5/31/2018

☾ Rozdział LXII

Eveline
Długo zwlekała przed spotkaniem z Marco. Przez jakiś czas krążyła po opustoszałych korytarzach, próbując trzymać się tej znanej już jej części budynku, by nie ryzykować, że na domiar złego się zgubi. Wciąż trzęsła się przez nadmiar emocji, raz po raz rozpamiętując to, co powiedział jej Castiel. Co więcej, sama nie była pewna, co takiego bardziej wytrąciło ją z równowagi – świadomość, że wampir mógłby wiedzieć, że przespała się z jego bratem, czy może pobrzmiewająca w jego głosie groźba.
Jakoś nie miała wątpliwości co o tego, że Castiel nie miał w zwyczaju rezygnować z tego, co raz sobie postawił. Jeśli pragnął jej krwi, prędzej czy później z pewnością się o nią upomni. Była tego dziwnie pewna, a jednak nie wyobrażała sobie, że miałaby powiedzieć o tym Marco. To mimo wszystko był jego brat. Nie czuła się dobrze z myślą o tym, że mogłaby w jakikolwiek sposób ich poróżnić, a bez wątpienia tak by się stało, gdyby zasugerowała, że nie czuła się przy Castielu bezpieczna. Zresztą co miałby zrobić Marco? Rzucić się bratu do gardła, przywalić my czy może od razu zabić…?
Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Za wszelką cenę usiłowała się uspokoić, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy w tamtej chwili również „myślała za głośno”. Kilka razy jej to wytknięto i chociaż zarzut wciąż brzmiał jak czysta abstrakcja, Eveline czuła, że nie powinna tego ignorować. To najpewniej dowodziło, że całkiem już zwariowała, ale trudno. W gruncie rzeczy przyjęcie tego, że powinna uważać na to co i o kim myśli, wydało jej się o wiele prostsze, niż zaakceptowanie istnienia wampirów albo demonów.
A przecież już poniekąd zrobiła to drugie. Jednemu nawet pozwoliła się ukąsić (i nie tylko), tak jakby miała jeszcze jakieś wątpliwości co do tego, czy był prawdziwy.
Ledwo powstrzymała sfrustrowany jęk. Tego wszystkiego zaczynało być za dużo, chociaż sama była sobie winna.
Nie była pewna jak długo zwlekała, zanim w końcu zdecydowała się odtworzyć drogę na taras. Wciąż nie czuła się aż tak dobrze, jak mogłaby tego oczekiwać, ale dalsze zwlekanie nie miało sensu. Wolała nie sprawdzać, czy Marco mógł okazać się na tyle nadopiekuńczy, by zacząć jej szukać. To w zasadzie nie byłoby niczym dziwnym po tym, co zrobiła dzień wcześniej, jak gdyby nigdy nic decydując się wrócić do domu. Co więcej, zwłaszcza po tym, co między nimi zaszło, obawiała się tego, że mógłby niewłaściwie zinterpretować jej zachowanie. To nie tak, że teraz zamierzała go unikać, ale…
– Bałem się, że już nie przyjdziesz.
Przystanęła w progu, jednocześnie wypuszczając powietrze ze świstem. Coś w brzmieniu znajomego głosu sprawiło, że mimo wszystko poczuła się spokojniejsza. Nie miała pewności, co tak naprawdę to oznaczało, ale jedno było oczywiste: Marco zdecydowanie nie był kimś, kto zamierzał ją skrzywdzić. W porównaniu do gwałtownych reakcji Castiela, po tym mężczyźnie mogła spodziewać się przede wszystkim uprzejmego, wyszukanego zachowania. To było dobre, tak jak i świadomość, że mogłaby mieć jakąkolwiek kontrolę nad sytuacją.
Uświadomiła sobie, że to poczucie bezpieczeństwa było dla niej ważne. Jasne, poniosło ich, ale to wciąż było czymś, o czym sama zdecydowała. Oddała się Marco, bo chciała – a przynajmniej zakładała, że nie posunąłby się do tego, żeby mieszać jej w głowie.
