Uwinął się szybko. Co
prawda początkowo nie miał pojęcia, gdzie powinien się udać, wahając się
nawet nad powrotem do sklepu Danielle, ale w ostatniej
chwili odrzucił taką możliwość. To nie był pierwszy raz, kiedy przyszło mu
doprowadzać się do porządku poza domem. Znał wiele miejsc, w które
mógł zajrzeć i niczego nieświadomych ludzi, których wystarczyło owinąć
sobie wokół palca z równą łatwością, co i małolata na recepcji.
Tak czy inaczej,
Castielowo wystarczyło zaledwie pół godziny, by wrócić do pokoju. Eve
w tym czasie wciąż spała jak zabita, cudownie bezproblemowa i…
Ta,
chciałoby się.
Jeden rzut
oka na pokój wystarczył, by serce podeszło mu do gardła. Zaklął
pod nosem, z niedowierzaniem spoglądając to na puste łóżko,
to znów na wyrwane z zawiasów drzwi.
– Świetnie.
Natychmiast
wypadł na korytarz. Gdyby nie to, że w porę zauważył dość
istotny szczegół, jak nic zacząłby panikować. Nie po to zostawiał tu tę
dziewczynę, by zaraz ratować jej tyłek, gdyby Aurora, Drake albo sam
Lelilel się tutaj pojawili. W najlepszym wypadku w grę wchodził
jeszcze Marco, ale w takie cuda wampir akurat nie wierzył.
Szczęście w nieszczęściu,
sprawy miały się inaczej. Drzwi otwarto od środka, a po braku
wybitego okna i obcych zapachów, Castiel wywnioskował, że Eveline wyważyła
je osobiście. To okazało się marnym pocieszeniem, zwłaszcza że
ostatnim, czego tak naprawdę potrzebował, było uganianie się po mieście
za niestabilną, pozbawioną wspomnień młodą wampirzycą.
Jakkolwiek
by nie było, los najwyraźniej mu sprzyjał. Znalezienie dziewczyny
okazało się dziecinnie proste, zwłaszcza że ta nie wyszła z motelu.
Znalazł ją w recepcji, spokojnie siedzącą na kontuarze i jakby
od niechcenia machającą nogami w powietrzu. Wyglądała jak zadowolona
z siebie dziewczynka, która właśnie w wyjątkowo przyjemny sposób
spędzała wolny czas.
Jeszcze w korytarzu
uderzył go zapach krwi. Castiel westchnął, ale kamień spadł mu z serca,
kiedy podchwycił spojrzenie Eveline. Natychmiast poderwała się na nogi,
dziarskim krokiem ruszając w jego stronę.
– Nie było
cię, kiedy wstałam – oznajmiła, ale to nie zabrzmiało jak zarzut.
– Musiałem…
– Potrząsnął głową. Nerwowym gestem poprawił świeżą koszulę. – Nieważne.
– Och…
Podeszła
bliżej. W przeciwieństwie do niego, jej wygląd wciąż pozostawiał
wiele do życzenia. Podarte, pokrwawione ubranie mówiło samo za siebie,
choć sama Eve nie wydawała się o to dbać.
Jej
spojrzenie okazało się o wiele przytomniejsze niż wcześniej.
Wciąż o tym
myślał, kiedy poczuł nacisk jej dłoni na piersi. Uniósł brwi,
obserwując jak absolutnie niewinnym, w pełni naturalnym gestem poprawiła
źle zapięty guzik koszuli, którą w pośpiechu na siebie wciągnął. Choć
jej dłonie znaczyła czerwień, krew nie zostawiła żadnych śladów na czarnym
materiale.
– Teraz
dobrze – oceniła, wycofując się.
Tak po prostu.
Jakby to, że chwilę wcześniej pokusiła się o coś złego, w ogóle
nie miało znaczenia. Co prawda Castiel już dawno przywykł do ignorowania
tego, co ludzie uważali za moralne bądź nie, ale do tej
dziewczyny mu to nie pasowało. Jej entuzjazm okazał się gorszy,
niż gdyby od razu strzeliła go w twarz.
Nerwowo odchrząknął.
Wciąż dziwnie zmieszany w pośpiechu wyminął Eveline, by podejść
bliżej recepcji.
– Dzięki –
rzucił z opóźnieniem i bez większego zainteresowania. – Co
robiłaś? – dodał, choć odpowiedź wydawała się oczywista.
Castiela
ani trochę nie zaskoczył widok bezwładnego ciała, które zastał za kontuarem.
Dzieciak, który ich obsługiwał, najwyraźniej nie miał dziś wrócić do domu.
Wylądował na plecach, blady i z wciąż rozchylonymi, gotowymi do języku
ustami. Ślady na jego gardle tłumaczyły wszystko. Głucha cisza, nie pozostawiająca
wątpliwości co do braku pulsu, tym bardziej.
Wampir
kątem oka spojrzał na swoją podopieczną. Jej wargi wciąż wyglądały na pełniejsze
i bardziej czerwone niż zapamiętał. Nawet nie schowała kłów, raz po raz
szturchając je koniuszkiem języka.
– Wydawało
mi się, że mnie wołał. Ten chłopak – wyjaśniła usłużnie Eveline. – Ma na imię
Elliott i jest całkiem sympatyczny.
Prychnął,
nie mogąc się powstrzymać. O, tak! W końcu każdy morderca
najpierw uprzejmie pytał ofiary o imię, a potem rozpływał się
nad jej charakterem! Najwyraźniej ta dziewczyna nawet po przemianie
nie mogła być do końca normalna…
Potrzebował
dłuższej chwili, by pojąć, że coś o wiele bardziej złożonego kryło się
przede wszystkim za jej słowami. Zrozumiał to w chwili, w której
zauważył, jak Eveline przesuwa się bliżej recepcji, jakby od niechcenia
opierając się o blat. Wciąż się uśmiechając, wzrok wbiła w bliżej
nieokreślony punkt przestrzeni.
– Och,
naprawdę? – rzuciła, przekrzywiając głowę. – To chyba dobrze. Powiem mu,
żeby się rozliczył. Cast… – zaczęła, przenosząc wzrok na swojego
stwórcę.
Ruszył się
z miejsca. Błyskawicznie do niej doskoczył, z niedowierzaniem
spoglądając to na dziewczynę, to znów na miejsce, w którym
leżało ciało.
Przez twarz
Eveline przemknął cień
– Castielu
– podjęła raz jeszcze, niezrażona tym, że się zdenerwował. – Ten chłopak
prosi, żeby odpowiednio się rozliczyć. Będzie mieć kłopoty, jeśli nie zapłacimy
za pokój. I pyta, czy zostajemy tutaj na dłużej. Doba
hotelowa mija o jedenastej.
Otworzył i zaraz
zamknął usta. Spodziewał się wielu rzeczy, jednak na pewno nie czegoś
takiego. Nawet istota nieśmiertelna miała swoje granice.
To nie tak,
że nie wiedział, z kim ma do czynienia. Aż za dobrze
pamiętał wszystkie swoje prowokacje i złośliwości pod adresem
nekromantki. Sęk w tym, że ani przez moment nie dostrzegł w jej zachowaniu
czegoś, co dałoby mu do myślenia. Na pewno nie w kategorii
tego, co naprawdę oznaczało to, kim przecież była.
Aż do teraz.
Niepokój
wrócił i to te zdwojoną siłą. Castiel z powątpiewaniem spojrzał na miejsce,
które wciąż lustrowała wzrokiem Eveline. Wciąż się uśmiechała, raz po raz
spokojnie kiwając głową w odpowiedzi na słowa, które słyszała wyłącznie
ona. Jakby w ogóle nie docierało do niej to, że osobiście
pozbawiła życia człowieka, a tym bardziej to, że w tej sytuacji martwy
nie powinien mieć względem niej jakichkolwiek roszczeń.
Wampir
zaklął w duchu. Miał ochotę zabrać dziewczynę prosto do pokoju i…
Och, co dalej? Uśpić ją siłą? Choć zasnęła zaledwie na chwilę, już nie wyglądała
na zmęczoną. Wręcz przeciwnie – sprawiała wrażenie bardzo żywej i energicznej,
choć zachowaniem wciąż odbiegała od Eveline, którą przyszło mu poznać. Z drugiej
strony, może dopiero teraz widział prawdziwą ją. Ciężko było oceniać faktyczny
charakter kogoś, kto wcześniej nie miał powodów, żeby darzyć go sympatią.
Och, może
nawet nie powinien być zaskoczony, że nawet w tym szaleństwie
wyrywała się, by zachowywać właściwie. Ktoś, kto bez cienia protestu
dzielił się swoją krwią, tylko dlatego, że uznawał to za właściwe…
Cholerny
altruizm. I cholerny brak instynktu samozachowawczego.
Otworzył
usta, ale ostatecznie nie powiedział nawet słowa. Eve i tak na niego
nie patrzyła, na pierwszy rzut oka myślami będąc w zupełnie
innym świecie.
– Ehm…
Eveline? – zaryzykował, choć niemalże spodziewał się, że dziewczyna go zignoruje.
Nie zrobiła
tego. W zamian jakby od niechcenia obejrzała się przez ramię, na moment
tracąc zainteresowanie Elliottem.
– Tak?
Castiel
zawahał się. Pustka w głowie coraz bardziej dawała mu się we znaki.
– Czy…
dobrze się czujesz? – zaryzykował w końcu. To jedno musiał ustalić
już na wstępie, by wiedzieć, jak się poruszać.
–
Oczywiście. Dużo lepiej – zapewniła, prostując się. – Elliott mi pomógł. I już
nie jestem zmęczona.
– W porządku.
– Castiel mimo wszystko nie czuł się przekonany. Nie, kiedy z taką
swobodą mówiła na temat kogoś, kto był martwy. – Pamiętasz, co się stało,
kiedy wstałaś? – dodał, siląc się na spokój.
Choć
pytanie zabrzmiało niewinnie, zauważył, że przez twarz dziewczyny przemknął
cień. Wyprostowała się, po czym oparła o kontuar. Ciemne włosy przysłoniły
jej twarz, kiedy przechyliła głowę.
– Hm…
Zawołał mnie. Ten chłopak – wyjaśniła, ostrożnie dobierając słowa. –
Jestem tego pewna. Musiałam tutaj przyjść.
Mógł sobie
to wyobrazić. Castiel aż za dobrze wiedział, co znaczyło poddać się
instynktowi. Może zwłaszcza z perspektywy kogoś, kto poruszał się na granicy
życia i śmierci, trop złożony z ludzkiej krwi miał prawo przypominać
nawoływanie. Kiedy dla pewności sięgnął do umysłu dziewczyny, przekonał
się, że na swój sposób miał rację. Jej dezorientacja, w chwili,
w której uderzył w nią głód, a kły samoistnie się wysunęły…
Natychmiast się
wycofał. Zacisnął usta, przez chwilę zmuszony walczyć z samym sobą.
Wspomnienie pragnienia, którego doszukał się w myślach Eveline, w zupełności
wystarczyło, by jego kły również się wysunęły, raniąc go w dolną
wargę.
– Okej…
Okej, rozumiem – mruknął, choć wcale nie był tego taki pewien. – Więc przyszłaś
tutaj i…
– I zaczęliśmy
rozmawiać – odparła ze stoickim spokojem.
Z
niedowierzaniem potrząsnął głową. Jasne! Czemu nie? Kiedy ujmowała sprawy w ten sposób,
wszystko to brzmiało cudownie niewinnie. Jedynie trup za kontuarem
nie pasował do całości, ale dla Eveline obecność ciała
najwyraźniej nie stanowiła żadnej przeszkody.
– Jak już się
posiliłaś – zauważył mimochodem, marszcząc brwi.
Eve jedynie
wzruszyła ramionami.
– Pozwolił
mi.
Wampir
parsknął, wciąż niedowierzając. Równie obojętna wydawała się być, kiedy
śledził jej wspomnienia tego, w jaki sposób poradziła sobie z łowcami.
Wtedy zabijanie wydawało się uzasadnione. Czuła się zagrożona, więc
to zrobiła. Naturalna kolej rzeczy w świecie, na który składali się
drapieżcy i ofiary. Nawet w najbardziej absurdalnej sytuacji,
instynkt potrafił okazać się najpotężniejszą bronią.
Pod wieloma
względami dostrzegał ten sam mechanizm również teraz. Wątpił, by dziewczyna
w ogóle zdawała sobie sprawę z tego, co byłaby w stanie zdziałać
z pomocą perswazji. Wątpił, by potrafiła nazwać siłę, która pozwalała
jej „przekonać” ofiarę do poddania się jej woli. Ten chłopak
i tak był słaby, przez co nawet niedoświadczona młódka mogła bez większego
wysiłku zwieść go na manowce. W to, że chłopak nie miał
najmniejszych szans z jakimkolwiek wampirem, Castiel ani trochę nie wątpił.
Pomińmy
przyjacielskie pogawędki po śmierci…
O to zdecydował się
nie pytać. Podejrzewał, że i tak by nie zrozumiał – i to
nie tylko dlatego, że podobnych rzeczy nie doświadczało się
na co dzień. Z dwojga złego wolał już, by Eveline zachowywała się
w ten sposób, niż nagle zaczęła histeryzować, gdyby dotarło do niej,
co zrobiła. Nie sądził, żeby znalazł w sobie cierpliwość do pocieszania
kogoś, kto przechodziłby kryzys i zaczął rozpaczać za utraconym człowieczeństwem.
Potrząsnął
głową. Sytuacja nie miała w sobie niczego normalnego, ale… może
jednak mogła okazać się sprzyjająca.
– Eveline –
rzucił, raz jeszcze skupiając na sobie jej uwagę. Tym razem wydała mu się
zniecierpliwiona tym, że przeszkadzał jej w rozmowie. Coś w pełnym
wyrzutów spojrzeniu sprawiło, że Castiel zapragnął wywrócić oczami. – Bądź taka
dobra i zapytaj… przyjaciela – sarknął, mimowolnie się uśmiechając
– czy jesteśmy jedynymi gośćmi.
– Jedynymi.
I wciąż nie zapłaciliśmy za pokój – odparła bez wahania.
Tym razem
nie powstrzymał się przed spojrzeniem w sufit. Mroczna matko,
dodaj mi cierpliwości, bo naprawdę…
– Zajmę się
tym – obiecał, wciąż niedowierzając, że uregulowanie rachunku było aż tak istotne,
by dzieciak upominał się o to nawet po śmierci.
Eve
zmarszczyła brwi. Z uwagą zmierzyła swojego stwórcę wzrokiem.
– Kłamiesz –
oceniła, mrużąc oczy.
Castiel zaklął.
Cofnął się o krok, odruchowo zaplatając ramiona na piersi. Chciał
sprawiać wrażenie pewnego siebie, o ile to wchodziło w grę w tej
sytuacji. Prawda była taka, że zarzut dziewczyny wytrącił go z równowagi
dużo bardziej niż powinien.
Oczywiście,
że trafiła w sedno. Znów uderzył go to, jak świadoma się wydawało.
Coś w spojrzeniu lśniących oczu – jakże dziwnych, w niezdecydowanym
kolorze zieleni i błękitu – jedynie wzmogło targające nim wątpliwości.
Nie miał pojęcia,
co tak naprawdę oznaczało bycie czyimkolwiek stwórcą. Jeśli nagle zaczęła
czytać z niego jak z otwartej księgi…
Cholera.
Spróbował
wziąć się w garść. Tyle razy zarzucał jej, że myślała za głośno.
Wychodziło na to, że teraz sam również musiał zacząć nad sobą panować.
– Skup się,
bo to ważne – zniecierpliwił się, w pospiechu wyrzucając z siebie
kolejne słowa. Nie miał pojęcia, czy zwracał się do niej,
czy może przede wszystkim do siebie. – Zapłacę za ten cholerny
pokój, kiedy będziemy się stąd wynosić. Ale najpierw muszę się dowiedzieć…
– Naprawdę?
Zazgrzytał
zębami.
– … czy to miejsce
jest bezpieczne – podjął, siląc się na cierpliwość. Ignorowanie jej okazało się
o wiele trudniejsze, niż początkowo zakładał. – Nie ma żadnych
zaplanowanych gości?
– Elliott
twierdzi, że nikt tu nie zaglądał od ponad tygodnia.
Castiel
odetchnął. Skinął głową, bynajmniej nieuspokojony. Przynajmniej dostawał dość
rzeczowe odpowiedzi, ale wcale nie poczuł się dzięki temu lepiej.
Przecież i tak nie mogli tutaj zostać dłużej niż to konieczne.
Przynajmniej
Eveline wydawała się mówić prawdę. Już nie słaniała się na nogach,
a gdyby nie to, że wciąż wyglądała na cudownie nieświadomą
wydarzeń ostatnich kilku tygodni, Castiel mógłby założyć, że faktycznie miała się
dobrze. Na pewno nie na tyle, by puścić ją samopas, ale to wydawało się
lepsze niż próba zapanowania nad negatywnie do niego nastawioną
histeryczką.
Jakby w ogóle
zależało mi na tym, co myśli…
Potrząsnął
głową. To, że w ogóle próbował się nią zaopiekować, sprowadzało się
wyłącznie do świadomości, że powstała z jego krwi. Zignorowanie tej
więzi nie wchodziło w grę.
A
przynajmniej to nieustannie sobie wmawiał.
Z
powątpiewaniem spojrzał na dziewczynę. Jej uśmiech i swoboda, z jaką
dyskutowała z duchem, wydawały się pod każdym względem
nienaturalne. Gdyby wiedziała… Och, Castiel nie chciał być w jej skórze,
kiedy sobie przypomni. O tym, jak wtedy miała potraktował jego, tym
bardziej wolał nie myśleć.
Poruszył się
niespokojnie. Zanim zdążył się zastanowić, pokonał dzielącą go od Eveline
odległość i bezceremonialnie chwycił dziewczynę za rękę.
– Chodź.
Jestem pewien, że… twój przyjaciel potrzebuje odrobiny spokoju – rzucił
wymijająco. Uniosła brwi, ale skinęła głową. Spojrzenia ani na moment
nie oderwała od miejsca za kontuarem. – Poza tym wybacz, że to mówię,
ale wyglądasz beznadziejnie. Moglibyśmy zacząć od znalezienia ci łazienki
i świeżych ubrań.
– Och…
Wiem, gdzie co jest – odparła, bynajmniej nieurażona. Spojrzenie w końcu
skupiła na Castielu. – On też powiedział, że mogłabym się przebrać.
Ubrania są na zapleczu, podobno mogę je zabrać… Poczekajcie tu na mnie.
Chcąc nie chcąc
na to przystał. Odprowadził ją wzrokiem, kiedy obeszła kontuar, znikając
za odpowiednimi drzwiami. Nawet gdyby chciał uznać, że wszystko, co robiła
i mówiła, było wytworem jej wyobraźni, pewność, z jaką się poruszała,
bardzo szybko by temu zaprzeczyła. Eveline za dobrze wiedziała, gdzie
znajdował się otwierający drzwi klucz, zaraz też wróciła do recepcji,
przyciskając do piersi zwitek ubrań.
Kiedy
spróbował ruszyć za nią w głąb prowadzącego do pokoi korytarza,
jedynie pokręciła głową.
– Sama
umiem się wykąpać.
W tamtej
chwili zabrzmiała bardziej jak ona, a przynajmniej ktoś, kto z pełną
premedytacją mógł próbować dźgnąć go kołkiem. Chcąc nie chcąc się poddał,
choć perspektywa zostania w recepcji ani trochę mu się nie podobała.
To nie tak, że czuł się nieswojo z obecnością ciała. Wręcz przeciwnie
– zabijał tyle razy, że to już dawno przestało robić na nim wrażenia.
Inaczej
jednak sprawy miały się ze świadomością obecności… czegoś. Zaciskając
usta, z powątpiewaniem spojrzał na miejsce, do którego z takim
uporem zwracała się Eveline. Prawie natychmiast uciekł wzrokiem gdzieś w bok,
z niedowierzaniem potrząsając głową. Co za głupota. Gdyby przynajmniej
dostrzegł jakiś cień, ślad albo cokolwiek, co nadałoby jej słowom
choć odrobiny prawdziwości… Co prawda mógł znów podpiąć się pod myśli
dziewczyny i zacząć patrzeć na świat oczami kogoś, kto jakimś cudem
dostrzegał więcej niż niejeden nieśmiertelny, ale błyskawicznie odrzucił
ten pomysł.
– Jeśli
naprawdę tu jesteś, to najlepiej od razu idź do światła,
czy cokolwiek widzi się po śmierci. I daj sobie spokój z rachunkami.
Ta rudera pewnie i tak zaraz upadnie – wymamrotał. Czuł się jak
skończony kretyn, przemawiając w pustkę. – A jeśli wysłałeś ją do łazienki
tylko po to, by móc podglądać…
Wywrócił
oczami. Miał wrażenie, że gdyby chłopakowi przyszło do głowy akurat coś
takiego, Eveline bardzo szybko by się o tym dowiedziała. Kto wie,
może w tej cudownej niewinności miała nawet znaleźć sposób, by odprawić
egzorcyzmy i pokazać dzieciakowi, gdzie jego miejsce. Gdyby do tego
doszło, Castiel z największą przyjemnością by jej w tym pomóc.
Chwilowe
rozbawienie zniknęło równie nagle, co się pojawiło. Wampir westchnął, aż
nazbyt świadom, że wciąż nie mieli żadnego planu. Co miał z nią
zrobić? To, że już nie słaniała się na nogach, wiele ułatwiało,
ale nic ponadto. Nie mogli tu zostać i to nie tylko przez
obecność trupa, z którym tak chętnie dyskutowała ta dziewczyna.
Castiel mógł tylko zgadywać, co to oznaczało i dokąd mogło ich zaprowadzić,
zwłaszcza gdyby zdolności Eveline wymknęły się spod kontroli.
Czuł w niej
zmianę – i to bynajmniej nie przez parę kłów i fakt, że z technicznego
punktu widzenia umarła. A skoro on potrafił ją dostrzec…
Poruszył się
niespokojnie. Obszedł kontuar, pochylając się nad martwym ciałem.
Korzystając z nieobecności Eveline, pozwolił sobie na to, by uważniej
przyjrzeć się dzieciakowi. Pomijając ugryzienia na szyi, chłopak w istocie
nie wyglądał jak ofiara zagniewanego wampira. „Pozwolił mi” – przypomniał sobie słowa dziewczyny.
Obserwując obrażenia, naprawdę mógł sobie to wyobrazić. Nie tak wyglądały
ślady na szyi kogoś, kto szarpał się i jakkolwiek próbował
bronić.
Co nie zmieniało
faktu, że był martwy. Nie żeby Eve widziała jakąkolwiek różnicę, skoro
wciąż mogła z nim rozmawiać…
Kopniakiem
przewrócił ciało na brzuch, nie chcąc dłużej wpatrywać się w wytrzeszczone
oczy i rozchylone usta. W pośpiechu przeszukał kieszenie chłopaka,
bez większego problemu znajdując telefon. Zerknął na wyświetlacz, z ulgą
przekonując się, że nie znalazł tam żadnych powiadomień. Co prawda
przy próbie odblokowania urządzenia, pojawił się monit o hasło, przez
co nie mógł sprawdzić historii połączeń, ale zdecydował się o tym
nie myśleć. Gdyby faktycznie w którymś momencie otrząsnął się na tyle,
by dzwonić po pomoc, pojawiłaby się choć jedna zwrotna
wiadomość.
Dla
pewności zmiażdżył komórkę w dłoni. Co prawda chłopakowi już i tak nie miała się
przydać, ale Castiel wolał dmuchać na zimne.
Z
powątpiewaniem spojrzał na ciało. Skoro byli sami, nie musiał obawiać się
niewygodnych świadków, ale przecież nie mógł go tu zostawić.
Recepcja aż krzyczała, że to właśnie tu pojawi się pierwsza
wścibska osoba, która z jakiegoś powodu zdecyduje się przyjść do motelu.
Nawet jeśli ruch był niewielki, aż takie ryzyko zachodziło wręcz na lekkomyślność.
Eve mogła nie zdawać sobie z tego sprawy, ale przecież od tego
miała jego.
Bez
większego wysiłku przerzucił sobie chłopaka przez ramię. Skrytka z kluczami
do pokoju była otwarta, więc bez wahania zgarnął pierwszy z brzegu.
Niedbale wrzucił trupa do sypialni, starannie zamykając za sobą
drzwi. I tak zamierzał się stąd ewakuować, zanim ciało zacznie się
rozkładać.
Odetchnął.
Stojąc w opustoszałym korytarzu, w końcu udało mu się rozluźnić.
Z oddali słyszał dźwięk przelewanej wody i to utwierdziło go w przekonaniu,
że Eveline jak najbardziej trafiła pod prysznic. Nie zamierzał jej poganiać,
chwilę spokoju próbując wykorzystać na to, by w końcu coś
wymyślić. Podejmowanie bieżących kroków okazało się dużo lepsze od zadręczania.
Świetnie,
gdyby jeszcze do tego wszystkiego wiedział, co robić dalej…
Rozważał
powrót do recepcji albo zaczekanie na dziewczynę w pobliżu
łazienki, kiedy coś innego przykuło jego uwagę. Wyprostował się niczym
struna, kiedy gdzieś z oddali doszło go ciche skrzypnięcie.
Ktoś otworzył
drzwi wejściowe. A jakby tego było mało…
Ostry,
nieprzyjemny zapach, który nagle wypełnił płuca Castiela wystarczył, by serce
podeszło mu aż do gardła.
Niech to szlag.
Dzień dobry wieczór. :D Obiecałam coś do końca tego tygodnia, no i jest. Nie będę ukrywać, że początkowo nawet nie miałam wizji na ten rozdział, ale kiedy przyszło co do czego… Och, zachowanie Eveline to czysty impuls. Ale wydaje mi się, że wyszło naprawdę dobrze.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Mam nadzieję, że jesteście usatysfakcjonowani, nawet mimo zakończenia absolutnie w moim stylu. ;> Teorie mile widziane.
Postaram się dodać coś w okolicach świąt, bo teraz w końcu będę miała trochę wolnego. Po dwóch tygodniach dniówek (i to z dodatkowymi dniami w grafiku!) potrzebuję czegoś, co pozwoli mi odetchnąć. Ech, święta w magazynie to sama radość…
Oj, Castiel, Castiel. Chyba każdy poza tobą domyślał się, że tak to się skończy. Swoją drogą rozbawiło mnie jak zadbał o swój wygląd, ale o ubraniu dla Eve nie pomyślał, chociaż jest ona w opłakanym stanie. Niby taki mały szczegół, a idealnie wpasował mi się w charakter Cassa, świetna robota! Trochę mi szkoda tego chłopaka z recepcji, w końcu chciał tylko dorobić, a skończył, no cóż, jak skończył. Ciekawe, czy się zorientuje, co się stało naprawdę. Trochę przykre, że interesowała go opłata za pokój, podczas gdy sami wiemy, jak wygląda sytuacja. Hmm, nie mam pojęcia, kto wszedł do motelu. Ostry zapach - to zapewne nie człowiek. Demon? Drake? Ktoś zupełnie nowy? Nie mam pojęcia, mam nadzieję, że szybko się dowiem .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
G.
„ W końcu każdy morderca najpierw uprzejmie pytał ofiary o imię, a potem rozpływał się nad jej charakterek!” -> charakterem
Ojej, cieszę się, że zachowanie Castiela pasuje do Castiela. Jakkolwiek to brzmi. Nie chciałam zrobić z niego ogarniętego, nadopiekuńczego stwórcy, który dobrze wie, co robi. Taki to w całej szorstkości może być Liam, ale nie Cass – i to zwłaszcza przy żałobie. Obecnie zarówno on, jak i Eve są niczym dzieci we mgle.
UsuńHeh, rozwinęłabym trochę wątek opłaty za pokój i podejścia Elliotta, ale powstrzymam się. Postaram się to ładnie zamieścić w kolejnym rozdziale, bo to w zasadzie też dość konkretna kwestia. Drobiazg, bo drobiazg, ale…
Będzie fajnie. Naprawdę. I przy odrobinie szczęścia jeszcze w tym roku. :D
Dzięki za literówkę!
Miłego dnia. ;>
Ness