♪ Evanescence – „Feeding the Dark”
Drgnęła, kiedy ruszył w jej stronę.
Chciała cofnąć się o krok, ale w ostatniej chwili
powstrzymała się. Czuła, że nawet gdyby podjęła ryzyko, nie miałaby szans
uciekać. Nie żeby w ogóle miała gdzie pójść.
Palce
nerwowo zacisnęła na ołtarzu. Na ułamek sekundy raz jeszcze spojrzała
na zwróconą ku sierpa księżyca Lilith, jednak prawie na pewno uwagę
ponownie skupiła na Lelielu. Nie miała pojęcia jakim cudem, ale dosłownie
zmaterializował się przed nią, bez pytania wyciągając dłoń ku coraz
bardziej zaniepokojonej Eveline.
– Pozwól –
wymruczał, mimo że dobrze wiedziała, że nie zamierzał dać jej wyboru.
Nie
odpowiedziała. To i tak nie miało znaczenia, nawet jeśli demon
nie powiedział tego na głos. Bezpieczniej było tkwić w bezruchu
i czekać na rozwój wypadków. Co prawda Eve nie spodziewała się
niczego dobrego, ale zdecydowała się nie komplikować. Wystarczyło,
że w głowie wciąż miała pustkę – dość uciążliwą, by zaczęła mieć jej dość.
Chciała odpowiedzi.
Skoro zaś tutaj była…
Wyczuwam
w tobie bardzo wiele lęku. Schlebia mi, bo to naturalne bać się silniejszych
od siebie, ale… nie w ten sposób, rozbrzmiało bezpośrednio w umyśle
Eveline. Rozszerzonymi oczyma spojrzała wprost w ciemne tęczówki Leliela. Znalazł się
zdecydowanie zbyt blisko, obie dłonie trzymając na jej policzkach. Czuła
jak kciukami raz po raz gładził rozpaloną skórę. Twoja obecność tutaj
to zaszczyt i wielka radość. Wszyscy czekaliśmy na ciebie bardzo
długo.
Co miała
przez to rozumieć? Zacisnął usta, wciąż niezdolna wykrztusić choćby słowa.
Przez moment miała wrażenie, że znów słyszy mieszające się ze sobą szepty,
ale te wydawały się dziwnie przytłumione. Wystarczająco, by nie miała
poczucia, że w każdej chwili będą mogły ja przytłoczyć.
Leliel
poruszył się, jednak jego dłonie pozostały nieruchome na jej twarzy.
Obejrzał się przez ramię, niemalże z czułością spoglądając na postać
na witrażu. Na jego ustach pojawił się niepewny, zaskakująco
wręcz ludzki uśmiech. Nie miała pewności, co oznaczał, ale coś w jego postawie
sprawiło, że Eveline poczuła się jeszcze bardziej nieswojo.
Wiesz, kim
jesteś?, rozbrzmiało ponownie w jej umyśle.
Zawahała
się. O co tak naprawdę ją pytał…?
– Ja…
– Daj mi
najbardziej naturalna odpowiedź – zasugerował ze spokojem.
Fakt, że
jednak odezwał się na głos, zaskoczył ją na tyle, by jednak
usłuchała.
– Wampirem –
odparła bez wahania. Poczuła niewysłowioną ulgę, kiedy zdecydowała się
nazwać rzeczy po imieniu. – Chociaż nie była nim zawsze. Castiel…
– Jego zostawmy
na inną okazje – zniecierpliwił się Leliel. – Jest jeszcze coś, moja
miła. Wierzę, że pamiętasz, nawet jeśli wciąż wypierasz to wszystko z pamięci.
Tym razem
nie zdecydowała się na natychmiastową odpowiedź. Uścisk w gardle
powrócił, silniejszy niż do tej pory. Eve potrząsnęła głową – tylko nieznacznie,
zwłaszcza że dłonie demona wciąż spoczywały na jej policzkach. Chociaż chciała
odwrócić wzrok, kiedy spojrzeniem napotkała znajome już czarne oczy, mogła co
najwyżej tkwić w bezruchu i bezradnie na niego patrzeć.
Nekromantką,
uświadomiła sobie.
A może raczej
przypomniała, w najzupełniej naturalny sposób nazywając to, co od samego
początku było dla niej oczywiste. Przecież dowiedziała się tego już jakiś
czas temu. „Nekromancja wcale nie jest aż taka szokująca” – powiedział jej ktoś,
ale nie potrafiła przywołać ani głosu, ani tym bardziej twarzy.
Wiedziała jedynie, że ta osoba była dla niej ważna.
Najwyraźniej
nie aż tak…, podsunął usłużnie cichy głosik w jej umyśle.
Ucisk w gardle
przybrał na sile. W duchu stanowczo kazała mu się zamknąć, ale
nie pomogło. Gdyby przynajmniej mogła zrzucić wszystko na Leliela,
wszystko stałoby się prostsze, ale przecież czuła, że nie miał z tym
związku. Nie z pustką, której mimo usilnych starań nie potrafiła
zapełnić.
– Kimś –
powiedziała tak cicho, że ledwo mogła usłyszeć własne słowa – kto nigdy
nie powinien się narodzić.
Poczuła się
dziwnie, ledwo tylko pozwoliła tym słowom rozbrzmieć. Zauważyła, że oczy
Leliela rozszerzyły się nieznacznie, gdy najwyraźniej zdołała go
zaskoczyć. Dłonie na policzkach zniknęły, by przenieść się na ramiona,
kiedy gwałtownie przygarnął ją do siebie.
– Więc wiesz.
– Potrząsnął głową. – Ale to nie tak. Dlaczego interpretujesz to w
ten sposób?
– A jak
mam to rozumieć? – zapytała wprost, nie odrywając od niego
wzroku. – Moja matka…
Urwała.
Cofnęła się o krok, na tyle niespodziewanie, że nie próbował
jej powstrzymać. Jego dłonie zniknęły, ale wcale nie poczuła się
dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – w chwili, w której uświadomiła
sobie znaczenie własnych słów, pojawiło się zrozumienie.
Przez
chwilę znów miała przed oczami zapiski w pamiętniku matki. Kolejny raz
wodziła po nich wzrokiem, chłonąc kolejną linijkę i nie tyle nie pojmując
znaczenia, co raczej nie chcąc zrozumieć. Nie coś takiego. Nie, skoro
wciąż pragnęła wierzyć, że jednak coś pomyliła i…
– Chcesz,
żebym potwierdził? – doszło ją jakby z oddali. Sama już nie była
pewna, czy naprawdę słyszała głos Leliela, czy może jednak demon
szeptał bezpośrednio w jej umyśle. – Beatrice straciła ciążę. Bardzo
późno, więc… Ale może zaoszczędzę ci szczegółów.
Przez moment
miała ochotę histerycznie roześmiać się w odpowiedzi na te
słowa. Och, cóż za łaskawość! Zupełnie jakby to w tym wszystkim
stanowiło największy problem! Aż za dobrze pamiętała kolejne wpisy, coraz
bardziej chaotyczne i przepełnione czymś, czego nie potrafiła pojąc.
Przewijały się przed jej oczami, przyprawiając o dreszcze nawet
pomimo tego, że pozostawały co najwyżej mglistym wspomnieniem.
Odetchnęła,
choć niewiele to dało. Czuła, że uspokojenie się nie wchodziło w grę.
Słowa Leliela jedynie wszystko pogorszyły, niejako przypieczętowując wszystko,
o czym wiedziała, chociaż tak bardzo nie chciała pamiętać. Teraz
już nie miała miejsca na wątpliwości. Jakaś jej cząstka nadal
wierzyła, że matka po prostu spanikowała albo ktoś się pomylił,
ale po tym…
I
powinnam mu wierzyć?
Ale w tej
sytuacji nie miała wyboru.
– Haven
przyciąga tych, którzy krążą w ciemności – zauważył łagodnie Leliel.
Wyczuła, że zrobił krok w jej stronę, mimo że jak zawsze poruszał się
bezszelestnie. – Dla ciebie i twojej matki stało się ratunkiem.
Odrzuciłaś mnie jako stwórcę, ale w tej sytuacji… Och, Eveline,
rozumiesz? Gdyby nie ja, nie byłoby cię tutaj.
Rozumiała.
Oczywiście, że tak – zwłaszcza teraz, gdy kolejne słowa rozbrzmiały, wręcz
wypalając w jej umyśle. I chociaż wciąż czuła się tak, jakby
spoglądała na niekompletną układankę, na dodatek przez zamgloną
szybę, zdołała dostrzec dość, żeby wyciągnąć wnioski. Nagle stało się dla
niej jasne, co insynuował ostatnim razem, kiedy u jego boku zapadała się
w pustkę.
Oddech
jeszcze bardziej jej przyspieszył. Drżącymi palcami przeczesała włosy,
nerwowo za nie szarpiąc, zupełnie jakby w ten sposób mogła zmusić
umysł na koncentracji na czymś innym. Czuła, że zaczyna brakował jej tchu,
zupełnie jakby w powietrzu dookoła drastycznie zmniejszyła się zawartość
tlenu.
– Czemu? –
wykrztusiła z trudem. – W jakim celu? Ja…
Czy to dlatego
widziała to wszystko? Kroczyła miedzy światami tylko dlatego, że
Leliel zdecydował się zareagować? Skoro tak, do którego z nich
tak naprawdę przynależała – i to zwłaszcza teraz, gdy kolejny raz
przyszło jej umrzeć? Gorączkowo analizowała to wszystko, chwytając się
kolejnych myśli i skrawków niespójnych wspomnień. Przed oczami wciąż miała
zapisane ręką Beatrice Night strony dziennika, jednak i te wydawały się
odległe, dużo bardziej chaotyczne. Pytania powróciły i chociaż w końcu
miała u swojego boku osobę, której mogła je zadać, Eveline wcale nie była
pewna, czy faktycznie chciała.
Przeszłość.
Musiała sięgnąć właśnie tam, a jedynym sposobem, jaki widziała, pozostawał
Leliel. Cokolwiek łączyło jej matkę z demonem, najwyraźniej
pozostawało kluczowe dla wszystkiego, co ją spotkało. To, że wciąż żyła…
– Czy to coś
złego? Jesteś kobietą, moja miła. Jakbyś się poczuła, gdybyś straciła coś
najcenniejszego, na co czekałaś tak długo?
Bezradnie
potrząsnęła głową. Słowa Leliela brzmiały niewinnie, na swój sposób
logicznie, ale sytuacja pod każdym względem pozostawała co najmniej
niedorzeczna. Zupełnie jakby w tym wypadku jakiekolwiek słowa miały zabrzmieć
dobrze i naturalnie!
– N-nie
odpowiedziałeś mi… – wyszeptała, zmuszając się do wyrzucenia z siebie
kolejnych słow. – Dlaczego?
– Jakie to ma
znaczenie?
Takie,
że jesteś demonem, pomyślała, ale zachowała tę uwagę dla siebie. Mimo
wszystko po sposobie, w jaki Leliel się uśmiechnął, zorientowała
się, że najpewniej i tak doskonale wiedział, co chodziło jej po głowie.
– Moja mama…
Spotykaliście się jakiś czas. – Chociaż to nie było pytanie, zmierzyła
mężczyznę wzrokiem, doszukując się potwierdzenia. Nie poruszył się
nawet o milimetr, ale błysk w jego oczach wydał się Eve
wystarczającą odpowiedzią. – Uratowałeś… mnie. Dla niej. A jednak i tak jest
martwa. Nie rozumiem… – Chwyciła się za głowę, przez chwilę
świadoma wyłącznie wątpliwości i nieprzyjemnego pulsowania w skroniach.
– Przecież powinnam… Ja nie…
Drżała,
bynajmniej nie za sprawą panującego w kapliczce chłodu.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, zaskoczona intensywnością targających nią
emocji. Miała wrażenie, że przytłoczyły ją całą, zbyt silne i gwałtowne,
by mogła z nimi walczyć. Od chwili przebudzenia trwała jakby w półśnie,
ale teraz to zniknęło, zupełnie jakby jakaś ochronna otoczka, która
osłaniała zdezorientowany przemianą umysł, ostatecznie zniknęła. Tyle
wystarczyło, by Eveline cała sobą zatęskniła za obojętnością.
Chwiejnie
odeszła o kilka kroków, tylko cudem nie potykając się, kiedy
trafiła na krawędź wzniesienia, na którym ustawiono ołtarz.
Zareagowała instynktownie, w pośpiechu odzyskując równowagę, ledwo tylko stopą
natrafiła na pustkę. Przez moment miała wrażenie, że znów spada, ale uczucie
to zniknęło, gdy wyczuła stabilny grunt.
Inaczej
było z jej umysłem. Chciała tego czy nie, dotychczasowy spokój minął,
pozostawiając po sobie… wyłącznie chaos. Coraz silniejszy i silniejszy,
aż sama zwątpiła w to, co tak naprawdę czuła. Strach ją zaskoczył, mimo
że wydawał się naturalny. To i poczucie bezradności, kiedy…
– Eveline.
Wszystko
ustało, niczym za sprawą szybkiego cięcia. Zastygła w bezruchu, wciąż
ciężko dysząc, zupełnie jakby przebiegła maraton. Jej własny oddech
wydawał się zbyt głośny, zwielokrotniony przez królujące w świątyni
echo. Zupełnie inny i bardziej niewłaściwy niż władczy, zdecydowany glos
Leliela.
Wyczuła, że
do niej podszedł, choć nie próbował jej dotykać. Czuła na sobie
jego spojrzenie, równie intensywne, co wcześniej – wystarczająco, by nabrała
pewności, że śledził każde, nawet najmniej znaczące drgnięcie mięśni. Wciąż
pełna wątpliwości, powoli się odwróciła, jednak decydując się na niego
spojrzeć. Wydawał się nad nią górować, miażdżąc swoją obecnością, a jednak…
wcale nie miała poczucia, by powinna przed nim uciekać. W zamian
wróciło znajome już, dziwne uczucie, które towarzyszyło jej od chwili
pierwszego spotkania, obecne nawet wtedy, gdy spychała je na granicę
świadomości.
Nostalgia.
Może teraz
rozumiała ją lepiej niż wcześniej, choć to wciąż nie tłumaczyło
wszystkiego.
– Zrozum w końcu,
że jesteśmy podobni. Zastanów się dobrze… – Przestąpił naprzód, wyciągając
ku niej ramiona. Zamiast natychmiast się odsunąć, bez słowa wpadła w
jego objęcia, pozwalając, by przygarnął ją do siebie. Zadrżała,
czując przesuwające się po plecach dłonie, ale nie próbowała
walczyć. – Haven to nasza przystań. Miejsce dla tych, którzy kroczą wśród
cieni… Wierz mi, ze nie ma w tym niczego złego, Eveline.
– Ale…
– Dawno,
dawno temu ziemia nosiła cudowną istotę. Była niczym perła pośród sobie
podobnych, pełna życia, którego mogli pozazdrościć jej wszyscy inni. Niczym
żywy płomień – wyszeptał wprost do ucha zaskoczonej Eve. Zesztywniała w
jego ramionach. Spojrzenie instynktownie przeniosła na górujący nad nimi
witraż, by móc spojrzeć na Lilith. – Ale inność od zawsze
przerażała ludzi… Coś o tym wiesz, czyż nie tak, najdroższa?
Nie musiała
mu odpowiadać. To, co robiła, mówiło samo za siebie. Gdyby ktoś spotkał ją
na ulicy i zorientował się, co potrafiła dostrzec w ciemnościach,
nie miałaby życia.
Machinalnie
dostosowała rytm oddechu do powolnego tempa, w jakim Leliel przesuwał
dłoń po jej plecach. Smukłe palce musnęły końcówki włosów.
– Była zbyt
piękna. Zbyt żywotna… Zbyt niewinna. Więc zabrali jej to, co czyniło
ją wyjątkową – podjął grobowym tonem demon. Eveline zadrżała, zaskoczona zmianą
w dotychczas łagodnym głosie. – Uciekła w noc i błagała o pomoc.
Ciemność odpowiedziała, bez chwili wahania przyjmując ją do siebie. I choć
jaśniała pośród mroku, to było właściwe. Stała się częścią równowagi,
w której moglibyśmy trwać do tej pory…
Słuchała,
ale nie rozumiała. Mimo wszystko słuchanie głosu Leliela okazało się zaskakująco
kojące – o wiele bardziej, niż mogłaby podejrzewać. Wtulona w jego tors,
świadoma wyłącznie obejmujących ją ramion, zdołała zapanować nad drżeniem
i mętlikiem w głowie. I chociaż nie sądziła, że to będzie
możliwe, pierwszy raz pomyślała, że ta istota może jednak miała szansę ją
zrozumieć.
Czy to w takim
razie sugerował? Miała rozumieć, że takim jak ona pisana była ciemność? To w Haven
miała szukać ukojenia, które…?
– Nasza Przystań
od dawna jest zainfekowana. Dobrze wiesz, o czym teraz mówię –
stwierdził cicho Leliel, nagle zmieniając temat. – Ale ty poznałaś temat
od zupełnie innej strony.
– Konflikt –
wyszeptała, nie kryjąc zaskoczenia.
Coś
zaskoczyło. Kolejny element układanki wskoczył na swoje miejsce. Eveline
aż zakrztusiła się powietrzem, prostując niczym struna i z niedowierzaniem
spoglądając na obejmującego ją mężczyznę. Ich spojrzenia się spotkały,
a ona po raz kolejny poczuła się tak, jakby ciemne tęczówki sięgały
ku jej wnętrzu, dostrzegając o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego
życzyć.
Odkąd tylko tu przyjechała,
wszystko było nie tak. Coś złego podążało za nią krok w krok. Trwała
w czymś, czego nie potrafiła nazwać, w gruncie rzeczy nawet nie chcąc
zrozumieć. Z jakiegoś powodu wszyscy wyciągali ku niej ręce, mimo że nie rozumiała
dlaczego. Nie żeby w ogóle chciała, do samego końca pragnąc
uciec, zupełnie jakby przekraczając granicę miasta mogła zapomnieć o wszystkim,
czego tu doświadczyła.
Więc
dlaczego zostałam?
Ale nie potrafiła
odpowiedzieć na to pytanie. To zresztą zeszło na dalszy plan,
kiedy uświadomiła sobie coś innego.
Przypomniała
sobie o demonach i tym, jak reagowały na nie wampiry. Oczywiście
nie wszystkie, zwłaszcza że pośród nich istnieli również kanibale.
Zacisnęła usta na samo wspomnienie Drake’a – zbyt potężnego, zwracającego się
ku czemuś, co przecież było nienaturalne. Jak inaczej miałaby określić decyzję
o żerowaniu na przedstawicielach własnej rasy? Zwłaszcza teraz, gdy
sama do niej należała i…
– Tak uważasz?
– rzucił Leliel. Brzmiał przede wszystkim na rozczarowanego. – Czyż sama
nie piłaś krwi swojego stwórcy?
– To coś
innego – zaoponowała cicho.
Tym razem
demon się roześmiał – w pozbawiony wesołości, co najmniej niepokojący
sposób. Jego ramiona zniknęły, kiedy wycofał się, by móc zmierzyć ją
wzrokiem.
– Oczywiście.
Ale wcale
nie zabrzmiał, jakby tak myślał. Widziała, że uśmiechnął się w kpiarski,
pełen wyższości sposób. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, poirytowana tą
nagłą zmianą w jego zachowaniu.
Co miała mu
powiedzieć? Że popierała wydzieranie krwi gwałtem? Że to, co robił Stearns było
właściwe? Że…?
– Och, Eve…
Nie dostrzegasz największego problemu – stwierdził Leliel, krzyżując
ramiona na piersi. – Tego, o którym dopiero co rozmawialiśmy. Kiedy
nie znajdujesz zrozumienia, uciekasz ku ciemności. Haven powinno być
przystanią, ale stało się polem walki. Uważasz, że to uczciwe?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta. Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego.
Co więcej, wciąż nie potrafiła mu odpowiedzieć – nie w sposób,
którego Leliel najpewniej oczekiwał. Jak jednak miałaby to zrobić, skoro
wciąż czegoś jej brakowało? Przywoływała do siebie szczegóły
konfliktu, ale te pozostawały jedynie nic nieznaczącymi faktami, które w najmniejszym
stopniu niczego nie tłumaczyły. Nie na tyle, by mogła z pełną
swobodą wypowiadać się na temat konfliktu, którego nawet nie chciała.
Z kim w ogóle
rozmawiała na ten temat? Skąd brały się te wszystkie informacje i przekonania,
którymi najwyraźniej drażniła demona? Dlaczego wciąż miała poczucie, że powinna
przed nim uciekać – i że jego wersja nie miała niczego wspólnego
z rzeczywistością? Czemu, skoro twierdził, że ją uratował i…?
Czegoś
brakowało. Czegoś, co…
Kogoś.
– Eveline…
Ale tym
razem nie zareagowała na sposób, w jaki wypowiedział jej imię.
Zignorowała wyciągnięta ku niej dłoń, w zamian w popłochu cofając się
o krok. A potem jeszcze kolejny, kiedy Leliel spróbował skrócić
dzielący ich dystans. Choć w pamięci wciąż miała ciepło jego dotyku,
ten nagle zaczął ją brzydzić. W miejscach, w których ich ciała
nie tak dawno temu ocierały się o siebie, poczuła nieprzyjemne
mrowienie.
Coś
majaczyło na krawędzi jej świadomości – wyrywało się ku niej, różne
od więzi z Castielem, dużo bardziej eteryczne. Wiedziała, że tam jest,
ale nie miała pojęcia, jak mogłaby do tego sięgnąć, a co dopiero
sprawić, by ujrzało światło dzienne. Wysiliła pamięć, jednak wspomnienie
pozostawało nieuchwytne. Mimo wszystko pulsowało gdzieś w jej wnętrzu, irytując
samą tylko obecnością. Jak długo wiedziała, że tam jest, nie wyobrażała
sobie, że miałaby je zignorować.
Kto…?
Potrząsnęła
głową. Musiała się obudzić – teraz, zaraz. Gdziekolwiek się znajdowała,
nie powinna tutaj być. Przynajmniej nie teraz, póki towarzyszyła jej akurat
ta istota. Eveline czuła, że jeśli zostanie z demonem choćby chwilę
dłużej, wydarzy się coś niedobrego.
Ostatni raz
spojrzała na witraż i sięgającą w kierunku księżyca Lilith.
Srebrzysty półksiężyc miał w sobie coś hipnotyzującego, przez co z trudem
odwróciła wzrok. W porę spojrzała ku zmierzającemu ku niej Lelielowi, przy
okazji odkrywając, że ten nie sprawiał wrażenia aż tak spokojnego,
jak było dobrej pory. Jego twarz wykrzywił grymas – tylko na chwilę,
ale to wystarczyło, by nabrała pewności, że powinna się wycofać.
– Eveline –
podjął raz jeszcze. Brzmiał zbyt spokojnie, by uznała to za naturalne.
– Już w porządku. Chodź do mnie – upomniał, wyciągając ku niej dłoń. –
To tylko chwilowe. Już raz pomogłem ci się uspokoić, kiedy…
Nie
zamierzała tego słuchać. Tym razem nie chodziło tylko o to, że
mogłaby nie radzić sobie z emocjami. Te zeszły gdzieś na dalszy
plan, wyparte przez wątpliwości. To i poczucie, że nadal czegoś nie pamiętała
– czegoś ważnego, co niejako warunkowało wszystkie uczucia, które żywiła
względem Leliela.
Śnienie u
jego boku mogło wydawać się wygodniejsze. Eveline jednak pragnęła się
obudzić.
Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że demon zamilkł. Nie miała nawet pewności, czy skończył
zdanie, nie wyobrażając sobie tego, że miałaby dalej go słuchać. Wiedziała
jedynie, że powinna od niego odejść, najlepiej tak szybko, jak tylko było
to możliwe.
W pośpiechu
popędziła w kierunku drzwi kapliczki. Gdzieś za sobą usłyszała huk,
ale nie odważyła się odwrócić i sprawdzić, co działo się w pobliżu
ołtarza. Choć nie sądziła, że w ogóle będzie to możliwe, wypadła
na zewnątrz, krzywiąc się, kiedy znów otoczyły ją niezrozumiałe szepty.
Nie potrafiła ich rozróżnić, a tym bardziej stwierdzić, czy którykolwiek
z głosów należał do Leliela. Nawet jeśli, zagłuszyły go pozostałe.
I, dobry
Boże, naprawdę była im za to wdzięczna.
Pędząc na oślep,
tylko instynktownie wyminęła otaczające kapliczkę groby. Zbliżyła się
do lasu, ale spoglądając w czekającą pomiędzy drzewami ciemność,
nie po raz pierwszy poczuła wzbierające w niej wątpliwości. Czy uciekanie
przed nim po obcym terenie, wprost w niepokojący mrok, w ogóle
wchodziło w grę i…?
Tędy, Eve.
Kobiecy
szept przebił się poprzez wszystkie inne. Ktoś chwycił ją za rękę,
mimo że nie dostrzegła nawet zarysu postaci. A jednak wyraźnie czuła
obejmujące jej nadgarstek palce, tak jak i to, że ktoś wydawał się
ją ciągnąć w odpowiednim kierunku. W pierwszym odruchu zaparła się
nogami, gotowa protestować, ale…
Och, ten głos…
Tak bardzo odległy i…
Eve,
proszę… Bądź dzielna.
„Ale jesteś
dzielna, prawda? I bardzo, bardzo cię kocham” – przypomniała sobie. Obraz
na moment zamazał się, kiedy zaszkliły jej się oczy. W piersi
jak na zawołanie poczuła przyjemne ciepło.
A potem
zmusiła się do tego, żeby wkroczyć w ciemność i sen dobiegł
końca.
Zdążyłam! :D Dobry Boże, przysiadłam do tego rozdziału z kompletną pustką w głowie. Nie pierwszy raz i jak zawsze do czasu, ale w trakcie i tak nie miałam pewności, co robię. Ostatecznie mamy trochę psychodeli, kilka istotnych tematów i… pewnie jeszcze więcej pytań, ale hej – to po prostu ja, prawda? ;P
Teraz istotniejsza kwestia: dzisiaj mija dokładnie sześć lat, odkąd Forever zadebiutowało prologiem pierwszej księgi. Chwilami wciąż nie wierzę, że to tyle czasu, choć sama historia dojrzewała we mnie pewnie drugie tyle. Tak czy siak, wciąż piszę i nie zamierzam przestać, więc…
Po prostu dziękuję. Każdemu, kto czyta i mnie wspiera. Oby kolejny rok przyniósł sporo dobrego tej serii, zwłaszcza że w końcu dochodzę do pomysłów, na które czekałam bardzo długo.
Do napisania, kochani!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz