Wieczór nadszedł zdecydowanie
zbyt szybko. Bella miała wrażenie, że w ostatnim czasie wszystko takie
było. Czas wydawał się uciekać między palcami, choć paradoksalnie w końcu
powinna mieć go pod dostatkiem. Zanim się obejrzała, pozostało jej już
tylko wcisnąć się w czarną sukienkę i opuścić dotychczasowy
pokój z poczuciem, że po przekroczeniu progu już nic nie będzie
takie jak kiedyś.
Kiedy rozmawiała
z Marco, wzmianka o pogrzebie brzmiała abstrakcyjnie i kojąco
zarazem. Trochę jak coś, co wszyscy powinni zrobić, żeby w końcu zaznać
trochę spokoju, choć zarazem nikt nie chciał się do tego
przyznać. Przez myśl Belli przeszło nawet, że to wręcz oznaka desperacji
ze strony Salvadora, ale nie próbowała tego komentować. Jeśli dzięki temu
miał poczuć się lepiej, naprawdę mogła go zrozumieć.
Jedyne,
czego nie przewidziała, to że wszystko stanie się tak szybko
– i że w chwili, w której dojdzie do właściwego momentu, sama
nie będzie na niego absolutnie gotowa. Oczywiście, że szybko. Jak
inaczej, skoro nie znaleźli ciała, przeszło jej przez myśl i ucisk
w piersi przybrał na sile. Nerwowym gestem wygładziła nieco tylko przydługi
tren sukni, którą – a jakże! – pożyczyła od Lany. Choć były podobnego
wzrostu, wampirzyca mogła pochwalić się krągłościami, których Belli
brakowało.
Nie miała
żadnego wpływu na przygotowania, mimo że przy pierwszej okazji zaoferowała
Marco pomoc. Zbył ją wymuszonym uśmiechem i zapewnieniami, że panuje nad sytuacją.
Miała poczucie, że to naciągana teoria, ale kiedy zaledwie dzień
później okazało się, że zarówno miejsce, jak i ceremonia odbędą się
za raptem dwa kolejne dni, Isabella wyzbyła się wszelakich uwag. Od tego
momentu towarzyszył jej wyłącznie niepokój. Abstrakcja nabrała kształtów –
i to jak najbardziej rzeczywistych, zaczynając od ponurego cmentarza,
po całe morze odzianych na czarno ludzi. Bella miała wrażenie, że w jednym
miejscu zebrało się całe Haven, choć przecież dobrze wiedziała, że to niemożliwe.
Och, dla wszystkich lepiej było, żeby do tego nie doszło.
Spoglądając
na zebranych, widziała wyłącznie obce twarze. Zacisnęła usta, przez chwilę
niepewna czy powinna się śmiać, czy może jednak płakać.
Wiedziała, że znamienita większość nawet nie znała Eveline. No, nie osobiście.
Wystarczyło jednak, że w grę wchodziła jedyna córka Nightów, która nie tak dawno
temu była na językach wszystkich wokół, a teraz miała „spocząć” u boku
tragicznie zmarłych rodziców. Znów jesteś popularna, pomyślała Bella i niewiele
brakowało, żeby jednak udało jej się uśmiechnąć.
Czy Eve
doceniłaby ironię całego przedsięwzięcia? Isabella wierzyła, że jak
najbardziej. Pamiętała bezpośredniość, z jaką dziewczyna potraktowała ją
za pierwszym razem, przekonana, że jej sąsiadkę interesowało
wyłącznie zaspokojenie ciekawości. Samo wspomnienie nagle wydało się odległe
i zbyt niewinne, zupełnie jakby wydarzyło się w jakiej innej,
dawno zapomnianej rzeczywistości.
