11/18/2021

☾ Rozdział XI


Castiel

Wszystko sprowadzało się do impulsu. Tyle wystarczyło, by Castiel trzasnął drzwiami, wypadł na zewnątrz i zdematerializował się bez słowa wyjaśnienia.

Dyszał ciężko, raz po raz wdychając zapach lawendy. Wiatr bawił się jego ubraniem – wciąż we krwi, gruzie i… śniegu. Stał w milczeniu, raz po raz nerwowo zaciskając dłonie w pięści, to znów luzując uścisk. Bezmyślnie wpatrywał się w górujący nad okolicą dom, próbując sobie wyjaśnić, co sprowadziło go akurat tutaj.

Przynajmniej miał pewność, że Danielle nie kłamała. Wierzył, że gdyby zechciała, mogłaby go zatrzymać. Jak nic nie dotarłby nawet do schodów, gdyby czarownica zdecydowała się wcześniej urządzić mu przesłuchanie. A jednak był gotów przysiąc, że kiedy przemykał obok salonu, kobieta nawet na niego nie spojrzała, zajęta swoimi sprawami. W to, że niczego nie zauważyła, najzwyczajniej w świecie nie wierzył.

Potrząsnął głową. To wcale nie tak, że interesowały go jej intencje albo ewentualne przyzwolenie na działanie. Z drugiej strony… Miała w sobie coś, co zaczynał cenić, choć za nic nie chciał się do tego przyznać.

To nie wyjaśnia, co robię tutaj…

Spuścił wzrok. Wziął kilka urywanych wdechów, próbując się uspokoić. Z jakiegoś powodu drżał, pobudzony równie mocno, co i w chwili, w której podjął decyzję o opuszczeniu sypialni. Gdyby przynajmniej był środek dnia, mógłby założyć, że desperacja wzięła górę i że wbrew sobie postanowił wyjść na słońce (albo że wiedźma jednak zdecydowała się wtrącić), ale w tej sytuacji…

Nie miał powodów, żeby tu być. Do diabła, może Marco, ale nie on!

Niespokojnie powiódł wzrokiem dookoła, niemalże spodziewając się ujrzeć brata w pobliżu. Tego też nie chciał przyznać, ale nie był pewien, czy potrafiłby spojrzeć mu w oczy. W ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin wydarzyło się dość, by już nic nie jawiło się jako oczywiste, zupełnie jakby wszelakie zasady zostały pogrzebane wraz z rezydencją.

Więc co tu robił…?

Dotknął piersi, czując nieprzyjemny ucisk. Coś zdawało się narastać w jego wnętrzu, pragnąc wyrwać się na zewnątrz. Stojąc pośród lawendy, Castiel czuł się tak, jakby zgubił coś bardzo ważnego. Coś albo kogoś, kto teraz go wzywał, na wszystkie możliwe sposoby przyciągając do siebie. Ruszył naprzód, oczarowany siłą tego przyciągania – wewnętrznym pragnieniem, którego źródła nie potrafił sprecyzować. Czuł się niczym goniący za snem lunatyk, obojętny na to, że majak zaczynał się rozmywać.

To ty, Katerino? Będziesz mnie teraz dręczyć…?

Ale ta myśl wydawała się pozbawiona sensu.  Prawda była taka, że łącząca ich więź zatarła się już dawno temu. Nie miał pojęcia, w którym momencie ostatecznie do tego doszło, ale się stało. Moment, w którym kobieta rozpadła się w jego ramionach, pozostawał co najwyżej formalnością.

Umarli nie wracali. Nie w taki sposób.

Krocząc pośród usychających roślin, próbował uczepić się tej myśli. Musiał zrozumieć. Jeśli nie Katerina, kto inny mógłby go wzywać. Kto i dlaczego?

Ucisk w piersi stopniowo przybrał na sile. Stojąc przed domem Nightów, Castiel z niedowierzaniem pomyślał, że chyba wie. Musiał się upewnić, a najlepiej przekonać na własne oczy, jednak wraz z upływem kolejnych sekund, początkowo niemożliwy scenariusz zaczął nabierać sensu.

Sęk w tym, że jej tam nie było. Dom stał pusty, bez śladu czyjejkolwiek bytności. Co prawda Castiel wyczuł jakby znajomy, przytłumiony zapach, ale…

Nie tu, uświadomił sobie.

Posłusznie zawrócił. Nogi same powiodły go w odpowiednim kierunku.


 

Wciąż myślała za głośno. Tak brzmiałby jego pierwszy zarzut, gdyby sprawy miały się jakkolwiek normalnie. Nie żeby w tym miejscu cokolwiek nosiło znamiona normalności, ale do tego już dawno zdążył się przyzwyczaić.

Obojętnie wpatrywał się w zmierzającą ku niemu postać. Czuł się trochę tak, jakby oglądał film – coś, co absolutnie go nie dotyczyło, choć przecież był tego świadkiem. W ciszy śledził wzrokiem drobną sylwetkę, która zeskoczyła z parapetu, z lekkością lądując na ugiętych nogach. Zmierzała ku niemu bez cienia strachu, ani trochę nie przypominając dziewczyny, która miała czelność grozić mu kołkiem.

Wyglądała inaczej. Blada, ze zmierzwionymi włosami i krwią na ubraniu. Nic dziwnego, że początkowo nie wychwycił jej zapachu w pełni – nie mógł, skoro ten mieszał się nie tylko z lawendą, ale i ludzką posoką, która z pewnością nie należała do niej. Już nie. Co prawda rysy twarzy i oczu pozostawały znajome, niemniej to pozostawało co najwyżej mało znaczącym nawiązaniem. Jeden rzut oka na Eveline wystarczył, żeby zorientować się, że ona również miała za sobą wyjątkowo ciężki dzień. I to najdelikatniej rzecz ujmując.

Castiel wyprostował się, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Obserwował kroczącą w jego stronę postać, podświadomie czekając, aż ta się zmieni. Sam nie był pewien, kogo spodziewał się zobaczyć, ale na pewno nie Eveline. Musiał coś pomylić, co powtarzał sobie parokrotnie, reagując na myśli młodej wampirzycy i próbując podpowiedzieć jej, w jaki sposób powinna wydostać się z domu, do którego nie miał wstępu.

Kiedy cudowna zmiana nie nastąpiła, zaczął wyczekiwać czegoś innego. Momentu wahania; chwili, w której emocje opadną, a ona w końcu zrozumie, kto okazał się jej wybawcą. Castiel był w na tyle podłym nastroju, że nawet pozwoliłby, żeby go uderzyła. Sam musiał przyznać, że sobie zasłużył.

Eveline Night tego nie zrobiła.

W zamian, ku jeszcze silniejszej konsternacji wampira, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia rzuciła mu się w ramiona.

– Przyszedłeś po mnie – wyszeptała, a w jej głosie dało się wyczuć ulgę tak wielką, że Castiel poczuł się nieswojo.

Wyprostował się niczym rażony prądem. Trwał w bezruchu, niezdolny odwzajemnić uścisku, zwłaszcza że ten wciąż wydawał się pod każdym względem niewłaściwy. Uniósł ramiona, w oszołomieniu spoglądając na wtuloną w jego pierś kobietę. Potrzebował chwili, by zauważyć, że drżała, kurczowo zaciskając palce na przodzie jego koszuli.

Coś było nie tak. Wiedział to od chwili, w której ją zobaczył i zorientował się, że jakim cudem utknęła w domu z człowiekiem, na dodatek przykuta do łóżka. I, cholera, w tym wszystkim najmniej absurdalne okazało się to, że sama zyskała nieśmiertelność.

Mógł tylko zgadywać, co działo się z nią po spotkaniu z Lelielem. Tak naprawdę to, że żyła, a obok nie było ani demona, ani Marco, zakrawało na cud.

Co, do diabła…?, jęknął w duchu. Myśl, która naszła go jeszcze przed domem Nightów, gdy próbował pojąć to dziwne przyciąganie, nagle wróciła. Wiedział. Przynajmniej się domyślał, ale…

Ale.

Chwycił Eveline za ramiona, zdecydowanym ruchem stawiając ją do pionu. Odsunęła się niechętnie, ale przynajmniej pozwoliła mu na siebie spojrzeć. Starając się ignorować zagubiony wyraz jej twarzy, ujął kobietę pod brodę. Posłusznie spojrzała mu w oczy, nawet nie próbując się bronić, kiedy tak po prostu wtargnął do jej umysłu.

Uderzył go… chaos. Był przygotowany na zamieszanie, ale i tak skrzywił się mimowolnie, porażony intensywnością, z jaką odbierała wszystko, co działo się wokół niej. W ciszy śledził każdy jej krok od chwili przebudzenia – dezorientację, strach i głód, a finalnie całkiem uroczą rzeź, którą zgotowała łowcom. Coś w tym widoki sprawiło, że prawie udało mi się uśmiechnąć, choć sytuacja zdecydowanie nie sprzyjała żartom.

– O pani ciemności… – wyrwało mu się.

Wspomnienia od chwili, w której wróciła do domu, nieświadomie będąc w stanie się zdematerializować, okazały się mniej jasne. W zasadzie Castiel czuł się tak, jakby coś go od nich odpychało, zmuszając do wycofania się. Już wcześniej uderzyło go to, że niewiele pamiętała, ale w tej sytuacji…

Ostatnim, co zarejestrował, stał się moment, w którym zaatakowała człowieka imieniem Michael. To oraz fakt, że pozwoliła pokonać się w tak prosty sposób.

Wycofał się, po czym z wolna zabrał dłonie z ramion dziewczyny. Zaczynała przypominać mu porcelanową laleczkę, która ze spokojem przyjmowała wszystko to, co z nią robił. Gdyby chociaż pamiętała…

– Nie wiesz, kim jestem, prawda? – zapytał z wahaniem, ujmując Eveline pod brodę.

Przesunął kciukiem po jej policzku i delikatnie musnął dolną wargę. Rozchyliła usta. Kły jak na zawołanie się wysunęły.

– Ależ tak – oznajmiła, ledwo zabrał rękę. – To ciebie szukałam. Przyszedłeś po mnie.

Nie był pewien, co bardziej wytrąciło go z równowagi – pewność, z jaką wypowiedziała te słowa, czy może fakt, że miała rację. Podejrzewał to już od chwili, w której próbował poukładać sobie w głowie to, czego doświadczał. Teraz nie miał żadnych wątpliwości.

Aż za dobrze pamiętał moment, w którym skoczył Eveline do gardła. O tym, że później musiał nakarmić ją swoją krwią, tym bardziej. Wkrótce po tym oboje wylądowali w samym środku szaleństwa, ale to nie zmieniało najważniejszego: że najwyraźniej to jego posoka zadecydowała o tym, co stało się z dziewczyną po śmierci. To brzmiało jak jakiś marny żart, czysta kpina losu, ale łącząca ich więź mówiła sama za siebie.

Zatoczył się prawie jak pijany. Przycisnął dłoń do ust, by stłumić pozbawione wesołości parsknięcie. Prawda była taka, że miał ochotę roześmiać się w głos, niczym szaleniec, którym już od dawna się czuł.

Kurwa… O ja pierdolę!

A ona po prostu tam stała, zbyt wymęczona, by wyciągnąć jakiekolwiek sensowne wnioski. Castiel wiedział, co oznaczało przejście przemiany. Co prawda ludzie przechodzili ją dużo mniej brutalnie niż ci, którzy narodzili się z odpowiednim genem, ale to niewiele ułatwiało. Eveline może i nie potrzebowała dedykowanego Opiekuna, by przetrwać zmianę, ale do przeżycia… Cóż, tu sprawy miały się zupełnie inaczej.

Co miał robić? W pierwszej chwili zapragnął odwróć się na pięcie i uciec, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. I, cholera, nie chodziło nawet o wizję Danielle, która wtedy już jak nic pokazałaby mu pełnię swojej mocy. Równie dobrze mógł rzucić wszystko na Marco, ale obserwując chwiejącą się na nogach młodą wampirzycę, również tę możliwość odrzucił.

Wiedział jak to działało. Chciał tego czy nie, pozostawał jej stwórcą. Skoro tak…

– Idziemy – rzucił bez zbędnych wyjaśnień.

Niecierpliwym gestem wyciągnął rękę. Spojrzała na nią pustym, zamglonym wzrokiem, nie od razu decydując się ją ująć. Po cichu jeszcze liczył, że Eveline nagle się roześmieje i oznajmi, że właśnie zabawiła się jego kosztem – i że naprawdę musiałaby upaść na głowę, jeśli sądził, że po tym wszystkim zaufa akurat jemu – ale nic podobnego nie miało miejsca. W zamian ostrożnie przestąpiła naprzód, zaciskając palce wokół nadgarstka Castiela.

Zacisnął usta. Zanim zdecydował, czy niepamięć pozostawała bardziej niezręczna, czy może jednak praktyczna, dziewczyna nagle zatoczyła się, tracąc równowagę. W porę pochwycił ją, zanim wylądowała na ziemi.

– Wy… wybacz… – Przez jej twarz przemknął cień. – Jakoś tak… dziwnie się czuję…

– Przejdzie ci.

Ile minęło od jej przemiany? Dwie doby? Mniej? Wystarczająco niewiele, by zorientował się, że w najbliższym czasie miała okazać się niepraktyczna. Poczucie zagrożenia działało pobudzająco, ale najwyraźniej jego obecność pozwoliła jej się uspokoić. Co prawda Castiel od dawna nie miał do czynienia z człowiekiem po przemianie, ale pewnych rzeczy się nie zapominając. Zaczynając od tego, że przez pierwsze dni młodziaki zwykle potrzebowały dwóch rzeczy: snu i krwi.

To pierwsze mógł jej zapewnić. Drugie nie napawało go entuzjazmem, bynajmniej nie dlatego, że miał coś przeciwko zabijaniu. Problem raczej polegał na tym, że aż za dobrze rozumiał, co powinien jej zaoferować.

Nie poczuwał się do roli stwórcy. Ani trochę, zwłaszcza że nigdy nie miał w planach nim zostać. Daleko mu było do Marco, nie wspominając o dziwnych kaprysach Liama, który sam z siebie przyjął pod swoją opiekę tamtą dziewczynę. Fakt, że na wszystkie możliwe osoby chodziło akurat o młodą Night, wszystko komplikował i to nie tylko dlatego, że miała dość powodów, by przy pierwszej okazji przebić go kołkiem, a potem odtańczyć jakiś dziki taniec nad jego ciałem.

Kwestia pamięci pozostawała sprawą drugorzędną. W tej sytuacji tym bardziej nie mógł jej zostawić, zwłaszcza po wszystkim, co działo się od chwili, w której wróciła. Już nie było niczego, co zmuszałoby go do wierności wobec Leliela, Drake’a czy kogokolwiek innego. Castiel uświadomił sobie, że tak naprawdę nie było już miejsca, do którego przynależał.

Nie pierwszy raz…

Ale ona… Ona patrzyła się na niego z ufnością, która nie powinna mieć miejsca. Pozostawała cudownie nieświadoma, a przy tym dość silna i uparta, by sprowadzić go aż tutaj. Kilkukrotnie słyszał, że więź między stwórcą a młodziakiem potrafiła być specyficzna, ale do tej pory nie zdawał sobie sprawy, co to oznaczało. Chciał tego czy nie, instynkt nie pozwalał mu pozostać obojętnym. A może naprawdę potrzebował celu, na którym mógłby się skupić, byleby nie myśleć o wszystkim, co zaszło.

Podstawowe obowiązki. Tak, na to mógł sobie pozwolić. Tylko tyle, do chwili, aż doszłaby do siebie. Niepamięć się zdarzała, choć bardzo rzadko – zwykle wtedy, gdy w grę wchodził szok zbyt silny, by organizm zdołał znieść i to, i fizyczne zmiany. Daleko było mu do naukowych doświadczeń Liama, ale Castiel czuł, że nie powinien naciskać. Znalezienie spokojnego miejsca, gdzie mogłaby odpocząć i przestać miotać się jak udręczone zwierzę, wydawało się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Dopiero potem planował zadecydować, co dalej.

Eveline zaczynała przelewać się w jego objęciach, więc po prostu porwał ją na ręce. Zaraz po tym zdematerializował się, w ostatniej chwili decydując się na miejsce, w którym chciał się znaleźć.

Tym razem żadna nieznana siła nie przyciągnęła go do Danielle. W zamian wylądował na żwirowej ścieżce, tuż przed niewielkim, słabo oświetlonym budynkiem. Niedomagający już neon częściowo wyświetlał nazwę motelu, równie ironiczną, co i samo Haven: Przystań. Castiel wywrócił oczami, nie pierwszy raz myśląc o tym, że osoba odpowiedzialna za powstanie tej zapomnianej przez Boga dziury, musiała mieć słabe poczucie humoru.

Niemniej sam motel jak najbardziej mu odpowiadał. Stał w niewielkim oddaleniu od leśnej drogi – jedynej sensownej, którą można było dostać się do Haven z większego miasta. Wierzył, że przejezdni w większości przypadków i tak omijali zarówno zajazd, jak i centrum. Jeśli już ktoś tędy przejeżdżał, mijał okolicę bez zbędnych postojów i zainteresowania.

Zbadał okolicę z pomocą umysłu, chcąc rozeznać się w sytuacji. Rozluźnił się, kiedy wyczuł zaledwie jedną osobę – recepcjonistę, jak się okazało.

Pryszczaty nastolatek niechętnie uniósł wzrok znad komputera, wyraźnie poirytowany tym, że ktokolwiek jednak zmuszał go do wykonywania swoich obowiązków o tak późnej godzinie. Co prawda uniósł brwi, gwałtownie prostując się na swoim miejscu, kiedy dostrzegł umazanego krwią mężczyznę z nieprzytomną kobietą w ramionach, ale prawie natychmiast jakiekolwiek emocje zniknęły z jego twarzy. Wpłynięcie na jego umysł przyszło Castielowi z dziecinną łatwością, co przyjął z ulgą. Przynajmniej to jedno przeszło bez dodatkowych komplikacji.

Niecałych pięć minut – tyle potrzebował, by owinąć sobie recepcjonistę wokół palca, zorganizować klucz do najbardziej oddalonego pokoju, a później upewnić się, że chłopak zapomni, że w motelu pojawili się jacykolwiek goście. Kiedy wraz z Eveline odchodził w głąb korytarza, recepcjonista pochrapywał z głową opartą o blat, cudownie nieświadomy. Co prawda Castiela korciło, by wyładować się choćby przez samo to, że mógłby skręcić dzieciakowi kark, ale powstrzymał się. Trup jednak byłby problematyczny, młodziak mógł się jeszcze przydać.

Eve w którymś momencie odpłynęła, całkowicie bezwładna w jego ramionach. Tak przynajmniej początkowo pomyślał, póki nie dostrzegł, że obserwowała go spod na wpół przymkniętych powiek. Starając się ignorować jej spojrzenie, starannie zamknął za sobą drzwi, zostawiając klucz w zamku na wypadek, gdyby okazało się, że recepcjonista ma zapasowe.

Pokoik okazał się niewielki i standardem daleki od pięciogwiazdkowego hotelu. Dało się wyczuć zapach kurzu, choć na pierwszy rzut oka sypialnia wydawała się dość schludna. Na tyle, na ile możliwe było to w tak niewielkiej, zamkniętej przestrzeni, którą dało się pokonać zaledwie kilkoma krokami. Pomijając pojedyncze łóżko, wciśniętą w kąt szafę i stolik, klitka nie oferowała niczego więcej.

Musiało wystarczyć. Na pewno było lepsze niż zamieszanie, które wywołałby, pojawiając się z dziewczyną u Danielle lub – co nawet gorsze – w progach domu, który już nie należał do niego. Nie po tym, co zrobił.

Zostawił Eveline na łóżku, niemalże z ulgą pozbywając się obciążenia. Pierwsze kroki skierował ku oknu, dokładnie je zasłaniając. Na nim świt nie robił aż takiego wrażenia, ale w przypadku młodego wampira skutki byłyby opłakane.

Wygładził zakurzone zasłony, z przesadną dokładnością skupiając się na każdym kolejnym ruchu. Próbował zająć czymś ręce, próbując odwlec w czasie to, co nieuniknione. Dopiero gdy doszedł do wniosku, że dalsze zwlekanie nie ma sensu, z wolna odwrócił się w stronę łóżka.

Odetchnął. Zasnęła. Już nie czuł na sobie jej spojrzenia, a kiedy skupił się na oddechu, przekonał się, że ten był zbyt miarowy, by mogła udawać. Nie żeby w tym stanie w ogóle okazała się do tego zdolna, ale…

Tyle że to na dłuższą metę niczego nie ułatwiało.

Castiel zwiesił ramiona, czując jak ogarnia go rezygnacja. Jak w ogóle do tego doszło? Jakim cudem wylądował na skraju Haven z młodą wampirzycą, na dodatek taką, która zawdzięczała mu nieśmiertelność? Potrząsnął głową, ale natrętne myśli nie chciały odejść, podsuwając mu coraz to nowsze pytania i wątpliwości.

Nie wiedział, co robić. Gdyby to było takie proste! Gdyby wystarczyło, że znalazł dla niej kąt, gdzie mogłaby odespać i oswoić z przemianą! Może w innym przypadku by wystarczyło, ale Castiel aż za dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że prawdziwe kłopoty dopiero miały nadejść. Jak znał życie, o wiele szybciej niż mógłby tego oczekiwać.

Oparł się plecami o parapet, bezradnie obserwując skuloną na łóżku postać. Wciąż nie dawało mu spokoju to, jaka teraz wydawała się ufna, na dodatek akurat względem niego. Wiedział, że to szok i instynktowne przywiązanie do stwórcy, ale… Och, irytowała go tym. Równie mocno jak wtedy, gdy wytrąciła go z równowagi w chwili, w której poczuł, że sama z siebie chciała oddać mu krew. Nie miał pojęcia, co było z tą dziewczyną nie tak i wcale nie chciał tego wiedzieć.

Uznajmy, że jesteśmy kwita. Za wtedy. I to, że sam doprowadziłem cię do grobu, pomyślał ponuro.

Jakoś nie wątpił, że Eveline wyśmiałaby tę sugestię. A potem najpewniej wynalazła jakiś kołek, który mogłaby wzbić mu prosto w serce.

Spuścił wzrok. W zamyśleniu dotknął piersi, jakby w ten sposób mógł upewnić się, czy wcześniejszy uścisk oby na pewno zelżał. Zacisnął palce na koszuli, z powątpiewaniem przypatrując się śladom krwi. Musiał w końcu doprowadzić się do porządku, choć zmiana ubrania jawiła mu się jako zaledwie wierzchołek góry lodowej. Z drugiej strony, na dobry początek musiało wystarczyć. Działanie i tak wydawało się lepsze, aniżeli bezsensowne siedzenie z założonymi rękoma.

Zresztą musiał stąd wyjść. Teraz. Zaraz. Mały pokój zaczynał sprawiać, że Castiel czuł się niemalże klaustrofobicznie.

Raz jeszcze zerknął na Eveline, ale nawet nie drgnęła, kiedy ruszył ku drzwiom. Zamknął ją na klucz, choć wiedział, że to nie powstrzymałoby jej, gdyby zapragnęła wyjść. Zawsze bawiły go środki ostrożności, które praktykowali ludzie, a jednak… przynajmniej psychicznie poczuł się pewnie. Trzymając klucz w dłoni mógł udawać, że ma wszystko pod kontrolą.

Och, miał tylko nadzieję, że ta cudowna więź była też głupotoodporna. Tak na wypadek, gdyby okazało się, że w ciągu najbliżej godziny wydarzy się coś, co zmusi go do natychmiastowego powrotu.

Uśmiechnął się pod nosem – w wymuszony, pozbawiony wesołości sposób. Jak znał swoje szczęście, prawo Murphiego nie miało go oszczędzać. Jeśli coś mogło pójść źle…

Wraz z tą myślą Castiel dematerializował się kolejny raz tego dnia.

Czy ja was za bardzo nie rozpieszczam ostatnio…? A zresztą…

Cóż, mamy Castiela. Na ten wątek też czekałam, choć z góry mogę zaznaczyć, że nie ma tu niczego romantycznego. Cass po prostu jest Cassem i tego się trzymajmy. ;)

3 komentarze:

  1. „ dziewczyny, która miała czelność grozić mu kółkiem.” -> kołkiem
    „ To oraz fakt, że podzieliła pokonać się w tak prosty sposób.” -> pozwoliła

    No, no, czyli jednak udało mi się przejrzeć Cassa. Dokładnie jak się spodziewałam - nie zabrał jej do Marco, a potem zostawił zupełnie samą w motelu. Czy tylko ja wyczuwam kłopoty? Poza tym jestem pewna, że gdyby oddał bratu Eveline, to wybaczyłby mu tamtą poprzednią zdradę.
    Nic romantycznego między Castielem a Eve nie czuje. Na razie. No może z jej strony, ale wiadomo w jakim jest stanie. Bardziej mnie zastanawia, czy przez rozpacz po stracie Kat nie zauroczy się w niej czysto platonicznym uczuciem.
    Tak w ogóle, myślałam, że to Drake po nią przyjdzie, to byłby plot twist jakby nagle przeszła na inna stronę, nie pamietajac swojej przeszłości. Przynajmniej mnie zaskoczyłaś, a Cass zdaje się być intrygującym stwórcą, nie do końca oczywistym. Marco, Lana i Liam pewnie zaopiekowali by się Eve jak należy, Drake czy Aurora pokazali ciemną stronę wampirzego życia, a Cass jest jednak niewiadomą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj, aj, już poprawiam. Dzięki! :D Chociaż przyznaj, że grożenie kółkiem brzmi znakomicie. xD

      Heh, cieszę się, że udało mi się zaskoczyć. Oczywiście, przejrzałaś Cassa, ale to właśnie jego widzę w roli, którą mu przypisałam. Wampir, po którym można spodziewać się dosłownie wszystkiego, to zawsze doskonała opcja.
      Nie będę zdradzać za dużo, ale mogę zapewnić, że planuję kilka ciekawych rzeczy. Mam nadzieję. A jeśli chodzi o platoniczne uczucia, to bądźmy szczerzy – na tę chwilę Castiel jest dla mnie osobą, która potrzebuję co najwyżej przyjaciela. I to takiego, co w odpowiednim momencie palnie go w łeb. ;P

      Usuń
    2. Jak przeczytałam o grożeniu kółkiem to miałam chwile zastanowienia, o jakim fragmencie opowiadania zapomniałam. Skojarzyło mi się z grożeniem kierownicą na początku.

      Usuń