Wszystko sprowadzało się
do impulsu. Tyle wystarczyło, by Castiel trzasnął drzwiami, wypadł na zewnątrz
i zdematerializował się bez słowa wyjaśnienia.
Dyszał
ciężko, raz po raz wdychając zapach lawendy. Wiatr bawił się jego ubraniem
– wciąż we krwi, gruzie i… śniegu. Stał w milczeniu, raz po raz
nerwowo zaciskając dłonie w pięści, to znów luzując uścisk.
Bezmyślnie wpatrywał się w górujący nad okolicą dom, próbując
sobie wyjaśnić, co sprowadziło go akurat tutaj.
Przynajmniej
miał pewność, że Danielle nie kłamała. Wierzył, że gdyby zechciała,
mogłaby go zatrzymać. Jak nic nie dotarłby nawet do schodów, gdyby
czarownica zdecydowała się wcześniej urządzić mu przesłuchanie. A jednak
był gotów przysiąc, że kiedy przemykał obok salonu, kobieta nawet na niego
nie spojrzała, zajęta swoimi sprawami. W to, że niczego nie zauważyła,
najzwyczajniej w świecie nie wierzył.
Potrząsnął
głową. To wcale nie tak, że interesowały go jej intencje albo ewentualne
przyzwolenie na działanie. Z drugiej strony… Miała w sobie coś,
co zaczynał cenić, choć za nic nie chciał się do tego
przyznać.
To nie wyjaśnia,
co robię tutaj…
Spuścił
wzrok. Wziął kilka urywanych wdechów, próbując się uspokoić. Z jakiegoś
powodu drżał, pobudzony równie mocno, co i w chwili, w której
podjął decyzję o opuszczeniu sypialni. Gdyby przynajmniej był środek dnia,
mógłby założyć, że desperacja wzięła górę i że wbrew sobie postanowił
wyjść na słońce (albo że wiedźma jednak zdecydowała się wtrącić), ale w tej
sytuacji…
Nie miał
powodów, żeby tu być. Do diabła, może Marco, ale nie on!
Niespokojnie
powiódł wzrokiem dookoła, niemalże spodziewając się ujrzeć brata w pobliżu.
Tego też nie chciał przyznać, ale nie był pewien, czy potrafiłby
spojrzeć mu w oczy. W ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin wydarzyło się
dość, by już nic nie jawiło się jako oczywiste, zupełnie jakby
wszelakie zasady zostały pogrzebane wraz z rezydencją.
Więc co tu robił…?
Dotknął
piersi, czując nieprzyjemny ucisk. Coś zdawało się narastać w jego wnętrzu,
pragnąc wyrwać się na zewnątrz. Stojąc pośród lawendy, Castiel czuł się
tak, jakby zgubił coś bardzo ważnego. Coś albo kogoś, kto teraz go wzywał,
na wszystkie możliwe sposoby przyciągając do siebie. Ruszył naprzód,
oczarowany siłą tego przyciągania – wewnętrznym pragnieniem, którego źródła nie potrafił
sprecyzować. Czuł się niczym goniący za snem lunatyk, obojętny na to,
że majak zaczynał się rozmywać.
To ty,
Katerino? Będziesz mnie teraz dręczyć…?
Ale ta myśl
wydawała się pozbawiona sensu.
Prawda była taka, że łącząca ich więź zatarła się już dawno
temu. Nie miał pojęcia, w którym momencie ostatecznie do tego
doszło, ale się stało. Moment, w którym kobieta rozpadła się w
jego ramionach, pozostawał co najwyżej formalnością.
Umarli nie wracali.
Nie w taki sposób.
Krocząc
pośród usychających roślin, próbował uczepić się tej myśli. Musiał
zrozumieć. Jeśli nie Katerina, kto inny mógłby go wzywać. Kto i dlaczego?
Ucisk w piersi
stopniowo przybrał na sile. Stojąc przed domem Nightów, Castiel z niedowierzaniem
pomyślał, że chyba wie. Musiał się upewnić, a najlepiej przekonać na własne
oczy, jednak wraz z upływem kolejnych sekund, początkowo niemożliwy
scenariusz zaczął nabierać sensu.
Sęk w tym,
że jej tam nie było. Dom stał pusty, bez śladu czyjejkolwiek
bytności. Co prawda Castiel wyczuł jakby znajomy, przytłumiony zapach, ale…
Nie tu,
uświadomił sobie.
Posłusznie
zawrócił. Nogi same powiodły go w odpowiednim kierunku.
Wciąż myślała za głośno.
Tak brzmiałby jego pierwszy zarzut, gdyby sprawy miały się jakkolwiek
normalnie. Nie żeby w tym miejscu cokolwiek nosiło znamiona
normalności, ale do tego już dawno zdążył się przyzwyczaić.
Obojętnie
wpatrywał się w zmierzającą ku niemu postać. Czuł się trochę
tak, jakby oglądał film – coś, co absolutnie go nie dotyczyło, choć
przecież był tego świadkiem. W ciszy śledził wzrokiem drobną sylwetkę,
która zeskoczyła z parapetu, z lekkością lądując na ugiętych
nogach. Zmierzała ku niemu bez cienia strachu, ani trochę nie przypominając
dziewczyny, która miała czelność grozić mu kołkiem.
Wyglądała
inaczej. Blada, ze zmierzwionymi włosami i krwią na ubraniu. Nic
dziwnego, że początkowo nie wychwycił jej zapachu w pełni – nie mógł,
skoro ten mieszał się nie tylko z lawendą, ale i ludzką
posoką, która z pewnością nie należała do niej. Już nie. Co
prawda rysy twarzy i oczu pozostawały znajome, niemniej to pozostawało
co najwyżej mało znaczącym nawiązaniem. Jeden rzut oka na Eveline
wystarczył, żeby zorientować się, że ona również miała za sobą wyjątkowo
ciężki dzień. I to najdelikatniej rzecz ujmując.
Castiel
wyprostował się, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Obserwował kroczącą
w jego stronę postać, podświadomie czekając, aż ta się zmieni. Sam
nie był pewien, kogo spodziewał się zobaczyć, ale na pewno
nie Eveline. Musiał coś pomylić, co powtarzał sobie parokrotnie, reagując
na myśli młodej wampirzycy i próbując podpowiedzieć jej, w jaki
sposób powinna wydostać się z domu, do którego nie miał
wstępu.
Kiedy
cudowna zmiana nie nastąpiła, zaczął wyczekiwać czegoś innego. Momentu
wahania; chwili, w której emocje opadną, a ona w końcu zrozumie,
kto okazał się jej wybawcą. Castiel był w na tyle podłym
nastroju, że nawet pozwoliłby, żeby go uderzyła. Sam musiał przyznać, że sobie
zasłużył.
Eveline
Night tego nie zrobiła.
W zamian,
ku jeszcze silniejszej konsternacji wampira, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia
rzuciła mu się w ramiona.
–
Przyszedłeś po mnie – wyszeptała, a w jej głosie dało się wyczuć
ulgę tak wielką, że Castiel poczuł się nieswojo.
Wyprostował się
niczym rażony prądem. Trwał w bezruchu, niezdolny odwzajemnić uścisku,
zwłaszcza że ten wciąż wydawał się pod każdym względem
niewłaściwy. Uniósł ramiona, w oszołomieniu spoglądając na wtuloną w
jego pierś kobietę. Potrzebował chwili, by zauważyć, że drżała,
kurczowo zaciskając palce na przodzie jego koszuli.
Coś było
nie tak. Wiedział to od chwili, w której ją zobaczył i zorientował
się, że jakim cudem utknęła w domu z człowiekiem, na dodatek
przykuta do łóżka. I, cholera, w tym wszystkim najmniej absurdalne
okazało się to, że sama zyskała nieśmiertelność.
Mógł tylko zgadywać,
co działo się z nią po spotkaniu z Lelielem. Tak naprawdę
to, że żyła, a obok nie było ani demona, ani Marco,
zakrawało na cud.
Co, do diabła…?,
jęknął w duchu. Myśl, która naszła go jeszcze przed domem Nightów, gdy
próbował pojąć to dziwne przyciąganie, nagle wróciła. Wiedział.
Przynajmniej się domyślał, ale…
Ale.
Chwycił
Eveline za ramiona, zdecydowanym ruchem stawiając ją do pionu.
Odsunęła się niechętnie, ale przynajmniej pozwoliła mu na siebie
spojrzeć. Starając się ignorować zagubiony wyraz jej twarzy, ujął
kobietę pod brodę. Posłusznie spojrzała mu w oczy, nawet nie próbując się
bronić, kiedy tak po prostu wtargnął do jej umysłu.
Uderzył go…
chaos. Był przygotowany na zamieszanie, ale i tak skrzywił się
mimowolnie, porażony intensywnością, z jaką odbierała wszystko, co działo się
wokół niej. W ciszy śledził każdy jej krok od chwili
przebudzenia – dezorientację, strach i głód, a finalnie całkiem
uroczą rzeź, którą zgotowała łowcom. Coś w tym widoki sprawiło, że prawie
udało mi się uśmiechnąć, choć sytuacja zdecydowanie nie sprzyjała
żartom.
– O pani
ciemności… – wyrwało mu się.
Wspomnienia
od chwili, w której wróciła do domu, nieświadomie będąc w stanie się
zdematerializować, okazały się mniej jasne. W zasadzie Castiel czuł się
tak, jakby coś go od nich odpychało, zmuszając do wycofania się. Już
wcześniej uderzyło go to, że niewiele pamiętała, ale w tej sytuacji…
Ostatnim,
co zarejestrował, stał się moment, w którym zaatakowała człowieka
imieniem Michael. To oraz fakt, że pozwoliła pokonać się w tak prosty
sposób.
Wycofał
się, po czym z wolna zabrał dłonie z ramion dziewczyny.
Zaczynała przypominać mu porcelanową laleczkę, która ze spokojem przyjmowała
wszystko to, co z nią robił. Gdyby chociaż pamiętała…
– Nie wiesz,
kim jestem, prawda? – zapytał z wahaniem, ujmując Eveline pod brodę.
Przesunął
kciukiem po jej policzku i delikatnie musnął dolną wargę. Rozchyliła
usta. Kły jak na zawołanie się wysunęły.
– Ależ tak –
oznajmiła, ledwo zabrał rękę. – To ciebie szukałam. Przyszedłeś po mnie.
Nie był
pewien, co bardziej wytrąciło go z równowagi – pewność, z jaką
wypowiedziała te słowa, czy może fakt, że miała rację. Podejrzewał to już
od chwili, w której próbował poukładać sobie w głowie to, czego
doświadczał. Teraz nie miał żadnych wątpliwości.
Aż za dobrze
pamiętał moment, w którym skoczył Eveline do gardła. O tym, że
później musiał nakarmić ją swoją krwią, tym bardziej. Wkrótce po tym oboje
wylądowali w samym środku szaleństwa, ale to nie zmieniało
najważniejszego: że najwyraźniej to jego posoka zadecydowała o tym,
co stało się z dziewczyną po śmierci. To brzmiało jak jakiś
marny żart, czysta kpina losu, ale łącząca ich więź mówiła sama za siebie.
Zatoczył się
prawie jak pijany. Przycisnął dłoń do ust, by stłumić pozbawione
wesołości parsknięcie. Prawda była taka, że miał ochotę roześmiać się w głos,
niczym szaleniec, którym już od dawna się czuł.
Kurwa… O
ja pierdolę!
A ona po prostu
tam stała, zbyt wymęczona, by wyciągnąć jakiekolwiek sensowne
wnioski. Castiel wiedział, co oznaczało przejście przemiany. Co prawda ludzie
przechodzili ją dużo mniej brutalnie niż ci, którzy narodzili się z odpowiednim
genem, ale to niewiele ułatwiało. Eveline może i nie potrzebowała
dedykowanego Opiekuna, by przetrwać zmianę, ale do przeżycia…
Cóż, tu sprawy miały się zupełnie inaczej.
Co miał
robić? W pierwszej chwili zapragnął odwróć się na pięcie i uciec,
ale w ostatniej chwili się powstrzymał. I, cholera, nie chodziło
nawet o wizję Danielle, która wtedy już jak nic pokazałaby mu pełnię
swojej mocy. Równie dobrze mógł rzucić wszystko na Marco, ale obserwując
chwiejącą się na nogach młodą wampirzycę, również tę możliwość
odrzucił.
Wiedział
jak to działało. Chciał tego czy nie, pozostawał jej stwórcą.
Skoro tak…
– Idziemy –
rzucił bez zbędnych wyjaśnień.
Niecierpliwym
gestem wyciągnął rękę. Spojrzała na nią pustym, zamglonym wzrokiem, nie od razu
decydując się ją ująć. Po cichu jeszcze liczył, że Eveline nagle się
roześmieje i oznajmi, że właśnie zabawiła się jego kosztem – i że
naprawdę musiałaby upaść na głowę, jeśli sądził, że po tym wszystkim
zaufa akurat jemu – ale nic podobnego nie miało miejsca. W zamian
ostrożnie przestąpiła naprzód, zaciskając palce wokół nadgarstka Castiela.
Zacisnął
usta. Zanim zdecydował, czy niepamięć pozostawała bardziej niezręczna, czy może
jednak praktyczna, dziewczyna nagle zatoczyła się, tracąc równowagę. W porę
pochwycił ją, zanim wylądowała na ziemi.
– Wy…
wybacz… – Przez jej twarz przemknął cień. – Jakoś tak… dziwnie się czuję…
– Przejdzie
ci.
Ile minęło
od jej przemiany? Dwie doby? Mniej? Wystarczająco niewiele, by zorientował
się, że w najbliższym czasie miała okazać się niepraktyczna. Poczucie
zagrożenia działało pobudzająco, ale najwyraźniej jego obecność pozwoliła
jej się uspokoić. Co prawda Castiel od dawna nie miał do czynienia
z człowiekiem po przemianie, ale pewnych rzeczy się nie zapominając.
Zaczynając od tego, że przez pierwsze dni młodziaki zwykle potrzebowały dwóch
rzeczy: snu i krwi.
To pierwsze
mógł jej zapewnić. Drugie nie napawało go entuzjazmem, bynajmniej nie dlatego,
że miał coś przeciwko zabijaniu. Problem raczej polegał na tym, że aż za dobrze
rozumiał, co powinien jej zaoferować.
Nie
poczuwał się do roli stwórcy. Ani trochę, zwłaszcza że nigdy nie miał
w planach nim zostać. Daleko mu było do Marco, nie wspominając o dziwnych
kaprysach Liama, który sam z siebie przyjął pod swoją opiekę tamtą
dziewczynę. Fakt, że na wszystkie możliwe osoby chodziło akurat o młodą
Night, wszystko komplikował i to nie tylko dlatego, że miała dość
powodów, by przy pierwszej okazji przebić go kołkiem, a potem
odtańczyć jakiś dziki taniec nad jego ciałem.
Kwestia
pamięci pozostawała sprawą drugorzędną. W tej sytuacji tym bardziej nie mógł
jej zostawić, zwłaszcza po wszystkim, co działo się od chwili,
w której wróciła. Już nie było niczego, co zmuszałoby go do wierności
wobec Leliela, Drake’a czy kogokolwiek innego. Castiel uświadomił sobie,
że tak naprawdę nie było już miejsca, do którego przynależał.
Nie
pierwszy raz…
Ale ona…
Ona patrzyła się na niego z ufnością, która nie powinna
mieć miejsca. Pozostawała cudownie nieświadoma, a przy tym dość silna i uparta,
by sprowadzić go aż tutaj. Kilkukrotnie słyszał, że więź między stwórcą a młodziakiem
potrafiła być specyficzna, ale do tej pory nie zdawał sobie
sprawy, co to oznaczało. Chciał tego czy nie, instynkt nie pozwalał
mu pozostać obojętnym. A może naprawdę potrzebował celu, na którym
mógłby się skupić, byleby nie myśleć o wszystkim, co zaszło.
Podstawowe
obowiązki. Tak, na to mógł sobie pozwolić. Tylko tyle, do chwili,
aż doszłaby do siebie. Niepamięć się zdarzała, choć bardzo rzadko –
zwykle wtedy, gdy w grę wchodził szok zbyt silny, by organizm zdołał
znieść i to, i fizyczne zmiany. Daleko było mu do naukowych
doświadczeń Liama, ale Castiel czuł, że nie powinien naciskać.
Znalezienie spokojnego miejsca, gdzie mogłaby odpocząć i przestać miotać się
jak udręczone zwierzę, wydawało się najrozsądniejszym rozwiązaniem.
Dopiero potem planował zadecydować, co dalej.
Eveline
zaczynała przelewać się w jego objęciach, więc po prostu
porwał ją na ręce. Zaraz po tym zdematerializował się, w ostatniej
chwili decydując się na miejsce, w którym chciał się znaleźć.
Tym razem
żadna nieznana siła nie przyciągnęła go do Danielle. W zamian
wylądował na żwirowej ścieżce, tuż przed niewielkim, słabo oświetlonym
budynkiem. Niedomagający już neon częściowo wyświetlał nazwę motelu, równie ironiczną,
co i samo Haven: Przystań. Castiel wywrócił oczami, nie pierwszy
raz myśląc o tym, że osoba odpowiedzialna za powstanie tej
zapomnianej przez Boga dziury, musiała mieć słabe poczucie humoru.
Niemniej
sam motel jak najbardziej mu odpowiadał. Stał w niewielkim oddaleniu od leśnej
drogi – jedynej sensownej, którą można było dostać się do Haven z większego
miasta. Wierzył, że przejezdni w większości przypadków i tak omijali
zarówno zajazd, jak i centrum. Jeśli już ktoś tędy przejeżdżał, mijał
okolicę bez zbędnych postojów i zainteresowania.
Zbadał okolicę
z pomocą umysłu, chcąc rozeznać się w sytuacji. Rozluźnił się,
kiedy wyczuł zaledwie jedną osobę – recepcjonistę, jak się okazało.
Pryszczaty
nastolatek niechętnie uniósł wzrok znad komputera, wyraźnie poirytowany
tym, że ktokolwiek jednak zmuszał go do wykonywania swoich obowiązków o
tak późnej godzinie. Co prawda uniósł brwi, gwałtownie prostując się
na swoim miejscu, kiedy dostrzegł umazanego krwią mężczyznę z nieprzytomną
kobietą w ramionach, ale prawie natychmiast jakiekolwiek emocje
zniknęły z jego twarzy. Wpłynięcie na jego umysł przyszło Castielowi
z dziecinną łatwością, co przyjął z ulgą. Przynajmniej to jedno
przeszło bez dodatkowych komplikacji.
Niecałych
pięć minut – tyle potrzebował, by owinąć sobie recepcjonistę wokół palca,
zorganizować klucz do najbardziej oddalonego pokoju, a później
upewnić się, że chłopak zapomni, że w motelu pojawili się jacykolwiek
goście. Kiedy wraz z Eveline odchodził w głąb korytarza,
recepcjonista pochrapywał z głową opartą o blat, cudownie nieświadomy.
Co prawda Castiela korciło, by wyładować się choćby przez samo to, że
mógłby skręcić dzieciakowi kark, ale powstrzymał się. Trup jednak byłby
problematyczny, młodziak mógł się jeszcze przydać.
Eve w którymś
momencie odpłynęła, całkowicie bezwładna w jego ramionach. Tak przynajmniej
początkowo pomyślał, póki nie dostrzegł, że obserwowała go spod na wpół
przymkniętych powiek. Starając się ignorować jej spojrzenie,
starannie zamknął za sobą drzwi, zostawiając klucz w zamku na wypadek,
gdyby okazało się, że recepcjonista ma zapasowe.
Pokoik okazał się
niewielki i standardem daleki od pięciogwiazdkowego hotelu. Dało się
wyczuć zapach kurzu, choć na pierwszy rzut oka sypialnia wydawała się
dość schludna. Na tyle, na ile możliwe było to w tak niewielkiej,
zamkniętej przestrzeni, którą dało się pokonać zaledwie kilkoma krokami.
Pomijając pojedyncze łóżko, wciśniętą w kąt szafę i stolik, klitka
nie oferowała niczego więcej.
Musiało
wystarczyć. Na pewno było lepsze niż zamieszanie, które wywołałby, pojawiając się
z dziewczyną u Danielle lub – co nawet gorsze – w progach
domu, który już nie należał do niego. Nie po tym, co
zrobił.
Zostawił
Eveline na łóżku, niemalże z ulgą pozbywając się obciążenia. Pierwsze
kroki skierował ku oknu, dokładnie je zasłaniając. Na nim świt nie robił
aż takiego wrażenia, ale w przypadku młodego wampira skutki byłyby
opłakane.
Wygładził
zakurzone zasłony, z przesadną dokładnością skupiając się na każdym
kolejnym ruchu. Próbował zająć czymś ręce, próbując odwlec w czasie to, co
nieuniknione. Dopiero gdy doszedł do wniosku, że dalsze zwlekanie nie ma
sensu, z wolna odwrócił się w stronę łóżka.
Odetchnął.
Zasnęła. Już nie czuł na sobie jej spojrzenia, a kiedy
skupił się na oddechu, przekonał się, że ten był zbyt miarowy,
by mogła udawać. Nie żeby w tym stanie w ogóle okazała się
do tego zdolna, ale…
Tyle że to na dłuższą
metę niczego nie ułatwiało.
Castiel
zwiesił ramiona, czując jak ogarnia go rezygnacja. Jak w ogóle do tego
doszło? Jakim cudem wylądował na skraju Haven z młodą wampirzycą, na dodatek
taką, która zawdzięczała mu nieśmiertelność? Potrząsnął głową, ale natrętne
myśli nie chciały odejść, podsuwając mu coraz to nowsze pytania i wątpliwości.
Nie wiedział,
co robić. Gdyby to było takie proste! Gdyby wystarczyło, że znalazł dla
niej kąt, gdzie mogłaby odespać i oswoić z przemianą! Może w innym
przypadku by wystarczyło, ale Castiel aż za dobrze zdawał sobie
sprawę z tego, że prawdziwe kłopoty dopiero miały nadejść. Jak znał życie,
o wiele szybciej niż mógłby tego oczekiwać.
Oparł się
plecami o parapet, bezradnie obserwując skuloną na łóżku postać.
Wciąż nie dawało mu spokoju to, jaka teraz wydawała się ufna, na dodatek
akurat względem niego. Wiedział, że to szok i instynktowne
przywiązanie do stwórcy, ale… Och, irytowała go tym. Równie mocno jak wtedy,
gdy wytrąciła go z równowagi w chwili, w której poczuł, że sama
z siebie chciała oddać mu krew. Nie miał pojęcia, co było z tą
dziewczyną nie tak i wcale nie chciał tego wiedzieć.
Uznajmy,
że jesteśmy kwita. Za wtedy. I to, że sam doprowadziłem cię do grobu,
pomyślał ponuro.
Jakoś nie wątpił,
że Eveline wyśmiałaby tę sugestię. A potem najpewniej wynalazła jakiś
kołek, który mogłaby wzbić mu prosto w serce.
Spuścił
wzrok. W zamyśleniu dotknął piersi, jakby w ten sposób mógł upewnić się,
czy wcześniejszy uścisk oby na pewno zelżał. Zacisnął palce na koszuli,
z powątpiewaniem przypatrując się śladom krwi. Musiał w końcu
doprowadzić się do porządku, choć zmiana ubrania jawiła mu się jako
zaledwie wierzchołek góry lodowej. Z drugiej strony, na dobry
początek musiało wystarczyć. Działanie i tak wydawało się lepsze, aniżeli
bezsensowne siedzenie z założonymi rękoma.
Zresztą
musiał stąd wyjść. Teraz. Zaraz. Mały pokój zaczynał sprawiać, że Castiel czuł się
niemalże klaustrofobicznie.
Raz jeszcze
zerknął na Eveline, ale nawet nie drgnęła, kiedy ruszył ku
drzwiom. Zamknął ją na klucz, choć wiedział, że to nie powstrzymałoby
jej, gdyby zapragnęła wyjść. Zawsze bawiły go środki ostrożności, które praktykowali
ludzie, a jednak… przynajmniej psychicznie poczuł się pewnie. Trzymając
klucz w dłoni mógł udawać, że ma wszystko pod kontrolą.
Och, miał
tylko nadzieję, że ta cudowna więź była też głupotoodporna. Tak na wypadek,
gdyby okazało się, że w ciągu najbliżej godziny wydarzy się coś, co
zmusi go do natychmiastowego powrotu.
Uśmiechnął się
pod nosem – w wymuszony, pozbawiony wesołości sposób. Jak znał swoje
szczęście, prawo Murphiego nie miało go oszczędzać. Jeśli coś mogło pójść
źle…
Wraz z tą
myślą Castiel dematerializował się kolejny raz tego dnia.
Czy ja was za bardzo nie rozpieszczam ostatnio…? A zresztą…
Cóż, mamy Castiela. Na ten wątek też czekałam, choć z góry mogę zaznaczyć, że nie ma tu niczego romantycznego. Cass po prostu jest Cassem i tego się trzymajmy. ;)
„ dziewczyny, która miała czelność grozić mu kółkiem.” -> kołkiem
OdpowiedzUsuń„ To oraz fakt, że podzieliła pokonać się w tak prosty sposób.” -> pozwoliła
No, no, czyli jednak udało mi się przejrzeć Cassa. Dokładnie jak się spodziewałam - nie zabrał jej do Marco, a potem zostawił zupełnie samą w motelu. Czy tylko ja wyczuwam kłopoty? Poza tym jestem pewna, że gdyby oddał bratu Eveline, to wybaczyłby mu tamtą poprzednią zdradę.
Nic romantycznego między Castielem a Eve nie czuje. Na razie. No może z jej strony, ale wiadomo w jakim jest stanie. Bardziej mnie zastanawia, czy przez rozpacz po stracie Kat nie zauroczy się w niej czysto platonicznym uczuciem.
Tak w ogóle, myślałam, że to Drake po nią przyjdzie, to byłby plot twist jakby nagle przeszła na inna stronę, nie pamietajac swojej przeszłości. Przynajmniej mnie zaskoczyłaś, a Cass zdaje się być intrygującym stwórcą, nie do końca oczywistym. Marco, Lana i Liam pewnie zaopiekowali by się Eve jak należy, Drake czy Aurora pokazali ciemną stronę wampirzego życia, a Cass jest jednak niewiadomą.
Aj, aj, już poprawiam. Dzięki! :D Chociaż przyznaj, że grożenie kółkiem brzmi znakomicie. xD
UsuńHeh, cieszę się, że udało mi się zaskoczyć. Oczywiście, przejrzałaś Cassa, ale to właśnie jego widzę w roli, którą mu przypisałam. Wampir, po którym można spodziewać się dosłownie wszystkiego, to zawsze doskonała opcja.
Nie będę zdradzać za dużo, ale mogę zapewnić, że planuję kilka ciekawych rzeczy. Mam nadzieję. A jeśli chodzi o platoniczne uczucia, to bądźmy szczerzy – na tę chwilę Castiel jest dla mnie osobą, która potrzebuję co najwyżej przyjaciela. I to takiego, co w odpowiednim momencie palnie go w łeb. ;P
Jak przeczytałam o grożeniu kółkiem to miałam chwile zastanowienia, o jakim fragmencie opowiadania zapomniałam. Skojarzyło mi się z grożeniem kierownicą na początku.
Usuń