Padający śnieg…
Pamiętał
go, choć nie miał pewności, skąd się wziął. A jednak był
wszędzie, wirując łagodnie w powietrzu, choć Castiel nie czuł niczego,
co świadczyłoby o obecności wiatru. Stał na zgliszczach, jednak
również ich obecność wydawała się co najmniej dziwna. Ten widok –
gruzy i cholerny śnieg – wzbudzały w nim wątpliwości. To i coś
jeszcze, czego zdecydowanie nie chciał doświadczyć.
Czasami
prościej było nie pamiętać.
Powiódł
wzrokiem dookoła, ale bez skupiania wzroku na szczegółach. W głowie
miał mętlik, ale i temu nie poświęcił więcej uwagi, dochodząc do wniosku,
że to i tak nie miało znaczenia. Bez pośpiechu ruszył
naprzód, ostrożnie stawiając kroki między resztkami tego, co kiedyś stanowiło
pokaźnych rozmiarów rezydencję. Tego jednego był pewien. Och, poza tym nie czuł
cienia żalu, widząc walające się u stóp odłamki.
Tak
lepiej. To, co się wydarzyło, było w pełni zasłużone.
Ledwo doszedł
do takiego wniosku, znów naszły go wątpliwości. Przez moment sam nie potrafił
stwierdzić, co bardziej nie dawało mu spokoju – to miejsce, błądzenie
pośród ciszy, czy może poczucie tego, że powinien pamiętać, że…
Padający
śnieg.
Cholerny,
wciąż padający śnieg…
Niecierpliwym
ruchem otrzepał ubranie. Drobinki aż nazbyt wyraźnie odcinały się na czarnym
materiale, bynajmniej nie ustępując pod wpływem kolejnych ruchów. Sam
śnieg się nie topił, choć Castiel nie miał poczucia, by temperatura
spadła poniżej zera. Zresztą im dłużej obserwował wirujące drobinki, tym
dziwniejsze mu się wydawały.
Nie, nie tak.
To nie był śnieg. Wszystko pomieszał.
– Cass.
Wszelakie
myśli uleciały z jego umysłu, kiedy usłyszał ten głos. Wyprostował się
niczym struna, błyskawicznie zwracając w odpowiednim kierunku. Jego spojrzenie
spoczęło wprost na drobnej, znajdującej się na wyciągniecie ręki
postaci.
Katerina
stałą spokojnie, równie piękna i pewna siebie, co zazwyczaj. Ciemne włosy
miękko opadały na smukłe ramiona. Castiel dobrze wiedział, jakie uczucie
towarzyszyło mu za każdym razem, kiedy zanurzał w nich palce. Co
więcej czuł się tak, jakby nie robił tego od bardzo dawna.
Tęsknota, którą nagle poczuł, a która zdecydowała o tym, że
przestąpił naprzód, gotów wziąć wampirzycę w ramiona, również zdawała się
mówić sama za siebie.
Spodziewał się
wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że w odpowiedni na
jego starania, kobieta w popłochu się wycofa. Przystanął, widząc
jak Katerina spuszcza wzrok i nieznacznie potrząsa głową. Nie przypominał
sobie, by kiedykolwiek widział ją zmieszaną, tak odległą i… obcą.
Dobrze znał każdą krzywiznę jej sylwetki, regularne rysy twarzy i ton,
którym wcześniej wypowiedziała jego imię, a jednak… obserwując ją,
kiedy tak stała pośród nicości, wydała mu się przede wszystkim bardzo
smutna. I obca.
Zawahał
się. Z uporem milczał, nie odrywając wzroku od Kateriny. Loki częściowo
przysłoniły jej twarz, ale prawie natychmiast odgarnęła je
niecierpliwym ruchem, nim zdążyłby poczuć potrzebę, by zrobić to za nią.
Prawie natychmiast zwiesiła ramiona, palce w nerwowym geście zaciskając na trenie
sukienki, którą miała na sobie. Do Castiela dopiero wtedy dotarło, że
w istocie miała na sobie wieczorową, czarną jak noc kreację – o bardzo
prostym kroju, ciasno przylegającą do ciała i rozszerzającą się
w pasie. Nadmiar materiału łagodnie wił się u jej stóp, nadając
ruchom swego rodzaju eteryczności. Przypominała mu piękną zjawę, na dodatek
taką, która z łatwością mogłaby zniknąć, gdyby na dłuższą chwilę
spuścił ją z oczu.
Nie
odważył się poruszyć. Po prostu czekał, w duchu odliczając
kolejne sekundy.
– Nie zdążyłam
cię przeprosić – usłyszał i coś w tych słowach dało mu do myślenia.
Poczuł się dziwnie, kiedy Katerina jednak odważyła mu się spojrzeć w oczy.
– Nie żeby to miało znaczenie, ale…
– Ach.
Zrozumienie
pojawiło się nagle, tak po prostu jak i za pierwszym razem,
gdy dotarło do niego, czym w rzeczywistości był padający śnieg.
Castiel odetchnął; ze świstem wypuścił powietrze, czując jak uchodzi z niego
całe napięcie. Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści, sam zaskoczonym tym,
że nie poczuł gniewu. Jedynie niebotyczne zmęczenie, które na moment
przysłoniło wszystko inne.
Przez krótką
chwile oczami wyobraźni znów widział jej bladą twarz, czuł muśnięcie
drżących palców na policzku i… Och,
również to, jak jego ramiona owinęły się wokół pustki, kiedy Katerina
tak po prostu zamieniła się w nic nieznaczący pył.
Zacisnął
zęby, nawet nie próbując powstrzymywać grymasu. Chciał coś powiedzieć, ale żadne
słowa nie przychodziły mu do głowy. Nie żeby istniały jakiekolwiek,
które w tej sytuacji zabrzmiałyby właściwie.
Wiedział,
że Katerina gdzieś tam była. Wciąż stała przed nim, bliska i odległa
zarazem. Czuł na sobie jej spojrzenie. Słyszał łagodny szelest sukni,
którym uświadomiła mu, że w ogóle ruszyła się z miejsca. Tym
bardziej nie zaskoczyło go, że nagle znalazła się tuż obok,
gwałtownie skracając dzielący ich dystans. Niemalże czuł bijące od drobnego
ciała ciepło, choć przecież nie powinien. Nie miał prawa, bo…
Chwycił
ją za nadgarstek, kiedy spróbowała dotknąć jego twarzy. Poderwał
głowę, spoglądając wprost w zaskoczone, rozszerzone nienaturalnie oczy.
Wyglądała, jakby chciała zaprotestować, ale ostatecznie nie zrobiła
tego. Jedynie to, że jej ręka zadrżała w jego uścisku, dało mu
pewność, że reakcją zdołał wytrącić ją z równowagi.
A potem
usłyszał dziwnie zniekształcony, obcy głos, który zadał od początku
dręczące go pytanie. Do Castiela z opóźnieniem dotarło, że przypominający
charkot jęk wyrwał się z jego piersi.
–
Czemu?!
Na więcej
nie było go stać. Zresztą i tak nie miał pewności, jak właściwie
sprecyzować to, czego chciał się od niej dowiedzieć. Dlaczego umarła?
Czemu zrobiła to akurat wtedy, kiedy miał nadzieję ja odzyskać? Co miała
w głowie, kiedy zdecydowała się go okłamać i… i…?
Wątpliwości
wróciły. Poczucie zdrady przybrało na sile, intensywniejsze niż do tej
pory. Miał wrażenie, że od chwili śmierci Kateriny, nieświadomie otoczył się
jakąś bliżej nieokreśloną, ochronną barierą. Nie na tyle, by przestawać
zdawać sobie sprawę z tego, co się stało, ale wystarczającą, by utrzymanie
emocji na wodzy okazało się możliwe. Potem i tak wszystko się
skomplikowało, a jego myśli skutecznie rozproszyła Eveline i konieczność
walki o życie, ale teraz… Och, teraz nie miał już żadnej
wymówki.
–
Castielu… – westchnęła i zaraz urwała.
To
okazało się gorsze, niż gdyby zmusiła go do słuchania wymówek. Włosy
znów przysłoniły jej twarz, kiedy spuściła wzrok. Przez moment wydawało mu
się, że widzi rumieńce na zazwyczaj bladych policzkach, ale to nie miało
znaczenia. Łzy, które zaczęły zbierać się w zwykle bystrych oczach Kateriny,
tym bardziej.
Nie
protestowała. Nie walczyła, choć po drżącej dłoni w jego uścisku
poznał, że musiała powstrzymywać się przed instynktowną próbą ucieczki.
