1/13/2022

☾ Rozdział XVII

Eveline

Zwierzęcy charkot narastał. Spoglądając w żółte oczy i rozwarte szczęki, Eve nie miała najmniejszych wątpliwości, co do istoty przed sobą. To, że bezpieczniej było trzymać się jak dalej i po prostu zamrzeć w bezruchu, również wydało jej się oczywiste.

Wilk nie atakował. Przyczaił się na lekko ugiętych nogach, spięty i w gotowości. Eveline spuściła wzrok, nie chcąc prowokować zwierzęcia bardziej niż to konieczne. Przyłapała się na tym, że po cichu liczyła na olśnienie albo przynajmniej coś, czym mogłaby posłużyć się jak bronią, ale poza kilkoma patykami i kamykami nie znalazła niczego.

Więc czekała. W ciszy odliczała kolejne sekundy, dla pewności nasłuchując. Gdzie był Castiel? Obawiała się, że wciąż miotał się po motelu, próbując uniknąć polującej na niego istoty. Obserwując przyczajone przed nią stworzenie, nabrała pewności, że wrogów musiało być więcej niż jeden. Wilk zachowywał się zbyt pewnie, by uwierzyła, że mogłoby być inaczej.

Jakaś jej cząstka liczyła na pojawienie się Elliotta, ale ten również zdecydował się ją porzucić. Mogła co najwyżej klęczeć na ziemi z pochyloną głową i…

Coś jest nie tak…

Powstrzymała dreszcz. Zacisnęła zęby, przez chwilę czując się tak, jakby czyjaś dłoń zacisnęła się wokół jej serca. Niepokój przybrał na sile, zbyt silny, by mogła go zignorować. Stało się coś niedobrego – poczuła to równie wyraźnie, jak i obecność Castiela, kiedy wiedziona przeczuciem wyślizgnęła się przez okno. Tym razem to on jej potrzebował, ale nie odważyła ruszyć się z miejsca.

A potem w oddali rozbrzmiał strzał, płosząc pobliskie ptaki. Trzepot ich skrzydeł nie zdążył ucichnąć, kiedy dookoła zapanowała ogłuszająca cisza.

Futro wilka zjeżyło się jeszcze bardziej. Zwierzę stanęło na równe nogi, odrzuciło łeb, a potem zawyło. Eve aż się skuliła, przyciskając obie dłonie do uszu z poczuciem, że dźwięk za moment rozerwie jej czaszkę. To przypominało lament; zbyt głośny i nieznośny, kiedy dysponowało się nadwrażliwymi zmysłami. Chciała się od tego odciąć, ale nie potrafiła i…

Wycie ucichło. Kiedy odważyła się unieść głowę, odkryła, że spoglądały na nią znajome, żółte ślepia. Wilk patrzył na nią w przerażająco świadomy sposób, zupełnie jakby nad czymś myślał, choć to wydawało się co najmniej nienaturalne. Spięła mięśnie, podświadomie przygotowują się na atak, ten jednak nie nadszedł.

W następnej sekundzie olbrzymi basior przeskoczył nad nią i popędził w kierunku, z którego doszedł strzał. Eve instynktownie pochyliła się bliżej ziemi, nie chcąc oberwać po głowie. Czuła, jak podłoże pod nią drży, reagując na rytmiczne uderzenie łap.

Coś poruszyło się w ciemnościach. Czaiło gdzieś poza zasięgiem wzroku zebranych, również poruszonego wilka. Zanim Eveline zdążyła się zastanowić, usłyszała rozpaczliwy pisk i trzask, który w pierwszym odruchu utożsamiła z dźwiękiem pękających kości. Natychmiast skoczyła na równe nogi, napinając mięśnie i dla pewności wysuwając kły.

Przybysz nawet się nie zawahał. Cokolwiek zrobił, wystarczyło, by ciężkie cielsko bez życia zwaliło na ziemię. Dopiero wtedy Eveline dostrzegła spokojnie stojącą, jasnowłosą kobietę, niemalże z pogardą spoglądającą na truchło u swoich stóp. Ciemne futro prawie natychmiast ustąpiło miejsca ludzkiej skórze i sylwetce, a do wampirzycy dotarło, że zamiast wilka, w trawie teraz leżała młodziutka dziewczyna.

