Wiedział, że okłamał Bellę. W zasadzie
próbował oszukać przede wszystkim samego siebie, jednak skutek okazał się równie
marny, a może nawet gorszy. Sądząc po zaangażowaniu tej dziewczyny,
ona przynajmniej mu wierzyła. A może przede wszystkim chciała wierzyć,
że naprędce zorganizowane obrzędy przyniosą komukolwiek ulgę.
To tak nie działało
i Marco wiedział o tym aż za dobrze. Och, po pochowaniu
niemal całej rodziny, nie spodziewał się niczego wyjątkowego w tej
kwestii. Ulga nie ustępowała, żal magicznie nie znikał, a umysł
nie stawał się ani trochę łaskawszy.
Jakby tego
było mało, stojąc w cieniu i obserwując powoli wyludniający się cmentarz,
Marco poczuł się jeszcze gorzej niż do tej pory. Nie widział
powodu, żeby wraz z zebranymi cisnąć się w niewielkiej
kapliczce. Nie miał ochoty spoglądać na zamkniętą trumnę – nie ze
świadomością, że w środku i tak nie było ciała. Jednocześnie nie wyobrażał
sobie, że mógłby nie przyjść, przez co po cichu zazdrościł Liamowi
obojętności. Może gdyby również potrafił odciąć się od wszystkiego i wszystkich,
nie czując przy tym wyrzutów sumienia, wszystko stałoby się prostsze.
Pogoda
okazała się równie niewdzięczna, to jednak nie powstrzymało
mieszkańców Haven przed zgromadzeniem się w jednym miejscu. Marco
skrzywił się, mimowolnie zastanawiając, jaki mieli w tym cel. Mógł
wyobrazić sobie reakcję Eveline, zwłaszcza że zauważył, że zdecydowanie nie należała
do najbardziej towarzyskich osób na świecie. Nie żeby go to dziwiło,
zważywszy na to, co tak naprawdę budziło zainteresowanie miejscowych.
Możliwe, że tak właśnie działały małe miasta, gdzie ludzie znali siebie
nawzajem o wiele lepiej, niż by wypadało.
Gdyby
wiedzieli…
Ale czasami
życie z daleka od prawdy potrafiło okazać się błogosławieństwem.
W tym przypadku z pewnością.
W którymś
momencie rozpadało się na dobre, ale nie ruszył się z miejsca.
Jakby od niechcenia oparł się o pień rosnącego na skraju
cmentarza drzewa, obojętnie obserwując okolicę. W pobliżu nie wyczuł
niczego niepokojącego, ale właśnie tego się spodziewał. Szanse na to,
że akurat tu miałby wparować jakikolwiek demon, wydawały się niewielkie.
Nawet gdyby w trumnie faktycznie spoczywało ciało, taka Eveline była
wszystkim absolutnie zbędna.
Wtedy
dotarło do niego, że konflikt tak naprawdę dobiegł końca,
przynajmniej w kwestii tego, co tyczyło się tej dziewczyny. Niemal
roześmiał się na tę myśl – w pozbawiony wesołości, gorzki
sposób. Och, to wszystko? Całe zamieszanie tylko po to, żeby
dziedziczka Nightów spoczęła pod stertą gruzów, a jej imię zostało
symbolicznie wyryte na tablicy upamiętniającej jej rodziców? Taki koniec
jakiegokolwiek rodu wydał się Marco jeszcze bardziej przykry niż to, co
spotkało większość jego pobratymców. Zbyt smutny, prosty i ostateczny.
Kiedy
Eveline wróciła do Haven, w świecie nieśmiertelnych zawrzało. W pamięci
wciąż miał słowa Lany i poczucie, że powinien zrobić wszystko, byleby
zapewnić tej dziewczynie bezpieczeństwo. Wciąż nie miał pojęcia, czego tak naprawdę
oczekiwał Leliel i co stało się tamtego dnia w domu Drake’a, ale
to już nie miało znaczenia. Eve odeszła, pozostawiając masę pytań,
żalu i kilka złamanych serc. Nic więcej.
Poraziła go
bezwartościowość tej śmierci.
Nic się
nie zmieniło. Żadnych zwycięzców, żadnych przegranych. Trwali w marazmie,
który ciągnął się wystarczająco długo, by wszyscy zaczęli mieć go dość.
Zaledwie
kilka metrów dalej żałobnicy wyszli na deszcz. Marco uciekł wzrokiem
gdzieś w bok, nie chcąc obserwować odzianej w czerń procesji,
powoli zmierzającej ku grobowcowi Nightów. W tamtej chwili nie czuł
niczego, ale to nie wydawało się właściwe. Chociaż pustka okazała się
znajoma, Marco wolałby, żeby zniknęła. W gruncie rzeczy nawet gniew
wydawał się lepszą alternatywą, ale i na to nie potrafił się
zdobyć. Wygodna wymówka w postaci zrzucenia winy na Castiela, również
nie wchodziła w grę.
Mógł tylko zgadywać,
gdzie teraz podziewał się jego brat. Przepadł, nie pierwszy raz
zresztą, ale Marco nie potrafił mieć do niego pretensji. Może to oznaczało,
że upadł na głowę, ale tak naprawdę kwestia obwinienia Castiela o cokolwiek
przestała wchodzić w grę w chwili, w której po raz ostatni
zobaczył Katerinę. Czekała zbyt długo – tego jednego był pewien i ta jedna
myśl dręczyła go za każdym razem, kiedy przypominał sobie ten moment.
Zupełnie jakby tych kilka słów, które zamienili z niedoszłą bratową, mogło
wszystko wytłumaczyć i jakkolwiek usprawiedliwić.
W tamtej
chwili nie potrafił stwierdzić, który z nich musiał czuć się gorzej:
on ze swoją pustą trumną, czy może Castiel, który…
Och, to oczywiste…
Czyż nie?
Tyle że
wcale takie nie było. Nie dla niego i to mimo poczucia, że
relacja jego i Eve pozostawała o wiele bardziej krucha, mniej
jednoznaczna. Cóż, na pewno w porównaniu z latami, które
spędzili ze sobą Katerina i Castiel, ale…
A jednak bolało
równie mocno. W końcu stracił swoją lilan.
Nie ruszył się
z miejsca, jedynie biernie obserwując przemykających przez cmentarz ludzi.
Rodzinny grobowiec Nightów znajdował się dalej, przez co Marco nie mógł
dostrzec go ze swojej pozycji, ale to wydawało się właściwe. Tak naprawdę
wcale nie chciał brać udziału w tej szopce, przynajmniej w towarzystwie
tych wszystkich nic nieznaczących ludzi. Gdzieś tam były Lana i Bella,
ale mimo poczucia powinności i kilkukrotnego mentalnego nawoływania
tej pierwszej, nie zmienił decyzji. Kiedy do tego wszystkiego okazało
się, że na cmentarzu pojawił się Caine, Marco tym bardziej wolał
unikać konfrontacji. Zrobienie zamieszania na pogrzebie jedynie wszystko
by skomplikowało, zwłaszcza że zdecydowanie nie miał nastroju na zabawę
w uprzejmości.
Czas
wydawał się ciągnąc w nieskończoność, choć w rzeczywistości
wystarczyło raptem kolejnych dwadzieścia minut, by wszystko dobiegło
końca. Ludzie rozeszli się w pośpiechu, nie chcąc i tak naprawdę
nie mając powodów, żeby tkwić na deszczu. Jedynie co bardziej
zawzięci pozwolili sobie na dłuższą kontemplację i kolejną
bezwartościową modlitwę, ale nic ponadto.
W gruncie
rzeczy po wszystkim Marco spodziewał się zastać przy grobie co
najwyżej dwie konkretne osoby.
Marco,
rozbrzmiał po raz wtóry mentalny głos Lany.
Tym razem
coś w jej tonie przekonało go, żeby odpowiedzieć. Kiedy zareagował na majaczącą
na granicy jego świadomości obcą myśl, odkrył, że jego przewidywania się
sprawdziły, przynajmniej do pewnego stopnia.
Gdzie
Bella?, rzucił w odpowiedzi, prostując się i w końcu
ruszając przed siebie.
Caine
zabrał ją do domu. Nie protestowała, więc chyba się dogadali,
wyjaśniła niechętnie. Chyba źle to zniosła, więc…
W
roztargnieniu skinął głową, na moment zapominając, że Lana nie mogła
go jeszcze zobaczyć. Co prawda najprostszym rozwiązaniem wydawała się dematerializacja,
ale nie widział powodu, żeby ryzykować akurat w tym miejscu i na
tak krótkim dystansie. Gdyby ktoś go zauważył…
A potem po prostu
potrzebował tych kilku dodatkowych chwil i spaceru deszczu. Chociaż tyle,
zwłaszcza że nie miał pewności, jak powinien zachowywać się przy
Lanie. Udawanie, że pogrzeb cokolwiek ułatwiał, nie wchodziło w grę,
zresztą wampirzyca znała go zbyt dobrze. Może i trzymał się z daleka
od towarzystwa, ale nie izolował się na tyle, by wyeliminować
wszystkie przypadkowe spotkania na korytarzu czy w kuchni.
Spojrzenia, które mu wtedy rzucała, mówiły same za siebie.
Wiedział,
że nie zamydli jej oczu pogrzebem i zapewnieniami, że dzięki
temu lepiej poczuje się lepiej. Lana najpewniej doskonale wiedziała, że
miał w tym jeden cel: ucięcie potencjalnych plotek. Ludzie prędzej czy później
zaciekawiliby się nieobecnością dziewczyny, a to mogłoby
niepotrzebnie namieszać.
Marco chciał
mieć dodatkowo pewność, że informacja obiegnie również ten drugi, skryty w cieniu
świat. Po co ktokolwiek miałby polować na Eveline, skoro ta spoczywała
na cmentarzu? Co prawda w tym wypadku sfabrykowanie cudzej śmierci
brzmiało jak najsłabsza z możliwych zagrywek, ale nie dbał o to.
Dlaczego miałby, skoro stan trumny nie zmieniał najważniejszego: tego, że
nikt nie miał dziewczyny odnaleźć?
Wciąż o tym
myślał, kiedy wyczuł ruch tuż przed sobą. Poderwał głowę w chwili, w której
Lana zmaterializowała się tuż obok, bezceremonialnie obejmując go
ramionami. Zatrzymał się gwałtownie, w zaskoczeniu pozwalając na to,
żeby przywarła do jego torsu. Przez chwilę widział wyłącznie aureolę
złotych włosów – oklapniętych i ociekających deszczem, ale wciąż
znajomych.
– Mogłaś
poczekać w środku – zauważył cicho.
Nie
odpowiedziała. Po prostu tam stała, obejmując go w sposób
wystarczająco zdecydowany, by nie próbował jej odsuwać. Potrzebował
chwili, żeby odwzajemnić uścisk, choć zrobił to bardziej z powinności
niż faktycznej potrzeby. Lana nie należała do wylewnych, zresztą tak jak
i on, przez co sytuacja, w której go stawiała, wydała się nagle…
nienaturalna.
– Marco.
Spojrzał na nią
w roztargnieniu. Była od niego niższa i drobniejsza, nawet mimo
wysokich obcasów. Zadarła głowę; jej błękitne oczy wydawały się przenikać
go na wskroś, na dodatek w sposób, który ani trochę nie przypadł
mu do gustu.
Skinął
głową, zachęcając ją do tego, żeby mówiła. Chociaż próbował, nie zdołał
powstrzymać się przed odwróceniem wzroku.
– Nie rób
tak – obruszyła się Lana. Poruszyła się w jego ramionach, gwałtownie
odsuwając. Stanęła tuż przed nim, wyprostowana i wyraźnie poruszona.
– Jak?
Chociaż
wciąż nie patrzył wprost na nią, mógł sobie wyobrazić wyrzuty w jej spojrzeniu.
Zaczerpnęła powietrza, jak nic gotowa w końcu wyrzucić z siebie
wszystko, co dręczyło ją od tamtego dnia – tu, na środku cmentarza, w ulewnym
deszczu – ale ostatecznie tego nie zrobiła. To nie było do niej
podobne.
– Porozmawiaj
ze mną – poprosiła w zamian i zabrzmiało to niemal łagodnie. –
Mówię poważnie. Sądzę, że…
– Mogłabyś
na razie mnie zostawić? – wypalił, bez zastanowienia wchodząc jej w słowo.
Chociaż
wcale nie chciał, jednak przeniósł na nią wzrok. Zauważył, że
spoglądała na niego z nieskrywanym niepokojem, w sposób
jednoznacznie sugerujący, że nie zamierzała spełnić jego prośby. Mógł się
tego spodziewać, ale tym razem upór Lany nie był mu na rękę.
Dobrze
wiedział, że się o niego martwiła. Gdyby sprawy miały się inaczej,
on również bez wahania zrobiłby wszystko, żeby podnieść ją na duchu.
Och, już przez to przechodzili – blisko wiek wcześniej, ale i tak pamiętał
to aż za dobrze. Nie wątpił, że ona również, zwłaszcza że w jej przypadku
sprawy miały się w znacznie bardziej skomplikowany sposób. Gdyby miał
porównywać, musiałby oddać tej dziewczynie sprawiedliwość i przyznać, że
przez pewien czas potrzebowała pocieszenia dużo bardziej od niego. To, że
w tamtym okresie broniła się przed tym z równym uporem,
pozostawał sprawą drugorzędną.
Westchnął,
ledwo tylko pomyślał o tym ostatnim. Wtedy również z uporem
próbował nakłonić ją do rozmowy, choć sposób odmowy w przypadku Lany
był… dużo bardziej wymowny. Ciskanie przedmiotami z pewnością mógł za takie
uznać.
– Proszę –
dorzucił pośpiesznie. Przestąpił naprzód, w pojednawczym geście układając
obie dłonie na ramionach wampirzycy. Otworzyła usta, ale Marco nie zamierzał
sprawdzać, jakich argumentów planowała użyć do uzasadnienia odmowy. –
Porozmawiamy w domu. Potrzebuję godziny.
– Mogę
zaczekać – zaoferowała pośpiesznie.
Powstrzymał się
od wywrócenia oczami.
– W domu
– powtórzył z naciskiem. – Daj spokój, to Castiel ma w zwyczaju
znikać.
Spojrzała
na niego z powątpiewaniem, wciąż nieprzekonana. Miał wrażenie, że
zdecydowanie zbyt długo mierzyła go wzrokiem, jakby szukając dowodów na to,
że próbował ją okłamywać.
– Dobra. –
Przez jej twarz przemknął cień. – Tylko się pospiesz. Po godzinie
zacznę cię szukać – zapowiedziała nieznoszącym sprzeciwu tonem.
–
Zabrzmiało jak groźba – ocenił i prawie udało mu się uśmiechnąć.
Gniewnie zmrużyła
oczy.
– To jest
groźba, Marco Salvador – mruknęła w odpowiedzi. A potem coś w jej spojrzeniu
i tonie złagodniało, kiedy dodała: – Po prostu się martwię. Mam
dziwne przeczucia, okej?
Skinął
głową. Chociaż silił się na zachowanie neutralnego, względnie
spokojnego wyrazu twarzy, coś w słowach Lany sprawiło, że poczuł się nieswojo.
„Daj cygance centa, a prawdę ci powie” – przypomniał sobie słowa
Castiela, jednak sam nie potrafił zdobyć się na podobną nutę
cynizmu. Stojąca przed nim kobieta zbyt wiele razy udowodniła, że wszystkie
plotki na temat jej wyjątkowej intuicji były prawdziwe.
Lana wciąż
spoglądała na niego z wyraźną rezerwą, ale najwyraźniej wyczuła,
że nie doczeka się żadnej dodatkowej reakcji. Chwilę jeszcze tkwiła w miejscu
i Marco zaczął się nawet obawiać, że właśnie zmieniła zdanie, ale zanim
zdążył jakkolwiek zareagować, wampirzyca rozpłynęła się w powietrzu.
Pozostał tylko padający deszcz, znaczący miejsce, w którym dopiero co
stała.
Odetchnął,
choć wcale nie poczuł ulgi. Godzina? Wątpił, by do tego czasu przygotował się
na jakąkolwiek rozmowę, ale wątpił, żeby miał wybór. Już nie, ale tym
zamierzał przejmować się później. W najgorszym wypadku jednak miał
wyprowadzić Lanę z równowagi, zresztą nie po raz pierwszy. Może
gdyby uciął dyskusję, ciskając w ścianę jakimś niewinnym aluzję, zrozumiałaby
aluzję.
W normalnym
wypadku może nawet poczułby się rozbawiony tą myślą.
Tym razem
nic nie powstrzymało go przed dotarciem do grobowca Nightów. Okazał się
o wiele mniejszy niż przycmentarna kapliczka, ale Marco i tak poczuł się
dziwnie przytłoczony jej wymiarami. Drzwi wciąż były otwarte, ale wampir
i tak nie odważył się przekroczyć progu. Nie od razu,
przez chwilę tkwiąc w miejscu i po prostu wpatrując się w wejście.
Chociaż wiedział, że nie napotka żadnej bariery, nie ruszył się nawet
o krok. Zupełnie jakby między nim a znajdującymi się wewnątrz
grobami powstała jakaś niewidzialna ściana.
Oczywiście,
ta myśl sama w sobie wydała się idiotyczna. Potrzebował
zaproszenia do budowli, które zamieszkiwał ktoś żywy, ale w tym
wypadku…
Przestąpił
naprzód, niemalże do samego końca spodziewając się napotkać opór. To było
głupie, ale silne pragnienie. Chociaż od początku wiedział, że nic go
nie zatrzyma, kiedy w końcu znalazł się w niewielkim
grobowcu, poczuł się niemal rozczarowany.
Już od progu
uderzył go zapach świeżych kwiatów, wymieszanych z krwią żałobników. Skrzywił
się, czując nieprzyjemne pulsowanie kłów. Trop wciąż był żywy i intensywny,
mimo że w okolicy nie wyczuwał żywej duszy. Wszyscy rozeszli się
zaraz po zakończeniu uroczystości, pozostawiając po sobie kolorowe
wieńce i łagodnie palące się świece. Wszystkie złożono przy właściwym
grobie, choć pośród kwiatów Marco nie od razu dostrzegł marmurową
płytę. Dopiero kiedy potrącił butem jej krawędź, nabrał pewności, że
podszedł tak blisko, jak tylko było to możliwe.
W milczeniu
powiódł wzrokiem dookoła. Chociaż Nightowie okazali się dość majętni, by spocząć
we własnym mauzoleum, wnętrze okazało się bardzo proste. Pomijając grób i upamiętniającą
całą trójkę zmarłych tablicę, wampir nie dostrzegł niczego więcej. Prawie udało
mu się uśmiechnąć, nie tyle z rozbawienia, co w przypływie frustracji.
Gdyby miał coś do powiedzenia, w ten sam sposób wyglądałoby miejsce,
w którym spoczywała jego rodzina – bez zbędnych ozdobników,
symboli i płaczących aniołów, które i tak nie były nikomu do niczego
potrzebne.
Dla
pewności starannie zamknął za sobą drzwi, nim ruszył się z miejsca.
Ostrożnie krocząc między zniczami i wieńcami, znalazł dojście do tablicy.
Przesunął palcami po wyżłobionych literach, mimochodem zauważając, że przy
okazji dopisywania nowych, ktoś pokusił się o poprawę tych, które zapisano
dwadzieścia lat wcześniej. Beatrice i William Night zmarli jednego dnia –
w urodziny córki, jak nagle sobie uświadomił, ledwo tylko przeniósł
wzrok na najniżej dopisane nazwisko. Poczuł się dziwnie, patrząc na imię
Eveline, opatrzone datą narodzin i śmierci; tej drugiej skąd inąd błędnej,
bo poprzedzającej uroczystości raptem o cztery dni.
Cóż, musiał
improwizować. Zrzucenie wszystkiego na wypadek samochodowy było proste i
nie budziło większych wątpliwości. Przy odpowiedniej kwocie nawet brak
ciała nie robił problemu, choć po wszystkim Marco i tak namieszał
starannie zmienił wspomnienia tych, którzy przygotowywali trumnę. Pieniądze
bywały skuteczne, ale na pewno nie aż eliminowały
niebezpieczeństwa tak skutecznie, jak odpowiednio uszczuplona pamięć.
Świetna
robota, zadrwił.
Tak
naprawdę zrobił wszystko, co z formalnego punktu widzenia powinien. Teraz
stał pośród tych wszystkich kwiatów w miejscu, w którym tylko teoretycznie
pochowano kobietę, którą kochał, nie czując absolutnie niczego. Gniew odszedł,
żal również, choć na swój sposób wydawał się właściwy i kojący.
Została wyłącznie pustka i bijący od ścian mauzoleum chłód. Nic
ponadto, choć to też nie powinno go dziwić, skoro tak naprawdę
niczego nie oczekiwał.
Raz jeszcze
przesunął wzrokiem po wyrytych na tablicy nazwiskach, mimo że już po pierwszym
razie zdążył wszystkie zapamiętać. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na inne,
zatarte już nieco litery, częściowo przysłonięte przez jeden z bardziej
okazałych wieńców.
Trwaj tylko w słońcu, bo nic pięknego
nie rośnie w ciemności.
Tym razem
nie powstrzymał się od parsknięcia. Jego głos zabrzmiał dziwnie
w opustoszałym mauzoleum, zbyt głośny i niewłaściwy. Marco
instynktownie przesunął się ku wyjściu, nagle czując się niemalże jak
intruz, choć przecież nie było nikogo, kto mógłby go wyprosić.
Trwaj w słońcu,
pomyślał z niedowierzaniem. Gdyby to było takie proste! Co w takim
razie mieli powiedzieć ci, którzy zostali skazani na wieczną noc? Co
prawda podejrzewał, że Friedrich von Schiller nie musiał zastanawiać się
nad podobnymi dylematami, kiedy wygłaszał podobne słowa, ale i tak nie potrafił
wyrzucić ich z głowy. Tego, że właśnie on mógł okazać się mrokiem,
który poprowadzić Eve wprost do grobu, również.
Tyle że to
nie było tak! Uratował ją. Zrobił wszystko, co tylko się dało,
zresztą gdyby nie zainterweniował, już dawno byłaby martwa – i to najpewniej
nie zdając sobie sprawy dlaczego. Może i ostatecznie po prostu
odwlekali w czasie to, co nieuniknione, ale mimo wszystko…
Wycofał
się. Ruszył ku wyjściu, wytrącony z równowagi bardziej niż mógłby się
spodziewać. Dotychczasowy spokój znikł, wyparty przez uczucia, które
podświadomie starał się trzymać z daleka. Po latach wampirzego
życia wiedział, jak wyciszyć emocje. Co zrobić, żeby trzymać je na dystans;
w jaki sposób nie czuć i…
Tyle że to
nie działało.
Zaklął pod nosem,
bezgłośnie, ale nawet to wydawało się niewłaściwe. Na moment
zamarł, nerwowo zaciskając dłonie w pięści i próbując się uspokoić.
Wyjście na deszcz nagle wydało się rozsądnym posunięciem, zwłaszcza że
później obiecał Lanie rozmowę. Nie chciał, żeby widziała go w takim
stanie – gdzieś na granicy, gotowego ciskać się na prawo i ledwo.
Niezależnie od tego, czy w ten sposób przekonałby ją, żeby
jednak dała mu spokój, nie zamierzał na to pozwolić.
Gdyby to
tak działało… Gdyby tylko…
Ledwo
zarejestrował skrzypnięcie drzwi. Początkowo nie zareagował, dopiero po kilku
kolejnych sekundach pojmując, że szum padającego deszczu przybrał na sile.
Przez mieszankę ludzkiej krwi i kwiatów przebił się jeszcze jeden
zapach, dość charakterystyczny, by Marco nabrał pewności, że należał do wampira.
Kiedy do tego wszystkiego podchwycił zarys smukłej, bez wątpienia
kobiecej sylwetki, pomyślał nawet, że Lana straciła cierpliwość i jednak
po niego przyszła, ale… to nie było tak.
Ktoś
przystanął w progu. Drobna postać zawahała się – blada, ociekająca
deszczem i nieufna. Zrobiła taki ruch, jakby zamierzała się wycofać,
ale – Dzięki ci, mroczna matko! – nie zrobiła tego. Po prostu
tam stała, spoglądając wprost na niego i…
Nie… To
nie tak. Nie tak…
Marco potrząsnął
głową. Sam również zamarł, milczący i niespokojny, w napięciu czekając
aż wzrok zacznie z nim współpracować. Coś było nie tak, doskonale
zdawał sobie z tego sprawę, a jednak…
A może jednak
walczył z emocjami zbyt długo i teraz zamierzały się na nim
zemścić.
– Ty przecież
nie… – wyrwało mu się.
Jego głos zabrzmiał
dziwnie, zbyt drżący i zachrypnięty. Zwłaszcza w panującej ciszy
wydawał się nienaturalny.
Postać w drzwiach
poruszyła, nagle spłoszona. Zanim Marco zdążył się nad tym zastanowić,
przestąpił naprzód, w niemalże desperackim geście wyciągając przed siebie
dłoń.
– Z-zaczekaj…
Eveline, proszę!
Kobieta
zamarła, a potem powoli się odwróciła.
Ojej, co ja mogłabym powiedzieć? Po pierwsze, wybaczcie małe obsunięcie w czasie. Obiecywałam przed świętami, ale pochorowałam się (w zasadzie wciąż się zbieram) i wyszło jak zawsze. Ostatecznie rozdział powstawał w bólach, bo nie tykałam klawiatury od blisko tygodnia, ale koniec końców udało mi się skończyć.
A po drugie, proszę o wybaczenie końcówki. Wynagrodzę to czymś ładnym w kolejnym, to mogę obiecać. :D
Mam nadzieję, że wasze święta były dużo lepsze, szczególnie jeśli chodzi o zdrowie. Z mojej strony wszystkiego dobrego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz