2/02/2022

☾ Rozdział XIX

Castiel

Padający śnieg…

Pamiętał go, choć nie miał pewności, skąd się wziął. A jednak był wszędzie, wirując łagodnie w powietrzu, choć Castiel nie czuł niczego, co świadczyłoby o obecności wiatru. Stał na zgliszczach, jednak również ich obecność wydawała się co najmniej dziwna. Ten widok – gruzy i cholerny śnieg – wzbudzały w nim wątpliwości. To i coś jeszcze, czego zdecydowanie nie chciał doświadczyć.

Czasami prościej było nie pamiętać.

Powiódł wzrokiem dookoła, ale bez skupiania wzroku na szczegółach. W głowie miał mętlik, ale i temu nie poświęcił więcej uwagi, dochodząc do wniosku, że to i tak nie miało znaczenia. Bez pośpiechu ruszył naprzód, ostrożnie stawiając kroki między resztkami tego, co kiedyś stanowiło pokaźnych rozmiarów rezydencję. Tego jednego był pewien. Och, poza tym nie czuł cienia żalu, widząc walające się u stóp odłamki.

Tak lepiej. To, co się wydarzyło, było w pełni zasłużone.

Ledwo doszedł do takiego wniosku, znów naszły go wątpliwości. Przez moment sam nie potrafił stwierdzić, co bardziej nie dawało mu spokoju – to miejsce, błądzenie pośród ciszy, czy może poczucie tego, że powinien pamiętać, że…

Padający śnieg.

Cholerny, wciąż padający śnieg…

Niecierpliwym ruchem otrzepał ubranie. Drobinki aż nazbyt wyraźnie odcinały się na czarnym materiale, bynajmniej nie ustępując pod wpływem kolejnych ruchów. Sam śnieg się nie topił, choć Castiel nie miał poczucia, by temperatura spadła poniżej zera. Zresztą im dłużej obserwował wirujące drobinki, tym dziwniejsze mu się wydawały.

Nie, nie tak. To nie był śnieg. Wszystko pomieszał.

– Cass.

Wszelakie myśli uleciały z jego umysłu, kiedy usłyszał ten głos. Wyprostował się niczym struna, błyskawicznie zwracając w odpowiednim kierunku. Jego spojrzenie spoczęło wprost na drobnej, znajdującej się na wyciągniecie ręki postaci.

Katerina stałą spokojnie, równie piękna i pewna siebie, co zazwyczaj. Ciemne włosy miękko opadały na smukłe ramiona. Castiel dobrze wiedział, jakie uczucie towarzyszyło mu za każdym razem, kiedy zanurzał w nich palce. Co więcej czuł się tak, jakby nie robił tego od bardzo dawna. Tęsknota, którą nagle poczuł, a która zdecydowała o tym, że przestąpił naprzód, gotów wziąć wampirzycę w ramiona, również zdawała się mówić sama za siebie.

Spodziewał się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że w odpowiedni na jego starania, kobieta w popłochu się wycofa. Przystanął, widząc jak Katerina spuszcza wzrok i nieznacznie potrząsa głową. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek widział ją zmieszaną, tak odległą i… obcą. Dobrze znał każdą krzywiznę jej sylwetki, regularne rysy twarzy i ton, którym wcześniej wypowiedziała jego imię, a jednak… obserwując ją, kiedy tak stała pośród nicości, wydała mu się przede wszystkim bardzo smutna. I obca.

Zawahał się. Z uporem milczał, nie odrywając wzroku od Kateriny. Loki częściowo przysłoniły jej twarz, ale prawie natychmiast odgarnęła je niecierpliwym ruchem, nim zdążyłby poczuć potrzebę, by zrobić to za nią. Prawie natychmiast zwiesiła ramiona, palce w nerwowym geście zaciskając na trenie sukienki, którą miała na sobie. Do Castiela dopiero wtedy dotarło, że w istocie miała na sobie wieczorową, czarną jak noc kreację – o bardzo prostym kroju, ciasno przylegającą do ciała i rozszerzającą się w pasie. Nadmiar materiału łagodnie wił się u jej stóp, nadając ruchom swego rodzaju eteryczności. Przypominała mu piękną zjawę, na dodatek taką, która z łatwością mogłaby zniknąć, gdyby na dłuższą chwilę spuścił ją z oczu.