Może i słusznie, bo w tamtej chwili sobie nie ufał. Co prawda
zawsze trwał w przekonaniu, że jej akurat nigdy by nie skrzywdził,
ale…
Wyczuł,
że poruszyła się niespokojnie. Poluzował uścisk wokół jej nadgarstka,
w zmian chwytając ją za ramiona i bezceremonialnie przyciągając
Katerinę do siebie. Potrząsnął nią, nie dając jej większego
wyboru, jak tylko spojrzeć sobie w oczy.
– Kiedy
przekonał cię, byś porzuciła ludzką krew? – wypalił, w końcu decydując się
wypowiedzieć na głos myśl, która dręczyła go od chwili jej śmierci.
Tak naprawdę
wszystko stało się jasne już w chwili, w której zacisnął ramiona
wokół pustki. Zostawiła go z niczym, jeśli nie liczyć pytań, na które
wcale nie chciał poznać odpowiedzi. Tym oraz goryczą, którą wzbudzała
w nim świadomość popełnionego przez nią grzechu.
–
Porzucić ludzką krew! – parsknęła, potrząsając z niedowierzaniem głową. Na
jej ustach pojawił się cień pozbawionego wesołości uśmiechu. – Ładnie
powiedziane. Od kiedy bawisz się w eufemizmy?
– Kat… –
wycedził przez zaciśnięte zęby.
Zignorowała
go. Znów spróbowała dotknąć jego twarzy, ale tym razem jej na to pozwolił.
Sposób, w jaki przesuwała dłonią po jego policzku, okazał się nieznośnie
znajomy.
– Po co
próbujesz pytać, skoro tak naprawdę wiesz? – szepnęła, starannie dobierając
słowa. – Zrobiłam to. W pewnym momencie… – Przez jej twarz przemknął
cień. – Nie będę szukać usprawiedliwienia, bo nie o to chodzi.
Nie powiem ci, że czegokolwiek żałuję, bo musiałabym skłamać. Pewne rzeczy…
– Zamilkła, po czym wzruszyła ramionami. – Ale ty wiesz dużo o błądzeniu
w życiu, prawda?
– Nie aż
tak – zaoponował, ale z jakiegoś powodu zabrzmiało to dziwnie
żałośnie.
Możliwe,
że trafiła w sedno. Nie chciał do tego przed samym sobą przyznać,
ale może prawda była taka, że stracił ją dawno temu. Czekała dość, by stracić
nadzieję, zresztą… Kogo próbował oszukiwać? Katerina nigdy nie była
przykładem zagubionej kobiety, która potrzebowała rycerza na białym koniu.
Nie należała do cnotek, żyjących zgodnie z utartymi, poprawnymi
zasadami i nawet w najgorszej sytuacji wyczekujących zbawienia. Wręcz
przeciwnie – Castiel mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że oboje od dawna
podążali pełną cieni, bliżej nieokreśloną ścieżką.
Właściwie
nie zauważył, w którym momencie się rozdzielili. Ją zaś ta droga
doprowadziła aż do tego miejsca. Ta myśl bolała, ale…
Nie
ochronił jej. Nie sądził, by miał prawo z czegokolwiek ją
rozliczać. Nawet nie próbował pytać, nagle uświadamiając sobie, że
wiedział wystarczająco dużo. Nie musiała potwierdzać, by zorientować
się, że u boku Drake’a uległa i sięgnęła po przekleństwo.
Sposób, w jaki umarła, mówił sam za siebie.
Kanibalizm.
Ona również zwróciła się ku tej metodzie.
Żerowanie
wyłącznie na posoce własnego gatunku niosło ze sobą oczywiste korzyści i konsekwencje.
Kto wie, może wyłącznie dlatego tyle czasu wytrzymała jako cudza torebka krwi.
Mógł tylko zgadywać, co znaczyło dla niej ciągłe upokorzenie, zwłaszcza że
aż za dobrze znał przesadną dumę, którą cechowała się ta kobieta.
To, że mogłaby upaść w nadziei na odzyskanie kontroli nad sytuacją,
wydało mu się zarówno do przewidzenia, jak i absolutnie
zrozumiałe.
Głos
znów uwiązł mu w gardle. Nie żeby w tej sytuacji w ogóle
zostało coś do powiedzenia. Jeszcze jakiś czas temu wszystko w Castielu
aż rwało się do krzyku, rzucania oskarżeń i wygarnięcia
wszystkiego, co sądził, ale teraz… Teraz to już nie miało
znaczenia. Nie chciał kończyć wszystkiego w ten sposób, tym bardziej
że Katerina nie należała do niego. Ta, która przed nim stała, mogła
okazać się z równym powodzeniem majakiem albo duchem. Wytworem
umęczonego umysłu, który…
A jednak
kiedy wylądowała w jego ramionach, okazała się aż nazbyt prawdziwa.
–
Gniewasz się na mnie? – zapytała i choć nie sądził, że będzie
do tego zdolny, zdołał wysilić się na uśmiech.
– Jakie
to ma znaczenie? – rzucił jakby od niechcenia. Otoczył ją ramionami, pozwalając
sobie na wplecenie palców w jej włosy. Tak po prostu. – Podobno
świat nie kręci się wokół mnie, więc…
–
Podobno? – obruszyła się. – To pierwsza zasada. Przyswój ją sobie, do jasnej
cholery!
Nie była
zła, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. W zasadzie choć
przez moment zabrzmiała jak jego Katerina, bez tego pełnego wyrzutów
spojrzenia i poczucia winy. Castiel mimowolnie pomyślał, że jeśli miałby
ją jakoś zapamiętać, to zdecydowanie w ten sposób. Jako pewną siebie,
zbyt pyskatą kobietę, którą równie często tracił, co i zyskiwał.
W
zamyśleniu gładził jej włosy. Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim
razem mógł trzymać ją w ramionach w ten sposób. Moment, w którym
osunęła się w jego objęciach, ranna i o krok od śmierci,
nie liczył się.
–
Pierwsza – mruknął w zamyśleniu. – A jaka jest druga?
Przywarła
do niego mocniej. Wyczuł, że się rozluźniła, a może podświadomie
chciał, by w końcu do tego doszło. Trwała w jego objęciach,
sprawiając przy tym wrażenie tak prawdziwej, jak tylko było to możliwe.
Włosami musnęła jego policzek, ale i to wydawało się właściwe.
– Druga
jest taka – powiedziała w końcu – że czasami mogę ci ulec. Raz na jakiś
czas. Na przykład gdybyś poprosił, czy zechcę z tobą zatańczyć.
Parsknął,
co najmniej zaskoczony jej sugestią. Że też akurat to przyszło jej do głowy,
kiedy stali pośród gruzów i nicości! Co prawda wciąż brzmiało lepiej niż
propozycja przejścia na kanibalizm albo coś równie uroczego, ale i
tak odchylił ją w swoich ramionach na tyle, by spojrzeć na nią
z niedowierzaniem.
– Jesteś
niepoważna – oznajmił z powagą.
– A ty
nie masz za grosz fantazji, Salvador – odparowała, wtulając się
w jego tors.
Wywrócił
oczami. To wciąż wydawało się niewłaściwe, wręcz abstrakcyjne pod każdym
możliwym kątem. Czuł, że miał do zrobienia coś ważnego, a dalsze
trwanie w tym miejscu nie brzmi jak dobry pomysł. Z jakiegoś
powodu nie powinien, ale zarazem nie wyobrażał sobie, że miałby
ją puścić. Nie, skoro wtedy znów mogłaby zniknąć, pozostawiając go w pustce.
Właśnie
dlatego postanowił, że jednak z nią zatańczy. W gruncie rzeczy to okazało się
dużo prostsze, niż dalsza próba rozmowy. Przebywanie z Kateriną zawsze
takie było. Nawet po czasie trzymanie jej w ramionach okazało się
znajome i łatwe. Brak muzyki również nie okazał się problemem. Czuł,
jak miarowo kołysała się w jego ramionach, wyznaczając jakiś sobie
tylko znany rytm – zbyt wolny, kojący, trochę jak za sypianie albo…
– Cass? –
wymruczała, wciąż wtulona w jego tors. Jej głos zabrzmiał inaczej,
prawie jak u dziecka, choć zdecydowanie jej z nim nie utożsamiał.
– Przepraszam, że nie umiałam dotrzymać obietnicy. Naprawdę.
Nie odpowiedział.
Raz po raz przeczesywał jej włosy palcami, z uporem milcząc i czekając…
Sam nie był pewien na co. Zresztą co miał powiedzieć teraz, kiedy żadne
słowa już i tak nie miały niczego zmienić? Na pewno nie tego,
że pozostawała zaledwie ulotnym wspomnieniem, któremu nie pozwalał odejść?
Musiał.
Oczywiście, że tak. Prędzej czy później, ale… to mogło poczekać…
Chociaż
do momentu, w którym skończą tańczyć.
Katerina
poruszyła się. Spiął się, kiedy wyprostowała się w jego objęciach i spróbowała
odsunąć, ale nie próbował jej zatrzymywać. Mimo wszystko spojrzał na nią
z obawą, kiedy chwyciła go za rękę, splatając jego palce ze
swoimi.
– Zabrzmię
najgorszej na świecie, ale mam do ciebie prośbę – zapowiedziała,
spoglądając mu w oczy.
Po łzach
nie pozostał nawet ślad. Widział znajome tęczówki – błyszczące w znajomy,
zbyt przenikliwy sposób. Dokładnie tak, jak zapamiętał.
– Mało
ci tańca na zgliszczach świata? – zadrwił, ale puściła jego słowa
mimo uszu.
– Mówię
poważnie. Musisz się skupić, Castielu.
Parsknął,
nie mogąc się powstrzymać. Oczywiście! W końcu tej sytuacji było
to absolutnie logiczne i proste!
Z tym,
że Katerina nie zamierzała dać za wygraną. Znów poczuł jej dłonie
na policzkach, kiedy tak po prostu ujęła jego twarz,
zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Zanim zdążył zastanowić się
nad tym, co robi, wpił się w jej wargi, zaskakując ją na tyle,
że nie zaczęła protestować. Nie wyczuł żadnego oporu, kiedy
przygarnął ją do siebie, całując ze zdecydowaniem, o które nawet się
nie podejrzewał. Miał wrażenie, że było w tym coś desperackiego,
niczym niema prośba, której nie potrafił sprecyzować, ale…
Odsunęła się
jako pierwsza. Tylko nieznacznie, dzięki czemu wciąż czuł jej przyspieszony
oddech na policzku, ale jednak. Zauważył, że uniosła drżącą dłoń do ust,
palcami muskając dolną wargę.
– Niech cię
szlag… – westchnęła. Przez moment sprawiała wrażenie przede wszystkim
skołowanej. – Zabawiłeś się. Skoro tak, w końcu skup się na sobie,
jasne? – dodała, raptownie poważniejąc.
– Dopiero
co mówiłaś, że świat nie…
– Bo nie kręci.
Ale nie o to chodzi – zniecierpliwiła się. Odsunęła się gwałtownie,
oswobadzając z jego uścisku, nim w ogóle zdążyłby zareagować. Ramiona
Castiela kolejny raz napotkały pustkę. – Musisz wracać do domu, Cass.
Wiesz, że tak. Potrzebujesz pomocy i… – Uśmiechnęła się smutno. – W męczennictwie
nie ma nic pociągającego. Zresztą umieranie za upadłą kobietę to bardzo
zły pomysł.
Przez
chwilę wpatrywał się w nią zdezorientowany, nie do końca
pojmując, czego do niego oczekiwała. Zrozumienie przyszło dopiero później,
a on w roztargnieniu przesunął dłonią po ramieniu.
No, tak.
Z pewnością miała rację, przynajmniej teoretycznie. Gdyby przynajmniej znajdował się
w sytuacji, która sprzyjałaby podejmowaniu logicznych decyzji…
Chwilę
jeszcze wpatrywał się w Katerinę, ale z równym powodzeniem
mógłby zamknąć oczy. Patrzył, ale jej nie widział. W zasadzie wszystko
to, co go otaczało, mogłoby rozmyć się i zniknąć, a pewnie i tak nie zauważyłby
różnicy. Nie żeby czekająca, wypełniona bólem rzeczywistość, prezentowała się
jakkolwiek lepiej.
Przez chwilę jeszcze pielęgnował sobie wspomnienie muśnięcia ciepłych warg, nim ostatecznie wszystko zniknęło.
☾
Słyszał kobiecy głos – coraz
bardziej drażniący i znajomy, ale… nie w sposób, którego doświadczył
we śnie. Kiedy otworzył oczy, pierwszym, co zauważył, okazały się płomienie.
Tak przynajmniej pomyślał w pierwszej chwili, póki nie uprzytomnił
sobie, że to włosy.
Twarz Elise
znalazła się zaledwie kilka centymetrów od jego własnej. Zesztywniał
i instynktownie chwycił ją za ramiona, przez chwilę niepewny, w jaki
sposób powinien się zachować – zacząć z nią walczyć, czy może
jednak założyć, że miała dobre intencje. Cholera wiedziała, czego spodziewać się
po człowieku, który wywodził się od łowców, ale…
– Nareszcie
– wyszeptała i zabrzmiało to tak, jakby dziewczyna właśnie doświadczyła
niewyobrażalnej wręcz ulgi. – Słyszysz mnie? Wiesz, gdzie jesteśmy? Myślałam…
Nie słuchał
jej. Nie żeby w ogóle mógł. Skrzywił się w odpowiedzi na palący
ból – wystarczający, by skutecznie sprowadzić wampira na ziemię.
Starając się ignorować zaniepokojoną dziewczynę, niecierpliwym ruchem
chwycił ją za ramiona i odsunął, by móc się rozejrzeć.
Widok drzew go nie zaskoczył, tak jak i to, że w którymś
momencie Elise najwyraźniej zdołała posadzić go pod jednym z nich.
Najwyraźniej od tego momentu czaiła się obok, uzbrojona w swoją
nieodzowną dubeltówkę.
Odrzucił od siebie
tę myśl. To nie był dobry moment, żeby zadawać pytania, zwłaszcza że wciąż
nie miał pewności, ile czasu minęło od chwili, w której
odpłynął. Dookoła wciąż panowała ciemność, ale to o niczym nie świadczyło.
Castiel czuł, że pozostanie w miejscu było najgorszym, na co mogliby się
zdecydować…
Cóż,
przynajmniej dla niego. I nie miało żadnego znaczenia, czy w pierwszej
kolejności odnajdą go łowcy, czy może jednak wykończy ugryzienie wilkołaka.
Mimochodem
pomyślał, że chyba powinien bardziej docenić Katerinę. Kiedy dała się ukąsić,
był na nią przede wszystkim wściekły. Dopiero teraz dotarło do niego,
jak musiała być silna i zawzięta, skoro w całym tym szaleństwie
znalazła dość energii, by próbować się z nim kłócić.
Och,
Kat…
– Niech to szlag
– wyrwało mu się.
Usłyszał
zdławiony jęk. Z opóźnieniem uświadomił sobie, że wzmógł uścisk
zacieśniających się na barkach Elise palców. Najwyraźniej nie na tyle,
by zapragnęła sprzedać mu zawartość magazynka albo kołek w serce,
ale jednak.
Potrząsnął
głową. W roztargnieniu spojrzał na dziewczynę, przez chwilę niepewny,
co z nią zrobić. To nie tak, że był jej coś winny, ale…
Kogo
próbował oszukać? Na razie jej potrzebował, nie ufając sobie na tyle,
by zostać samemu. Próbował uchwycić się tego nagłego przebłysku świadomości,
ale wiedział, że to zaledwie kwestia czasu. Skoro tutaj była i zamierzała się
przydać, musiał to wykorzystać.
– Zamknij
oczy – polecił nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Spojrzała
na tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Mógł tylko zgadywać,
co w tamtej chwili zaskoczyło ją bardziej – jego polecenie, czy może
jednak faktu, że zdobył się na coś względnie składnego. Ewentualnie
oba.
– Ale…
Warknął,
nie kryjąc frustracji. Cóż, sama chciała. Tak naprawdę nie interesowało
go, czy była jakkolwiek gotowa na to, co zamierzał zrobić.
Nie
tłumacząc czegokolwiek, bardziej stanowczo pochwycił zaskoczoną Elise za ramiona.
W następnej sekundzie wykrzesał z siebie resztki energii i – w duchu
modląc się o to, by właśnie nie prowadzić siebie i małej
łowczyni na śmierć – zmusił się do tego, by się dematerializować.
Ja to… po prostu tutaj zostawię. Udając, że wcale się nie rozpływam przy każdej nutce tej perełki, którą zapętliłam na słuchawkach. To nie tak, że miałam to w głowie od pierwszego przesłuchu, więc…
Rozdział-niespodzianka z wielkim dziękuję za wszystkie głosy w ankiecie Magicznego Zbioru. Czwarta część tego tomu została wybrana rozdziałem roku 2021. Jesteście kochani, naprawdę! :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz