Nie miała pojęcia, jakim cudem się
w to wpakowała. W gruncie rzeczy nie była pewna już niczego, może
pomijając to, że w żaden sensowny sposób nie miała wytłumaczyć się
ojcu z tego, co zrobiła – poczynając od przyjazdu do motelu, w którym
grasowały wilkołaki po… wszystko inne.
To nie był
pierwszy raz, kiedy zdecydowała się wyjść, kiedy John nie patrzył.
Miała zresztą przeczucie, że doskonale zdawał sobie sprawę z przynajmniej części
jej wyskoków, po prostu przymykając na nie oko tak długo,
jak nie musiał wnikać w szczegóły. Nigdy nie należał do najbardziej
wylewnych osób na świecie, pod wieloma względami szorstki i zbyt
bezpośredni. Cóż, przynajmniej udawał, co nie zmieniało najważniejszego:
że równie często potrafił zachowywać się nadopiekuńczo. Tak czy siak,
jak długo nie wiedział, nie musiał mierzyć się z dylematem,
nakazującym mu natychmiastowo zareagować i jednak zacząć się o Elise
martwić. Już i tak zbyt często trzymał ją pod kloszem, choć przecież
poprawnie przeładowywać broń nauczyła się, nim w ogóle skończyła dziesięć
lat.
Czasami
miała wrażenie, że życie było prostsze, kiedy jeszcze żyła mama. Później wszystko się
zmieniło, niekoniecznie na lepsze, choć nie wątpiła, że ojciec się
starał. To nie tak, że chciała dokładać mu problemów, zwłaszcza po stanie,
w jakim wrócił do domu ostatnim razem, ale…
Niech to szlag.
Wszelakie
myśli uleciały z głowy Elise w chwili, w której poczuła nacisk cudzych
dłoni na ramionach. Zesztywniała, czując na sobie przenikliwe
spojrzenie trzymającego ją wampira. Poraził ją błękit jego tęczówek – zbyt intensywny, niepasujący do faceta,
który na jej oczach pokonał dwa demony.
On sam
wydawał się inny, nagle słaby i tak ludzki, że to wydawało się
wręcz nieprawdopodobne. Co prawda wiedziała, że ugryzienie wilkołaka miało
swoje konsekwencje dla wampirów, ale nigdy nie wnikała w szczegóły.
Mogła co najwyżej podejrzewać, a widząc jak jej towarzysz słania się
na nogach, a ostatecznie traci przytomność, zaczęła snuć najgorszy możliwy
scenariusz. Skoro dzieci księżyca i wampiry od zawsze pozostawali
naturalnymi wrogami, rozwiązanie nasuwało się samo. O tym, że nie brzmiało
ani trochę optymistycznie, wolała nie myśleć.
Z obawą
spojrzała w lśniące niezdrowym blaskiem tęczówki. Tym razem mężczyzna
przynajmniej wydawał się świadomy, o wiele bardziej niż wtedy, gdy bezskutecznie
próbowała go docucić, w zamian doczekując się kilku niezrozumiałych
słów i jednego, jedynego imienia: Katerina. Kimkolwiek była,
sposób, w jaki ją wzywał, miał w sobie coś niezwykle bolesnego. Elise
podejrzewała, że gdyby jakimś cudem przymusiła go do udzielenia bardziej
szczegółowych wyjaśnień, nie usłyszałaby niczego dobrego.
Tak czy siak,
jak długo wampir nie próbował znów skoczyć jej do gardła, mogła
udawać, że sytuacja opanowana. Do pewnego stopnia, skoro wciąż nie potrafiła
mu pomóc, aczkolwiek…
Czując
dziwne, gwałtowne szarpniecie, momentalnie pożałowała, że nie usłuchała,
kiedy mężczyzna kazał jej zamknąć oczy. Obraz na moment zamazał się,
tracąc na ostrości. Elise instynktownie zacisnęła powieki i mocniej
przywarła do obejmującego ją wampira. Zanim zdążyła stwierdzić, co właśnie się
działo, kolana ugięły się pod jej ciężarem. Kiedy do tego
wszystkiego jej towarzysz niebezpiecznie się zatoczył, w panice wyciągnęła
przed siebie rękę, szukając czegokolwiek, na czym mogłaby się wesprzeć,
by uchronić ich oboje od rychłego upadku.