Bella
ciaśniej objęła się ramionami. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, by ukryć
grymas. Pozwoliła, żeby włosy opadły jej na twarz, przysłaniając ją
chociaż po części. W tamtej chwili cieszyła się, że nikt nie zwracał
na nią uwagi, zwłaszcza że pozostawała zaledwie cieniem w odzianym na czarno,
przestępującym nerwowo tłumie, który zebrał się tuż obok przycmentarnej
kapliczki. Marco zdecydował się na tradycyjne obrzędy, co w pierwszej
chwili wampirzycę zaskoczyło, póki nie uświadomiła sobie kryjącego się
za tym posunięciem celu.
– … o wypadek
samochodowy – doszedł ją jakby z oddali podniesiony kobiecy głos. Kiedy
dyskretnie zerknęła na mówiącą, dostrzegła wianuszek nachylonych do siebie
starszych pań. Ta, która miła, dodatkowo skryła twarz za gęstą, czarną woalką.
– Tuż za granicą miasta. Podobno nie było co zbierać i to dlatego
trumna jest zamknięta.
– Wróciła
po to, żeby wyjechać? – obruszyła się druga.
– I tak nikt
nigdy jej nie widywał…
Och…
Lepsze to niż zaginięcie, uświadomiła sobie Bella, ale coś i tak ścisnęło
ją w gardle. W tamtej chwili pożałowała wyostrzonych zmysłów i tego,
że już nie potrafiła odciąć się od paplaniny starych dewotek,
nieważne jak bardzo tego chciała. Co więcej, starsze panie z miejsca
kojarzyły jej się z babką Eleonorą, choć tę kobietę przynajmniej lubiła.
O ile akurat nie mówiła od rzeczy, oczywiście.
– W porządku?
Wzdrygnęła
się, słysząc tuż przy uchu znajomy głos. Natychmiast wyprostowała się, niemalże
z ulgą spoglądając na uśmiechającą się niepewnie Lanę.
Bezceremonialnie chwyciła wampirzycę pod ramię, z opóźnieniem
uświadamiając sobie, że z trudem panowała nad powoli narastającym
napięciem. Nie odpowiedziała od razu, przez chwilę walcząc ze sobą i siląc się
na okazanie choćby względnego spokoju.
– Nie bardzo
– powiedziała w końcu. – Zresztą nieważne. Kiedy…?
Nie była w stanie
dokończyć. Lana i tak tego nie potrzebowała.
– Niedługo –
odparła lakonicznie. – Też chcę mieć to już za sobą. Mam złe
przeczucia.
Chociaż te
słowa zabrzmiały niewinnie, Bella spojrzała na nią z powątpiewaniem.
Słyszała to i owo na temat tej kobiety, mimo że przez ostatnie
dni nie zdecydowała się tego zweryfikować. Nie żeby w ogóle
miała z kim, zwłaszcza że Marco nie nadawał się do jakichkolwiek
lekkich pogawędek, z kolei Liam…
– Nie przyszedł,
prawda? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Lana
uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób.
–
Oczywiście, że nie.
Mogła się
tego spodziewać. Już nawet nie chodziło o to, że Liam wydawał się
ją unikać, odkąd poniosło go przy ostatniej rozmowie. Bella zdążyła dowiedzieć
się, że awersja do towarzystwa nie była w jego przypadku niczym
nowym. To, że mógłby się odizolować, tym bardziej. W zasadzie
dziewczyna widziała go zaledwie raz, kiedy Marco zdecydował się poinformować
wszystkich o swoim planie i oficjalnej wersji śmierci Eveline.
Zapytany o zdanie, wampir jedynie wzruszył ramionami i na odchodne
rzucił jeszcze, żeby dobrze się bawili.
Nie
rozumiem go. Ani trochę… Ani tego, dlaczego mnie uratował.
W pośpiechu
odrzuciła od siebie te myśli. To okazało się o wiele
prostsze, niż początkowo zakładała, zwłaszcza gdy poczuła na policzku wilgoć.
Zamrugała i w pośpiechu otarła twarz, wciąż zaskoczona. Może i ten wieczór
był idealny, żeby zalewać się łzami, ale Bella wcale nie miała
poczucia, by doprowadziła się do aż tak marnego stanu.
Dopiero słysząc gniewny pomruk Lany uświadomiła sobie pomyłkę, ale i tak dla
pewności wzniosła twarz ku zachmurzonemu niebu, przyjmując na policzki pierwsze
krople deszczu.
– Niedobrze
– usłyszała westchnienie swojej towarzyszki. Poczuła, że ta pociągnęła ją
za ramię. – Chodźmy do środka. Trzymaj się przy mnie.
– Ale…
Coś w spojrzeniu,
którym obdarowała ją Lana, ostatecznie zamknęło Belli usta. Przecież to
tylko trochę deszczu, pomyślała, wciąż zdezorientowana. Nie miała
tej wampirzycy za taką, która szczególnie przejmowałaby się wyglądem.
Teraz dodatkowo miała potwierdzenie, że nieśmiertelnym nie przeszkadzał
ani chłód, ani tym bardziej wilgoć.
Wszystko
nabrało sensu, kiedy wraz z tłumem wślizgnęła się do chłodnego
wnętrza świątyni. Pozwoliła, żeby Lana pociągnęła ją w kąt, pozwalając
gościom przepchnąć się w stronę ołtarza i zapełnić najbliżej
ustawione ławki. Bella z powątpiewaniem spojrzała na pobladłą twarz
wampirzycy, nim jednak zdecydowała sformułować jakiekolwiek pytanie, coś innego
przykuło jej uwagę. Na moment zamarła, wstrzymując oddech i bezmyślnie
spoglądając w przestrzeń, porażona dotychczas ignorowanymi, podsuwanymi przez
wyostrzone zmysły bodźcami: oddechami, bijącymi sercami, pompowaną przez liczne
ciała krwią…
Tego się
bałam, rozbrzmiał w jej głowie mentalny głos Lany. Rzuciła swojej
towarzyszce spanikowane spojrzenie. Nic ci nie będzie. Ale miałam
nadzieję, że wszystko odbędzie się na zewnątrz…
Z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. Oczywiście przed wyjściem wypiła dość krwi, by mieć pewność,
że głód jej nie zaskoczy, nawet jeśli w pełni go nie rozumiała.
Wiedziała, że Lana w razie co z łatwością mogłaby ją powstrzymać, zresztą
wcale nie czuła się tak, jakby pod wpływem impulsu mogła wybić
wszystkich w świątyni, ale mimo wszystko… Och, obecność tych
wszystkich ludzi okazała się rozpraszająca. Tyle wystarczyło, żeby Bella
zwątpiła w to, czy oby na pewno powinna przychodzić. Gdyby
jednak zrobiła coś głupiego…
Daj spokój.
Skup się na czymś innym i będzie w porządku, zapewniła
pośpiesznie Lana. Urodziłaś się z tymi genami.
Co to ma
do rzeczy?, obruszyła się Bella.
Cóż… Nie chcesz
wiedzieć, co przemiana oznacza dla ludzi.
Isabella aż się
zapowietrzyła. A co to niby miało znaczyć? Też była człowiekiem! Co
prawda świadomym zmian, które prędzej czy później miały zajść w jej organizmie,
ale wciąż wiedziała, co oznaczało doświadczać ludzkich słabości.
Z drugiej strony,
coś w słowach Lany dało jej do myślenia. Miała przez to rozumieć,
że ta nie wywodziła się z żadnego wpływowego rodu? Oczywiście,
Bella wielokrotnie słyszała, że takich jak ona chodziło po świecie coraz
mniej. Rody wymierały, częściowo przez konflikt, częściowo przez wymierającą
potrzebę zachowania „czystości krwi”. Jedynie nieliczni wciąż krzywo patrzyli
na tych, którym nieśmiertelność przekazano inaczej niż genami. Ona sama
nie widziała różnicy, ale im dłużej się nad tym
zastanawiała, tym wyraźniej wyczuwała, że jakieś musiały istnieć.
Och, no
i mimo wszystko wierzyła, że ktoś tak doświadczony jak Lana albo Marco
nie pozwoliłby jej tutaj przyjść, gdyby spodziewał się rozlewu
krwi. Chcąc nie chcąc spróbowała nad sobą zapanować, wbijając wzrok
na bliżej nieokreślonym punkcie przestrzeni. Omiotła wzrokiem salę, przez
chwilę wciąż jeszcze świadoma odzianych na czarno postaci. Pośpiesznie
przeniosła spojrzenie dalej, próbując skupić się na mankamentach ołtarza
i przedstawiających biblijne sceny witrażach.
Sama kapliczka
była prosta i dość uboga, ale ktoś postarał się o zdobienia
ze świeżych kwiatów. Coś w ich zapachu równoważyło przytłaczającą woń
krwi, czyniąc ją przynajmniej odrobinę bardziej znośną. Bella przyjęła to w wdzięcznością,
ale nie pozwoliła sobie na utratę czujności. Wciąż tkwiła u boku
Lany, nerwowo zaciskając palce na jej ramieniu. Nawet jeśli wampirzyca miała
jakieś uwagi, zachowała je dla siebie.
Nigdzie nie widziała
Marco. Przez moment chciała poszukać jego obecności inaczej, ale zrezygnowała,
nie chcąc ryzykować, że to ludzka krew jednak okaże się bardziej
atrakcyjnym znaleziskiem. Wszelakie myśli i tak uleciały z jej głowy
w chwili, w której wzrok w końcu skoncentrowała na czymś, czego
wcześniej z uporem unikała, jakby podświadomie wiedząc, że lepiej nie patrzeć
w to konkretne miejsce.
Ledwo
widziała trumnę pomiędzy tłumem ludzi i bukietami kwiatów. A jednak
kiedy już ją dostrzegła, nie była w stanie odwrócić od niej
wzroku. Nie miało znaczenia, że doskonale wiedziała, co znajduje się
w środku… Albo raczej czego tam nie ma. To wszystko zeszło
gdzieś na dalszy plan, całkowicie pozbawione znaczenia. Zanim Bella zdążyła się
zastanowić, niepewnie zrobiła krok naprzód. Zaraz po tym następny i kolejny,
mimo że wyraźnie usłyszała jak Lana szeptem powtarza jej imię. Ostatecznie
cokolwiek sobie myślała, nie próbowała Isabelli zatrzymywać. To, że w grę
zdecydowanie nie wchodziło polowanie, było aż nazbyt oczywiste.
W tamtej
chwili Bella nawet nie myślała o głodzie. Wręcz przeciwnie – nagle
poczuła się bardziej ludzka niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy zatrzymała się
przy trumnie, uświadomiła sobie, że drży. Mogła tylko zgadywać, jak tak naprawdę
wyglądała, skoro zebrani zrobili jej przejścia. Przystanęła przy
niewielkim wzniesieniu, chwiejąc się na nogach i tylko cudem
utrzymując się w pionie. Wciąż wpatrywała się w gładką,
drewnianą powierzchnię, przysłoniętą świeżymi kwiatami. Niepewnie wyciągnęła przed
siebie rękę, ostrożnie przesuwając palcami po pokrywie. Przyłapała się
nawet na idiotycznym pragnieniu, żeby dla pewności unieść wieko i utwierdzić się
w przekonaniu, że wewnątrz… nie było niczego.
Sama nie potrafiła
stwierdzić, która perspektywa przerażała ją bardziej. Gdyby okazało się, że wewnątrz
jakimś cudem spoczywało ciało…
Och,
Eve…
Tak
naprawdę wciąż do niej nie docierało. Mimo że miała dość czasu do oswojenia się
ze świadomością wszystkiego, co się stało, dopiero stojąc pośród tych
wszystkich obcych twarzy, uświadomiła sobie, co tak naprawdę się za tym
kryło. Na moment zabrakło jej tchu. Poruszyła się niespokojnie,
przytłoczona atmosferą i… poczuciem ostateczności. Kiedy to wszystko się
skończy, nie będzie w stanie zaprzeczyć, nieważne jak bardzo by tego
chciała.
Zamrugała,
czując pieczenie pod powiekami. Gdzieś na zewnątrz padał deszcz,
coraz bardziej i bardziej, jakby samo Haven chciało wziąć udział w uroczystościach.
Bella zacisnęła powieki, próbując uspokoić oddech i niepotrzebnie nie zwracając
na siebie uwagi. Chociaż łzy w tej sytuacji wydawały się w pełni
uzasadnione, nie chciała mazać się pośród tych wszystkich ludzi.
Miała zresztą wrażenie, że gdyby Eveline mogła się wypowiedzieć, jak nic
zdzieliłaby ją po głowie za podobne sceny.
A może nie?
Może byłyby kwita, skoro ostatnim razem to ona widziała przyjaciółkę w co
najmniej krępującej sytuacji? Mimowolnie pomyślała o czasie, który spędziły
w sypialni rodziców Eveline – dokładnie w miejscu, w którym
ponad dwadzieścia lat wcześniej doszło do tragedii. Bella pamiętała to aż
nazbyt wyraźnie, tak jak i poczucie, że właśnie udało jej się do Eve
zbliżyć. Wtedy naprawdę miała nadzieję, że się zaprzyjaźnią. Gdyby choć
częściowo zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciółka wkroczyła w świat,
w którym czekała wyłącznie śmierć…
Gdyby
wiedziała… Gdyby mogła coś zrobić, nie musiała kłamać i jakkolwiek Eveline
poprowadziła, kiedy…
Zacisnęła
powieki, nie chcąc pozwolić łzom popłynąć. Przez chwilę jeszcze walczyła
ze sobą i swoim ciałem, próbując skupić się na czymkolwiek neutralnym
– szeptach gości albo miarowym szumie padającego deszczu – jednak jej myśli
z uporem wracały do Eveline. Chciała tego czy nie, nie potrafiła
skupić się na niczym innym. I choć nawet trumna nie zawierała
w sobie choćby śladu zmarłej przyjaciółki, paradoksalnie jej obecność
uderzyła Bellę bardziej niż do tej pory.
Gdybym
tylko mogła ci jakoś pomóc… Gdybym mogła cię odnaleźć…
I wtedy coś się
zmieniło. Głosy ucichły, padający deszcz również. Panująca dookoła ciemność zgęstniała
i nie ustąpiła nawet tedy, gdy Bella w panice otworzyła oczy.
Przestrzeń, w której się znalazła, była niewielka, zbyt ciasna,
przygnębiająca. Jak w grobie, przeszło jej przez myśl i tyle
wystarczyło, żeby poczuła przebiegające wzdłuż kręgosłupa dreszcze. Gwałtownie
zaczerpnęła tchu, ale nawet zapach okazał się inny i pod każdym
względem niewłaściwy. Wyraźnie wyczuła stęchliznę i ziemię, przez co tym
bardziej poczuła się, jakby znajdowała się pod powierzchnią. Kiedy w panice
poderwała głowę, nie dostrzegła niczego. Nad sobą miała wyłącznie
pustkę, choć może gdyby wyciągnęła rękę i sięgnęła wystarczająco daleko…
Ruch wyrwał
ją z zamyślenia. Wampirzyca zesztywniała, prostując się niczym
struna. Ciało zareagowało instynktownie, przybierając pozycję obronną. Wbiła
wzrok w ciemność, czekając aż pierwszy szok minie i oczy przywykną do braku
światła. Była gotowa przysiąc, że coś poruszyło się na wyciągnięcie rąk.
Dostrzegła drobną, skuloną postać, która nagle poruszyła się i otworzyła
oczy. Ich spojrzenia się spotkały i wtedy do Belli dotarło,
że w tym spojrzeniu było coś znajomego.
Eve.
Chyba
krzyknęła. Odskoczyła jak oparzona, zatoczyła się i byłaby upadła,
gdyby nie cudze ramiona, które owinęły się wokół niej. Ciemność
rozproszyła się i nagle znów znajdowała się w kaplicy, ale prawie
tego nie zarejestrowała. Z bijącym sercem spróbowała wyszarpać się
z uścisku, a kiedy ten nie ustąpił, wybuchła niepohamowanym płaczem.
– Bella!
Ten głos
był znajomy. Objęcia zniknęły, a w następnej chwili zastąpiły je
zaciskające się na ramionach dłonie. Ktoś zdecydowanym ruchem odwrócił
ją w swoją stronę, wcześniej niecierpliwie odgarniając od siebie
kilka najbliżej stojących osób. Bella nie od razu zarejestrowała, co się
dzieje i kogo ma przed sobą, ale kiedy to do niej dotarło, zamarła,
zdolna co najwyżej spoglądając w znajomą twarz i z niedowierzaniem
potrząsać głową.
Caine nie zadawał
pytań. Skądkolwiek się wziął, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie w chwili,
w której tak po prostu przygarnął ją do siebie. Na sobie
miał jak zawsze starannie skrojony garnitur, ale nie zaprotestował, kiedy
wtuliła się w jego tors, mocząc ciemny materiał łzami. Jego uścisk
okazał się silny i kojący, więc po prostu mu się poddała.
– Dobrze…
Już dobrze – usłyszała tuż przy uchu. Brat otoczył ja ramieniem, gestem
nakazując ruszyć się z miejsca. – Chodź, wyjdziemy na zewnątrz.
Ochłoniesz.
W pierwszym
odruchu chciała zaprotestować, ale powstrzymały ją napierające ze
wszystkich stron spojrzenia. Zarumieniła się i spuściła wzrok, obojętna
na to, że kosmyki włosów momentalnie przylgnęły do wilgotnych
policzków. Wciąż roztrzęsiona, pozwoliła, żeby Caine poprowadził ją wprost do wyjścia.
Ludzie wycofali się bez słowa, być może instynktownie wyczuwając, że
stawanie temu mężczyźnie na drodze nie należało do rozsądnych
decyzji.
Kątem oka
podchwyciła bladą twarz Lany. Wampirzyca zachowała neutralną minę, ale błysk
w jej jasnych tęczówkach mówił sam za siebie. Bella była pewna, że
szepty i plotki wybuchły, zanim w ogóle przekroczyła próg świątyni.
Na twarzy momentalnie poczuła chłód deszczu, ale ten wyjątkowo uznała
za kojący. Stojąc w ulewie łatwiej mogła udawać, że wcale nie zanosiła się
płaczem.
Odetchnęła,
z trudem odzyskując kontrolę nad oddechem. Potrzebowała kilku
kolejnych sekund, by otrząsnąć się na tyle, by w końcu
zwrócić się do obserwującego ją Caina. Musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć
mu w oczy, ale zdążyła się do tego przyzwyczaić. Mimo
wszystko pożałowała, że nie skorzystała z sugestii Lany i nie założyła
początkowo podsuwanych przez wampirzycę obcasów.
– Co tu robisz?
Tylko na tyle
było ją stać. Wciąż nie miała odwagi zadzwonić do domu, z uporem
odwlekając w czasie konieczność konfrontacji. Pogrzeb stanowił wygodną
wymówkę, przy okazji pomagając choć częściowo zagłuszyć poczucie winy. Cóż, do czasu,
bo Bella na pewno nie przygotowała się mentalnie na spotkanie
z bratem w takich warunkach, na dodatek w ulewnym deszczu i zaraz
po tym jak…
Zrobiłam
co?
Ale i o tym
nie chciała myśleć. Pragnęła odzyskać rezon i przynajmniej udawać
pewną siebie, ale wcale się taka nie czuła. Kiedy zaś podchwyciła
niemalże współczujące, dziwnie łagodne spojrzenie Caine’a, zawahała się,
dziwnie wytrącona z równowagi. Spodziewała się kłótni i wybuchów,
ale on przynajmniej chwilowo nie wyglądał na chętnego, żeby
podnosić głos.