– Eve? – odezwał się ponownie, nagle wyraźnie zaniepokojony. – Wszystko gra? Jesteś zdenerwowana – stwierdził, a ona ledwo powstrzymała cisnące jej się na usta przekleństwo.
– To… nic takiego – odparła wymijającym tonem, pośpiesznie podchodząc bliżej. – Co z tą kawą, hm?
Kiedy spojrzała na Marco, przekonała się, że wpatrywał się w nią z powątpiewaniem. Zauważyła, że siedział na jednym z rozstawionych na tarasie wiklinowych foteli, chociaż pozycja jego ciała sugerowała, że na jej widok zamierzał poderwać się z miejsca. Ostatecznie coś w sposobie, w jaki mu odpowiedziała, przekonało go, żeby pozostać na miejscu, ale i tak spoglądał na nią w co najmniej nieufny, pełen rezerwy sposób.
Cokolwiek sobie myślał, zachował wszelakie uwagi dla siebie. Przyjęła to z ulgą, w duchu modląc się o to, by zachował resztki tej swojej przesadnej uprzejmości i nie próbował lustrować jej myśli.
– Jak uważasz… Chociaż czuję na tobie zapach Castiela – powiedział jakby od niechcenia, a Eveline zesztywniała. – Mam powody, żeby się martwić?
– Wpadłam na niego – przyznała niechętnie, bo dalsze ukrywanie tego faktu nie miało sensu.
Marco wyprostował się na swoim miejscu. Jego błękitne oczy nieznacznie pociemniały, poza tym wciąż były skupione na niej. Coś w tym spojrzeniu sprawiło, że zaczęła czuć się naprawdę nieswojo.
– A teraz jesteś zdenerwowana… To wiele wyjaśnia – stwierdził, a Eveline prychnęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Powiadasz, Sherlocku?
Puścił jej złośliwości mimo uszu. W tamtej chwili mogła tylko zgadywać, co takiego chodziło mu po głowie.
– Mów dalej – zachęcił i chociaż jego głos zabrzmiał pozornie obojętnie, wyczuła, że był zmartwiony.
– O czym? Wpadłam na Castiela i to wszystko – zniecierpliwiła się. – Najwyraźniej nie zamierza rzucać mi się do gardła za każdym razem, kiedy mnie spotka – dodała z nieco gorzkim uśmiechem.
– Szczerze powiedziawszy, nie byłbym tego taki pewien. Castiel jest… – Marco zamilkł, w ostatniej chwili rezygnując z dalszych wyjaśnień.
– Jaki? – Uniosła brwi, zaniepokojona bardziej niż do tej pory. Jeśli chciał ją w ten sposób pocieszyć, zdecydowanie szło mu to marnie.
Marco westchnął, po czym energicznie potrząsnął głową.
– Czasem mam wątpliwości, czy rozumie powagę sytuacji. A potem jest wielce zdziwiony, kiedy próbuję go pilnować – mruknął, nie kryjąc irytacji. – Nie pozwoliłbym, żeby znów zrobił ci krzywdę. To wtedy… Cóż, to był wypadek – stwierdził i zabrzmiało to tak, jakby sam chciał w to wierzyć – ale i tak bezpieczniej byłoby, gdybyś trzymała się od niego z daleka.
Nie dodał niczego więcej, więc sama również zdecydowała się zbyt temat milczeniem. Nie miała pojęcia, co takiego było nie tak z Castielem i wolała tego nie sprawdzać. Wiedziała jedynie, że nie zamierzała wchodzić wampirowi w drogę, chociaż to z pewnością nie miało być takie proste, skoro tymczasowo mieszkali pod jednym dachem.
– Jak powiedziałam, Castiel nic mi nie zrobił – powtórzyła, po czym ciągnęła dalej, nie chcąc żeby Marco zaczął wypytywać o szczegóły. – Ale skoro już o potencjalnym zagrożeniu mowa, wolałabym pomówić o czymś innym – dodała pod wpływem impulsu.
Marco spojrzał na nią w co najmniej skonsternowany sposób. Co prawda rozluźnił się, ale w jego spojrzeniu i tak doszukała się rezerwy. Miała wrażenie, że z przesadną wręcz dokładnością analizował każdy jej kolejny ruch, zupełnie jakby spodziewał się, że w każdej chwili mogłaby jednak uciec z krzykiem.
Albo, uświadomiła sobie nagle, wciąż szuka odpowiedzi na to, czy żałujesz…
Z jakiegoś powodu wydało jej się to nader prawdopodobne.
– O czym znowu? – usłyszała i to wystarczyło, by sprowadzić ją na ziemię.
Odchrząknęła, próbując doprowadzić się do porządku. Mimo wszystko potrzebowała dłuższej chwili, żeby zebrać myśli. Chcąc zyskać na czasie, w pośpiechu zajęła miejsce naprzeciwko Marco, zwłaszcza że zaczynała czuć się nieswojo z tym, że wciąż stała, spoglądając na niego z góry.
Prawie natychmiast pożałowała swojej decyzji, zwłaszcza że ich twarze nagle znalazły się na jednakowy poziomie. W tamtej chwili bardziej niż do tej pory była świadoma tego, że ją obserwował. Plus był taki, że tym razem Marco przynajmniej był ubrany, chociaż…
Słodki Jezu, jeśli teraz siedzisz mi w głowie, przysięgam, że cię zabiję!
Wampir w żaden sposób nie zareagował na tę myśl, co przyjęła z ulgą. Przynajmniej po części, bo – cholera, mogła to wręcz przysiąc! – wydało jej się, że kąciki ust Marco nieznacznie uniosły się ku górze.
– Liam… powiedział mi coś ważnego – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa.
Dlaczego wciąż musiał się jej tak przyglądać? W tamtej chwili żałowała, że sama nie potrafiła przeniknąć jego myśli, w efekcie mogąc co najwyżej zgadywać, co takiego chodziło Marco po głowie.
– Liam… – powtórzył i zabrzmiało to niemal jak warknięcie. – Dalej nie wierzę, że akurat on cię stąd wyprowadził… Chociaż nie. To akurat w jego stylu – poprawił się po chwili wahania.
– Możemy nie wracać do tego, co się stało? – zniecierpliwiła się.
Marco skwitował to pytanie prychnięciem.
– Jasne! W końcu tylko poszłaś tam, żeby dać się zabić – obruszył się, ale coś w wyrazie twarzy Eve ostatecznie przekonało go do tego, by ostatecznie opuścić. – Wybacz – zreflektował się. – Ale to, że się przejmuję, nie jest aż takie szokujące, prawda?
Coś w tym pytaniu i sposobie, w jaki na nią spojrzał, sprawiło, że z miejsca zrobiło jej się gorąco. Myśli Eveline momentalnie uciekły do momentu, w którym ją pocałował. Przez moment znów trwała pamięcią w tamtym momencie – przede wszystkim własnym oszołomieniu, ale też zrozumieniu, które poczuła, wyczuwając wypełniającą Marco tęsknotę.
Nie. To, że mógłby się przejąć, nie wydało jej się ani trochę dziwne.
– Tak czy inaczej – powiedziała pośpiesznie, próbując odsunąć od siebie niechciane myśli – Liam powiedział mi coś, co nie daje mi spokoju. I zasugerował, żebym rozmawiała o tym z tobą – dodała, a brwi Marco powędrowały ku górze.
– Liam odesłał cię z czymś do mnie? – zapytał z powątpiewaniem.
– To znaczy… Szczerze mówiąc, najpierw powiedział mi o Castielu – przyznała niechętnie – ale nie wyobrażam sobie, żebym miała poprosić go o cokolwiek. Zwłaszcza coś takiego.
Cóż, to nie do końca była prawa, bo Liam wyraźnie sceptycznie podchodził do myśli o Marco w roli nauczyciela. Teraz przynajmniej rozumiała, dlaczego wydawał się taki pewny, że wampir się zgodzi, o znaczeniu pobrzmiewającego w głosie nieśmiertelnego sarkazmu nie wspominając
– Wybacz, ale zaczynasz bredzić od rzeczy – stwierdził z rozbrajającą wręcz szczerością Marco.
Poczuła, że się rumieni. Miała nadzieję, że w panującym na zewnątrz półmroku nie było tego widać, ale zarazem czuła, że to marzenie ściętej głowy. Kto jak kto, ale obdarzony wyostrzonymi zmysłami wampir z pewnością mógł wyczuć o wiele więcej, niż mogłaby sobie tego życzyć.
– Próbowałam dźgnąć Liama kołkiem. Nie wyszło – wyrzuciła z siebie na wdechu. – Powiedzmy, że mnie wyśmiał.
– Że… co?
Przez kilka sekund panowała cisza, podczas której Marco po prostu się w nią wpatrywał. Było w tym spojrzeniu coś, co sprawiło, że z miejsca zapragnęła uciec, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Nie chodziło o to, że wampir mógłby mieć jej cokolwiek za złe, zdenerwować się albo zwątpić w to, czy chronieni jej faktycznie było dobrym pomysłem. Nie wyglądał nawet na przejętego tym, że mogłaby zamierzyć się na kogoś, kto najwyraźniej był jego dobrym znajomym, skoro mieszkali pod jednym dachem.
Nie, chodziło o coś innego, chociaż zrozumiała to dopiero w momencie, w którym Marco po prostu się roześmiał.
Jeśli do tej pory czuła się zawstydzona, w tamtej chwili całkiem zapragnęła zapaść się pod ziemię. Czując, że znów się czerwieni, poderwała się na równe nogi, jednocześnie nerwowo zaciskając dłonie w pięści. Nie mogła zaprzeczyć, że słuchanie jego śmiechu wciąż sprawiało jej przyjemność, zwłaszcza że bez wątpienia był szczery, ale trudno było się z tego cieszyć, skoro wyraźnie właśnie poprawił sobie humor jej kosztem.
Bez słowa odwróciła się na pięcie, zwracając do Marco plecami. Jakaś jej cząstka zaprotestowała przed takim rozwiązaniem, bo spuszczanie z oczy potencjalnego zagrożenia nigdy nie było dobrym pomysłem, ale Eve zignorowała tę świadomość. W zamian w pośpiechu przeszła przez taras, podchodząc do krawędzi i nerwowo zaciskając palce na barierce. Nie pierwszy raz powiodła wzrokiem dookoła, chłonąc spokój nocy i urokliwość przylegających  do zamieszkałego przez nieśmiertelnych domu terenów.
Panujący na zewnątrz chłód okazał się całkiem przyjemny. Wieczorne powietrze chłodziło jej rozpalone policzki, przy okazji przyprawiając Eveline o dreszcze. Z drugiej strony, być może drżała przez nadmiar emocji – nie miała pewności. Chciała być zła, zwłaszcza że Marco właśnie się z niej naśmiewał, ale z drugiej strony…
– Och, wybacz mi, proszę – usłyszała tuż za plecami. Znów drgnęła, tym razem w odpowiedzi na parę dłoni, które jak na zawołanie wylądowały na jej biodrach. – Nie to miałem na myśli.
– Dobrze się bawisz? – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Mimo wszystko nie zabrzmiało to aż tak pewnie, jak mogłaby tego oczekiwać. Zaklęła w duchu, słysząc, że głos nieznacznie jej zadrżał, brzmiąc o wiele łagodniej niż planowała. Nie miała pojęcia kiedy do tego doszło, ale Marco najzwyczajniej w świecie ją onieśmielał. Oddała mu się, piła z niego – i to ze wzajemnością – a jednak…
Westchnęła cicho, z wahaniem spoglądając na zalegające na jej biodrach dłonie. Poczuła mrowienie na skórze, nie tylko w miejscu, w którym ją dotykał, ale również na szyi – dokładnie w tym samym miejscu, w którym ją ukąsił. Sama myśl o tym sprawiła, że przypomniała sobie smak jego krwi i to wystarczyło, by serce zabiło jej szybciej. Przełknęła z trudem, w oszołomieniu uświadamiając sobie, że nie miałaby nic przeciwko, by pozwolić sobie na to raz jeszcze. To zdecydowanie nie było normalne, zresztą jak i to, że nie potrafiła tak po prostu spojrzeć w oczy komuś, komu dopiero co się oddała.
