11/17/2021

☾ Rozdział X

 

Eveline

Coś zaciskało się wokół nadgarstka Eveline. Syknęła, zaskoczona tym, w jaki sposób wykręciło się jej prawie ramię. Natychmiast spróbowała się oswobodzić, ale uścisk nie zelżał. Chcąc nie chcąc przestała się szarpać, szybko orientując się, że niczego w ten sposób nie ugra. Trwanie w niewygodnej pozycji okazało się wystarczająco uciążliwe.

Przez chwilę poczuła się tak, jakby wciąż spadała. Wspomnienie snu majaczyło gdzieś w pamięci kobiety, stopniowo się rozmywając. Potrzebowała chwili, by zapanować nad emocjami i przestać panicznie rozglądać się dookoła. Uświadomiła sobie, że już nie trwała w pustce, a panujący dookoła półmrok jest o wiele bardziej przystępny. Zrozumiała, że wciąż była w domu, choć zdecydowanie nie w salonie, w którym straciła przytomność.

Ktoś – najpewniej Michael – przeniósł ją do sypialni. Zauważyła zarys okna, ale to na szczęście zostało zasłonięte równie starannie, co i te na dole. „Hej, nic ci nie będzie” – przypomniała sobie słowa mężczyzny i choć wcale mu nie ufała, najwyraźniej nie kłamał. Cóż, przynajmniej na razie.

Odetchnęła. W porządku, więc wciąż żyła. Na tyle, na ile było to możliwe. Nie miała pewności, czy to dobrze, ale na dobry początek musiało wystarczyć. Co prawda to nie tłumaczyło, dlaczego czuła się oszołomiona, a tym bardziej co krępowało jej ruchy, ale…

Opadła na poduszkę. Uniosła głowę, by w końcu przekonać się, skąd brał się ucisk na nadgarstku. Prychnęła z niedowierzaniem, dostrzegając… kajdanki. Żartujesz sobie, pomyślała w oszołomieniu, porażona absurdem całej sytuacji. Sama nie była pewna, co zaskoczyło ją bardziej – pojawienie się Leliela, czy może przebudzenie w obcym pokoju, w którym ktoś przykuł ją do wezgłowia łóżka.

Szarpnęła się, ale obręcze okazały się o wiele mocniejsze, niż mogłaby podejrzewać. Łóżko zadrżało, ale nic ponadto. Zrezygnowana, spróbowała raz jeszcze, tym razem mocniej, jednak i tym razem czekało ją rozczarowanie. Coś było nie tak. Nie miała pewności, co tak naprawdę kryło się za tym przekonaniem, ale to wydawało się najmniej istotne. Wystarczyło, że z jakiegoś powodu mięśnie wciąż odmawiały jej posłuszeństwa.

Co tak naprawdę się stało…?

Niewiele zapamiętała. Jedynie moment, w którym skoczyła Michaelowi do gardła i… wylądowała na ziemi, słaba i bliska tego, żeby zwymiotować. Oraz to, że mężczyzna nawet nie próbował walczyć. Nie rozumiała, jak w takim razie doprowadził ją do takiego stanu, ale…

– Wszystko gra?

Natychmiast poderwała głowę. Zareagowała instynktownie, bez zastanowienia próbując skoczyć ku stojącej w progu postaci. Pożałowała tego, kiedy w efekcie znów jedynie wykręciła sobie rękę, ale nie przestała. Miała dość powodów, żeby chcieć skręcić mu kark, ot tak dla zasady, z łatwością równą tej, której złamała ramię jednemu z tamtych facetów.

– Wypuść mnie – warknęła, wysuwając kły. Nie rozpoznała własnego głosu, w tamtej chwili przywodzącego na myśl dzikie warknięcie.

Przez twarz Michaela  przemknął cień. Zdołała dostrzec to nawet mimo tego, jak blady się okazał. Kiedy przestała się bezsensownie szarpać i skupiła na nim wzrok, nabrała pewności, że wyglądał jak siódme nieszczęście. Poczuła ponurą satysfakcję, kiedy dotarło do niej, że jednak trochę go uszkodziła. Co prawda zmienił koszulę i starannie zabezpieczył ranę na szyi, ale i tak mogła wyczuć krew. To, że była stosunkowo świeża, również mówiło samo na siebie. Co prawda nie miała pewności, ile czasu pozostawała nieprzytomna, ale w grę musiało wchodzić co najwyżej kilka godzin.

