Stojąc nago przed lustrem,
pomyślała, że powinna się pospieszyć. To przynajmniej podpowiadał jej zdrowy
rozsądek. Castiel nie wyglądał na najcierpliwszą na świecie
osobę i zadziwiająco łatwo mogła sobie wyobrazić, jak wchodzi nieproszony
do łazienki. Eve miała wrażenie, że nie powinna mu na to pozwolić,
choć nie potrafiła stwierdzić z jakiego powodu. Skoro był jej stwórcą,
to tak jakby na swój sposób należała do niego… Tak?
Miała wrażenie,
że to wcale nie było takie proste. Co prawda na pewno łatwiej
mogła utożsamić ze swoim opiekunek Castiela niż Leliela, zwłaszcza że coś
przyciągało ją do tego pierwszego, ale… to wciąż nie było
wszystko. Eveline wciąż czuła się, jakby umykał jej dość istotny kawałek
układanki. Albo jakby miejsce, w którym tak naprawdę powinna się
znaleźć, znajdowało się gdzieś indziej – zbyt daleko, by mogła go
dosięgnąć.
W
zamyśleniu przekrzywiła głowę. Uważnie prześledziła każdy skrawek nagiej,
miejscami pokrytej krwią skóry, mając przy tym dziwne wrażenie, że tak naprawdę
spoglądała na kogoś innego. Czuła się, jakby lustrzane odbicie nie należało
do niej. Spokojna, umazana zaschniętą posoką kobieta o niepokojąco
przenikliwym spojrzeniu, pod każdym względem wydawała się obca. Eveline
nie znalazła choćby śladu zadrapania, a co dopiero rany po pręcie,
który osobiście wyszarpnęła z rany. I choć to odkrycie poprawiło
jej nastrój, jednocześnie poczuła się jeszcze bardziej zagubiona.
Castiel też
patrzył na nią tak dziwnie… Aż za dobrze pamiętała sposób, w jaki
przygarnął ją do siebie i badał wysuwające się kły, choć sam
dysponowała dokładnie takimi samymi.
Eve w zamyśleniu
przekrzywiła głowę, pozwalając, by poplątane włosy częściowo przysłoniły
jej policzki. Rozchyliła usta i postukała koniuszkiem języka w zęby,
pozwalając, by dwa z nich momentalnie się wydłużyły. Wciąż czuła
smak krwi Elliotta, choć ta już nie sprawiała wampirzycy aż takiej
przyjemności.
Jej niespodziewanego
towarzysza z recepcji nie dostrzegła nigdzie w pobliżu, ale to akurat
było kobiecie na rękę. Nie chciała, żeby chodził za nią do łazienki.
Jeśli miała być ze sobą szczera, wciąż nie miała pewności, co powinna z nim
zrobić. Mogła podziękować mu za ubrania, dopilnować, żeby Castiel zapłacił
za pokój, ale… co dalej? Sprawy się skomplikowały i to nie tylko dlatego,
że przypadkowo pozbawiła chłopaka życia.
Właściwie
nawet tego nie pamiętała. Co najwyżej głód i zadowolenie, jakie
poczuła, kiedy krew już spłynęła w dół jej gardła. To było miłe –
bez poczucia, że ktoś celował w nią bronią albo mdłości spowodowanej
tym, co znajdowało się w krwiobiegu ofiary. Krew Elliotta okazała się
po prostu smaczna, nawet jeśli nie miała zaspokoić Eveline na długo.
Jakby tego
było mało, obserwując zdezorientowanego recepcjonistę, Eve nie mogła pozbyć się
wrażenia, że powinna mu pomóc. Cokolwiek się za tym kryło, ale…
Och, w jakiś
pokrętny sposób widziała w nim siebie. On też błądził w ciemnościach,
cudownie nieświadomy sytuacji, w której się znalazł.
Eveline wciąż
nie miała pojęcia, jak powiedzieć mu, że był martwy i że powinien
odejść… gdzieś tam. Cokolwiek kryło się za wspomnianym „tam”.
Kiedy w końcu
wylądowała pod prysznicem, w końcu zdołała się rozluźnić. Już
nie czuła się senna, a zebranie myśli okazało się dużo
łatwiejsze. Stała spokojnie, pozwalając, by woda spływała po całym
jej ciele – wciąż obcym, ale… zarazem jakby należącym do niej. Czuła
ciepło, a to chyba o czymś świadczyło. W to przynajmniej
próbowała uwierzyć, jednocześnie czekając na jakieś cudowne olśnienie w kwestii
tego, co powinna zrobić później.
Co miała
powiedzieć Castielowi? Dokąd iść? Obawiała się, że mężczyzna nawet gdyby
chciał, nie potrafiłby jej tego powiedzieć. Jakaś cząstka Eve lgnęła
do niego, zwłaszcza że widziała w nim opiekuna, ale to nie zmieniało
najważniejszego: że pojawienie się wampira cudownie nie rozwiązywało
żadnego z dręczących ją problemów. Na pewno nie sprawiło, że
pustka w głowie magicznie zniknęła. Wręcz przeciwnie – kiedy zmęczenie i pierwszy
szok minęły, Eveline zaczęła mieć jeszcze więcej wątpliwości.
Odgarnęła
wilgotne włosy z twarzy. W zamyśleniu przeczesała je palcami,
próbując zająć czymś ręce.
Okej, więc musiała
dopilnować, żeby Castiel zapłacił za pokój. Chociaż tak mogła
podziękować Elliottowi, zwłaszcza że wydawał się wyjątkowo tą kwestią zmartwiony.
– To bardzo
ważne, proszę pani. Właściciel zabije mnie, jeśli stan kasy nie będzie się
zgadzał – powtórzył przynajmniej kilka razy, kiedy siedziała na kontuarze,
kiwając głową w odpowiedzi na każde kolejne słowo.
Obawiam się,
że właśnie go ubiegłam, pomyślała wtedy, ale powstrzymała się od komentarza.
Obawiała się, że nie pomogłaby mu aż taką bezpośredniością.
Nie żeby w ogóle
wiedziała, jak obchodzić się z kimś takim. Czy to było normalne
dla duchów? Nie miała pojęcia. Może wiedziała to kiedyś, tak jak
i rozumiała działanie wampirów, ale teraz nie potrafiła sobie
przypomnieć. Mogła co najwyżej działać na wyczucie albo w wolnej
chwili zapytać Castiela.
Tak czy siak,
spełnienie prośby chłopaka wydało jej się bardzo ważne. Zwłaszcza że coś w
jego gorączkowym tonie i uporze, z jakim powtarzał prośbę o uregulowanie
rachunku, dało jej do myślenia.
– Właściciel
naprawdę jest taki straszny?
– Aha. –
Chłopak wyraźnie się zawahał. Zmierzwił już i tak pozbawione ładu
rude włosy, robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. – To… bardziej
skomplikowane.
Nie miała
pewności, czy to możliwe. To wcale nie tak, że rozmawiał z kimś,
kto mógł pochwalić się parą kłów, chłeptał krew i właśnie radośnie
dyskutował z duchem…
Mimo
wszystko zdecydowała się nie pytać. Później pojawił się Castiel,
więc i tak nie miała po temu okazji. Jakby tego było mało,
Eve nie mogła pozbyć się wrażenia, że wyjątkowo łatwo przychodziło
jej skupienie się na czymś innym. To pomagało, nawet jeśli
trochę przypominało ucieczkę. Nie żeby miała coś przeciwko. Możliwość skupienia się
na prostych rzeczach okazała się wyjątkowo kojąca. Miała zresztą wrażenie,
że będzie tego potrzebować – i to szczególnie w towarzystwie
Castiela.
Nie miała pojęcia,
czy to łącząca ich więź, czy coś innego, ale kiedy
spojrzała na wampira w recepcji, z całą mocą poczuła, że
potrzebował jej równie mocno, co i ona niego. Nie potrafiła tego
nazwać, ale to nie miało znaczenia. Wiedziała za to, że za jej stwórcą
ciągnęło się coś ciężkiego i wyjątkowo bolesnego. Przypominało cień, nierealne
i na swój sposób niepokojące. Eveline była pewna, że nie chodziło
o osobę, tym bardziej nie o ducha, ale… emocje. Albo negatywną
energię, która nie potrafiła znaleźć ujścia.
Taki stan
rzeczy wydał jej się zaskakująco wręcz oczywisty i naturalny. Prawie
jak krążące po domu postaci, które miała okazję obserwować zaraz po przebudzeniu.
I choć zdrowy rozsądek podpowiadał Eve, że to zdecydowanie nie było
normalne, zaakceptowała to ze spokojem.
Musiała
porozmawiać z Castielem i wyciągnąć od niego, co go martwiło.
Kto wie, może przy odrobinie szczęścia miała go pocieszyć.
Coś w możliwości
ułożenia nawet tak prowizorycznego planu działania sprawiło, że Eveline
udało się uśmiechnąć.
Okej,
więc z nim pogadam i…
– Eveline!
Aż
podskoczyła, kiedy ktoś załomotał w drzwi. Natychmiast zakręciła wodę i wychyliła się
zza zasłonki, niespokojnie spoglądając ku wejściu. Zadrżały, gdy Castiel
znów w nie załomotał, ale przynajmniej miał dość przyzwoitości, by nie wyrwać
ich z zawiasów.
– Jeszcze się
nie ubrałam – ostrzegła, dla pewności próbując osłonić się zasłonką.
– Ty nie…
– Mężczyzna urwał. Przynajmniej spuścił z tonu i darował sobie dalsze
dobijanie do łazienki. – Wychodź stamtąd. Byle szybko.
Brzmiał
poważnie. Tyle wystarczyło, by zorientowała się, że coś musiało być nie
tak – i to bynajmniej nie dlatego, że zbyt wiele czasu spędziła
pod prysznicem. Natychmiast usłuchała, wręcz rzucając się do tego,
by się ubrać. W tamtej chwili nawet nie zastanawiała się
nad tym, że wciąż ociekała wodą.
Potrzebowała
raptem kilku sekund. Ubrania, które znalazła na zapleczu, okazały się
luźne i trochę za długie, ale nie zamierzała narzekać. Na to,
że ostatecznie skończyła w fartuszku i sukience, która jak nic
musiała zostać kupiona z myślą o pokojówce, starała się nie myśleć.
Otworzyła
drzwi. Castiel niemal wleciał do łazienki, jednak prawie natychmiast
odzyskał równowagę. Eve spodziewała się wielu rzeczy, łącznie z jakaś
kąśliwą uwagą, ale nic podobnego nie miało miejsca. W zamian
wampir bezceremonialnie przygarnął ją do siebie, dla pewności zakrywając
jej usta dłonią.
– Mamy
kłopoty – szepnął jej wprost do ucha. Poczuła ciepły, przyspieszony
oddech na wciąż wilgotnych policzkach. – Bądź cicho i trzymaj się
blisko mnie. Zrozumiałaś? – dodał rozgorączkowanym tonem.
Miała
pytania. Co najmniej kilka, ale jeden rzut oka na stwórcę wystarczył,
by pojęła, że to najmniej odpowiedni moment na zadanie
któregokolwiek z nich. Pełna złych przeczuć, sztywno skinęła głową, szybko
orientując się, że Castiel czekał na odpowiedź. Najwyraźniej tyle mu wystarczyło,
bo momentalnie poluzował uścisk, w zamian chwytając ją za rękę i ciągnąć
w głąb korytarza.
Szybko
zorientowała się, że nie szli do recepcji. Z powątpiewaniem
spojrzała na prowadzącego ją mężczyznę, nagle jeszcze bardziej
zdezorientowana. Skoro chciał stąd wyjść, mieli dwa proste wyjścia. Nawet ona
wiedziała, że mogli albo skorzystać z drzwi, albo się dematerializować,
zwłaszcza że Castiel zrobił to już wcześniej. Wciąż nie miała
pewności, w jaki sposób działała akurat ta wampirza zdolność, ale przecież
mógł zabrać ją ze sobą. Skoro jednak tego nie robił…
Niespokojnie
powiodła wzrokiem dookoła. Kątem oka wychwyciła ruch i to wystarczyło, by serce
podeszło jej aż do gardła. Potrzebowała chwili, by w czającej się
w cieniu postaci, która nagle znalazła się obok niej, rozpoznać Elliotta.
Wbiła w niego spanikowane, pytające spojrzenie, bez słów próbując
przekazać najbardziej oczywiste w tej sytuacji pytanie.
–
Właściciel – wyjaśnił nerwowym szeptem chłopak. Najwyraźniej wciąż nie zdawała
sobie sprawy z tego, że nikt poza nią nie mógł go usłyszeć. –
Mówiłem, że to nieprzyjemny typ.
Eveline z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. Teraz już nie miała wątpliwości, że za jego słowami
kryło się coś więcej.
Przystanęła,
posłusznie dostosowując się do tego, co robił Castiel. Rzuciła mu
niespokojnie spojrzenie, ale nawet tego nie zauważył. Wzrok wbił w głąb
korytarza i wtedy do Eve dotarło, że najwyraźniej nasłuchiwał.
Nie mając
innego wyboru, zdała się na zmysły. Bodźce, które odbierała, wciąż
wydawały się zbyt żywe i liczne, ale tym razem nie miała
problemu ze zrozumieniem tego, co próbowały jej przekazać. „Niebezpieczeństwo!”
– zdawały się krzyczeć i to nawet głośniej niż wtedy, gdy Eveline
niespokojnie krążyła po dworze, w napięciu wyczekując zbliżającego się
świtu. Tym razem to nie światło dnia okazało się śmiertelną pułapką,
ale… coś bardziej materialnego, jednak wcale nie poczuła się z tą
świadomością lepiej.
Ktoś był w hotelu.
Właściciel, jeśli wierzyć Elliottowi, ale…
To jest
właściciel!?, rozbrzmiał w jej głowie mentalny głos Castiela. Wzdrygnęła
się, z opóźnieniem pojmując, że mężczyzna najwyraźniej nie miał oporów
przed buszowaniem po cudzych myślach.
Co się
dzieje? To niedobrze? Co…?
Nie miała
pewności, czy chciała poznać odpowiedzi. Z całą mocą zwątpiła w to,
gdy uderzyło w nią jeszcze więcej podsuwanych przez zmysły bodźców. Urywki
wypełniających umysł myśli okazały się gorsze niż cokolwiek innego.
Coś było w hotelu.
Coś złego, co zdecydowanie nie miało dobrych zamiarów. Chciała uciekać,
ale nie była pewna gdzie i dlaczego. Choć dookoła panowała martwa
cisza, Eveline z łatwością mogła wyobrazić sobie jak wroga istota przemyka
korytarzami, szuka ich, węszy…
Mogła być
gdziekolwiek. Nawet za nimi.
Niespokojnie
obejrzała się przez ramię. Korytarz był pusty, ale ta świadomość jej
nie uspokoiła. Mimowolnie pomyślała, że wolałaby stanąć oko w oko z wrogiem,
niż dalej trwać w niepewności.
Stłumiła
zaskoczony okrzyk, kiedy Castiel bez ostrzeżenia wciągnął ją do najbliższego
pokoju.
– Zostań tu –
syknął i znikł, zanim zdążyła zakomunikować mu, że chyba upadł na głowę.
Rozejrzała się
po zacienionej sypialni. Klitka niewiele różniła się od tej, którą
zajęła wraz ze swoim opiekunem, kiedy pojawili się w hotelu po raz
pierwszy. Widziała łóżko, szafę i okno, które momentalnie przykuło jej uwagę.
W pośpiechu przemknęła na skraj pokoju, drżącymi dłońmi chwytając za klamkę.
Przez chwilę ślizgała się w jej wciąż wilgotnych dłoniach.
W szybie
dostrzegła odbicie rudych włosów. Elliott wciąż tam był, bezradnie
obserwując jej starania.
– Musisz
wyjść. Będzie kiepsko, jeśli cię znajdzie.
Coś
zmieniło się w wyrazie jego twarzy. Spojrzenie wydawało się
inne, bardziej świadome, choć Eve nie od razu uświadomiła sobie, co
to oznaczało. Skupienie się na czymkolwiek poza mętlikiem w głowie
nagle okazało się wyzwaniem.
– A Castiel?
– zniecierpliwiła się. – Co on wyprawia? Powinniśmy…
– Nie wyjdzie,
póki zaklęcie nie przestanie działać. Skoro tego nie czujesz, to znaczy,
że ciebie nie zatrzyma – przerwał chłopak. W tamtej chwili nie brzmiał
ani trochę jak nieporadny, znudzony dzieciak, który przypadkiem znalazł się
w złym miejscu i czasie. – Jesteś młodziutka, co? Najwyraźniej wciąż
sporo z ciebie człowieka – ocenił, uśmiechając się w nieco
wymuszony sposób.
– Nie rozumiem.
Elliott
potrząsnął głową.
– Pamiętam.
To, jak mnie zabiłaś – oznajmił nagle, a Eveline zesztywniała, przez
chwilę czując się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
– Cholera… Wiedziałem, że tak to się skończy.
To nie brzmiało
ani trochę optymistycznie. Jeśli do tej miała wątpliwości, słuchając
swojej nieszczęsnej ofiary poczuła się jeszcze gorzej… I to nie tylko dlatego,
że w tej sytuacji chłopak nie miał żadnych powodów, by chcieć
jej pomóc.
Potrząsnęła
głową. Nie miała czasu, żeby o tym myśleć. Dookoła panowała cisza,
ale ta okazała się gorsza niż cokolwiek innego. Castiel mógł być
gdziekolwiek i najwyraźniej utknął, nie mając większego wyboru, jak
bawić się w chowanego z… Właśnie, czym? Wciąż nie miała pojęcia,
ale wątpiła, by mogła mu pomóc.
Tym razem
okno ustąpiło bez większego problemu. Do wnętrza pokoju wdarło się
chłodne, wieczorne powietrze.
– Zanim
pójdziesz… Mogę mieć prośbę, Eve? – doszedł ją ponownie niepewny głos Elliotta.
W szybie
wciąż widziała jego odbicie. Uśmiechał się – bardzo niepewnie, wcale
nie jak ktoś, kto życzył jej źle. Nie miała pojęcia, co ot
oznaczało. Kto wie, może śmierć sama w sobie nie była taka zła, ale…
– Obawiam
się, że nie zapłacimy za pokój – wymamrotała, uciekając wzrokiem
gdzieś w bok.
– Trudno. –
Elliott westchnął. – Chcę tylko… Przeproś ode mnie moją siostrę, okej? Ma na imię
Beth. Powiedz jej, że zmieniłem zdanie. Niech zbiera manatki i jedzie
na te studia… Cokolwiek, byleby poza Haven.
Eveline
zawahała się. O, tak! Już widziała, jak udaje jej się namierzyć
kogokolwiek z rodziny faceta, którego bez wahania zabiła i przekazać
mu wiadomość zza grobu. Nie żeby w ogóle wiedziała, gdzie
szukać, ale…
Czemu
nie? Jeśli dzięki temu poczuje się lepiej…
Może była
mu winna chociaż tyle. Niewinne, białe kłamstwo.
– Powiem.
Nawet jeśli
Elliott wątpił w jej zapewnienia, nie dał niczego po sobie
poznać. Nie odezwał się więcej nawet słowem, kiedy wyskoczyła na zewnątrz.
Tym razem skok okazał się prostszy niż z pierwszego piętra.
Wystarczyła zaledwie chwila, by wylądowała na trawie, a w następnej
sekundzie puściła biegiem, by jak najszybciej skryć się między
drzewami. Nie obejrzała się, nie chcąc sprawdzać, czy duch wciąż
tkwił w pobliżu okna.
Poczuła
ulgę, ledwo tylko znalazła się poza budyniem. Tylko przez
chwilę, w pamięci wciąż mając to, że nie mogła zostawić Castiela.
Starając trzymać się we względnie bezpiecznej odległości, zatoczyła koło
wokół hotelu, próbując dostać się do głównego wejścia. Słowa Elliotta
o zaklęci czy czymkolwiek innym, co najwyraźniej powinno zatrzymać intruzów
w środku, były dla niej niejasne, ale i o tym wolała nie myśleć.
Chciała wierzyć, że skoro jej udało się wyjść, musiało istnieć jakieś
cudowne rozwiązanie.
Własne
kroki wydały się Eveline o wiele za głośne. Chłodne powietrze
przenikało ubranie i igrało z wciąż wilgotnymi włosami. Mimo wszystko
zimno nie dawało jej się we znaki, choć jeszcze jakiś czas temu skończyłaby
kuląc się i drżąc na całym ciele.
Jakaś
samolubna, skupiona na przeżyciu cząstka aż rwała się do tego,
by skorzystać z okazji i rzucić się do ucieczki. Castiel
sobie poradzi, pomyślała i naprawdę była w stanie w to uwierzyć.
Mogła nie pamiętać większości tego, co działo się, nim otworzyła oczy w ciemnościach,
ale jednego była pewna: wampir miał o wiele większe doświadczenie od niej.
Nie bez powodu sama jego obecność wystarczyła, by Eve
poczuła się bezpiecznie. Skoro zdecydował się działać w pojedynkę…
Niech
cię szlag, jęknęła w duchu.
Skryła się
między drzewami, niespokojnie obserwując wejście. „Przystań” – odczytała
częściowo tylko podświetloną nazwę motelu. Coś ścisnęło ją w żołądku,
choć sama nie była pewna dlaczego.
Przystań…
To nigdy nie będzie moja Przystań, pomyślała pod wpływem
impulsu. Coś w tych słowach sprawiło, że zapragnęła histerycznie się roześmiać.
Dreszcz
przemknął wzdłuż jej kręgosłupa, bynajmniej nie za sprawą
przenikliwego chłodu. Dla pewności przywarła do pnia najbliższego drzewa,
nie ufając własnemu ciału na tyle, by stać o własnych
siłach. Nasłuchiwała, ale dookoła panowała wyłącznie cisza. Patrząc na pogrążony
w ciemnościach motelu, nie potrafiła sobie wyobrazić, że ktokolwiek
znajdował się w środku.
Mogła coś
pomylić. Albo Castiel próbował żartować sobie jej kosztem. On i Elliott,
choć to wydawało się mało prawdopodobne. Jeśli jednak zamierzał w ten sposób
zemścić się za to, że skoczyła mu do gardła…
Znów zadrżała.
Poczucie zagrożenia wróciło i to ze zdwojoną siłą. Chociaż niczego nie słyszała,
zmysły wciąż podpowiadały jej, że coś czaiło się w pobliżu. Coś
niedobrego. Zagrożenie, od którego rozsądniej było trzymać się z daleka.
Czuła to każda komórką ciała, w napięciu czekając na sposobność,
by rzucić się do ucieczki.
Chciała
zawołać Castiela, ale nie odważyła się nawet jęknąć. Dla pewności
wstrzymała oddech, nie chcąc ryzykować, że ktoś…
Ledwo
wychwyciła zmierzające w jej stronę kroki.
Wszystko
potoczyło się błyskawicznie. Rzuciła się do biegu, bez wahania
ruszając w głąb lasu. To było niczym impuls; iskra, która wznieciła
płomień. Napięcie sięgnęło zenitu, nie pozwalając jej zignorować świadomości,
że najwyraźniej intruzów było więcej niż tylko ten, który wdarł się
do wnętrza motelu.
W chwili, w której
zaczęła biec, wyraźnie poczuła, że coś ją goni. Słyszała, jak przeciwnik
przedziera się przez gęstwinę. Czuła jak ziemia drży od naprzemiennie
opadającego, to znów wznoszącego się cielska. Cokolwiek znajdowało się
za nią, poruszało się błyskawicznie. Tempo, które sama zdołała rozwinąć,
nie wystarczyło.
Kluczyła
między drzewami, instynktownie wymijając kolejne przeszkody. Zostawiła motel za sobą,
ale w tamtej chwili nie potrafiła się tym przejąć. Musiała
uciekać, znaleźć się jak najdalej i…
Jednak
przeciwnik nie zamierzał się poddać.
Skręciła,
bez zastanowienia zmieniając kierunek. Próbowała zgubić pogoń, ale podświadomie
czuła, że to nie zadziała. Musiała wymyślić coś innego. Gdyby przynajmniej
wiedziała, gdzie była i jakie miała szanse, by dostać się do miasta
albo…
Zabrakło
jej tchu, kiedy coś z siłą uderzyło ją w plecy. Jak długa
poleciała na twarz, nie mając okazji choćby próbować zamortyzować
upadek. Przetoczyła się po trawie, boleśnie lądując na ziemi.
Natychmiast spróbowała się podnieść, ale już w chwili, w której
poderwała się do siadu zorientowała się, że dalsza ucieczka nie wchodziła
w grę.
Cokolwiek
za nią było, dopadło ją. Wyczuła, że przemknęło tuż obok, bez wahania
odcinając drogę ucieczki. Słyszała dyszenie – o wiele cięższe niż jej własny,
chwytany z trudem oddech.
Świadoma
wyłącznie narastającego przerażenia, Eveline poderwała głowę. Rozszerzonymi
oczyma spojrzała wprost w pysk szczerzącego się, powarkującego wilka.
Pogoń dobiegła
końca.
Także tego. Taki spóźniony prezent świąteczny. ;> Zaskoczyłam? Mam nadzieję. Ale czekałam na możliwość wprowadzenia kolejnych dzieci nocy zdecydowanie zbyt długo, a teraz w końcu mam wizję jak to zrobić. Chociaż jeśli ktoś śledzi tę historię na Wattpadzie i uważnie prześledził tagi, nie powinien być jakoś szczególnie zdziwiony. :D
Nie wiem jak wy, ale ja doskonale się bawię. To najpewniej ostatni rozdział w tym roku, więc już teraz życzę wam wszystkiego, co najlepsze w nadchodzącym 2022. Czas leci, prawda? Ale my nie zwalniamy tempa. Nie lubię rzucać terminami, ale umówmy się wstępnie, że zarzucę czymś na początek stycznia, może nawet w moje urodziny.
Do następnego!
No dobra, tego się nie spodziewałam. W sumie mogłam się domyślić, że w twoim opowiadaniu wilkołaki gdzieś tam istnieją, ale kompletnie nie skojarzyłam, że mogą pojawić się w tym momencie opowiadania.
OdpowiedzUsuńCiekawe, jak Eve uda się uciec. Wątpię, by sami z Castoramę dali mu radę, szczególnie, że Eve jest młoda wampirzycą. Może ktoś przyjdzie im z pomocą? Chyba, że uda im się przenieść. Ewentualnie właściciel ich goni, bo chce dostać kasę za pokój.
Hm, czyli Eve jednak wiedziała, że zabiła Eliota. Wcześniej odniosłam wrażenie, że o tym nie wie, ale pewnie udawała dla dobra chłopaka. Swoją drogą, wiedział chyba więcej o istotach nadnaturalnych niż można się było spodziewać. Dziwne, że nie miał przy sobie żadnego kołka.
Pozdrawiam,
G.
Haha, więc bardzo się cieszę, że udało mi się zaskoczyć. Co z tego wyjdzie… Cóż, gdyby chodziło tylko o zapłatę za pokój, to byłoby dziwnym, choć całkiem fajnym zwrotem akcji. Za dużo nie zdradzę, ale mogę obiecać, że będzie fajnie. :D
UsuńJeśli chodzi o Eve… Tak, wiedziała. Tak jak i była świadoma zabijania łowców, którzy ją gonili. A że tutaj dodatkowo podążał za nią całkiem przyjazny, choć skołowany duszek, doszłam do wniosku, że nie byłoby dziwne, gdyby przeszła z tym do porządku dziennego. Chwilowo jest na takim etapie. Gdzieś między byciem młodym, kierowanym instynktem wampirem, tym bardziej wrażliwym na swój dar i z mocno przytłumioną ludzką cząstką, bo ta zgubiła się gdzieś po drodze… Czy to ma sens? Mam nadzieję.
Elliott nie należy do najbardziej ogarniętych osób na świecie. Taki jego urok, tak sądzę. Podejrzewałabym raczej, że w szufladzie trzymał srebrne kule i różaniec, bo i kto spodziewałby się dwóch przypadkowych wampirów szukających schronienia akurat tutaj… ;P
Miłego wieczorka!
Ness