Nie odważył się poruszyć. Po prostu czekał, w duchu odliczając kolejne sekundy.

– Nie zdążyłam cię przeprosić – usłyszał i coś w tych słowach dało mu do myślenia. Poczuł się dziwnie, kiedy Katerina jednak odważyła mu się spojrzeć w oczy. – Nie żeby to miało znaczenie, ale…

– Ach.

Zrozumienie pojawiło się nagle, tak po prostu jak i za pierwszym razem, gdy dotarło do niego, czym w rzeczywistości był padający śnieg. Castiel odetchnął; ze świstem wypuścił powietrze, czując jak uchodzi z niego całe napięcie. Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści, sam zaskoczonym tym, że nie poczuł gniewu. Jedynie niebotyczne zmęczenie, które na moment przysłoniło wszystko inne.

Przez krótką chwile oczami wyobraźni znów widział jej bladą twarz, czuł muśnięcie drżących palców  na policzku i… Och, również to, jak jego ramiona owinęły się wokół pustki, kiedy Katerina tak po prostu zamieniła się w nic nieznaczący pył.

Zacisnął zęby, nawet nie próbując powstrzymywać grymasu. Chciał coś powiedzieć, ale żadne słowa nie przychodziły mu do głowy. Nie żeby istniały jakiekolwiek, które w tej sytuacji zabrzmiałyby właściwie.

Wiedział, że Katerina gdzieś tam była. Wciąż stała przed nim, bliska i odległa zarazem. Czuł na sobie jej spojrzenie. Słyszał łagodny szelest sukni, którym uświadomiła mu, że w ogóle ruszyła się z miejsca. Tym bardziej nie zaskoczyło go, że nagle znalazła się tuż obok, gwałtownie skracając dzielący ich dystans. Niemalże czuł bijące od drobnego ciała ciepło, choć przecież nie powinien. Nie miał prawa, bo…

Chwycił ją za nadgarstek, kiedy spróbowała dotknąć jego twarzy. Poderwał głowę, spoglądając wprost w zaskoczone, rozszerzone nienaturalnie oczy. Wyglądała, jakby chciała zaprotestować, ale ostatecznie nie zrobiła tego. Jedynie to, że jej ręka zadrżała w jego uścisku, dało mu pewność, że reakcją zdołał wytrącić ją z równowagi.

A potem usłyszał dziwnie zniekształcony, obcy głos, który zadał od początku dręczące go pytanie. Do Castiela z opóźnieniem dotarło, że przypominający charkot jęk wyrwał się z jego piersi.

– Czemu?!

Na więcej nie było go stać. Zresztą i tak nie miał pewności, jak właściwie sprecyzować to, czego chciał się od niej dowiedzieć. Dlaczego umarła? Czemu zrobiła to akurat wtedy, kiedy miał nadzieję ja odzyskać? Co miała w głowie, kiedy zdecydowała się go okłamać i… i…?

Wątpliwości wróciły. Poczucie zdrady przybrało na sile, intensywniejsze niż do tej pory. Miał wrażenie, że od chwili śmierci Kateriny, nieświadomie otoczył się jakąś bliżej nieokreśloną, ochronną barierą. Nie na tyle, by przestawać zdawać sobie sprawę z tego, co się stało, ale wystarczającą, by utrzymanie emocji na wodzy okazało się możliwe. Potem i tak wszystko się skomplikowało, a jego myśli skutecznie rozproszyła Eveline i konieczność walki o życie, ale teraz… Och, teraz nie miał już żadnej wymówki.

– Castielu… – westchnęła i zaraz urwała.

To okazało się gorsze, niż gdyby zmusiła go do słuchania wymówek. Włosy znów przysłoniły jej twarz, kiedy spuściła wzrok. Przez moment wydawało mu się, że widzi rumieńce na zazwyczaj bladych policzkach, ale to nie miało znaczenia. Łzy, które zaczęły zbierać się w zwykle bystrych oczach Kateriny, tym bardziej.

