie znajdzie tu niczego, co zaspokoiłoby odczuwany przez nią głód. To było coś innego, a Eveline aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, czego potrzebował jej organizm.

Wróciła do salonu, wciąż ostrożna i pełna złych przeczuć. Przyłapała się na tym, że śledziła wzrokiem każdy kąt, jakby spodziewając się, że w ciemnościach dostrzeże uzbrojoną postać. Nasłuchiwała, niemalże spodziewając się wychwycić dźwięk przeładowywanej broni. Szukała czegokolwiek, co świadczyłoby o cudzej obecności, ale dookoła panowała głucha cisza.

Wiec czemu…? Czemu miała wrażenie, że coś jest nie tak? Czemu się bała i…?

Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę. Mogła spróbować rozejrzeć się po domu, tak dla zaspokojenia ciekawości, ale nie potrafiła się skupić. Zmęczenie dawało jej się we znaki w równym stopniu, co i wciąż odczuwalny głód. Jakby tego było mało, dobrze wiedziała, że źródło tego, co mogło go zaspokoić, znajdowało się na zewnątrz, ale nie wyobrażała sobie impulsywnego opuszczenia kryjówki. W domu mimo wszystko czuła się bezpieczna… Powinna, prawda?

Byłam tu. Na pewno byłam…

Coś przykuło jej uwagę. Coś, na co nie zwróciła uwagi, kiedy pierwszy raz zmaterializowała się w salonie. Ostrożnie podeszła bliżej kanapy, uważnie wpatrując się w nieregularny kształt, który dostrzegła tuż za nią. Na podłodze walały się kawałki drewna, a Eveline z jakiegoś powodu wiedziała, że kiedy jeszcze tworzyły jedną całość, składały się na zdobiący salon stoliczek. Miała go przed oczami, choć mebel samo w sobie nie wyróżniał się niczym szczególnym. Po prostu drewniany stoliczek, na którym mogłaby postawić ozdobne zdjęcie albo… wazon.

Dlaczego akurat wazon…?

Potrząsnęła głową. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że w którymś momencie pokonała dzielącą ją od odłamków odległość. Kucała tuż obok, uważnie spoglądając na porozrzucane na dywanie kawałki drewna. Przez chwilę niemalże słyszała huk zderzającego się ze ścianą mebla – to i… dziecięcy śmiech?

Nie, to nie miało sensu. Nie powinno go mieć.

Podniosła wzrok w chwili, w której – mogłaby przysiąc! – coś poruszyło się w przedpokoju. Wbiła wzrok w ciemność, ale nie dostrzegła niczego. Tak przynajmniej pomyślała w pierwszej chwili, póki nie dojrzała przemykającego przez pokój cienia.

Coś się zmieniło. Nie zauważyła kiedy i jak, ale pokój nagle wydał jej się inny, prawie jakby oglądała film – zbyt żywy, kolorowy, a przy tym zadziwiająco wręcz realny. Siedziała na dywanie, ale już nie widziała odłamków stoliczka. Ten za to jak gdyby nigdy nic stał na swoim miejscu, dzielnie podtrzymując parujący kubek, który ktoś odłożył nań płynnym ruchem.

Eveline drgnęła, instynktownie się spinając. Na kanapie znikąd pojawiła się jakaś postać – bez wątpienia kobieca, a przynajmniej to sugerowała cienista sylwetka. Eve nie widziała twarzy ani szczegółów. Miała wrażenie, że spogląda na świat w zaparowanym lustrze. Widziała kształty, mogła śledzić ruchy, ale nic ponadto.

Mimo wszystko coś w widoku przypominającej cień kobiety sprawiło, że poczuła ciepło w okolicach serca. Na krótką chwilę głód zszedł na dalszy plan. Po prostu obserwowała, z opóźnieniem zwracając uwagę na drugi cień – bez wątpienia należący do dziecka – który nagle pojawił się w zasięgu jej wzroku. To jego musiała zauważyć w przedpokoju, nim zorientowała się, że świat wokół niej z jakiegoś powodu stanął na głowie.

Dziecko podbiegło do kanapy, zwracając uwagę kobiety. Ty wyjaśniało, dlaczego ta odłożyła kubek (Eve nagle była gotowa przysiąc, że wypełniony malinową herbatą.) i wyciągnęła ręce ku niespodziewanemu gościowi.

– Mamo! – rzuciło radosnym głosem dziecko. Głos wydawał się znajomy, choć zarazem zniekształcony zbyt mocno, by Eveline zdołała go rozpoznać. – Mamo, spójrz! – powtórzyła dziewczynka, wyciągając przed siebie coś, co na pierwszy rzut oka wyglądało jak kawałek papieru.

Kobieta nawet się nie zawahała. Przyjęła kartkę, uważnie śledząc wzrokiem to, co znajdowało się na niej.

To mogło być wszystko, zaczynając od kolorowego rysunku po laurkę, ale…

– Och… – Głos kobiety nie miał w sobie niczego radosnego. Wręcz przeciwnie; Eve wyczuła w nim niepokój. – Znowu?

– Nie podoba ci się? – zmartwiła się dziewczynka?

Zero odpowiedzi. Postać na kanapie siedziała nieruchomo, wciąż ściskając kartę w dłoniach. Dopiero po dłuższej chwili odłożyła ją na bok, w końcu decydując się poruszyć. Ostrożnie zsunęła się z sofy, kucając naprzeciwko dziewczynki i zdecydowanym ruchem przygarniając dziecko do siebie.

– Pamiętaj, że bardzo cię kocham, Eve.

To nie była odpowiedź. Nie taka, która usatysfakcjonowałaby Eveline w tej chwili, ale dziecku najzupełniej wystarczyła, bo mała jedynie się roześmiała i wpadła dziecku w ramiona. Dwie cieniste sylwetki trwały w swoich objęciach, by w następnej chwili zniknąć równie nagle, co wcześniej się pojawiły. Pozostała jedynie cisza, choć ta okazała się niedoskonała, wypełniona echem dziecięcego śmiechu.

Eveline wciąż tkwiła w miejscu, siedząc na dywanie przy odłamkach stolika. Pokój wrócił do normy, ale prawie tego nie zauważyła. W milczeniu spoglądała na kanapę, przed oczami wciąż mając dwa cienie. Te głosy, ta dziwna scena, to wszystko…

Może nie powinna być zaskoczona. Od samego początku wyczuła, że znajduje się w znajomym miejscu. W głowie nadal miała pustkę, ale z jakiegoś powodu możliwość obserwowania wspomnienia siebie i matki, sprawiła, że wypełniło ją przyjemne ciepło. To nic, że czuła się przy tym tak, jakby obserwowała cudze życie, sama będąc co najwyżej biernym świadkiem czegoś, co i tak jej nie dotyczyło.

Pamiętaj, że bardzo cię kocham…

Kochana Eveline…

Gdzie słyszała te słowa…?

Bez znaczenia. Powtarzała to sobie nawet pomimo tego, że jej umysł wciąż wydawały się wypełniać znajome szepty. Głos matki okazał się zaskakująco żywy, choć Eve była pewna, że to niewłaściwe. Na moment uchwyciła się echa przeszłości, chcąc zapamiętać je najlepiej, jak to tylko możliwe.

Podobno w pierwszej kolejności zapomina się właśnie głos. Jeśli tak, znaczenie wypowiedzianych słów tym bardziej przybrało dla niej na znaczeniu.

Nasłuchiwała, licząc na kolejne dziwne doświadczenie, jednak kolejne sekundy mijały w ciszy. Po prostu pogrążony w ciemnościach pokój, do którego nie pasowała. Bez słowa podniosła się i przeszła przez salon, po chwili zastanowienia kierując ku schodom, którymi zbiegła cienista postać. Z wolna wspięła się po stopniach, by ruszyć zacienionym korytarzem na piętrze. Palcami przesunęła po odłażącej od ściany tapecie, nim ruszyła w głąb domu, kierując ku krańcowi korytarza. Mijała kolejne zamknięte drzwi, nie poświęcając im większej uwagi.

Do czasu.

Przystanęła przed jednym z pokoi. Początkowo nie była pewna dlaczego, póki nie zauważyła, że drzwi stały otworem – tylko nieznacznie uchylone, ale jednak. Cóż, wystarczająco, by mogło się przez nie prześlizgnąć dziecko…

Nacisnęła klamkę. Zawiasy skrzypnęły, ale nie powstrzymały kobiety przed zajrzeniem do wnętrza sypialni. Kątem oka podchwyciła wyblakłe rysunki, zdobiące zniszczone przez czas drewno. Coś takiego zdecydowanie wyszło spod ręki dziecka… Och, możliwe, że jej własnej, choć tego nie pamiętała.

Obojętnie powiodła wzrokiem dookoła. Czy już tutaj była? Beznamiętnie przyjrzała się niewielkiej sypialni, począwszy od bladozielonych ścian, przez łóżko z baldachimem i zakurzone meble. Nie poczuła niczego, nawet niewielkiego ukłucia, które dałoby jej do zrozumienia, że pokój powinien być dla niej ważny. Z drugiej strony… z jakiegoś powodu dobrze wiedziała, gdzie skierować wzrok.

Dywan i kurz tłumiły jej kroki. Przemknęła przez sypialnię, wyciągając rękę ku najbliższemu skrawkowi papieru, który dostrzegła na ścianie. Pierwszy raz poczuła… cokolwiek, widząc nakreślony niesprawną ręką kształt. Przesunęła palcem po nierównych liniach, składający się na pośpiesznie nakreślony sierp księżyca. I bez patrzenia na inne malowidła, potrafiła stwierdzić, że wszystkie prezentowały to samo. Ba! Mogła się założyć, że dokładnie taki rysunek mała Eve przyniosła swojej matce do salonu.

Co to oznaczało? Powinna wiedzieć, prawda? Jeśli to wszystko należało do niej…

I dlaczego drżała? Dlaczego, do jasnej cholery…?

Odsunęła się od ściany. Dłoń nerwowo przycisnęła do piersi, zaciskając palce w pięść, by powstrzymać dreszcze. Podejrzliwie zmrużyła oczy, wciąż przypatrując się pokrytej rysunkami ścianie. Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że słyszy dziecięcy śmiech, ale tym razem jakiekolwiek resztki wspomnienia nie przyniosły ze sobą ukojenia. Wręcz przeciwnie.

Musiała stąd wyjść. Czuła, jakby zaraz miała się udusić, jeśli tego nie zrobi.

Po lewej stronie dostrzegła zarys drzwi i postanowiła z nich skorzystać. Przesuwny mechanizm dla odmiany zdecydował się zaprotestować, ale zdecydowane szarpnięcie wystarczyło, by droga na balkon stanęła przed Eveline otworem. Chłód powietrza przyjęła z ulgą, choć temperatura nie zrobiła na jej ciele żadnego wrażenia. Nieznacznie rozluźniona, przystanęła przy barierce, opierając się nań całym ciałem.

Okolica wydawała się przyjemnie cicha. Słyszała szum liści, dochodzący z otaczającego dom lasu. W powietrzu unosił się słodki, charakterystyczny zapach, który momentalnie utożsamiła z lawendą. W niczym nie przypominał tego, którego pożądała Eve, ale i tak okazał się kojący. Co prawda nawet to nie wystarczyło, żeby zdołała rozluźnić wciąż spięte ciało, ale chwilowy spokój wydawał się lepszy niż nic.

Tylko… co dalej? I dlaczego nadal czuła się tak bardzo poruszona…?

Gdziekolwiek była, znajdowała się z dala od miasta. Kiedy się rozejrzała, dostrzegła tylko jeden dom i to oddalony spory kawałek od jej własnego. Wychyliła się przez barierkę, próbując wychwycić szczegóły, ale nie potrafiła określić, czy ktokolwiek znajdował się w środku. Nigdzie nie dostrzegła ani zapalonego światła, ani jakichkolwiek oznak cudzej obecności. Z drugiej strony…

Wsparła brodę na dłoni. Zmęczenie nadal dawało jej się we znaki, ale nie na tyle, by nie mogła sensownie myśleć. Co prawda jakaś cząstka Eveline pragnęła wrócić do salonu i ułożyć się do snu, ale kobieta stanowczo odrzuciła od siebie taką możliwość. Nie mogłaby. Na pewno nie po tym, co się wydarzyło.

Dużo bardziej sensowne wydawało się spróbować przyjrzeć budynkowi, który widziała naprzeciwko. Tak dla pewności, skoro i tak nie miała lepszego planu.

Sama nie była pewna, czy chciała zostać dłużej niż to konieczne w miejscu, które wzbudzało w niej tak wiele wątpliwości.

Odpowiedź pojawiła się samoistnie. Eveline nawet nie zarejestrowała momentu, w którym po prostu wspięła się na barierkę, by w następnej sekundzie zeskoczyć z balkonu. Nawet nie sprawdzała odległości od ziemi – po prostu ruszyła przed siebie, by z lekkością wylądować na lekko ugiętych nogach. Obejrzała się przez ramie, przez krótką chwilę spodziewając zobaczyć… cokolwiek, co uznałaby za niewłaściwe, ale posiadłość za jej plecami okazała się cicha i równie martwa, co i dom, do którego planowała się dostać.

Posiadłość…

Zwłaszcza z zewnątrz mogła to zauważyć. Dom, w którym dopiero co się znajdowała, przytłoczył ją swoimi rozmiarami. Skuliła się w jego cieniu, z powątpiewaniem przypatrując się zarysowi całego budynku i poszczególnych pięter. Może i nie przypominał willi z basenem, ale i tak… wydawał się duży.

A przy tym bardzo, ale to bardzo pusty. Ani trochę nie wyglądał jak miejsce, w którym wciąż mógłby rozbrzmiewać dziecięcy śmiech.

Bez znaczenia.

Tyle że wcale w to nie wierzyła.

Odwróciła się, choć wciąż targały nią wątpliwości. Poczuła się dziwnie, ledwo tylko oddaliła się od posiadłości. Wrażenie tego, że jednak mogłaby być zagrożona, przybrała na sile, zwłaszcza gdy znalazła się poza rzucanym przez dom cieniem. Przyśpieszyła kroku, z trudem powstrzymując pragnienie, by obejrzeć się za siebie. Kiedy jeszcze stała na balkonie, nade wszystko pragnęła uciec, ale poza bezpiecznymi murami zwątpiła, czy to dobry pomysł. Miała wrażenie, że nie bez powodu wylądowała akurat tutaj, szukając schronienia przed tamtymi ludźmi.

Nie miała pewności, która godzina. Nigdzie w domu nie zarejestrowała działającego zegarka, zresztą wciąż czuła się zdezorientowana. Mogła tylko zgadywać, ile czasu minęło, odkąd ocknęła się po raz ostatni. Dookoła wciąż panowała ciemność, ta jednak już nie wydawała się tak nieprzenikniona jak wcześniej. Do Eve dotarło, że musiał zbliżać się poranek i choć nadal nie widziała oznak wschodzącego słońca, myśl o znalezieniu się w zasięgu ciepłych promieni wzbudziła w niej niepokój.

Przyśpieszyła. Stawiała kroki pewnie, starając się zachować zdecydowane tempo. Dopiero wtedy uprzytomniła sobie, że już nie czuła choćby śladowego bólu po ranie na łydce. Dla pewności przystanęła i spojrzała na nogę, ale poza śladami krwi i postrzępioną nogawką, nie znalazła niczego, co mogłoby świadczyć o urazie. Przyjęła to z ulgą, nie chcąc sprawdzać, co stałoby się, gdyby miała się bronić w takim stanie. Teraz jedynym problemem pozostawiał głód, którego nadal nie potrafiła zaspokoić.

Poruszała się ostrożnie, starannie stawiając kroki, by nie generować niepotrzebnego hałasu. Do głosu ponownie doszedł instynkt, wydający się dyktować to, co do czego sama Eveline miałaby wątpliwości. Pozwoliła mu na to, całą sobą koncentrując się na wychwytywanych przez zmysły bodźcach. Dzięki temu nie musiała myśleć, a to było jej na rękę. Rozważanie tego, co zobaczyła w domu, wydawało się niepotrzebną komplikacją, którą wolała odłożyć na później.

Dom, przed którym ostatecznie się zatrzymała, okazał się większy, niż mogłaby podejrzewać, obserwując go z balkonu. Stanęła przed głównym wejściem, w zamyśleniu wodząc wzrokiem po elewacji. Z daleka nadal czuła zapach lawendy, ten jednak okazał się subtelniejszy i bardziej przytłumiony. W zamian na pierwszy plan wybiło się coś innego, choć i ta woń nie przypominała tej, której domagał się organizm Eveline. Kobieta skrzywiła się, czując nieprzyjemne pulsowanie kłów i stopniowo narastające rozczarowanie.

Doskoczyła do drzwi wejściowych, ryzykując się nacisnąć klamkę. Uniosła brwi, widząc jak zamek po prostu ustępuje. Chwilę później stanęła w progu, spoglądając w głąb pogrążonego w ciemnościach, aż zachęcającego do wejścia w głąb przedsionka. Przedpokój wyglądał dużo porządniej niż we wcześniejszym domu, o wiele bardziej przypominając miejsce, o które ktoś dbał. Eve zawahała się, ale ostatecznie zrobiła krok naprzód, gotowa się rozejrzeć i…

Aż zabrakło jej tchu. Poczuła się, jakby naparła na jakąś niewidzialną ścianę – dość elastyczną, by ta w odpowiedzi na nacisk zdołała ją odepchnąć. Z wrażenia zatoczyła się, potknęła o własne nogi i jak długa wylądowała na ziemi, z niedowierzaniem spoglądając na pociemniałe niebo.

Co do…?

Natychmiast poderwała się do pionu. Powiodła wzrokiem dookoła, ale nie dostrzegła nikogo, kto mógłby odpowiadać za to, co się wydarzyło. Jej wzrok spoczął na otwartych drzwiach – uchylonych w zapraszający sposób, przez co wydawały się z niej szydzić. Cofnęła się o krok, wciąż podejrzliwie je obserwując i próbując wypatrzeć zagrożenie. To, że wrogiem mogłoby się okazać samo wejście, wciąż wydawało się abstrakcyjne, a jednak… zarazem okazało się aż nadto prawdopodobne. Kto inny, skoro była sama?

Tyle że to nie miało sensu. Tkwiła przed domem – takim, którego drzwi stały przed nią otworem – a jednak nie mogła przekroczyć progu. Z jakiegoś powodu łatwiej mogła zaakceptować dziwne wizje, śmiech i cienie niż to, że ktoś w tak niedorzeczny sposób mógłby płatać sobie figle jej kosztem.

Zacisnęła zęby. Przez chwilę miała ochotę raz jeszcze spróbować przekroczyć próg, ale powstrzymała się. Podświadomie czuła, że to nie skoczyłoby się dobrze.

Poruszyła się niespokojnie. Krążyła przed wejściem, czując się prawie jak rozjuszone, wygłodniałe zwierzę, czekające na okazję. Czuła się coraz bardziej nieswojo, ale nie potrafiła stwierdzić dlaczego: przez niemoc czy może fakt, że nadal tkwiła na zewnątrz. Kolejne sekundy mijały, ale czas z równym powodzeniem mógłby stanąć w miejscu albo pędzić przed siebie – pewnie i tak nie zauważyłaby różnicy.

Do czasu, aż na zewnątrz zaczęło robić się jasno.

Różnica była subtelna, ledwo widoczna. Mrok nocy ustępował powoli, ale nieubłaganie, w miarę jak jego miejsce zaczęła zajmować poranna szaruga. Eveline zamarła, w ciszy obserwując wydłużające się cienie. Dreszcz przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, bynajmniej nie za sprawą panującego na zewnątrz chłodu. Przez chwilę poczuła się niemalże tak, jakby ktoś zaciskał palce wokół trzepoczącego się serca, grożąc wyrwaniem go z klatki.

Dla pewności przycisnęła dłonie do piersi. Zacisnęła palce na koszulce, nerwowo szarpiąc na przód materiału. Czemu się bała? Czemu to przybierało na sile, w miarę jak na zewnątrz robiło się jasno i…?

Uciekaj… Musisz uciekać…

… musisz…

Ale nie mogła. Na nogach jak z waty zrobiła kilka niepewnych kroków, niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła. Gdzie…? Nigdy gdzie i dlaczego miała iść? Dlaczego w ogóle…?

– Eveline? Hej, Eveline!

Natychmiast się odwróciła. Chciała krzyknąć, kiedy ktoś chwycił ją za ramię, ale nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Nie mogła. Nie, skoro zabrakło jej tchu i…

I wciąż musiała uciekać. Musiała, bo…

Podchwyciła spojrzenie wyraźnie zaskoczonych, brązowych oczu. Nie rozpoznała ich, ale to nie miało znaczenia. To, że do niej mówił, nie sprawiając wrażenia na chętnego ją zaatakować również, ale mimo wszystko…

Uciekać… muszę…

– Dobry Boże… – wyrwało się mężczyźnie. Świetne refleksy zatańczyły w jego blond włosach, kiedy z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Wchodź do środka. Szybko.

Chciała zaprotestować. Powiedzieć… cokolwiek, ale ostatecznie nie wykrztusiła z siebie nawet słowa. Zanim zdążyła się zastanowić, mężczyzna pociągnął ją ku drzwiom i choć spodziewała się, że w progu znów napotka na blokadę, tym razem bez większego problemu wpadła do zacienianego przedpokoju.

Kiedy drzwi zamknęły się tuż za jej plecami, ciężko opadła na podłogę. W milczeniu spojrzała na pochyloną nad nią postać.

No to ten… Zeszło, nie powiem, że nie, ale remont i pewne wydarzenia nieźle namieszały, przez co nie mogłam skupić się na pisaniu. Niemniej już jestem, powoli wracam do siebie i… chyba idzie nieźle – zaczynając od odrobinę psychodeli, po zakończenie tego rozdziału (jakże w moim stylu, nie?).

Po prostu to tutaj zostawię. Tak, teorie mile widziane. I do napisania!

1 komentarz:

  1. Oho, nie jestem pewna, kto przyszedł, ale raczej nie podjął dobrej decyzji. Na obecną chwilę perspektywa Eve jest moją ulubioną i najbardziej wyczekiwaną (chociaż ciekawa jestem, co u Marco, Lany, Castiela i Dreak'a).
    Trochę się zdziwiłam, że nie mogła wejść do domu, który teoretycznie jest teraz niczyj, ale mogła się do niego materializować. Chociaż fakt, że sam dom decyduje o wielu sprawach może dużo wyjaśniać.
    Poza tym czuję, że zdolności nekromancji teraz przybiorą na siłę, kiedy Eve się przemieniła. Zastanawiam się, czy te braki w pamięci są spowodowane naturalnie przez przemianę czy tylko Eve ma takie objawy.
    Pozdrawiam cieplutko :*
    G.

    OdpowiedzUsuń