– Ciebie
również dobrze widzieć – mruknął, ale nie uśmiechnął się. Z lekkością
zsunął z ramion marynarkę, po czym zarzucił ją na Bellę,
starannie owijając materiałem. – Miałem nadzieję, że tutaj będziesz. Chciałbym
porozmawiać. I zabrać cię do domu.
– Caine…
Odetchnęła.
Spuściła wzrok, wciąż mając problem z zebraniem myśli, a co dopiero
udzieleniem mu jakiejkolwiek odpowiedzi. Ciasno objęła się ramionami, dokładniej
owijając materiałem jego marynarki. Pachniała znajomo i przyjemnie,
trochę jak dom i wtedy do Belli dotarło, że trochę za tym
tęskniła. Nawet mimo obaw, które narastały w niej, odkąd usłyszała jaką
awanturę zrobił jej brat, wpraszając się do domu Marco i ciskając
oskarżeniami.
Dyskretnie
powiodła wzrokiem dookoła, ale na zewnątrz nie dostrzegła
nikogo. Prawie udało jej się uśmiechnąć na to odkrycie. Nie było
żadnych światków ani nikogo, wobec kogo Caine mógłby chcieć stwarzać
pozory. Delikatnie pogładziła materiał marynarki, mimowolnie doceniając gest
bardziej niż gdyby zdobył się na to w kościele, pośród tych
wszystkich ludzi. To był drobiazg, ale wystarczył, żeby Bella nabrała
pewności, że brat naprawdę pojawił się z myślą o niej.
– Możemy… Możemy
pomówić po uroczystościach? – poprosiła cicho. Zdobyła się na to,
żeby spojrzeć wampirowi prosto w oczy. – Już lepiej się czuje.
Chciałabym zostać do końca i… – Potrząsnęła głową. – To była moja
sąsiadka. I prawie się zaprzyjaźniłyśmy.
– Zdaję
sobie z tego sprawę.
Uniosła
brwi, ale zdecydowała się tego nie komentować. Liczyło się, że
nie musieli się kłócić.
– Wracamy
do środka? – poprosiła cicho.
– Chyba nie ma
sensu. Za chwilę będą wychodzić – wyjaśnił, a między jego brwiami
pojawiła się niewielka zmarszczka. – Będę ci towarzyszyć, jeśli nie masz
nic przeciwko – dodał, zachęcająco wyciągając ramię.
Skinęła
głową. Wciąż pełna wątpliwości, ujęła brata pod ramię i wraz z nim
usnęła się na bok, niespokojnie obserwując drzwi do kapliczki.
Żadne z nich
nie poruszyło tematu tego, co stało się przy trumnie – i Bella
była za to wdzięczna.
Nie będę ukrywać – popłynęłam. Tak absolutnie. Jak nie mogłam się zebrać do pisania, tak kiedy usiadłam, całość stworzyła się sama i jestem naprawdę zadowolona. Oczywiście z odrobiną mieszania z mojej strony, ale nie byłabym sobą, gdybym tego nie robiła, nie? ;P
Mamy Caine’a i przynajmniej na razie w końcu chcę pokazać tę jego bardziej ludzką stronę. Ogółem postać Belli odegra w tej księdze większą rolę, chociaż na razie nie uprzedzajmy faktów. Spekulacje i pomysły mile widziane.
Co jeszcze… Dosłownie wczoraj natrafiłam na to cudo [KLIK] i chyba przepadłam. Te słowa, śnieg w teledysku… Czy tylko ja od razu myślę o Castielu i Katerinie? ;-; Niezobowiązujące pytanie dnia: czy gdybym zupełnym przypadkiem stworzyła dodatek z ich udziałem, byłoby to dobrym pomysłem? To i owo chciałabym wpleść w główne rozdziały, ale coraz bardziej mam poczucie, że ta dwójka zasłużyła na coś jeszcze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz