Zwierzęcy charkot narastał.
Spoglądając w żółte oczy i rozwarte szczęki, Eve nie miała
najmniejszych wątpliwości, co do istoty przed sobą. To, że bezpieczniej
było trzymać się jak dalej i po prostu zamrzeć w bezruchu,
również wydało jej się oczywiste.
Wilk nie atakował.
Przyczaił się na lekko ugiętych nogach, spięty i w gotowości.
Eveline spuściła wzrok, nie chcąc prowokować zwierzęcia bardziej niż to konieczne.
Przyłapała się na tym, że po cichu liczyła na olśnienie
albo przynajmniej coś, czym mogłaby posłużyć się jak bronią, ale poza
kilkoma patykami i kamykami nie znalazła niczego.
Więc
czekała. W ciszy odliczała kolejne sekundy, dla pewności nasłuchując.
Gdzie był Castiel? Obawiała się, że wciąż miotał się po motelu,
próbując uniknąć polującej na niego istoty. Obserwując przyczajone przed
nią stworzenie, nabrała pewności, że wrogów musiało być więcej niż jeden. Wilk
zachowywał się zbyt pewnie, by uwierzyła, że mogłoby być inaczej.
Jakaś jej cząstka
liczyła na pojawienie się Elliotta, ale ten również zdecydował się
ją porzucić. Mogła co najwyżej klęczeć na ziemi z pochyloną głową i…
Coś jest
nie tak…
Powstrzymała
dreszcz. Zacisnęła zęby, przez chwilę czując się tak, jakby czyjaś dłoń
zacisnęła się wokół jej serca. Niepokój przybrał na sile, zbyt
silny, by mogła go zignorować. Stało się coś niedobrego – poczuła to równie
wyraźnie, jak i obecność Castiela, kiedy wiedziona przeczuciem wyślizgnęła się
przez okno. Tym razem to on jej potrzebował, ale nie odważyła
ruszyć się z miejsca.
A potem w oddali
rozbrzmiał strzał, płosząc pobliskie ptaki. Trzepot ich skrzydeł nie zdążył
ucichnąć, kiedy dookoła zapanowała ogłuszająca cisza.
Futro wilka
zjeżyło się jeszcze bardziej. Zwierzę stanęło na równe nogi,
odrzuciło łeb, a potem zawyło. Eve aż się skuliła, przyciskając obie
dłonie do uszu z poczuciem, że dźwięk za moment rozerwie jej czaszkę.
To przypominało lament; zbyt głośny i nieznośny, kiedy dysponowało się
nadwrażliwymi zmysłami. Chciała się od tego odciąć, ale nie potrafiła
i…
Wycie
ucichło. Kiedy odważyła się unieść głowę, odkryła, że spoglądały na nią
znajome, żółte ślepia. Wilk patrzył na nią w przerażająco świadomy
sposób, zupełnie jakby nad czymś myślał, choć to wydawało się co
najmniej nienaturalne. Spięła mięśnie, podświadomie przygotowują się na atak,
ten jednak nie nadszedł.
W następnej
sekundzie olbrzymi basior przeskoczył nad nią i popędził w kierunku,
z którego doszedł strzał. Eve instynktownie pochyliła się bliżej
ziemi, nie chcąc oberwać po głowie. Czuła, jak podłoże pod nią
drży, reagując na rytmiczne uderzenie łap.
Coś
poruszyło się w ciemnościach. Czaiło gdzieś poza zasięgiem wzroku
zebranych, również poruszonego wilka. Zanim Eveline zdążyła się zastanowić,
usłyszała rozpaczliwy pisk i trzask, który w pierwszym odruchu
utożsamiła z dźwiękiem pękających kości. Natychmiast skoczyła na równe
nogi, napinając mięśnie i dla pewności wysuwając kły.
Przybysz
nawet się nie zawahał. Cokolwiek zrobił, wystarczyło, by ciężkie
cielsko bez życia zwaliło na ziemię. Dopiero wtedy Eveline dostrzegła
spokojnie stojącą, jasnowłosą kobietę, niemalże z pogardą spoglądającą na truchło
u swoich stóp. Ciemne futro prawie natychmiast ustąpiło miejsca ludzkiej
skórze i sylwetce, a do wampirzycy dotarło, że zamiast wilka, w trawie
teraz leżała młodziutka dziewczyna.
Na
przybyszce nie zrobiło to żadnego wrażenia. Przestąpiła nad ciałem,
jakby od niechcenia otrzepując ręce.
– Lekcja na dzisiaj
– oznajmiła, nie odrywając wzroku od Eve. – Zabijaj tak, by nie mieć
kontaktu z krwią wilkołaka. Picie jej to zły pomysł.
– Ona…
Wilkołak.
Z
niedowierzaniem potrząsnęła głową. Natychmiast spojrzała ku niebu, choć dobrze
wiedziała, że nie zobaczy tam księżyca w pełni. Miała zresztą
wrażenie, że nie powinna spuszczać stojącej przed nią kobiety z oczu
na dłużej, niż było to konieczne.
– Podczas
pełni jest gorzej. Jak będziesz miała szczęście, to nigdy tego nie sprawdzisz
– rzuciła zniecierpliwionym tonem kobieta. Przestąpiła naprzód, wręcz taksując
Eveline wzrokiem. – Nie musisz dziękować. A teraz stąd znikajmy.
Nie ruszyła się
z miejsca. Jej spojrzenie na ułamek sekundy znów powędrowało na ciało
dziewczyny. Nie widziała twarzy, ale to nie miało znaczenia. Z jakiegoś
powodu łatwiej byłoby jej znieść, gdyby przed sobą miała kogoś, kto
posturą nie przypominał dziecka. Jak tych ludzi, którzy zaatakowali ją,
kiedy otworzyła oczy pośród gruzów i z metalowym prętem w ciele.
Potrząsnęła
głową, chcąc opędzić się od niechcianych myśli. Nieważne. Cokolwiek
kryło się za pojawieniem tych istot, już nie miało znaczenia.
Skoro wilk zniknął, Eveline mogła skupić się na priorytetach.
Na
Castielu. Wciąż czuła, że coś było nie tak.
–
Ogłuchłaś? Hej.
To były
ułamki sekund. Dokładnie tyle potrzebowała jasnowłosa piękność, by bez ostrzeżenia
przygwoździć Eve do drzewa. Szarpnęła się, instynktownie próbując
odepchnąć od siebie przeciwnika, ale kobieta okazała się zaskakująco
silna. W chwili, w której wysunęła kły, wszystko stało się jasne.
Nie
pozostała jej dłużna. Przez chwilę mierzyły się wzrokiem, obie na siebie
powarkując, choć to kobieta miała przewagę. Wodząc wzrokiem po otoczonej
jasnymi lokami twarzy, do Eveline dotarło, że gdzieś ją widziała. Co
prawda to przypominało patrzenie na świat przez zamgloną szybę, ale i
tak mogła przysiąc, że spotkały się wcześniej. Tak jak z Castielem,
więc gdyby tylko zdołała przyporządkować imię…
Zrozumiała.
– Aurora –
wychrypiała, czując jak uchodzi z niej całe napięcie.
Zareagowała
instynktownie. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otoczyła wampirzycę
ramionami, samym tym gestem wytrącając z równowagi bardziej niż
wcześniejszymi próbami walki. Wyczuła, jak nieśmiertelna sztywnieje pod jej dotykiem.
Nie odsunęła się, wciąż przyciskając Eve do drzewa, ale uścisk
wyraźnie osłabł. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim kobieta w końcu się
rozluźniła.
– Tak… Tak,
to ja – usłyszała. Kojący szept rozbrzmiał bezpośrednio przy jej uchu.
– Teraz stąd chodźmy. Przyszłam, żeby zabrać cię w bezpieczne miejsce.
Nie
odpowiedziała. Usłyszała westchnienie, ale tym razem Aurora nie próbowała
naciskać. Po prostu poklepała swoją podopieczną po plecach, bardziej
stanowczo przygarniając ją do siebie. Nawet jeśli miała coś do powiedzenia,
zostawiła jakiekolwiek uwagi dla siebie.
Eveline
mocniej wtuliła się w obejmująca ją kobietę. W głowie miała
mętlik, wciąż niepewna tego, co właśnie działo się wokół niej. Czuła się
tak, jakby w chwili, w której przypomniała sobie to jedno imię,
coś uległo zmianie. Jakby zerwała blokadę, która do tej pory zapewniała
jej choćby tylko względny spokój. Wraz z nią pojawiły się wątpliwości
i zbyt jaskrawe obrazy, jednak te drugie przesuwały się za szybko,
przez co nie mogła za nimi nadążyć.
Zamknęła
oczy. Z wolna wypuściła powietrze, próbując się uspokoić.
– Eve?
Wciąż
tkwiła w bezruchu. Mocno zaciskała powieki, w duchu odliczając
kolejne sekundy. Przez cały ten czas tuliła się do Aurory, chcąc
zyskać na czasie i…
–
Przepraszam – wykrztusiła w końcu. – Po prostu dobrze cię widzieć.
Błądzę tyle czasu…
– Już nie musisz.
– Aurora nawet się nie zawahała. – Wiesz, że zawsze bym po ciebie
przyszła, prawda? W końcu przyjechałam właśnie po to.
Och, no
tak…
Nie miała
wątpliwości, że wampirzyca próbowała lustrować jej myśli. Robiła to subtelnie,
inaczej niż Castiel, który na wstępie wyciągnął to, czego potrzebował.
Umysł Aurory przypominał muśnięcie ciepłego wiatru – łagodny, ledwo wyczuwalny
i…
Musiała się
pospieszyć.
Palcami w końcu
wyczuła to, czego potrzebowała. Nie zastanawiając się dłużej niż to konieczne,
szarpnięciem wyciągnęła zaostrzony kołek, który znalazła w wewnętrznej
kieszeni kurtki Aurory…
A potem
wbiła go jej w plecy.
Usłyszała
zdławiony jęk. Aurora szarpnęła się, odskakująco jak oparzona. Eveline
pozwoliła jej na to, obojętnie obserwując jak kobieta zatacza się. W jasnych
oczach pojawił się niepokojący błysk, jednak i on okazał się bez znaczenia.
Sposób, w jaki wampirzyca wykręciła rękę, próbując dosięgnąć wbitego
między łopatkami kawałka drewna, tym bardziej.
– Jak ty…?
Osunęła się
na ziemię. Prawie jak wtedy, gdy w panice Eveline zrobiła to po raz
ostatni.
Skrzywiła się
na to wspomnienie. Wydawało się najwyraźniejsze ze wszystkich,
chociaż nadal niczego nie tłumaczyło. Zaciskając zęby, Eve nachyliła się
nad nieruchomym ciałem, by nabrać pewności, czy kobieta nagle się
nie poruszy. Znalazła jeszcze jeden kołek i wcisnęła go za pasek
spodni, dochodząc do wniosku, że jeszcze mógł się przydać. Skoro
musiała odnaleźć Castiela…
Naprawdę
sądzisz, że to taki dobry pomysł, moja miła?
Zamarła.
Nie wyczuła, by nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a jednak
nagle wylądowała tuż obok Aurory i zabitej dziewczyny-wilka. Potarła
skronie, ale ból nie ustąpił. Pulsowanie powoli przybierało na sile,
zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła zamierzała rozsadzić czaszkę od środka.
Co się
działo? Dlaczego…?
Pochyliła
się, walcząc z mdłościami. Obrazy wróciły, bardziej jaskrawe i intensywniejsze
niż do tej pory. Kręciły się wokół Aurory, a jednak nadal nie potrafiła
ich zinterpretować. Wiedziała jedynie, że nie powinna jej ufać.
Że to, co właśnie zrobiła, było słuszne, ale…
Dlaczego to imię
bolało? I czemu wbijając kołek w plecy tej kobiety, sama czuła się
tak, jakby właśnie odpłaciła jej pięknym za nadobne…?
Niczego nie rozumiała.
To, co działo się w jej głowie, nie miało sensu.
Ze świstem
wypuściła powietrze. Pochyliła się tak bardzo, aż dotknęła czołem
ziemi. Zacisnęła powieki, jednak to nie powstrzymało plątaniny obrazów –
zbyt niespójnych, sprzecznych, niewyraźnych. Niektóre wydawały się niewłaściwe.
Niczym sfabrykowane obrazy, które nigdy nie należały do niej.
W jednych
spoglądała na Aurorę jak na kogoś, kto był dla niej ważny. Kogoś,
komu ufała, choć przecież…
Ale to nie było
tak. Wszystko pomieszała.
Wszystko
ustało równie nagle, co wcześniej się zaczęło. Eveline opadła na ziemię,
dysząc tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton. Skuliła się,
podciągając kolana pod brodę i próbując zapanować nad drzewem.
Cisza dzwoniła jej w uszach, gorsza niż cokolwiek innego.
Nie chciała
wiedzieć. Kiedy trwała w spokoju, wszystko wydawało się prostsze.
Wtedy mogła skupić się na celu, ale…
Castiel.
Dźwignęła się
na nogi. Chwilę nasłuchiwała, ale tym razem nie doczekała się
żadnej gwałtownej reakcji. Obrazy uspokoiły się, zresztą jak i niechciane
myśli. Leliela nigdzie nie było, choć nie od razu utożsamiła
wcześniejszą myśl z jego wpływem. Równie dobrze mogła po prostu to sobie
wyobrazić. Miała wrażenie, że od chwili przebudzenia w ciemnościach
cały czas błądziła, coraz dalsza od tego, by stwierdzić, co było
rzeczywistością.
Mogła tylko zgadywać,
jak długo tkwiła w jednym miejscu, pomiędzy ciałem a unieruchomioną
wampirzycą. To mogły być minuty albo godziny – nie zauważyłaby
różnicy. Wiedziała za to, że nie mogła tkwić tu wiecznie,
zwłaszcza że miała coś do zrobienia.
Wyprostowała
się. Wytrząsnęła z włosów drobinki ziemi, po czym z góry raz
jeszcze spojrzała na Aurorę. Spoglądając w bladą twarz i rozrzucone
dookoła włosy, Eveline nie czuła absolutnie niczego.
Więc
czemu jej nie zabijesz?, rozbrzmiał ponowni obcy głos. Przez moment
była gotowa przysiąc, że Leliel stał tuż obok, szepcąc wprost do jej ucha.
Obejrzała
się, choć dobrze wiedziała, że nikogo nie zobaczy. Dookoła królowała
wyłącznie martwa cisza.
– Zamknij się
– wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Odpowiedział
jej cichy śmiech. Potem w końcu zapanował spokój, kiedy demon zostawił
ją samą.
☾
Motel wyglądał jak
pobojowisko. Stojąc na podjeździe, Eveline momentalnie pojęła, że ominęło
ją coś ważnego. Raz po raz wodziła wzrokiem dookoła, aż nazbyt świadoma,
że w pobliżu nie było nikogo więcej. Pomijając kolejne ciało młodej
dziewczyny, które zaległo tuż obok wejścia.
Eve nie chciała
na nią patrzeć. Spojrzała jedynie na moment, by odkryć wciąż
broczący krwią ślad po kuli. Tak przynajmniej wyglądał, zresztą po strzale,
który słyszała, rana miała bardzo dużo sensu.
Nigdzie w pobliżu
nie widziała Castiela.
Spojrzała
na wyrwane drzwi, ale nie weszła do środka. Czuła, że
przekroczenie progu nie miało sensu. Pomijając ślady walki i to, co
zostało z Elliotta, nie znalazłaby niczego.
Zostawił
mnie.
Spuściła
wzrok. Coś ścisnęło ją w gardle, choć starała się to ignorować.
Odchrząknęła, próbując oczyścić przełyk. Nie pomogło, zwłaszcza że tak naprawdę
nic w nim nie zalegało.
Mogła tylko zgadywać,
co stało się po tym, jak wydostała się na zewnątrz. Wciąż
miała złe przeczucia, zwłaszcza że mogła wyczuć krew Castiela, ale… Och, jego samego
tu nie było. Czy jej szukał? Nie odeszła aż tak daleko, by miał
problem z odszukaniem miejsca, w którym się zaszyła. Co więcej,
to nie on przyszedł jej z pomocą. Co miała o tym sądzić,
skoro ostatecznie wylądowała w środku lasu z Aurorą?
Potrząsnęła
głową, czując nawracającą migrenę. Wciąż miała wątpliwości – i względem
kobiety, i swojego stwórcy. Pojawienie się Aurory obudziło w niej
coś, z czym wcale nie chciała się mierzyć. Nie teraz.
Pokrywający
podjazd żwir nieznacznie zachrzęścił pod jej stopami. Odeszła od ciała
wilkołaka, próbując skupić się na tropie Castiela. Jego krew
pachniała dziwnie, zresztą mieszała się z innym zapachem – taki,
który wydawał się Eve wabić, prawie jak wtedy, gdy pierwszy raz poczuła
woń towarzyszącą Elliottowi. Człowiek? Na samą myśl poczuła się jeszcze
bardziej podekscytowana. Czuła, że wyostrzają jej się kły.
Dlaczego
Castiel miałby gdziekolwiek pójść z człowiekiem? To też wydawało się
oczywiste, ale…
Jego
krew pachnie niewłaściwie, pomyślała po raz wtóry.
Zmarszczyła
nos. Przypomniała sobie ten dziwny niepokój, który towarzyszył jej od pewnego
czasu, odkąd nabrała pewności, że powinna poszukać swojego stwórcy. Jak powinna
to rozumieć? Co powinna zrobić, żeby mu pomóc?
Na pewno
chcesz?, przeszło jej przez myśl.
Skrzywiła
się, przez moment sama niepewna, czy ta myśl należała do niej.
Niczego już nie była pewna. Miała wrażenie, że Leliel odpuścił, a jednak…
Przyspieszyła
kroku, bezskutecznie próbując pozbyć się mętliku w głowie. Przez
chwilę znów czuła się jak we śnie, dokładnie jak wtedy, kiedy zapadała się
w pustkę. Zarzucił jej, że uciekała przed prawdą. Czy tak było? Czy dlatego
czuła tak wiele sprzeczności, nagle zaczynając wątpić w to, czy trwanie
u boku Castiela miało sens? Chciała wierzyć, że to demon mieszał jej w głowie,
ale nie miała pewności. Im dłużej trwała w samotności, tym więcej wątpliwości
miała.
Tęsknota pojawiła się
później. Eveline zawahała się, w zamyśleniu przyciskając dłoń do piersi.
Spojrzała na swoje dłonie, by z zaskoczeniem przekonać się, że
drżały. Zacisnęła je w pięści, chcąc odzyskać kontrolę, ale to okazało się
trudne. W tamtej chwili sama już nie była pewna, czego chciała.
Mogła
przeczekać. Schować się gdzieś w pobliżu i poczekać na Castiela,
zwłaszcza że ten bez wątpienia mógł ją odnaleźć. Skoro wyczuł, kiedy
go potrzebowała, tym bardziej musiał zdawać sobie sprawę z tego, że
powinien zrobić to po raz kolejny. Co więcej, mogła chyba założyć, że
w razie potrzeby sama byłaby w stanie dokonać tego samego. Spróbowała się
skupić na więzi z wampirem, ale ta wydawała się słaba i ulotna,
jakby sam zainteresowany niekoniecznie chciał, żeby znalazła się u jego boku.
Z drugiej strony…
Och, a może
to ona tego nie chciała. Wszystko w Eveline krzyczało, że
powinna znaleźć się gdzieś indziej.
Przy
kimś…
Coś
zakłóciło nocną ciszę. Wyprostowała się niczym struna, natychmiast
rozpoznając dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Gdzieś w pobliżu dostrzegła
jasny blask reflektorów i to wystarczyło, by uprzytomnić jej, że
dalsze trwanie na widoku nie należało do najlepszych pomysłów.
Natychmiast odcięła się od zbędnych myśli, skupiając na tym, co
najważniejsze. Ciało zareagowało automatycznie, popychając Eve do natychmiastowego
ruchu.
Napięła mięśnie.
Wystarczyła chwila, by dopadła do najbliższego drzewa i uchwyciła się
gałęzi, z lekkością podciągając się na tyle, by ukryć się
między koronami drzew. Podejrzliwie zmrużyła oczy, obserwując rozwój wypadków.
W duchu odliczała kolejne sekundy, całą sobą chłonąc to, co działo się
dookoła. Ktokolwiek się zbliżał, nie wyczuła, żeby przypominał
ścigające ją i Castiela bestie.
Ludzie,
pomyślała z ulgą. W porządku, przed nimi przynajmniej mogła się ukryć.
Auto
zajechało na podjazd, zatrzymując się tuż przed martwą dziewczyną.
Silnik zgasł; światła przygasły. Dookoła na powrót zapanowała cisza, przerywana
jedynie biciem serc i spokojnymi oddechami. Kły Eveline jak na zawołanie się
wyostrzyły, ale nie odważyła ruszyć się z miejsca. Nawet z odległości
dostrzegła, że trójka mężczyzn, która wysiadła z auta, była uzbrojona.
Rozpoznała
ich. Zwłaszcza jednego, nie tylko po krwi, ale budowie
ciała. Nerwowo zacisnęła palce na gałęzi, próbując się uspokoić. Choć
kły zapulsowały boleśnie, upominając się o posiłek, zdołała odsunąć głód
na dalszy plan. Nie powinna z nich pić. Zwłaszcza po tym,
jak skończyło się to ostatnim razem.
Znała tego
mężczyznę. Przypomniała sobie jego imię. John, który najwyraźniej przeżył
jej atak, kiedy spróbowała rozerwać mu gardło.
– Nie żyje
– doszedł ją głos jednego z mężczyzn, najpewniej kierowcy, bo dostrzegła
go po lewej stronie samochodu. Wpatrywał się w nieruchome ciało
na podjeździe. – To szczeniak. Chyba ją kojarzę. Miała na imię
Hannah…
– Ciekawe –
wtrącił drugi. – Ładny strzał. Wygląda na robotę kogoś z naszych.
Eveline
mimowolnie się spięła. Miała przez to rozumieć, że gdzieś w pobliżu
kręciło się więcej ludzi? Oczywiście, wyczuła jednego w towarzystwie
Castiela, ale…
– Nie wiem,
gdzie są ci kretyni, ale lepiej żeby mieli dobre usprawiedliwienie.
Jeśli Elise jest z nimi, tak jak podejrzewam, osobiście ich rozstrzelam
– zapowiedział grobowym głosem John.
Mężczyźni
odsunęli się od ciała. Nie wyglądali na szczególnie
przejętych, zupełnie jakby widywali podobne rzeczy na co dzień. Możliwe,
że tak właśnie było.
– Co
robimy?
– Sprawdźcie
budynek. Ja rozejrzę się po okolicy – zadecydował John. Jak na kogoś
o pokaźnej posturze, poruszał się zadziwiająco lekko, ostrożnie. –
Jeśli coś znajdziecie, będę pod telefonem.
– A później?
– rzucił z powątpiewaniem kierowca.
Mężczyzna jedynie
wzruszył ramionami. Zdążył odejść kilka kroków, nim zdecydował się odpowiedzieć.
– Spalcie wszystko.
Ogień rozwiąże sprawę – zadecydował, nawet się nie oglądając. – Gdyby
coś się działo, będę pod telefonem.
Nikt nie zaprotestował.
John ruszył w stronę lasu, decydując się przekroczyć linię drzew
zdecydowanie zbyt blisko miejsca, w którym schroniła się Eveline.
Dziewczyna mocniej uchwyciła się gałęzi, dla pewności wstrzymując oddech.
Wyraźniej niż do tej pory poczuła krew, ale zmusiła się do trwania
w bezruchu. Wtuliła policzek w korę, w napięciu odliczając
kolejne sekundy. Chciała, żeby po prostu poszedł dalej – bez zbędnych
komplikacji, które zmusiłyby ją do podjęcia walki.
Mężczyzna
przystanął. Czujnie rozejrzał się dookoła, na krótką chwilę
zatrzymując wzrok na drzewie, na którym się ukrywała. Eve
zamarła, w duchu przeklinając trzepoczące się w piersi serce.
Miała wrażenie, że bije zbyt głośno, aż nazbyt wyraźnie zdradzając jej obecność.
Musiał ją
usłyszeć. Musiał wiedzieć, ale…
A potem
usłyszała oddalające się kroki, kiedy John zdecydował się ruszyć
dalej. Chwilę jeszcze trwała w bezruchu, bojąc się odetchnąć.
Spoglądała w ślad za nim, póki nie nabrała pewności, że kroki ucichły,
a mężczyzna nagle nie zawróci, by jednak się nią
zainteresować.
Ostrożnie
zeskoczyła na ziemię. Wylądowała na lekko ugiętych nogach, wciąż
spięta i aż nazbyt świadoma podsuwanych przez zmysły bodźców. Pozostali
pasażerowie auta również zniknęli, najpewniej zamierzając sprawdzić motel,
zanim zdecydują się podłożyć ogień. Nie miała pewności, czy to dobrze,
ale jedno wydawało się aż nazbyt oczywiste: musiała stąd spadać.
Raz jeszcze
spojrzała w kierunku podjazdu. Pomyślała o Castielu, ale i za nim
ostatecznie zdecydowała się nie podążać. Cokolwiek robił, pewnie i
tak miał ją znaleźć. Chyba.
Wciąż nie była
pewna, czy to taki dobry pomysł.
Wycofała
się, z premedytacją obierając kierunek przeciwny do tego, który
wybrał John. Kiedy nabrała pewności, że nikt nie powinien jej zauważyć,
rzuciła się do biegu.
Doberek. :D Mieszam i dobrze mi z tym. Troszkę Aurory, mrocznej aury pewnego demona i… przeszłości. Także tego. W kolejnym mogę obiecać dużo więcej Castiela. Do napisania!
Oho, Eve przyzwyczaj się, że ktoś cię może zostawić jeszcze nie raz ;) A Castiel... niech tłumaczy go to, że został poważnie ranny i szukając Eve mógłby sprowadzić kłopoty na ich oboje. Poza tym podoba mi się, że Eve tak dobrze radzi sobie w nowym wcieleniu. Jako człowiek bywała trochę naiwna i nie radziła sobie z wampirami, podczas gdy nowe wcielenie pozytywnie zaskakuje. Naprawdę myślałam, że pójdzie z Aurorą i sprowadzi na siebie kłopoty, a tu nie dała się zwieść. Swoją drogą, co robiła tam Aurora? I skad wiedziała, gdzie szukać Eve? Poza tym czuję, że łowcy mogą się na nią natknąć, przeszukując hotel.
OdpowiedzUsuńHmm... myślałam, że któreś z wilków będzie właściwiej hotelu, a tu proszę atak przypuściły dwie dziewczyny. Skoro Eve i Castiel ledwo poradzili sobie z nimi, to co będzie, jak będą musieli zmierzyć z cała grupą (która pewnie w końcu się pojawi).
Skoro przeszłość Eve zaczyna powoli dawać o sobie znak, może niedługo zaczną powracać konkretne wspomnienia? I co z Marco, z niecierpliwością czekam na ponowne spotkanie tej dwójki ;)
Pozdrawiam,
G.
Ojej, dobrze wiedzieć, że wampiryzm służy Eve. Na tym mi zależało. Teraz kieruje się przede wszystkim instynktem, zwłaszcza że odcięła się od przeszłości (przynajmniej na razie). Uznałam to za dobre rozwiązanie – rzucić ją w sam środek cudownie nieświadomą, przez co po prostu uznaje wszystko, łącznie z rzeczami podsuwanymi przez zdolności. Miałam nadzieję, że wypadnie ciekawiej niż rozterki moralne i nadmiar myśli, który jak nic towarzyszyłby jej w innym wypadku.
UsuńHeh, na razie nic nie zdradzę. Wszystko wyjaśni się w swoim czasie. Mam jeszcze trochę pomysłów, zresztą nie będę ukrywać, że bardziej niż na Marco i Eve, ta księga skupi się na kimś innym. ;>
Również pozdrawiam!
Ness