Potrzebowała
chwili, by pojąc, że coś się zmieniło. To, co nagle poczuła pod plecami,
zdecydowanie nie przypominało kory drzewa. Raczej… litą ścianę?
Natychmiast otworzyła oczy, z niedowierzaniem wodząc wzrokiem dookoła.
Zrozumienie pojawiło się po kilku kolejnych sekundach, bo chociaż również
pojęcie dematerializacji w przypadku wampirów nie było Elise obce,
zdecydowanie nie doświadczała czegoś takiego na co dzień.
– Co do…? –
wyrwało jej się.
Nie dokończyła.
Zaklęła, po czym jednak osunęła się na kolana, w pośpiechu
dopadając do wampira, kiedy ten tak po prostu zwalił się na ziemię.
Najwyraźniej przeniesienie ich oboje okazało się szczytem jego możliwości.
Mogła to zrozumieć, ale i tak zapragnęła porządnie nim potrząsnąć
i zażądać, żeby natychmiast otworzył oczy Gdyby przynajmniej wiedziała,
gdzie się przenieśli i co powinna w związku z tym zrobić,
kiedy…
– O rany
– usłyszała tuż za plecami. Kobiecy głos ją zaskoczył, sprawiając, że
serce Elise niemalże wyskoczyło z piersi. Natychmiast się odwróciła,
przy okazji odkrywając, że już nie miała przy sobie broni. – Tak czułam,
że stało się coś niedobrego… Chodź, dziecko. Pomożesz mi.
Chciała odpowiedzieć,
ale nie była w stanie wykrztusić z siebie nawet słowa. W zamian
z niedowierzaniem spojrzała na starszą kobietę, która tak nagle
pojawiła się u jej boku. Do Elise z opóźnieniem dotarło, że
miejsce, do którego przeniósł się wampir, w rzeczywistości było
niewielkim, pogrążonym w półmroku mieszkaniem. W efekcie klęczała w cudzym
przedpokoju, nie mając absolutnie żadnego wyjaśnienia na to, skąd się
wzięła.
Kobiecie najwyraźniej
to nie przeszkadzało. Zupełnie jakby to, że raz na jakiś czas w domu
zastawała obce, nieśmiertelne istoty, było najnormalniejsze na świecie.
– On jest… –
wykrztusiła Elise.
– W porządku.
Musisz pomóc mi go przenieść – oznajmiła bez wahania staruszka. Jej ruchy
okazały się zaskakująco zgrabne i lekkie, wydając się zaprzeczać
podeszłemu wieku. – Podtrzymam go od prawej.
Nie miała
innego wyboru, jak tylko się dostosować. Niemalże z ulgą oddała
kobiecie przywództwo, czując się trochę tak, jakby z ramion zdjęto
jej jakiś olbrzymi ciężar. Poruszając się trochę jak w transie,
posłusznie ujęła wampira pod ramię, szarpnięciem próbując postawić go do pionu.
Tym razem nie miała wątpliwości co do tego, że nie miała co
liczyć na wsparcie z jego strony. Jedynym, czego pozostawała
świadoma, było to, że jego skóra dosłownie paliła, a on sam
pozostawał całkowicie bezwładny.
Elise z wahaniem
spojrzała na obejmującą wampira od drugiej strony kobietę. Choć miała
obawy, z pomocą nieznajomej zdołała odeskortować mężczyznę wprost do najbliższej
sypialni. Powinna poczuć się lepiej, kiedy znalazł się w łóżku,
ale wcale nie miała wrażenia, że spełniła swój obowiązek. W zasadzie
niczego nie była już pewna. Mogła co najwyżej stać, nerwowo przyciskając dłoń
do ust i z rosnącym niepokojem obserwując nieprzytomną postać.
W porządku,
była tutaj. Wampir zdołał ich przenieść i obyło się bez większych
szkód. Nie żeby to cokolwiek tłumaczył, ale na dobry
początek musiało wystarczyć.
Chyba.
– Chodź, słońce.
Powiesz mi o wszystkim przy herbacie, a potem pomyślimy co dalej.
Zamrugała,
przez moment czując się tak, jakby ktoś zwracał się do niej w jakimś
innym języku. Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że drży i nawet
spróbowała nad sobą zapanować, ale ciało ani trochę nie paliło się
do tego, by zacząć z nią współpracować. Wręcz przeciwnie – do Elise
dopiero w tamtej chwili dotarło, jak bardzo czuła się zmęczona. Być
może po zabiciu wilkołaka, uratowaniu wampira i pierwszej w życiu
dematerializacji miała do tego prawo, ale wcale nie poczuła się
z tą myślą lepiej.
Jeśli
czegoś nauczyła się jak córka łowcy, to z pewnością zasady
ograniczonego zaufania. Podążanie za obcą kobietą, nieważne jak miłą, nie brzmiało
jak najrozsądniejsze posunięcie na świecie. Nie żeby większość decyzji,
które w tak krótkim czasie podjęła Elise, prezentowało się jakkolwiek
lepiej, ale nad tym wolała się nie zastanawiać. Wychodząc
za nieznajomą, spróbowała skupić się na tyle, by czujnie
rozejrzeć się po mieszkaniu i poszukać ewentualnego wyjścia, ale myślami
wciąż była daleko. Chciała tego czy nie, jakaś jej cząstka naprawdę
wierzyła w to, że kobiecie należało się choćby cząstkowe zaufanie.
To ty znalazłaś się
w obcym mieszkaniu.
Z tą
świadomością Elise pozwoliła poprowadzić się do kuchni. Niemalże z ulgą
opadła na najbliższe krzesło, po czym z jękiem ukryła twarz w dłoniach.
Zdołała uspokoić oddech, choć ciało wciąż miała napięte do granic możliwości.
– Bardzo
przepraszam za najście – wymamrotała, nie mogąc się powstrzymać.
Potarła skronie, czując zbliżający się ból głowy. – Nawet nie wiem,
co powiedzieć. Ja… On…
Rozchyliła
palce, jednak decydując się spojrzeć na staruszkę. Odkryła, że ta nie pozostała
jej dłużna, jak gdyby nigdy nic siedząc naprzeciwko i z uwagą
lustrując wzrokiem swojego gościa. Elise poczuła się nieswojo pod bystrym
spojrzeniem stalowoszarych oczu. Kiedy do tego wszystkiego z większą
uwagą przyjrzała się kobiecie, zwracając uwagę na rysy twarz,
srebrzyste włosy i łagodny uśmiech…
Wyprostowała się
o wiele gwałtowniej, niż początkowo miała w planach. Zamrugała kilka
razy, chcąc upewnić się, że wzrok przypadkiem nie odmówi jej posłuszeństwa.
–
Chwileczkę… Ja chyba panią znam – uświadomiła sobie, sama zaskoczona własnymi
wnioskami. – Nie jestem pewna skąd, ale…
– Mam na imię
Danielle – odparła ze spokojem kobieta. Poderwała się z miejsca, by świeżo
zagotowaną wodą zalać dwa kubki herbaty. Choć Elise wcześniej nie wzięła
wzmianki o napoju na poważnie, nie zaprotestowała, kiedy
staruszka podsunęła jej wciąż parujące naczynie. – Prowadzę księgarnię.
Haven nie pozostawia zbyt wielkiego wyboru, dlatego nie wątpię, że
już się widziałyśmy.
Skinęła
głową, dziwnie zaskoczona prostotą takiego wyjaśnienia. Księgarnia, oczywiście.
Kiedy się nad tym zastanowiła, uświadomiła sobie, że to miało
sens. Pamiętała niewielki sklepik, choć ten zawsze bardziej kojarzył jej się
z antykwariatem, aniżeli miejscem, gdzie poszłaby szukać aktualnych
bestsellerów. Co więcej była gotowa przysiąc, że już spotkała Danielle – kilka
lat wcześniej, kiedy zawitała do jej sklepu… Cóż, z mamą.
Zacisnęła
usta. Machinalnie ujęła kubek z herbata, obojętna na to, że parzył ją
w palce. Musiała zająć czymś ręce, byleby opędzić się od niechcianych
myśli.
– Więc jesteśmy
w centrum – mruknęła, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. –
Nie wiedziałam, gdzie mnie zabiera. Nie planowaliśmy tego.
Właściwie
sama nie była pewna, komu próbowała to wytłumaczyć – sobie, czy może
jednak Danielle. Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, wciąż oszołomiona. Dobry
Boże, wiedziała, że wampiry są dziwne, ale chyba nie zdawała sobie
sprawy z tego, co to tak naprawdę oznaczało. A jednak przypadkowy
facet właśnie przeniósł ją z obrzeży do samego środka miasta, na dodatek
wprost do mieszkania uprzejmej staruszki, prowadzącej małą księgarnię. To
nie było normalne i to nawet jak na standardy kogoś, kto
mieszkał w tak osobliwym miejscu, jakim było Haven.
Przystań.
Dobre sobie…
Ale chcąc
nie chcąc musiała przyznać, że wciąż mogłaby trafić gorzej. Choćby w sam
środek kryjówki wampirów, o ile jej nieoczekiwany podopieczny i wybawca
w jednym preferował towarzystwo.
– Castiel
chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, jak bardzo potrzebuje
bezpiecznego miejsca. Już drugi raz ląduje pod moim dachem.
Natychmiast
poderwała głowę. Z zaskoczeniem spojrzała na Danielle, wciąż analizując
jej słowa.
– Castiel… –
powtórzyła, smakując nowe imię na języku.
– Domyślam
się, że ci się nie przedstawił. – Kobieta wysiliła się na słaby
uśmiech. – Zauważyłam, że jest dość… osobliwy. Albo po prostu bardzo
zagubiony.
Elise miała
nieco inne zdanie, ale zdecydowała się zachować je dla siebie. Prawda
była taka, że absolutnie nie miała pojęcia, co o tym mężczyźnie myśleć.
Nie żeby ślepy zaułek, w którym zaatakowały ją demony albo motel
oblegany przez wilkołaki należały do miejsc, które sprzyjały budowaniu jakichkolwiek
relacji…
– Byłam mu
winna przysługę – przyznała wymijająco. – A potem wyglądał, jakby potrzebował
pomocy. Nie miałam pojęcia, co robić. – Z wahaniem spojrzała Danielle
w oczy. – Wie pani, kim on jest, prawda?
– A ty?
Nie tego się
spodziewała. Pytanie ją zaskoczyło, zwłaszcza że miała poczucie, że kryło się
za nim coś więcej. Znów poraziła ją przenikliwość spojrzenia tej kobiety i poczucia,
że miała do czynienia z kimś więcej, aniżeli przypadkową staruszką.
Jakby tego było mało, Elise z jakiś pokrętny sposób wciąż jej ufała,
choć to przecież nie miało sensu.
Albo była w szoku.
Do diabła, musiała być w szoku.
– Wypij
herbatę, Elise – zasugerowała spokojnie Danielle, jak gdyby nigdy nic
zmieniając temat. Obeszła kuchenny stół, na chwilę przystając przy dziewczynie
i na krótką chwilę zaciskając dłoń na jej ramieniu. – Zajrzę do niego.
To nie wygląda za dobrze, ale mogę ci obiecać, że wszystko
będzie w porządku – rzuciła na odchodne.
Dopiero chwilę po tym, jak Elise została sama, uświadomiła
sobie, że staruszka znała jej imię – i to pomimo tego, że ani razu
o nie nie zapytała.
Wdech, wydech. Wdech…
Świetnie.
Teraz jeszcze musiała powtórzyć to jakieś milion razy w nadziei,
że zdoła się uspokoić. Chwilowo nie pomagało, ale Bella wciąż
miała nadzieję. W końcu ta umierała ostatnia, czyż nie?
Z drugiej
strony ta, którą mogłaby spróbować nakierować na przekonanie, że rozmowa z bratem
przebiegnie bezproblemowo, zginęła już dawno temu. Bezpowrotnie i w okrutnych
męczarniach, warto dodać. Właśnie dlatego wampirzyca po raz kolejny
ograniczyła się wyłącznie do nerwowego obracania pożyczonej od Lany
komórki w rękach, nim ostatecznie schowała telefon z powrotem do kieszeni.
Jutro.
Mogła przecież spróbować jutro.
Wywróciła
oczami. Odkładała kontakt z rodziną, ale ta metoda na dłuższa metę
prowadziła donikąd. Przecież dobrze wiedziała, że Caine odchodził od zmysłów,
a Alona jak nic przechodziła samą siebie. Co więcej, byli jeszcze rodzice,
którym Bella też była coś winna. Och, nie wątpiła, że sama również zamartwiałaby
się, gdyby nie miała pewności co do losów któregoś ze swojego
rodzeństwa albo dziecka. Tchórzyła, bardziej obawiając się konsekwencji
i nadchodzącej kłótni, ale nawet wiedząc to, wciąż znajdowała kolejne
dziecinne wymówki, by przeciągnąć wszystko w czasie.
W
rzeczywistości nie istniał żaden powód, by dalej przebywała w rezydencji
Salvadorów. Już nie potrzebowała ani Opiekuna, ani spokoju. Co więcej
za każdym razem, kiedy przypadkiem mijała się z Marco, czuła się
jak intruz, choć nie wątpiła, że mężczyzna nie robił tego specjalnie.
Zawsze witał się, kiedy na siebie wpadali, czasem nawet silił się na uśmiech,
ale…
Bella
zacisnęła powieki, czując cisnące się do oczu łzy. Eveline. To wciąż
do niej nie docierało, ale już przestała zaprzeczać. Oczywiście
miała dziesiątki pytań, jednak nie odważyła się ich zadać. Nie po tym,
jak Lana lakonicznie wyjaśniła jej, że owszem, Marco związał się z dziedziczką
Nightów – dokładnie tą, która mieszkała po sąsiedzku, z którą
dziewczyna tak bardzo chciała się zaprzyjaźnić i która niejako
uratowała jej życie, przyczyniając się do pojawienia Belli w domu
Salvadorów. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło, ale nie chciała
pytać. Nie, kiedy stało się dla niej jasne, że wydarzyło się coś
bardzo, ale to bardzo złego.
Straciła
Eve. I to zanim w ogóle zdążyła się do niej zbliżyć tak bardzo,
jak mogłaby tego oczekiwać.
Mimo
wszystko nie czuła, by mogła uczestniczyć w żałobie Marco. Miała
raczej poczucie, że niepotrzebnie zmuszała go do trzymania emocji na wodzy
i zbędnych integracji, kiedy już na siebie wpadali. Musiała wrócić do siebie
i jakoś znieść zamieszanie, które jak nic miały zapoczątkować okoliczności
jej przemiany.
Zarzuty,
które postawił jej Liam, były jak najbardziej słuszne. Oczywiście, że próba
ograniczenia się wyłącznie do pomocy Michaela, pozostawała z góry
skazana na niepowodzenie. Bella wiedziała, że ryzykuje, a jednak
chciała spróbować, gdy tylko nabrała pewności, że właśnie skończył jej się
czas. Umowa, którą zawarła z rodzicami, a która niejako warunkowała możliwość
życia na własną rękę poza rodzinnym domem, wyglądała zupełnie inaczej.
Miała wrócić, gdy tylko nadejdzie ten moment i przeprowadzić
wszystko zgodnie z właściwą procedurą. Wtedy nie musiałaby martwić się
ani o wampirzą krew, ani żadną inną, a na pewno nie skończyłaby
pod opieką obcego mężczyzny, zmuszając go do przejęcia obowiązków,
które zdecydowanie nie były mu na rękę.
Tym Belli
nie zaskoczyło, że jej samozwańczy Opiekun wydawał się omijać ją
szerokim łukiem. Już pierwszego dnia, kiedy to z pomocą Lany zdołała doprowadzić się
do porządku, odniosła wrażenie, że Liamowi na rękę była możliwość
przekazania „problemu” komuś innemu. Co prawda wciąż jeszcze podzielił się
z nią krwią, ale nic ponadto. Później nie musiał zdobywać się
nawet na to. Tym lepiej, bo na samo wspomnienie każdego krwawiącego
śladu, który podczas przemiany pozostawiła na jego ciele, czuła wyłącznie
narastające wyrzuty sumienia.
Niemniej
chciała podziękować. Po raz ostatni, jeśli faktycznie miała z czystym
sumieniem wrócić do siebie.
Nogi same
powiodły ją na korytarz. Ruszyła przed siebie, czując się prawie jak
pierwszego dnia po przebudzeniu, kiedy tak naprawdę nie zastanawiała się
nad kierunkiem, który powinna obrać. Co prawda błądzenie po obcym
domu nie brzmiało jak dobry pomysł, ale nie chciała o tym myśleć.
Dużo prościej było po prostu zaufać impulsowi.
Z
powątpiewaniem spojrzała na pozasłaniane okna. Zdążyła przywyknąć do nowego
trybu dnia, zwłaszcza że jej organizm wydawał się w pełni do niego
dostosowany. Czuła, że na zewnątrz było jasno, a dające się we
znaki zmęczenie jedynie ja w tym utwierdziło. Wiedziała, że bardziej
doświadczone wampiry potrafiły w skrajnych przypadkach precyzyjnie
określić godzinę, jednak sama nie czuła, by mogła pokusić się o coś
takiego. Wiedziała jedynie, że było po wschodzie – a więc późno… albo wcześnie,
zależnie od perspektywy.
Własne
kroki wydały jej się nienaturalnie głośne, zwłaszcza gdy porównała je ze
sposobem poruszania Lany. Nad tym też musiała popracować, ale…
– Mogę wiedzieć,
co tu robisz?
Zatrzymała się
gwałtownie, niemal potykając o własne nogi. Natychmiast się odwróciła,
mimowolnie spinając w odpowiedzi na obecność Liama. Jasne, chciała go
poszukać, ale kiedy przyszło co do czego, po prostu stanęła
przed nim, gorączkowo szukając odpowiedzi na zadane pytanie.
– Nie mogę
zasnąć – rzuciła wymijająco. To była naciągana teoria, ale nawet
jeśli wampir to zauważył, zachował wszelakie uwagi dla siebie. – W zasadzie…
Możemy porozmawiać? – wypaliła, nim zdążyła ugryźć się w język.
– Porozmawiać…
Prawie
natychmiast pożałowała swoich słów. W nerwowym geście skrzyżowała ramiona
na piersi, bezskutecznie próbując nad sobą zapanować. Nie żeby spojrzenie,
którym obdarował ją Liam, cokolwiek ułatwiało. Miała wrażenie, że patrzył na nią
tak, jakby widział ją po raz pierwszy. Zupełnie jakby to, że po tym wszystkim
mogłaby chcieć zamienić z nim chociaż kilka zdań, było czymś co najmniej
niespodziewanym.
Przez
moment myślała, że ją zignoruje. W duchu odliczając kolejne sekundy,
mimowolnie wzdrygnęła się, kiedy mężczyzna w końcu ruszył w jej stronę.
– Przejdźmy
się, skoro tak ci na tym zależy – rzucił jakby od niechcenia,
skinieniem wskazując odpowiedni kierunek.
Potrzebowała
chwili, by zareagować na jego słowa. W zasadzie Liam zdążył
oddalić się o kilka kroków, nim otrząsnęła się na tyle, by jednak
ruszyć za nim, a co dopiero się z nim zrównać. Co prawda
nie narzucił żadnego skomplikowanego tempa, poruszając się niewiele
szybciej od człowieka, ale Bella wciąż próbowała przywyknąć do możliwości,
które dawało jej to dziwne, wciąż pod wieloma względami obce ciało.
Zawahała
się, przez chwilę świadoma wyłącznie przeciągającej się ciszy. Dyskretnie
zmierzyła Liama wzrokiem, próbując ocenić, w jakim był nastroju.
Mimochodem zauważyła, że wciąż wyglądał na zmęczonego, choć nie aż
tak bardzo jak wtedy, gdy w pełni świadomie przyjrzała mu się po raz
pierwszy. Chciała założyć, że już doszedł do siebie, zwłaszcza odkąd
przestała spijać jego krew, ale mimo wszystko…
– Wiesz… –
Wampir rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. Spuściła wzrok, zmieszana
tym, że mógłby przyłapać ją na przyglądaniu mu się. – Zasadniczo doceniam
milczenie, ale to trochę przeczy chęci rozmowy, o którą
poprosiłaś. Tak tylko mówię – zauważył i zabrzmiało to niemal…
pogodnie.
Bella nerwowo
przygryzła dolną wargę. Miał rację, oczywiście, a jednak kiedy przyszło co
do czego, sama nie była pewna, od czego powinna zacząć. Wszystkie
pytania, które do tej pory ją dręczyły, w niejasnych okolicznościach
zniknęły, pozostawiając po sobie wyłącznie pustkę w głowie…
Poza jednym.
– Ja… –
Odchrząknęła, po czym jednak spojrzała Liamowi w oczy. – Chciałam
jeszcze raz podziękować. To na początek i… Och, chciałabym wiedzieć,
dlaczego to zrobiłeś.
Dobry wieczór! Jest po północy, ale to nic. Właśnie wracam na nocki i uwierzcie mi, cieszę się jak dziecko, bo dopiero teraz zaczynam normalnie funkcjonować. Zwykle z pozytywnymi skutkami dla pisania, no ale zobaczymy jak to wyjdzie… Hm, czy ktoś poza mną stęsknił się za Liamem? ;>
Blogger mi się zbuntował na telefonie i nie mogę z niego dodawać komentarzy, stąd lekkie opóźnienie, bo rozdział przeczytałam już kilka dni temu.
OdpowiedzUsuńA więc jednak Castiel nie schował dumy do kieszeni i postanowił wybrać się do Danielle, a nie do domu. Byłam pewna, że jednak wybierze tą drugą opcję. No, dobra, może chciałam, żeby wybrał tą drugą opcję, żeby wreszcie zobaczyć jak Marco dowiaduje się, że Eve jednak żyje (no, nie jest do końca martwa). Chociaż dla Elise to może lepiej, że nie znalazła się w domu pełnym wampirów, bo John mógłby się wkurzyć.
Co do Isabelle i Liama chyba każdy zadaje sobie to pytanie, co dziewczyna. Jakby nie patrzeć Liam nie wygląda na typa, który tak o pomaga obcym ludziom w potrzebie. Tym bardziej cieszę się, że Bella zdobyła się na odwagę i w końcu spytała o jego intencje. Po cichu liczę też, że jednak zostanie w domu Salvadorów zamiast wracać do siebie.
Pozdrawiam,
G.
Och, znam to. Nie wiem od czego zależy, ale Blogger lubi się buntować na telefonie. Ale na spokojnie, z komentarzami nie ma pośpiechu. :D
UsuńHaha, mam dość konkretną wizję na spotkanie Eve i Marco, więc powrót Castiela do domu ani trochę nie byłby mi na rękę. Zresztą potrzebuję więcej Danielle w moim życiu, o. Tak czy siak, córka łowcy w domu Salvadorów byłaby baaardzo złym pomysłem.
Jeśli chodzi o Liama i Bellę… Ujmę to tak: będzie fajnie. A przynajmniej postaram się, żeby tak było. ;>
Również pozdrawiam!
Ness