Na przybyszce nie zrobiło to żadnego wrażenia. Przestąpiła nad ciałem, jakby od niechcenia otrzepując ręce.

– Lekcja na dzisiaj – oznajmiła, nie odrywając wzroku od Eve. – Zabijaj tak, by nie mieć kontaktu z krwią wilkołaka. Picie jej to zły pomysł.

– Ona…

Wilkołak.

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Natychmiast spojrzała ku niebu, choć dobrze wiedziała, że nie zobaczy tam księżyca w pełni. Miała zresztą wrażenie, że nie powinna spuszczać stojącej przed nią kobiety z oczu na dłużej, niż było to konieczne.

– Podczas pełni jest gorzej. Jak będziesz miała szczęście, to nigdy tego nie sprawdzisz – rzuciła zniecierpliwionym tonem kobieta. Przestąpiła naprzód, wręcz taksując Eveline wzrokiem. – Nie musisz dziękować. A teraz stąd znikajmy.

Nie ruszyła się z miejsca. Jej spojrzenie na ułamek sekundy znów powędrowało na ciało dziewczyny. Nie widziała twarzy, ale to nie miało znaczenia. Z jakiegoś powodu łatwiej byłoby jej znieść, gdyby przed sobą miała kogoś, kto posturą nie przypominał dziecka. Jak tych ludzi, którzy zaatakowali ją, kiedy otworzyła oczy pośród gruzów i z metalowym prętem w ciele.

Potrząsnęła głową, chcąc opędzić się od niechcianych myśli. Nieważne. Cokolwiek kryło się za pojawieniem tych istot, już nie miało znaczenia. Skoro wilk zniknął, Eveline mogła skupić się na priorytetach.

Na Castielu. Wciąż czuła, że coś było nie tak.

– Ogłuchłaś? Hej.

To były ułamki sekund. Dokładnie tyle potrzebowała jasnowłosa piękność, by bez ostrzeżenia przygwoździć Eve do drzewa. Szarpnęła się, instynktownie próbując odepchnąć od siebie przeciwnika, ale kobieta okazała się zaskakująco silna. W chwili, w której wysunęła kły, wszystko stało się jasne.

Nie pozostała jej dłużna. Przez chwilę mierzyły się wzrokiem, obie na siebie powarkując, choć to kobieta miała przewagę. Wodząc wzrokiem po otoczonej jasnymi lokami twarzy, do Eveline dotarło, że gdzieś ją widziała. Co prawda to przypominało patrzenie na świat przez zamgloną szybę, ale i tak mogła przysiąc, że spotkały się wcześniej. Tak jak z Castielem, więc gdyby tylko zdołała przyporządkować imię…

Zrozumiała.

– Aurora – wychrypiała, czując jak uchodzi z niej całe napięcie.

Zareagowała instynktownie. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otoczyła wampirzycę ramionami, samym tym gestem wytrącając z równowagi bardziej niż wcześniejszymi próbami walki. Wyczuła, jak nieśmiertelna sztywnieje pod jej dotykiem. Nie odsunęła się, wciąż przyciskając Eve do drzewa, ale uścisk wyraźnie osłabł. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim kobieta w końcu się rozluźniła.

– Tak… Tak, to ja – usłyszała. Kojący szept rozbrzmiał bezpośrednio przy jej uchu. – Teraz stąd chodźmy. Przyszłam, żeby zabrać cię w bezpieczne miejsce.

Nie odpowiedziała. Usłyszała westchnienie, ale tym razem Aurora nie próbowała naciskać. Po prostu poklepała swoją podopieczną po plecach, bardziej stanowczo przygarniając ją do siebie. Nawet jeśli miała coś do powiedzenia, zostawiła jakiekolwiek uwagi dla siebie.

Eveline mocniej wtuliła się w obejmująca ją kobietę. W głowie miała mętlik, wciąż niepewna tego, co właśnie działo się wokół niej. Czuła się tak, jakby w chwili, w której przypomniała sobie to jedno imię, coś uległo zmianie. Jakby zerwała blokadę, która do tej pory zapewniała jej choćby tylko względny spokój. Wraz z nią pojawiły się wątpliwości i zbyt jaskrawe obrazy, jednak te drugie przesuwały się za szybko, przez co nie mogła za nimi nadążyć.

Zamknęła oczy. Z wolna wypuściła powietrze, próbując się uspokoić.

– Eve?

Wciąż tkwiła w bezruchu. Mocno zaciskała powieki, w duchu odliczając kolejne sekundy. Przez cały ten czas tuliła się do Aurory, chcąc zyskać na czasie i…

– Przepraszam – wykrztusiła w końcu. – Po prostu dobrze cię widzieć. Błądzę tyle czasu…

– Już nie musisz. – Aurora nawet się nie zawahała. – Wiesz, że zawsze bym po ciebie przyszła, prawda? W końcu przyjechałam właśnie po to.

Och, no tak…

Nie miała wątpliwości, że wampirzyca próbowała lustrować jej myśli. Robiła to subtelnie, inaczej niż Castiel, który na wstępie wyciągnął to, czego potrzebował. Umysł Aurory przypominał muśnięcie ciepłego wiatru – łagodny, ledwo wyczuwalny i…

Musiała się pospieszyć.

Palcami w końcu wyczuła to, czego potrzebowała. Nie zastanawiając się dłużej niż to konieczne, szarpnięciem wyciągnęła zaostrzony kołek, który znalazła w wewnętrznej kieszeni kurtki Aurory…

A potem wbiła go jej w plecy.

Usłyszała zdławiony jęk. Aurora szarpnęła się, odskakująco jak oparzona. Eveline pozwoliła jej na to, obojętnie obserwując jak kobieta zatacza się. W jasnych oczach pojawił się niepokojący błysk, jednak i on okazał się bez znaczenia. Sposób, w jaki wampirzyca wykręciła rękę, próbując dosięgnąć wbitego między łopatkami kawałka drewna, tym bardziej.

– Jak ty…?

Osunęła się na ziemię. Prawie jak wtedy, gdy w panice Eveline zrobiła to po raz ostatni.

Skrzywiła się na to wspomnienie. Wydawało się najwyraźniejsze ze wszystkich, chociaż nadal niczego nie tłumaczyło. Zaciskając zęby, Eve nachyliła się nad nieruchomym ciałem, by nabrać pewności, czy kobieta nagle się nie poruszy. Znalazła jeszcze jeden kołek i wcisnęła go za pasek spodni, dochodząc do wniosku, że jeszcze mógł się przydać. Skoro musiała odnaleźć Castiela…

Naprawdę sądzisz, że to taki dobry pomysł, moja miła?

Zamarła. Nie wyczuła, by nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a jednak nagle wylądowała tuż obok Aurory i zabitej dziewczyny-wilka. Potarła skronie, ale ból nie ustąpił. Pulsowanie powoli przybierało na sile, zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła zamierzała rozsadzić czaszkę od środka.

Co się działo? Dlaczego…?

Pochyliła się, walcząc z mdłościami. Obrazy wróciły, bardziej jaskrawe i intensywniejsze niż do tej pory. Kręciły się wokół Aurory, a jednak nadal nie potrafiła ich zinterpretować. Wiedziała jedynie, że nie powinna jej ufać. Że to, co właśnie zrobiła, było słuszne, ale…

Dlaczego to imię bolało? I czemu wbijając kołek w plecy tej kobiety, sama czuła się tak, jakby właśnie odpłaciła jej pięknym za nadobne…?

Niczego nie rozumiała. To, co działo się w jej głowie, nie miało sensu.

Ze świstem wypuściła powietrze. Pochyliła się tak bardzo, aż dotknęła czołem ziemi. Zacisnęła powieki, jednak to nie powstrzymało plątaniny obrazów – zbyt niespójnych, sprzecznych, niewyraźnych. Niektóre wydawały się niewłaściwe. Niczym sfabrykowane obrazy, które nigdy nie należały do niej.

W jednych spoglądała na Aurorę jak na kogoś, kto był dla niej ważny. Kogoś, komu ufała, choć przecież…

Ale to nie było tak. Wszystko pomieszała.

Wszystko ustało równie nagle, co wcześniej się zaczęło. Eveline opadła na ziemię, dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. Skuliła się, podciągając kolana pod brodę i próbując zapanować nad drzewem. Cisza dzwoniła jej w uszach, gorsza niż cokolwiek innego.

Nie chciała wiedzieć. Kiedy trwała w spokoju, wszystko wydawało się prostsze. Wtedy mogła skupić się na celu, ale…

Castiel.

Dźwignęła się na nogi. Chwilę nasłuchiwała, ale tym razem nie doczekała się żadnej gwałtownej reakcji. Obrazy uspokoiły się, zresztą jak i niechciane myśli. Leliela nigdzie nie było, choć nie od razu utożsamiła wcześniejszą myśl z jego wpływem. Równie dobrze mogła po prostu to sobie wyobrazić. Miała wrażenie, że od chwili przebudzenia w ciemnościach cały czas błądziła, coraz dalsza od tego, by stwierdzić, co było rzeczywistością.

Mogła tylko zgadywać, jak długo tkwiła w jednym miejscu, pomiędzy ciałem a unieruchomioną wampirzycą. To mogły być minuty albo godziny – nie zauważyłaby różnicy. Wiedziała za to, że nie mogła tkwić tu wiecznie, zwłaszcza że miała coś do zrobienia.

Wyprostowała się. Wytrząsnęła z włosów drobinki ziemi, po czym z góry raz jeszcze spojrzała na Aurorę. Spoglądając w bladą twarz i rozrzucone dookoła włosy, Eveline nie czuła absolutnie niczego.

Więc czemu jej nie zabijesz?, rozbrzmiał ponowni obcy głos. Przez moment była gotowa przysiąc, że Leliel stał tuż obok, szepcąc wprost do jej ucha.

Obejrzała się, choć dobrze wiedziała, że nikogo nie zobaczy. Dookoła królowała wyłącznie martwa cisza.

– Zamknij się – wycedziła przez zaciśnięte zęby.

Odpowiedział jej cichy śmiech. Potem w końcu zapanował spokój, kiedy demon zostawił ją samą.

Motel wyglądał jak pobojowisko. Stojąc na podjeździe, Eveline momentalnie pojęła, że ominęło ją coś ważnego. Raz po raz wodziła wzrokiem dookoła, aż nazbyt świadoma, że w pobliżu nie było nikogo więcej. Pomijając kolejne ciało młodej dziewczyny, które zaległo tuż obok wejścia.

Eve nie chciała na nią patrzeć. Spojrzała jedynie na moment, by odkryć wciąż broczący krwią ślad po kuli. Tak przynajmniej wyglądał, zresztą po strzale, który słyszała, rana miała bardzo dużo sensu.

Nigdzie w pobliżu nie widziała Castiela.

Spojrzała na wyrwane drzwi, ale nie weszła do środka. Czuła, że przekroczenie progu nie miało sensu. Pomijając ślady walki i to, co zostało z Elliotta, nie znalazłaby niczego.

Zostawił mnie.

Spuściła wzrok. Coś ścisnęło ją w gardle, choć starała się to ignorować. Odchrząknęła, próbując oczyścić przełyk. Nie pomogło, zwłaszcza że tak naprawdę nic w nim nie zalegało.

Mogła tylko zgadywać, co stało się po tym, jak wydostała się na zewnątrz. Wciąż miała złe przeczucia, zwłaszcza że mogła wyczuć krew Castiela, ale… Och, jego samego tu nie było. Czy jej szukał? Nie odeszła aż tak daleko, by miał problem z odszukaniem miejsca, w którym się zaszyła. Co więcej, to nie on przyszedł jej z pomocą. Co miała o tym sądzić, skoro ostatecznie wylądowała w środku lasu z Aurorą?

Potrząsnęła głową, czując nawracającą migrenę. Wciąż miała wątpliwości – i względem kobiety, i swojego stwórcy. Pojawienie się Aurory obudziło w niej coś, z czym wcale nie chciała się mierzyć. Nie teraz.

Pokrywający podjazd żwir nieznacznie zachrzęścił pod jej stopami. Odeszła od ciała wilkołaka, próbując skupić się na tropie Castiela. Jego krew pachniała dziwnie, zresztą mieszała się z innym zapachem – taki, który wydawał się Eve wabić, prawie jak wtedy, gdy pierwszy raz poczuła woń towarzyszącą Elliottowi. Człowiek? Na samą myśl poczuła się jeszcze bardziej podekscytowana. Czuła, że wyostrzają jej się kły.

Dlaczego Castiel miałby gdziekolwiek pójść z człowiekiem? To też wydawało się oczywiste, ale…

Jego krew pachnie niewłaściwie, pomyślała po raz wtóry.

Zmarszczyła nos. Przypomniała sobie ten dziwny niepokój, który towarzyszył jej od pewnego czasu, odkąd nabrała pewności, że powinna poszukać swojego stwórcy. Jak powinna to rozumieć? Co powinna zrobić, żeby mu pomóc?

Na pewno chcesz?, przeszło jej przez myśl.

Skrzywiła się, przez moment sama niepewna, czy ta myśl należała do niej. Niczego już nie była pewna. Miała wrażenie, że Leliel odpuścił, a jednak…

Przyspieszyła kroku, bezskutecznie próbując pozbyć się mętliku w głowie. Przez chwilę znów czuła się jak we śnie, dokładnie jak wtedy, kiedy zapadała się w pustkę. Zarzucił jej, że uciekała przed prawdą. Czy tak było? Czy dlatego czuła tak wiele sprzeczności, nagle zaczynając wątpić w to, czy trwanie u boku Castiela miało sens? Chciała wierzyć, że to demon mieszał jej w głowie, ale nie miała pewności. Im dłużej trwała w samotności, tym więcej wątpliwości miała.

Tęsknota pojawiła się później. Eveline zawahała się, w zamyśleniu przyciskając dłoń do piersi. Spojrzała na swoje dłonie, by z zaskoczeniem przekonać się, że drżały. Zacisnęła je w pięści, chcąc odzyskać kontrolę, ale to okazało się trudne. W tamtej chwili sama już nie była pewna, czego chciała.

Mogła przeczekać. Schować się gdzieś w pobliżu i poczekać na Castiela, zwłaszcza że ten bez wątpienia mógł ją odnaleźć. Skoro wyczuł, kiedy go potrzebowała, tym bardziej musiał zdawać sobie sprawę z tego, że powinien zrobić to po raz kolejny. Co więcej, mogła chyba założyć, że w razie potrzeby sama byłaby w stanie dokonać tego samego. Spróbowała się skupić na więzi z wampirem, ale ta wydawała się słaba i ulotna, jakby sam zainteresowany niekoniecznie chciał, żeby znalazła się u jego boku. Z drugiej strony…

Och, a może to ona tego nie chciała. Wszystko w Eveline krzyczało, że powinna znaleźć się gdzieś indziej.

Przy kimś…

Coś zakłóciło nocną ciszę. Wyprostowała się niczym struna, natychmiast rozpoznając dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Gdzieś w pobliżu dostrzegła jasny blask reflektorów i to wystarczyło, by uprzytomnić jej, że dalsze trwanie na widoku nie należało do najlepszych pomysłów. Natychmiast odcięła się od zbędnych myśli, skupiając na tym, co najważniejsze. Ciało zareagowało automatycznie, popychając Eve do natychmiastowego ruchu.

Napięła mięśnie. Wystarczyła chwila, by dopadła do najbliższego drzewa i uchwyciła się gałęzi, z lekkością podciągając się na tyle, by ukryć się między koronami drzew. Podejrzliwie zmrużyła oczy, obserwując rozwój wypadków. W duchu odliczała kolejne sekundy, całą sobą chłonąc to, co działo się dookoła. Ktokolwiek się zbliżał, nie wyczuła, żeby przypominał ścigające ją i Castiela bestie.

Ludzie, pomyślała z ulgą. W porządku, przed nimi przynajmniej mogła się ukryć.

Auto zajechało na podjazd, zatrzymując się tuż przed martwą dziewczyną. Silnik zgasł; światła przygasły. Dookoła na powrót zapanowała cisza, przerywana jedynie biciem serc i spokojnymi oddechami. Kły Eveline jak na zawołanie się wyostrzyły, ale nie odważyła ruszyć się z miejsca. Nawet z odległości dostrzegła, że trójka mężczyzn, która wysiadła z auta, była uzbrojona.

Rozpoznała ich. Zwłaszcza jednego, nie tylko po krwi, ale budowie ciała. Nerwowo zacisnęła palce na gałęzi, próbując się uspokoić. Choć kły zapulsowały boleśnie, upominając się o posiłek, zdołała odsunąć głód na dalszy plan. Nie powinna z nich pić. Zwłaszcza po tym, jak skończyło się to ostatnim razem.

Znała tego mężczyznę. Przypomniała sobie jego imię. John, który najwyraźniej przeżył jej atak, kiedy spróbowała rozerwać mu gardło.

– Nie żyje – doszedł ją głos jednego z mężczyzn, najpewniej kierowcy, bo dostrzegła go po lewej stronie samochodu. Wpatrywał się w nieruchome ciało na podjeździe. – To szczeniak. Chyba ją kojarzę. Miała na imię Hannah…

– Ciekawe – wtrącił drugi. – Ładny strzał. Wygląda na robotę kogoś z naszych.

Eveline mimowolnie się spięła. Miała przez to rozumieć, że gdzieś w pobliżu kręciło się więcej ludzi? Oczywiście, wyczuła jednego w towarzystwie Castiela, ale…

– Nie wiem, gdzie są ci kretyni, ale lepiej żeby mieli dobre usprawiedliwienie. Jeśli Elise jest z nimi, tak jak podejrzewam, osobiście ich rozstrzelam – zapowiedział grobowym głosem John.

Mężczyźni odsunęli się od ciała. Nie wyglądali na szczególnie przejętych, zupełnie jakby widywali podobne rzeczy na co dzień. Możliwe, że tak właśnie było.

– Co robimy?

– Sprawdźcie budynek. Ja rozejrzę się po okolicy – zadecydował John. Jak na kogoś o pokaźnej posturze, poruszał się zadziwiająco lekko, ostrożnie. – Jeśli coś znajdziecie, będę pod telefonem.

– A później? – rzucił z powątpiewaniem kierowca.

Mężczyzna jedynie wzruszył ramionami. Zdążył odejść kilka kroków, nim zdecydował się odpowiedzieć.

– Spalcie wszystko. Ogień rozwiąże sprawę – zadecydował, nawet się nie oglądając. – Gdyby coś się działo, będę pod telefonem.

Nikt nie zaprotestował. John ruszył w stronę lasu, decydując się przekroczyć linię drzew zdecydowanie zbyt blisko miejsca, w którym schroniła się Eveline. Dziewczyna mocniej uchwyciła się gałęzi, dla pewności wstrzymując oddech. Wyraźniej niż do tej pory poczuła krew, ale zmusiła się do trwania w bezruchu. Wtuliła policzek w korę, w napięciu odliczając kolejne sekundy. Chciała, żeby po prostu poszedł dalej – bez zbędnych komplikacji, które zmusiłyby ją do podjęcia walki.

Mężczyzna przystanął. Czujnie rozejrzał się dookoła, na krótką chwilę zatrzymując wzrok na drzewie, na którym się ukrywała. Eve zamarła, w duchu przeklinając trzepoczące się w piersi serce. Miała wrażenie, że bije zbyt głośno, aż nazbyt wyraźnie zdradzając jej obecność.

Musiał ją usłyszeć. Musiał wiedzieć, ale…

A potem usłyszała oddalające się kroki, kiedy John zdecydował się ruszyć dalej. Chwilę jeszcze trwała w bezruchu, bojąc się odetchnąć. Spoglądała w ślad za nim, póki nie nabrała pewności, że kroki ucichły, a mężczyzna nagle nie zawróci, by jednak się nią zainteresować.

Ostrożnie zeskoczyła na ziemię. Wylądowała na lekko ugiętych nogach, wciąż spięta i aż nazbyt świadoma podsuwanych przez zmysły bodźców. Pozostali pasażerowie auta również zniknęli, najpewniej zamierzając sprawdzić motel, zanim zdecydują się podłożyć ogień. Nie miała pewności, czy to dobrze, ale jedno wydawało się aż nazbyt oczywiste: musiała stąd spadać.

Raz jeszcze spojrzała w kierunku podjazdu. Pomyślała o Castielu, ale i za nim ostatecznie zdecydowała się nie podążać. Cokolwiek robił, pewnie i tak miał ją znaleźć. Chyba.

Wciąż nie była pewna, czy to taki dobry pomysł.

Wycofała się, z premedytacją obierając kierunek przeciwny do tego, który wybrał John. Kiedy nabrała pewności, że nikt nie powinien jej zauważyć, rzuciła się do biegu.

Doberek. :D Mieszam i dobrze mi z tym. Troszkę Aurory, mrocznej aury pewnego demona i… przeszłości. Także tego. W kolejnym mogę obiecać dużo więcej Castiela. Do napisania!

2 komentarze:

  1. Oho, Eve przyzwyczaj się, że ktoś cię może zostawić jeszcze nie raz ;) A Castiel... niech tłumaczy go to, że został poważnie ranny i szukając Eve mógłby sprowadzić kłopoty na ich oboje. Poza tym podoba mi się, że Eve tak dobrze radzi sobie w nowym wcieleniu. Jako człowiek bywała trochę naiwna i nie radziła sobie z wampirami, podczas gdy nowe wcielenie pozytywnie zaskakuje. Naprawdę myślałam, że pójdzie z Aurorą i sprowadzi na siebie kłopoty, a tu nie dała się zwieść. Swoją drogą, co robiła tam Aurora? I skad wiedziała, gdzie szukać Eve? Poza tym czuję, że łowcy mogą się na nią natknąć, przeszukując hotel.
    Hmm... myślałam, że któreś z wilków będzie właściwiej hotelu, a tu proszę atak przypuściły dwie dziewczyny. Skoro Eve i Castiel ledwo poradzili sobie z nimi, to co będzie, jak będą musieli zmierzyć z cała grupą (która pewnie w końcu się pojawi).
    Skoro przeszłość Eve zaczyna powoli dawać o sobie znak, może niedługo zaczną powracać konkretne wspomnienia? I co z Marco, z niecierpliwością czekam na ponowne spotkanie tej dwójki ;)
    Pozdrawiam,
    G.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dobrze wiedzieć, że wampiryzm służy Eve. Na tym mi zależało. Teraz kieruje się przede wszystkim instynktem, zwłaszcza że odcięła się od przeszłości (przynajmniej na razie). Uznałam to za dobre rozwiązanie – rzucić ją w sam środek cudownie nieświadomą, przez co po prostu uznaje wszystko, łącznie z rzeczami podsuwanymi przez zdolności. Miałam nadzieję, że wypadnie ciekawiej niż rozterki moralne i nadmiar myśli, który jak nic towarzyszyłby jej w innym wypadku.
      Heh, na razie nic nie zdradzę. Wszystko wyjaśni się w swoim czasie. Mam jeszcze trochę pomysłów, zresztą nie będę ukrywać, że bardziej niż na Marco i Eve, ta księga skupi się na kimś innym. ;>
      Również pozdrawiam!

      Ness

      Usuń