Z drugiej strony, nie miała nic przeciwko temu, żeby jej dotykał. Wzajemna bliskość była dobra, a Eve nie widziała żadnego powodu, by próbować strząsać jego dłonie. W samym geście nie wyczuła niczego niewłaściwego. Marco trzymał ją delikatnie, bardzo niepewnie, zupełnie jakby pytał o przyzwolenie, by pozwolić sobie na coś więcej. Myśl o tym wydała jej się dziwna, ale w jakiś sposób właściwa i urocza zarazem. Fakt, że po tym, co między nimi zaszło, mógłby prosić o przyzwolenie, wydawał się dziwny, ale doceniała go.
Z wolna odwróciła się, niemalże wpadając Marco w ramiona. Wciąż stał za nią, a na jego ustach błąkał się niepewny, przepraszający uśmiech. Jasne oczy błyszczały, co kolejny raz zwróciło jej uwagę. Wydawał się inny, w jak najbardziej pozytywnym sensie, bo już przed nią nie grał. Poniosło ich czy nie, trudno było jej żałować tego, że zrobili coś, dzięki czemu przestał udawać. Nie miała nic przeciwko, chociaż sama nie była pewna, co byłoby lepsze – ta jego przesadna wręcz uprzejmość, czy może to, że otwarcie śmiał się z tego, co powiedziała.
– Uraziłem cię? – zapytał, tym samym skutecznie ściągając na siebie jej uwagę. – Nie to miałem na myśli.
– Już to mówiłeś.
Jedynie westchnął w odpowiedzi. Jego dłonie wciąż spoczywały na jej biodrach, chociaż nie wyglądał na kogoś, kto w ogóle zdawał sobie z tego sprawę. Zupełnie jakby dotykanie jej w ten sposób było czymś naturalnym.
– Po prostu… Mój Boże, chciałbym to zobaczyć – stwierdził i znów parsknął śmiechem. – Nie żebyś była pierwszą osobą, którą Liam wytrącił z równowagi, ale…
– Wolałabym, żebyś nikt nie widział, jak się upokarzam – rzuciła urażonym tonem. – Zabrał mi kołek, zanim zdążyłam dobrze się zamachnąć.
– Chcę wiedzieć, skąd w ogóle wytrzasnęłaś jakikolwiek kołek?
Puściła jego pytanie mimo uszu. Wolała nie rozwodzić się nad tym, że miała okazję spotkać się z Castielem więcej niż raz po tym, jak już próbował ją udusić.
– Pomożesz mi czy nie? – zniecierpliwiła się. – Nie mam wyboru, bo i tak już w tym siedzę, tak? Podobno człowiek ma szansę w walce z wampirem, o ile będzie wiedział, co robi.
– Bo to prawda. – Marco zamilkł, po czym jakby od niechcenia zmierzył ją wzrokiem. – Co prawda to dość… ulotna szansa – przyznał – ale nic nie jest niemożliwe. Byłbym głupi, gdybym stwierdził, że nie powinnaś umieć się bronić.
Mimo wszystko poczuła ulgę w chwili, w której wypowiedział te słowa. To było tak, jakby w nią wierzył, a przynajmniej tak to zinterpretowała. Rozbawiła go czy nie, coś w sposobie, w jaki reagował na wieść o tym, że próbowała zaatakować Liama, dało jej do myślenia. W zasadzie miała wrażenie, że Marco był na swój sposób zafascynowany taką perspektywą, zupełnie jakby to, że skoczyła na niebezpiecznego wampira z kołkiem w ręku nie było dla niego niczym zaskakującym.
Kąciki ust wampira kolejny raz powędrowały ku górze.
– Wyskoczyłaś z pędzącego samochodu – przypomniał usłużnie.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, sama niepewna czy powinna śmiać się, czy może płakać. I wcale nie chodziło o to co jeszcze byłaby w stanie zrobić, gdyby okoliczności ją do tego zmusiły.
– Możesz w końcu przestać? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Przeniosła dłonie na jego tors, dając mu do zrozumienia, żeby się odsunął. A przynajmniej to miała w planach, bo kiedy przyszło co do czego, gest okazał się tak nic nieznaczący i niepewny, że Marco najzwyczajniej w świecie go zignorował. – Przestań reagować na moje myśli – uściśliła, nie kryjąc frustracji. – To irytujące.
– Myślisz za głośno – stwierdził, bynajmniej nie wyglądając na skruszonego. Zachowywał się tak, jakby to w istocie była jej wina.
– Co to znaczy? – obruszyła się. – Nie umiem myśleć inaczej. A ty mógłbyś przynajmniej udawać, że niczego nie słyszysz.
Zacisnęła usta, uprzytomniając sobie, że przez moment brzmiała wręcz na spanikowaną. Spojrzała mu w oczy, nie pierwszy raz zastanawiając się nad tym, jak wiele zdążył wyczuć. Ile wiedział? Zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo skołowana się czuła? Najpewniej tak, chociaż przynajmniej nie skomentował tego nawet słowem. Równie prawdopodobne wydawało się to, że doskonale wiedział, w jaki sposób na nią działał, bo wciąż trzymał dłonie na jej biodrach, zachowując się przy tym tak, jakby nie działo się nic wartego uwagi.
Uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Przynajmniej próbowała, bo prawie natychmiast dłoni wampira wylądowały na jej policzkach. Zesztywniała, ale nie zaprotestowała – i to nawet wtedy, gdy nakłonił ją do tego, by ponownie na niego spojrzała.
– Proszę o wybaczenie – rzucił pogodnym tonem Marco, kolejny raz wprawiając ją w konsternację.
– Przestań – wymamrotała, ale bez przekonania.
Spojrzał na nią z uprzejmym zainteresowaniem.
– Co takiego?
Jeszcze kiedy mówił, ostrożnie przesunął się bliżej. Oddech Eve przyśpieszył, kiedy wyczuła za plecami barierkę. Nagle znalazła się pomiędzy Marco a krawędzią tarasu, świadoma wyłącznie bijącego od ciała wampira ciepła. Kolejny raz był tak blisko, jak to tylko możliwe, ona zaś za żadne skarby nie potrafiła stwierdzić, czy taki stan rzeczy był jej na rękę. W głowie miała mętlik, w duchu raz po raz pytając samą siebie o to, czy postradała zmysły.
To wszystko było skomplikowane. Sposób, w jaki czuła się przy Marco, tym bardziej, a przynajmniej tak sądziła, póki wampir nie nachylił się w jej stronę. Mogła czuć się dziwnie z tym, że miałaby spojrzeć mu w oczy i rozmawiać o uczuciach, ale wszelakie obawy zniknęły w chwili, w której poczuła jego usta na wargach.
Było o wiele łagodniej niż za pierwszym razem, kiedy oboje poddali się emocjom. Pocałunek był delikatny i równie pełen rezerwy, co i sposób, w jaki wcześniej trzymał dłonie na jej biodrach. Wiedziała, że gdyby tylko chciała, mogłaby go odepchnąć albo jakkolwiek zaprotestować, ale nie zrobiła tego. Jak mogłaby, skoro dopiero co…?
– … uspokój się w końcu! Wszystko jest pod kontrolą i… Kurwa jego mać! – doszło ją jakby z oddali. – Marco, przepraszam! Próbowałam im tłumaczyć, że już wszystko w porządku!
Głos Lany wydał się nienaturalnie głośny i podziałał na nią niemalże jak kubeł lodowatej wody. Marco nagle wyprostował się niczym struna, w następnej sekundzie w pośpiechu od niej odskakując, a potem stając w taki sposób, by móc osłonić ją własnym ciałem.
Kiedy w oszołomieniu wyjrzała zza pleców wampira, przekonała się, że już nie byli na tarasie sami.
Hmm… Ja to po prostu tutaj zostawię. Rozdział może i przejściowy, ale w następnym trochę się zadzieje, a przynajmniej taki mam plan. Jakieś pomysły co do tego, co oznacza końcówka?
Jak zwykle dziękuję za obecność, bo to wiele dla mnie znaczy. Do napisania, kochani!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz