3/29/2022

☾ Rozdział XXIV

Isabella

Wieczór nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Bella miała wrażenie, że w ostatnim czasie wszystko takie było. Czas wydawał się uciekać między palcami, choć paradoksalnie w końcu powinna mieć go pod dostatkiem. Zanim się obejrzała, pozostało jej już tylko wcisnąć się w czarną sukienkę i opuścić dotychczasowy pokój z poczuciem, że po przekroczeniu progu już nic nie będzie takie jak kiedyś.

Kiedy rozmawiała z Marco, wzmianka o pogrzebie brzmiała abstrakcyjnie i kojąco zarazem. Trochę jak coś, co wszyscy powinni zrobić, żeby w końcu zaznać trochę spokoju, choć zarazem nikt nie chciał się do tego przyznać. Przez myśl Belli przeszło nawet, że to wręcz oznaka desperacji ze strony Salvadora, ale nie próbowała tego komentować. Jeśli dzięki temu miał poczuć się lepiej, naprawdę mogła go zrozumieć.

Jedyne, czego nie przewidziała, to że wszystko stanie się tak szybko – i że w chwili, w której dojdzie do właściwego momentu, sama nie będzie na niego absolutnie gotowa. Oczywiście, że szybko. Jak inaczej, skoro nie znaleźli ciała, przeszło jej przez myśl i ucisk w piersi przybrał na sile. Nerwowym gestem wygładziła nieco tylko przydługi tren sukni, którą – a jakże! – pożyczyła od Lany. Choć były podobnego wzrostu, wampirzyca mogła pochwalić się krągłościami, których Belli brakowało.

Nie miała żadnego wpływu na przygotowania, mimo że przy pierwszej okazji zaoferowała Marco pomoc. Zbył ją wymuszonym uśmiechem i zapewnieniami, że panuje nad sytuacją. Miała poczucie, że to naciągana teoria, ale kiedy zaledwie dzień później okazało się, że zarówno miejsce, jak i ceremonia odbędą się za raptem dwa kolejne dni, Isabella wyzbyła się wszelakich uwag. Od tego momentu towarzyszył jej wyłącznie niepokój. Abstrakcja nabrała kształtów – i to jak najbardziej rzeczywistych, zaczynając od ponurego cmentarza, po całe morze odzianych na czarno ludzi. Bella miała wrażenie, że w jednym miejscu zebrało się całe Haven, choć przecież dobrze wiedziała, że to niemożliwe. Och, dla wszystkich lepiej było, żeby do tego nie doszło.

Spoglądając na zebranych, widziała wyłącznie obce twarze. Zacisnęła usta, przez chwilę niepewna czy powinna się śmiać, czy może jednak płakać. Wiedziała, że znamienita większość nawet nie znała Eveline. No, nie osobiście. Wystarczyło jednak, że w grę wchodziła jedyna córka Nightów, która nie tak dawno temu była na językach wszystkich wokół, a teraz miała „spocząć” u boku tragicznie zmarłych rodziców. Znów jesteś popularna, pomyślała Bella i niewiele brakowało, żeby jednak udało jej się uśmiechnąć.

Czy Eve doceniłaby ironię całego przedsięwzięcia? Isabella wierzyła, że jak najbardziej. Pamiętała bezpośredniość, z jaką dziewczyna potraktowała ją za pierwszym razem, przekonana, że jej sąsiadkę interesowało wyłącznie zaspokojenie ciekawości. Samo wspomnienie nagle wydało się odległe i zbyt niewinne, zupełnie jakby wydarzyło się w jakiej innej, dawno zapomnianej rzeczywistości.

Bella ciaśniej objęła się ramionami. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, by ukryć grymas. Pozwoliła, żeby włosy opadły jej na twarz, przysłaniając ją chociaż po części. W tamtej chwili cieszyła się, że nikt nie zwracał na nią uwagi, zwłaszcza że pozostawała zaledwie cieniem w odzianym na czarno, przestępującym nerwowo tłumie, który zebrał się tuż obok przycmentarnej kapliczki. Marco zdecydował się na tradycyjne obrzędy, co w pierwszej chwili wampirzycę zaskoczyło, póki nie uświadomiła sobie kryjącego się za tym posunięciem celu.

– … o wypadek samochodowy – doszedł ją jakby z oddali podniesiony kobiecy głos. Kiedy dyskretnie zerknęła na mówiącą, dostrzegła wianuszek nachylonych do siebie starszych pań. Ta, która miła, dodatkowo skryła twarz za gęstą, czarną woalką. – Tuż za granicą miasta. Podobno nie było co zbierać i to dlatego trumna jest zamknięta.

– Wróciła po to, żeby wyjechać? – obruszyła się druga.

– I tak nikt nigdy jej nie widywał…

Och… Lepsze to niż zaginięcie, uświadomiła sobie Bella, ale coś i tak ścisnęło ją w gardle. W tamtej chwili pożałowała wyostrzonych zmysłów i tego, że już nie potrafiła odciąć się od paplaniny starych dewotek, nieważne jak bardzo tego chciała. Co więcej, starsze panie z miejsca kojarzyły jej się z babką Eleonorą, choć tę kobietę przynajmniej lubiła. O ile akurat nie mówiła od rzeczy, oczywiście.

– W porządku?

Wzdrygnęła się, słysząc tuż przy uchu znajomy głos. Natychmiast wyprostowała się, niemalże z ulgą spoglądając na uśmiechającą się niepewnie Lanę. Bezceremonialnie chwyciła wampirzycę pod ramię, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że z trudem panowała nad powoli narastającym napięciem. Nie odpowiedziała od razu, przez chwilę walcząc ze sobą i siląc się na okazanie choćby względnego spokoju.

– Nie bardzo – powiedziała w końcu. – Zresztą nieważne. Kiedy…?

Nie była w stanie dokończyć. Lana i tak tego nie potrzebowała.

– Niedługo – odparła lakonicznie. – Też chcę mieć to już za sobą. Mam złe przeczucia.

Chociaż te słowa zabrzmiały niewinnie, Bella spojrzała na nią z powątpiewaniem. Słyszała to i owo na temat tej kobiety, mimo że przez ostatnie dni nie zdecydowała się tego zweryfikować. Nie żeby w ogóle miała z kim, zwłaszcza że Marco nie nadawał się do jakichkolwiek lekkich pogawędek, z kolei Liam…

– Nie przyszedł, prawda? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.

Lana uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób.

– Oczywiście, że nie.

Mogła się tego spodziewać. Już nawet nie chodziło o to, że Liam wydawał się ją unikać, odkąd poniosło go przy ostatniej rozmowie. Bella zdążyła dowiedzieć się, że awersja do towarzystwa nie była w jego przypadku niczym nowym. To, że mógłby się odizolować, tym bardziej. W zasadzie dziewczyna widziała go zaledwie raz, kiedy Marco zdecydował się poinformować wszystkich o swoim planie i oficjalnej wersji śmierci Eveline. Zapytany o zdanie, wampir jedynie wzruszył ramionami i na odchodne rzucił jeszcze, żeby dobrze się bawili.

Nie rozumiem go. Ani trochę… Ani tego, dlaczego mnie uratował.

W pośpiechu odrzuciła od siebie te myśli. To okazało się o wiele prostsze, niż początkowo zakładała, zwłaszcza gdy poczuła na policzku wilgoć. Zamrugała i w pośpiechu otarła twarz, wciąż zaskoczona. Może i ten wieczór był idealny, żeby zalewać się łzami, ale Bella wcale nie miała poczucia, by doprowadziła się do aż tak marnego stanu. Dopiero słysząc gniewny pomruk Lany uświadomiła sobie pomyłkę, ale i tak dla pewności wzniosła twarz ku zachmurzonemu niebu, przyjmując na policzki pierwsze krople deszczu.

– Niedobrze – usłyszała westchnienie swojej towarzyszki. Poczuła, że ta pociągnęła ją za ramię. – Chodźmy do środka. Trzymaj się przy mnie.

– Ale…

Coś w spojrzeniu, którym obdarowała ją Lana, ostatecznie zamknęło Belli usta. Przecież to tylko trochę deszczu, pomyślała, wciąż zdezorientowana. Nie miała tej wampirzycy za taką, która szczególnie przejmowałaby się wyglądem. Teraz dodatkowo miała potwierdzenie, że nieśmiertelnym nie przeszkadzał ani chłód, ani tym bardziej wilgoć.

Wszystko nabrało sensu, kiedy wraz z tłumem wślizgnęła się do chłodnego wnętrza świątyni. Pozwoliła, żeby Lana pociągnęła ją w kąt, pozwalając gościom przepchnąć się w stronę ołtarza i zapełnić najbliżej ustawione ławki. Bella z powątpiewaniem spojrzała na pobladłą twarz wampirzycy, nim jednak zdecydowała sformułować jakiekolwiek pytanie, coś innego przykuło jej uwagę. Na moment zamarła, wstrzymując oddech i bezmyślnie spoglądając w przestrzeń, porażona dotychczas ignorowanymi, podsuwanymi przez wyostrzone zmysły bodźcami: oddechami, bijącymi sercami, pompowaną przez liczne ciała krwią…

Tego się bałam, rozbrzmiał w jej głowie mentalny głos Lany. Rzuciła swojej towarzyszce spanikowane spojrzenie. Nic ci nie będzie. Ale miałam nadzieję, że wszystko odbędzie się na zewnątrz…

Z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Oczywiście przed wyjściem wypiła dość krwi, by mieć pewność, że głód jej nie zaskoczy, nawet jeśli w pełni go nie rozumiała. Wiedziała, że Lana w razie co z łatwością mogłaby ją powstrzymać, zresztą wcale nie czuła się tak, jakby pod wpływem impulsu mogła wybić wszystkich w świątyni, ale mimo wszystko… Och, obecność tych wszystkich ludzi okazała się rozpraszająca. Tyle wystarczyło, żeby Bella zwątpiła w to, czy oby na pewno powinna przychodzić. Gdyby jednak zrobiła coś głupiego…

Daj spokój. Skup się na czymś innym i będzie w porządku, zapewniła pośpiesznie Lana. Urodziłaś się z tymi genami.

Co to ma do rzeczy?, obruszyła się Bella.

Cóż… Nie chcesz wiedzieć, co przemiana oznacza dla ludzi.

Isabella aż się zapowietrzyła. A co to niby miało znaczyć? Też była człowiekiem! Co prawda świadomym zmian, które prędzej czy później miały zajść w jej organizmie, ale wciąż wiedziała, co oznaczało doświadczać ludzkich słabości.

Z drugiej strony, coś w słowach Lany dało jej do myślenia. Miała przez to rozumieć, że ta nie wywodziła się z żadnego wpływowego rodu? Oczywiście, Bella wielokrotnie słyszała, że takich jak ona chodziło po świecie coraz mniej. Rody wymierały, częściowo przez konflikt, częściowo przez wymierającą potrzebę zachowania „czystości krwi”. Jedynie nieliczni wciąż krzywo patrzyli na tych, którym nieśmiertelność przekazano inaczej niż genami. Ona sama nie widziała różnicy, ale im dłużej się nad tym zastanawiała, tym wyraźniej wyczuwała, że jakieś musiały istnieć.

Och, no i mimo wszystko wierzyła, że ktoś tak doświadczony jak Lana albo Marco nie pozwoliłby jej tutaj przyjść, gdyby spodziewał się rozlewu krwi. Chcąc nie chcąc spróbowała nad sobą zapanować, wbijając wzrok na bliżej nieokreślonym punkcie przestrzeni. Omiotła wzrokiem salę, przez chwilę wciąż jeszcze świadoma odzianych na czarno postaci. Pośpiesznie przeniosła spojrzenie dalej, próbując skupić się na mankamentach ołtarza i przedstawiających biblijne sceny witrażach.

Sama kapliczka była prosta i dość uboga, ale ktoś postarał się o zdobienia ze świeżych kwiatów. Coś w ich zapachu równoważyło przytłaczającą woń krwi, czyniąc ją przynajmniej odrobinę bardziej znośną. Bella przyjęła to w wdzięcznością, ale nie pozwoliła sobie na utratę czujności. Wciąż tkwiła u boku Lany, nerwowo zaciskając palce na jej ramieniu. Nawet jeśli wampirzyca miała jakieś uwagi, zachowała je dla siebie.

Nigdzie nie widziała Marco. Przez moment chciała poszukać jego obecności inaczej, ale zrezygnowała, nie chcąc ryzykować, że to ludzka krew jednak okaże się bardziej atrakcyjnym znaleziskiem. Wszelakie myśli i tak uleciały z jej głowy w chwili, w której wzrok w końcu skoncentrowała na czymś, czego wcześniej z uporem unikała, jakby podświadomie wiedząc, że lepiej nie patrzeć w to konkretne miejsce.

Ledwo widziała trumnę pomiędzy tłumem ludzi i bukietami kwiatów. A jednak kiedy już ją dostrzegła, nie była w stanie odwrócić od niej wzroku. Nie miało znaczenia, że doskonale wiedziała, co znajduje się w środku… Albo raczej czego tam nie ma. To wszystko zeszło gdzieś na dalszy plan, całkowicie pozbawione znaczenia. Zanim Bella zdążyła się zastanowić, niepewnie zrobiła krok naprzód. Zaraz po tym następny i kolejny, mimo że wyraźnie usłyszała jak Lana szeptem powtarza jej imię. Ostatecznie cokolwiek sobie myślała, nie próbowała Isabelli zatrzymywać. To, że w grę zdecydowanie nie wchodziło polowanie, było aż nazbyt oczywiste.

W tamtej chwili Bella nawet nie myślała o głodzie. Wręcz przeciwnie – nagle poczuła się bardziej ludzka niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy zatrzymała się przy trumnie, uświadomiła sobie, że drży. Mogła tylko zgadywać, jak tak naprawdę wyglądała, skoro zebrani zrobili jej przejścia. Przystanęła przy niewielkim wzniesieniu, chwiejąc się na nogach i tylko cudem utrzymując się w pionie. Wciąż wpatrywała się w gładką, drewnianą powierzchnię, przysłoniętą świeżymi kwiatami. Niepewnie wyciągnęła przed siebie rękę, ostrożnie przesuwając palcami po pokrywie. Przyłapała się nawet na idiotycznym pragnieniu, żeby dla pewności unieść wieko i utwierdzić się w przekonaniu, że wewnątrz… nie było niczego.

Sama nie potrafiła stwierdzić, która perspektywa przerażała ją bardziej. Gdyby okazało się, że wewnątrz jakimś cudem spoczywało ciało…

Och, Eve…

Tak naprawdę wciąż do niej nie docierało. Mimo że miała dość czasu do oswojenia się ze świadomością wszystkiego, co się stało, dopiero stojąc pośród tych wszystkich obcych twarzy, uświadomiła sobie, co tak naprawdę się za tym kryło. Na moment zabrakło jej tchu. Poruszyła się niespokojnie, przytłoczona atmosferą i… poczuciem ostateczności. Kiedy to wszystko się skończy, nie będzie w stanie zaprzeczyć, nieważne jak bardzo by tego chciała.

Zamrugała, czując pieczenie pod powiekami. Gdzieś na zewnątrz padał deszcz, coraz bardziej i bardziej, jakby samo Haven chciało wziąć udział w uroczystościach. Bella zacisnęła powieki, próbując uspokoić oddech i niepotrzebnie nie zwracając na siebie uwagi. Chociaż łzy w tej sytuacji wydawały się w pełni uzasadnione, nie chciała mazać się pośród tych wszystkich ludzi. Miała zresztą wrażenie, że gdyby Eveline mogła się wypowiedzieć, jak nic zdzieliłaby ją po głowie za podobne sceny.

A może nie? Może byłyby kwita, skoro ostatnim razem to ona widziała przyjaciółkę w co najmniej krępującej sytuacji? Mimowolnie pomyślała o czasie, który spędziły w sypialni rodziców Eveline – dokładnie w miejscu, w którym ponad dwadzieścia lat wcześniej doszło do tragedii. Bella pamiętała to aż nazbyt wyraźnie, tak jak i poczucie, że właśnie udało jej się do Eve zbliżyć. Wtedy naprawdę miała nadzieję, że się zaprzyjaźnią. Gdyby choć częściowo zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciółka wkroczyła w świat, w którym czekała wyłącznie śmierć…

Gdyby wiedziała… Gdyby mogła coś zrobić, nie musiała kłamać i jakkolwiek Eveline poprowadziła, kiedy…

Zacisnęła powieki, nie chcąc pozwolić łzom popłynąć. Przez chwilę jeszcze walczyła ze sobą i swoim ciałem, próbując skupić się na czymkolwiek neutralnym – szeptach gości albo miarowym szumie padającego deszczu – jednak jej myśli z uporem wracały do Eveline. Chciała tego czy nie, nie potrafiła skupić się na niczym innym. I choć nawet trumna nie zawierała w sobie choćby śladu zmarłej przyjaciółki, paradoksalnie jej obecność uderzyła Bellę bardziej niż do tej pory.

Gdybym tylko mogła ci jakoś pomóc… Gdybym mogła cię odnaleźć…

I wtedy coś się zmieniło. Głosy ucichły, padający deszcz również. Panująca dookoła ciemność zgęstniała i nie ustąpiła nawet tedy, gdy Bella w panice otworzyła oczy. Przestrzeń, w której się znalazła, była niewielka, zbyt ciasna, przygnębiająca. Jak w grobie, przeszło jej przez myśl i tyle wystarczyło, żeby poczuła przebiegające wzdłuż kręgosłupa dreszcze. Gwałtownie zaczerpnęła tchu, ale nawet zapach okazał się inny i pod każdym względem niewłaściwy. Wyraźnie wyczuła stęchliznę i ziemię, przez co tym bardziej poczuła się, jakby znajdowała się pod powierzchnią. Kiedy w panice poderwała głowę, nie dostrzegła niczego. Nad sobą miała wyłącznie pustkę, choć może gdyby wyciągnęła rękę i sięgnęła wystarczająco daleko…

Ruch wyrwał ją z zamyślenia. Wampirzyca zesztywniała, prostując się niczym struna. Ciało zareagowało instynktownie, przybierając pozycję obronną. Wbiła wzrok w ciemność, czekając aż pierwszy szok minie i oczy przywykną do braku światła. Była gotowa przysiąc, że coś poruszyło się na wyciągnięcie rąk. Dostrzegła drobną, skuloną postać, która nagle poruszyła się i otworzyła oczy. Ich spojrzenia się spotkały i wtedy do Belli dotarło, że w tym spojrzeniu było coś znajomego.

Eve.

Chyba krzyknęła. Odskoczyła jak oparzona, zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby nie cudze ramiona, które owinęły się wokół niej. Ciemność rozproszyła się i nagle znów znajdowała się w kaplicy, ale prawie tego nie zarejestrowała. Z bijącym sercem spróbowała wyszarpać się z uścisku, a kiedy ten nie ustąpił, wybuchła niepohamowanym płaczem.

– Bella!

Ten głos był znajomy. Objęcia zniknęły, a w następnej chwili zastąpiły je zaciskające się na ramionach dłonie. Ktoś zdecydowanym ruchem odwrócił ją w swoją stronę, wcześniej niecierpliwie odgarniając od siebie kilka najbliżej stojących osób. Bella nie od razu zarejestrowała, co się dzieje i kogo ma przed sobą, ale kiedy to do niej dotarło, zamarła, zdolna co najwyżej spoglądając w znajomą twarz i z niedowierzaniem potrząsać głową.

Caine nie zadawał pytań. Skądkolwiek się wziął, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie w chwili, w której tak po prostu przygarnął ją do siebie. Na sobie miał jak zawsze starannie skrojony garnitur, ale nie zaprotestował, kiedy wtuliła się w jego tors, mocząc ciemny materiał łzami. Jego uścisk okazał się silny i kojący, więc po prostu mu się poddała.

– Dobrze… Już dobrze – usłyszała tuż przy uchu. Brat otoczył ja ramieniem, gestem nakazując ruszyć się z miejsca. – Chodź, wyjdziemy na zewnątrz. Ochłoniesz.

W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, ale powstrzymały ją napierające ze wszystkich stron spojrzenia. Zarumieniła się i spuściła wzrok, obojętna na to, że kosmyki włosów momentalnie przylgnęły do wilgotnych policzków. Wciąż roztrzęsiona, pozwoliła, żeby Caine poprowadził ją wprost do wyjścia. Ludzie wycofali się bez słowa, być może instynktownie wyczuwając, że stawanie temu mężczyźnie na drodze nie należało do rozsądnych decyzji.

Kątem oka podchwyciła bladą twarz Lany. Wampirzyca zachowała neutralną minę, ale błysk w jej jasnych tęczówkach mówił sam za siebie. Bella była pewna, że szepty i plotki wybuchły, zanim w ogóle przekroczyła próg świątyni. Na twarzy momentalnie poczuła chłód deszczu, ale ten wyjątkowo uznała za kojący. Stojąc w ulewie łatwiej mogła udawać, że wcale nie zanosiła się płaczem.

Odetchnęła, z trudem odzyskując kontrolę nad oddechem. Potrzebowała kilku kolejnych sekund, by otrząsnąć się na tyle, by w końcu zwrócić się do obserwującego ją Caina. Musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy, ale zdążyła się do tego przyzwyczaić. Mimo wszystko pożałowała, że nie skorzystała z sugestii Lany i nie założyła początkowo podsuwanych przez wampirzycę obcasów.

– Co tu robisz?

Tylko na tyle było ją stać. Wciąż nie miała odwagi zadzwonić do domu, z uporem odwlekając w czasie konieczność konfrontacji. Pogrzeb stanowił wygodną wymówkę, przy okazji pomagając choć częściowo zagłuszyć poczucie winy. Cóż, do czasu, bo Bella na pewno nie przygotowała się mentalnie na spotkanie z bratem w takich warunkach, na dodatek w ulewnym deszczu i zaraz po tym jak…

Zrobiłam co?

Ale i o tym nie chciała myśleć. Pragnęła odzyskać rezon i przynajmniej udawać pewną siebie, ale wcale się taka nie czuła. Kiedy zaś podchwyciła niemalże współczujące, dziwnie łagodne spojrzenie Caine’a, zawahała się, dziwnie wytrącona z równowagi. Spodziewała się kłótni i wybuchów, ale on przynajmniej chwilowo nie wyglądał na chętnego, żeby podnosić głos.

– Ciebie również dobrze widzieć – mruknął, ale nie uśmiechnął się. Z lekkością zsunął z ramion marynarkę, po czym zarzucił ją na Bellę, starannie owijając materiałem. – Miałem nadzieję, że tutaj będziesz. Chciałbym porozmawiać. I zabrać cię do domu.

– Caine…

Odetchnęła. Spuściła wzrok, wciąż mając problem z zebraniem myśli, a co dopiero udzieleniem mu jakiejkolwiek odpowiedzi. Ciasno objęła się ramionami, dokładniej owijając materiałem jego marynarki. Pachniała znajomo i przyjemnie, trochę jak dom i wtedy do Belli dotarło, że trochę za tym tęskniła. Nawet mimo obaw, które narastały w niej, odkąd usłyszała jaką awanturę zrobił jej brat, wpraszając się do domu Marco i ciskając oskarżeniami.

Dyskretnie powiodła wzrokiem dookoła, ale na zewnątrz nie dostrzegła nikogo. Prawie udało jej się uśmiechnąć na to odkrycie. Nie było żadnych światków ani nikogo, wobec kogo Caine mógłby chcieć stwarzać pozory. Delikatnie pogładziła materiał marynarki, mimowolnie doceniając gest bardziej niż gdyby zdobył się na to w kościele, pośród tych wszystkich ludzi. To był drobiazg, ale wystarczył, żeby Bella nabrała pewności, że brat naprawdę pojawił się z myślą o niej.

– Możemy… Możemy pomówić po uroczystościach? – poprosiła cicho. Zdobyła się na to, żeby spojrzeć wampirowi prosto w oczy. – Już lepiej się czuje. Chciałabym zostać do końca i… – Potrząsnęła głową. – To była moja sąsiadka. I prawie się zaprzyjaźniłyśmy.

– Zdaję sobie z tego sprawę.

Uniosła brwi, ale zdecydowała się tego nie komentować. Liczyło się, że nie musieli się kłócić.

– Wracamy do środka? – poprosiła cicho.

– Chyba nie ma sensu. Za chwilę będą wychodzić – wyjaśnił, a między jego brwiami pojawiła się niewielka zmarszczka. – Będę ci towarzyszyć, jeśli nie masz nic przeciwko – dodał, zachęcająco wyciągając ramię.

Skinęła głową. Wciąż pełna wątpliwości, ujęła brata pod ramię i wraz z nim usnęła się na bok, niespokojnie obserwując drzwi do kapliczki.

Żadne z nich nie poruszyło tematu tego, co stało się przy trumnie – i Bella była za to wdzięczna.

Nie będę ukrywać – popłynęłam. Tak absolutnie. Jak nie mogłam się zebrać do pisania, tak kiedy usiadłam, całość stworzyła się sama i jestem naprawdę zadowolona. Oczywiście z odrobiną mieszania z mojej strony, ale nie byłabym sobą, gdybym tego nie robiła, nie? ;P

Mamy Caine’a i przynajmniej na razie w końcu chcę pokazać tę jego bardziej ludzką stronę. Ogółem postać Belli odegra w tej księdze większą rolę, chociaż na razie nie uprzedzajmy faktów. Spekulacje i pomysły mile widziane.

Co jeszcze… Dosłownie wczoraj natrafiłam na to cudo [KLIK] i chyba przepadłam. Te słowa, śnieg w teledysku… Czy tylko ja od razu myślę o Castielu i Katerinie? ;-; Niezobowiązujące pytanie dnia: czy gdybym zupełnym przypadkiem stworzyła dodatek z ich udziałem, byłoby to dobrym pomysłem? To i owo chciałabym wpleść w główne rozdziały, ale coraz bardziej mam poczucie, że ta dwójka zasłużyła na coś jeszcze…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz