Coś zaciskało się wokół nadgarstka
Eveline. Syknęła, zaskoczona tym, w jaki sposób wykręciło się jej prawie
ramię. Natychmiast spróbowała się oswobodzić, ale uścisk nie zelżał.
Chcąc nie chcąc przestała się szarpać, szybko orientując się, że
niczego w ten sposób nie ugra. Trwanie w niewygodnej pozycji
okazało się wystarczająco uciążliwe.
Przez
chwilę poczuła się tak, jakby wciąż spadała. Wspomnienie snu majaczyło gdzieś
w pamięci kobiety, stopniowo się rozmywając. Potrzebowała chwili, by zapanować
nad emocjami i przestać panicznie rozglądać się dookoła.
Uświadomiła sobie, że już nie trwała w pustce, a panujący
dookoła półmrok jest o wiele bardziej przystępny. Zrozumiała, że wciąż
była w domu, choć zdecydowanie nie w salonie, w którym
straciła przytomność.
Ktoś –
najpewniej Michael – przeniósł ją do sypialni. Zauważyła zarys okna, ale
to na szczęście zostało zasłonięte równie starannie, co i te na dole.
„Hej, nic ci nie będzie” – przypomniała sobie słowa mężczyzny i choć
wcale mu nie ufała, najwyraźniej nie kłamał. Cóż, przynajmniej na razie.
Odetchnęła.
W porządku, więc wciąż żyła. Na tyle, na ile było to możliwe.
Nie miała pewności, czy to dobrze, ale na dobry początek
musiało wystarczyć. Co prawda to nie tłumaczyło, dlaczego czuła się oszołomiona,
a tym bardziej co krępowało jej ruchy, ale…
Opadła na poduszkę.
Uniosła głowę, by w końcu przekonać się, skąd brał się ucisk na nadgarstku.
Prychnęła z niedowierzaniem, dostrzegając… kajdanki. Żartujesz sobie,
pomyślała w oszołomieniu, porażona absurdem całej sytuacji. Sama nie była
pewna, co zaskoczyło ją bardziej – pojawienie się Leliela, czy może
przebudzenie w obcym pokoju, w którym ktoś przykuł ją do wezgłowia
łóżka.
Szarpnęła
się, ale obręcze okazały się o wiele mocniejsze, niż mogłaby
podejrzewać. Łóżko zadrżało, ale nic ponadto. Zrezygnowana, spróbowała raz
jeszcze, tym razem mocniej, jednak i tym razem czekało ją rozczarowanie.
Coś było nie tak. Nie miała pewności, co tak naprawdę kryło się
za tym przekonaniem, ale to wydawało się najmniej istotne. Wystarczyło,
że z jakiegoś powodu mięśnie wciąż odmawiały jej posłuszeństwa.
Co tak naprawdę się
stało…?
Niewiele zapamiętała.
Jedynie moment, w którym skoczyła Michaelowi do gardła i… wylądowała
na ziemi, słaba i bliska tego, żeby zwymiotować. Oraz to, że
mężczyzna nawet nie próbował walczyć. Nie rozumiała, jak w takim
razie doprowadził ją do takiego stanu, ale…
– Wszystko
gra?
Natychmiast
poderwała głowę. Zareagowała instynktownie, bez zastanowienia próbując
skoczyć ku stojącej w progu postaci. Pożałowała tego, kiedy w efekcie
znów jedynie wykręciła sobie rękę, ale nie przestała. Miała dość powodów,
żeby chcieć skręcić mu kark, ot tak dla zasady, z łatwością równą
tej, której złamała ramię jednemu z tamtych facetów.
– Wypuść
mnie – warknęła, wysuwając kły. Nie rozpoznała własnego głosu, w tamtej
chwili przywodzącego na myśl dzikie warknięcie.
Przez twarz
Michaela przemknął cień. Zdołała
dostrzec to nawet mimo tego, jak blady się okazał. Kiedy przestała się
bezsensownie szarpać i skupiła na nim wzrok, nabrała pewności, że
wyglądał jak siódme nieszczęście. Poczuła ponurą satysfakcję, kiedy dotarło do niej,
że jednak trochę go uszkodziła. Co prawda zmienił koszulę i starannie
zabezpieczył ranę na szyi, ale i tak mogła wyczuć krew. To, że
była stosunkowo świeża, również mówiło samo na siebie. Co prawda nie miała
pewności, ile czasu pozostawała nieprzytomna, ale w grę musiało
wchodzić co najwyżej kilka godzin.
Podchwyciła
spojrzenie znajomych już, brązowych tęczówek. Znów wydały jej się zatroskane,
ale to nie zrobiło na niej wrażenia. Nie zamierzała choćby brać
pod uwagę tego, żeby mu zaufać.
– Dobrze,
że się obudziłaś. Bella co prawda zapewniała, że to działa tylko przez
chwilę, ale… Szlag – wymamrotał Michael, nerwowym gestem przeczesując włosy
palcami. – Nie chciałem tego robić, ale nie dałaś mi wyboru – rzucił
rozgorączkowanym tonem.
Wyglądał na zdesperowanego.
I przerażonego, zwłaszcza że znów wyczuła metaliczny posmak. Znów miała
wrażenie, że spogląda na wystraszonego chłopca, jednak już wiedziała, że
to wyłącznie pozory. Jakiegokolwiek nie sprawiałby wrażenia, Michael najwyraźniej
potrafił o siebie zadbać.
– C-co mi…
zrobiłeś…? – zapytała, w końcu znajdując dość siły, żeby się odezwać.
Udało jej się
powstrzymać warknięcie. Przynajmniej do pewnego stopnia; na tyle, by zabrzmieć
o wiele bardziej przystępnie.
Michael
jedynie potrząsnął głową.
– Nic. Mam
nadzieję – przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Bella nazwała to serum
czosnkowym czy jakoś tak. To chyba miał być żart, ale nie wiem.
Powiedziała jedynie, że może się przydać, gdyby… No, sama wiesz. –
Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. – Podobno nie czuć go we krwi. I szybko
działa.
Przyswoiła
zaledwie część jego tłumaczeń. Nie interesowało ją, kim jest Bella,
ani dlaczego w ogóle zaopatrzyła tego gościa w jakiekolwiek
serum. Liczyło się, że przynajmniej najważniejsza kwestia stała się jasna:
jednak coś jej zrobił. Coś było w jego krwi. Dlatego zachował się
tak spokojnie, kiedy z niego piła.
Nie
sądziła, by środek nadal działał. Co prawda wciąż czuła się skołowana,
ale nie aż tak jak w chwili, w której wiła się na ziemi,
porażona działaniem nieznanej substancji. A już na pewno nie jak
wtedy, gdy spadała w ciemność u boku pewnego demona…
Zadrżała na samo
wspomnienie, przez chwilę niemalże czując na skórze muśnięcie czarnych
skrzydeł. Nawet jeśli Michael to zauważył, nie dał niczego po sobie
poznać.
Och, no
i wciąż paplał.
– …
przynieść, jeśli tego potrzebujesz – usłyszała wciąż niepewny głos. – W kuchni
jest sporo krwi, tak na wszelki wypadek. Wiem, że to nie to samo,
ale…
– Michaelu?
Natychmiast
zamilkł. Spojrzał na nią dziwnie, wyraźnie zaskoczony tym, że pierwszy raz
zwróciła się do niego po imieniu. Nie musiała nawet
podnosić głosu, by zwrócić na siebie uwagę.
Odetchnęła.
Poruszając się w pełni ludzki, wyrafinowany sposób, spojrzała mu w oczy.
– Wypuść
mnie – zażądała, nie odrywając od niego wzroku. – Teraz.
Coś
zmieniło się w jego spojrzeniu. Tylko przez ułamek sekundy, ale zdążyła
to wychwycić. Eveline również poczuła się dziwnie, we własnym głosie
wyczuwając coś, czego nie potrafiła nazwać. Rodzaj hipnotyzującej, niezwykle
słodkiej nuty, która…
Ale Michael
pozostał niewzruszony.
– Nie mogę,
przynajmniej na razie – wyjaśnił i zabrzmiało to niemal
łagodnie. – Nie wiem, co się stało, ale nie jesteś sobą, Eve.
Będzie dobrze, ale…
– Do jasnej
cholery!
Szarpnęła
się. Metalowa rama z hukiem uderzyła o ścianę, ale kajdany nie puściły.
Eveline warknęła, porażona własną bezradnością. Czuła się niemalże jak po przebudzeniu,
kiedy na drżących nogach kroczyła między gruzami, nie potrafiąc
nazwać połowy bodźców, które podsuwały jej wyostrzone zmysły.
Coś
zmieniło się po spotkaniu z Lelielem. Co prawda część kwestii
wciąż pozostawała dla niej zagadką, ale już nie czuła się aż tak zagubiona.
Wiedziała, co się z nią stało. Nie miała pojęcia jak i dlaczego,
a tym bardziej komu zawdzięczała ten stan, ale rozumiała
przynajmniej tyle. No i miała cel. Częściowo zasugerowany przez demona, a częściowo
przez własne „ja”, ale wydawał się lepszy niż błądzenie na oślep.
Gdzieś tam był
ktoś, kogo musiała odnaleźć. Ktoś, kogo krew krążyła w jej żyłach, czyniąc
ją tym, kim się stała. Chciała odnaleźć tę osobę, nawet jeśli musiałaby
wywlec ją siłą z cienia.
A później
niech Bóg ma tego biedaka w opiece, jeśli nie znajdzie dla niej
sensownego usprawiedliwienia na to, dlaczego ją zostawi…
Obawiam
się, że Bóg nie ma z tym niczego wspólnego, pomyślała ponuru, taksując
Michaela wzrokiem. Jeśli nie chciał, by traktowała go jak wroga, szło
mu marnie, zwłaszcza jeśli dalej zamierzał stać jej na drodze.
– Kajdany
też są od Belli. Nie pytaj, skąd w ogóle je wytrzasnęła. Miały
być dla niej, ale sama wiesz… – doszedł ją wymęczony głos Michaela. Wciąż
tkwił w progu pokoju, przezornie woląc trzymać się na dystans. –
Zaskoczyłaś mnie, ale przynajmniej wiem, co robić. W teorii. Muszę
tylko pomyśleć, co dalej, choć byłoby dużo prościej, gdybyś ze mną
porozmawiała.
Jak dla
kogo…
Nie sądziła,
by mieli sobie cokolwiek do powiedzenia. Nawet jeśli kiedyś go znała,
to już nie miało znaczenia. Nie teraz, kiedy całą sobą czuła, że
powinna iść. Nie miała pojęcia gdzie i dlaczego, ale to też
pozostawało sprawą drugorzędną. Liczyło się, że w tym domu nie było
tego, czego potrzebowała…
Tego,
którego potrzebowała.
Potrząsnęła
głową. Puściła mimo uszu wszystko to, co mówił Michael, nawet nie próbując
skupić się na kolejnych słowach. Nie zwróciła uwagi na napięte
mięśnie ani to, że ramię zaczynało ją boleć od niewygodnej pozycji.
Musiała iść. Teraz, zaraz, jak najdalej stąd. Chciała zniknąć, tak jak
zrobiła to za pierwszym razem, ale nie potrafiła tego osiągnąć.
Wciąż tkwiła w tej cholernej sypialni, chociaż to sprawiało, że
Eveline miała ochotę wyć z frustracji.
Czy to była
sprawka Leliela? Jego postać zamazywała się we wspomnieniach, ale wciąż
aż za dobrze pamiętała imię demona. Nie miała pojęcia, czy się z nią
bawił i właśnie mieszał jej w głowie. Uczepiła się go całą
sobą, mając wrażenie, że tylko dzięki temu przestała spadać. Gdyby
odpuściła, wróciłaby wprost do pustki – i tym razem już nie znalazłaby
wyjścia.
– Jak do tego
doszło? Kto? – Michael dosłownie wyjął jej te pytania z ust. – Tamten mężczyzna?
Ten, który zabrał Bellę?
Rzuciła mu
pełne zwątpienia spojrzenie. Gdyby cokolwiek rozumiała! Mimo wszystko coś w tonie
mężczyzny sprawiło, że poczuła względem niego cień sympatii. Brzmiał na zdesperowanego,
niemalże równie mocno, co i ona sama. Miała wręcz wrażenie, że
zdecydowanie zbyt długo powstrzymywał się przed wykrzyczeniem tych pytań,
może już od chwili, w której pojawiła się przed domem. Myśląc o mętlikiem,
który dręczył ją samą, nie potrafiła go winić.
– Nie wiem,
o czym mówisz – oznajmiła wprost. – Tym bardziej nie wiem, kim jest
Bella.
Na moment
stracił czujność, gwałtownie przesuwając się bliżej. Co prawda nie na tyle,
żeby mogła go pochwycić albo chociaż drasnąć, ale jednak.
– Co ty właściwie…?
– Urwał. Wpatrywał się w nią uważnie, zupełnie jakby chciał jakimś cudem
przeniknąć to, co działo się w jej głowie. – Eve…
– Ciebie
też nie pamiętam.
Zamilkł.
Chwilę jeszcze mierzyli się wzrokiem, zanim Michael ostatecznie się poddał,
z wolna wycofując ku drzwiom. Palce nerwowo zacisnął na framudze, być
może ze zdenerwowania, a może zmęczenia, wywołanego utratą krwi.
– Odpocznij
– powiedział po dłuższej chwili. – Coś wymyślę.
Nie była tego
taka pewna, ale zdecydowała się tego nie komentować. Poczuła się
lepiej, kiedy wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi. Co prawda
wciąż czuła zapach jego krwi, ale przynajmniej nie miała ochoty
rzucić mu się do gardła. Nie żeby w ogóle chciała ryzykować
po tym, w jaki sposób skończyło się to ostatnim czasie. Jeśli
poił się czymś, co pozwalało mu w razie potrzeby pozbawić ją przyjemności…
Z
powątpiewaniem spojrzała na swój uwięziony nadgarstek. Szarpnęła ręką,
chociaż nie spodziewała się cudów. Kajdany trzymały równie mocno, co
i na samym początku, a Eveline musiała w końcu pogodzić się
z tym, że nie potrafiła ich zerwać. Co prawda miała jeszcze cień
nadziei na sztuczkę ze znikaniem, ale nie miała pojęcia, w jaki
sposób się do tego zabrać. Ostatnim razem po prostu się stało
– chciała uciec do tego stopnia, że nagle po prostu wylądowała w innym
miejscu.
Zamknęła
oczy. Może gdyby się uspokoiła, zadziałałoby. Prawda była taka, że chciała
stąd zniknąć. Mogła nawet wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło – do domu,
który najwyraźniej był z nią jakoś związany, skoro podświadomie wylądowała
właśnie tam. Popełniła błąd, decydując się wyjść na zewnątrz, ale to już
nie miało znaczenia. Teraz priorytetem pozostawało wydostanie się z sypialni
i ewentualne nakopanie Michaelowi do tyłka.
To nie tak,
że powinna mieć do niego pretensje. Wiedziała o tym, a jednak
nie potrafiła pozostać obojętna wobec tego, co się działo. Nawet
jeśli go znała, nie pamiętała tego. Powinien się cieszyć, że na powitanie
nie potraktowała go tak, jak tamtych mężczyzn. Co prawda to ona
chciała zabić jego, nie odwrotnie, ale… Czyż nie tak postępowały
wampiry? Tego również nie była pewna, ale właśnie to podpowiadał
jej instynkt.
Przesunęła koniuszkiem
języka po wyostrzonych kłach. Przyjęła je ze spokojem, zupełnie jakby w pełni
normalne było to, że ktokolwiek mógł pochwalić się bronią zdolną do rozerwania
gardła. Zwłaszcza po pytaniu Michaela, nie mogła pozbyć się myśli,
w jaki sposób do tego doszło. Tak, umarła. To potwierdził nawet
Leliel, jednocześnie umywając ręce i upierając się, że nie miał z tym
niczego wspólnego. Mógł kłamać, ale szczerze w to wątpiła, zwłaszcza
po jego reakcji. Najwyraźniej to, że nieśmiertelność zawdzięczała komuś
innemu, nie było mu na rękę.
Więc
kto…?
Z jakiegoś
powodu to wydało się Eveline nader istotne. Poznać tego, kto ją
zmienił. Wciąż czuła się tak, jakby jej cząstka wyrywała się gdzieś
daleko – ku komuś, kogo nie znała, ale wydawał się ją przyciągać.
„Tu jestem!” – chciała zawołać, ale zarazem czuła, że krzyk zostałby
pochłonięty przez pustkę. Zresztą czy to nie tak, że ta osoba byłaby
przy niej, gdyby chciała się nią opiekować? O ile wciąż żyła, ale…
Jęknęła w przypływie
frustracji. Niech to szlag! Nie miała czasu, żeby spokojnie
leżeć i czekać na zbawienie.
Kiedy
otworzyła oczy, niewiele się zmieniło. Kajdanki magicznie nie zniknęły,
Michael nie wrócił, a ona w cudowny sposób nie przeniosła się
z miejsca na miejsce. Dla pewności nawet uniosła rękę, ale ta prawie
natychmiast wróciła do swojej nienaturalnej pozycji, posłuszna obejmującej
nadgarstek obręczy. Przynajmniej zmęczenie wydawało się mniejsze, co
uświadomiło Eveline, że musiała na chwilę przysnąć. Choćby na krótki
moment, ale najwyraźniej jej organizmowi to wystarczyło.
Robi się
ciemno.
Zadrżała w odpowiedzi
na tę myśl. Choć zasłony w pokoju były zaciągnięte, to jedno
mogła stwierdzić z całą pewnością.
Chwilę
nasłuchiwała, ale nie wychwyciła niczego, co mogłaby uznać za zwiastun
czyjejkolwiek obecności. Nie słyszała ani kroków, ani głosu
Michaela. Być może spał, ale nawet jeśli, dla niej ta kwestia
pozostawała drugorzędna. Jakie to miało znaczenie, skoro nie zamierzał
jej wypuścić? Rozmowa z nim również nie wchodziła w grę,
przynajmniej na razie, a skoro tak…
Pod
poduszką, rozbrzmiało w jej głowie.
Poczuła się
tak, jakby ktoś oblał ją lodowatą wodą. Zesztywniała, gwałtownie nabierając tchu.
Zamarła w miejscu, przez chwilę nasłuchując, by stwierdzić, czy w pokoju
znajdował się ktoś, kogo nie powinno tu być, ale nikogo nie zauważyła.
Była sama, a jednak…
Głos nie rozbrzmiał
ponownie. Zwątpiła, czy naprawdę go usłyszała, nie wspominając o stwierdzeniu,
który ze scenariuszy był lepszy. Chyba nie chciała wiedzieć.
Wciąż pełna
wątpliwości, wsunęła wolną rękę pod poduszkę. Musiała usiąść, by wygodniej
manewrować ciałem, a po chwili przekręciła się tak, by wylądować
twarzą do wezgłowia. Nie mając cierpliwości, by macać na oślep,
odrzuciła poduszkę na bok, do samego końca wątpiąc w to, czy miało
to sens. Dlaczego podążała za szeptami, skoro…?
A potem
palcami natrafiła na coś małego i z zaskoczeniem przekonała się,
że to klucz.
– Co do…? –
wyrwało jej się, ale zdecydowała się zachować wątpliwości dla
siebie.
Może
Michael był idiotą. Albo nie miał pojęcia, ale to jej nie interesowało.
W pośpiechu, drżącymi palcami zaczęła manipulować przy okalającej
nadgarstek obręczy, dopiero przy drugim podejściu pomyślnie wtykając klucz.
Nie pasował.
Zaklęła pod nosem.
Mogła się tego spodziewać, oczywiście, że tak. Ale jeśli nie do kajdanek,
do czego w ogóle go potrzebowała?
Bezradnie
powiodła wzrokiem dookoła. To, czy faktycznie istniał jakiś nadnaturalny
głos, który próbował jej pomóc, postanowiła zostawić bez komentarza. Jeśli
uznałaby, że tak, to znaczyło, że klucz był potrzebny. I że powinna
wykorzystać do czegoś, co znajdowało się w zasięgu rąk. W innym
wypadku ktoś (Leliel?) najwyraźniej świetnie bawił się jej kosztem,
ale o tym wolała nie myśleć.
Powiodła
wzrokiem dookoła, pierwszy raz zwracając uwagę na szczegóły sypialni.
Pomijając łóżko, w pobliżu nie dostrzegła niczego praktycznego. Szafa
z ubraniami tkwiła w drugim kącie pokoju, więc Eve z miejsca
ją odrzuciła. Podobnie sprawy miały się z biurkiem i toaletką.
Po takim wystroju mogła co najwyżej założyć, że sypialnia należała do kobiety,
jednak to jej nie ratowało.
Bella? Pytał
mnie o Bellę…? W takim razie wybacz, Bello, ale chyba się
nie polubimy…
Dlaczego
czuła się tak, jakby okłamywała samą siebie…?
Wszelakie
myśli uleciały z głowy Eve w chwili, w której zwróciła uwagę na najbardziej
oczywiste rozwiązanie: stolik nocny. Natychmiast wyciągnęła rękę, tylko cudem
nie zrzucając lampki. Sięgnęła do szuflady, ale ta nie była
zamknięta. Pełna złych przeczuć, wyczuwając kolejne rozczarowanie, Eveline
przesunęła się na tyle, by móc zajrzeć do środka. Gdyby
przynajmniej wiedziała, czego szuka… Tyle że poza stosem ręcznie zapisanych
notatek i książki, nie znalazła niczego praktycznego.
Tak
przynajmniej pomyślała w pierwszej chwili, póki na tyłach nie wyczuła
czegoś metalowego. Ostrożnie wydobyła metalowe pudełko, w pośpiechu
przygarniając je do siebie. Kiedy do tego wszystkiego dostrzegła
malutką kłódkę, aż wyprostowała się w przypływie ekscytacji.
Tym razem
klucz zadziałał bez większych problemów.
Sama nie była
pewna, czego się spodziewała. W gruncie rzeczy niczego albo przynajmniej
dodatkowego pęku kluczy, tym razem dedykowanych kajdankom. Na pewno nie tego,
co ukazało się jej oczom, kiedy otworzyła pudełko.
Ramka ze zdjęciem.
I podłużny,
starannie zdobiony sztylet.
Zawahała
się. Jedynie zerknęła na zdjęcie, by bez większego zainteresowania
odrzucić je na bok. I tak nie znała żadnej z przedstawiających
je osób. Nie miała pojęcia, dlaczego właścicielka zdecydowała się je
ukryć, ale to nie miało znaczenia.
Ostrożnie
ujęła sztylet. Ostrze zdecydowanie nie wyglądało jak coś, co nadawałoby się
do kuchni albo otwierania korespondencji. W zamyśleniu spojrzała
na złotą powierzchnię, przez chwilę śledząc wzrokiem gładkie, ostrze
brzegi. Rękojeść wysadzono lśniącymi, bez wątpienia drogimi kamieniami,
których Eve i tak nie potrafiła rozpoznać. Wiedziała jedynie, że
trzymała w rękach coś wartościowego i najpewniej cennego nie tylko pod względem
materiałów, z którego nóż został wykonany.
Na jednej
ze stron starannie wygrawerowano słowa. Krój pisma zachwycał, pełen zdobień i zawijasów,
jednak Eveline nie była w stanie odczytać inskrypcji. Łacina?,
pomyślała mimochodem, jednak i co do tego nie miała wątpliwości.
– Bez znaczenia
– mruknęła, mocniej zaciskając palce na ostrzu.
Traciła za dużo
czasu. Co prawda nie wyobrażała sobie Michaela, która rzuca się ją
powstrzymać, kiedy miała w rękach ostrze, ale wolała nie ryzykować.
Próbując zapanować nad drżeniem rąk, przycisnęła nóż do krępującej ją
obręcz, nieumiejętnie próbując ją podważyć. Co prawda próba przecięcia czegoś,
czego sama nie potrafiła zerwać, wydawała się ryzykowna, ale…
Kajdany
ustąpiły z łatwością. Upadły z cichym pacnięciem na materac, a chwilę
później dołączył do nich ozdabiany sztylet. Eveline poderwała się na równe
nogi, nie zamierzając tracić ani chwili.
Chyba
wolała nie wiedzieć, czym tak naprawdę było to ostrze…
Świetnie.
A teraz chodź tu do mnie.
Tym razem
nie miała wątpliwości co do tego, że usłyszała głos. Co więcej, ten wydał
jej się znajomy i jak nic należał do mężczyzny, choć
zdecydowanie nie chodziło o Leliela.
Więc
kto…?
Na zewnątrz
zrobiło się ciemno. W to przynajmniej próbowała wierzyć, gdy
zdecydowanym ruchem zdecydowała się rozsunąć kotary. Mrużąc oczy i niemalże
do ostatniej chwili jednak spodziewając się zabójczego blasku dnia,
wyjrzała na zewnątrz.
Dostrzegła
go prawie natychmiast.
Przed domem
– zaledwie kilka metrów od niej – stał mężczyzna. Jedno spojrzenie na jego twarz
wystarczyło, by serce Eveline niemalże wyrwało się z piersi.
Nie zastanawiając się
ani chwili dłużej, otworzyła okno i wyskoczyła na zewnątrz.
To ten, teorie mile widziane. Uprzedzając: nie, oczywiście, że Michael nie chciał źle. Jeśli zaś chodzi o końcówkę… Hm, ale to zostawimy sobie na później. ;> Enjoy!
Drake? Czyżby stał tam Drake? Takie manipulacje w głowie pasują mi do niego najlepiej.
OdpowiedzUsuń