Nie protestowała. Nie walczyła, choć po drżącej dłoni w jego uścisku poznał, że musiała powstrzymywać się przed instynktowną próbą ucieczki. Może i słusznie, bo w tamtej chwili sobie nie ufał. Co prawda zawsze trwał w przekonaniu, że jej akurat nigdy by nie skrzywdził, ale…

Wyczuł, że poruszyła się niespokojnie. Poluzował uścisk wokół jej nadgarstka, w zmian chwytając ją za ramiona i bezceremonialnie przyciągając Katerinę do siebie. Potrząsnął nią, nie dając jej większego wyboru, jak tylko spojrzeć sobie w oczy.

– Kiedy przekonał cię, byś porzuciła ludzką krew? – wypalił, w końcu decydując się wypowiedzieć na głos myśl, która dręczyła go od chwili jej śmierci.

Tak naprawdę wszystko stało się jasne już w chwili, w której zacisnął ramiona wokół pustki. Zostawiła go z niczym, jeśli nie liczyć pytań, na które wcale nie chciał poznać odpowiedzi. Tym oraz goryczą, którą wzbudzała w nim świadomość popełnionego przez nią grzechu.

– Porzucić ludzką krew! – parsknęła, potrząsając z niedowierzaniem głową. Na jej ustach pojawił się cień pozbawionego wesołości uśmiechu. – Ładnie powiedziane. Od kiedy bawisz się w eufemizmy?

– Kat… – wycedził przez zaciśnięte zęby.

Zignorowała go. Znów spróbowała dotknąć jego twarzy, ale tym razem jej na to pozwolił. Sposób, w jaki przesuwała dłonią po jego policzku, okazał się nieznośnie znajomy.

– Po co próbujesz pytać, skoro tak naprawdę wiesz? – szepnęła, starannie dobierając słowa. – Zrobiłam to. W pewnym momencie… – Przez jej twarz przemknął cień. – Nie będę szukać usprawiedliwienia, bo nie o to chodzi. Nie powiem ci, że czegokolwiek żałuję, bo musiałabym skłamać. Pewne rzeczy… – Zamilkła, po czym wzruszyła ramionami. – Ale ty wiesz dużo o błądzeniu w życiu, prawda?

– Nie aż tak – zaoponował, ale z jakiegoś powodu zabrzmiało to dziwnie żałośnie.

Możliwe, że trafiła w sedno. Nie chciał do tego przed samym sobą przyznać, ale może prawda była taka, że stracił ją dawno temu. Czekała dość, by stracić nadzieję, zresztą… Kogo próbował oszukiwać? Katerina nigdy nie była przykładem zagubionej kobiety, która potrzebowała rycerza na białym koniu. Nie należała do cnotek, żyjących zgodnie z utartymi, poprawnymi zasadami i nawet w najgorszej sytuacji wyczekujących zbawienia. Wręcz przeciwnie – Castiel mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że oboje od dawna podążali pełną cieni, bliżej nieokreśloną ścieżką.

Właściwie nie zauważył, w którym momencie się rozdzielili. Ją zaś ta droga doprowadziła aż do tego miejsca. Ta myśl bolała, ale…

Nie ochronił jej. Nie sądził, by miał prawo z czegokolwiek ją rozliczać. Nawet nie próbował pytać, nagle uświadamiając sobie, że wiedział wystarczająco dużo. Nie musiała potwierdzać, by zorientować się, że u boku Drake’a uległa i sięgnęła po przekleństwo. Sposób, w jaki umarła, mówił sam za siebie.

Kanibalizm. Ona również zwróciła się ku tej metodzie.

Żerowanie wyłącznie na posoce własnego gatunku niosło ze sobą oczywiste korzyści i konsekwencje. Kto wie, może wyłącznie dlatego tyle czasu wytrzymała jako cudza torebka krwi. Mógł tylko zgadywać, co znaczyło dla niej ciągłe upokorzenie, zwłaszcza że aż za dobrze znał przesadną dumę, którą cechowała się ta kobieta. To, że mogłaby upaść w nadziei na odzyskanie kontroli nad sytuacją, wydało mu się zarówno do przewidzenia, jak i absolutnie zrozumiałe.

Głos znów uwiązł mu w gardle. Nie żeby w tej sytuacji w ogóle zostało coś do powiedzenia. Jeszcze jakiś czas temu wszystko w Castielu aż rwało się do krzyku, rzucania oskarżeń i wygarnięcia wszystkiego, co sądził, ale teraz… Teraz to już nie miało znaczenia. Nie chciał kończyć wszystkiego w ten sposób, tym bardziej że Katerina nie należała do niego. Ta, która przed nim stała, mogła okazać się z równym powodzeniem majakiem albo duchem. Wytworem umęczonego umysłu, który…

A jednak kiedy wylądowała w jego ramionach, okazała się aż nazbyt prawdziwa.

– Gniewasz się na mnie? – zapytała i choć nie sądził, że będzie do tego zdolny, zdołał wysilić się na uśmiech.

– Jakie to ma znaczenie? – rzucił jakby od niechcenia. Otoczył ją ramionami, pozwalając sobie na wplecenie palców w jej włosy. Tak po prostu. – Podobno świat nie kręci się wokół mnie, więc…

– Podobno? – obruszyła się. – To pierwsza zasada. Przyswój ją sobie, do jasnej cholery!

Nie była zła, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. W zasadzie choć przez moment zabrzmiała jak jego Katerina, bez tego pełnego wyrzutów spojrzenia i poczucia winy. Castiel mimowolnie pomyślał, że jeśli miałby ją jakoś zapamiętać, to zdecydowanie w ten sposób. Jako pewną siebie, zbyt pyskatą kobietę, którą równie często tracił, co i zyskiwał.

W zamyśleniu gładził jej włosy. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem mógł trzymać ją w ramionach w ten sposób. Moment, w którym osunęła się w jego objęciach, ranna i o krok od śmierci, nie liczył się.

– Pierwsza – mruknął w zamyśleniu. – A jaka jest druga?

Przywarła do niego mocniej. Wyczuł, że się rozluźniła, a może podświadomie chciał, by w końcu do tego doszło. Trwała w jego objęciach, sprawiając przy tym wrażenie tak prawdziwej, jak tylko było to możliwe. Włosami musnęła jego policzek, ale i to wydawało się właściwe.

– Druga jest taka – powiedziała w końcu – że czasami mogę ci ulec. Raz na jakiś czas. Na przykład gdybyś poprosił, czy zechcę z tobą zatańczyć.

Parsknął, co najmniej zaskoczony jej sugestią. Że też akurat to przyszło jej do głowy, kiedy stali pośród gruzów i nicości! Co prawda wciąż brzmiało lepiej niż propozycja przejścia na kanibalizm albo coś równie uroczego, ale i tak odchylił ją w swoich ramionach na tyle, by spojrzeć na nią z niedowierzaniem.

– Jesteś niepoważna – oznajmił z powagą.

– A ty nie masz za grosz fantazji, Salvador – odparowała, wtulając się w jego tors.

Wywrócił oczami. To wciąż wydawało się niewłaściwe, wręcz abstrakcyjne pod każdym możliwym kątem. Czuł, że miał do zrobienia coś ważnego, a dalsze trwanie w tym miejscu nie brzmi jak dobry pomysł. Z jakiegoś powodu nie powinien, ale zarazem nie wyobrażał sobie, że miałby ją puścić. Nie, skoro wtedy znów mogłaby zniknąć, pozostawiając go w pustce.

Właśnie dlatego postanowił, że jednak z nią zatańczy. W gruncie rzeczy to okazało się dużo prostsze, niż dalsza próba rozmowy. Przebywanie z Kateriną zawsze takie było. Nawet po czasie trzymanie jej w ramionach okazało się znajome i łatwe. Brak muzyki również nie okazał się problemem. Czuł, jak miarowo kołysała się w jego ramionach, wyznaczając jakiś sobie tylko znany rytm – zbyt wolny, kojący, trochę jak za sypianie albo…

– Cass? – wymruczała, wciąż wtulona w jego tors. Jej głos zabrzmiał inaczej, prawie jak u dziecka, choć zdecydowanie jej z nim nie utożsamiał. – Przepraszam, że nie umiałam dotrzymać obietnicy. Naprawdę.

Nie odpowiedział. Raz po raz przeczesywał jej włosy palcami, z uporem milcząc i czekając… Sam nie był pewien na co. Zresztą co miał powiedzieć teraz, kiedy żadne słowa już i tak nie miały niczego zmienić? Na pewno nie tego, że pozostawała zaledwie ulotnym wspomnieniem, któremu nie pozwalał odejść?

Musiał. Oczywiście, że tak. Prędzej czy później, ale… to mogło poczekać…

Chociaż do momentu, w którym skończą tańczyć.

Katerina poruszyła się. Spiął się, kiedy wyprostowała się w jego objęciach i spróbowała odsunąć, ale nie próbował jej zatrzymywać. Mimo wszystko spojrzał na nią z obawą, kiedy chwyciła go za rękę, splatając jego palce ze swoimi.

– Zabrzmię najgorszej na świecie, ale mam do ciebie prośbę – zapowiedziała, spoglądając mu w oczy.

Po łzach nie pozostał nawet ślad. Widział znajome tęczówki – błyszczące w znajomy, zbyt przenikliwy sposób. Dokładnie tak, jak zapamiętał.

– Mało ci tańca na zgliszczach świata? – zadrwił, ale puściła jego słowa mimo uszu.

– Mówię poważnie. Musisz się skupić, Castielu.

Parsknął, nie mogąc się powstrzymać. Oczywiście! W końcu tej sytuacji było to absolutnie logiczne i proste!

Z tym, że Katerina nie zamierzała dać za wygraną. Znów poczuł jej dłonie na policzkach, kiedy tak po prostu ujęła jego twarz, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Zanim zdążył zastanowić się nad tym, co robi, wpił się w jej wargi, zaskakując ją na tyle, że nie zaczęła protestować. Nie wyczuł żadnego oporu, kiedy przygarnął ją do siebie, całując ze zdecydowaniem, o które nawet się nie podejrzewał. Miał wrażenie, że było w tym coś desperackiego, niczym niema prośba, której nie potrafił sprecyzować, ale…

Odsunęła się jako pierwsza. Tylko nieznacznie, dzięki czemu wciąż czuł jej przyspieszony oddech na policzku, ale jednak. Zauważył, że uniosła drżącą dłoń do ust, palcami muskając dolną wargę.

– Niech cię szlag… – westchnęła. Przez moment sprawiała wrażenie przede wszystkim skołowanej. – Zabawiłeś się. Skoro tak, w końcu skup się na sobie, jasne? – dodała, raptownie poważniejąc.

– Dopiero co mówiłaś, że świat nie…

– Bo nie kręci. Ale nie o to chodzi – zniecierpliwiła się. Odsunęła się gwałtownie, oswobadzając z jego uścisku, nim w ogóle zdążyłby zareagować. Ramiona Castiela kolejny raz napotkały pustkę. – Musisz wracać do domu, Cass. Wiesz, że tak. Potrzebujesz pomocy i… – Uśmiechnęła się smutno. – W męczennictwie nie ma nic pociągającego. Zresztą umieranie za upadłą kobietę to bardzo zły pomysł.

Przez chwilę wpatrywał się w nią zdezorientowany, nie do końca pojmując, czego do niego oczekiwała. Zrozumienie przyszło dopiero później, a on w roztargnieniu przesunął dłonią po ramieniu.

No, tak. Z pewnością miała rację, przynajmniej teoretycznie. Gdyby przynajmniej znajdował się w sytuacji, która sprzyjałaby podejmowaniu logicznych decyzji…

Chwilę jeszcze wpatrywał się w Katerinę, ale z równym powodzeniem mógłby zamknąć oczy. Patrzył, ale jej nie widział. W zasadzie wszystko to, co go otaczało, mogłoby rozmyć się i zniknąć, a pewnie i tak nie zauważyłby różnicy. Nie żeby czekająca, wypełniona bólem rzeczywistość, prezentowała się jakkolwiek lepiej.

Przez chwilę jeszcze pielęgnował sobie wspomnienie muśnięcia ciepłych warg, nim ostatecznie wszystko zniknęło.


Słyszał kobiecy głos – coraz bardziej drażniący i znajomy, ale… nie w sposób, którego doświadczył we śnie. Kiedy otworzył oczy, pierwszym, co zauważył, okazały się płomienie. Tak przynajmniej pomyślał w pierwszej chwili, póki nie uprzytomnił sobie, że to włosy.

Twarz Elise znalazła się zaledwie kilka centymetrów od jego własnej. Zesztywniał i instynktownie chwycił ją za ramiona, przez chwilę niepewny, w jaki sposób powinien się zachować – zacząć z nią walczyć, czy może jednak założyć, że miała dobre intencje. Cholera wiedziała, czego spodziewać się po człowieku, który wywodził się od łowców, ale…

– Nareszcie – wyszeptała i zabrzmiało to tak, jakby dziewczyna właśnie doświadczyła niewyobrażalnej wręcz ulgi. – Słyszysz mnie? Wiesz, gdzie jesteśmy? Myślałam…

Nie słuchał jej. Nie żeby w ogóle mógł. Skrzywił się w odpowiedzi na palący ból – wystarczający, by skutecznie sprowadzić wampira na ziemię. Starając się ignorować zaniepokojoną dziewczynę, niecierpliwym ruchem chwycił ją za ramiona i odsunął, by móc się rozejrzeć. Widok drzew go nie zaskoczył, tak jak i to, że w którymś momencie Elise najwyraźniej zdołała posadzić go pod jednym z nich. Najwyraźniej od tego momentu czaiła się obok, uzbrojona w swoją nieodzowną dubeltówkę.

Odrzucił od siebie tę myśl. To nie był dobry moment, żeby zadawać pytania, zwłaszcza że wciąż nie miał pewności, ile czasu minęło od chwili, w której odpłynął. Dookoła wciąż panowała ciemność, ale to o niczym nie świadczyło. Castiel czuł, że pozostanie w miejscu było najgorszym, na co mogliby się zdecydować…

Cóż, przynajmniej dla niego. I nie miało żadnego znaczenia, czy w pierwszej kolejności odnajdą go łowcy, czy może jednak wykończy ugryzienie wilkołaka.

Mimochodem pomyślał, że chyba powinien bardziej docenić Katerinę. Kiedy dała się ukąsić, był na nią przede wszystkim wściekły. Dopiero teraz dotarło do niego, jak musiała być silna i zawzięta, skoro w całym tym szaleństwie znalazła dość energii, by próbować się z nim kłócić.

Och, Kat…

– Niech to szlag – wyrwało mu się.

Usłyszał zdławiony jęk. Z opóźnieniem uświadomił sobie, że wzmógł uścisk zacieśniających się na barkach Elise palców. Najwyraźniej nie na tyle, by zapragnęła sprzedać mu zawartość magazynka albo kołek w serce, ale jednak.

Potrząsnął głową. W roztargnieniu spojrzał na dziewczynę, przez chwilę niepewny, co z nią zrobić. To nie tak, że był jej coś winny, ale…

Kogo próbował oszukać? Na razie jej potrzebował, nie ufając sobie na tyle, by zostać samemu. Próbował uchwycić się tego nagłego przebłysku świadomości, ale wiedział, że to zaledwie kwestia czasu. Skoro tutaj była i zamierzała się przydać, musiał to wykorzystać.

– Zamknij oczy – polecił nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Spojrzała na tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Mógł tylko zgadywać, co w tamtej chwili zaskoczyło ją bardziej – jego polecenie, czy może jednak faktu, że zdobył się na coś względnie składnego. Ewentualnie oba.

– Ale…

Warknął, nie kryjąc frustracji. Cóż, sama chciała. Tak naprawdę nie interesowało go, czy była jakkolwiek gotowa na to, co zamierzał zrobić.

Nie tłumacząc czegokolwiek, bardziej stanowczo pochwycił zaskoczoną Elise za ramiona. W następnej sekundzie wykrzesał z siebie resztki energii i – w duchu modląc się o to, by właśnie nie prowadzić siebie i małej łowczyni na śmierć – zmusił się do tego, by się dematerializować.

Ja to… po prostu tutaj zostawię. Udając, że wcale się nie rozpływam przy każdej nutce tej perełki, którą zapętliłam na słuchawkach. To nie tak, że miałam to w głowie od pierwszego przesłuchu, więc…

Rozdział-niespodzianka z wielkim dziękuję za wszystkie głosy w ankiecie Magicznego Zbioru. Czwarta część tego tomu została wybrana rozdziałem roku 2021. Jesteście kochani, naprawdę! :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz