W normalnym wypadku tempo,
które narzuciła Elise, pozostawiałoby wiele do życzenia. Ludzie mieli to do siebie,
że poruszali się zbyt wolno, nawet jeśli z ich perspektywy sprawy
wyglądały trochę inaczej. Castiel niewiele już pamiętał z tego, co
oznaczało być człowiekiem, a jednak spoglądając na śmiertelników,
regularnie odczuwał przede wszystkim frustrację.
Ten raz nie był
inny. Do pewnego stopnia, bo po przejściu zaledwie kilku metrów,
wampir odkrył, że dotrzymanie kroku dziewczynie zaczyna sprawiać mu trudność. Początkowo
nie zwrócił na to uwagi, zbyt rozproszony nadmiarem podsuwanych przez
zmysły bodźców i świadomością, że niejako musiał zdać się na niedoświadczoną
łowczynie, ale…
– Coś nie tak?
– doszedł go jej nerwowy szept.
Elise odwróciła się
w jego stronę. Jej uścisk nieznacznie osłabł, kiedy przesunęła się
na tyle, by móc zmierzyć go wzrokiem. Widok tej drobnej dziewczyny,
kurczowo tulącej do siebie broń, okazał się co najmniej dziwny,
zwłaszcza że w pamięci Castiela wciąż majaczyło wspomnienie nieporadnej
śmiertelniczki, którą dla kaprysu wyrwał z rąk demonów.
Zamrugał, kiedy
obraz nieznacznie zamazał mu się przed oczami. Nie odezwał się nawet
słowem, poniekąd dlatego, że sam nie był pewien, co zabrzmiałoby sensownie
w tej sytuacji. Nie żeby zamierzał jej się zwierzać, zwłaszcza
że tak naprawdę wcale nie potrzebował pomocy. W to przynajmniej
wierzył, raz po raz powtarzając sobie, że da sobie radę. No i miał
coś do zrobienia, ale…
Gdzieś w całym
tym szaleństwie czuł, że Eveline go potrzebowała. Wołała go w równie
natarczywy sposób, co i za pierwszym razem, gdy jeszcze nie wiedział,
co oznaczała ta dziwna burza emocjonalna, nakazująca mu rzucić wszystko i ruszyć
cholera wie gdzie. Teraz łatwiej było mu zinterpretować dziwne uczucia, ale ani trochę
nie miał ochoty szukać dziewczyny. Cóż, przynajmniej na razie, póki własne
ciało odmawiało mu posłuszeństwa.
– Hej,
zapytałam o coś. – Elise wciąż mówiła. Coś w jej tonie i brzmieniu
głosu powoli zaczynało Castiela irytować. Miał wrażenie, że każde kolejne słowo
boleśnie odbija się w jego umyśle, potęgując łomotanie w skroni.
– Czy wszystko…?
– Z-zamknij się
w końcu – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Nie mieli
na to czasu. Musieli iść dalej, choć nie miał pojęcia gdzie. Liczyło
się, że ruch dawał przynajmniej pozory działania, nawet jeśli Castiel już dawno
stracił jakiekolwiek poczucie celu. Nawet nie próbował myśleć w logiczny
sposób, choć nie wątpił, że jakiś kwadrans temu dobrze wiedział, co chciał
osiągnąć. W motelu plan klarował się bardzo jasno: znaleźć Eve,
dotrzeć do wyjścia i zniknąć, nim sprawy bardziej się skomplikują.
Bardzo proste!
Cóż, najwyraźniej
nie miał na co liczyć. Palenie w ramieniu uświadomiło mu to w dobitny,
zbyt wyrazisty sposób. Rozproszyło go na tyle, by pełne wyrzutu
spojrzenie, którym obdarowała go Elise, nie zrobiło na nim najmniejszego
nawet wrażenia. Sama twierdziła, że spłacała dług, który zaciągnęła u niego,
kiedy uratował jej tyłek. Skoro tak, tym bardziej nie miał powodów,
by silić się na nikomu niepotrzebne uprzejmości.
Bez słowa
wyminął dziewczynę, stanowczym ruchem odpychając jej ręce. Udało mu się
uchwycić równowagę na tyle, żeby utrzymać się w pionie. Teraz po prostu
pozostawało iść przed siebie, byle jak najdalej od nowo przybyłego
zagrożenia. W normalnym wypadku obecność ludzi, nieważne jak dobrze
uzbrojonych, nie zrobiłaby na Castielu wrażenia, ale w tamtej
chwili nie czuł się na siłach, żeby walczyć. Może gdyby miał do dyspozycji
przypadkowego przechodnia, któremu mógłby skoczyć do gardła, żeby się
posilić albo…
Kątem oka
zerknął na Elise. Wciąż trzymała dubeltówkę i to w sposób zbyt
zdecydowany, by uwierzył, że nie wystrzeliłaby, gdyby spróbował się
na nią rzucić. W jej cel też już nie wątpił, aż za dobrze
pamiętając z jaką łatwością pozbyła się wilkołaczycy sprzed motelu.
Trudno.
Zrobił
kolejny krok. A potem jeszcze jeden, starając się nie myśleć o tym,
że właśnie poruszał się o wiele bardziej niezgrabnie, aniżeli zwykły
człowiek. Wszystkie zarzuty, które mógłby skierować pod adresem Elise,
nagle straciły na znaczeniu, tym bardziej że dziewczyna w zaledwie
kilka sekund się z nim zrównała. Nie musiała nawet przyspieszać
kroku.
– Jak twoje
ramię? Dalej krwawisz – oznajmiła grobowym tonem.
Powstrzymał się
od warknięcia. Instynktownie zacisnął palce na ranie, krzywiąc się,
kiedy nieprzyjemne pulsowanie przybrało na sile. Natychmiast wyczuł wilgoć;
lepka, wciąż ciepła ciecz okazała się wystarczająco charakterystyczna, by rozpoznał
krew. Wciąż się sączyła, przenikając przez koszulę.
I bez patrzenia
na Elise zorientował się, że najpewniej wiedziała o wampirach dość,
by zacząć podejrzewać, że coś było nie tak. Nie powiedziała tego
na głos, ale ton jej głosu wydawał się mówić sam za siebie.
Castiel nie zamierzał ani potwierdzać, ani zaprzeczać, jednak
gdyby chciał to zrobić, musiałby przyznać jedno: mieli kłopoty.
Wampiry
działały bardzo prostu. W większości przypadków nawet nie potrzebowali
krwi, by wykaraskać się z ran, które dla ludzi okazałyby się
śmiertelne. O ile w grę nie wchodziło srebro albo…
Och, albo ugryzienie
wilkołaka.
Jesteś
uparty, Cass… Zbyt uparty, usłyszał w głowie poirytowany kobiecy głos.
Zesztywniał, przez moment mając wrażenie, że słyszy wyniosły głos poirytowanej
jego zachowaniem Kateriny. Zupełnie jakby ta stała tuż obok, szepcąc
mu wprost do ucha i…
Nie.
Zacisnął
zęby. Stłumił instynktowne pragnienie, by rozejrzeć się dookoła.
Przecież wiedział, że szukanie kobiety nie miało najmniejszego sensu.
Ruszył
dalej. Przynajmniej planował, choć z równym powodzeniem mógłby tkwić w miejscu.
Usłyszał kroki, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że to wciąż
podążająca za nim niczym cień Elise. Jej zapach uderzył w niego
z całą mocą, wyraźniejszy niż do tej pory. Castiel czuł, jak jego kły
wysuwają się samoistnie, choć na przekór wszystkiego próbował
utrzymać je schowane. Pulsowały boleśnie, upominając się o posiłek –
o cokolwiek, w co mogłyby się zanurzyć, żeby…
– … się
zatrzymać. Posłuchaj…
Znów
mówiła. Wychwytywał zaledwie pojedyncze słowa, ale nie widział w nich
żadnego sensu. Dlaczego wciąż musiała trajkotać, skoro nie tak dawno sama
twierdziła, że powinni zniknąć, by nie rzucać się w oczy?
Rosnące dookoła drzewa zapewniały swego rodzaju ochronę, ale miały okazać się
niczym, jeśli łowcy wpadliby na właściwy trop. Może i mała Johna nie widziała
problem w znalezieniu przez tych ludzi, ale Castiel zdecydowanie nie zamierzał
zostać trofeum. Szlag trafiłby ją i taką pomoc!
Musieli iść
dalej. Dużo dalej, żeby…
Zachwiał
się. Tylko nieznacznie, ale i to i tak wytrąciło go z równowagi.
Zdołał uchwycić równowagę, w porę przytrzymując najbliższego drzewa. Na usta
cisnęła mu się cała wiązanka przekleństw. Na litość mrocznej matki
wampirów, nie miał na to czasu. Ani trochę, zwłaszcza że…
Castielu,
do kurwy nędzy…
Zamknął
oczy. Takiej Kateriny nie słyszał od dawna. Nie pamiętał już,
kiedy się kłócili, a jednak jej pełen frustracji głos wręcz zlał się
z innym, również kobiecym.
– Zatrzymaj się
w końcu!
Drgnął,
czując na ramionach muśnięcie cudzych dłoni. Warknął ostrzegawczo i to wystarczyło,
żeby uścisk zniknął, choć – och, mógł to wyczuć – intruz nie zamierzał się
wycofać. Uniósł powieki na tyle, by gniewnie spojrzeć na stojącą
tuż przed nim Elise. Co prawda w oczy wrzuciła mu się przede
wszystkim burza rudych włosów, ale to wystarczyło.
Potrzebował
chwili, by skupić się na jej twarzy. Oboje milczeli, co było mu
na rękę, choć obawiał się, że ze strony łowczyni nie miał co liczyć
na taki stan rzeczy dłużej niż pięć minut. Ostatecznie był gotów przysiąc,
że nie dała mu nawet tyle, najwyraźniej nie potrafiąc usiedzieć w ciszy.
– Powinieneś
odpocząć. Chwila nas nie zbawi – stwierdziła Elise, ostrożnie dobierając
słowa. – No i ta krew…
– Sugerujesz…
mi… coś? – wyrzucił z siebie na wydechu.
Miał
nadzieję, że nie była w stanie wychwycić pobrzmiewającego w jego głosie
wahania. Samego siebie zaskoczył tym, że nagle zwykłe złapanie oddechu okazało się
problematyczne. Próbował zachować kontrolę nad sytuacją, ale to okazało się
trudne – o wiele bardziej, aniżeli mógłby tego oczekiwać. Za żadne
skarby nie zamierzał tego przyznać, ale prawda była taka, że jeszcze przed
motelem wiedział, że sprawy bardzo szybko przybiorą niewłaściwy obrót. Jak
inaczej miał wyjaśnić to, że właśnie stał przed ludzką dziewczyną, słaniając się
na nogach i mając poczucie, że ich dwójki to ona mogła
zdziałać znacznie więcej?
I krew…
Wciąż czuł jej krew, zwłaszcza że ta znajdowała się dosłownie na wyciągnięcie
ręki. Zamiast na twarzy Elise, skupił wzrok na smukłej, wyeksponowanej
szyi. Widział pulsującą pod warstwą skóry tętnicę. Puls dziewczyny okazał się
dużo szybszy niż powinien, a może to po prostu jemu zaczynało
dudnić w głowie. Nie miał pewności. Nie żeby w tej sytuacji
miało to jakiekolwiek znaczenie.
Przełkną z trudem.
Chciał odwrócić wzrok, ale t okazało się równie trudne, co i stanie
na nogach.
Nie
powinieneś…
Tym razem
nie miał pewności, czy ta myśl należała do niego, czy może znów
usłyszał Katerinę. W gruncie rzeczy wciąż wątpił, by to drugie wchodziło
w grę.
Nie był w stanie
dłużej się powstrzymywać.
Choć nie sądził,
że zdoła ruszyć się z miejsca, jego ciało zareagowało
automatycznie. Usłyszał zduszony okrzyk, który wyrwał się z gardła
Elise. W ułamek sekundy później to ona wylądowała na drzewie,
dociskana przez wyczerpanego, coraz mniej świadomego Castiela. Kły wampira znów się
wysunęły, gotowe zatopić się w żyle. Był głodny, tak bardzo, a jednak…
Coś wpiło się
w jego pierś. Gdzieś jakby z oddali doszedł go dźwięk przeładowywanej
broni.
– P-proszę…
– szepnęła zdławionym tonem Elise.
Może to właśnie
ta błagalna nuta go otrzeźwiła. To albo fakt, że dziewczyna
okazała się na tyle przytomna, by w porę wycelować broń w
jego pierś. Gdyby nacisnęła spust… Cóż, to miało zaboleć. Nie wspominając
o tym, że dubeltówka jak nic wciąż musiała być załadowana posrebrzanymi
nabojami.
Zamarł w bezruchu,
spoglądając wprost w rozszerzone oczy śmiertelniczki. Nie wyglądała jak
wtedy, gdy bez mrugnięcia strzeliła do wilkołaka. Cała ta pewność
siebie uleciała, choć nie potrafił stwierdzić dlaczego. Wszystkim, czego
chciał, pozostawała jej krew, a jednak…
– Nie radzę.
Będzie gorzej – doszedł go ponownie jej rozgorączkowany szept. – Nie jestem
głupia. Moja krew ci zaszkodzi – oznajmiła z naciskiem. – Posłuchaj…
Nie
zamierzał. I tak nie był w stanie. Chwilę jeszcze wpatrywał się
w Elise, z trudem łącząc fakty. Kiedy w końcu dotarło do niego
to, co sugerowała, wybuchł pozbawionym wesołości, niemalże histerycznym
śmiechem.
Niech to diabli,
cholerni łowcy! Wiedział o mieszance, którą podobno pili, by powstrzymać
wampiry przed atakiem. Co prawda nie przekonał się o tym na własnej
skórze, ale słyszał dość. Jasne, mieszanka nie była zabójcza, ale podobno
z łatwością powstrzymywała krwiopijców przed wysuszeniem żył, na takich
jak Castiel działając niemal jak trucizna.
Poruszając się
trochę jak w transie, wycofał się. Przynajmniej próbował, bo tym razem nie zdołał
w porę uchwycić równowagi. Wylądował na kolanach, u stóp wciąż zaniepokojonej
Elise, choć prawie tego nie zarejestrował. Tego, że dziewczyna jak na zawołanie
ukucnęła tuż obok, również.
– Co mam
robić? To przez ugryzienie? – zaniepokoiła się. Chciał odepchnąć jej ręce,
ale nie miał na to siły. Zaczynało być mu wszystko jedno. – Powinnam…
zatamować krew. I może to tylko ja, ale jesteś strasznie
rozpalony…
Jej słowa
mu umykały, coraz mniej wyraźne i jakby pozbawione sensu. W jakimś
stopniu chciał na nie odpowiedzieć, zwłaszcza że wiedział jak. Ugryzienie,
wilkołak… Pamiętał, jak to działało. Nie żeby miał okazję przekonać się
o tym na własnej skórze, ale…
☾
Castiel zaklął pod nosem.
Wycofał dłoń tylko na chwilę, prawie natychmiast wplatając palce z powrotem
w poplątane włosy Kateriny. Wilgotne kosmyki kleiły się do zarumienionych
policzków, o wiele mniej lśniące niż zazwyczaj.
– Ty mała
kretynko… – westchnął, choć w rzeczywistości miał ochotę ująć sprawę w dużo
bardziej dobitny sposób.
Oczywiście,
że musiała mu to robić. Jakby mało było, że regularnie wytrącała go z równowagi,
o ostatniej kłótni nie wspominając. Mógł przewidzieć, że na dobry
koniec dnia zdecyduje się dostarczyć mu rozrywki. A najlepiej od razu
przyprawić o zawał serca, o ile w przypadku wampira w ogóle
powinno być to możliwe.
Potrząsnął
głową. Co prawda dużo bardziej wskazane było, by postąpił w ten sposób
ze skuloną pod przykryciem kobietą, ale to mogło poczekać.
Pragnienie, żeby zacząć niespokojnie krążyć po sypialni albo –
jeszcze lepiej! – od razu chwycić broń i wybić pierwsze stado
szczeniaków, jakie udałoby mu się wytropić, tym bardziej.
Próbując
zachować względny spokój, Castiel poderwał się na równe nogi. Wyszedł
tylko na chwilę, by przynieść miskę zimnej wody i czysty
ręcznik. Co prawda zdaniem Liama gorączka miała spaść sama, ale wampir nie zamierzał
do tego czasu siedzieć z założonymi rękoma. Zresztą skoro wszyscy
upierali się, że Katerinie przyda się bardziej, nie zamierzał
protestować. Swoją drogą, miał niejasne przeczucie, że Lana albo Marco
przesiadywali pod drzwiami, dyskretnie pilnując czy „przypadkiem nie zrobi
czegoś głupiego”.
Zacisnął
usta. To, że był bardziej porywczy, jeszcze przecież o niczym nie świadczyło.
No i wciąż to on pozostawał tym starszym w rodzinie.
Zwilżył
ręcznik, tylko cudem nie rozrywając materiału, kiedy nerwowo wycisnął
go, próbując pozbyć się nadmiaru wody. Nie zdążył nawet dobrze przyłożyć
go do czoła Kateriny, kiedy na jego przegubie zacisnęły się drobne
palce.
– Jesteś
wściekły – usłyszał i coś w tych słowach sprawiło, że zapragnął się
roześmiać.
–
Myślisz?
Mimo
wszystko kamień spadł mu z serca, kiedy podchwycił jej spojrzenie.
Ciemne oczy spotkały się z jego własnymi, bystre jak zawsze, choć tym
razem dostrzegł w nich niezdrowy błysk. Słyszał ciężki oddech Kateriny,
choć tym razem przynajmniej nie sprawiała wrażenia kogoś, kto walczył o życie.
Najwyraźniej to, co podał jej Liam, faktycznie działało.
Nie żeby
w ogóle śmiał to wątpić. Podejrzewał zresztą, że wystarczająco
dobitnie wampirowi do zrozumienia, co zrobi z jego wnętrznościami,
jeśli coś pójdzie nie tak. Co prawda podejrzewał, że naukowiec przejął się
tym równie mocno, co i każdą inną groźbą, która padała pod jego adresem,
ale przynajmniej Castiel poczuł się lepiej. Tylko odrobinę.
O tym,
że chyba miał u Liama dług (a przynajmniej powinien mu podziękować) wolał
nawet nie myśleć.
Katerina
znalazła w sobie dość siły, by wzmocnić uścisk. Pozwolił jej na to,
by przycisnęła dobie jego dłoń do policzka, starając się ignorować
to, jak bardzo rozpaloną miała skórę.
– Więc… –
podjęła, choć zdaniem Castiela dużo lepiej byłoby, gdyby niczego nie mówiła.
– Gniewasz się… na mnie…?
Udał, że
nie dostrzega, że chwytanie oddechu wciąż pozostawało do niej
problematyczne. Jak długo nie przelewała się w jego ramionach, mógł
uwierzyć, że wszystko gra.
– A na kogo?
– Wywrócił oczami. – Katerino, do diabła…
– To urocze,
Cass.
Spojrzał
na nią z niedowierzaniem. Prychnął, po czym w pośpiechu oswobodził
ramię z jej uścisku, gwałtownie podrywając się na równe nogi.
Żartowała
sobie? Świetnie bawiła jego kosztem? Nie miał pojęcia, co miała w głowie,
a tym bardziej czy właśnie próbowała go prowokować. Jak ją znał, jak
najbardziej. Jeśli to powinien uznać za swego rodzaju karę za to,
że wcześniej powiedział o słowo za dużo…
Och, w zasadzie
oboje powiedzieli.
Podejrzewał,
że kolejną widowiskową kłótnię w ich wykonaniu słyszeli dosłownie wszyscy,
choć Castiel sam już nie był pewien, o co poszło. W większości
przypadków tak było, choć do tej pory konsekwencje nie okazały się
aż tak opłakane w skutkach. Skąd mógł wiedzieć, że Katerina okaże się
aż tak lekkomyślna, by zrobić coś tak głupiego?
Zacisnął
dłonie w pięści, by powstrzymać drżenie. Miał wiele do powiedzenia,
ale tym razem ugryzł się w język, nie chcąc ryzykować, że
znów go poniesie. Nie żeby tym razem mogła w odpowiedzi tupnąć nogą,
trzasnąć drzwiami i znów wylądować w jakimś nieodpowiednim miejscu
Haven, ale kto ją tam wiedział. Jak znał upór tej kobiety, za kwadrans
mógłby znaleźć ją czołgającą w stronę schodów, jeśli akurat uniosłaby się
dumą na tyle, by stwierdzić, że dalsze przebywanie z nim na jednym
piętrze, uwłaczało jej godności.
–
Castielu…
Tym
razem nie zdrobniła jego imienia. Jej głos zabrzmiał inaczej,
choć równie dobrze mogło okazać się, że to wyłącznie zasługa
pobrzmiewającego w nim zmęczenia. Mimo wszystko zaintrygowała go na tyle,
by jednak zdecydował się przenieść na nią wzrok.
Wciąż
wylądowała marnie. Z posklejanymi włosami rozrzuconymi na poduszce, zarumienionymi
policzkami i…
Bez
słowa usiadł obok, podwijając rękaw. Katerina uniosła brwi, kiedy bez zbędnych
wyjaśnień podsunął jej nadgarstek.
– Po prostu
pij – zasugerował i zabrzmiało to niemal łagodnie.
Nie
próbowała się wzbraniać. Podejrzewał, że była głodna, bo prawie
natychmiast poczuł nacisk dwóch wpijających się w skórę kłów. Piła
powoli, wciąż się w niego wpatrując, kiedy nachylił się nad nią,
wolną ręką chwytając za ręcznik. Tym razem pozwoliła obmyć sobie twarz, a ostatecznie
przymknęła oczy, w końcu poddając się zmęczeniu.
Castiel wciąż
czuł przede wszystkim frustrację, ale ta zelżała, wyparta przez nieopisaną
wręcz ulgę. Mógł się miotać, a tym bardziej miał sporo do powiedzenia
na temat tego, co sądził o całej sytuacji, ale nawet wtedy nie był
w stanie zagłuszyć najważniejszego: wyrzutów sumienia. Chciał tego czy nie,
czuł się winny. Tylko do pewnego stopnia, bo przecież to nie on
popchnął Katerinę w ramiona jakiegokolwiek wilkołaka, jednak to nie było
istotne. Gdyby był rozsądniejszy, poszedłby za nią dużo wcześniej.
Chyba
tak to działało, tak? Może coś pomylił, ale powinien ją chronić.
Przebywanie z tak nieprzewidywalną kobietą wymagało poświęceń…
– Nie rób
tak więcej – poprosił pod wpływem impulsu, nachylając się na tyle,
by móc wyszeptać jej te słowa wprost do ucha. – Krzycz, jeśli
masz ochotę. Idź na strzelnicę albo spróbuj nakopać mi do dupy,
skoro tak rozpiera cię energia… Kto wie, może za którymś razem ci się
uda. – Gdyby nie sytuacja, może nawet udałoby mu się uśmiechnąć. –
Ale, do diabła, nie próbuj więcej odgrywać się na mnie w
ten sposób.
Natychmiast
poluzowała uścisk wokół jego ramienia. Odsunęła usta od rany,
delikatnie przesuwając językiem po ugryzieniach, by pomóc im się
zasklepić. Na wargach wciąż miała ślady krwi i najwyraźniej była tego
świadoma, bo zlizała je, nim sennie zdecydowała się odpowiedzieć:
– Chyba
śnisz, Salvador… – Urwała, by złapać oddech. Na krótką chwilę przymknęła
oczy i nawet pomyślał, że zasnęła, jednak wampirzyca prawie natychmiast
zdecydowała się rozwiać jego wątpliwości. – Śnisz, jeśli sądzisz… że
świat kręci się wokół ciebie…
Parsknął,
nie mogąc się powstrzymać. Tak, to zdecydowanie było czymś, co
spodziewał się usłyszeć po Katerinie. Na jej ustach zauważył
nawet cień uśmiechu, choć najwyraźniej również to ostatecznie okazało się
zbyt wymagające, by zdołała utrzymać go na dłużej. A może po prostu
nie chciała, bezskutecznie próbując udawać, że wcale nie reagowała na jakiekolwiek
przejawy troski.
–
Oczywiście, że kręci – rzucił zaczepnym tonem. Zaraz po tym spoważniał i jakby
od niechcenia przesunął wierzchem dłoni po nagrzanym policzku
Kateriny. – Mówiłem poważnie… Nie rób mi tak więcej.
– Nie zamierzam
– odparła sennie. – Cass…
Nachylił
się, by lepiej ją słyszeć. Taki początkowo był plan, póki jego wzrok
nie spoczął na wciąż rozchylonych ustach wampirzycy. Nie mogąc się
powstrzymać, Castiel musnął jej wargi własnymi – tylko raz, niezwykle
delikatnie, ale to wystarczyło. Miał wrażenie, że w tym krótkim
pocałunku oboje przekazali sobie więcej, niż obecnie byli w stanie
słowami.
„Nie rób
mi tego więcej…”.
Naprawdę
chciał, żeby ta obietnica okazała się wiążąca – równie mocno, co i pierścionek,
o którym sądził, że wkrótce zalśni na jej dłoni.
Ojej. Ja nie wiem, co tutaj się dzieje, okej? Ani trochę, ale jak już zaczęłam pisać, to popłynęłam po całości – i to z naciskiem na drugą część. Katerina wiecznie żywa, ze tak się wyrażę. I liczę na jeszcze kilka okazji do wspominek. Mam tylko nadzieję, że spodobają wam się równie mocno, co i mnie. Zresztą czy tylko ja potrzebuję więcej Castiela w takim wydaniu? :D
Z dedykacją dla dwóch osóbek, które męczyły mnie z takim uporem. Poproszę tak częściej! Do napisania!
Zerknęłam tylko na następny rozdział i bardzo się cieszę, że on również poświęcony jest prequlowi Cassa. Właściwie pewnie nawet bym nie narzekała, gdyby cały ten tom skupił się na jego przeszłości, nie mówiąc już o tym, że dałaś Kat pożyć za krótko. Zdecydowanie za krótko.
OdpowiedzUsuńRozumiem, że ugryzienie wilkołaka jest bardzooo szkodliwe dla wampira, ale widocznie nie śmiertelne, skoro Kat przeżyła. Może to moment dla Castiela, by schował dumę do kieszeni i wrócił do domu, gdzie inni będą w stanie mu pomóc, a poza tym będzie mógł powiedzieć reszcie, że Eve żyje. No, może nie do końca "żyje", ale nie jest też do końca martwa. Po cichu liczę na takie rozwiązanie.
Ostatnie zdanie rozdziału jest trochę smutne, znając finał tej relacji. Naprawdę szkoda mi Castiela w tym momencie, bo jednak miał podstawy sądzić, że Katerina będzie z nim wiecznie. Tu jeszcze bardziej intryguje mnie fakt, w jaki sposób dziewczyna trafiła pod niewolę Drake'a i mam nadzieję, że wkrótce i to wyjawisz. Może chciała się jakoś odegrać na Salvadorach i przez to opuściła ich, a nie spodziewała się, że tak skończy się znajomość z Drake'em (nie jestem pewna, czy dobrze odmieniam jego imię)? Ewentualnie jakiś podstęp, tylko takie teorie przychodzą mi do głowy.
Życzę dużo weny i pozdrawiam,
G.
Przymierzałam się do odpisania już wczoraj, ale zmęczenie zrobiło swoje. Ale już nadrabiam. I na początek jak zawsze pięknie dziękuję. ❤
UsuńAch, Kat… To jedna z tych ciężkich decyzji, bo już zbliżając się do rozwiązania pierwszego tomu, było mi żal. Naprawdę chciałam dać jej więcej czasu, ale zarazem śmierć tej dziewczyny była czymś, co widziałam od pierwszych, pierwszych wersji, gdy jako gimnazjalistka jeszcze nie miałam pojęcia, gdzie zaprowadzi mnie pisanie.
Heh, powinien to zrobić, prawda? Wrócić do domu. No cóż, nie zaprzeczę, nie potwierdzę. Wkrótce okaże się, co zrobi Castiel… ;)
Dobrze wiedzieć, że te retrospekcje to coś, co dobrze się czyta. Poniekąd ten tom bardziej niż do Eveline należy właśnie do wszystkich wokół i nakreśla przeszłość. Jeśli chodzi o Drake'a (Tak, dobrze odmieniasz! :D), odpowiedzi mogę obiecać szybciej niż można przypuszczać. Nie wiem czy ktokolwiek spodziewa się takiej formy, ale taaak… ;>
Również pozdrawiam!
Ness