Podchwyciła spojrzenie znajomych już, brązowych tęczówek. Znów wydały jej się zatroskane, ale to nie zrobiło na niej wrażenia. Nie zamierzała choćby brać pod uwagę tego, żeby mu zaufać.

– Dobrze, że się obudziłaś. Bella co prawda zapewniała, że to działa tylko przez chwilę, ale… Szlag – wymamrotał Michael, nerwowym gestem przeczesując włosy palcami. – Nie chciałem tego robić, ale nie dałaś mi wyboru – rzucił rozgorączkowanym tonem.

Wyglądał na zdesperowanego. I przerażonego, zwłaszcza że znów wyczuła metaliczny posmak. Znów miała wrażenie, że spogląda na wystraszonego chłopca, jednak już wiedziała, że to wyłącznie pozory. Jakiegokolwiek nie sprawiałby wrażenia, Michael najwyraźniej potrafił o siebie zadbać.

– C-co mi… zrobiłeś…? – zapytała, w końcu znajdując dość siły, żeby się odezwać.

Udało jej się powstrzymać warknięcie. Przynajmniej do pewnego stopnia; na tyle, by zabrzmieć o wiele bardziej przystępnie.

Michael jedynie potrząsnął głową.

– Nic. Mam nadzieję – przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Bella nazwała to serum czosnkowym czy jakoś tak. To chyba miał być żart, ale nie wiem. Powiedziała jedynie, że może się przydać, gdyby… No, sama wiesz. – Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem. – Podobno nie czuć go we krwi. I szybko działa.

Przyswoiła zaledwie część jego tłumaczeń. Nie interesowało ją, kim jest Bella, ani dlaczego w ogóle zaopatrzyła tego gościa w jakiekolwiek serum. Liczyło się, że przynajmniej najważniejsza kwestia stała się jasna: jednak coś jej zrobił. Coś było w jego krwi. Dlatego zachował się tak spokojnie, kiedy z niego piła.

Nie sądziła, by środek nadal działał. Co prawda wciąż czuła się skołowana, ale nie aż tak jak w chwili, w której wiła się na ziemi, porażona działaniem nieznanej substancji. A już na pewno nie jak wtedy, gdy spadała w ciemność u boku pewnego demona…

Zadrżała na samo wspomnienie, przez chwilę niemalże czując na skórze muśnięcie czarnych skrzydeł. Nawet jeśli Michael to zauważył, nie dał niczego po sobie poznać.

Och, no i wciąż paplał.

– … przynieść, jeśli tego potrzebujesz – usłyszała wciąż niepewny głos. – W kuchni jest sporo krwi, tak na wszelki wypadek. Wiem, że to nie to samo, ale…

– Michaelu?

Natychmiast zamilkł. Spojrzał na nią dziwnie, wyraźnie zaskoczony tym, że pierwszy raz zwróciła się do niego po imieniu. Nie musiała nawet podnosić głosu, by zwrócić na siebie uwagę.

Odetchnęła. Poruszając się w pełni ludzki, wyrafinowany sposób, spojrzała mu w oczy.

– Wypuść mnie – zażądała, nie odrywając od niego wzroku. – Teraz.

Coś zmieniło się w jego spojrzeniu. Tylko przez ułamek sekundy, ale zdążyła to wychwycić. Eveline również poczuła się dziwnie, we własnym głosie wyczuwając coś, czego nie potrafiła nazwać. Rodzaj hipnotyzującej, niezwykle słodkiej nuty, która…

Ale Michael pozostał niewzruszony.

– Nie mogę, przynajmniej na razie – wyjaśnił i zabrzmiało to niemal łagodnie. – Nie wiem, co się stało, ale nie jesteś sobą, Eve. Będzie dobrze, ale…

– Do jasnej cholery!

Szarpnęła się. Metalowa rama z hukiem uderzyła o ścianę, ale kajdany nie puściły. Eveline warknęła, porażona własną bezradnością. Czuła się niemalże jak po przebudzeniu, kiedy na drżących nogach kroczyła między gruzami, nie potrafiąc nazwać połowy bodźców, które podsuwały jej wyostrzone zmysły.

Coś zmieniło się po spotkaniu z Lelielem. Co prawda część kwestii wciąż pozostawała dla niej zagadką, ale już nie czuła się aż tak zagubiona. Wiedziała, co się z nią stało. Nie miała pojęcia jak i dlaczego, a tym bardziej komu zawdzięczała ten stan, ale rozumiała przynajmniej tyle. No i miała cel. Częściowo zasugerowany przez demona, a częściowo przez własne „ja”, ale wydawał się lepszy niż błądzenie na oślep.

Gdzieś tam był ktoś, kogo musiała odnaleźć. Ktoś, kogo krew krążyła w jej żyłach, czyniąc ją tym, kim się stała. Chciała odnaleźć tę osobę, nawet jeśli musiałaby wywlec ją siłą z cienia.

A później niech Bóg ma tego biedaka w opiece, jeśli nie znajdzie dla niej sensownego usprawiedliwienia na to, dlaczego ją zostawi…

Obawiam się, że Bóg nie ma z tym niczego wspólnego, pomyślała ponuru, taksując Michaela wzrokiem. Jeśli nie chciał, by traktowała go jak wroga, szło mu marnie, zwłaszcza jeśli dalej zamierzał stać jej na drodze.

– Kajdany też są od Belli. Nie pytaj, skąd w ogóle je wytrzasnęła. Miały być dla niej, ale sama wiesz… – doszedł ją wymęczony głos Michaela. Wciąż tkwił w progu pokoju, przezornie woląc trzymać się na dystans. – Zaskoczyłaś mnie, ale przynajmniej wiem, co robić. W teorii. Muszę tylko pomyśleć, co dalej, choć byłoby dużo prościej, gdybyś ze mną porozmawiała.

Jak dla kogo…

Nie sądziła, by mieli sobie cokolwiek do powiedzenia. Nawet jeśli kiedyś go znała, to już nie miało znaczenia. Nie teraz, kiedy całą sobą czuła, że powinna iść. Nie miała pojęcia gdzie i dlaczego, ale to też pozostawało sprawą drugorzędną. Liczyło się, że w tym domu nie było tego, czego potrzebowała…

Tego, którego potrzebowała.

Potrząsnęła głową. Puściła mimo uszu wszystko to, co mówił Michael, nawet nie próbując skupić się na kolejnych słowach. Nie zwróciła uwagi na napięte mięśnie ani to, że ramię zaczynało ją boleć od niewygodnej pozycji. Musiała iść. Teraz, zaraz, jak najdalej stąd. Chciała zniknąć, tak jak zrobiła to za pierwszym razem, ale nie potrafiła tego osiągnąć. Wciąż tkwiła w tej cholernej sypialni, chociaż to sprawiało, że Eveline miała ochotę wyć z frustracji.

Czy to była sprawka Leliela? Jego postać zamazywała się we wspomnieniach, ale wciąż aż za dobrze pamiętała imię demona. Nie miała pojęcia, czy się z nią bawił i właśnie mieszał jej w głowie. Uczepiła się go całą sobą, mając wrażenie, że tylko dzięki temu przestała spadać. Gdyby odpuściła, wróciłaby wprost do pustki – i tym razem już nie znalazłaby wyjścia.

– Jak do tego doszło? Kto? – Michael dosłownie wyjął jej te pytania z ust. – Tamten mężczyzna? Ten, który zabrał Bellę?

Rzuciła mu pełne zwątpienia spojrzenie. Gdyby cokolwiek rozumiała! Mimo wszystko coś w tonie mężczyzny sprawiło, że poczuła względem niego cień sympatii. Brzmiał na zdesperowanego, niemalże równie mocno, co i ona sama. Miała wręcz wrażenie, że zdecydowanie zbyt długo powstrzymywał się przed wykrzyczeniem tych pytań, może już od chwili, w której pojawiła się przed domem. Myśląc o mętlikiem, który dręczył ją samą, nie potrafiła go winić.

– Nie wiem, o czym mówisz – oznajmiła wprost. – Tym bardziej nie wiem, kim jest Bella.

Na moment stracił czujność, gwałtownie przesuwając się bliżej. Co prawda nie na tyle, żeby mogła go pochwycić albo chociaż drasnąć, ale jednak.

– Co ty właściwie…? – Urwał. Wpatrywał się w nią uważnie, zupełnie jakby chciał jakimś cudem przeniknąć to, co działo się w jej głowie. – Eve…

– Ciebie też nie pamiętam.

Zamilkł. Chwilę jeszcze mierzyli się wzrokiem, zanim Michael ostatecznie się poddał, z wolna wycofując ku drzwiom. Palce nerwowo zacisnął na framudze, być może ze zdenerwowania, a może zmęczenia, wywołanego utratą krwi.

– Odpocznij – powiedział po dłuższej chwili. – Coś wymyślę.

Nie była tego taka pewna, ale zdecydowała się tego nie komentować. Poczuła się lepiej, kiedy wyszedł z sypialni, zamykając za sobą drzwi. Co prawda wciąż czuła zapach jego krwi, ale przynajmniej nie miała ochoty rzucić mu się do gardła. Nie żeby w ogóle chciała ryzykować po tym, w jaki sposób skończyło się to ostatnim czasie. Jeśli poił się czymś, co pozwalało mu w razie potrzeby pozbawić ją przyjemności…

Z powątpiewaniem spojrzała na swój uwięziony nadgarstek. Szarpnęła ręką, chociaż nie spodziewała się cudów. Kajdany trzymały równie mocno, co i na samym początku, a Eveline musiała w końcu pogodzić się z tym, że nie potrafiła ich zerwać. Co prawda miała jeszcze cień nadziei na sztuczkę ze znikaniem, ale nie miała pojęcia, w jaki sposób się do tego zabrać. Ostatnim razem po prostu się stało – chciała uciec do tego stopnia, że nagle po prostu wylądowała w innym miejscu.

Zamknęła oczy. Może gdyby się uspokoiła, zadziałałoby. Prawda była taka, że chciała stąd zniknąć. Mogła nawet wrócić tam, gdzie wszystko się zaczęło – do domu, który najwyraźniej był z nią jakoś związany, skoro podświadomie wylądowała właśnie tam. Popełniła błąd, decydując się wyjść na zewnątrz, ale to już nie miało znaczenia. Teraz priorytetem pozostawało wydostanie się z sypialni i ewentualne nakopanie Michaelowi do tyłka.

To nie tak, że powinna mieć do niego pretensje. Wiedziała o tym, a jednak nie potrafiła pozostać obojętna wobec tego, co się działo. Nawet jeśli go znała, nie pamiętała tego. Powinien się cieszyć, że na powitanie nie potraktowała go tak, jak tamtych mężczyzn. Co prawda to ona chciała zabić jego, nie odwrotnie, ale… Czyż nie tak postępowały wampiry? Tego również nie była pewna, ale właśnie to podpowiadał jej instynkt.

Przesunęła koniuszkiem języka po wyostrzonych kłach. Przyjęła je ze spokojem, zupełnie jakby w pełni normalne było to, że ktokolwiek mógł pochwalić się bronią zdolną do rozerwania gardła. Zwłaszcza po pytaniu Michaela, nie mogła pozbyć się myśli, w jaki sposób do tego doszło. Tak, umarła. To potwierdził nawet Leliel, jednocześnie umywając ręce i upierając się, że nie miał z tym niczego wspólnego. Mógł kłamać, ale szczerze w to wątpiła, zwłaszcza po jego reakcji. Najwyraźniej to, że nieśmiertelność zawdzięczała komuś innemu, nie było mu na rękę.

Więc kto…?

Z jakiegoś powodu to wydało się Eveline nader istotne. Poznać tego, kto ją zmienił. Wciąż czuła się tak, jakby jej cząstka wyrywała się gdzieś daleko – ku komuś, kogo nie znała, ale wydawał się ją przyciągać. „Tu jestem!” – chciała zawołać, ale zarazem czuła, że krzyk zostałby pochłonięty przez pustkę. Zresztą czy to nie tak, że ta osoba byłaby przy niej, gdyby chciała się nią opiekować? O ile wciąż żyła, ale…

Jęknęła w przypływie frustracji. Niech to szlag! Nie miała czasu, żeby spokojnie leżeć i czekać na zbawienie.

Kiedy otworzyła oczy, niewiele się zmieniło. Kajdanki magicznie nie zniknęły, Michael nie wrócił, a ona w cudowny sposób nie przeniosła się z miejsca na miejsce. Dla pewności nawet uniosła rękę, ale ta prawie natychmiast wróciła do swojej nienaturalnej pozycji, posłuszna obejmującej nadgarstek obręczy. Przynajmniej zmęczenie wydawało się mniejsze, co uświadomiło Eveline, że musiała na chwilę przysnąć. Choćby na krótki moment, ale najwyraźniej jej organizmowi to wystarczyło.

Robi się ciemno.

Zadrżała w odpowiedzi na tę myśl. Choć zasłony w pokoju były zaciągnięte, to jedno mogła stwierdzić z całą pewnością.

Chwilę nasłuchiwała, ale nie wychwyciła niczego, co mogłaby uznać za zwiastun czyjejkolwiek obecności. Nie słyszała ani kroków, ani głosu Michaela. Być może spał, ale nawet jeśli, dla niej ta kwestia pozostawała drugorzędna. Jakie to miało znaczenie, skoro nie zamierzał jej wypuścić? Rozmowa z nim również nie wchodziła w grę, przynajmniej na razie, a skoro tak…

Pod poduszką, rozbrzmiało w jej głowie.

Poczuła się tak, jakby ktoś oblał ją lodowatą wodą. Zesztywniała, gwałtownie nabierając tchu. Zamarła w miejscu, przez chwilę nasłuchując, by stwierdzić, czy w pokoju znajdował się ktoś, kogo nie powinno tu być, ale nikogo nie zauważyła. Była sama, a jednak…

Głos nie rozbrzmiał ponownie. Zwątpiła, czy naprawdę go usłyszała, nie wspominając o stwierdzeniu, który ze scenariuszy był lepszy. Chyba nie chciała wiedzieć.

Wciąż pełna wątpliwości, wsunęła wolną rękę pod poduszkę. Musiała usiąść, by wygodniej manewrować ciałem, a po chwili przekręciła się tak, by wylądować twarzą do wezgłowia. Nie mając cierpliwości, by macać na oślep, odrzuciła poduszkę na bok, do samego końca wątpiąc w to, czy miało to sens. Dlaczego podążała za szeptami, skoro…?

A potem palcami natrafiła na coś małego i z zaskoczeniem przekonała się, że to klucz.

– Co do…? – wyrwało jej się, ale zdecydowała się zachować wątpliwości dla siebie.

Może Michael był idiotą. Albo nie miał pojęcia, ale to jej nie interesowało. W pośpiechu, drżącymi palcami zaczęła manipulować przy okalającej nadgarstek obręczy, dopiero przy drugim podejściu pomyślnie wtykając klucz.

Nie pasował.

Zaklęła pod nosem. Mogła się tego spodziewać, oczywiście, że tak. Ale jeśli nie do kajdanek, do czego w ogóle go potrzebowała?

Bezradnie powiodła wzrokiem dookoła. To, czy faktycznie istniał jakiś nadnaturalny głos, który próbował jej pomóc, postanowiła zostawić bez komentarza. Jeśli uznałaby, że tak, to znaczyło, że klucz był potrzebny. I że powinna wykorzystać do czegoś, co znajdowało się w zasięgu rąk. W innym wypadku ktoś (Leliel?) najwyraźniej świetnie bawił się jej kosztem, ale o tym wolała nie myśleć.

Powiodła wzrokiem dookoła, pierwszy raz zwracając uwagę na szczegóły sypialni. Pomijając łóżko, w pobliżu nie dostrzegła niczego praktycznego. Szafa z ubraniami tkwiła w drugim kącie pokoju, więc Eve z miejsca ją odrzuciła. Podobnie sprawy miały się z biurkiem i toaletką. Po takim wystroju mogła co najwyżej założyć, że sypialnia należała do kobiety, jednak to jej nie ratowało.

Bella? Pytał mnie o Bellę…? W takim razie wybacz, Bello, ale chyba się nie polubimy…

Dlaczego czuła się tak, jakby okłamywała samą siebie…?

Wszelakie myśli uleciały z głowy Eve w chwili, w której zwróciła uwagę na najbardziej oczywiste rozwiązanie: stolik nocny. Natychmiast wyciągnęła rękę, tylko cudem nie zrzucając lampki. Sięgnęła do szuflady, ale ta nie była zamknięta. Pełna złych przeczuć, wyczuwając kolejne rozczarowanie, Eveline przesunęła się na tyle, by móc zajrzeć do środka. Gdyby przynajmniej wiedziała, czego szuka… Tyle że poza stosem ręcznie zapisanych notatek i książki, nie znalazła niczego praktycznego.

Tak przynajmniej pomyślała w pierwszej chwili, póki na tyłach nie wyczuła czegoś metalowego. Ostrożnie wydobyła metalowe pudełko, w pośpiechu przygarniając je do siebie. Kiedy do tego wszystkiego dostrzegła malutką kłódkę, aż wyprostowała się w przypływie ekscytacji.

Tym razem klucz zadziałał bez większych problemów.

Sama nie była pewna, czego się spodziewała. W gruncie rzeczy niczego albo przynajmniej dodatkowego pęku kluczy, tym razem dedykowanych kajdankom. Na pewno nie tego, co ukazało się jej oczom, kiedy otworzyła pudełko.

Ramka ze zdjęciem.

I podłużny, starannie zdobiony sztylet.

Zawahała się. Jedynie zerknęła na zdjęcie, by bez większego zainteresowania odrzucić je na bok. I tak nie znała żadnej z przedstawiających je osób. Nie miała pojęcia, dlaczego właścicielka zdecydowała się je ukryć, ale to nie miało znaczenia.

Ostrożnie ujęła sztylet. Ostrze zdecydowanie nie wyglądało jak coś, co nadawałoby się do kuchni albo otwierania korespondencji. W zamyśleniu spojrzała na złotą powierzchnię, przez chwilę śledząc wzrokiem gładkie, ostrze brzegi. Rękojeść wysadzono lśniącymi, bez wątpienia drogimi kamieniami, których Eve i tak nie potrafiła rozpoznać. Wiedziała jedynie, że trzymała w rękach coś wartościowego i najpewniej cennego nie tylko pod względem materiałów, z którego nóż został wykonany.

Na jednej ze stron starannie wygrawerowano słowa. Krój pisma zachwycał, pełen zdobień i zawijasów, jednak Eveline nie była w stanie odczytać inskrypcji. Łacina?, pomyślała mimochodem, jednak i co do tego nie miała wątpliwości.

– Bez znaczenia – mruknęła, mocniej zaciskając palce na ostrzu.

Traciła za dużo czasu. Co prawda nie wyobrażała sobie Michaela, która rzuca się ją powstrzymać, kiedy miała w rękach ostrze, ale wolała nie ryzykować. Próbując zapanować nad drżeniem rąk, przycisnęła nóż do krępującej ją obręcz, nieumiejętnie próbując ją podważyć. Co prawda próba przecięcia czegoś, czego sama nie potrafiła zerwać, wydawała się ryzykowna, ale…

Kajdany ustąpiły z łatwością. Upadły z cichym pacnięciem na materac, a chwilę później dołączył do nich ozdabiany sztylet. Eveline poderwała się na równe nogi, nie zamierzając tracić ani chwili.

Chyba wolała nie wiedzieć, czym tak naprawdę było to ostrze…

Świetnie. A teraz chodź tu do mnie.

Tym razem nie miała wątpliwości co do tego, że usłyszała głos. Co więcej, ten wydał jej się znajomy i jak nic należał do mężczyzny, choć zdecydowanie nie chodziło o Leliela.

Więc kto…?

Na zewnątrz zrobiło się ciemno. W to przynajmniej próbowała wierzyć, gdy zdecydowanym ruchem zdecydowała się rozsunąć kotary. Mrużąc oczy i niemalże do ostatniej chwili jednak spodziewając się zabójczego blasku dnia, wyjrzała na zewnątrz.

Dostrzegła go prawie natychmiast.

Przed domem – zaledwie kilka metrów od niej – stał mężczyzna. Jedno spojrzenie na jego twarz wystarczyło, by serce Eveline niemalże wyrwało się z piersi.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, otworzyła okno i wyskoczyła na zewnątrz.

To ten, teorie mile widziane. Uprzedzając: nie, oczywiście, że Michael nie chciał źle. Jeśli zaś chodzi o końcówkę… Hm, ale to zostawimy sobie na później. ;> Enjoy!

1 komentarz:

  1. Drake? Czyżby stał tam Drake? Takie manipulacje w głowie pasują mi do niego najlepiej.

    OdpowiedzUsuń